Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

007

Otworzyłem oczy. Głowa mnie strasznie bolała. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, którym byłem. Chciałem się ruszyć, lecz nie mogłem nawet wstać. Świat dosłownie zawirował mi przed oczami, kiedy próbowałem wstać, przez co znów wylądowałem na ziemi.

Po chwili usłyszałem przytłumione kroki, a następnie drzwi naprzeciwko mnie się otworzyły. Do pomieszczenia wszedł ten sam mężczyzna, którego spotkałem na dworze.

- O, widzę, że już nie śpisz-powiedział mężczyzna, szczerząc zęby w złym uśmiechu.

- Kim ty jesteś?-zapytałem go.

- To nie powinno cię w ogóle obchodzić-odparł mężczyzna, po czym wyszedł.

Kiedy tamten wyszedł, po lewej stronie pomieszczenia coś nie poruszyło. Mimo słabego światła zobaczyłem, że siedzi tam młody mężczyzna, gdzieś w moim wieku.

- Hej, ty-odezwał się mnie chłopak.-Jak ci na imię?-zapytał.

- Nathan-odparłem.

- A ja Jack-odpowiedział mi chłopak.-Pewnie się zastanawiasz, co się tutaj dzieję i w ogóle. Jak chcesz, mogę ci opowiedzieć.

Przytaknąłem głową. Chciałem usłyszeć trochę o tym miejscu, do którego wylądowałem.

- No więc tak-zaczął opowiadać Jack.-Ten facet, który tutaj wcześniej przyszedł, to głowa rodziny, która tutaj mieszka, a ta rodzina to fanatycy. Uważają, że zarażeni to kolejne stadium ewolucji. Modlą się do nich i ich chrzczą. W dodatku każdego zbłąkanego ocalonego, który tutaj przyszedł, łapią i więzią, tak jak nas.

- Kiedy cię złapali?-spytałem Jack-a.

- Pół roku temu, szedłem z Pittsburgu-oznajmił Jack.-Byłem w obozie ocalonych w tym mieście, później ten obóz zaatakowali zarażeni, a ja musiałem uciekać. Jak przechodziłem przez las, zobaczyłem domek i ruszyłem w jego kierunku, mając nadzieję, że znajdę w nim pomoc. Och, jak bardzo się przeliczyłem...

Pechowiec... Zaraz, chwila, moment!

- Byłeś w Pittsburgu?-zapytałem Jack-a. Ten przytaknął.-A może widziałeś blond-włosom dziewczynę, z niebieskimi oczami i opaloną cerą?-spytałem.

Jack zamilkł, pewnie zastanawiając się nad moim pytaniem.

- Tak, widziałem ją, w obozie ocalonych-odpowiedział w końcu chłopak.-Nawet z nią gadałem. Nazywa się... Chwila, muszę sobie przypomnieć...-tu nastąpiła długa cisza.-Rea. Tak, Rea Walker, teraz sobie przypomniałem!

Czy jednak Rea żyje! Kamień spadł mi z serca. Już myślałem, że już nigdy nie zobaczę siostry, ale jednak, jeszcze była szansa.

- A orientujesz się, gdzie poszła, kiedy zarażeni napadli na obóz?-zapytałem chłopaka. Ten chciał już coś powiedzieć, lecz nie zdążył, gdyż nagle drzwi się otworzyły i w progu staną ten sam mężczyzna, co wcześniej.

- O, widać, że już się poznaliście!-powiedział radośnie mężczyzna.-Teraz żadnych rozmów, by wam języki utnę!-po tych słowach wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Po chwili usłyszałem za drzwiami głosy, męskie głosy. Nie słyszałem dokładnie, o czym mówią, gdyż drzwi były za grube i na pewno ci nieznajomi byli daleko od pomieszczenia, w którym obecnie przebywałem. Gadali tak z chyba kilka minut, kiedy w końcu głosy umilkły. Po chwili usłyszałem kroki, a następnie odjeżdżające samochody.

- To pewnie Wybawcy-powiedział szeptem Jack. Powiedział to tak cicho, że ledwo go usłyszałem.

- Kto?-zapytałem.

- Wybawcy-powtórzył trochę głośniej Jack.-Grupa ludzi, która myśli, że może nas wszystkich wybawić o tej pandemii. Kojarzysz może Zbawców z serialu ,,The Walking Dead"? Ta grupa właśnie się do ich utożsamia.

Oczywiście nigdy nie oglądałem tego serialu, ale Tom wiele razy mi o nim opowiadał, więc przytaknąłem głową. Wnet drzwi do pomieszczenia się otworzyły i w progu stanął ten sam mężczyzna.

- Ty!-wskazał na Jack-a.-Wstawaj! Jesteś mi potrzebny!

Jack niechętnie wstał i ruszył do mężczyzny. Razem wyszli z pomieszczenia, a mężczyzna zamknął za sobą drzwi, wychodząc. Zostałem sam, sam jak palec, dopóki Jack nie wróci z powrotem.

Jeżeli w ogóle wróci.

Siedziałem tak więc samotnie, czekając na... nie wiem nawet, na co czekałem. W tym czasie rozejrzałem się po pomieszczeniu. Przypominał mi piwnicę albo garaż. Jednak po braku bramy garażowej od razu wykluczyłem, że znajdowałem się w garażu. Czyli uwięziony byłem w piwnicy.

Po chyba godzinie drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia został wyrzucony Jack. Mężczyzna, która stał w progu, zaczął na niego krzyczeć, że się do niczego nie nadaje i że jeśli się nie przyłoży do swojej roboty, to jego flaki skończą jako ich pokarm. Ciarki mi przeszły po plecach, kiedy usłyszałem te słowa. Teraz wiedziałem, z kim miałem do czynienia i że musiałem jak najszybciej się stąd wydostać.

Jack na czworaka podszedł do ściany pomieszczenia, po czym się oparł o nią plecami, oddychając przy tym ciężko.

- Co od ciebie chcieli?-zapytałem po chwili Jack-a.

- Musiałem dla nich popracować-odpowiedział spokojnie chłopak, jakby nic się nie stało.-Musimy pracować, inaczej będą nas głodzić. Po ciebie też przyjdą.

- Próbowałeś kiedyś stąd uciec?-spytałem go obojętnie po dłuższej chwili ciszy.

- Wiele razy-Jack przytaknął głową.-Ale i tak nigdy mi się nie udało, frontowe drzwi są zawsze zamknięte, a klucz ma ten mężczyzna. Nie uda ci się stąd uciec, to niewykonalne.

- Zobaczymy-odparłem obojętnie. Jack nie odpowiedział.

Po jakimś czasie Jack skulił się pod ścianą i zasnął, a ja nadal siedziałem i wpatrywałem się w drzwi, sam nie wiedząc, dlaczego. Nie chciało mi się spać, co mnie zdziwiło, gdyż nie wiedziałem, ile czasu dokładnie siedziałem w tej piwnicy. Pewnie przez ostatnie pięć lat tak bardzo miałem problemy ze snem, że mój organizm w ogóle nie potrzebuje już snu. Na początku ta teoria wydawał mi się normalna, ale po chwili ją odrzuciłem, gdyż uznałem, że jest do bani.

Nagle usłyszałem kroki za drzwiami. Podniosłem się ze swojego miejsca. Po chwili drzwi się otworzyły, a w progu pojawiła się tym razem starsza pani, a nie ten mężczyzna. Kobieta była w szlafroku, a w dłoni trzymała rewolwer. Kobieta kazał mi iść za sobą, co oczywiście uczyniłem, gdyż nie chciałem sprawdzać, czy ta staruszka miała na tyle odwagi, żeby pociągnąć za spust.

Kobieta zaprowadziła mnie do salonu, gdzie leżał półprzytomny mężczyzna z odciętą nogą. Mężczyzna był podpięty do kroplówki, żeby za szybko nie stracił przytomności, wywnioskowałem.

- To właśnie się z wami stanie, jeżeli nie będziecie się nas słuchać-powiedziała starucha, wskazując na mężczyznę.-A teraz marsz na dwór! Zobaczymy, ile zdołasz wytrzymać!-zawołała, popychając mnie rewolwerem w stronę frontowych drzwi.

Dopiero teraz zauważyłem, że nie mam na sobie swojej kurtki. Byłem w samej koszulce i spodniach, a na dworze była noc. Kobieta otworzyła drzwi frontowe i wypchnęła mnie na zewnątrz. Było chłodno, aż za chłodno. Kobieta spojrzała na mnie bez żadnych emocji na twarzy, po czym zamknęła drzwi na klucz i zgasiła światło.

Na początku myślałem, że gorzej już być nie może, ale kiedy zawiał wiatr, pożałowałem tego, że tutaj przyszedłem. Było tak zimno, że prędzej dostanę hipotermii, niż przeżyję tutaj noc. Zacząłem się rozglądać za jakimś miejscem, gdzie mógłbym przenocować, ale zobaczyłem tylko stos siana pod płotem, który otaczał domek. Niewiele myśląc, poszedłem w jego kierunku, po czym położyłem się na tym stosie.

Przez większość nocy nie mogłem zasnąć, dopiero nad ranem udało się zamknąć oczy, ale tylko na chwilę, gdyż straszy mężczyzna, który mnie uwięził, rano mnie znalazł i obudził, krzycząc, co ja robię na dworze. Chciałem mu wytłumaczyć, że to jego żona mnie wyrzuciła z domku, lecz on nie chciał mnie nawet słuchać. Zaprowadził mnie z powrotem do środka, po czym wrzucił z powrotem do piwnicy.

A to miał być dopiero początek mojego nowego koszmaru.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro