004
Dwa tygodnie później...
***
- Hej, Kate! Zobacz tylko na to!-zawołał do mnie Aiden, pokazując mi butelkę z chyba alkoholem.-Może to się nada na tą twoją ranę?-zapytał.
- A przeczytałeś skład?-spytałam, przyciskając mocniej szamtkę do rany na biodrze.-Bo jeśli to zawiera alkohol etylowy, to możesz dać, może przestanie krwawić.
- Oby-odparł Aiden, po czym spojrzał na moją ranę.-Ja pierdole, ten skurwiel nieźle cię urządził.
- Dałam się nabrać na jego młody wiek... Kurwa, niby miał dziesieć lat, ale dźga jak zawodowiec-stęknęłam, kiedy przykładałam sobie szmatkę nasączoną alkoholem do rany.
Piekło i bolało, jak nie wiem co, ale powstrzymywałam się przed uronieniem łzy. Musiałam być twarda, jaka zawsze była od czasów wybuchu pandemii. Nauczyłam się żyć, nie okazując skruchy ani współczucia osobą, którzy próbowali mnie lub moich przyjaciół zabić. Jednak dzisiaj straciłam czujność, nie zdając sobie sprawy, że tak młody dzieciak może mnie zaatakować. Kompletnie się tego nie spodziewałam, ale to już przeszłość. Ważne teraz było to, że żyłam nadal.
- Może najlepiej będzie, jak tutaj zostaniesz, a ja pojadę dokończyć wymianę...-powiedział po chwili Aiden.
- Nic mi nie jest...-stęknęłam, powoli wstając z krzesła.-A po za tym, nigdy jeszcze nie byłam na takiej wymianie, więc chcę zobaczyć, o co w niej chodzi.
- A, nic specjalnego. Wymiana jednego towaru za drugi towar. Pieniądz stracił wartość wraz z wybuchem pandemii, więc to jedyny sposób na handel pomiędzy osadami-wyjaśnił mi Aiden, wychodząc na zewnątrz.
Ruszyłam za nim i od razu zmrużyłam oczy, gdyż światło słoneczne strasznie kuło mnie w oczy. Po chwili wsiadałam wraz z Aiden-em na konia i pojechaliśmy dalej. Nie mówiłam oczywiście chłopakowi, że rana nadal mnie bolała, bo chciałam mu pokazać, jaka jestem twarda. Wiedziałam jednak, że jak wrócimy do obozu, będę musiała się zgłosić do obozowego lekarza, żeby mi opatrzył tą ranę. Wymagała ona zaszycia, a my nie mieliśmy przy sobie igły ani nici, żeby to zrobić.
Powiał zimny wiatr, co oczywiście znów mi przypomniało, że zbliża się wielkimi krokami zima. Miałam na sobie ciepłą kurtkę, ale to tyle, jeśli chodzi o ochronę przed zimnym wiatrem i mrozem. Będę musiała coś znaleźć, ale nie wydaje mi się, że coś zostało. Luton było już od dawna przeszukane, w żadnym budynku nic nie zostało. Wiem o tym, bo sama raz byłam na zwiadzie w tym mieście, szukając wraz z Aiden-em zapasów.
- Daleko jeszcze?-zapytałam Aiden-a.
- Nie, już blisko-odparł chłopak, po czym po kilku minutach zatrzymał konia.-Dobra, jesteśmy na miejscu-powiedział, siadając z konia.
Zrobiłam tak samo i ruszyłam za nim. Po chwili zauważyłam dwóch gości, z czego jeden od razu po zauważeniu mnie, wyciągnął broń i wymierzył z niej we mnie. Zrobiłam tak samo, ale Aiden kazał mi ją opuścić, czego oczywiście nie zrobiłam, gdyż czekała, aż tamten gość tego nie zrobi wcześniej.
- Miałeś być sam, Aiden-powiedział nieznajomy, który trzymał w ręku torbę.-Nic nie było wspomniane o tym, że będziesz z kimś. Tak chcesz załatwiać nasze sprawy?!
- Wybacz mi, Samuel, ale zwiad to był jedyny sposób, żeby bezpiecznie opuścić obóz, a u nas na zwid wysyła się dwie osoby. Musiałem ją zabrać ze sobą-odparł do niego Aiden.-A teraz dobijmy targu, dobrze?
- Niech ona opuści broń, dopiero wtedy będziemy się targować-odpowiedział mu Samuel, wskazując na mnie.
- Kate, opuść broń-powiedział do mnie Aiden, po czym po prostu zabrał mi pistolet, co mnie mocno zdziwiło.-Dobra, teraz możemy handlować. Co macie?
- Nic specjalnego, ci cholerni Cieniści zabierają nam połowę zapasów w zamian z ,,ochronę przez zarażonymi", że tak powiem-powiedział Samuel.-Mamy baterie, nieco leków... Tak jak mówiłem, nic specjalnego, ale pewnie coś dla siebie znajdziesz.
Kiedy Aiden zaczął handlować z Samuel-em, ja stałam przy koniu, starając się niezbyt rzucać się w oczy. I tak jak mówił Aiden, handel między osadami nie był czymś ciekawym, więc wynudziłam się tam jak mops. Kiedy chłopak w końcu skończył, spojrzałam na niego jednym ze swoich złowrogich spojrzeń, po czym wsiedliśmy na konia i pojechaliśmy dalej, by dokończyć zwiad.
Dotarliśmy w końcu do punktu obserwacyjnego, czyli opuszczonej stacji radarowiej. Każdy ze zwiadowców musi tutaj dotrzeć, żeby się wpisać do księgi. Głównie chodziło w tym o to, że napisać, co się spotkało po drodze, a chodziło tu oczywiście o zarażonych lub innych, wrogo nastawionych ludzi oraz innych, mniej lub bardziej istotnych rzeczach. Po wejściu do stacji, udaliśmy się do głównej rozdzieli, w której była księga. Byłam pewna, że ktoś dzisiaj przed nami był, na przykład Charlie, która także była na zwiadzie.
Jakieś było moje zdziwienie, kiedy po otwarciu księgi na odpowiedniej stronie, nie zauważyłam wpisu Charlie lub jej kompana. To oznaczało, że jeszcze tutaj nie dotarli albo pojechali do innego punktu obserwacyjnego, bo trochę ich mamy na trasie zwiadów. Wpisałam mnie i Aiden-a, napisałam, że wszędzie czysto, po czym zamknęłam księgę i podeszłam do Aiden-a, który stał przy oknie, obserwując okolicę za pomocą lornetki.
- Jak rana?-zapytał mnie chłopak, nie odrywając się od lornetki.
- W porządku, już tak nie boli, jak wcześniej-odpowiedziałam obojętnie.
- Gadałem o tym z Samuel-em-dodał po chwili Aiden.-Okazało się, że chłopak, który cię zaatakował, należał do jego ludzi. Postara się nam to wynagrodzić w jakiś sposób.
- Jasne...-mruknęłam pod nosem.-Słuchaj, może oddasz mi już łaskawie moją broń, którą mi zabrałeś w Luton, co?-zapytałam go po chwili, wyciągając w jego stronę otwartą dłoń.
- A to nie może na razie poczekać? Nie walczymy na razie z nikim, więc broń jest ci na ten moment nie potrzeba-odparł Aiden.
Nie powiem, lekko się na niego wkurzyłam za to. Nie dość, że zabiera mi broń, to jeszcze ma czelność mi jej nie oddawać. Jeśli na serio myśli, że jest mądrzejszy ode mnie, to się chłopak grubo mylił w tej kwestii.
- Dobra, jeszcze tylko pojechać do tego miasteczka i możemy wracać-powiedział nagle Aiden, wskazując mi na odległe miasteczko z wieżą zegarową.
- Cholera... Może tam będzie trochę leków...-mruknęłam pod nosem.
- Co, znowu cię o nie poprosili?-zainteresował się Aiden, odrywając się na chwilę od lornetki.
- Tym razem poprosiła mnie o nie Charlie, wiesz, jest lekarką i opiekuje się rannymi i chorymi, a teraz szansa na przeziębienie jest wysoka-odparłam.-Ech, nie wiem, ile jeszcze tak pociągniemy...-westchnęłam.
- Spokojnie, Kate. Może nie będzie aż tak źle. Ważne, że trzymamy się razem-powiedział Aiden, spoglądając na mnie czule.
- Nie myśl sobie, że będę chciała z tobą chodzić-odparłam, po czym ruszyłam z powrotem do konia, zostawiając Aiden-a z jego własnymi myślami.
Chłopak niech wie, że mnie tak łatwo nie zdobędzie, bo to praktycznie niemożliwe. Miałam zbyt buntowniczy charakter, który pogłębił się od czasu wybuchu pandemii. Czasami bez powodu wkurzałam się na innych, chcąc w jakiś sposób odreagować. Nie czułam wtedy ciężaru konsekwecji swoich działań, nikt nie próbował mi się przeciwstawić.
Po chwili wrócił Aiden. Wsiedliśmy na konia, wyjechaliśmy ze stacji i ruszyliśmy w stronę miasteczka. Było jednak coś, co mnie zaciekawiło, albo lepiej, zdziwiło. Była to ta głucha cisza. Aiden też to musiał czuć, gdyż po chwili zatrzymał konia, po czym zsiadł z konia.
- Zostań tutaj, rozejrzę się-powiedział po chwili chłopak, po czym się oddalił.
Siedziałam na koniu i czekałam na chłopaka. Minęło kilka chwil, po czym zauważyłam wracającego Aiden-a. Kiedy go zobaczyłam, zauważyłam, że nad czymś się zastanawiał. Wsiadając na konia, nie powiedział żadnego słowa, mimo moich pytań o to, co go tak zainteresowało. Większe zdziwienie miałam jednak w chwili, kiedy Aiden zmienił drogą i pojechał w kompletnie inną stronę, niż ta, która prowadziła do miasteczka.
- Eee, Aiden? Chyba pomyliłeś drogi...-powiedziałam do niego.
- Wiem, co robię-odparł na to Aiden.
Nie wiedziałam, co Aiden chciał zrobić, ale kiedy się zatrzymaliśmy przy jakiś supermarkecie, chłopak kazał mi przywiązać konia i iść za sobą. Zrobiłam to i ruszyłam za nim. Przez całą drogę milczeliśmy do siebie. Zdziwiło mnie ta tajemniczość u Aiden-a, nigdy wcześniej nie zachowywał się w taki sposób. Na pewno musiało się coś stać lub Aiden spotkał kogoś lub coś i nie miał na razie zamiaru mi o tym mówić, dopóki sama tego nie zobaczę. Nie powiem, przeraziło mnie to, gdyż na tym odludziu mogliśmy spotkać dosłownie wszystko: od ludzi po dzikie zwierzęta, kończąc na zarażonych.
- Dobra, Aiden, możesz mi w końcu powiedzieć, gdzie mnie ciągniesz?-zapytałam w końcu chłopak, łapiąc go za rękaw kurtki.
- Dowiesz się w swoim czasie, cierpliwości-odparł obojętnie Aiden, wyrywając się.
Miałam ochotę mu przywalić, ale to tak bardzo mocno, ale sie powstrzymałam z tego zamiaru, kiedy zobaczyłam coś przed nami. I to coś się poruszało. Aiden od razu kazał mi zachować ciszę i kucnąć, po czym podeszliśmy bliżej i skryliśmy się za samochodem, obserwując okolicę po drugiej stronie samochodu.
- Kurwa mać, serio, Aiden?-zwróciłam się szeptem do chłopaka.-Ciągnąłeś mnie taki kawał drogi, żeby mi pokazać, jak zarażeni chodzą w kółko?-zapytałam go.
- Nie chodzi tutaj o zarażonych, Kate-odparł Aiden.-Tylko o to, czego pilnują. Tam, w środku tego supermarketu, coś jest, czuję to.
- W dupie ci się chyba poprzewracało, Aiden. Nawet jeśli coś tam jest, ja nie mam zamiaru ryzykować. Wracam do konia, a ty możesz sobie tam iść, twój wybór-powiedziałam stanowczo do niego, po czym wstałam i ruszyłam z powrotem do konia.
- Dobra, jak chcesz, ale przynajmniej pomóż mi z tymi zarażonymi. Obiecuję ci, że jak tylko się z nimi rozprawimy, ruszymy w dalszą drogę do miasteczka, dobra?-powiedział Aiden.
Spojrzałam na niego, krzyżując ręcę na piersi. Nie ufałam w żadne jego słowo, ale likwidacja zarażonych to też jedno z zadań zwiadowców. Im więcej się ich pozbywamy, tym bezpieczniejsze będą okolice, a co za tym idzie, ułatwi nam to podróżowanie. Jednak znałam Aiden-a na tyle dobrze, że na pewno po pozbyciu się zarażonych, zechce mu się zajrzeć do środka supermarketu i zobaczyć, co tam się znajduje.
Nie powiem, mnie też tym zainteresował, i to bardzo.
- Ech, no dobra, niech ci będzie..-westchnęłam.
- Wiedziałem, że dasz się przekonać. Teraz musimy się zastanowić, jak się ich pozbędziemy...-odparł Aiden.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak wielkie konsekwencje będzie miała nasza decyzja zapuszczenia się do tego budynku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro