017
Wiosna
***
- Hej, Nate!-zawołał do mnie Ethan.-Chodź zobacz, co znaleźliśmy!
Zszedłem z dachu samochodu, na którym stałem i obserwowałem okolicę za pomocą lornetki, i podszedłem do Ethan-a, który trzymał w rękach puszki z jedzeniem.
- Chyba się nada...-dodał chłopak.
Wziąłem od niego puszki, obejrzałem je, po czym wyrzuciłem je daleko od siebie.
- Pojebało cię?!-zawołał do mnie Ethan.
- Były przeterminowane-wyjaśniłem.-Ethan, odkąd opuściliśmy obóz, nie znaleźliśmy praktycznie żadnej przydatnej do spożycia rzeczy. Nie wydaje ci się to dziwne?
- No... może trochę...-mruknął Ethan.-Ale chyba nie myślisz, że to z powodu Wybawców, prawda?
- Oczywiście, że tak myślę, Ethan-powiedziałem stanowczo.-My chyba wcale się nie zbliżamy do Las Vegas, tylko się od niego oddalamy...
- W sumie masz trochę racji-powiedział Ethan.-Według mapy, znajdujemy się w pobliżu Denver, w stanie Kolorado.
Denver. To tutaj mieszkałem razem z rodzicami, zanim się przeprowadziliśmy do Nowego Jorku, czyli jakieś piętnaście lat temu. Zbytnio nie pamiętam tego miasta, miałem wtedy pięć lat. Nie wiem, co tam spotkam, mam nadzieję, że to ktoś, kto mnie zna i pamięta, bo ja nikogo nie pamiętam z tego miasta. Mam też nadzieję, że ta osoba będzie miło nastawiona do nas.
- Co u reszty?-zapytałem Ethan-a.
- Nic ciekawego, tylko Jack zbytnio się do nas nie odzywa, odkąd zaatakowali nas zarażeni w obozie-powiedział Ethan.-Czasami go pytałem, o co chodzi, ale on nic nie odpowiada albo odpowiada w ogóle nie na temat.
- Pogadam z nim-oznajmiłem, po czym podałem chłopakowi lornetkę.-Teraz twoja pora na sprawdzanie okolicy.
Ethan westchnął i niechętnie wziął ode mnie lornetkę i wspiął się na dach samochodu, na którym wcześniej ja byłem. Ruszyłem między porzuconymi samochodami w stronę kampera, który stanowił dla nas środek transportu. Musieliśmy się zatrzymać na autostradzie, gdyż skończyło się nam paliwo w kamperze. Najbliższa stacja benzynowa była dwa kilometrów w przeciwną stronę niż tą, w którą jechaliśmy. Wysłałem tam Charles-a wraz z Alice.
Odkąd opuściliśmy zrujnowany obóz ,,The Last Hope", zostałem przywódcą grupy, którą sam stworzyłem. Nigdy nie byłem czyimś szefem, więc nie wiedziałem zbytnio, jak się za to zabrać. Nawet chciałem oddać szefostwo nad grupą Ethan-owi, ale on odmówił. Jednak po kilku dniach w terenie, szefostwo zaczęło mi wchodzić w nawyk i w końcu nabrałem wprawy do tego. Teraz już umiałem wydawać poważne rozkazy oraz polecenia, co więcej, nikt się moim rozkazom i poleceniom nie sprzeciwiał, co mnie nawet ucieszyło.
Podszedłem w końcu do kampera, przy którym reszta grupy zaczęła załatwiać swoje sprawy. Jack-a nie było wśród osób, których zobaczyłem przed kamperem, co oznaczało, że pewnie siedzi nadal w kamperze. Vera siedziała na dachu kampera i chyba się opalała, co w sumie nie jest nic dziwnego, nadeszła wiosna, a wraz z nią przyszło spore ocieplenie, co było nam na rękę, gdyż nie musieliśmy już jechać przez śnieg. Mia segregowała nasze zapasy, a raczej to, co z nich zostało, Charles i Alice jeszcze nie wrócili z wyprawy po paliwo, a Ethan obserwował okolicę.
- Hej, Vera!-zawołałem do dziewczyny.-Ty się opalasz, czy co?-zapytałem.
Vera podniosła się z leżaka i podeszła do krawędzi kampera. Miała na sobie biały, dwuczęściowy strój kąpielowy oraz okulary przeciwsłoneczne na nosie. Miała związane w kucyka włosy, które naprawdę ładnie wyglądały, przede wszystkim, kiedy zawiał wiatr.
- A nie mogę?-zdziwiła się Vera.-Muszę ładnie się opalić, mam randkę z Charles-em.
- Żartujesz?!-nie chciałem uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem.-I niby Charles się na to zgodził?!
- A widzisz, zgodził się!-zawołała Vera.
Zostawiłem Verę z jej pomysłem opalania się i podszedłem do Mii.
- Jak tam nasze zapasy, Mia?-zapytałem dziewczynę na powitanie.
- Źle, tak samo jak dwa tygodnie temu, Nate-powiedziała Mia.-Jak tak dalej pójdzie, to nie damy rady dojechać nawet na granicę stanu Nevada.
- Mam nadzieję, że Charles oraz Alice zabrali ze sobą jakieś zapasy z tej stacji, kiedy brali paliwo...-mruknąłem pod nosem, po czym pożegnałem się z Mią.
Wszedłem do kampera, w którym w części sypialnianej spotkałem Jack-a, który patrzył się przez okno, jakby czegoś tam szukał.
- Cześć, Jack-przywitałem się z chłopakiem.-Ethan mi mówił, że w ogóle się do nas nie odzywasz. Możesz mi powiedzieć, czemu?
Jack spojrzał na mnie pustym spojrzeniem, po czym znów zaczął patrzeć przez okno.
- Jack, do jasnej cholery, depresji dostałeś czy co?-zapytałem.-Odkąd zaatakowali was zarażeni w obozie, w ogóle się do nas nie odzywasz. Martwimy się o ciebie, przede wszystkim ja się martwię. Jako przywódca grupy, powinienem się martwić o swoich ludzi i...
- Oj, daj mi już spokój, Nathan!-zawołał Jack, odrywając się od okna.-Co wy się tak mnie uczepiliście?! Nie mogę sobie w spokoju pomyśleć, tylko muszę znosić wasze narzekanie!
- Co cię ugryzło, Jack?-zapytałem go.-Tylko mi nie mów, że masz z tym atakiem coś wspólnego?
Jack głośno westchnął i znów spojrzał przez okno.
- Byłem wtedy na warcie przy bramie-zaczął opowiadać Jack.-Był środek nocy, a ja słabo spałem ostatnio. Zasnąłem, a kiedy się obudziłem, już było po wszystkim. Okazało, że kiedy ja spałem, jakiś wariat z obozu wykorzystał to, otworzył bramę i wpuścił wszystkich zarażonych z okolicy. Nie mówiłem tego reszcie, gdyż bałem się ich reakcji.
Stałem tak z otwartymi ustami. Nie chciałem uwierzyć w ani jedno słowo, jakie przed chwilą powiedział Jack. Nie wiedziałem, co ma na to odpowiedzieć. Jednak nie miałem zbytnio czasu, żeby się zastanawiać nad tym, gdyż nagle usłyszałem głos Charles-a na dworze, to oznaczało, że razem z Alice wrócili z wypadu po zapasy.
- Pogadamy o tym później, dobra, Jack?-zwróciłem się jeszcze do chłopaka, kiedy wychodziłem z kampera na zewnątrz.
Wyszedłem z kampera i wyszedłem na spotkanie z Charles-em oraz Alice. Mieli przy sobie kanistry z benzyną oraz reklamówki, wypełnione jakimiś rzeczami. Czyli jednak zabrali jakieś zapasy ze sobą.
- Jak tam? Udała się wyprawa?-zapytałem ich na powitanie.
- Można tak powiedzieć, Nate-odpowiedział Charles.-Mamy trzy pełne kanistry z benzyną oraz sporo jedzenia i picia. Chyba wystarczy dla nas wszystkich.
- No to gratulacje!-zawołałem.
- Kiedy będziemy w stanie jechać dalej?-zapytała Mia, która pojawiła się obok mnie.
- Zatankowanie kampera zajmie mi góra godzina-powiedział Charles.-Po tym będziemy ruszyć dalej, tylko pytanie, gdzie.
- Niedaleko jest miasto Denver, tam się zatrzymamy-oznajmiłem.-Później pomyślimy nad kolejnym krokiem.
- Jasne-powiedział Charles, po czym poszedł razem z Alice oddać zapasy Mii oraz wlać benzynę z kanistrów do baku kampera.
Wnet zaczęło mnie gryźć sumienie. Nigdy wcześniej nie miałem czegoś podobnego, dlatego zdziwiłem się. Jakby prześladowało mnie jakieś zobowiązanie albo czyjaś śmierć. Po chwili przypomniałem sobie o tym, o czym opowiedział mi Jack. Nie wiem, czy powinienem powiedzieć reszcie o tym, czy jednak zostawić to sobie dla siebie. Jak im powiem, będą mieć pretensje do Jack-a i zapewne będą chcieli go wyrzucić z grupy. Jednak jeśli im nie powiem, sumienie nadal będzie mnie gryzło z tego powodu.
- Nate!-krzyk Ethan-a tuż pod moim uchem wyrwał mnie z zamyślenia.
- Czego się kurwa drzesz?!-zapytałem go.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że nie możemy jechać do Denver-powiedział chłopak.
- Niby czemu?-zdziwiłem się.
- Bo tam jest masa zarażonych, a my nie mamy szans z taką liczbą-wyjaśnił mi Ethan.
- Masz jakieś inne propozycje, gdzie moglibyśmy się udać?-zapytałem go.
Ethan przez chwilę milczał, jakby się nad czymś zastanawiał. Trochę mu to myślenie zajęło, a ja nie miałem zamiaru mu przeszkadzać.
- Dobra, masz mnie, nie mam żadnej innej propozycji-powiedział w końcu Ethan.-Ale będzie lepiej, jak pogadamy o tym z resztą grupy. Niech oni też zadecydują.
Zgodziłem się z pomysłem Ethan-a i po chwili zwołałem wszystkich do siebie.
- Dobra ludzie, mamy poważny problem-zacząłem, po czym zobaczyłem twarz Jacka. Wyglądał na przerażonego.-Chodzi o to, że... eee...-zacząłem się plątać i po chwili zapomniałem, co chciałem ogłosić.
- Nathan chciał powiedzieć, że mamy problem z zarażonymi w mieście, do którego chcemy jechać-wyręczył mnie Ethan.-Nate chciał was zapytać o wasze zdanie w tej sprawie.
- Właśnie, dzięki, Ethan-powiedziałem.-Jak myślicie, powinniśmy ruszyć do miasta czy jednak sobie je odpuścić? Słucham waszego zdania.
Kiedy reszta myślała nad tym, spojrzałem ponownie w stronę Jack-a, lecz jego tam nie było, gdzie był wcześniej. Widocznie musiał wrócić do kampera po tym, jak myślał, że powiem reszcie, że zasnął na warcie i to z jego powodu zarażeni dostali się do obozu.
- Moim zdaniem powinniśmy ruszyć do miasta-powiedział Charles, a Vera i Mia go poparły.
- Powinniśmy ruszyć do jakieś innego miejsca-powiedziała Alice.
- I jak myślisz? W końcu to ty tutaj zarządzasz-powiedział Ethan.
- Moim zdaniem powinniśmy jechać do miasta-zdecydowałem po chwili myślenia.-Możecie się na mnie wściekać, ale tak chyba będzie najlepiej-dodałem do reszty.
- Jasne, spoko!-zawołał reszta jednocześnie.
Zostawiłem ich, żeby dać im czas na przygotowanie się, a sam wziąłem od Ethan-a lornetkę i poszedłem sprawdzić okolicę, mimo tego, że już minęła moja kolej i teraz powinna być kolej Charles-a. Chciałem się czymś zająć, zanim ruszymy dalej, do miasta. Musiałem sobie też pomyśleć nad tym, co zrobię z historią Jack-a.
Powiedzieć reszcie czy nie powiedzieć? To jest ciężki orzech do zgryzienia.
***
A wy, jak myślicie? Nathan powinien powiedzieć reszcie, co zrobił Jack, czy jednak zachować historię dla siebie?
Dajcie znać w komentarzach!
Trzymajcie się i do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro