Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

005

Otworzyłem oczy. Za oknem świeciło słońce. Na dworze usłyszałem jakieś rozmowy, które mnie obudziły. Po cichu wstałem z łóżka i podszedłem do okna. Wziąłem z krzesła snajperkę, po czym spojrzałem przez lunetę na ulicę.

Przy pikapie stał jakiś chłopak, który rozmawiał z kimś, kto był za pikapem. Po chwili chłopak zaczął iść w stronę domu, w którym byłem. Wymierzyłem w ziemię pod jego nogami, po czym wystrzeliłem. Pocisk trafił w ziemię tuż pod nogami chłopaka, tak jak chciałem. Chłopak wystraszył się, po czym spojrzał w moją stronę.

- Nie strzelaj!-zawołał chłopak.

- Czego chcesz?-zapytałem chłopaka, nie zdejmując go z celownika.

- Potrzebuję pomocy-oznajmił chłopak.-Moja przyjaciółka jest ciężko ranna.

- Czemu miałbym ci w to uwierzyć?-spytałem go.

- Ponieważ jeszcze mnie nie zabiłeś-odparł chłopak.

Tu musiałem się z nim zgodzić. Nie jestem zwolennikiem zabijania ludzi. Przez ostatnie pięć lat pozbywałem się głównie zarażonych, nie zabiłem żadnego żywego człowieka.

- Niech ta twoja przyjaciółka się pokaże-oznajmiłem chłopakowi.-Jeżeli się nie pokaże, uznam, że kłamiesz, a wtedy skończysz z dziurą w głowie.

Chciałem, żeby to zabrzmiało groźnie, ale niezbyt mi to wyszło, ale chłopak chyba zrozumiał, że nie żartuję, bo zniknął za pikapem, a po chwili pojawił się znowu, lecz tym razem miał opartą o swoje ramię dziewczynę. Jednak chłopak mówił prawdę.

- Podejdźcie do frontowych drzwi-rozkazałem.-Czekajcie tam, aż wam otworzę-kiedy to powiedziałem, zabrałem karabin snajperki, wyszedłem z pokoju i zacząłem zbiegać po schodach na parter.

Podbiegłem do drzwi frontowych i otworzyłem je. Za drzwiami zobaczyłem tego samego chłopaka, co wcześniej. Ruchem ręki kazałem mu wejść do środka i skierować się do salonu. Chłopak posłuchał, chociaż i tak nie miał wyboru, celowałem do niego z broni.

Chłopak wszedł ze swoją przyjaciółką na ramieniu do salonu, odłożył dziewczynę na sofę, po czym odwrócił się w moim kierunku i powoli do mnie podszedł.

- Zdejmij plecak na ziemię-powiedziałem. Chłopak posłuchaj.-A teraz wyjmij swoją broń i odłóż na stół. Tylko bez żadnych numerów-dodałem.

Chłopak zaczął wyjmować każdą broń, jaką miał przy sobie. Był to pistolet Glock 45, kij bejsbolowy z powbijanymi gwoździami oraz składany nóż. Nie zdejmując chłopak z celownika, ostrożnie wziąłem ze stołu pistolet i schowałem go przy pasku od spodni.

- Nie ufasz obcym-stwierdził po chwili chłopak.

- Nikomu nie ufam, a przede wszystkim wam-odparłem.

- Nikomu już nie można ufać w tych czasach-oznajmił chłopak.-Ale my naprawdę potrzebujemy pomocy i...

- Co jej się stało?-zapytałem chłopaka, przerywając mu.

- Jest ranna i to poważnie-wyjaśnił chłopak.

- Ranna to już wiem, że jest-oświadczyłem.-Ale co dokładnie jej dolega?-spytałem.

Na twarzy chłopaka zobaczyłem strach. Boi się mnie czy po prostu się boi powiedzieć, co dolega jego przyjaciółce.

- Ona...-zaczął chłopak.-Ona została ugryziona-wyrzucił w końcu.

- Że co, kurwa?!-zawołałem.-Ugryziona?! Czy was kompletnie pojebało?!

- Wiem, że to dziwnie wygląda-powiedział chłopak.-ale ona długo nie pożyje...

- No oczywiście, że nie pożyje!-krzyknąłem, przerywając mu.-Kiedy została ugryziona?-zapytałem.

- Jakąś godzinę temu, w rękę-odparł chłopak.

Zamarłem. Godzinę temu? W rękę? To oznaczało, że ona może w każdej chwili się przemienić. Przez te pięć lat nauczyłem się obliczać czas, ile potrzeba człowiekowi do przemiany, to oczywiście zależy od miejsca ugryzienia. W nogę zajmuje to trzy godziny, w rękę godzinę, a w twarz dwadzieścia minut.

- Trzeba ją zabić, zanim się przemieni-powiedziałem i ruszyłem w stronę sofy.

- Nie!!!-krzyknął chłopak, blokując mi drogę.-Możemy wymyśleć inne wyjście z tej sytuacji.

- Nie ma innego wyjścia-odparłem.-Albo ją zabijemy, zanim się przemieni, albo ona nas zabije.

Chłopak chyba zrozumiał, że nie ma innego wyjścia, bo przepuścił mnie. Podszedłem do sofy, zakładając na ramię karabin i wyciągając nóż. Kiedy podszedłem do sofy, zamarłem. Dziewczyny nie było, zniknęła.

Wnet usłyszałem krzyki chłopaka. Odwróciłem się w jego kierunku, lecz było już za późno. Przemieniona dziewczyna wbiła swoje zęby w szyję chłopaka, po czym wyrwała mu dużą część jego szyi. Chłopak zaczął się ktusić własną krwią.

Podbiegłem do nich i szybkim ruchem wbiłem nóż w głowę przemienionej dziewczyny. Wyciągnąłem nóż i zabrałem ciało z chłopaka. Dał niego też nie było już ratunku. Przyłożyłem mu ostrze noża do głowy i szybkim pchnięciem wbiłem mu je w głowę. Chłopak po chwili przestał się ruszać.

Nie wyciągając noża z głowy chłopaka, wstałem i usiadłem na krześle przy stole. Trzeba było wcześniej sprawdzić tą dziewczynę, wtedy musiałbym zabić tylko ją, a nie ją i tego chłopaka. Nawet nie poznałem ich imion i pewnie nigdy nie poznam.

Siedziałem tak z pół godziny, dumając nad swoim durnym zachowanie, które doprowadziło do uśmiercenie człowieka, lecz nie mogłem tak siedzieć i przyglądać się tym ciałom. Wstałem i wszedłem do kuchni w poszukiwaniu worków. Znalazłem. Zabrałem je, wróciłem do salonu i zacząłem pakować ciała w worki. Musiałem użyć dwa worki na jedno ciało, w dodatku musiałem użyć taśmy, którą znalazłem w salonie, by skleić te worki.

Po zapakowaniu i sklejeniu worków, zacząłem je znosić do piwnicy. Wykopanie dla nich grobów zajęłoby mi zbyt dużo czasu, którego chciałem wykorzystać do podróży. Kiedy zaniosłem ciała do piwnicy, wyszedłem z niej i wszedłem do salonu. Chciałem przeszukać plecak tego chłopaka, zanim wyruszę dalej w stronę Pittsburgu.

W plecaku znalazłem trochę zapasów, ale zbyt mało, żeby wyżywić dwójkę ludzi, a przy dziewczynie nie było żadnego plecaka. Wyciągnąłem te zapasy na stół i zacząłem dalej sprawdzać plecak. Oprócz zdjęć oraz notatnika, które nie chciałem na razie ruszać, niczego innego nie było, nawet mapy. Trochę się zdziwiłem, gdyż mapa była ważnym elementem wyposażenia każdego ocalonego.

Jak ta dwójka mogła się zorientować w terenie? A może oni szli na oślep, aby gdzieś dojść? Trudno było mi teraz wyciągnąć jakiekolwiek wnioski.

Spojrzałem na zegarek. Była jedenasta. Miałem jeszcze sporo czasu. Spakowałem notatnik chłopaka do swojego plecaka oraz zapasy, które znalazłem w jego plecaku. Jemu już się nie przydadzą, ale mi tak. Zapiąłem swój plecak i założyłem na plecy. Zastanawiałem się, czy wziąć kij bejsbolowy. W końcu postanowiłem go wziąć, tak na wszelki wypadek, gdybym zgubił nóż.

A, no tak, nóż. Podszedłem do trupa dziewczyny, wyciągnąłem z jej głowy swój nóż i włożyłem przy pasku od spodni. Po sprawdzeniu, czy na pewno wszystko wziąłem, wyszedłem z domu i udałem się do pikapa. Wrzuciłem karabin, plecak oraz kij na siedzenie pasażera, po czym usiadłem na miejsce kierowcy. Uruchomiłem silnik i ruszyłem. Wyjechałem z miasta i pojechałem w dalszą drogę do Pittsburgu.

Po chwili dojechałem do autostrady. Wjechałem na nią. Była dwunasta w południe. Chciałem dojechać do Pittsburgu, zanim się ściemni, tym razem naprawdę.

Po dwóch godzinach dojechałem do skrzyżowania. Wziąłem mapę z plecaka, przeanalizowałem ją i obrałem trasę, po czym schowałem mapę i skręciłem w prawo. Kilka kilometrów dalej droga stawał się praktycznie nie do przejechania, ze względu na sporą ilość porzuconych aut. Miałem wielką ochotę je sprawdzić, ale ze względu na to, że miałem już jakieś zapasy oraz broń, odpuściłem to sobie. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do Pittsburgu.

W sumie, po co ja tam jadę? Niby jest tam obóz ocalonych, lecz co mi po nim? Ja zawsze byłem podróżnikiem, nie zatrzymywałem się w jednym miejscu nawet na dwa dni, tylko przesypiałem noc i ruszałem dalej. Tak pewnie zrobię, jak dotrę do tego obozu.

Ale potem co? Gdzie się udać, w którą stronę jechać?

Rea zwykle mi mówiła, że zawsze chciała zobaczyć Las Vegas. Może tam się udam? Spełnię jej marzenia, chociaż nie wiem, czy ona jeszcze żyje. Chciałbym ją znów zobaczyć. A może kiedyś zobaczę? Sam nie wiem, nie łudziłem się. Minęło pięć lat, Rea mogła być gdziekolwiek.

Nagle usłyszałem wystrzał, a przednia opona w samochodzie pękła. Próbowałem zapanować nad kółkiem, lecz z przebitą oponą było to trudne. Po chwili usłyszałem kolejny wystrzał i druga przednia opona pękła. Teraz nie miałem szans zapanować nad samochodem. Wbiłem się z impetem w stojący przy barierce samochód.

Zamroczyło mnie na chwilę, a kiedy wszystko przeszło, schyliłem się, żeby nie dostać kulki w łeb. Kopniakiem otworzyłem drzwi samochodu, pobiegłem najszybciej, jak się dało, w stronę samochodu naprzeciwko mnie, po czym ukryłem się za nim. Wnet rozległ się kolejny wystrzał, który trafił w przednią szybę pikapa. Gość musiał przeładowywać broń, kiedy uciekałem za osłonę. Bynajmniej mam jakąś przewagę.

Po chwili jednak przekląłem siebie w duchu, gdyż przez moją dziurawą pamięć zapomniałem zabrać karabin snajperki z pikapa. Jedyną broń, jaką miałem przy sobie, był Glock oraz nóż. Próbowałem coś wymyśleć, ale przez ten ciągły ostrzał nie mogłem się skupić.

Po chwili wpadłem na pewien pomysł. Ryzykowny, ale lepszego nie miałem. Wyciągnąłem Glocka, wychyliłem się, po czym wystrzeliłem dwa razy w powietrze, a następnie popędziłem w stronę pikapa. Na kucaku podszedłem do drzwi od strony pasażera, otworzyłem je i wziąłem karabin snajperski. Teraz muszę tylko wypatrzeć tego gościa, który do mnie strzela.

Schowałem Glocka, wychyliłem się i za pomocą lunety przyczepionej do karabinu zacząłem obserwować okolicę. Po chwili zobaczyłem wiadukt, a na nim jakiś punkt. Wnet od tego punktu błysnęło światło, czyli to musiał być ten gość, który do mnie strzelał. Lunety snajperskie czasami odbijają światło słoneczne, co ujawnia pozycję snajpera. Wymierzyłem w ten punkt i wystrzeliłem. Po chwili punkt zniknął, ale usłyszałem krzyki.

Założyłem karabin snajperski na ramię, zabrałem z pikapa swój plecak oraz kij bejsbolowy, po czym ruszyłem w stronę wiaduktu. Co jakiś czas chowałem się za samochodami, tak na wszelki wypadek.

Kiedy już dotarłem na wiadukt, zobaczyłem tak mężczyznę w motocyklowej kurtce, wyjącego się na ziemi z bólu. Trzymał się za lewę ramię, co oznaczało, że musiałem je mu przestrzelić. Podszedłem do niego, pewniej chwytając kij.

Mężczyzna zauważył, że do niego idę. Wyciągnął z kieszeni kurtki rewolwer i we mnie wycelował. W mgnieniu oka kopnąłem go w rękę, wytrącając mu rewolwer z ręki.

- Ładnie tak strzelać do ludzi, co?-zapytałem mężczyznę.

- Proszę, nie zabijaj mnie-powiedział nieznajomy

- Podaj mi jeden powód, dla którego mam cię nie zabijać-odparłem, wyciągając w stronę jego głowy kij.

- Wiem, gdzie zmierzasz-oznajmił mężczyzna.-Obóz ocalonych w Pittsburgu, prawda? Nie masz co tam jechać. Nie ma tego obozu, został zniszczony pół roku temu.

- Nie wierzę ci-odparłem.

- To lepiej uwierz!-zawołał nieznajomy.-Byłem tam, kiedy ten obóz upadł. Wpadłem nawet na jedną z jej mieszkańców, dziewczynę...

- Jaką dziewczynę?-zapytałem, zabierając kij sprzed oczu mężczyzny.

- Nie wiem, pierwszy raz ją widziałem...-odparł mężczyzna.-Ale w sumie podobna do ciebie. Ten same blond włosy, ten sam charakter...

- W którą stronę poszła?-spytałem, przerywając mu.

- Chyba w stronę Chicago, ale pewności nie mam-oznajmił nieznajomy.-Dobra, powiedziałem ci powód, dla którego byś mnie nie zabijał. Zostawisz mnie?-nie chciałem wierzyć w żadne jego słowo, ale coś mu obiecałem, a słowa zawsze dotrzymuję.

- Zostawię-powiedziałem.-Nawet lepiej, pozwolę ci iść ze mną, jeśli obiecasz, że więcej do mnie nie strzelisz ani mnie nie zdradzisz.

- Obiecuję...-westchnął mężczyzna, czując ciężar tej decyzji.

Zdjąłem z siebie plecak, rozsunąłem go, po czym wyciągnąłem z niego apteczkę, w której miałem resztki lekarstw, bandaże oraz gazę. Wyciągnąłem z apteczki bandaże i rzuciłem mężczyźnie. Apteczkę schowałem do plecaka, który później złożyłem na plecy.

- To na znak naszej zgody-oznajmiłem.-Zabandażuj sobie to ramię i możemy ruszać.

Mężczyzna wykonał moje polecenie i po chwili mogliśmy ruszać. Jednak przed tym zabrałem magazynek i nabój z komory karabinu snajperskiego mężczyzny oraz rewolwer, który leżał kilka metrów dalej. Nie chciałem, żeby mężczyzna miał jakąkolwiek załadowaną broń.

Kiedy już nieznajomy się ogarną z tym bandażem, mogliśmy ruszyć dalej, lecz tym razem nie kierowaliśmy się do Pittsburga.

Teraz moje nogi kierowały mnie do Chicago.









Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro