014
Godzinę później...
Niedaleko centrum Chicago
***
- Daleko jeszcze?-zapytałem Charles-a, który szedł przede mną.
- Nie, już widać wiadukt, którym się wjeżdża do miasta-powiedział Charles.-Za parę minut będziemy już w mieście.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy to usłyszałem. Szliśmy przez zaspy śnieżne przez dobrą godzinę, jak nie dłużej. Musiałem w końcu gdzieś usiąść i odpocząć, gdyż nogi odmawiały mi już posłuszeństwa. Zarazem byłem też szczęśliwy, że w końcu tutaj dotarłem i będę mógł się zobaczyć z siostrą, o ile w ogóle tutaj jest, co nie mogłem wykluczyć. Jednak i tak musiałem iść do tego miasta, by się przekonać, czy na pewno tam jest.
Nagle zostałem zatrzymany przez Charlesa. Kiedy chciałem go zapytać, o co chodzi, wnet rozległo się wycie, dobiegające z głębi lasu. Na początku pomyślałem, że to zarażeni, ale kiedy usłyszałem to samo wycia po raz drugi, zrozumiałem, że to nie zarażeni, tylko wilki. Nie spodziewałem się wilków po tej stronie kraju, ale możliwe jest, że uciekły z pobliskiego zoo, zaraz po wybuchu pandemii.
- To wilki?-zapytał mnie Charles.
- Chyba tak...-mruknąłem.-Zbierajmy się stąd, zanim nas znajdą. Pewnie są blisko i na nas polują.
Ruszyliśmy w stronę odległego wiaduktu, który mógł nam dać przewagę nad tymi wilkami. Dotarcie do tego wiaduktu mogło nam dać też nieco czasu, by się przygotować na ewentualną walkę z wilkami. Mieliśmy przy sobie broń, ale nie wiedzieliśmy, ile dokładnie jest tych wilków, a ja nie chciałem iśc do lasu i ich szukać.
Przez zaspy śnieżne mieliśmy mały problem z szybkim dotarciem do wiaduktu, ale w końcu, po wielu, ale to wielu ciężkich i nerwowych minutach, udało nam się dotrzeć do wiaduktu. Od razu usadowiłem się na dacu ciężarówki, skąd miałem doskonały widok na okolicę. Charles schował się niedaleko, za jednym z samochodów, i czekał na mój rozkaz. Ja natomiast czekałem na wilki, które wycia nadal byłe słyszalne.
- No dalej, skurwiele...-mruknąłem do siebie pod nosem.-Wyłazić z lasu. Mam tu coś, co powinno was zaciekawić...
Czekaliśmy tak z dobre kilka minut. Po chwili wycia ustały, co oznaczało, że wilki jednak nie miały na nas ochoty i poszły sobie gdzie indziej. Odetchnąłem z ulgą i zszedłem z dachu ciężarówki. Charles nadal kucał za samochodem, dopóki do niego nie podszedłem.
- Już możesz wyjść, wilki poszły sobie gdzie indziej-powiedziałem do chłopaka.
- Na pewno?-zapytał mnie Charles, jakby mi nie ufał.
- Tak, na pewno...-mruknąłem z głośnym westchnięciem.
- No dobra...-mruknął Charles, po czym wstał i podszedł do mnie.
Nie wiem, jakimi cudem tego nie zauważyłem, ale wnet za samochodu wyskoczył na Charles-a wilk, którego w ogóle nie słyszałem, że podchodził, ani w ogóle go nie słyszałem. Nie wiem, czy udoskonalił sobie jakieś umiejętności skradania się, ale serio, to już było dla mnie mocnym zaskoczeniem.
Wilk rzucił się na Charles-a i wgryzł się w jego rękę. Chłopak upadł na ziemię, próbując wyrwać się wilkowi, ale on zbyt mocno wgryzł się w jego rękę. Wyciągnąłem rewolwer i próbowałem wycelować w głowę wilka, lecz nie mogłem, zbyt bardzo była zasłonięta.
- Wystaw go!-krzyknąłem do Charles-a.
Chłopak podniósł rękę, w którą wgryzł się wilk, na tyle, abym zobaczył jego głowę. Wycelowałem w nią i pociągnąłem za spust. Huknął wystrzał, a wilk puścił rękę Charles-a i runął na ziemię obok niego. Podszedłem do niego i wyciągnąłem do niego rękę. Chłopak trzymał wolną ręką tą rękę, którą miał ranną, dlatego też musiałem złapać go pod pachę, by go podnieść.
- W porządku?-zapytałem go.
- Chyba... Chyba tak...-jęknął Charles.-Ruszajmy dalej. Już niedaleko...
Ruszyliśmy więc dalej. Szedłem jako pierwszy, Charles szedł tuż za mną, jednak powoli szedł, jakby był mocno zmęczony albo coś o wiele gorszego. Po jakimś czasie zatrzymałem się i odwróciłem się w stronę Charles-a.
Chłopak szedł jeszcze kilka metrów, po czym upadł na kolana, a następnie na ziemię. Pobiegłem w jego stronę, złapałem go za kaptur i zacząłem go ciągnąć. Nie mogłem go tak zostawić, a ta rana była chyba poważna. Jednak nie mogłem go teraz sprawdzić, gdyż wiał mocny wiatr, a w dodatku znajdowaliśmy się na otwartym terenie. Musiałem znaleźć jakąś kryjówkę i dopiero tam zobaczyć tą ranę.
Ciągnąłem chłopaka przez cała drogę, by w końcu zaciągnąć go do jakiegoś sklepu. Otworzyłem frontowe drzwi, zaciągnąłem Charles-a do środka i zatrzasnąłem drzwi. Zostawiłem chłopaka pod drzwiami wraz z moimi rzeczami, po czym zacząłem szukać po sklepie czegoś, co mogło mi pomóc z raną Charles-a.
W końcu doszedłem do wniosku, że muszę wpierw zobaczyć tą ranę, zanim przystąpię go dalszych działań. Ruszyłem z powrotem pod frontowe drzwi, ale Charles-a przy nich nie było. Co gorsza, nie było jeszcze mojego karabinu snajperskiego. To oznaczało, że Charles odzyskał przytomność, nie wiedział, gdzie jest, i zabrał mój karabin, żeby rozejrzeć się po sklepie.
Ruszyłem między regałami w poszukiwaniu chłopaka. Coraz bardziej się o niego obawiałem, ta rana musiała uderzyć mu do głowy. W końcu go znalazłem. Mierzył z karabinu... do ściany. Trudno było mi w to uwierzyć, ale jednak, Charles mierzył z mojego karabinu prosto w ścianę, gadając przy tym o jakiś potworach czy coś w tym rodzaju.
- Charles...-zacząłem, ale urwałem, kiedy chłopak wycelował w moją stronę.
- Kim jesteś?-zapytał mnie Charles, jakby mnie nie znał.
- Charles, to ja, Nathan-powiedziałem.-Odłóż tą broń, zanim zrobisz komuś krzywdę.
- Oni tutaj są, Nathan. Zaraz to oni zrobią ci krzywdę. Ochronię...-mówił bez sensu Charles, ale przerwał, kiedy walnąłem go w twarz.
Innego wyboru nie miałem, chłopak chyba oszalał. Kucnąłem przy nim i rozerwałem rękaw kurtki i zobaczyłem ranę, którą zostawił mu wilk. Była okropna, lała się z niej krew oraz jakaś inna substancja, którą nie znałem, ale wyglądała poważnie. Musiałem oczyść tą ranę i ją zabandażować, zanim się rozwinie zakażenie i będę zmuszony do amputacji ręki.
Wziąłem swój plecak, który zostawiłem pod drzwiami wyjściowymi do sklepu, zaniosłem go do wciąż leżącego na podłodze Charles-a, po czym otworzyłem plecak i zacząłem przeszukiwać go w poszukiwaniu lekarstw, jakie mi zostawały. Nie używałem ich zbytnio, więc nie wiedziałem, czy nie zostały przekroczone daty przydatności. Możliwe jest, że będę zmuszony do ruszenia na poszukiwania lekarstw. Było to ryzykowne, Charles mógł się w każdej chwili się obudzić, a ja tego nie chciałem, gdyż mogło dojść do tej samej sytuacji, jaką miała miejsce przed chwilą.
W końcu znalazłem to, czego szukałem: nieco bandaży, gazy oraz wodę utlenioną w butelce. Otworzyłem butelkę i polałem nieco wody utlenionej na ranę chłopaka. Następnie nałożyłem na nią gazę, po czym owinąłem bandażem. I gotowe, rana zabandażowana. Teraz wystarczyło czekać na to, aż Charles się obudzi. Może będę miał szczęście i tym razem nie zwariuje.
Czekałem tak z chyba kilka godzin. W końcu się jednak doczekałem, Charles otworzył oczy, po czym wstał. Na wszelki wypadek wyciągnąłem swój rewolwer, gdyby Charles okazał się nadal niebezpieczny.
- Co się stało?-zapytał mnie Charles.-Strasznie mnie głowa boli...
- Chyba ci się jakieś zakażenie wdało w tą ranę-odparłem.-Zacząłeś bredzić o jakiś potworach, mierzyłeś do mnie z broni... Stary, odbiło ci chyba!
- Nie... nie pamiętam...-mruknął Charles.-A były te potwory, o których gadałem?
- Nie, coś ty. Chyba coś ci się uroiło-powiedziałem stanowczo.
Charles spojrzał na swoją zabandażowaną rękę. Bandaż już nasiąknął jego krwią.
- Poważna to była rana?-zapytał mnie po chwili chłopak.-Coś mi dolega?
- Nie, chyba nie-powiedziałem.-Ten wilk musiał być chory albo mieć wściekliznę. W każdym razie, będziesz musiał zostać, a ja ruszę dalej w poszukiwaniu swojej siostry.
- Chyba żartujesz?!-zawołał Charles.-Nie ma mowy, żebym cię tam puścił samego! Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie rzeczy tam się czają.
- Ale ja muszę ją znaleźć!-powiedziałem stanowczo.-To ostatnia osoba na tych pieprzonym świecie, która mi została. Nie miałeś takiej osoby, na której ci zależało?
- Miałem-powiedział chłopak po chwili milczenia.-Był to Edward, mój kompan. Byliśmy razem, odkąd rozpoczęła się pandemia. Kiedy zobaczyłem go martwego w tym budynku, cały mój świat się jakby zawalił.
- Był dla ciebie jak brat?-zapytałem.
- Zgadza się-potwierdził Charles.-Na tym świecie nie mam drugiej takiej osoby, jaką był Edward.
- I tak zostajesz, ledwo możesz się ruszać-powiedziałem.-Wrócę pewnie wieczorem albo najpóźniej jutro rano. Jeśli nie wrócę do rana, bierz moje rzeczy i uciekaj stąd.
- Jak sobie chcesz...-mruknął Charles.
Ruszyłem w stronę wyjściowych drzwi ze sklepu, a Charles poszedł za mną, nadal trzymając się za swoją ranną rękę. Nie chciałem zostawiać mu broni palnej, gdyż bałem się, że chłopak odstrzeli sobie głowę, kiedy mnie nie będzie. Dlatego też, kiedy wyszedłem ze sklepu, przez okno pokazałem Charles-owi, żeby zabarykadował wyjściowe drzwi sklepu od środka. Kiedy już to zrobił, ruszyłem zaśnieżoną drogą w stronę centrum miasta. Chciałem od czegoś zacząć swoje poszukiwania, gdyż nie miałem bladego pojęcia, gdzie zacząć najpierw.
***
Jak myślicie, czy Nathan w końcu, po pięciu latach rozłąki, odnajdzie swoją siostrę?
Tego dowiedzie się w kolejnym rozdziale.
Trzymajcie się i do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro