Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21: Widząc nowe szanse

Jest to bardziej epilog niż rozdział, niemniej ZAPRASZAM ;) 

*

Wyglądała tak bezbronnie, śpiąc. W niczym nie przypominała księżnej zdolnej oderwać głowę skazanego jednym ruchem.

Nie spałem. Zapadłem nad ranem w stan spoczynku, gdy myśli się przerzedziły, lecz nie straciłem przytomności. To nic złego wśród książąt.

Moje palce polubiły aksamitną w dotyku skórę Morrigan i ciągle, mimo zmiany pozycji, szukały z nią kontaktu. Najpierw, gdy leżała do mnie bokiem, głową na mojej klatce, sunęły leniwie po jej ramieniu. Później wtuliłem się w jej plecy, a one znalazły nowy obiekt uwielbienia – wzniesienie jej bioder. Teraz leżała przodem do mnie, a ja obejmowałem jej talię, osuwając dłoń od czasu do czasu na pośladek.

Powoli się budziła. Jej oddech stał się mniej równomierny, a nosek się marszczył, gdy na twarzy ujawniały się emocje. Przeciągnąłem dotyk aż do jej ucha, zdejmując delikatnymi muśnięciami rozsypane na jej twarzy włosy. Uśmiechnęła się, a później otworzyła oczy. Turkusowe źrenice błyszczały, mając w sobie więcej życia i blasku niż dwa tygodnie temu.

– Dzień dobry – mruknąłem.

– Mmm...

Przeciągnęła się, wyciągając ręce wysoko nad głowę i wyginając plecy w łuk. Yhym. Tak jak wczoraj, gdy... Przyciągnąłem ją do siebie jednym ruchem, a ona pisnęła i zaśmiała się, zanim pocałowałem ją na przywitanie. Chciałbym się tak budzić codziennie, aż do swojej śmierci. W sumie miałem na to spore szanse.

Odsunąłem się, ale nie dałem jej tym samym zbyt dużo przestrzeni. Nasze ciała przylegały do siebie na całej długości.

– To miła odmiana – powiedziałem – budzić się z kimś w łóżku.

– Jednonocne przygody na to nie pozwalają? – zakpiła wesoło.

– Oj, nie. W sumie myślałem, że uciekniesz – przyznałem.

– Ha! – Spojrzała na mnie psotliwie. – Tak jest łatwiej.

Jej dłonie spoczęły na mojej piersi.

– Łatwiej?

– Mhym...

Przesunęły się w dół, drażniąc skórę obciągającą mięśnie brzucha. Opuszki zatańczyły nad zwężeniem między biodrami. Natychmiast urosłem, wypełniając pozostałą między nami przestrzeń. Dotknęła go, przesuwając palcem wzdłuż jego trzonu. Cholera. Nie chciałem, żeby przestawała.

– Będziemy musieli wkrótce wstać.

Popatrzyłem na zegar nad kominkiem. Również rzuciła nań oko. Błysnęła zębami.

– Możesz znaleźć się na dworze Stworzyciela, robiąc jeden krok – przypomniała, nie przerywając pieszczoty. – Nie musimy z nimi płynąć.

– Ja chcę z nimi płynąć.

– To do ciebie niepodobne.

– Wiesz, czemu tak jest.

Jej uśmiech zbladł. Grunt, że się nie rozpłakała. To jeszcze mocniej utwierdziło mnie we wniosku, że jej stan się poprawił.

Oparła czoło o mój mostek, a jej oddech poruszał ciemne włoski na klatce piersiowej. Ułożyłem brodę na czubku jej głowy, przytulając do siebie. Lekki przeciąg hulał po jej skrzydłach, a wpadające przez okno słońce lśniło na złotym upierzeniu. Gdy spojrzałem niżej, mogłem podziwiać doskonale zbudowane, silne ciało. Krzywizny mięśni podkreślały cienie. Długo czekałem, żeby wreszcie ją mieć, a gdy to już się stało, żałowałem, że oddała mi siebie na tak krótko.

– Nie wiem, czy potrafiłabym być tak spokojna jak ty, mając podobną wiedzę – szepnęła.

– Spokojny? – W mojej odpowiedzi kryło się rozbawienie. – Nie jestem spokojny.

Odchyliła głowę do tyłu, żeby móc spojrzeć mi w twarz.

– Wydajesz się być spokojny.

– Tylko wydaję. Nie będę kłamał. – Wypuściłem głośno powietrze, utkwiwszy wzrok w ścianie, pod którą stał fotel. – Tak naprawdę jestem przerażony. I chcę nie pamiętać o tym... a nie potrafię zapomnieć.

– Powiedziała, jak się to stanie?

– Nie.

– Więc będziesz miał niespodziankę. – Próbowała się roześmiać, ale ten śmiech zabrzmiał dość posępnie. – Nie rozmawiajmy o tym – zadecydowała. – Niepotrzebnie ci przypominam.

Położyłem dłoń na jej policzku, gładząc kość jarzmową. Tonąłem w jej oczach. Wyzierała z nich dobroć. Wiedziałem, że doskonale mnie zastąpi. Może i byłem szczery, ale informację o tym, że Skrawek Nocy będzie jej, wolałem zostawić dla siebie. Tylko Stworzyciel znał moją wolę i zgodził się, odpowiadając na mój list, a następnie rozmawiając ze mną podczas audiencji. Wszystko ustaliliśmy. Po mojej śmierci sprawy zostaną załatwione.

Przyznałem się mu do wszystkiego. Opowiedziałem mu o tamtym wieczorze. Przekazałem każdy żenujący, bolesny szczegół. Nie ukarał mnie, ale ta wiedza pozwoliła mu sprawiedliwie przekazać władzę Morrigan. Był zły, sam jednak stwierdził, że nie kopie się leżącego.

Pocałowałem kącik jej ust, zatrzymując się przy nim na dłużej. Przesunąłem wargami po jej ustach, po czym wpiłem się w nie zachłannie. Mruknęła z zadowoleniem.

Poranek przyjemnie spędziłem, na dalszym eksplorowaniu jej ciała.

***

Jeszcze chwila, a musielibyśmy się teleportować bezpośrednio na statek.

Policzki Morrigan wciąż nosiły rumieńce, a jej oczy błyszczały z rozbawienia i, no cóż, pożądania. Poranek mogłem zaliczyć do naprawdę udanych.

Moje pojawienie się w porcie przywitano pokrzykiwaniami, ochami i achami, bo, mimo że ja uważałem się za przeciętnego faceta, poddani siedmiu Skrawków sądzili inaczej, czasem wynosząc mnie i Tali do rangi bóstw. Zagadką pozostawało, jak przywitany zostałby Stworzyciel. Zapewne jego obecność przeszłaby bez większego echa, jeśli tylko nie zostałby zapowiedziany, w innym przypadku anonimowy wampir musiałby się ratować tabletkami na ból głowy.

Flota unosiła się na wodach, kołysząc się razem z falami. Żagli jeszcze nie rozciągnięto na masztach, ale chorągwie z godłami największych rodów i książąt szarpał ostry wiatr. Jak to w porcie śmierdziało rybami i morską bryzą.

Takiego ogromu wojsk nie bylibyśmy w stanie przenieść za pomocą portalu. To pochłonęłoby zbyt wiele energii. Pilnowanie każdej z tysięcy osób, aby nie zaginęła w tunelu, graniczyło z cudem. Wiedzieliśmy to z Tali. Wiedział też Stworzyciel. Czekał nas tydzień przeprawy.

Złapałem Morrigan za rękę, i ku uciesze zdziwionej, a jednocześnie ucieszonej gawiedzi, zaprowadziłem na największy okręt. Plotki miały rozgorzeć. I dobrze. Niech zajmą czymś swoje zatroskane umysły.

„Joanna" była potężnym statkiem, mieszczącym na pokładzie ponad tysiąc pasażerów wraz z setkami załogi. Wyposażona w szybkostrzelne działa, siała grozę wśród piratów. Zwano ją też „młotem na łupieżców". Wkroczyliśmy na jej pokład za pomocą kładki ustawionej od kamiennego nabrzeża do jej boku. Aby wchodziło się komfortowo, musiała zostać daleko wyciągnięta nad wodą, gdyż górny pokład znajdował się dość wysoko.

Bez wątpienia przybyliśmy jako ostatni.

Książęta i księżna plotkowali w rozluźnieniu, nie zwracając na nas większej uwagi. Dopiero bystre oczy Amelii dostrzegły nasze pojawienie się, a zwłaszcza połączone w uścisku dłonie. Zapłonęła rumieńcem, co dało mi do myślenia. Być może nie byłem wyłącznie jej autorytetem. Wśród władców Skrawków nie było Tali. Ona postanowiła spotkać się z nami na dworze Stworzyciela.

Przy burtach ściskali się żołnierze. Nasi serafini, a także garstka raptusów z kattami. Dzikusy przybyły z Darshanem zapewne jako jego najwierniejsza, podręczna wataha. Reszta zajmowała osobny statek. Widziałem też kilkoro wilkołaków. Rasmus i Hatter nie zaszczycili nas swoją obecnością, uznając, że bardziej przydadzą się w dziczy. I słusznie. Przynajmniej nie przeszkadzali. Nie mogli się też sprzeciwić rozkazom.

A propos dowódcy dzikusów... Dostrzegłem go na rufie. Opierał się nonszalancko o barierkę, w jednej dłoni trzymając kosmyk włosów czarnoskórej wilkołaczki. Dziewczyna wydawała się mi bardzo atrakcyjna i miałem wrażenie, że gdzieś już ją widziałem, a przynajmniej, że kogoś mi przypomina. Rozmawiali przyciszonymi głosami, a ich oczy błyszczały. Nazwałbym to zwierzęcym magnetyzmem.

Ktoś trącił mnie w bok.

Katharina wyszczerzyła dłuższe kły, również zerkając na flirtującą parę. Zrozumiałem, kim była wybranka Darshana. Alfa wilkołaków pokazywała mi ją podczas uczty w wiosce kattów i raptusów. Szarooka wilkołaczka była córką Kathariny. Tylko jak miała na imię? Nieważne. Uznałem, że niegrzecznym byłoby pytać, a ja i tak zapewne będę miał okazję usłyszeć mimochodem, jak na nią wołają.

– Darshan nie miał czasem narzeczonej? – zapytała Morrigan, ściskając mocniej moją dłoń.

Oczy wilkołaczki błysnęły, gdy zwróciła się do nas przodem.

– Nic nie wiecie, co? Ktoś pozbawił Mię dziewictwa podczas popijawy z okazji waszej umowy. – Wypowiedziała to zdanie w niepozostawiający złudzeń sposób. Wyraźnie zasugerowała moją osobę. – Zaręczyny zostały zerwane. Podobno jej ojciec wyczuł rybi zapach.

Zachichotała rubasznie.

Morrigan mnie trąciła. Starałem się zachować resztki powagi.

– Nie zauważyłeś czegoś, Val? Nie wiesz, kto mógł być tak bezczelny? – zapytała, nie szczędząc jadu w wypowiedzi.

Odchrząknąłem, spoglądając to na nią, to na Katharinę.

– Gdybym wiedział, kto postąpił tak niegodnie, przetrzepałbym mu skórę za tę zniewagę honoru. – Podrapałem się po skroni. – Oni nikogo nie podejrzewają? Ona nic nie mówiła?

Czy Rasmus nie domyślał się, że to ja zbrukałem jego córkę?

Katharina pokręciła głową, uspokajając mnie. Mówiła, polerując długie paznokcie o materiał lekkiej tuniki.

– Broniła imienia kochanka, a na sobie miała zbyt wiele męskich zapachów, żeby można było jednoznacznie wskazać. – Dodała trochę ciszej: – Jesteś bezpieczny, Val. Nie doprowadziłeś do zerwania umowy.

Poklepała mnie po ramieniu i odeszła w swoją stronę.

Kapitan krzyknął, a cumy zostały wciągnięte na pokład. Ze zgrzytem podniesiono kotwicę.

– Mówiłam – mruknęła Morrigan.

Westchnąłem.

– Mówiłaś. Zawsze masz rację, nawet jeśli jej nie masz, Morrigan.

Pocałowałem ją w czoło, a ona wtuliła się w moją pierś, opierając na moim ramieniu potylice. Jej targane wiatrem włosy smagały policzek, delikatnie łaskocząc. Nie przeszkadzało mi to. Mógłbym w ten sposób spędzić cały rejs.

Port zaczął się oddalać, a my obserwowaliśmy malejących, wiwatujących mieszkańców. Pokładali w nas nadzieję. Twierdzili, że ocalimy świat. Informacje o podziemcach zostały podane do oficjalnej wiadomości. Wiedzieli, co się dzieje. Jeśli nam miałoby się nie udać, to kto stawiłby czoła złu? Ta wyprawa tylko utrwali nasz bohaterski status.

Wiedziałem, że nie wszyscy wrócimy z tej wyprawy. Wiedziałem, że rodziny stracą ojców, synów. Wiele kobiet stanie się wdowami. Tak musiało być, żeby ludzkość mogła trwać nadal. To jak decyzja Stworzyciela o wyeliminowaniu części mieszkańców planety, żeby nie popadła w ruinę. Zawsze drogę do zwycięstwa wyścielały ofiary.

Splotła palce dłoni z moimi, przerywając ciszę między nami. W samą porę, bo popadałem w melancholijny nastrój.

– Jesteś typowym samcem, Val.

W jej głosie nie było oskarżenia, a rozbawienie.

– Yhym? – mruknąłem jej do ucha.

– Trochę zaborczym. Trochę seksualnie bezmyślnym. Trochę podatnym na kobiecy urok.

Zaśmiałem się, odwracając ją do siebie przodem.

– Ale tylko trochę?

– Tylko trochę – przytaknęła z uśmiechem.

Była piękna. Była urocza. Była odrobinę wredna. Była Morrigan, w której zakochałem się wiek temu.

– Chyba masz rację... – Pokiwałem głową teatralnie. Mój czas uciekał. Nasz czas się kończył. Zbyt długo to trwało. Nie powinienem więcej go marnować. – Aktualnie mój męski móżdżek nie może myśleć o niczym innym, jak o paru chwilach sam na sam z tobą w mojej prywatnej kajucie...

– Masz prywatną kajutę? – Udawała zdziwienie. Jej oczy błyszczały. – Dlaczego ja nie mam prywatnej kajuty? – Wydęła usta.

– Nie przysługuje ci... – Wsunąłem zbłąkany kosmyk włosów za jej ucho, gładząc przy okazji policzek. – Ale jeśli chcesz... uważam, że u mnie jest wystarczająco miejsca na nas dwoje...

– Ty paskudny manipulancie!

Pisnęła, gdy bez ostrzeżenia przerzuciłem ją sobie przez ramię. Ten gest, nieskrępowany i mało subtelny, powitały śmiechy załogi oraz naszych znajomych. Parę ksiażąt zagwizdało z uznaniem, kiedy niosłem moją zdobycz przez cały pokład, aż do drzwi kajuty. Na szczęście było blisko, bo kiepsko ostatnio działo się z moją cierpliwością.

Otworzyłem jedną ręką, a następnie zrzuciłem Morrigan na łóżko, które zatrzeszczało groźnie.

– Tylko zamknij drzwi na zasuwę... – Jej policzki pokrywał rumieniec, a zapach ciała mącił mi w głowie. Uniosła się na łokciach. – Widziałam tam takiego, co lubi podglądać – szepnęła.

***

Po zmroku, gdy wykończona Morrigan zasnęła, ja przeskoczyłem na pobliski statek. Nie zdziwiłem się, gdy zastałem go na pokładzie.

Siedział oparty o barierę, wpatrując się w niebo. Gwiazdy i księżyc opierały niebieską łunę na jego ciemnej twarzy, sprawiając, że wilkołacze oczy lekko świeciły w półmroku. Nie zwrócił do mnie twarzy, chociaż doskonale wiedziałem, że się spiął, gdy wyszedłem z ciemnej chmury energii. Wolał udawać, że wcale się nie pojawiłem. Rano, tuż przed przeskokiem z Morrigan, gdy zabrałem go na statek wilkołaków, nie odezwał się ani słowem. Nie mógł jednak wiecznie unikać tej rozmowy.

Tak, może powinienem przemilczeć wczorajszy wieczór. Może roztrząsanie tej sprawy nie było najmądrzejszym posunięciem. Jednak uważałem, że Ferris nie zasługuje na milczenie z mojej strony. Jakikolwiek nie był i czegokolwiek by nie zrobił w przeszłości.

Podeszłem, a następnie osunąłem się na miejsce obok niego. Łypnął na mnie, a trwało to ułamek sekundy. Wolał podziwiać gwiazdy, a co bardziej prawdopodobne – nie patrzeć na mnie.

– Rano nie chciałeś ze mną rozmawiać – wypomniałem mu.

Prychnął w odpowiedzi.

– Nie unikniesz rozmowy.

Ponownie prychnął.

– Porozmawiaj ze mną.

– Nie mamy o czym gadać – odparł wreszcie.

– Widzę właśnie.

– Nie jesteśmy kumplami – warknął.

– Wczoraj chyba przez chwilę byliśmy.

– Zdawało ci się.

– Więc jak chcesz... – Zerwałem się, aby wstać.

Złapał mnie za łokieć, zatrzymując mnie.

Wreszcie na mnie spojrzał, a spojrzenie to kryło w sobie nieskończone pokłady desperacji.

– Czy ona wie? – Jego głos był ochrypły.

– O czym?

Obrzuciłem go zaskoczonym spojrzeniem.

– O tym, że umierasz. Że wkrótce zostawisz ją samą – powiedział dobitnie.

Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. Przełknąłem ślinę. Nie wiedział, że urlop był pobytem w uzdrowisku, a zapalnikiem stało się moje wyznanie.

– Tak. Wie o tym.

Kiwnął mi.

– To dobrze, księciuniu. Zabiłbym cię, gdybyś jej nie powiedział. Gdybyś trzymał ją w nieświadomości, aby następnie złamać serce. Zabiłbym cię bardzo powoli. Zabijałbym cię długo.

– Ale wiesz, że wtedy to ty wypełniłbyś przepowiednie?

Uniosłem brew, czując rozbawienie.

– Przynajmniej miałbym satysfakcję – burknął, ale zaraz potem nabrał humoru. – Jeśli tylko o wszystkim wie, to daję wam moje błogosławieństwo. I – zaznaczył – robię to wyłącznie z uprzejmości, bo wiem, że wkrótce będziesz wąchał kwiatki od spodu.

– Och... – Wyszczerzyłem się. – Wątpię, żebym wąchał kwiatki od spodu. Ja nawet i po śmierci nie odpocznę. Konstruktorka zapewne zabezpieczy mnie jak jakąś okrutnie droga maszynę. Będę pracował, jak jeszcze nigdy w całym swoim życiu.

– Zakonserwuje, naoliwi... – zawtórował mi. – Nie przeraża cię, co jeszcze mogłaby z tobą zrobić? – Uniósł sugestywnie brwi. – No wiesz... Może wykorzystywać twoje ciało do różnych... robót.

Podrapałem się po skroni, woląc sobie tego nie wyobrażać.

– Na szczęście nie będę o tym wiedział. Po prostu mnie nie będzie.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie wierzysz, że masz duszę? Że życie tutaj to tylko urywek naszej duchowej egzystencji? – Przekrzywił głowę w swój psi sposób.

– Nie, a ty?

– Ja? Ja chciałbym, żeby to nie była moja jedyna szansa przeżycia życia. Myśl, że to spierdoliłem jest przykra.

Wstałem. Nie potrzebowaliśmy rozmowy, o której myślałem. Mogłem mu ufać. To niedorzeczne, ale ze stanowczością myślałem sobie: „mogę ufać Ferrisowi".

Wiedziałem też, że w odpowiednim czasie mnie nie zawiedzie.

Tyle mi wystarczyło, aby spokojnie odejść.

– Przecież dostałeś szansę, aby to naprawić. – Cofnąłem się, a mrok za mną zaczął się kłębić. – Skorzystaj z niej.

*

Jak wrażenia po zakończeniu? Jakieś domysły?

Już jakiś czas temu opublikowałam pierwszy rozdział drugiego tomu, więc i tam zapraszam. Jest to pozycja "Rozbici".

I tak... wiem... Trochę mnie nie było ;P Ale już jestem. I teraz powinnam publikować częściej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro