Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~6-Wojciech_Daria~

Pov Wojciech

Weekend zaczął się szybciej niż sobie to wyobrażałem. Normalnie to siedział bym u matki i zajmował się nią, ale choroba się nasiliła, dlatego leżała w szpitalu pod opieką lekarzy. Nie mogłem też do niej wchodzić, dlatego siedziałem w pokoju, w Akademii, praktycznie całkowicie opustoszałej. W końcu uczniowie, jak i nauczyciele, w weekend opuszczali szkołę, jeśli chcieli i spędzali czas z bliskimi w domu. Tym razem ja byłem wyjątkiem, ponieważ prawie wszyscy szkołę opuścili wczoraj albo jeszcze dziś rano. Dostałem praktycznie sam.

Ciekawe czy Daria dostała?

Pewnie nie.

Dlaczego o niej myślisz? Weź się zajmij czymś pożyteczniejszym.

Opuściłem szkołę i ruszyłem na miasto, aby trochę się rozerwać. Nie zamierzałem nudzić się w pokoju, a spotkanie ze znajomymi dobrze by mi zrobiło. Nie miałem więc nic przeciwko spotkaniu tym razem.

Pov Daria

Zawsze weekend spędzałam z rodzicami w domu, ale nie tym razem. Miałam weekend spędzić ze znajomymi, Olivią i Piotrkiem oraz Wikotrem, ale jak się okazało, nie udało się to tak, jak planowaliśmy. Olivii wyskoczył pilny wyjazd z rodzicami, a Piotr musiał zająć się chorą babcią, bo okazało się, że dostała bez opieki. Dostał tylko Wiktor. A ja mimo wszystko, nie mogłam pojechać do domu rodzinnego, bo rodzice wyjechali w jakąś podróż. Musiałam dostać w szkole. Na szczęście towarzyszył mi jeszcze Wiktor. Razem też postanowiliśmy wyjść na miasto, aby nie nudzić się i siedzieć bezczynnie.

- Twoi rodzice, to państwo Moore? - Wiktor nie mógł uwierzyć.

Szliśmy chodnikiem i rozmawialiśmy żwawo.

- Zgadza się. - potwierdziłam, a jego mina rozśmieszyła mnie jeszcze bardziej.

- No wiesz... Ale ty jesteś synem burmistrza. - dodałam po chwili, a jego wyraz twarzy diametralnie się zmienił.

- Jakoś mnie to specjalnie nie cieszy. - przyznał z westchnieniem.

- Nie dziwę się. Ja sama jakoś mało ciesze się faktem, że mam rodziców bogaczy. - oznajmiłam, a on lekko szturchnął mnie pocieszająco.

- Jakoś musimy dawać sobie radę. - uśmiechnął się.

- I dajemy. - poparłam go.

- Niby tak, ale czasem mam dość. - westchnął. - Muszę uczestniczyć w różnych ważnych konferencjach i spotkaniach. Udaje, że jest ok. Uśmiecham się i mówię, to co inni chcieliby słyszeć. To co ojciec chce, abym mówił. Nie lubię być w centrum uwagi, a jednak zbyt często mi się to zdarza. - kontynuował z widocznym niezadowoleniem. - Nie chcę tego. Nie mogę spełniać marzeń i rozwijać się. Zawsze kochałem zwierzęta i pragnąłem iść na studia weterynarii, ale rodzice się uparli i wybrali mi szkołę.

- Wiem coś o tym. - przyznałam.

- Też nie wybrałaś sobie szkoły? - zapytał z ciekawością.

- Jasne, że nie! Ta szkoła nic mi nie da. Chciałam iść na studia medyczne. - oznajmiłam, uśmiechając się na myśl o wymarzonych studiach.

- Rozumiem.

Pov Wojciech

Szedłem, myślami będąc gdzie indziej. Jeszcze jedna przecznica, a znalazłbym się obok kawiarni, do której zmierzałem. Miałem tam umówione spotkanie ze znajomym. Nie spieszyłem się, bo i tak byłem już spóźniony.

Moje myśli coraz częściej uciekały do tylko jednej osoby. Darii. Było to dziwne z wielu powodów. Mało ją znałem, była moją uczennicą i nie miałem powodów, dla których byłaby dla mnie aż tak ważna. Chciałem jej jedynie pomóc.

Zatrzymałem się na chwilę i rozejrzałem wokół. Wystarczyło przejść już tylko na drugą stronę ulicy. Taki też miałem zamiar. Wtedy jednak moją uwagę przykuł duży plakat na jednym z pobliskich budynków. Długo nie musiałem się w niego wpatrywać, bo wystarczyło mi jedno spojrzenie, aby rozpoznać na nim Darię i jej rodziców, którzy musieli być chyba naprawdę jacyś ważni.

Pośrodku widniał jej ojciec z wymalowanym uśmiechem na twarzy, a obok niego stała jego żona, a matka Darii, która z również rozradowaną miną obejmowała ramię męża. Daria stała po drugiej stronie mężczyzny z szerokim uśmiechem. Jak zawsze wyglądała ładnie i nic nie wskazywało na to, aby była nieszczęśliwa, ale jej oczy mówiły co innego. Nie podobało jej się życie jakie miała.

Westchnąłem cicho. Musiałem jej pomóc za wszelką cenę, ale nie bardzo wiedziałem jak. Nic jednak więcej nie mówiąc, ruszyłem przed siebie, myślami widząc dalej ten nieszczęsny plakat.

Nagle poczułem niewyobrażalny ból, a chwilę później nic już nie wiedziałem.

***

Poczułem, że się budzę. Na moment oślepiło mnie światło. Potem, gdy mój wzrok wrócił do normalności, zdałem sobie sprawę, że leżę w szpitalnym łóżku, podpięty do jakiś rurek i sam nie wiem czego jeszcze.

- Jak się pan czuje? - usłyszałem czyjś cichy głos i nie trudno było mi go rozpoznać. Wiedziałem do kogo należał. Daria.

Odwróciłem delikatnie głowę w bok. Siedziała na krześle zaraz obok łóżka, a swoje spojrzenie wlepione miała we mnie. Nie bardzo wiedziałem co tutaj robiła ani co się stało, że ja tu trafiłem. Chciałem wiedzieć.

- Co się stało? - wyszeptałem, bo zabrakło mi najwyraźniej głosu. Zresztą czułem straszną suszę w gardle i ustach. Daria musiała to zauważyć, bo pospiesznie podała mi szklankę wody, którą z radością przyjąłem.

- Potrącił pana samochód. Byłam niedaleko od wypadku z Wiktorem. On zadzwonił na pogotowie, a ja musiałam pana reanimować, bo nie oddychał pan. - wyjaśniła, nie unikając zwrotu grzecznościowego. Dla niej nadal byłem tylko nauczycielem ze szkoły. Ale na co ja liczyłem?

- Wiktor? - dopytałem. Co ona z nim robiła w środku miasta?

Nie miała jednak możliwości nic powiedzieć, bo drzwi do sali się otworzyły i do środka wszedło dwóch policjantów.

- Dzień dobry. Możemy z panem porozmawiać? - zwrócił się do mnie jeden z nich. - Panią prosimy o opuszczenie pomieszczenia. - dodał, tym razem do Darii.

Dziewczyna skinęła jedynie głową i gotowa była wstać do wyjścia. Ja jednak od razu złapałem ją za rękę, co spotkało się tylko z niewyobrażalnym bólem. Ciekawe co złamałem?

Daria widząc to, od razu podskoczyła do mnie z wyraźną troską na twarzy. Ja tylko gestem ręki pokazałem jej, że jest dobrze.

- Nie widzę powodów, dla których Daria nie mogłaby dostać. - odezwałem się do policjantów, a że ci nic nie mówili, poleciłem Darii zostać. Ta jedynie usiadła na krześle i wlepiła swoje spojrzenie w policjantów.

- Rozmawialiśmy z kierowcą samochodu, który pana potrącił. Twierdzi, że to pan wyszedł mu nagle na drogę. Chcemy usłyszeć jeszcze pana wersję zdarzeń, bo kamer nie było w pobliżu, a zależy nam na prawdzie. - zaczął tłumaczyć jeden z mundurowych.

Niezbyt wiedziałem co odpowiedzieć. Teoretycznie kierowca miał rację. Byłem myślami gdzie indziej, więc bardzo prawdopodobne, że to ja nie zauważyłem jadącego samochodu, a prawda jest taka, że pasów nie było. Tylko skoro kamer nie ma, to nikt chyba nie musi wiedzieć prawdy? Nie?

- Wyszedłem na drogę, patrząc uważnie na samochody. - przyznałem ledwo słyszalnie. - Kierowca był jeszcze daleko. Musiał przyspieszyć. - kłamałem jak z nut.

- Specjalnie? - niedowierzała Daria.

Oj, nie rób mi tak.

Kłamać umiem, ale tobie jakoś nie potrafię.

Milcz najlepiej.

Jak nikt, nic się nie dowie, to będzie dobrze.

Dla mnie i dla każdego.

No oprócz kierowcy.

- Mam rozumieć, że pan patrzył co robi? - zapytał drugi policjant.

- A czy ja wyglądam Panu na obłąkanego, który nie wie co robi, gdzie jest i kim jest? - bąknąłem.

- Emm... Nie. - zmieszał się.

- Więc nie wiem jaki problem. Kierowca jest winien, bo w końcu jaki winny przyznałby się do winy? Oczywiście mam serce i wiem jak to jest podczas jazdy. Wystarczy na chwilę spojrzeć w inną stronę. Ale wracając, nie wnoszę żadnych spraw przeciwko kierowcy. Dogadamy się sami. - oznajmiłem, aby ocalić i siebie, i kierowcę. A przede wszystkim siebie.

- Kierowca powinien ponieść winę! - oburzyła się Daria.

Jasne, że nie!

Jest niewinny teoretycznie.

Oj Dario! Jak ty mi wszystko utrudniasz!

- Nie bardzo wiem. To zgłasza pan jakieś zażalenia czy nie? - chciał się upewnić policjant. Ja pokręciłem jedynie głową. Policjanci więc pożegnali się i wyszli. I wtedy się zaczęło.

- Tak być nie może! Musi pan dać nauczkę temu nieostrożnemu kierowcy! Zasłużył na karę. - kłóciła się dziewczyna. Bawiło mnie to nawet. Ona jednak się wciąż upierała.

Nie wiem jak to się stało, że chwyciłem ją za ręce i przyciągnąłem bliżej do siebie. Zamilkła od razu, a moje spojrzenie zatopiłem w jej oczach. Czułem jej oddech na twarzy. Ciepły, ale widocznie się przestraszyła, bo oddychała naprawdę szybko. Błądziła po mojej twarzy z strachem wymalowanym w jej oczach.

Oj Dariuś. Wyglądasz jeszcze bardziej jak anioł.

Chyba jednak jestem obłąkany.

- Coś się stało, panie profesorze? - zapytała cicho.

- Oj Dario. - uśmiechnąłem się, a ona widocznie nie zrozumiała. - Daj już spokój z kierowcą i odpuść. Miło mi, że tak się martwisz, ale jak myślisz? Serio kierowca specjalnie by we mnie wjechał?

- Pan jest winny. - chyba zrozumiała. - Skłamał pan policji. - nagle oburzyła się bardziej.

No ej!

- Dario, spokojnie. Wyszło dobre dla wszystkich. Dla mnie, dla kierowcy i dla policji. Rozumiesz? - starałem się ją uspokoić. Po chwili namysłu pokiwała głową.

- Przepraszam. - wydukała chwilę później.

- Spokojnie. To nic. - pocieszyłem ją, a moja twarz jakby sterowana przez kogoś, przysunęła się bliżej jej. Nasze twarze dzieliły teraz praktycznie milimetry.

- Muszę iść. - ożywiła się i odskoczyła ode mnie jak oparzona. Wtedy obudziłem się i ja. Zrozumiałem, że popełniłem błąd.

- Już? - wydobyłem się jedynie na to słowo.

- Tak. - westchnęła. - Ale odwiedzę pana jutro. - dodała po chwili namysłu. - Ma pan złamaną nogę, dwa żebra, lekki wstrząs mózgu, wybity bark i lekki uraz kręgosłupa. Tylko tyle. Nic poważnego. - i wyszła.

Zaraz co?

Nic poważnego? Tylko tyle?

Aż tyle! I tak! Boli jak cholera!

No to sobie poleżę dłużej w łóżku. Urlop marzeń po prostu! Dobra, ale dam rade. W szczególności jak będzie mnie odwiedzała. Mniejsza o to. Teraz jej wyjaśnij podwód, dla którego tak się zbliżyłeś. Nie odpuści, na bank.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro