028
Mijały sekundy, minuty, godziny. Czułem się coraz lepiej, aż do tego stopnia, że mogłem wstać. Rana nie bolała mnie już tak bardzo, ale jeszcze mi dokuczała, ale nie aż tak bardzo, żeby mi przeszkadzała w poruszaniu się. Założyłem swoją koszulkę oraz kurtkę, po czym za pasek od spodni włożyłem swoją broń.
Byłem gotowy, by odszukać swoją siostrę.
- Dobra, jestem gotowy-powiedziałem do Jacka i Rona.
- No dobra-odparł Ron.-Laboratorium znajduje się w pomieszczeniu 65, idzie się tym korytarzem. Jeżeli tak będzie, zabierz ją. Jeśli nie, to szukaj dalej, poczekamy tutaj na ciebie tak długo, jak tylko się da.
- Rozumiem, postaram się to zrobić najszybciej, tak tylko będę mógł-powiedziałem.-Piętro jest spore, gdzieś na pewno musi być.
- Na pewno-odparł Jack.-Mam nadzieję, że ją znajdziesz. I przepraszam za to, co wam zrobiłem, ale chciałem chronić Rona...
- Nie czas na przeprosiny, Jack-powiedziałem.-Teraz liczy się to, żebym odnalazł siostrę i opuszczenie tego przeklętego piętra.
- Powiem ci jeszcze, że te istoty byli kiedyś ludźmi, ale eksperymenty zmienili ich nie do poznania-powiedział do mnie Ron, zanim wyszedłem.-Jeżeli jakiegoś spotkasz, zachowuj spokój oraz ciszę. Broń nic ci nie da, te bestie są twarde jak stal. Chcesz je zabić? Musisz je spalić, tylko to na nich działa.
- A jak ich ogłuszyć?-zapytałem.
- Nie da się, oni nie widzą, tylko słyszą-odparł Ron.-Są kompletnie ślepe, reagują tylko na ruch oraz dźwięk.
- Przypomina mi to te stwory z komisariatu policji w grze Resident Evil 2-odezwał się Jack.
- Czy ty zawsze musisz wszystko porównywać do gier, w które grałeś?-zapytałem go, podnosząc brwi ze zdziwienia.
- Sorry, ale jestem nieco poddenerwowany całą tą sytuacją-wyjaśnił mi Jack.-Chce już stąd spadać, a z nerwów nie umiem o niczym innym myśleć, wybacz mi...
- Spoko, zdarza się każdemu-odparłem, z lekkim uśmiechem na twarzy.-Trzymajcie za mnie kciuki, żebym nie dał się zabić...-dodałem, po czym otworzyłem drzwi pomieszczenia i wyszedłem na korytarz, gotowy na ewentualną walkę z stworami.
Korytarz był pusty, a drzwi pomieszczenia zamknęły się za mną z cichym dźwiękiem. Ruszyłem powoli korytarzem, z wyciągniętą przed siebie bronią, chociaż wiedziałem, że moja broń na nic się nie sprawdzi przeciwko tym stworom, jak to powiedział Ron. Pewnie spędził tutaj o wiele dłużej niż my. W sumie to chyba nie zapytałem go, ile on tutaj siedziała, ale pewnie chwilę po ataku zarażonych na obóz ocalonych w Pittsburgu. Oczywiście, to tylko moje domysły.
Byłem nieco spięty, pot spływał mi po czole. Wytarłem go i ruszyłem dalej. Minąłem wrak helikoptera, którym się tutaj rozwaliliśmy. Nadal się palił, jakby nie minęło zbyt dużo czasu. Ruszyłem dalej korytarzem, nic tu po mnie. Idąc tak, nadal myślałem o Rei. Bałem się o nią, bardzo. Chciałem myśleć o czymś innym, ale nie cholera nie mogłem się skupić na bardziej poważniejszej sprawie, bo ciągle wracałem myślami do swojej siostry.
Korytarz zdawał się nie mieć końca, w dodatku przez jakiś czas prąd nie był w różnych miejscach korytarza, przez co musiałem użyć latarki. Korytarz po jakimś czasie zdawał mi się nieco straszny, przez mnóstwo krwi na ścianach, podłodze oraz suficie. Było też sporo ciał lekarzy oraz Wybawców. Te stwory nie próżnowały, dokonały swojej zemsty na ludziach, którzy ich skrzywdzili.
Po dłuższym szukaniu w końcu znalazłem pomieszczenie 65, gdzie powinien znajdować się laboratorium, o którym mówił Ron. Wokół mnie panowała ogromna cisza. Nie odrywając oczu od korytarza, złapałem za klamkę od drzwi do pomieszczenia. Były zamknięte, a klucza nie miałem. Jeśli Rea tam jest, to musiała zamknąć drzwi od drugiej strony. Nie miałem innego, jak przestrzelenie zamka i wyważenie drzwi. Wiedziałem jednak, co tym grozi. Jeżeli to zrobię, stwory z całego tego jebanego piętra się tu zbiegną i będę miał później problem z ucieczką.
Ale i tak musiałem zaryzykować.
Wycelowałem w zamek i strzeliłem. Po pierwszym strzale zamek nie puścił, więć strzeliłem jeszcze raz, po czym wyważyłem drzwi nogą. Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem. Wbiegłem do pomieszczenia i zatrzasnąłem za sobą drzwi, po czym przysunąłem do nich spore pudło, które stało obok drzwi. Myślałem, że to wystarczy, ale zrzuciłem jeszcze regał z jakimiś probówkami i innymi lekami, tak na wszelki wypadek.
Odwróciłem się od drzwi i spojrzałem na pomieszczenie. Ciemno, nic nie widziałem. Poświeciłem swoją latarką, by nieco rozjaśnić to pomieszczenie. Niby zwyczajne laboratorium, było tutaj sporo sprzętu medycznego, probówek oraz innych rzeczy. Ruszyłem na drugi koniec pomieszczenia, szukając jakichkolwiek wskazówek lub śladów, że Rea tutaj była. Jak na razie niczego nie znalazłem, oprócz dużej ilości skrzyń, w których były strzykawki, w których coś było. Wziąłem jedną do ręki i się jej dokładnie przyjrzałem.
Nie znałem zawartości strzykawek, ale mogłem się jedynie domyślać, że musieli podawać to pacjentom, których tu zniewolili. To samo musieli też podać Ronowi, ale chłopak przecież nie wykazywał oznak zarażenia wirusem. Postanowiłem wypytać o to Rona, jak tylko znajdę Reę i wrócę do nich. Nie chciałem jednak, by od razu po zapytaniu nazwał mnie świrem. Chciałbym rozwiać wszelkie wątpliwości na temat tego, czy chłopak jest zarażony wirusem. Oznaki oraz czas od zarażenia łatwo wykryć, ale ja zwykle posługiwałem się miejscami ugryzień, nigdy nie miałem styczności z osobą, której wtrzyknięto wirusa do organizmu.
Zabrałem jedną skrzykawkę ze sobą, bo być może przyda mi się przyszłości, w co oczywiście wątpię, po czym ruszyłem dalej. Chciałem miec to już za sobą. Wnet poczułem lekkie wibracje, po czym budynek zaczął się trząść. Złapałem się pierwszej lepszej rzeczy, by nie upaść, po czym czekałem, aż to się skończy. Minęła chwila, kiedy budynek przestał się trząść, a ja mogłem ruszyć dalej przed siebie. Po drodze jednak zacząłem się zastanawiać, co było spowodowane tym nagłym trzesieniem się budynku. Coś na pewno było temu powodem, ale na razie nie wiedziałem, co, ale chciałem się temu bardziej przyjrzeć, ale nie w tym momencie. Na razie miałem poważniejsze zadanie do wykonania.
Sprawdziłem chyba całe pomieszczenie, ale po Rei ani śladu. Już chciałem się poddać i wracać, kiedy coś przykuło moją uwagę. Mianowicie, była to szafa, w której chowało się probówki oraz sprzęt medyczny. Teraz to wszystko leżało na podłodze, jakby ktoś specjalnie to wyrzucił z szafy, by się w niej ukryć. Skoro pomieszczenie było zamknięte od drugiej strony, a w nim nie zobaczyłem Rei, to jedyne wytłumaczenie z tego wszystkiego jest takie, że Rea ukrywa się przed tymi stworami w szafie.
Podszedłem powoli do szafy, po czym złapałem za klamkę i otworzyłem. Jak tylko otworzyłem szafkę, od razu wybiegła z niej młoda kobieta, podobna do mnie. Złapałem ją wolną ręką w pasie i przyciągnąłem do siebie. Dziewczyna wyrywała się, ale kiedy mnie zobaczyła, uspokoiła się.
Bo to oczywiście była Rea, we własnej osobie.
- Boże, Nate, już myślałam, że cię więcej nie zobaczę...-powiedziała do mnie siostra, po czym mocno mnie przytuliła.
- Wiem, siostra, wiem...-odparłem, też ją obejmując.-A teraz gadaj, czemu poszłaś sama? Ja tam umierałem ze strachu o ciebie, a ty sobie chodzisz tak bez celu po tym jebanym piętrze...
- Hej, spokojnie, Nate-powiedziała Rea.-Na szczęście nic mi się nie stało, żyję i mam się świetnie...
- Jasne, a ja to prezydent USA, weź nie rób mnie w konia, Rea!-zawołałem do niej.-Mamy tak przejebane, że ty chyba sobie tego nie wyobrażasz!
Byłem strasznie wściekły na swoją siostrę, że tak lekkomyślnie postąpiła. Mogła umrzeć, ale chyba nie zdawała sobie z tego sprawy. Dlaczego ona musiała aż tak bardzo ryzykować? Nie wiem, trudno było mi to określić w tym momencie. Jednak wiedziałem, że długo nie mogę się wściekać na moją siostrę, bo to była też częściowo moja wina, że tutaj wylądowaliśmy.
- Gdzie jest Jack?-zapytała mnie w końcu Rea.
- Jest bezpieczny, znaleźliśmy też jego brata, którego tutaj przetrzymywano-powiedziałem.
- Ale przecież Jack nie miał brata, sam mi o tym mówił...-odparła zdziwiona Rea.
Wtedy zaczynało mi się to wszystko układać. Przypomniałem sobie to zadowolenie na twarzy Jack-a, kiedy zobaczył Rona. Nie był to braterski uśmiech, tylko uśmiech jakiegoś psychopaty. A co jeśli to wszystko było zamierzone? Co, jeśli Jack specjalnie nas w to wpakował, byle byśmy nie dowiedzieli się prawdy? Co, jeśli Jack nadal współpracuje z Wybawcami, a my byliśmy tylko pionkami w jego grze.
- Ale jak to, nie miał brata?-zapytałem siostrę, z lekkim zdziwieniem na twarzy.
- No, mówił mi, jak go poznałam, że jego brat umarł na samym początku, w Dniu Z-powiedziała Rea.-Nie wiem, co on ci naopowiadał, ale wygląda na to, że cię okłamała z tym swoim bratem.
- Kurwa, czyli ten chłopak... Ja pierdole, musimy wracać! Inaczej Jack zabije Rona!-zawołałem, po czym pobiegłem w stronę drzwi wyjściowych z pomieszczenia.
Usunąłem spod niego metalowy regał oraz pudło, po czym otworzyłem drzwi, które po chwili zamknąłem, gdyż za nimi na korytarzu zobaczyłem dwie istoty, które w ogóle nie przypominały ludzi.
- Dobra, szybka zmiana planu-powiedziałem do Rei.-Będziemy potrzebowali innej drogi ucieczki-dodałem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro