Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20: Walka z samym sobą jest tą najtrudniejszą

– Jestem pod wrażeniem, że udało jej się to wszystko zorganizować tak szybko – mruknęła Morrigan, rozglądając się po sali audiencyjnej, którą aktualnie przyozdabiały kiczowate papierowe serduszka oraz herubinki. – Nie sądziłam też, że przybędzie tylu gości.

Tylu. Określenie „tylu" niewiele mówiło o ogromie masy ludzi przybyłych na zawiązki Tali i Eryka. Było nas więcej niż podczas pierwszego dnia lata, co oscylowało około liczby pięciuset gości. To tak na oko. Zrezygnowano z pojedynczych stolików mieszczących po cztery osoby, na rzecz czterech ogromnych stołów ustawionych po prawej i lewej stronie od wejścia oraz dwóch mniejszych, z których jeden zastąpił tron, zaś drugi kazał się omijać po wejściu do pomieszczenia. Tradycyjnie muzycy zostali ulokowani na balkonie. Na parkiecie zostało sporo miejsca, a nawet jeśli to by nie wystarczyło, zgromadzeni świadkowie zawiązków mogli tańczyć w powietrzu.

Elegancką perłową biel, którą Tali uwielbiała, zastąpiono czerwienią i pastelowym różem, a to wszystko przepleciono złotem. Ze złota zrezygnować nie potrafiła. Od samego przyglądania się wystrojowi sali, można było nabawić się cukrzycy.

Co do samej Morrigan – przeszła jej faza boczenia się na mnie, po tym jak odrzuciłem jej subtelną propozycję związku. Stopniowo sprawy między nami wracały do normalności. Więcej też nie suszyła mi głowy o moją przygodę z Mią, ja zaś, mimo całkowitego otrzeźwienia, nie żałowałem ani minuty spędzonej z córką Rasmusa. Nie było między nami jeszcze swobodnie, ale przynajmniej odzywaliśmy się do siebie.

– Gdyby miała więcej czasu, gości byłoby dwukrotnie więcej, a same zawiązki zapewne odbyłyby się w jeszcze większej sali. Coś by znalazła – oświadczyłem.

Wraz z resztą czekaliśmy na swoich miejscach na honorowego gościa. Miał przybyć lada moment.

Na samym środku parkietu stała Tali wraz z Erykiem, trzymając się za ręce i szepcząc do siebie. Podekscytowana serafina miała różowe policzki i bynajmniej nie była to zasługa różu. Uśmiechała się, pokazując idealnie białe, równe zęby. Podobno kiedyś je poprawiała. No, i nie tylko je, rzecz jasna. Dawno obiło mi się o uszy, że poprawiała nos jeszcze długo przed przyjęciem stanowiska księżnej.

Nie znałem się na modzie, ale ze stanowczością mógłbym powiedzieć, jeśli kogoś by to interesowało, że księżna wyglądała bardzo ładnie. Nie w sposób, który zapierałby mi dech w piersi (bez przesady), ale wystarczająco zjawiskowo, żeby niektóre serafiny poczerwieniały z zazdrości. Wyglądała jak typowa księżniczka z ilustrowanych baśni dla najmłodszych. Biała rozłożysta suknia zabierała sporo przestrzeni, a materiał na samym jej wierzchu połyskiwał ciepło niczym przyprószony miliardem gwiazd.

– Pięknie razem wyglądają – powiedziała Morrigan, jakby właśnie zastanawiała się nad tym samym, co ja.

– No cóż.

Wzruszyłem ramionami.

– No co?

– Zapewne nad efektem pracował sztab stylistów.

– Co ty nie powiesz – zadrwiła. – Czemu mam wrażenie, że nie cieszysz się ich szczęściem?

Prychnąłem.

– Uważam, że realizowanie zawiązków, kiedy za niecałe dwa tygodnie ruszamy na rzeź, nie jest dobrym pomysłem.

– A to dlaczego?

Spojrzałem na nią. Zmrużyła niebezpiecznie powieki, pragnąc ocenić każde słowo, które teraz padnie z moich ust. Przy tym wyglądała bardzo kusząco. I drapieżnie. Czerwona sukienka bez pleców, czerwone usta, ładne kocie oczy zrobione czymkolwiek się je robi. Dodatki z czarnych kamieni. Jeśli ktoś dawkował moje oddechy tego wieczoru, to właśnie ona.

– Naprawdę chcesz wiedzieć, co sądzę? – zapytałem z przekąsem.

– Pewnie. Ostatnio mnie zaskakujesz. Zapewne zaskoczysz mnie i w tej kwestii.

Uśmiechnęła się co najmniej jadowicie. Z pewnością nie podzielała mojego zdania w sprawie zawiązków, mimo iż jeszcze nie wtajemniczyłem jej we wszystkie argumenty przemawiające na nie.

– Któreś z nich może zginąć...

– Jesteś pesymistą – wtrąciła.

– Raczej realistą. Pomyśl... teraz się zwiążą, a jeśli jedno zginie, ta druga osoba będzie cierpieć bardziej niż przed złączeniem. Moja matka powiedziała, że po śmierci ojca czuła się, jakby zabrał ze sobą część jej duszy. – Morrigan uniosła brew. – Nie widziałaś, w jakim Cornelia była stanie.

Stworzyciel w jakiś sposób, niewyjaśniony, bo sam nie miał zamiaru zdradzać szczegółów, łączył dwie istoty, dzięki czemu mogły one lepiej odczuwać swoje emocje nawzajem, lepiej zgadywać nastroje, a także dopasowywać się do siebie w różnych życiowych sytuacjach. Moja matka po śmierci ojca całkowicie się załamała. Nie spała. Nie jadła. Nie piła. Do wszystkiego ją zmuszałem wraz z medykami i służbą. Nie wychodziła z pokoju. Trwało to przez długie miesiące. Usychała z tęsknoty i bólu. Nie ona jedna cierpiała w ten sposób po stracie.

Twierdziłem, że mogli z zawiązkami poczekać do zakończenia batalii z podziemcami. To było bezpieczniejsze rozwiązanie i... mniej bolesne, gdyby faktycznie coś się stało.

– To ich decyzja. Taką podjęli.

– To zła decyzja – mruknąłem. – Ja, wiedząc, że mogę wkrótce umrzeć, nigdy bym nikogo nie naraził na taki stres.

– Przesadzasz.

– Odkąd to nagle jesteś za związkami?

– Val – szarpnęła lekko głową w bok – on przybył.

Spojrzałem na środek sali. Iskry przeskakiwały w powietrzu, aż w końcu wybuchły, zataczając coraz to szersze koło. Zgromadzeni utkwili zaciekawione spojrzenia w rosnącym portalu.

Stworzyciel nigdy nie pojawiał się na przyjęciach zawiązkowych. Zawsze to pary przychodziły do niego. Dziś pofatygował się osobiście tylko i wyłącznie ze względu na wysokie stanowisko Tali. Dla mnie też z dużym prawdopodobieństwem zrobiłby wyjątek.

Energia zabierała przestrzeń. Pośrodku okręgu pojawiło się falujące odbicie holu pałacu. Z niespokojnej tafli wyszły trzy postacie: naturalnie Stworzyciel, a towarzyszyły mu dwie kobiety. Ferenriel i... ta jej służąca. Jak ona miała? Aaa... Lilith. Wróżka założyła długą suknię, zapewne z niechęcią zakrywając swoje piersi, zaś jej podopieczna... Zdziwiłem się, naprawdę. Trzy rzeczy zbiły mnie z tropu. Zapuściła popielate włosy, które aktualnie nastroszono w artystycznym nieładzie. Nie miała skrzydeł, a ostatnio, kiedy ją widziałem, jeszcze wyrastały z jej pleców. Nie była też ubrana w tradycyjne szaty kapłanek. Gdybym nie widział jej wcześniej w roli służącej, nigdy bym nie zgadł, że należała do zakonu. Wraz z Ferenriel miały identyczne czarne suknie, z tą różnicą, że młoda dziewczyna zakryła szyję i środek pleców połyskującym szalem w kolorze indygo. Co najmniej, jakby coś chciała ukryć. Wampir wdział onyksowy garnitur pochłaniający światło, zaś oczy tradycyjnie ukrył za okularami o ciemnych, okrągłych szkłach. Pierwszy raz widziałem go w tak mocnym świetle i zdziwiłem się, jak młodo wyglądał. Miał bardzo kościste policzki, brązowe, ciemne włosy i szczupłą, aczkolwiek męską, budowę ciała. Zdawało się, że mógł przewyższyć mnie o jakieś pięć centymetrów. A mówili, że to ja jestem wysoki. Przypominał bardziej dwudziestolatka niż wiekowego mężczyznę. Do tego blada cera sprawiała, że patrząc na niego z boku, odnosiło się wrażenie, iż toczyła go śmiertelna choroba. Nie. Jego brak odporności na słońce z pewnością śmiertelny nie był, co najwyżej kłopotliwy. Nigdy nie przebywał na słońcu, co rzucało się w oczy zwłaszcza w letnie miesiące.

Przybyła trójka ściągała na siebie spojrzenia, które lepiły się do nich jak namagnesowane.

Tali podeszła do Stworzyciela, dygając przed nim płytko, a następnie wymieniła z nim parę słów. Mówili cicho, ale z pewnością nie dzielili się tajemnymi czy złymi wieściami, gdyż wampir uśmiechał się, błyskając swoimi zaostrzonymi zębami, kiedy serafina rozpromieniła się i spłonęła jeszcze intensywniejszym rumieńcem. W tym czasie Ferenriel dojrzała mnie wśród gości zasiadających przy jednym z dwóch mniejszych stołów i zabrała ze sobą Lilith na powitanie i aby zająć miejsca.

Może i na twarzy utrzymywałem łagodny wyraz, jednak w duchu przeklinałem, że znów postanowiła się do mnie przyczepić. Tego mi brakowało, żeby znowu przekonywała mnie do zostania dawcą nasienia. Już wolałem śmierć zgotowaną mi przez los, jakakolwiek miałaby ona nie być.

Przywitała się ze mną zdawkowym kiwnięciem, a gest ten powtórzyła w stosunku do Morrigan. Młoda diabolica, wyraźnie spłoniona, nisko pochyliła czoło. Obie usiadły na wolnych miejscach nieopodal.

Nie ukrywałem, że zaintrygował mnie nowy wizerunek Lilith. Z bliska mogłem dostrzec, że była pomalowana. Albo sama to uczyniła, w co wątpiłem, albo ktoś ją wyręczył. Wyglądała całkiem nieźle. Zadziornie. Napotkała moje spojrzenie, rozwarła szeroko oczy i wnet ze zdenerwowaniem popatrzyła na środek sali, jakby ceremonia wyjątkowo ją zaciekawiła. Drżącą rękę przysunęła do szyi, nerwowo bawiąc się wisiorkiem. Przeplatała złoto między palcami. Jej paznokcie miały kolor wina. Co do licha?! Napotkałem karcący wyraz twarzy Ferenriel ze ściągniętymi brwiami. Kurwa, nie powinienem się tak gapić.

Tłum wstrzymał oddech, co słyszalne było jak głośny szum wiatru. Stworzyciel wystąpił przed Tali i Eryka. Zapewne nieczęsto udzielał zawiązków przed taką gromadą. Nie widywałem też, żeby kiedykolwiek wychodził przed szereg, aby uraczyć poddanych przemową. Był cichym władcą. Podejrzewam, że nie pomyliłbym się, mówiąc, iż był nieśmiały, jeśli nie chodziło o relację drapieżnik-ofiara; w tej musiał się wykazywać śmiertelną porywczością.

Nie mówił do wszystkich. Mówił wyłącznie do pary. Nie starał się podnosić głosu, aby ktokolwiek ponad to usłyszał. Zawsze mówił spokojnie, monotonnie i cicho. Kolejnych etapów zawiązków mogliśmy się tylko domyślać.

Najpierw chwycił za ręce mężczyznę i kobietę. Zamknęli trójkąt, a energia drgała tuż nad skórą ich zaciśniętych dłoni. Przemawiał, a Tali wraz z Erykiem się nie odzywali, patrząc sobie w oczy. Miałem wrażenie, że ich tęczówki się nie poruszały, zaś powieki nie opadały. Wampir puścił dłonie, a wtedy para wypełniła po nim lukę własnym uściskiem. Zbliżyli się do siebie, wspinając palcami wzdłuż przedramion, ramion, ostatecznie się przytulając. Serafina położyła głowę tuż przy szyi swojego mężczyzny. Dalej mrucząc coś pod nosem Stworzyciel dotknął każdego z wiązanych w czubek głowy, a wtedy ich sylwetki zalśniły. Tłum westchnął. Zawiązki były rzadkim widokiem.

Koniec. Tali odsunęła się od Eryka, promieniejąc szczęściem. Została ostatnia część ceremonii, którą musieli wypełnić na osobności w ciągu najbliższej doby. Postanowili zrobić to teraz, więc trzymając się za ręce, za tło mając wiwaty i oklaski, uciekli z sali, aby udać się do sypialni. Powinni jeszcze dziś wrócić, o ile nie zapomną się zanadto. W sumie obstawiałem, że księżna zapragnie poczekać z tym do końca balu. Pomyliłem się, nie zawsze muszę mieć rację.

– Eh... – westchnęła Ferenriel, odgarniając kosmyk swoich gładkich włosów sprzed nosa. – Nigdy nie zrozumiem fenomenu złączenia.

– Nigdy też go nie doświadczysz – zauważyłem.

– Prawda. Nie żałuję. – Kąciki jej ust się uniosły. – Ty zapewne też nie będziesz miał okazji.

Morrigan przeskoczyła spojrzeniem od wróżki do mnie. Cholera. Tyle czasu unikałem pytań, aż tu nagle wydarzyła się Ferenriel. Stworzyciel mówił jej wszystko, w końcu była jego nadworną wróżką, nic więc dziwnego, że powiedział jej o Konstrukcie.

Palec o długim, czarnym, zaostrzonym paznokciu przechylił pucharek, bawiąc się nim beztrosko.

– Może czas, aby dobrze ulokować swe geny? – Spojrzała na mnie, nie kryjąc złośliwości. Jej czarne jak onyks o niebieskiej łunie oczy zalśniły. To była zemsta za gapienie się na Lilith?

Czułem jak krew odpływa mi z twarzy.

– Przybyłaś tu w interesach, Ferenriel? – wydusiłem. Ledwo, bo moje gardło zdawało się być pustynią.

– Ja? Skądże.

– O co chodzi? – wtrąciła się Morrigan. Byłem pod wrażeniem, że wytrzymała tak długo.

Ferenriel zamrugała. Przetoczyła spojrzeniem od serafiny do mnie. Zrozumiała.

– Ach... – westchnęła z zakłopotaniem.

– Val? – nalegała Morrigan.

– Ja...

Nie potrafiłem tego powiedzieć, zwłaszcza że nagle najbliżsi sąsiedzi nadstawili uszu. Wśród nich zasiadali dobrze mi znani książęta i księżne.

– Muszę... muszę... – Drżałem. Drżałem, jakbym właśnie wylazł z przerębla. Jakby skuł mnie lód. – Muszę na chwilę wyjść.

Zerwałem się i w mgnieniu oka okręciłem się na pięcie, po czym żwawo ruszyłem wzdłuż naszego stolika, przy którym zasiadali krewni wraz z dobrymi znajomymi Tali i Eryka. Patrzyli na mnie, odprowadzając mnie wzrokiem.

Nosz kurwa, Ferenriel mnie zaskoczyła. Bywała zimną suką, ale nie zdradziła mojej tajemnicy specjalnie. Ona po prostu nie wiedziała. Nie mogłem jej winić. A może jednak mogłem? Sam nie wiedziałem. Była wróżką, one są tak samo obojętne pod względem emocji jak Konstruktorka.

Za mną stukały szpilki, co zwiastowało, że Morrigan podąża za mną szybkim krokiem. Dopadła mnie tuż za progiem w holu.

– Co się stało, Val?!

– Cholera, Morrigan...

Przeczesałem palcami włosy, bardziej rujnując fryzurę, niż ją poprawiając.

– Co? – Przysunęła się, kładąc dłonie na mojej klatce. Wpatrywała się we mnie tymi turkusowymi, nic nie rozumiejącymi oczami. – Co?

Dłużej nie mogłem oszukiwać. Kluczyć. Zacierać śladów. Miałem ją poczęstować kolejnym kłamstwem? Co bym jej powiedział? Że złożyłem jakieś śluby? Cokolwiek bym wymyślił, chyba by mi nie uwierzyła. Tak przynajmniej myślałem.

I miałem dość udawania. Dość chowania tego wewnątrz. Dość zmagania się z tym w samotności.

I tak. To było samolubne, gdy postanowiłem jej wszystko wyznać. Bo potrzebowałem pocieszenia. Bo trzymałem się tyle czasu, aż tu nagle rozsypałem się na kawałki. I kurwa! Byłem dorosłym facetem, ale poczułem się jak dziecko, kiedy tłumiony przez tygodnie płacz we mnie zebrał.

– Konstruktorka zapowiedziała moją śmierć – oznajmiłem na jednym wdechu. – To wydarzy się wkrótce.

– Dlaczego? – Jęknęła, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?

Spoglądała na mnie, jakbym zaraz, za moment, za sekundę miał wyzionąć ducha. Jej oczy zalśniły, sprawiając, że poczułem się tylko gorzej. Ściskało mnie w gardle od powstrzymywanego wybuchu.

– Nie chciałem litości. To, co się teraz dzieje... Są ważniejsze rzeczy niż... – urwałem, przełykając ślinę, bo głos się mi łamał – moja śmierć.

– Ważniejsze? – stęknęła z niedowierzaniem. – Ważniejsze?! – powtórzyła i chyba usłyszałem rozgoryczenie. – Nic nie jest ważniejsze od twojego życia, Val. Na litość Stwórcy! Jak mogłeś mi nie powiedzieć?! – podniosła głos, a ja zerknąłem w stronę sali, jakby zaraz miał nas ktoś przyłapać. Uderzyła pięściami w moją pierś. – Jak mogłeś, Val? – Powtórzyła desperacki gest.

Z turkusowych oczu wypłynęły łzy.

– Nie... Morrigan... – Próbowałem ją uspokoić, ale ona tylko oparła czoło na mojej piersi i szlochała, drżąc. – Proszę... przestań...

– Gdybym wiedziała... – wyłkała, pociągając nosem.

– To co?

– Te moje fochy. To... to nie ułatwiało... Cholera, przepraszam.

Przytuliłem ją, zastanawiając się, jak to się stało, że chcąc być pocieszanym, stałem się pocieszycielem. Nosz kurwa, nawet bycie ofiarą mi ostatnio nie wychodziło. Smutek ustąpił miejsca trosce.

Wiedziałem, że to ją załamie. Po prostu to czułem. Cała ta sprawa z Ferrisem uczyniła ją słabą. Nie była jeszcze gotowa na kolejne tragedie.

– Może wyjdziemy na powietrze? – zaproponowałem, trącając nosem czubek jej głowy. Zatrzęsła się w odpowiedzi w bardziej kontrolowany sposób, co odebrałem jako skinięcie.

Odsunęła się, pociągnęła nosem i opuściła zapuchnięte oczy, patrząc pod nogi, a nie na mnie. Wyprowadziłem nas z pałacu.

Usiedliśmy na ławeczce. Zajęła miejsce obok, opierając skroń na moim ramieniu. Biedna, załamana Morrigan. Takie sytuacje jak dzisiejsza pokazywały, że z jej psychiką nie było dobrze. Gdzie się podziała tamta harda księżna? Zdaje się, że umarła, gdy Ferris ukazał światu swe prawdziwe oblicze. Ta Morrigan nie radziła sobie z własnymi koszmarami, a na cierpienie innych reagowała nieadekwatną histerią.

Opierałem rękę za jej plecami, delikatnie gładząc opuszkami jej bark. Stopniowo, z minuty na minutę się uspokajała.

Przyglądając się ustawionym w wężyku karocom, koniom potrząsającym grzywami, myślałem o tym, co powinienem zrobić w sprawie mojej pani generał. Obawiałem się, że póki nie przejdzie terapii, nie będzie w stanie wrócić do swoich obowiązków. Jeszcze większą trwogą napawał mnie fakt, iż będę musiał ją poinformować, że odsyłam ją do lecznicy. Tak. To było najlepsze rozwiązanie. Jedyne słuszne.

Nie to, żebym twierdził, iż zwariowała. Ona sobie nie radziła. Gdzieś tam toczyła ją trauma, a ja byłem zbyt zajęty sobą, żeby wcześniej to zauważyć. Chociaż w sumie... zauważyłem to wcześniej, ale nie zrobiłem nic, zakładając, że przecież poradzi sobie sama. Byłem naiwny. Powinienem zrobić to wcześniej.

– To pewne?

Oderwałem się od swoich rozważań, marszcząc nos.

– Hm? – wydałem z siebie mało zrozumiały odgłos.

– Czy to pewne, że Konstruktorka ma rację?

Znowu się zaczęło.

– Tak. To pewne. Nawet Stworzyciel przyznał, że ona się nie myli.

– Przykro mi.

Wierzyłem jej. Głos miała przejęty, smutny, szczery. Przynajmniej nie zraniłem jej w stopniu, który odebrałby jej współczucie do mnie. Pójdę do piachu z jednym grzechem mniej.

– Niepotrzebnie. Nieśmiertelność to złudzenie. Życie to tylko bomba, której zapalony lont, dłuższy lub krótszy, kiedyś dojdzie do prochu. – Przesunąłem palcami wzdłuż jej obojczyka. Zadrżała. – Ktoś powiedział, że wszystko, co kiedyś ożyło, w końcu umrze. Widać mój czas nadszedł.

Uniosła głowę. Jej twarz znajdowała się zaledwie centymetry od mojej. Emanowało od niej kuszące, przyjemne ciepło. I pachniała wspaniale.

– Jesteś na to gotowy?

– Nie.

Zaczerpnęła powietrza.

– Val...

Przynajmniej przestała płakać.

– Wracamy do środka? – zapytałem.

– Wolę zostać z tobą. Sam na sam – przyznała.

– Ja wolałbym się w ogóle nie wybierać na te zawiązki.

Coś ukłuło mnie w piersi.

Pomimo tego co mówiłem Morrigan, zazdrościłem Tali zawiązków. Tego, czego ja nigdy nie miałem doświadczyć, bo uganiałem się za niedoścignionym ideałem. Tyle wieków straconych, bo żadna nie była dość idealna dla mnie, zaś gdy ją znalazłem, ona mnie nie chciała, a ja jak idiota wciąż na nią czekałem, niszcząc szansę na inne związki. Myślałem, że miałem czas. Nikt nie powinien zmarnować go w sposób podobny do mnie.

Miałem nigdy nie dowiedzieć się, jak to jest dzielić z kimś emocje, czuć więcej, widzieć więcej, doświadczać nowego. Żałowałem i pragnąłem tego, ale równocześnie zachowałem rozsądek wraz z resztkami empatii do drugiej istoty ludzkiej, decydując się, że nigdy nie podejmę tego kroku. Nie przywiążę żadnej kobiety do siebie, aby następnie zginąć z uśmiechem na twarzy. To byłoby okrutne, aczkolwiek dla mnie wygodne.

– To musi być dla ciebie trudne – zauważyła.

– Taaa... jest trudne.

Jej dłoń spoczęła na mojej piersi, po czym powędrowała wyżej, przez szyję do szczęki. Głaskała mój policzek. Wiedziałem, co to zapowiada, dlatego się spiąłem. Ironia, że do czułości zmusiło ją współczucie. Nie tego chciałem.

Chwyciłem jej nadgarstek, unieruchamiając go.

– Co robisz?

Nie odpowiedziała. Przysunęła twarz jeszcze bliżej, muskając czerwonymi wargami moje usta.

Trwałem zawieszony między chęcią wykorzystania sytuacji a kategoryczną odmową. To pierwsze wydawało się łatwiejsze. To drugie jednak było słuszne.

Była dziś taka piękna. Pragnąłem jej. Jak zawsze zresztą. Potrzebowałem też zapomnienia. Odskoczni od dołujących myśli o śmierci.

Westchnęła, a gorący oddech prześlizgnął się po moich policzkach.

Nie mogłem. A moją druga połowa, ta która już gotowała się na noc pełną wrażeń, długo później miała żałować.

– Morrigan... – szepnąłem, a moje usta załaskotały, gdy zetknęły się z jej.

– Mmm? – zamruczała.

– Jutro wyjedziesz.

Odsunęła się, a na jej obliczu zakwitł pełen niedowierzania wyraz.

– Co? – zapytała ostro.

– Do lecznicy. Ktoś musi zadbać o twoją psychikę. Nie poznaję cię ostatnio. Dawna Morrigan nie próbowałby mnie pocieszać w ten sposób.

Otwierała i zamykała usta, nie mogąc wykrztusić słowa.

Prościej byłoby całą sprawę zamieść pod dywan, jednak ten ostatni raz nie mogłem pozostać obojętny. To dalej było następstwo mojego złego uczynku, wynikającego z zazdrości.

– Dawna Morrigan zachowałaby godność i nie robiła scen na środku korytarza – kontynuowałem swoją myśl. – Nigdy nie wymuszałabyś na mnie uległości, bazując na moim poczuciu winy. Wiem też, że w życiu nie szukałabyś poczucia bezpieczeństwa w zawiązkach. A dziś to. Co chcesz osiągnąć?

Podniosła się gwałtownie, a żwir zachrzęścił pod jej pantoflami na wysokim obcasie. Poczerwieniała na twarzy.

– Coś... coś – jąkała się – s-sobie ubzdurałeś.

– Czyżby? Powiedz mi, Morrigan, czy ty cokolwiek do mnie czujesz? Ale tak naprawdę. Nie próbuj karmić mnie kłamstwami.

– Ja...

– Powiedz prawdę.

– Nie.

– To dlaczego to robisz? Dlaczego próbowałaś mnie uwieść w wiosce dzikusów i dlaczego robiłaś to teraz?

Zacisnęła szczęki, aż mięśnie pod skórą zatańczyły. Przygryzła wargę, założyła ręce na pierś. Przyparłem ją do muru.

Nie odpowiedziała, tylko tępo wgapiała się w drogę.

– Nie chcę udawanego uczucia czy to z litości, czy żebyś zaspokoiła jakieś swoje potrzeby – zaznaczyłem dobitnie. – Nie chcę przygodnego seksu z tobą, jeśli uważasz, że to tylko dobry sposób na ucieczkę od własnych problemów. – Podniosłem się i podszedłem do niej. Chwyciłem ją za ramiona. Podniosła na mnie wzrok. – Jestem w tobie zakochany, Morrigan, i, do cholery, nie pozwolę, żebyś robiła głupie rzeczy. Naprawdę głupie. – Zaśmiałem się. – Więc proszę cię, zgódź się i wyjedź jutro na leczenie. W ciche, spokojne miejsce, gdzie z terapeutą omówicie wszystkie twoje problemy.

– Przyganiał kocioł garnkowi – odparła zaczepnie. Przynajmniej już nie pociągała nosem i odzyskała równowagę. – A ty dlaczego nie wybierzesz się na terapię?

– Bo ja nie mam całego życia przed sobą. Pewnie już nie mam nawet miesiąca.

Zgodziła się lekkim kiwnięciem głowy.

– Pójdę na tę terapię. Ale... – Spojrzała błagalnie. – Proszę, chcę wziąć udział w bitwie.

– Im wcześniej zaczniesz, tym wcześniej skończysz. Im więcej będziesz mieć samozaparcia...

– Jasne – przerwała mi. – Zostajesz na zawiązkach?

Zmarszczyłem brwi i postukałem palcem o brodę, udając, że się zastanawiam.

– Sugerujesz, żebym cię podrzucił do pałacu, abyś się mogła spakować, a w tym czasie ja znajdę sobie obowiązek, który pozwoli mi się wykręcić z imprezy? – Kiwnęła głową. – Chyba mam coś takiego na myśli. Musze zrobić zamówienie na... No. Zobaczę, czego nam tam brakuje.

Uśmiechnęła się i podała mi dłoń. Przeniosłem nas do pałacu. Później z dumą odprowadziłem ją wzrokiem w stronę jej sypialni.

Zrobiłem dobry uczynek. Olałem też mój egoizm. Nieźle, jak na jeden wieczór.

***

Do salonu wkroczył Ferris. Błysnął zębami, widząc mój marsowy wyraz twarzy i trunek w dłoni. Whisky smakowało wyjątkowo w taki wieczór jak ten.

– Samotny wieczór przy kieliszku? – zaczepił, zwalając się na fotel naprzeciwko.

Nie zapraszałem go.

– Chyba właśnie się skończył – wyburczałem.

– Sugerujesz mi drinka?

Z radością uniósł brwi, po czym wyciągnął łapska po butelkę. Spojrzałem na niego ostro, ale i tak sięgnąłem po jedną ze szklanek ustawionych na półce pod stolikiem Dadarena.

– Nie – zaprzeczyłem, pomimo iż przesunąłem szkłem w jego stronę. A niech ma. – Sugeruję, że przyszedłeś zawracać mi głowę. Czego chcesz?

Wilkołak przelał złoty płyn do kwadratowej szklanki, wypełniając ją po brzegi. Albo był niewychowany, albo tak się u niego piło, albo po prostu nie chciał się rozdrabniać. Ja zachowywałem pozory, porcjując sobie whisky raz po raz. W ten sposób cudownie wyparowała połowa butelki.

Uniósł drinka, trzymając go między palcami i zerknął na mnie w znaczący sposób. W sensie, jakbyśmy byli dwójką biznesmenów omawiających nową inwestycję przy oficjalnym spotkaniu.

– Jutro wyruszacie – rzekł.

Odchyliłem się na oparcie, popijając swój trunek.

W rzeczy samej. Wojsko już zebrało się w czterech największych portach naszego kontynentu. Zapasy zostały załadowane do statków przed prawie tygodniową przeprawą przez ocean. Jutro miałem tam skoczyć, wszystkiego dopilnować i wyruszyć na jednym statku razem z Kathariną, Darshanem oraz podlegającymi mi książętami. Nie musiałem z nimi podróżować, jednak miałem zachciankę, żeby tak właśnie spędzić najbliższe dni. Gdyby nie to, że umieram, zapewne nigdy nie pomyślałbym o kołysaniu się na morzu przez tak długi czas. To groziło niestrawnością. Niemniej chciałem być blisko.

Od zawiązków Tali minęły kolejne dwa tygodnie. To dwa tygodnie nieobecności Morrigan. Podobno miała wrócić dzisiaj. Tak w sumie czekałem właśnie na nią, żeby na własne oczy zobaczyć, czy nadaje się do wyprawy. W listach sugerowano, że jej stan szybko się poprawiał. Sesje terapeutyczne z wybitnym psychologiem-hipnotyzerem przynosiły profity. No, ja myślę. Nie oszczędzałem, wybierając ludzi, którzy mieli jej pomóc.

Ostatnio z mojego skarbca sporo ubyło. Nie oszczędzałem również, kiedy kazałem wytłumaczyć moim poddanym, że lepiej im będzie opuścić ziemie obiecane dzikusom.

– Zgadza się.

Skinąłem mu.

– Mogę z wami?

Przewróciłem oczami, popijając kolejny łyk.

– Jeśli musisz.

Wyprostował się, jakby te dwa słowa zrobiły na nim piorunujące wrażenie.

– Zadziwiasz mnie. Żadnej dyskusji?

– Po co? – Drink się skończył, a Ferris ochoczo rzucił się do uzupełnienia mojej szklanki. – Już raz udowodniłeś, że obchodzi cię sprawa podziemców. – Odsunąłem szkło, bo zaraz zaczęłoby się z niego wylewać. Skarciłem też wilkołaka krótkim spojrzeniem. – Dyskusja nie ma żadnego sensu. – Uśmiechnąłem się do swoich myśli. – Może któryś z nich cię zeżre?

– Odprężasz się przed wyprawą – zauważył, wlepiając wzrok w rąbek szklanki, który właśnie dotknął moich ust.

Oblizałem wargi.

– Na to wygląda.

– Może pójdziemy do burdelu? – zaproponował bezpośrednio.

– Serio?

Zmarszczyłem czoło w wyrazie niedowierzania i wyjątkowej urazy. Nie odwiedzałem takich miejsc. Nigdy. I nie miałem zamiaru tego zmieniać, nawet jeśli i tak w mojej sytuacji nie straszne były mi syfilis, AIDS, rzeżączka i inne choroby przenoszone drogą płciową.

Mogłem szaleć, ale bez przesady. To konkretnie uwłaczało mojej godności.

– Nie ma nic bardziej odprężającego niz kutas w ustach dziewki – zachęcał Ferris, uśmiechając się przy tym jowialnie.

Od kiedy ja byłem z nim tak blisko, żeby uznał, że dobrym pomysłem będzie wspólna eskapada do najbliższego burdelu? Na Stworzyciela...

Owszem widywałem się z nim częściej (niespecjalnie rzecz jasna), czasem zamieniając z nim parę słów. Bardzo rzadko spędzałem z nim więcej niż pół godziny, aczkolwiek przeważnie potrafił poprawić mi humor w tak krótkim czasie. Cholera! Jakimś sposobem staliśmy się bliskimi znajomymi. Ja i facet, który próbował zabić Morrigan. No pięknie. Lęk przed śmiercią odbierał mi rozum.

Wracając do tematu.

– Nigdy nie płaciłem za seks – poinformowałem, nie szczędząc odrazy. – I nie zamierzam.

Zamrugał. Zdaje się, że zadziwiłem go tym wyznaniem. Naprawdę nigdy nie byłem w burdelu. Byłem z tego dumny. Chyba miał trudność z pojęciem tej informacji, bazując na wiedzy, że miałem osiemnaście setek lat. Nie odezwał się szybko, powoli trawiąc nowinę i przepijając ją alkoholem.

– Fakt... – wymamrotał wreszcie. – To w takim razie kiepski pomysł. – Podrapał się nad brwią zamyślony, ale zaraz jego oczy zalśniły, a zęby się wyszczerzyły. – A czy ktoś kiedyś płacił tobie? Bo mi tak. I to sporo.

– To obrzydliwe – podsumowałem, myśląc o Ferrisie-dziwce. To chore. Naprawdę pojebane. Odstawiłem szklankę na stolik z głośnym stukotem. – Przestań porównywać ze mną rozmiar członka – rzuciłem do niego.

Zakrztusił się whisky, po czym kaszlał jeszcze przez długie sekundy. Jego oczy poczerwieniały i wyglądały, jakby miały wyskoczyć z orbit. Spokojnie czekałem, wiedząc, że nic mu nie będzie. Niech sam się poklepie po plecach.

– Słucham? – wykrztusił wreszcie.

Uśmiechnąłem się, myśląc o tym, co zaraz miałem mu zaproponować.

Zawsze znajdował okazję, aby się mi czymś pochwalić; wytknąć, że coś zrobił lepiej; zwrócić moją uwagę na swoje osiągnięcie. Żadna z tych rzeczy nigdy nie robiła na mnie wrażenia.

– Za każdym razem próbujesz mi pokazać, jaki to ty nie jesteś – wyjaśniłem. – Myślisz, że w ten sposób ustalisz naszą prywatną hierarchię? – Uniosłem brew. Ferris słuchał z uwagą. Był wilkołakiem, więc wiedziałem, że propozycja, którą mu zaraz przedstawię, będzie dla niego ofertą nie do odrzucenia. – Jeśli bardzo chcesz się porównać, to zapraszam na salę treningową.

Przechylił głowę w specyficzny dla siebie sposób. Miałem go. Wzbudziłem jego zaciekawienie. Walkę o dominację miał w genach. Nie mógł przejść obok tego obojętnie.

– Chcesz walczyć?

Przytaknąłem.

– Nie ma bardziej męskiego zajęcia.

– Poza rżnięciem kurew – zaprotestował. Musiał mieć ostatnie słowo. – To jest bardziej męskie.

– Według twoich kategorii. – Westchnąłem. – Idziesz?

– W sumie... czemu nie?

Nie zdziwił mnie tą zgodą. Wstałem i jeszcze zanim do niego podszedłem, wyciągnąłem nową butelkę whisky z barku.

Spojrzał na mnie z nieufnością, gdy położyłem dłoń na jego ramieniu. Złapałem mocno palcami i cofnąłem się, przenosząc go razem ze sobą piętro wyżej, do ogromnej, przeszklonej sali treningowej. Jako że podczas teleportacji siedział na fotelu, po wylądowaniu poleciał na tyłek. Zachichotałem wrednie, patrząc, jak ze złością przeklina pod nosem.

Hala była ogromna, a jej sufit wspierały kolejne filary. Na zewnątrz panowała noc, więc przestrzeń skąpo oświetliło światło świec. Wszystkie bez wyjątku zapłonęły, gdy tylko znaleźliśmy się wewnątrz pomieszczenia.

– Zmień się – poleciłem. – Będziesz miał minimalne szanse, aby mnie pokonać – zaszydziłem, samemu zdejmując koszulę i odrzucając ją niedbale na podłogę. Rozprostowałem skrzydła, aż chrupnęło. – Walczymy wyłącznie na pięści, aż któryś z nas wreszcie nie powie „dość" lub nie padnie. – Ściągnąłem buty i skarpety. Przechyliłem głowę nad jedno i nad drugie ramię. Darowałem sobie dłuższą rozgrzewkę. – Obwiąż dłonie.

Wskazałem mu stanowisko z talkiem, bandażami i pomocami medycznymi. Zająłem się owijaniem kłykci, a on w tym czasie, po zdjęciu ubrania, w akompaniamencie trzasków łamanych kości i pękających więzadeł zmienił swoją postać.

Stanął przy mnie w swojej futrzastej formie i długimi palcami zakończonymi pazurami sięgnął po badaż.

– Ustalamy jakąś nagrodę? – zapytał zmienionym, chrapliwym głosem, odsłaniając przy tym kły.

– Nagrodą dla ciebie powinien być sam zaszczyt zmierzenia się ze mną – odparłem z pełnym wyższości uśmiechem.

Teatralnie walnął się w czoło otwartą dłonią.

– Faktycznie! O tym nie pomyślałem! O wybacz, mój księciuniu!

Parsknąłem.

– Flaszka – rzuciłem. – Kto przegra, stawia.

– To lubię.

Przenieśliśmy się na środek sali, krążąc wokół niewidzialnego punktu. Bez zbędnych wstępów rzuciliśmy się na siebie.

Dawno nie brałem udziału w sparingu bokserskim, więc jako tako stanowiło to odświeżenie moich umiejętności. Wyprowadzałem cios za ciosem, zgrabnie uchylając się przed atakami wilkołaka. On też był dobry. Zwinnie unikał moich pięści. Pierwsze minuty to było pieszczenie się, dopóki nie zrozumiałem, że staramy się rozegrać to zbyt grzecznie, wtedy też odważyłem się na więcej, blokując cios, a następnie szybką serią oddałem Ferrisowi w brzuch. Nie pozostał dłużny, a nasza walka zaczęła przypominać utarczkę uliczną.

Wcześniej ustalone reguły poszły w odstawkę, kiedy zaczęliśmy się przepychać i stosować niedozwolone chwyty. Oddychałem ciężko, kiedy tak goniliśmy się i rzucaliśmy po całej sali. Nazbierałem też sporo siniaków. Alkohol coraz szybciej krążył w naszych żyłach, a należy zauważyć, że ja wypiłem znacznie więcej od niego.

A propos whisky. Złożyłem dłonie w powszechnie znanym geście – jedną prostopadle pod drugą – robiąc tym samym przerwę. On zgodził się kiwnięciem wielkiego łba.

Poczłapałem do stolika, na którym zostawiłem butelkę. Napiłem się prosto z gwinta, nie bacząc na konwenanse. Podałem trunek Ferrisowi, a ten spojrzał na mnie co najmniej zdziwiony, wybałuszając zielone ślepia.

– Do burdelu nie, ale wymieniać ślinę z wilkołakiem już tak? – mruknął, odsłaniając długie kły.

Wzruszyłem ramionami, kiedy on pokracznie popijał za pomocą zbyt długiego pyska.

– Zarazki mi nie straszne. Myślę raczej o swojej książęcej i męskiej godności.

– Dobrze wiedzieć, że masz ich tak wiele. Jak stracisz jedną, to przynajmniej zostanie ci druga.

Znów butelka zawędrowała do mnie. Jej szyjka była cała obśliniona. Pożałowałem, że się podzieliłem. Starłem wnętrzem dłoni gęsta ciecz ze szkła, a Ferris się mi przyglądał, jakby wątpił, że będę w stanie wypić po nim. W sumie alkohol odkażał, prawda? Wypiłem i oddałem whisky. Prawie opróżniliśmy ją do połowy. Wziął kolejny łyk, ale tym razem odstawił butelkę na stolik.

– Wracajmy, chcę skopać ci tyłek, książę.

Kiwnąłem mu. Zaraz znów wymienialiśmy się ciosami. Nie oszczędzałem go, tak jak on nie oszczędzał mnie. A potrafił srogo przywalić.

Usłyszałem kroki. Zerknąłem wyłącznie kątem oka. Nawet nie widząc jej wyraźnie, wiedziałem, że to Morrigan wróciła i przyszła, aby zobaczyć, co wyprawiamy. Nie byłem zaskoczony. Czekałem na nią. Tego samego nie mogłem powiedzieć o Ferrisie, który chyba zapomniał o jej istnieniu i bynajmniej nie miał pojęcia, że już skończyła swój „urlop" (jak mu kiedyś powiedziałem, gdy odważył się zapytać o powód jej nieobecności). Zdekoncentrował się, co ja, oczywiście, wykorzystałem bez choćby zawahania. Wystarczyły dwa mocne uderzenia, kiedy opuścił gardę, wgapiając się w jej postać. Padł na parkiet jak długi, rozcierając szczękę.

Obaj prowadziliśmy kobietę spojrzeniami. Uśmiechała się, i kurwa, jak tak dobrze znałem ten pełen politowania grymas. Wróciła. Tamta Morrigan wróciła. Pewna siebie księżna, która jeszcze dwa tygodnie temu załamała się, słysząc o zbliżającej się dacie mojej śmierci. Ferris gapił się na nią z rozchylonymi szczękami.

– Szukałam cię – mruknęła, nie zwracając najmniejszej uwagi na wilkołaka. Była skoncentrowana wyłącznie na mnie. Cholera. Jej śmiałość mnie podniecała. – Pamiętając twój ostatni wyskok z wioski dzikusów, spodziewałam się ciebie w innym towarzystwie.

Zerknąłem pospiesznie na wilkołaka, który skakał spojrzeniem od Morrigan do mnie. On też to czuł. Musiał to czuć. Miał w końcu jeszcze czulsze zmysły od moich.

Umyta, wymalowana, wyperfumowana, roztaczała wokół siebie specyficzną woń. Nie sądziłem, że chciałaby się do mnie zbliżyć w takim stanie. To musiało się zacząć niedawno. Zaschło mi w gardle. Zacisnąłem i rozluźniłem pięści. Tylko spokojnie. Spokojnie.

– Nie było chętnej – odpowiedziałem, a w moim tonie znalazło się miejsce na flirciarską nutę.

Nie robiłem tego specjalnie. Nie. To hormony. Feromony tak na mnie działały.

– A to pech...

Uśmiechnęła się, mrużąc zachęcająco powieki. Musiałem sobie dać z tym radę. Kurwa, a to było takie trudne. Ciężko walczyć z instynktem. Bardzo ciężko.

Hybrydy ludzi i zwierząt posiadały cechy i jednych, i drugich. Taka mieszanka miała swoje wady i zalety. Niewątpliwą niedogodnością był pojawiający się od czasu do czasu okres godowy, dla każdej z serafin przypadający na bliżej nieokreślony czas. Tydzień szukania partnera do igraszek, może i nie kojarzył się z czymś strasznym, jednak w praktyce okazywał się niesłychanie męczącym. Współczułem Morrigan. Współczułem również i sobie. To podczas rui dochodziło najczęściej do gwałtów.

– Przyszłaś mi wypominać Mię?

– Nie.

Z jej ust nie schodził wyraz zadowolenia. Działała na mnie. Ręce aż świerzbiły, żebym mógł ją dotknąć.

– Ferris – zwróciłem się do wilkołaka, wyciągając ku niemu dłoń – wisisz mi flaszkę.

Wilkołak bez słowa sprzeciwu, nie racząc mnie żadnym ze swoich ulubionych komentarzy, dał sobie pomóc wstać. Dziwnie milczący, jak na to, co prezentował na co dzień.

Wolno się wycofał.

– Mogę dołączyć do zabawy? – zapytała Morrigan. To jedno zdanie miało dwa oblicza.

Oba się mi podobały, jednak to drugie, przyprawione obietnicą, nęciło mnie bardziej. Mnie i mój wyczulony na wszelkie zmiany w zapachu samic instynkt.

– Pewnie. Z kim chcesz walczyć?

Przecież to było jasne. Zapytałem wyłącznie z grzeczności.

Morrigan ściągnęła kardigan, zostając w samej bluzce na ramiączkach i obcisłych, skórzanych spodniach. Była szczupła, a jej obojczyki tworzyły seksowne wypukłości i wgłębienia. Chciałem ich dotknąć, a później pogłaskać jej szyję. Pocałować linię szczęki, kąciki ust... usta.

Kurwa, Val, opanuj się, warknąłem w myślach, a moje rozdarcie wypłynęło na zewnątrz. Ona wiedziała, o czym myślałem.

Zawiesiła bluzkę na kancie stołu.

– Z tobą, Val. – Sposób, w jaki wypowiedziała moje imię... – Ferris wygląda na oszołomionego. Nie kopie się leżącego – zadrwiła, ale mówiąc o nim, cały czas patrzyła na mnie.

Zatoczyła szeroki łuk, zajmując następnie swoją pozycję.

– Prędzej zaskoczonego twoim widokiem – poprawiłem ją. – Zróbmy to. – I jedno, i drugie. – Zasady?

– Każdy chwyt dozwolony.

Tak mi mów, Morrigan. Chcę na tobie spróbować wszystkiego, bez wyjątku. Potrząsnąłem głową, jakby ten głupi gest miał wyrzucić zbereźne myśli z mojej głowy. Z każdym oddechem coraz więcej jej feromonów drażniło moje zmysły. Upajałem się nią jak narkotykiem.

– Coś jeszcze?

– Nie oszczędzaj mnie. Ja nie będę oszczędzać ciebie.

A więc do utraty tchu.

– Ustalamy jakąś nagrodę dla zwycięzcy?

– Wystarczy mi satysfakcjonujący widok... – Jej zęby błysnęły. – Ty leżący u moich stóp.

Zrobiłem krok w bok, a potem następny. Jak poprzednio z Ferrisem i teraz krążyłem, z tą różnicą, że Morrigan miałem ochotę – łopatologicznie rzecz ujmując – przelecieć. Było z nią lepiej, zrobiła postępy, ponoć zaczęła myśleć jasno. Znała prawdę. Tak było dobrze. Już nie musiałem tłumaczyć, że to tylko i wyłącznie seks.

– A może to ty będziesz błagać mnie o litość? – zaoponowałem.

– Chciałbyś.

Z mojego gardła wyrwał się cichy pomruk.

– Miewam takie sny. Pięknie wtedy prosisz...

– Kurwa, zaraz rzygnę... – usłyszałem od strony wejścia do sali.

Ferris się nie wyniósł. Wiedziałem, że uczucie, jakim darzy Morrigan, mu na to nie pozwalało. Był zaborczy jak każdy wilkołak. Widziałem, że jego sierść staje na sztorc, a mięśnie pod skórą się gotują, jakby zaraz miał między nas skoczyć. Wkurwiał się tak samo jak wtedy, gdy zapraszałem księżną na bal z okazji rozpoczęcia lata.

Mógł się wkurwiać. Jego czas już minął, a szansę na związek z Morrigan zaprzepaścił na własne życzenie.

Kobieta obrzuciła krótkim – acz treściwym w pogardę – spojrzeniem wilkołaka.

– Lubisz mieć widownię? – Jej brew podniosła się wysoko. Igrała ze mną. – Obserwatora twoich porażek?

– Nie zobaczy dziś mojej porażki.

Mrugnęła do mnie, po czym odbiła się i kopnęła z półobrotu. Uniknąłem uderzenia. Faktycznie, nie miała zamiaru mnie oszczędzać.

Każde jej kopnięcie, cios wyprowadzony z wyuczoną gracją, kipiały agresją. W ruchy przelewała nagromadzoną przez wiek frustrację. Drapieżna. Wściekła. Zdeterminowana. I cholernie seksowna.

A ja nie chciałem jej uszkodzić.

– Bijesz jak baba – rzuciłem jej w twarz w pewnym momencie, gdy złapałem jej nogę, zmuszając do zaprzestania walki.

– To samo mogę powiedzieć o tobie.

Zdmuchnęła kosmyk rozpuszczonych włosów, który opadł jej na twarz. Wykręciła się, wyrywając stopę spomiędzy moich dłoni.

Oddalała się. Przybliżała. A ja zamiast z nią walczyć, miałem ochotę już przejść do drugiej rundy. Odpierałem jej ciosy, nie starając się jej specjalnie atakować. Po prawdzie chyba służyłem jej bardziej jak manekin do ćwiczeń. Niemniej nie udało jej się jak dotąd mnie zranić.

– Może powinnaś się rozebrać? – zakpiłem, odskakując w tył. – Może wtedy miałabyś chociaż cień szansy, aby mnie pokonać... – Pochyliłem się i odbiłem przedramieniem jej pięść. – Chociaż... Nawet gapiąc się na twoje kształty uniknąłbym większości tych kiepskich ciosów.

Moja zadyszka nie uniemożliwiała mi mówienia. Byłem na niskim poziomie swoich możliwości, dając z siebie tyle co nic. Wolałem zachować energię na później.

Nie skomentowała mojej wypowiedzi, próbując dostać się do mojego brzucha. Odepchnąłem ją.

– Chcesz mi powiedzieć, że to wszystko, na co cię stać? – Zacmokałem z udawanym rozczarowaniem. – Co z ciebie za generał? Chyba popełniłem błąd.

– Walcz, nie gadaj – warknęła. – Jeśli pieprzysz się, tak jak walczysz, to nie dziwię się, że masz jedynie partnerki na jedną noc.

Ajć. To był cios poniżej pasa.

Koniec defensywy, czas na ofensywę. I ja kopnąłem. Z trudem odparowała cios. Zatoczyła się podczas obrony. Zaskoczyłem ją, zmieniając strategię.

– Nie dziwię się, że potrzebujesz generała, aby bronił twój tyłek – syknęła.

No nie! Zakląłem szpetnie pod nosem. Miarka się przebrała. Nikt nie będzie mi mówił, że potrzebuję ochroniarza.

Naparłem, zmuszając ją, żeby cofnęła się w tył. Była szybka, ale nie tak silna jak ja, więc moje uderzenia (chociaż zdawkowe) narobiły jej kłopotu. W dodatku była rozkojarzona przez własne pragnienia.

Parę ruchów wystarczyło, żebym złapał jeden z jej nadgarstków, a gdy już to zrobiłem, nie zamierzałem rozluźniać uścisku. Wyrywała się, próbowała przekręcić, kopnąć. Zamknąłem między palcami jej drugie przedramię. Skrzyżowałem ręce i obróciłem ją tyłem do siebie, przyciskając do klatki. Prychnąłem, gdy jej pióra podrażniły mój nos. Naparłem biodrami na jej okrągły tyłek. Przełknęła ślinę.

Zapach perfum, płynu do kąpieli i olejków ledwo maskował feromony. Do tej mieszanki zapachów dołączył nowy, którym zaciągnąłem się z przyjemnością. Mogłem się założyć, że gdybym tylko teraz wsadził dłoń w jej majtki, poczułbym wilgoć.

Oddychała ciężko, wręcz jej wdechy się rwały, jakby przebiegła kilometry. Nie dlatego, że walczyliśmy. Taki wysiłek był dla niej niczym. Ona drżała z podniecenia. Oparła swoją głowę na moim ramieniu, łasząc się do mnie jak kotka. Co natura robiła z kobietami...

W pomieszczeniu nie było zbyt wiele światła, a mimo to widziałem twarz Ferrisa. Węszył. Jego czarne nozdrza drgały. Czuł jej zapach. I mój. Ja zapewne również roztaczałem wokół siebie woń. Głuchy warkot niósł się, odbijając się od ścian i sufitu.

– Kolejna runda u mnie? – zapytałem, jakby ostatnie miesiące naszych podchodów niewiele znaczyły. Jakbym wcale jej dwukrotnie nie odrzucił. Jakby i ona mnie nie odrzucała. Jakbym zapomniał o naszych sprzeczkach. Jakby to, że nic do mnie nie czuła przestało być problemem.

Co ona ze mną robiła? Gdyby nie Ferris, zerżnąłbym ją tu i teraz opartą o jeden z filarów. A tak? Musiałem poczekać, a dość miałem czekania. Przestałem czekać. Niecierpliwiłem się. W spodniach zrobiło się mi ciasno. Bardzo ciasno.

– Weź mnie tam – szepnęła.

Więc odpłynąłem razem z nią.

***

Gdy tylko znaleźliśmy się w mojej sypialni, odwróciłem ją do siebie przodem, wpijając zachłannie usta w jej wargi. Nasz pocałunek był tak silny, że mógłby kruszyć mury. Moje biodra przylegały do jej bioder, a twardość mojego przyrodzenia nieznośnie tarła o lekko nabrzmiałe krocze.

Przygryzłem jej wargę, aż westchnęła. Pieszczotę przeniosłem na jej policzek, później ucho, pragnąc dokładniej zbadać jej szyję. Odrzuciła głowę w tył, dając mi więcej przestrzeni. Jej palce wczepiły się między moje włosy, doprowadzając je do nieładu. Zamruczałem z zadowoleniem.

W pokoju panował półmrok. Pozwoliłem zapłonąć tylko świecom przy łóżku. Nie, żebym się wstydził. Podobno kobiety wolą bardziej romantyczną atmosferę. Mogłem się na to zgodzić. Raz. Ten pierwszy. Później dążyłbym do sytuacji, w której miałbym niczym niezakłócony odbiór Morrigan ze strony każdego ze zmysłów.

Koszulki już nie miałem. Pasowało pozbyć się i tej części odzienia byłej księżnej. Nie przerywając podgryzania i muskania jej długiej, smukłej szyi, wsunąłem dłonie pod materiał jej bokserki. Przesunąłem palcami wzdłuż żeber, aż mięśnie brzucha się napięły. Westchnęła, gdy podciągnąłem ubranie wyżej. Nie nosiła stanika. Uwielbiam takie niespodzianki, chociaż powinienem był się domyślić. Podrażniłem sterczącego sutka, zanim ściągnąłem niepotrzebną szmatę przez jej głowę, na chwilę odrywając się od pasjonującego zajęcia.

Spojrzałem jej w oczy, rzucając koszulkę na krzesło. Frywolny uśmiech błąkał się po jej twarzy. Mogłem wszystko zepsuć, ale jednak postanowiłem zapytać:

– Jesteś tego pewna, Morrigan?

– Trzymałabym się od ciebie z daleka, jeśli nie byłabym tego pewna – odparła, przygryzając pełną, zaróżowioną wargę.

Kurw... to było takie kuszące.

Nachyliłem się i pocałowałem miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą wbijały się jej zęby. Skubnąłem ją, podgryzając. Westchnęła i oplotła ramionami mój kark. Przywarła też piersiami i brzuchem do mojej klatki. Każda miękkość i twardość dopasowała się do mojej sylwetki.

Zsunąłem ręce wzdłuż jej kręgosłupa, pod palcami doświadczając każdego najmniejszego skurczu mięśni. Pachniała tak zniewalająco, że najchętniej po prostu wbiłbym się w nią i... Ale to byłoby niegrzeczne. Odsunąłem niecierpliwość na bok, kiedy dłonie spłynęły wzdłuż talii, aż do bioder i paska od spodni. Skórzany. Mocny. Wyobraziłem sobie jej ciasno spięte nadgarstki. Pulsowanie w kroczu potwierdziło, że to nęcąca wizja. Chciałbym tego spróbować, ale... nie dziś. Obawiałem się, że nie starczy nam czasu, bo zmęczenie w końcu zmusi nas do odpoczynku. Musiałem wybrać sobie inne opcje na ten wieczór. A miałem w czym wybierać. Ścisnąłem jej pośladki. Twarde. Ale nie za twarde. Wyćwiczone, jędrne, okrągłe. Kolejna wizja – ja uderzający biodrami... Skończ z tym, Val, sprowadziłem sam siebie na ziemię. Naparła na mnie, ocierając się o erekcję; potwierdzając, że tego chce. Więc dotykałem dalej, nie zapominając o jej spragnionych ustach.

Wsunąłem palce za ciasny pas nisko otaczający biodra. Skąd ona, do cholery, wytrzasnęła takie spodnie? Wcześniej ich nie widziałem... Na pewno bym ich nie przegapił, gdyż opinając jej nogi, uwydatniły każdy smukły mięsień. Przesunąłem ręce w przód, natrafiając na klamrę. Odetchnęła, kiedy rozluźniłem pasek, a następnie wysunąłem guzik z dziurki. Pierwszy, drugi, trzeci. Ten trzeci znajdował się tuż nad jej łechtaczką, więc jej oddech się urwał.

Nie tak szybko, skarbie. Moje palce powędrowały wyżej. Jedną ręką objąłem ją w talii, zaś drugą ułożyłem na piersi. Mieściła się w dłoni, ale z niej nie wylewała. Przyjemnie miękka... Pocałunkami wyznaczyłem drogę, między zęby chwytając różowy sutek. Szarpnęła się, ale nie kazała mi przerwać.

Popchnąłem ją na łóżko, uznając, że tak będzie wygodniej. Opadła na miękką kołdrę, unosząc się na przedramionach. Moje kolano spoczęło między jej rozchylonymi nogami. Patrzyła na mnie, rzucając mi wyzwanie. Z pewnością jej psychika miała się lepiej. To świetnie. Zsunąłem jej spodnie z bioder, a później ud..... Muskałem łydki, pokonując ostatnie centymetry jej długich nóg. Spodnie upadły na podłogę.

Przesunąłem dłonią wzdłuż jednej z jej nóg, szczególną uwagą zaszczycając miejsce tuż pod kolanem. Dotyk na delikatnej skórze sprawił, że się wzdrygnęła. Nad jej górną wargą wystąpiły kropelki potu. Oblizała usta, sprawiając, że przez chwilę potrafiłem myśleć wyłącznie o moim przyrodzeniu między jej... Oparłem się, pochylając się nad wnętrzem jej ud. Raz jedno. Raz drugie. Doprowadzając ją do szału. Uśmiechnąłem się szelmowsko, gdy spazm po raz kolejny nią wstrząsnął. Widziałem plamę na czerwonej bieliźnie. Wilgotny wyznacznik jej podniecenia. Była gotowa, tak jak i ja, jednak miałem ochotę trochę odwlec przedstawienie.

Wsunąłem palec pod koronkę, unosząc materiał nieznacznie nad skórę. Rąbek majtek przeskoczył i wpił się między delikatną, ciemniejszą skórką, a różowym płatkiem. Głośno wypuściła powietrze z płuc, a jej udo się rozchyliło, zachęcając mnie do dalszej eksploracji. Nie musiała mi dwa razy powtarzać. Ściągnąłem bieliznę w dół, odsłaniając nagą skórę. Szybko pozbyłem się zbędnego odzienia, nie patrząc nawet, gdzie je wyrzuciłem. Złapałem za jej biodra, ściągając ją za sobą na krawędź łóżka. Klęknąłem. Objąłem ustami jej słoną kobiecość.

Zatopiła smukłe paliczki między pasmami moich włosów, głaszcząc mnie niczym posłuszne zwierzątko domowe. Nagradzając każde liźnięcie, skubnięcie, pocałunek. Pulsowała, wspinając się na szczyt, a gdy wreszcie dotarła, jęknęła, wyginając plecy w łuk i wyrywając się tak, że musiałem przytrzymać jej biodra przy sobie. Jej krocze lśniło od mojej śliny i jej własnych soków.

Zdjąłem spodnie, nie mając zamiaru dłużej czekać. Przylgnąłem do niej całym ciałem. Pocałowała mnie, za nic mając to, co przed chwilą robiły moje usta. Podnieciła mnie tą śmiałością. Chciałem się w niej znaleźć. Już. Teraz. Natychmiast. Żeby otuliła mnie swoim ciepłem. Sięgnąłem do szafki, niechętnie się od niej odsuwając.

– Val... Pieprz to.

Zerknąłem na nią. Miałem to pieprzyć? Jej oczy błyszczały ze zniecierpliwienia. Dotknęła miejsca pod moimi żebrami. Cholera, jakie to było cudowne. Długie paznokcie przesunęły się aż do mojego sterczącego penisa. Złapała go mocno, ale nie sprawiając mi bólu. Opadła niżej. Objęła ustami żołądź.

– Lubię, gdy tak mówisz... – mruknąłem, olewając jakiekolwiek zabezpieczenie.

Ssała go, zajmując moje myśli i ciało. Poruszałem się w jej ustach.

Przejęła inicjatywę, siadając na mnie okrakiem. Powoli, bardzo wolno, nasunęła się na mnie, a ja rozparłem każdy jej ciasny, gorący centymetr. Odchyliła się do tyłu. Nie wstydziła się ani siebie, ani swoich czynów. Mogłem zapalić więcej świec. Widok był nieziemski, kiedy tak poruszała się w górę i w dół, a jej biust falował przy każdym ruchu. Ułożyła palce na łechtaczce, sprawiając sobie przyjemność. Moje dłonie nie mogły przestać pieścić jej delikatnej skóry, kiedy oczy nie odrywały się od przedstawienia przede mną.

Chapeau bas za jej umiejętności w łóżku. Wiedziała, czego chce, znała ku temu drogę i kompletnie się tym nie krępowała. Moja księżna wróciła, a ja wreszcie miałem okazję, żeby poznać ją od sypialnianej strony jej osobowości.

Kiedy już zmęczenie spowolniło jej ruchy, a kolejny orgazm wstrząsnął jej ciałem, wziąłem ją od tyłu, ciasno lgnąc do jej pleców i pieszcząc wolną ręką każdy centymetr jej ciała. To ona była najważniejsza. Nie zostawiłem między nami przestrzeni. Szybko stwierdziłem, że uwielbiam jej ciche jęki i westchnienia. Pokochałem sposób, w jaki szczytowała, zagryzając dolną wargę i ściskając szczęki. Jak kurczyła się wtedy na mnie, pulsując.

Nie skończyłem w niej. Nie byłem głupi. Zachowałem resztki trzeźwego myślenia, chociaż instynkt kazał mi trwać w tym do końca.

Po wszystkim czułem się spełniony jak nigdy dotąd. Słuchałem jej, obejmując ją w pasie, kiedy mówiła o swoim pobycie w lecznicy. Było jak dawniej, z tą różnicą, że podczas rozmowy byliśmy jakby bardziej nadzy. I może mógłbym mieć to wiek temu, gdybym postąpił inaczej.

***

Torian donosił, że Morrigan sypiała niespokojnie. Ja nic takiego nie zauważyłem. Leżała, tuląc twarz do mojej powoli unoszącej się i opadającej piersi. Czasem drgała. Poruszała dłońmi, głową, zdarzało się, że otwierała usta. Jej źrenice goniły pod cienkimi powiekami raz w jedną, raz w drugą stronę. Ale nie śniły jej się koszmary. Nie. Po prostu śniła.

Zasnęła szybko. Musiała być wykończona. Ja też czułem znużenie, jednak nie mogłem odpłynąć. Myślałem.

Moje myśli krążyły wokół jej pięknego ciała i tego, co jeszcze mógłbym z nim zrobić, to jasne, jednak przez te zwierzęce pragnienia przebijała się odrobina rozsądku. Mimo że wyraźnie daliśmy sobie do zrozumienia, iż to wyłącznie seks, przyjaźń z korzyściami, nie mogliśmy udawać, że i taki układ wiąże się z pewnymi nieprzyjemnymi konsekwencjami w postaci przywiązania. Jeszcze silniejszego niż to, które dotąd nas łączyło.

Niestety, nie przewidziałem, że jeśli wreszcie zakosztuję Morrigan, to nigdy nie będę chciał z niej rezygnować. A musiałem. Śmierć raczej trwale zrywa wszystkie więzi.

I tak pogrążyłem się w smutku, bo pomimo niezaprzeczalnego sukcesu, poniosłem ogromną porażkę.

Jak dotąd obawiałem się śmierci, ale teraz byłem nią absolutnie przerażony. I wreszcie wylałem łzy za to, co straciłem, ledwo to zyskawszy. Szkoda, że nie mogłem się tym dłużej nacieszyć. Nie pozostało mi nic innego, jak czerpać z tego, co jeszcze mi pozostało.

*

Jakoś udało mi się napisać kolejny rozdział. Mam nadzieję, że będzie pod nim jakiś odzew :) Byłoby miło, bo nie mam pojęcia, jak reagujecie na ostatnie wydarzenia w tym świecie. 

Za tydzień powinien wskoczyć ostatni rozdział tej części, może nie w piątek, bo jadę na weekend, ale mniej więcej w poniedziałek/wtorek powinien się pojawić. Wstępnie coś planuję w drugiej części. Pamiętajcie, że każda z trzech części będzie się działa równolegle. Ogólnie, jak myślicie, kto będzie bohaterem, bohaterami drugiego tomu? Kto będzie romansował z kim? ;D

Pozdrawiam i życzę ciepłego, ale bez przesady, weekendu ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro