Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

029

To chyba była najgorsza i najdłuższa godzina w całym moim życiu. Siedziałem wraz z Reą pod drzwiami laboratorium, próbując nie dopuścić do tego, by stwory dostały się do nas. Słyszałem, jak swoimi pazurami skrobały o drzwi, a ich głośne i przeraźliwe odgłosy wywoływały u mnie gęsią skórkę. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie bałem tak wtedy. Wcześniej nie spotykałem na swojej drodze takich zarażonych, tylko zwykłych lub szybkich. To, co próbowało się do nas dostać, kompletnie wykraczało poza ludzkie rozumienie o ewolucji człowieka.

Nie chciałem na razie myśleć o tym, co się dzieje z Ronem. Jack pewnie wykorzystał fakt, że poszedłem po siostrę, po czym przekonał Rona, żeby poszliśmy do windy, nie czekając na nas. W razie odmowy ze strony Rona, Jack mógłby zacząć go szantażować, by go zmusić do posłuszeństwa. W najgorszym wypadku Jack zabił już Rona, a sam ruszył w kierunku windy. Mam ochotę zatłuc tego skurwiela, już drugi raz mnie okłamał. Tym razem nie będę aż taki litościwy dla niego.

O nie, tym razem mam zamiar go zabić z zimną krwią, bez względu na to, jak bardzo będzie mnie błagał o litość.

- Kurwa, Nate! Nie wytrzymamy tak dłużej!-zawołała do mnie Rea.-Ciężko mi to powiedzieć, ale to chyba nasz koniec...

- Nie mów tak!-zawołałem do niej.-Wyjdziemy z tego, zobaczysz...

Nie chciałem okłamywać Rei, ale w tej sytuacji nie miałem zbyt dużego wyboru. Wiedziałem, że długo już tak nie wytrzymamy i prędzej czy później stwory dostaną się do środka i nas zabiją. Bardzo chciałbym tego uniknąć, ale jak to zwykle mówię: ,,śmierć czai się na każdym kroku, nie ważne, gdzie, ważne, że kiedyś cię ona dopadnie".

Już chciałem przytulić Reę, odsunąć się od drzwi i pozwolić tym stworom na zabicie nas, kiedy usłyszeliśmy dźwięk podobny do rozstrzaskiwania szkła o podłogę. Po chwili poczułem powiew ciepła od strony drzwi, a w szaprze między drzwiami a podłogą zobaczyłem jakieś pomarańczowe światło. Po chwili wszystko się uspokoiło, a do drzwi wnet ktoś zapukał.

- Nate? Rea? To ja, Ron!-zawołał głos za drzwiami.-Możecie wychodzić, już jestem bezpiecznie!

Powoli otworzyłem drzwi i wyjrzałem na korytarz. Ron stał przed drzwiami, w ręku trzymał butelkę wódki, z wepchniętą do ustnika szmatką. Pewnie była to prowizoryczna broń miotana, którą może sobie zrobić każdy, kto ma chociaż trochę oleju w głowie. Najwidoczniej Ron miał trochę oleju w głowie, by coś takiego zrobić.

- Co to takiego?-zapytała go Rea.

- To? Koktajl Mołotowa, całkiem skuteczny-powiedział Ron, patrząc na swoją broń w dłoni.-Trochę tutaj siedziałem, dużo czytałem, chciałem zobaczyć, czy w ogóle to działa. I jak widać, działa...

- Gdzie jest Jack?-zapytałem go.

- Siedzi nadal w tym pomieszczeniu medycznym, związany oczywiście-odparł Ron.-Skurwiel chciał mnie wyrolować, zabrać mnie do Wybawców w związku w moim... tak jakby darem...

- Jakim darem?-zapytała go Rea.

Ron westchnął ciężko, po czym podciągnął rękaw koszulki i pokazał nam ślady po ugryzieniach oraz ślady po wstrzykiwaniu substancji z strzykawki, którą znalazłem. Na początku nic z tego nie rozumiałem, ale po chwili przeszło mi przez głowę, że Ron musiał być jakoś odporny czy coś.

- To... po eksperymentach?-spytałem Rona.

- Ugryzienia nie, te stwory mi je zrobiły-wyjaśnił Ron.-Wstrzykiwali mi różne środki, nie wiem, co to było, ale chyba eksperymentalna szczepionka. Kevin chyba chciał stworzyć odpornego na wirusa, by później wytoczyć z niego krew na zrobienie szczepionki dla wszystkich mieszkańców New Vegas.

- Szczepionka to ściema, mit przeszłości, którymi uspokojano obywateli-powiedziałem stanowczo.

- A jednak, te stwory są zarażeni wirusem, mnie ugryźli wiele razy, a jeszcze żyję-odparł spokojnie Ron.-Nate, a co jeśli jestem jedyną nadzieją na uratowanie ludzkości?

- Nate, Ron ma rację, a te ślady są dowodem na to-powiedziała do mnie Rea.-Trzeba tylko... znaleźć dobrych lekarzy, którzy stworzą szczepionkę. Wrócimy do normalności, będziemy żyć, jak kiedyś...

- Nie, nie, nie, nie!-zawołałem.-Nic nie wróci do normy. Może zwalczymy tym jednego wirusa, ale przyjdzie drugi, i kolejny, i tak będzie się ciągnąć bez końca. W końcu przyjdzie wirus, z którym nie wygramy...

- Hej, ludzie!-zawołał do nas Ron.-Na razie musimy się skupić na tym, żeby stąd uciec, bo jakbyście już zauważyli, budynek się wali.

- Czekaj, co?! Budynek się wali?!-krzyknęła do niego Rea.

- Ktoś podłożył ładunki wybuchowe pod budynek, a dokładnie na podziemnym parkingu-odparł Ron.-Budynek zawali się w ciągu godziny, lub dwóch.

- Czyli trzeba stąd spadać!-zawołała Rea.

Wybiegliśmy z pomieszczenia, po czym biegliśmy za Ronem w stronę windy, którą mieliśmy się stąd wydostać. Po chwili zatrzymaliśmy się przed pomieszczeniem medycznym, w którym znaleźliśmy związanego Jacka. Miał zakneblowane usta, a kiedy nas zobaczył, od razu zaczął coś krzyczeć, ale nic z tego nie zrozumieliśmy.
Podszedłem do niego, po czym zabrałem mu z ust knebel.

- Nie możecie mnie tutaj zostawić! To nieludzkie! Wiem, zjebałem po raz drugi, ale, kurwa, nie zostawiajcie mnie tutaj!-zawołał do mnie Jack.

- Jasne, a próba porwania Rona nie nie przypadkiem jest ludzkie?-zapytałem go.

- Ty chyba nie rozumiesz, on jest odporny na wirusa, a ja znam człowieka, który może stworzyć szczepionkę-powiedział Jack.-Jest w Los Angeles, w obozie ocalonych ,,Upadły Anioł". Mogę was tam zaprowadzić, ale proszę, nie zostawiajcie mnie tutaj na pożarcie tych istot!

- To nadal nie zmienia faktu, że chciałeś go więzić!-zawołała do niego Rea, stojąc w progu pomieszczenia.

- To była jedyną szansa na nasze ocalenie!-powiedział Jack.-Zrozumcie, jeśli dotarczymy go do tego lekarza, świat wróci do normy! Będziemy żyć, jak kiedyś, za dawnych lat!

- Zabijając niewinnego dzieciaka?! Tak, jak już wiem, co ten lekarz z nim zrobi! Wytoczy z niego krew, nie zostawiając ani kropli!-zawołałem do niego.-To go zabije, wiesz?!

- Wiem, jak to wygląda, ale to jedyne wyjście...-odparł Jack, nieco zmieszany.-Uratujemy tym świat, ludzi i w ogóle wszystkich uratujemy.

- Nie, ty nikogo już nie uratujesz...-powiedziałem twardo, po czym przyłożyłem lufę pistoletu do czoła Jacka.

- Czekaj, Nate! Jeżeli chcesz mnie zabić, to przynajmniej powiem ci, jak nazywa się te lekarz!-zawołał Jack, cały przerażony.-Nazywa się dr. David Johnson, a jego miejsce pobytu już znasz. Teraz możesz mnie zabić...

Bez słowa pociągnąłem za spust i kula, która wydobyła się z luy mojego pistoletu, przestrzeliła na wylot czaszkę Jacka. Jego głowa poleciała do tyłu z powodu odrzutu, a jego ciało po chwili zaczęło upadać na ziemię, by w końcu na nie upaść. Nie czułem nic, poza ulgą, że w końcu pozbyłem się problemu, jakim był Jack. Nie wiadomo było, na jaki głupi pomysł jeszcze by wpadł, ale nie chciałem bardziej narażać na to Rei i Rona, dlatego tez osobiście musiałem zakończyć zakłamany żywot Jacka.

- Lepiej stąd spadajmy, zanim te istoty się tutaj zbiegną-powiedziała do mnie Rea, kiedy chowałem broń.

- Tak, masz rację. Ron, zaprowadź nas do tej windy-odparłem.

- Tak jest!-zawołał do mnie Ron.

Ruszyliśmy ponownie za Ronem tak szybko, jak tylko mogliśmy. Już miałem dość siedzienia na tym piętrze, tak samo jak Rea. Oczywiście dostanie się do windy nie było aż tak prostym zadaniem, gdyż po drodze spotakaliśmy stwry, które od razu, jak nas usłyszały, zaczęły nas gonić. Musieliśmy przed nimi uciekać, i takim sposobem dobiegliśmy do windy, którą od razu zacząłem przywoływać. Nie chodziło mi o to, że wołałem ją, tylko o to, że... no wiecie sami, naciskałem guzik przywołujący windę wiele razy, tak bardzo się bałem śmierci z rąk tych stworów.

Winda w końcu przyjechała, a my, przerażeni oraz spoceni, weszliśmy do niej. Drzwi windy idealnie zamknęły się przed głowami stworów, miażdząc przy tym głowę jednego z nich. Musieliśmy z tego powodu wydobyć tą głowę spomiędzy, by w ogóle winda ruszyła. Zmiażdzoną głowę przez chwilę trzymała Rea, po czym rzuciła ją w stronę Rona, który ją złapał, ale chłopak po chwili rzucił ją w moją stronę. Złapałem tą głowę, obejrzałem ją przez chwilę z ogromnym obrzydzeniem, po czym upuściłem ją na podłogę, byśmy nie grali ją więcej w ,,gorącego ziemniaka".

- Dobra, teraz tylko wyjść na ulicę i dostać się do głównej bramy, albo przynajmniej do kanałów-powiedziałem.

- O nie, ja do żadnych kanałów nie idę!-zawołała do mnie Rea.-Już mam dość ciemnych pomieszczeń oraz istot, które je zamieszkują.

- Innego wyboru nie mamy, siostra, no chyba, że chcesz biec przez ulicę, będąc pod odstrzałem Wybawców-odparłem.

- Emm... Dobra, jednak wolę kanały...-powiedziała w końcu Rea, nieco zmieszana.

- Czyli idziemy kanałami...-podsumowałem, chociaż sam bałem się do nich wychodzi po tym, co tam spotkałem, kiedy razem z Jackiem wchodziliśmy na teren miasta.

Winda po kilku minutach się zatrzymała, a jej drzwi się otworzyły. Wyszedłem jako pierwszy, by sprawdzić, czy jest bezpiecznie. Na parterze panował totalny chaos, nikt nie przejmował się trójką nastolatków, poszukiwanych przez Wybawców. Jednak nie chciałem tego sprawdzić, czy na pewno nas nie szukają, bo miałem poważniejsze zadanie do wykonania, a mianowicie wyprowadzić stąd swoją siostrę oraz Rona.

Wruszyłem jako pierwszy, a tuż za mną szła Rea z Ronem. Bez trudu dostaliśmy się do drzwi głównych kasyna, przez które przeszliśmy na dwór. Na dworze nie było zresztą tak kolorowo, tak w środku kasyna. Wiele budynków się paliło, a na ulicy widziałem uciekających mieszkańców oraz biegnących za nimi zarażonych. Przypominało mi to Dzień Z, praktycznie tak samo to wszystko wyglądało, jak na początku pandemii.

- Dobra, wyszliśmy. Co dalej?-zwróciła się do mnie Rea.

Myśląc nad naszym kolejnym krokiem, zauważyłem stojący nieopodal nas kamper, który łudząco przypominał ten, którym tutaj razem z Jackiem przyjechaliśmy. Kiedy przyjrzałem mu się dokładnie, nie miałem wątpliwości. To był ten sam kamper! Ale skąd się on tutaj wziął? Jedyny sposób, żeby się tego dowiedzieć, to podejść do tego kampera.

- Chodźcie za mną!-zawołałem do Rona i Rei.

Zaczęliśmy biec w stronę kampera, omijając po drodze zarażonych wgryzających się cywili oraz martwych Wybawców. Dobiegając do kampera, nagle za nim pojawił się żołnierz, z karabinem maszynowym przy sobie. Wycelowałem w nas i już miał oddać strzał, kiedy nagle ktoś za nimi strzelił z broni, a Wybawca, który do nas celował, złapał się za pierś i upadł na ziemię.

Odwróciłem się za siebie i zobaczyłem Ethana, z wyciągniętą przed siebie bronią. Kiedy ten spojrzał mi w oczy, od razu opuścił broń.

- Dobrze was widzieć-powiedział Ethan.-Powiem wam też, że robicie wokół siebie strasznie zamieszanie. Gdzie się nie pojawicie, osobno lub razem, tam musi się coś spierdolić.

- To wasza robota?-zapytałem go.

- Nie, Świętego Mikołaja. Oczywiście, że nasza!-zawołał Ethan.-A teraz spadajmy stąd, zanim zarażeni doszczędnie zniszczą to miejsce.

Wsiedliśmy do kamperu, gdzie czekała na nas reszta mojej grupy: Mia, Alice, Vera. Brakowało oczywiście do tego Charlesa oraz Jacka, ale oni wybrali już swoją jową drogę, a ja uszanowałem ich decyzję, chociaż Jacka zabić musiałem ja, ale gdyby nie był takim kutasem, to by z nami tutaj był, cały i zdrowy, a przede wszystkim żywy.

- A gdzie jest Jack?-zapytał mnie po chwili Ethan, siadając na miejscu kierowcy.-I kim do cholery jest ten chłopak?-wskazał na Rona.

- Wszystko wam wytłumaczę, tylko nas stąd zabierz!-odparłem stanowczo.

Ethan przytaknął, po czym uruchomił silnik i wrzucił bieg. Kamperem zarzuciło, po czym pojazd ruszył i zaczął się powoli rozpędzać. Mijaliśmy pogrążone w chaosie miasto New Vegas, w którym doszło do kolejnych zarażeń wirusa, po czym wyjechaliśmy z miasta przez główną bramę, która była kompletnie zniszczona. Mieszkańcy tego miasta nie musieli cierpieć, ale taki już ten świat. Po chwili przypomniałem sobie słowa Jack, że Ron jest źródłem do wynalezienia leku. Bardzo chciałbym w to nie wierzyć, ale jak sam się przekonałem, tak była prawda.

Teraz czekał mnie poważny wybór: czy żyć, jak żyłem przez ostatnie pięć lat, w świecie, gdzie nie ma już nadziei na lepsze jutro, czy jednak doprowadzić do tego, że świat wróci do normy i żeby ludzie przestali już walczyć ze sobą o jedzenie, picie oraz miejsce do spania.

Ciężki to był wybór, przyznam szczerze.

***

Wybaczcie za ten przydługi dość rozdział, ale chciałem go skończyć w jak najlepszym stylu.

Jak już zapowiadałem, szykuję nową książkę ze świata Pandemic. Nie jest to kontynuacja, więc nie zacierajcie rąk, że się pojawi, bo nie planuję tego w najbliższym czasie.

Na razie nie będę zdradzać wam dokładnych szczegółów, co to będzie, ale jedyne, co wam mogę powiedzieć, to to, że książka będzie się rozgrywać w Wielkiej Brytanii.

I tyle w sumie będziecie wiedzieć.

W każdym razie, trzymajcie kciuki za to, bym w końcu skończył tą książkę i zaczął pisać nową, bo dość długo już piszę Pandemic, a końca na razie nie widać.

No, i to tyle na razie ode mnie.

Trzymajcie się i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro