Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

008

Tydzień później...
Okolice Pittsburg-a

***

Minął tydzień, odkąd zostałem uwięziony przez fanatyczne małżeństwo, które w dodatku są kanibalami. Wiele bym dał, żeby cofnąć czas i wybrać inną drogę do Chicago, ale, niestety, nie mam takiej umiejętności.

Ci kanibale byli strasznie chorzy w stosunku do nas. Nie dość, że wykorzystywali nas do męczącej pracy, to jeszcze stosowali straszne kary, np. wyrzucali nas na dwór na całą noc. Czasami nam grozili śmiercią.

Oprócz mnie u ich niewoli był Jack, jeden z ocalonych z ataku zarażonych na obóz ocalonych w Pittsburgu. Chłopak spędził w niewoli tych kanibali ponad pół roku, więc zna już ich wszystkie metody karania nas. Ponoć chciał nawet od nich uciec, ale na razie mu się to nie udało. Próbował wielu sposobów, ale zawsze lądował w piwnicy, w której nas więziono.

Któregoś dnia, kiedy ,,pracowałem" dla tych kanibali, pod bramę podszedł jakiś młody mężczyzna, z plecakiem podróżnym na plecach. Starszego mężczyzny nie było wtedy w domu, więc wyszła zamiast niego jego żona. Pogadała przez chwilę z tym podróżnym i go wpuściła. Ale kiedy podróżny ją minął, ta wyciągnęła rewolwer, wymierzyła w jego głowę i pociągnęła za spust. Nie wiem, co zrobiła z ciałem, ale musiałem przez to wcześniej skończyć pracę, gdyż po tym wystrzale pod ogrodzenie zbiegło się sporo zarażonych.

Coś mi mówiło, że niedługo ten sam los, co spotkał tego podróżnego, spotka mnie oraz Jacka. Musieliśmy szybko wymyśleć jakiś plan ucieczki, lecz nie było to łatwe, gdyż przez większość czasu siedzieliśmy zamknięci w piwnicy, a klucze, jak mi Jack powiedział, zawsze miał przy sobie starszy mężczyzna.

Ale tego dnia miałem szczęście, gdyż przytrafiła mi się szansa na ucieczkę stąd. Mimo tego, że o mało nie umarłem, wykorzystałem tą szansę.

Tak w skrócie, kiedy Jack ,,pracował", ja zostałem zabrany przez starszego mężczyznę. Miałem mu w czymś pomóc. Facet miał przy sobie pistolet, dubeltówkę oraz łopatę, więc na początku nie wiedziałem, na czym ta moja pomoc miała polegać. Dopiero później miałem się o tym przekonać, na własnej skórze.

Wyszliśmy przez bramę i ruszyliśmy w stronę lasu. Miałem na sobie tylko spodnie, buty oraz koszulkę z krótkim rękawem, a na dworze było strasznie zimno, co się dziwić, była już jesień, w dodatku był już ranek, a rankami w jesieni zawsze jest zimno. Kiedy tak szedłem za tym mężczyzną, czułem, jakby było mniej więcej pięć stopni Celsjusza. Długie przebywanie na takim zimnie, bez ciepłych ubrań, mogło się dla mnie skończyć tragicznie. Ale mężczyzna chyba nie przejmował się zbytnio moim stanem zdrowia. W ogóle się nami nie przejmował. Dla niego stanowimy tylko jedzenie.

Ech, ta myśl powodowała u mnie mdłości.

Po jakimś czasie, odchodząc na sporą odległość od domu, mężczyzna zatrzymał się, po czym odwrócił się w moją stronę i dał mi do ręki łopatę. Kiedy go zapytałem, po co mi ta łopata, ten odparł, że mam wykopać grób. Przeszedł mnie dreszcz. Chciałem protestować, lecz wiedziałem, że nic na to mi się nie przyda, bo i tak mężczyzna zmusi mnie do wykopania tego grobu, albo po prostu wpakuje mi kulkę w łeb. Dlatego też, bez słowa sprzeciwu, zacząłem kopać ten grób.

Po, chyba, pół godzinie kopania, byłem już tak zmęczony, odwodniony i zmarznięty, że nie czułem już żadnego członka swojego ciała. Żadnego. Jednak mężczyzna nie pozwolił mi odpocząć, dopóki nie dokończę kopania grobu. W sumie, ten grób był już spory, jak na jedną osobę. Wtedy przyszło mi do głowy, że to dla mnie i Jacka grób, więc musi pomieścić dwie osoby. Teraz byłem świadomy, że to mój koniec. Że więcej nie zobaczę Rei, o ile jeszcze żyje.

Kiedy już wykopałem ten grób, mężczyzna kazał mi stanąć na jej krawędzi, tyłem do niego. Po zrobieniu tego, usłyszałem, jak odciąga kurek w rewolwerze. Zamknąłem oczy. Całe moje życie przeleciało mi przed oczami. To był mój koniec.

Nagle usłyszałem głośny dźwięk, jakby ktoś stanął na gałęzi i ją połamał. Mężczyzna odwrócił się w tamtą stronę, nadal mając wyciągniętą przed siebie broń, a ja wykorzystałem tą okazję, złapałem za łopatę i uderzyłem nią w dłoń mężczyzny, w której trzymał rewolwer. Mężczyzna, nie wiedząc, co się właśnie odwaliło, zaczął szukać po kieszeniach kurtki, najpewniej szukał noża. Powstrzymałem go, uderzając go z łopaty w głowę. Mężczyzna upadł na ziemię, a ja odrzuciłem łopatę, podniosłem upuszczony przez mężczyznę rewolwer i wymierzyłem w niego.

- A strzelaj!-krzyknął facet, widocznie rozbawiony tą całą sytuacją.-I tak nie uda wam się uciec.

- To już nie twoja sprawa-powiedziałem i strzeliłem mu między oczy.

Schowałem rewolwer, kucnąłem przy ciele i zacząłem je przeszukiwać. Znalazłem paczkę papierosów, klucze oraz zapalniczkę. Żadnej dodatkowej amunicji. Trochę mnie to zmartwiło, ale pewnie w tym domku będzie jakaś amunicja. Schowałem klucze do kieszeni spodni, wyciągnąłem jeden z papierosów z paczki, włożyłem ustnik do ust i podpaliłem. Zaciągnąłem się i wypuściłem głębek dymu. Zabrałem z ramienia truposza dubeltówkę i założyłem na swoje ramię. Dopaliłem papierosa i wyrzuciłem niedopałek na ziemię.

Mając już klucze do piwnicy, teraz musiałem tylko wrócić do domku, dlatego więc zacząłem biec w stronę domku. Musiałem jak najszybciej tam wrócić, nie wiadomo, co tamta kobieta zrobi z Jackiem. Aż strach pomyśleć o tym.

Po kilku minutach dobiegłem do ogrodzenia. Nie chciałem wchodzić przez główną bramę, dlatego też musiałem znaleźć jakieś inne wejście do środka. Zacząłem szukać jakiejś dziury w ogrodzeniu, a po chwili ją znalazłem. Była niewielka, pewnie Jack ją zrobił, kiedy chciał uciec z tego miejsca, ale go złapali. Teraz ja skorzystam z tej dziury. Przecisnąłem się przez nią i wszedłem na teren domku.

Wybrałem odpowiedni moment, gdyż w tym samym momencie, kiedy już się dostałem na teren tych kanibali, z domku wyszła kobieta. Zdjąłem z ramienia dubeltówkę, odciągnąłem kurki i wymierzyłem w kobietę. Kobieta podeszła do głównej bramy, obejrzała ją, po czym zaczęła iść z powrotem do domku. Kiedy zniknęła w budynku, ruszyłem za nią. Kiedy podszedłem do drzwi, zapukałem do nich, po czym wymierzyłem z dubeltówki. Czekałem tak z minutę, a kiedy kobieta pojawiła się w progu drzwiach, pociągnąłem za spust.

Kobieta poleciała na ziemię, z dużą dziurą postrzałową w klatce piersiowej. Minąłem ją i poszedłem w stronę schodów prowadzące do piwnicy. Zszedłem po schodach, włożyłem klucz do zamka i przekręciłem. Drzwi po chwili stały dla mnie otworem.

Jednak nawet nie zdążyłem przez nie przejść, gdyż nagle dostałem czymś twardym w głowę. Runąłem na ziemię z obolałym nosem, chyba złamanym.

- Kurwa mać, Jack!-krzyknąłem na cały głos.

- A, to ty, Nathan, wybacz!-głowa Jacka pojawiła się za rogiem. W rękach trzymał deskę.-Myślałem, że to ci kanibale. A tak w ogóle, gdzieś ty był? I co to był za wystrzał?

- Ten facet próbował mnie zabić i gdybym go nie powstrzymał, to bym skończył w grobie i ty tak samo byś tak skończył-wytłumaczyłem Jackowi.-A ten strzał... Musiałem obezwładnić tą kobietę.

- To chyba dobrze...-powiedział Jack.-No, to teraz spadajmy stąd! Mam dość siedzenia tutaj.

Zgodziłem się z tym stwierdzeniem, dlatego też wyszliśmy z piwnicy i poszliśmy znaleźć nasze rzeczy. Kobieta, którą postrzeliłem, była już martwa. Przeszukując domek, znalazłem swój plecak oraz kurtkę, ale nie znalazłem swojej broni, czyli pistoletu Glock, karabinu snajperskiego oraz noża. Jedyne, co odzyskałem ze swojej broni, to rewolwer Thomasa, którym próbował mnie zabić tamten kanibal. Jack też znalazł swój plecak, ale nie znalazł swojej broni, dlatego też musiałem oddać mu dubeltówkę. Przeszukaliśmy jeszcze raz domek, poszukując amunicji, lecz nic takiego nie znaleźliśmy.

Wychodząc z domku, Jack zaczął podrzucać kluczykami do pikapa, który stał przy lewej ścianie domku. W pewnym momencie, kiedy Jack podrzucił tymi kluczykami, złapałem je w locie i włożyłem do kieszeni kurtki.

- Dobra, Jack, tu nasze drogi się rozchodzą-powiedziałem do chłopaka.

- Niby czemu?-zapytał Jack, podnosząc brew ze zdziwienia.

- Bo nie zabieram ze sobą innych ludzi-powiedziałem, ale po chwili dodałem: -Wróć, zabrałem ze sobą jednego faceta, ale on niestety nie żyje, tak więc nie biorę już innych ludzi ze sobą.

- To dlaczego niby mnie uwolniłeś?-zapytał mnie Jack.-Przecież mogłeś mnie tutaj zostawić.

- Ponieważ...-zacząłem, ale nie dokończyłem. Nie wiedziałem po prostu, co mu odpowiedzieć.

- Czyli postanowione, Nathan. Jadę z tobą-postanowił Jack.-I tak chciałem jechać w stronę Chicago. Też chcę kogoś odnaleźć.

Nawet nie chciałem pytać, o kogo chodzi. Zapytam się go kiedy indziej, a na razie musiałem się skupić na odnalezieniu siostry. Wsiedliśmy więc z Jackiem do pikapa, rozjechaliśmy bramę i wyjechaliśmy na drogę.

Modliłem się w duchu, żeby Rea jeszcze żyła...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro