Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⫷ɪ·ᴍ ƒᴀʟʟɪɴɢ⫸

  Kręciło mu się w głowie, pod powiekami, w żyłach i w kościach. Jego omdlałe ciało mu nie służyło, więc trwał w beznadziei. Przez dłuższą chwilę czuł, jak mu krew uderza do głowy, ale zmysł orientacji był zaburzony do tego stopnia, że nie wiedział nawet czy stoi, leży czy wisi. Był ospały, chciał zasnąć i nigdy się nie obudzić. Nie pozwalała mu na to ta jedna, cieńsza i słabsza niż witka, nić.

  Do jego uszu doszedł szept. Ten zamienił się w przytłumiony krzyk, rozdzierający powłoki świata, jego mglistej nieprzytomności. Otworzył delikatnie oczy, które natychmiastowo zaszły łzami. Mięśnie go zapiekły, poczuł na nadgarstkach ciasne sploty, na których się zwiesił. Włosy mu wpadły do oczu, ale był zbyt zmęczony samym utrzymaniem końcówki świadomości przy sobie. Krzyk się powtórzył, dłużąc niemiłosiernie. Mrugnął, pozbywając się łez. Serce mu pękało, lecz wsłuchał się w niego.

  Uniósł wzrok. Zobaczył rozmazaną postać Theo, który krzyczał jego własne, nie znane jego rasie, imię. To była mantra, a on nie mógł odpowiedzieć, jedynie widział łzy na jego policzkach, lśniące fioletem, zielenią i żółcią przez mrugające światła przeklętych atrakcji.

  Pragnął odkrzyknąć, przytulić, obiecać że umrze tylko z nim.

  Cały jego świat się przekręcił. Krzyk — „ROBIN!" — został brutalnie uciszony, co go przeraziło do granic. Przed oczami stanął mi Theo, który widział jego włosy, szpiczaste uszy, brudną duszę i przyjął go, pozwolił by zielonowłosy oddał mu swe serce.

  Stracił przytomność, prosząc, by umarli szybko i bezboleśnie. By mógł jeszcze choć zaśmiać się, pocałować lub po prostu porozmawiać z Theo.

⫷⫸

  Zerwał się gwałtownie do siadu. Dyszał ciężko przez otwarte usta, do których spływały łzy. Zacisnął mocno powieki i przyłożył dłonie do uszu, chcąc nie słyszeć tego rozdzierającego krzyku. Wciąż tam był, jego wypaczony umysł, słyszał błagalny skowyt, widział lśniące łzy, czuł śmierć i beznadzieję.

— Robin! — przez jeden krzyk przebił się drugi, lecz nie był on łamliwym wyciem, a ostrą prośbą. — Robin otwórz oczy!

  Nie mógł tego zrobić. Jeśli posłucha się, zobaczy martwego Theo, któremu nie mógł pomóc, tylko cierpiał w ciemności katusze, a ta niezwykle cienka nić pęknie.

  Drobne, ale niezwykle silne palce oplotły jego nadgarstki. Szarpnął się, ale jego dłonie zostały zerwane z uszu. Krzyk gwałtownie wraz z szarpnięciem zniknął, jak ucięty. Jedynie słyszał własny i czyjś oddech. Otworzył oczy, zajaśniały mgliste barwy. Wyścig krwi w jego żyłach ustał.

    I zobaczył klęczącego przed nim Theo. Trzymał jego dłonie między nimi, lustrując jego twarz bardzo uważnie. Żył, siedział cały i zdrowy, nie krzyczał, nie uciszano go, śmierć nie przybyła po niego.

  Odetchnął głęboko, pochylił się i ucałował jego usta. Ten oddał żywiołowo pocałunek, wpasowując się w rytm, który zawsze sobie narzucali — nie za wolny, a pełen pasji. Poczuł czuły dotyk na twarzy. Przekrzywił lekko głowę, dając Theo możliwość muśnięcia kości policzkowej, który to wykorzystał i ułożył dłoń, ogrzewając mu policzek i szyję.

  Pozwolił, by drobniejszy chłopak zakończył pocałunek. Powoli uniósł wzrok, dalej będąc blisko niego.

— Jesteś cholernie słodki — powiedział cicho Theo i założył mu zielone luźne kosmyki za ucho.

  Uśmiechnął się do swego chłopaka słodko i trzepnął głową, zrzucając je spowrotem na twarz. Pocałował go delikatnie w nos, wywołując kolejny cudowny śmiech.

— Robinie — zaczął Theo, więziąć go wzrokiem. — Krzyczałeś i płakałeś przez sen. Myślałem że się udusisz, jeszcze nie mogłem cię obudzić — w jego oczach pojawił się cień strachu, który musiał odczuwać, podczas gdy on był uwięziony we własnym umyśle.

  Nie chciał go zamęczać, ale to on wyciągnął go ze snu. Oparł czoło na jego ramieniu, a ramionami otoczył pas Theo. Ten przygarnął go do siebie, za co był mu dozgonnie wdzięczny, odnajdując w nim oparcie.

— Było wyraziste jak wspomnienie, czułem ból, swe bezużyteczne ciało... Mogłem jedynie słyszeć krzyk — odetchnął głęboko, bezwiędnie poprawiając swe ręce, by mieć więcej ciepła, a zarazem czuć, że jest. — Twój krzyk, Theo. Krzyczałeś do mnie. A ja jedynie mogłem patrzeć na twe łzy i czekać, aż ktoś cię uciszy. Błagać, byśmy umarli szybko — dodał drżącym głosem.

  Poczuł jego dłoń na skroni. Wtulił się w nią, pozwalając na kilka łez. Theo wysunął swój bark spod jego brody i obrócił się lekko, spoglądając w jego załzawione oczy.

— Jestem tak beznadziejny. Jestem hobgoblinem, mogłem zrobić cokolwiek, by... — szepnął, otwierając swą duszę przed nim.

  Theo jedynie uśmiechnął się delikatnie i przejechał kciukiem drugiej dłoni po linii szczęki, sunąc dalej, ku szpiczastemu końcu ucha. Westchnął i wygiął się lekko, oddając dotykowi. Zamknął oczy, kładąc jedną dłoń na jego ramieniu, a drugiej palce zacisnąć lekko na biodrze.

— Bo krzyczałem do ciebie — mruknął, pochylając się lekko nad nim i składając pocałunek na płatku ucha.

  Chłód owiał go, szczególnie czule na skroni. Otworzył oczy, podczas gdy Theo go spuścił i zaczął wyłamywać palce. Chwycił je w swe dłonie.

— Sabrina mówiła, że poprzednim razem wszystko się źle potoczyło, ale zmieniła to. Jednakże pamiętam krótki fragment – przyczepili cię do koła... — zakręcił lekko wskazującym palcem w kokonie z jego rąk, nie powstrzymując drżenia w głosie. — na którym wisiałeś bezwładnie, myślałem że umarłeś...

— Nie odszedłbym bez ciebie — mruknął w odpowiedzi.

  Chłopak uniósł twarz.

— Jesteś uroczy do granic możliwości — odparł żartobliwie.

— A kto jest taki delikatny? — dźgnął Theo w brzuch.

— Ej! — zaprotestował, udając obrażonego na słowa hobgoblina.

— No Theooo.

  On jedynie podniósł się lekko na kolanach — nie mógł go klasycznie pociągnąć za koszulke bo jej nie miał — i pocałował go.

  Uwielbiał jego cudowne usta, smakować je, jakby to był pierwszy raz.

  Smętny nastrój i emocje zniknęły, zostawiając jedynie ich — dwójkę szalenie zakochanych chłopaków, szczęśliwych z posiadania siebie nawzajem. Można powiedzieć, że miłość uderzyła im do głowy, i to jest cudowne, prawdziwe, wieczne, nierozerwalne.

— Oznajmię wszystkim, że jesteś moja, i zabiorę cię do Królestwa Wróżek — wydyszał, gdy przetwali pieszczotę.

— To może być ciekawe — odpowiedział Theo. — Kocham cię, Robin.

  Rozczulony położył dłoń na jego policzku. Stacił równowagę i wraz z Theo opadł na materac.

  Zaakceptowali swe ciała i koszmary. Obdarzyli się miłością niemalże zakazaną. Jednakże obydwoje na to zasługiwali.

____

Ja się zakochałam w nich, hobgoblin szukający rodziny oraz akceptacji i chłopak walczący z potworami świata, a także swymi.


gdy tworzyłam, słuchałam:

experience — ludovico einaudi
· przy wspomnieniu/koszmarze ·

›ocean — platon karataev

›metal house — chelsea wolfe


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro