017
Miasteczko Holyhead, Walia
Kwiecień, rok 2026
***
- Hej, Jones! Wstawaj! Robota czeka!-usłyszałam donośny głos strażnika, który zastukał głośno o metalowe drzwi mojej celi, który mnie obudził.
Niechętnie wstałam ze swojego łóżka, po czym podeszłam powolnym krokiem do drzwi. Strażnik otworzył je, po czym ruchem ręki kazał mi wstawić ręce, na które po chwili założył kajdanki i wyciagnął mnie siłą z celi. Upadłam na metalową, zimną podłogę, ale brutalnie zostałam z niej podniesiona i popchnięta w stronę wyjścia. Kiedy wyszłam na zewnątrz, od razu zmrużyłam oczy, gdyż światło słoneczne mnie prawie oślepiło, w dodatku przez dłuższy czas siedziałam w ciemnym pomieszczeniu, bez okien. Oczy na szczęście szybko mi się przyzwyczaiły do światła i mogłam zobaczyć, jak bardzo port Cienistych w Holyhead się rozwijał.
Albo raczej przygotowywał się do ataku na wyspę Man.
Strażnik zaprowadził mnie pod samą bramę, gdzie miałam za zadanie, tak jak reszta uwięzionych tutaj ludzi, czyścić ogrodzenie z zarażonych. Robota ta była nudna i ciężka, w dodatku trzeba było stać przy tym ogrodzeniu aż do wieczora, dopóki nie zmieni nas grupa więźniów, którzy będą pilnowali ogrodzenia przez całą noc. Współczułam im, nawet bardzo im współczułam. Znałam ten ból, kiedy trzeba stać przy ogrodzeniu przez całą noc i pilnować, żeby żadne zagrożenie nie podeszło zbyt blisko.
Po dotarciu pod samo ogrodzenie, została do niego przypięta łańcuchem, oraz dano mi prowizoryczną włócznię. Niby dużo ryzykowali, dając nam broń, ale skoro jesteśmy przywiązani do ogrodzenia, to pewnie nie będziemy stanowić dla nich żadnego zagrożenia.
Obok mnie jak zwykle stała Kassandra. Tak, ta sama Kassandra, którą razem z jej ojcem uratowaliśmy przed pożarciem. Aż trudno było mi uwierzyć, że ona tutaj jest, razem ze mną. Okazało się, że razem ze swoim ojcem przemierzali Holyhead, kiedy ja byłam jeszcze w niewoli. Było to jakieś dwa miesiące temu, mniej więcej. Ich też dopadli, albo raczej Kassandrę, gdyż jej ojca zabili, na jej oczach. Tak przynajmniej mi mówiła.
- Ciepły poranek, co nie?-zapytała mnie Kassandra.
- Owszem, i to jeszcze jak-odparłam, patrząc w górę, wprost na błękitne niebo.
Zapomniałam właśnie wspomnieć, że obecnie mamy już kwiecień. Minęło prawie pięć miesięcy, odkąd dostałam się do niewoli. I to z powodu chłopaka, któremu tak zaufałam, a okazał się jedynie zwykłym śmieciem, który myśli jedynie o własnej dupie.
- Znowu nie mogłaś spać?-zapytała mnie nagle Kassandra, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Hmm?... Nie, skąd. Tej nocy o dziwo udało mi się zasnąć, nie mówiąc o poprzednich...-odparłam, lekko zmieszana.-A ty, jak sobie radzisz?-zapytałam ją.
- Nadal mam przed oczami ten widok... Kiedy Cienisty powoli, ale skutecznie odcina głowę mojemu ojcu... Nie mogłam mu pomóc, mogłam jedynie na to patrzeć...-odparła Kassandra, po czym spuściła wzrok.
- Hej, spokojnie, nie zamartwiaj się tym...-powiedziałam, kładąc swoją rękę na jej ramieniu.-Wszystko się jeszcze ułoży, zobaczysz...-dodałam, chociaż sama praktycznie w to nie wierzyłam.
- Dzięki, Kate. Nawet nie wierzy, jak bardzo się cieszę, że jesteś tutaj, ze mną... Mimo tego, że się praktycznie nie znamy...-odparła Kassandra, uśmiechając się do mnie łagodnie.
W tym momencie, kiedy ona się do mnie uśmiechnęła, moje serce zaczęło mi walić jak szalone. Próbowałam się opanować, ale to było dla mnie trudne. Po prostu nie mogłam: jej uśmiech, jej uroda... To wszystko wydawało mi się piękne. Zbyt piękne. I mogłam tak na nią patrzeć w nieskończoność, kiedy nagle usłyszałam zbyt dobrze mi znane charczenie.
Zarażeni idą.
Przez dobre kilka godzin wbijałam ostrą końcówkę prowizorycznej włóczni w głowy zarażonych, którzy zbyt blisko podchodzili do ogrodzenia. Kassandra też sobie dobrze radziła z ich zabijaniem. Pewnie ojciec ją uczył przez ostanie lata. Kiedy w końcu nadeszła pora obiadowa, strażnicy odczepili nas od ogrodzenia, po czym siłą zaprowadzili do dużego budynku, naprzeciwko centrum dowodzenia. To tutaj z w tym dużym budynku, znajdowała się stołówka, dla więźniów i dla członków grupy Cienistych.
I pewnie się nie zdziwicie, kiedy wam powiem, że więźniów karmią tutaj resztkami z posiłków Cienistych. Dosłownie, co tamci nie dadzą rady zjeść, to zostawiają nam. Oczywiście, była to rzadkość, kiedy zostawiali nam dużo jedzenia, jedynie ogryzki. Aż dziwiłam się, że kręciłam się w swojej celi po podłodze z głodu. Ale też z tego powodu dużo straciłam na wadze. Nie byłam już tą samą dziewczyną, co kiedyś. Teraz byłam ledwo żyjącą, umierającą powoli z głodu uwięzioną służącą Cienistych.
I miałam już tego dość. Chciałam stąd uciec, ale nie miałam jeszcze dobrego planu. Myślałam już nad nim wiele razy, ale zawsze musiało się w nim coś nie zgadzać i całe moje planowanie poszło się jebać. Teraz jedynie czekałam na to całe wyruszenie Cienistych na wyspę Man z myślą, że całe moje poświęcenie, by ich zatrzymać i uratować swoich przyjaciół po prostu mi nie wyszło. Pogodziłam się już z tym, że nie uda mi się zatrzymać inwazji, nie uratuję swoich przyjaciół, i zapewne zginę tutaj z głodu i wycieńczenia.
- To... Jaki masz ten swój plan?-zapytała mnie nagle Kassandra, która siedziała naprzeciwko mnie przy stole.
- Mówiłam ci już: nie ma żadnego planu, Kass. Straciłam już wiarę w to, że kiedyś w końcu uda nam się stąd uciec...-odparłam, opierając głowę o rękę.
- Czekaj... Czy ty się poddałaś, Kate?-zapytała mnie zdziwiona Kassandra.-Nie możesz tego zrobić! Nadal nie wiem, co mój ojciec w tonie widział, że ci zaufał, ale ja uważam, że z twoim charakterem nie można się tak łatwo poddawać.
- Ale ja już to zrobiłam, Kass... Nie wyjdziemy stąd, a już na pewno nie żywe...-odparłam, wzdychając ciężko.
Godzinę później wróciliśmy do roboty przy ogrodzeniu, a kiedy zapadł wieczór, odesłano nas z powrotem do swoich cel. Moja cela znajdowała się niedaleko celi Kasandry, dzięki czemu mogliśmy na spokojnie sobie rozmawiać, kiedy była cisza nocna. Raz lub dwa razy mieliśmy oczywiście przez to problemy, skończyło się na podbitym okiem i siniakami.
Usiadłam na starym łóżku i wpatrywałam się w sufit. Po chwili zauważyłam czyiś cień za drzwiami. To na pewno nie był strażnik, cień był o wiele mniejszy od niego. Po chwili postać podeszła do drzwi mojej celi.
- Jak żyjesz?-usłyszałam głos Samuel-a, tego skurwiela, który mnie w to wszystko wpakował.
- Czego ty kurwa chcesz?-zapytałam go, nie kryjąc swojej złości.-Najpierw mnie zdradzasz, po raz drugi! A potem przychodzisz sobie tutaj i pytasz, jak się trzymam? Masz tupet, Sam...
- Dobra, zjebałem, wiem o tym... Ale chcę ci pomóc... Przemyślałem to sobie, tym razem naprawdę... Wiem, że nadal się na mnie wkurwiasz, ale zrozum, jestem twoją ostatnią szansą, żebyś się stąd wydostała...-odparł spokojnie chłopak.
- Jasne...-mruknęłam, po czym położyłam się na łóżku i przekręciłam się w stronę ściany.
- Dobra, rozumiem... Nadal jesteś na mnie wkurwiona, nie dziwię się ci... Ale nie miałem innego wyboru. Musiałem to zrobić, inaczej nigdy bym nie zobaczył swojej kuzynki...-mówił dalej Samuel, ale ja przestałam go już słuchać.
- Spierdalaj...-powiedziałam jedynie.
- Isaac ma kontakt z jakąś grupą w USA, nazywają się Wybawcy. Ponoć przywódca Wybawców wie, gdzie jest moja kuzynka. Ja miałem jedynie cię powstrzymać, żebyś nie pokrzyżowała planów Isaac-a. Po tym Isaac miał sprowadzić Reę do Walii, bym jeszcze raz się z nią zobaczył...-powiedział Samuel.-Ale po co ja ci to mówię... Przecież i tak masz gdzieś życie innych ludzi, obchodzi cię jedynie twoja własna dupa...
- Odpierdol się, rozumiesz?!-zawołałam do niego, wstając z łóżka i podchodząc do drzwi.-Nie znasz mnie, a ja ciebie, więc nie mów mi, jaka jestem, a jaka nie!
- Serio? A co by powiedziała na to Isabella?-zapytał mnie Samuel, co mnie dosłownie wstrząsnęło.-Nie obchodzi cię jej los? Przecież wiem, że ci na niej zależy, nawet bardziej, niż sama o tym wierz...
Nie opowiedziałam. Bo niby co miałam na to odpowiedzieć? Samuel miał tutaj dużą rację: sama nawet nie wiem, jak bardzo zależało mi na Isabelli i na naszej relacji. To był jeden z tych powodów, dlaczego jeszcze żyję.
- Wiesz, gdzie ona jest?-zapytałem po chwili ciszy Samuel-a.
- Wiem... Ale jeśli chcesz się tego dowiedzieć, musisz mi zaufać...-odparł chłopak, patrząc mi głęboko w oczy.
- Nie wiem, czy mogę ci po raz kolejny zaufać... Ale dobra, mów wszystko, co wiesz...-powiedziałam niechętnie, nadal będąc nieufna co do prawdziwości słów Samuel-a.
- A więc... Kilka dni temu, kiedy ty była ponoć w izolatce, w całym obozie wybuchł alarm. Na początku nikt nie wiedział, o co chodzi, po czym odkryli, że brakuje jednego z pontonów. Już wtedy wywnioskowałem, że to sprawka Aiden-a i reszty twoich przyjaciół. I pewnie z tego powodu Isaac kazał przyspieszyć przygotowania do ataku-wyjaśnił mi Samuel.
- Czyli... Oni już są na wyspie Man? I jakim cudem ja nie słyszałam tego alarmu?-zapytałam go.
- Nie wiem, czemu go słyszałaś...-odparł chłopak.-Ale słuchaj... Pojutrze Cieniści atakują wyspę. Mam plan, który pozwoli ci się stąd wydostać... Ale musisz mi zaufać...
Nie ufałam mu. Nie ufałam w żadne jego zapewnienie oraz w żadne jego słowo. Przestałam mu ufać, kiedy okazało się, że mnie zdradził. Nie miałam zamiaru mu zaufać po raz kolejny, ale w tym przypadku musiałam zaryzykować. Taka okazja, jak ta, nie zdarzała mi się często.
Musiałam ją wykorzystać.
- Dobra... Mów, co chcesz zrobić...-powiedziałam w końcu.
- A więc tak... Jutro wieczorem są zmiany w patrolach Cienistych, jak co wieczoru. Ja wiem, o której dokładnie są te zmiany. Podczas jednej z nich uwolnię cię i razem dostaniemy się do pontonu-wyjaśnił mi Samuel.
- A skąd mam pewność, że mogę ci od tak zaufać?-zapytałam go.
- Chcesz znów zobaczyć przyjaciół? Jeśli tak, to lepiej mi zaufaj...-odparł Samuel, po czym odszedł i zniknął w ciemności.
Kiedy zniknął, zauważyłam, że Kassandra przez cały ten czas obserwowała i podsłuchiwała rozmowę między mną a Samuel-em ze swojej celi. Dziewczyna patrzyła się na mnie, a raczej to mi się wydawało, że na mnie patrzyła, gdyż nie widziałam za dobrze w tych ciemnościach. Ale czułam jej wzrok na sobie.
- Kate...-odezwała się w końcu Kassandra.-Czy ty na pewno wiesz, co robisz? Czy na pewno powinniśmy mu zaufać?-zapytała.
- Rozumiem twój niepokój, ale to na ten moment jedyna osoba, której mogę zaufać... Mimo faktu, że mnie zdradziła... Ale skoro chce po raz kolejny odkupić swoje grzechy, to na pewno jest to godne naszej uwagi-odparłam.
Kassandra jedynie westchnęła ciężko, po czym usłyszałam jej kroki, które po chwili ucichły. Zostałam sama, w tych ciemnościach. Po chwili podeszłam do łóżka, położyłam się na nim i zamknęłam oczy.
Nadal nie wierzyłam w żadne ze słów Samuel-a, jednak skoro chciał mi pomóc, to pewnie miał w tym jakiś interes. A ja chciałam się dowiedzieć, jaki dokładnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro