Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

006

- Cholera jasna, zaczekaj na mnie, dzieciaku!-zawołał za mną motocyklista.-Nie możesz na chwilę zwolnić? Idziemy tak od dobrych trzech godzin.

- Jak chcesz, to zostań-powiedziałem obojętnie.

Motocyklista umilkł, wiedząc, czym grozi otwieranie swojej gadatliwej gęby. Szliśmy wzdłuż drogi, wokół której rozciągały się malownicze polany, na których od czasu do czasu widziałem zarażonych. Na razie nie spotkaliśmy na swojej drodze żadnej hordy, ale to pewnie prędzej czy później się stanie.

- Dobra, młody, robimy postój, czy ci się to podoba czy nie-powiedział nagle motocyklista i się zatrzymał.

Też się zatrzymałem i odwróciłem się w jego stronę. Mężczyzna usiadł na trawie przy drodze i zaczął patrzeć się w dal. Po chwili postanowiłem też usiąść, gdyż jeden odpoczynek nam nie zaszkodzi.

- Posłuchaj, młody-odezwał się nieznajomy.-Może źle na początku rozpoczęliśmy swoją znajomość, ale przysięgam, że nie zrobię ci krzywdy.-nie wierzyłem w ani jedno jego słow.-A tak w ogóle jestem Thomas-przedstawił się mężczyzna.

- Nathan-odparłem.

- Więc, Nathan, skąd jesteś?-zapytał Thomas.

- A co cię to obchodzi?

- To już zapytać się nie można?-zdziwił się Thomas.

- Znasz moje imię, tyle pozwalam ci wiedzieć o mnie-oznajmiłem, wstając.-A teraz wstawaj, mamy długą drogę do przebycia.

Thomas chyba nie był zadowolony z tego, że postój się skończył, ale leniwie wstał z miejsca. Ruszyliśmy więc w dalszą drogę.

Dwadzieścia minut później, zbliżał się wieczór. Thomas ledwo już za mną nadążał, pewnie przez to jego wielkie cielsko, które było tylko tłuszczem. Ja w przeciwieństwie do niego mogłem iść sześć godzin, nie zatrzymując się nawet na minutowy odpoczynek.

- Dobra, Nathan-odezwał się Thomas.-Nie wiem, jak ty, ale ja już nie dam rady dalej iść-mężczyzna zatrzymał się pośrodku drogi, ciężko oddychając.


Też się zatrzymałem, odwróciłem się w jego kierunku, podnosząc brew ze zdziwienia.


- Boże, człowieku!-zawołałem do niego.-Przeszliśmy dopiero dwa kilometry od naszego ostatniego postoju, a ty już się zmęczyłeś?

- Ja już mam swoje lata-wyjaśnił Thomas.-A ty jeszcze jesteś młody.

- Tu chodzi o twoje grube cielsko, nie o wiek.

Thomas spojrzał na swoje ciało, po czym spojrzał na mnie, lekko się krzywiąc.

- Może jestem gruby-powiedział Thomas.-Ale to nie oznacza, że musisz mnie obrażać.

- Wcale cię nie...-zacząłem, ale po chwili zrozumiałem coś.-Hej, lepiej mnie nie wkurwiaj, bo skończysz z kulką między oczami!-zawołałem.

Thomas podniósł ręce na znak poddania się. Po chwili ruszyliśmy dalej, lecz po pięciu minutach zatrzymałem się.

- Co znowu?-zapytał mnie Thomas, po czym spojrzał w kierunku, w którym ja się patrzyłem.-O ja pierdole...-mruknął mężczyzna.

Jakieś pięć kilometrów przed nami, przez drogę szła horda zarażonych, całkiem spora. Liczyła chyba z tysiąc osobników, jak nie więcej.

- Kurwa mać, źle to wygląda-powiedział Thomas.-Jakieś pomysły?-zwrócił się do mnie.

- Przebicie się nie wchodzi w grę, obejście jej też odpada-powiedziałem.-Będziemy musieli przeczekać.

- To najgłupszy pomysł, na jaki można wpaść-oznajmił Thomas.-Ta horda idzie strasznie powoli, miną wieki, aż w końcu stąd pójdzie.

- Masz lepsze pomysły?-spytałem Thomas-a. Ten pokręcił tylko głową.-Czyli postanowione, czekamy-postanowiłem.

Zeszliśmy z drogi i usiedliśmy na polanie niedaleko niej. Nie chciałem rozpalać ogniska, by nie przyciągnąć hordy zarażonych w naszą stronę, w dodatku i tak nie mieliśmy niczego, co pozwoliło nam je rozpalić. Thomas za to miał lampę naftową, którą wyjął ze swojej torby podróżnej, która umknęła mojej uwadze, kiedy spotkałem mężczyznę.

Thomas postawił lampę między mną a sobą, po czym ją włączył. Lampa zaczęła się świecić niebieskim blaskiem. Bynajmniej mamy jakieś źródło światła.

Odkładam plecak obok siebie i wpatruję się w lampę. Po chwili przypominam sobie o tym notatniku, który znalazłem w plecaku tego zmarłego chłopka. Wyciągam notatnik ze swojego plecaka, otwieram go i zaczynam przyglądać jego strony.

- Co to?-zainteresował się Thomas.

- Notatnik-odparłem takim tonem, jakby Thomas zadał najgłupsze pytanie na świecie.

Thomas wzruszył ramionami, po czym skierował swój wzrok na hordę. Ja natomiast zacząłem dalej przyglądać notatnik.

Było w nim sporo informacji na temat zarażonych. Okazało się, że istniały ich wolniejsze wersje. Ja zwykle spotykałem tych szybszych. Przewróciłem stronę w notatniku, a kiedy spojrzałem na stronę, to aż mi prawie oczy wyszły z oczodołów.

Na tej stronie była narysowana blond włosa dziewczyna, strasznie podobnej do Rei. Notatka pod nią brzmiała:

Spotkałem tą dziewczynę w Pittsburgu. Aż nie mogłem oderwać od niej wzroku. Te jej blond włosy, niebieskie oczy oraz lekko opalona cera... No po prostu anioł! Kiedy ją zagadnąłem, wydawała mi się miła. Zaczęła mi opowiadać o swoim bracie oraz życiu sprzed apokalipsy. Pół roku później zarażeni zaatakowali obóz, a ja straciłem ją z oczu. Teraz wybieram się razem z Samantą na wschód, do Nowego Jorku. Może tam ktoś ocalał?

Ten chłopak... Ten chłopka, który zginął z powodu mojego przeoczenia ugryzienia jego przyjaciółki... On spotkał Reę? I wiedział o mnie? Cholera, jaki ja byłem głupi, że nie zapytałem tego chłopak o moją siostrę. Bynajmniej nie musiałbym iść w kierunku Pittsburgu.

- W porządku?-zapytał mnie Thomas.

- Kurwa, kurwa, kurwa!-zacząłem krzyczeć, uderzając pięścią w ziemię.-Kurwa mać, jakim ja jestem debilem!

- Możesz mi powiedzieć, co się stało?-spytał mnie zdziwiony Thomas.

Potrzebowałem dłuższej chwili, by się uspokoić. Kiedy już się uspokoiłem, zacząłem opowiadać Thomas-owi, co się stało parę godzin temu. Thomas słuchał tego z zainteresowaniem na twarzy, a kiedy mu powiedziałem, że ten chłopak spotkał moją siostrę, tą samą, na którą wpadł Thomas, mężczyzna był w dużym szoku.

- Ja pierdole, bardzo mi przykro, Nate-powiedział Thomas, używając zdrobnienia mojego imienia.

Nie lubiłem tego zdrobnienia, używała go tylko Rea, ponieważ jej na to pozwalałem.

- Nie mów do mnie zdrobnieniem, nie lubię tego-powiedziałem ostro do Thomas-a.

- Przepraszam...-westchnął zmieszany Thomas.-Ale cholernie mi ciebie żal, młody.

- Przypominam, że próbowałeś mnie zabić-oznajmiłem.

- Nie zapomnisz mi tego, prawda?-spytał mężczyzna.

Położyłem się na ziemi, podkładając sobie plecak pod głowę.

- Zrób dla mnie przysługę-oznajmiłem Thomas-owi.-Nie mów do mnie przez co najmniej dwie godziny, a i obserwuj hordę. Powiadom mnie, kiedy sobie pójdzie.

Thomas spojrzał na mnie, jakby chciał mnie o coś zapytać.

- Coś nie tak?-spytałem go.

- A co jeśli jakiś obłąkany zarażony nas z znienacka zaatakuje?-zapytał mnie Thomas.-Mnie zabije od razu, bo nie mam czym się bronić.

Chyba wiedziałem, do czego zmierza Thomas.

- Nie dam ci broni-oznajmiłem stanowczo.-Nie ufam ci dostatecznie, by ci ją zwrócił.

- Mogłem się tego spodziewać po tobie...-mruknął Thomas, po czym znów zaczął przeglądać się hordzie.

Ja postanowiłem się zdrzemnąć. Chciałem odpocząć po całym tym dniu, po tych wydarzeniach, jakie doświadczyłem przez ostatnie godziny.

Lecz, niestety, po chwili obudził mnie krzyk Thomas-a

- Nathan, Nathan!-Thomas szarpał mnie za ramię, próbując mnie obudzi.

Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą Thomas-a, całego we krwi. Podniosłem głowę i zobaczyłem, że wokół nas było sporo pokonanych zarażonych. Nawet nie chcę myśleć, jakim cudem Thomas wyszedł z tej walki cało.


- Co tu się...?-zapytałem Thomas-a.

- Ta cholerna horda się rozdzieliła, to się stało!-zawołał Thomas.-Jedna grupa udała się do lasu, druga za to zauważyła nas i ruszyła w naszym kierunku. Musiałem zabrać ci kij bejsbolowy, żeby ich wytłuc.

Już chciałem wstać i wydrzeć się na Thomas-a, że zabrał mi broń bez mojego pozwolenia, lecz po chwili zrozumiałem, że Thomas miał okazję mnie obrabować z całych zapasów, zabrać mi broń i uciec. Nie spodziewałem się, że on będzie ryzykował życie, żeby mnie ratować. I w sumie spłacił swój dług wobec mnie.

- Czemu mnie broniłeś?-spytałem Thomas-a.-Mogłeś zabrać mi broń, zapasy i zostawić na pastwę losu.

- Sam nie wiem...-oznajmił mężczyzna.-Może dlatego, że nie chciałem, żebyś umierał na darmo. Przecież masz dla kogo żyć.

Thomas-owi chyba chodziło o to, że Rea by nie chciała, żebym umarł. Też tego nie chciałem, czasami jednak chciałem strzelić sobie w łeb, lecz w końcu z tego zrezygnowałem. Miałem zawsze cichą nadzieję, że Rea wciąż żyje i w końcu ją odnajdę.

- A tamta grupa zarażonych? Poszła sobie?-zapytałem Thomas-a. Ten przytaknął.

- Lepiej się stąd zbierajmy-oznajmił Thomas.-Nie chcę nic mówić, ale ta grupa może wrócić.

Zgodziłem się z Thomas-em. Zacząłem zakładać na siebie plecak oraz karabin snajperski. Thomas schował do swojej torby lampę naftową, po czym ruszyliśmy szybkim truchtem wzdłuż drogi. Wyciągnąłem jeszcze z plecaka latarkę i zacząłem nią rozświetlać drogę.


Po pół godzinie zarządziłem przerwę. Thomas od razu usiadł na drodze, ja tak samo. Tym razem po obu stronach drogi był las i to strasznie gęsty.

- Cholera, nie możemy się zatrzymywać-powiedziałem po chwili.-Nie wiadomo, co na nas wyskoczy z tego lasu. Musimy jak najszybciej dotrzeć do jakiegoś miasta.

- Nathan, nie chcę ci nic mówić, ale my nawet nie wiemy, gdzie jesteśmy-odparł Thomas.-Mogliśmy pójść w stronę Pittsburgu, a stamtąd w stronę Chicago...

Trudno się było nie zgodzić z Thomas-em. Nie pomyślałem o tym na początku, a teraz odczuwamy mój błąd.

Wnet Thomas złapał się za głowę.

- Jezu, ale mnie łeb nakurwia...-westchnął.

- Wstawaj, nie możemy tu dłużej siedzieć-powiedziałem, nie zwracając na niego uwagi.

Ruszyłem dalej, nawet nie zauważając, że Thomas został w tyle. Kiedy przeszedłem kilka metrów, zatrzymałem się i odwróciłem w stronę Thomas-a. Jego jednak nigdzie nie było, został po nim tylko jego torba. Podszedłem do torby i ją podniosłem, po czym zacząłem się rozglądać wokół siebie.

- Thomas!!!-zacząłem nawoływać mężczyznę, lecz odpowiadał mi tylko szum wiatru i moje własne echo.-Cholera, gdzie on się podział?-zapytałem samego siebie.

Nie miałem czasu go szukać, była noc, a w lesie mogło się czaić coś o wiele groźniejszego od zwykłych zarażonych.

Ruszyłem dalej, zabierając ze sobą torbę Thomas-a, nadal się zastanawiając, gdzie on mógł przepaść. Nagle usłyszałem głośne wycia. Od razu wyciągnąłem rewolwer Thomas-a i wymierzyłem w ciemność. Wycia po chwili zrobiły się coraz głośniejsze. Pierwszy raz je słyszałem. To na pewno nie byli zwykli zarażeni, oni tak nie wyją. To musiało być poważniejszego.

Wnet usłyszałem dźwięk łamanych gałęzi. Wycelowałem w tamtą stronę. To coś się zbliżało. Serce zaczęło mi bić jak szalone. Po chwili z lasu wyszedł Thomas, lekko poturbowany. Opuściłem broń.

- Jasna cholera, Thomas!-zawołałem do niego.-Mogłem cię zabić!

Thomas spojrzał na mnie pustym wzrokiem.

- Uciekaj...-wyszeptał.

- Co proszę?-zapytałem go, bo zbytnio nie rozumiałem, co on chciał mi przekazać.

- Uciekaj...-powtórzył mężczyzna.

Wnet coś za plecami Thomas-a złapało go i wciągnęło z powrotem do lasu. Wystrzeliłem w tamtą stronę dwa pociski, lecz jedyne, co usłyszałem, to echo wystrzału. Po chwili zacząłem biec. Nie wiem, co to było, ale na pewno Thomas był już martwy. Nie odwracałem się za siebie, ale czułem, że ktoś lub coś mnie goni.

Biegłem tak z chyba kilometr, kiedy nie zauważyłem drogi, która prowadziło do lasu. Bez najmniejszego namysłu skręciłem w stronę tej drogi. Może mnie gdzieś zaprowadzi.

Biegłem tą drogą przez dobre kilka minut, gdy wnet zauważyłem jakieś światło w oddali. Kiedy podbiegłem bliżej, okazało się, że to dom, otoczony płotem, a w środku mogą być ludzie.

- Hej, pomocy!!!-zacząłem krzyczeć.-Ludzie, pomóżcie!!!

Wnet z domu wybiegł mężczyzna, mając w rękach strzelbę. Kiedy byłem już prawie przy płocie, mężczyzna wycelował mnie.

- Stój, nie ruszaj się!!!-krzyknął. Zatrzymałem się i podniosłem ręce do góry.

Nagle za moimi plecami usłyszałem głośne wycia. Odwróciłem się, strach przeszył moje ciało. Mężczyzna też usłyszał te wycia, po czym spojrzał na mnie pytającym spojrzeniem.

- Proszę mnie wpuścić!-zawołałem do mężczyzny, odwracając się do niego.

Mężczyzna podszedł do płotu, otworzył go i kazał mi wchodzić. Szybkim truchtem wszedłem na teren domu, a mężczyzna zamknął za mną płot.

- Jezu, nie wiem, jak panu...-zacząłem, odwracając się w kierunku mężczyzny, lecz nagle dostałem w twarz z kolby strzelby.

Upadłem na ziemię i straciłem przytomność.
















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro