Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

013

Szyliśmy przez kilka minut, co jakiś się zatrzymując, gdy na naszej drodze widzieliśmy grupkę zarażonych. Postać, która mnie uratowała, widocznie miała do mnie jakieś plany, gdyż nawet oddała mi swoją kurtkę, bym nie zamarła. Albo po prostu troszczył się o innych ludzi? Nie wiem, może potem się tego dowiem.

Idąc tak przez zaspy śnieżne, po chwili zobaczyłam w oddali budynki mieszkalne. Z początku nie wiedziałam, gdzie jesteśmy, ale po chwili sobie przypomniałam. Pewnie było to miasto Bangor, czyli moja grupa nie porzuciała mnie aż tak daleko od swojej kryjówki. Nieznajmy zaprowadził mnie do jednego z pierwszych domów, a dokładnie do wejścia do piwnicy, jakie znajdowało się na zewnątrz. Zaczynałam się obawiać, że pójście z nim może się dla mnie skończyć niezbyt przyjemnie, ale po chwili rozwiałam wszelkie wątpliwości, kiedy zobaczyłam piwnicę. Była dobrze przygotowana, w jedym kącie pomieszczenia były stos jedzenia i picia, a w drugim, oparte o ścianę, bronie białe i palne.

Nieznajomy odłożył swoją broń, po czym ruchem ręki kazał mi usiąść na kanapie, która też się tutaj znajdowała. Posłusznie usiadłam, po czym nieznajomy usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

- Nie pierwszy raz spotykam ludzi w tej części kraju-powiedział po chwili.-Ale ty nie wyglądasz na kogoś stąd. Wyglądasz na kogoś, kto przyszedł tutaj z daleka... Ale dziwi mnie to, co robiłaś w pustym samochodzie, i to w dodatku bez żadnych ciepłych ubrań...

- To dość długa historia, ale nie chcę jej na razie opowiadać-odparłam.-Na razie mam swój cel i chcę go zrealizować.

- Każdy na swoje cele i plany, młoda. Ale nie w każdym przypadku może je zrealizować-powiedział nieznajomy.-Dobra, może na początek się przedstawię, bo tak wypada. Jestem Arthur i mieszkam tutaj, odkąd wybuchła pandemia. A ty?-dodał po chwili.

- Nie za szybko, jak na wymienianie się imionami?-zapytałam go, bo to było dla mnie trochę podejrzane.

- Masz rację, ale warto, żebyś wiedziała, komu zawdzięczasz swoje życie-oznajmił Arthur.-W sumie to nadal nie wiem, co ty robiłaś w tym opuszczonym samochodzie...

- Długa historia, może kiedyś panu opowiem-odparłam.

Mężczyzna patrzył się na mnie jeszcze przez chwilę, po czym wstał.

- No dobra, nie uratowałem cię nie bez powodu-powiedział po chwili.-Chciałbym, żebyś mi w czymś pomogła.

- Niby w czym?-zapytałam.

- Słuchaj, sprawa jest... no, dość osobista, ale chyba mogę ci zaufać...-odparł Arthur.-Głównie chodzi o to, że wysłałem swoją córkę do pobliskiego supermarketu. Miała wrócić w ciągu godziny, ale mija już trzecia godzina, a ja się obawiam, że coś jej stało. Dlatego też poszedłem jej poszukać, ale spotkałem ciebie.

- I chcesz, żebym ci pomógł jej poszukać?-zapytałam go.

- Dokładnie. Niech to będzie taka zapłata za uratowanie twojego życia, wiesz, przysługa za przysługę-powiedział Arthur.

- Spoko, ale potem będę musiała ruszyć w swoją stronę-odparłam.-Jak wiesz, mam już swój cel, a zostawanie w jednym miejscu na dłużej opuźnia mi go zrealizowanie.

- Jasne, rozumiem-odparł Arthur, po czym wziął nóż ze stołu i podał mi go.-Lepiej go weź, nie wiem, jak bardzo chujowa sytuacja jest w supermarkecie. A z broni palnej nie będziemy korzystać, no chyba, że sytuacja przybierze nieoczekiwany obród.

Przytaknęłam głową. Po chwili zaczęliśmy zabierać potrzebne przedmioty. Wnet wyczułam coś w wewnętrznej kieszeni bluzy, jaką miałam na sobie. Wyciągnęłam ten przedmiot i okazało się, że była to koperta. Otworzyłam ją , wyciągnęłam kartkę papieru ze środka i zaczęłam czytać zawartą na niej treść.

Kate,

Mam nadzieję, że jeszcze żyjesz. Wiem, że musisz być na mnie wściekła, ale zrozum, że nie miałem innego wyjścia. Michael mnie zmusił do kłamstwa, zagroził mi śmiercią, jeśli tego nie zrobię. Bałem się jak cholera, dlatego skłamałem. Teraz spróbuję jakoś naprawić swój błąd. Aiden zaraz po tym, jak zostawiliśmy cię w tym samochodzie, kazał nam się pakować. Miał zamiar oddalić się jak najdalej od tego miejsca, dlatego nie licz na to, że tam nas zastaniesz. Jak usłyszałem z jego rozmowy z Michael-em, mamy zamiar dalej iść w stronę Holyhead, by dokończyć to, co zaczęliśmy. Postaram się jakoś opuźnić naszą podróż, żebyś miała szansę nas dogonić, ale nic nie obiecuję.

Na razie nie daj się zabić.

Trzymaj się i powodzenia,
Samuel

PS. Lily i Isabella martwią się o ciebie. Nie powiedzieliśmy im całej prawdy, Aiden wymyślił bajeczkę, że nas opuściłaś. On pewnie też został zmuszony przez Michael-a albo po prostu za bardzo mu ufał. Boję się, że to może nam zagrozić. Pospiesz się!

Po przeczytaniu tego listu, kompletnie mnie zatkało. Czyli jednak Samuel był po naszej stronie, tylko został zmuszony przez Michael-a, bojąc się śmierci. Oczywiście rozumiałam go, każdy by zrobił to, co karze ci druga osoba, jeśli w grę chodziło życie twoje lub twoich przyjaciół. Mam tylko nadzieję, że to zaufanie Aiden-a do Michael-a nie spowoduje, że będę musiała pochować swoich przyjaciół. Bardzo na to liczę.

Ale wracając. Po spakowaniu wszystkich potrzebnych nam rzeczy, wyszliśmy na zewnątrz, po czym ruszyłam za Arthur-em w stronę supermarketu. Nie było to daleko, ale droga tam nie była wolna od zagrożeń. Co jakiś czas spotykaliśmy zarażonych, przez co musieliśmy się albo chować i czekać, aż sobie pójdą, albo po prostu ich omijać, bez wdawania się w konfrontację z nimi. W każdym razie, po wielu ciężkich i nerwowych minutach, w końcu udało nam się dotrzeć pod supermarket. Jako pierwszy do środka wszedł Arthur, a zaraz po nim ja. W środku zastaliśmy tylko paru zarażonych, z którymi nie mieliśmy zbyt wielkiego problemu. Po oczyszczeniu holu, mogliśmy zaplanować kolejny krok naszych poszukiwań.

- Dobra, to gdzie ona może dokładnie być?-zapytałam po chwili Arthur-a.

- Nie wiem. Wysłałem ją, że po prostu przeszukała ten budynek, nic więcej-odparł mężczyzna.-Ale podejrzewam, że może się schować w jednym ze sklepów albo w pokoju ochrony. Musimy się jedynie rozejrzeć...-dodał po chwili.

- Jasne... No cóż, w takim razie się rozdzielimy. Ja pójdę na piętro i sprawdzę tamtejsze sklepy i pokój ochrony. Pan niech w tym czasie sprawdzi parter. Spotykamy się tutaj za jakieś dwie godziny-powiedziałam, po czym ruszyłam przed siebie.

Budynek był sporych rozmiarów, więc przeszukanie go trochę nam zajmie, co mnie z jednej strony denerwowało, lecz z drugiej... Sam nie wiem. Może czułam satysfakcję, że w końcu uwolniłam się od swoich przyjaciół, o czym marzyłam od zawsze? Nie pomagał mi w tym tylko fakt, że Michael, chłopak, któremu zaufaliśmy, wstawił mnie i zapewne wystawi też moich przyjaciół. Nie mogłam tego od tak zostawić. Musiałam jak najszybciej ich znaleźć i powstrzymać Michael-a, zanim stanie się najgorsze.

Weszłam po niedziałających już od dawna ruchomych schodach, po czym zaczęłam się rozglądać po sklepach, znajdujących się na tym piętrze. Były to sklepy spożywcze, elektroniczne i inne, czyli to, co mogło się znaleźć w takich supermarketach. Wnet nagle usłyszałam głośny krzyk, dochodzący z jedynym ze sklepów. Ruszyłam w tamtym kierunku, a po drodze spotkałam się z Arthur-em, który też usłyszał ten krzyk. Poszliśmy więc dalej, docierając do małego sklepu, który okazał się zwykłym kioskiem. Było w nim kilku zarażónych, a jeden z nich dobijał się do drzwi na zaplecze.

Postanowiłam z Arthur-em, że on zajmie się jedną połową zarażonych, a ja drugą. Sprawnie nam to nawet poszło, pozbyliśmy się zarażonych w szybkim tempie i mogliśmy w końcu otworzyć drzwi do zaplecza. Kiedy jednak to zrobiłam, od razu rzuciła się na mnie jakaś dziewczyna z nożem, która zwaliła mnie na podłogę i próbowała mi wbić nóż prosto w serce.

- Hej, Kassandra!-zawołał do niej Arthur.-Spokojnie, to tylko ja. Nic się nie bój, przyszliśmy ci na pomoc!

- A ona to kto?-zapytała go Kassandra.

- Spotkałem ją, kiedy cię szukałem. Jest ze mną, nic się nie bój-odparł szybko Arthur.

Kassandra najpierw spojrzała na niego, po czym na mnie, by następnie wstał i podać mi rękę. Chwyciłam ją od razu i przy pomocy dziewczyny wstałam z podłogi. To chyba wystarczyło, żeby między nami zawiązał się jakiś sojusz, a przynajmniej taki, dzięki któremu nie zginę z ich ręki.

- Tato, mówiłam ci, że dam sobie radę. Nie musiałeś po mnie przychodzić-powiedziała po chwili Kassandra do Arthur-a.

- Wiem, ale bałem się o ciebie. Miałaś wrócić w ciągu godziny, ale nie było cię już trzy godziny, więc zacząłem się martwić-odparł na to Arthur.

- Ech... Dobra, chodźmy stąd. I tak to miejsce zostało już wyczyszczone z zapasów-oznajmiła Kassandra.

- Ja nie idę z wami-powiedziałam nagle.-Muszę iść w swoją stronę, mam pewną sprawę do załatwienia.

- Rozumiemy cię. I mamy nadzieję, że ci się uda dotrzeć do celu oraz go zrealizować. Niech Bóg ma cię w swojej opiece-odparł Arthur, po czym podał mi rękę, którą od razu uścisnęłam.

Kassandra jedynie objęła mnie ramieniem, po czym pożegnałam się z nimi i ruszyłam do wyjścia z supermarketu. Jednak, jak tylko z niego wyszłam, odwróciłam się na moment w jego stronę, westchnęłam głośno i ruszyłam przed siebie.

Miałam przecież przyjaciół do uratowania. Nie mogłam ich zawieźć.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro