Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

015

Ruszyliśmy z samego rana, tak, żeby mieć czas na dotarcie na miejsce. Samuel miał na szczęście pojazd, dzięki czemu nie musieliśmy przedzierać się przez tą śnieżycę, jaka właśnie się rozpętała. Wsiedliśmy do niego i wyjechaliśmy spod kryjówki, po czym opuściliśmy miasteczko. Śnieg padał gęsto, nic praktycznie nie było widać. Wnet Samuel przyspieszył, co mnie nieco zdziwiło. Kiedy spojrzałam przed siebie, zobaczyłam małą górkę śniegu, przez którą zapewne chciał się przebić samochodem Samuel. Jednak źle wierzył w możliwości pojazdu i uderzył w coś, co spowodowało, że pojazd nie chciał dalej ruszyć. Samuel próbował go wycofać, ale nie mógł.

Samochód się zaklinował.

- Jasna cholera!-zawołał Samuel, po czym zabrał z tylnego siedzenia swoje rzeczy.-Dalej idziemy na piechotę...

Kiwnęłam jedynie głową, po czym wysiadłam z pojazdu. Śnieg zacinał poziomo, smagając mi twarz ostrymi igiełkami lodu. Minęliśmy wzniesienie, w którym zaklinował się pojazd, po czym ruszyliśmy dalej. Jednak nie było to takie łatwe, jak mi się wcześniej wydawało. Każdy krok w głębokiej zaspie był walką - zmęczenie ciążyło mi na barkach, ale nie mogłam się zatrzymać. Samuel szedł kilka kroków przede mną, co chwilę odwracając się, by sprawdzić, czy nadążam za nim.

- Jeszcze trochę, Kate. Holyhead jest tuż za wzgórzem-jego głos ledwo przebijał się przez wycie wichury, ledwo mogłam go usłyszeć.

Nie odpowiedziałam. Każdy oddech palił mnie w płucach, jakbym oddychała mrozem, a nie powietrzem.

Nagle Samuel zatrzymał się gwałtownie i uniósł rękę, dając mi znak, bym się schowała. Uklękłam przy powalonym drzewie, starając się uspokoić przyspieszony oddech. Z początku nie wiedziałam, czemu Samuel kazał mi się schować, już się bałam, że zauważył patrol Cienistych. Lecz wtedy ich zobaczyłam.

Zarażeni.

Poruszali się chwiejnym, ale upartym krokiem, rozdzieleni na kilka grup. Byli wychudzeni, ich skóra miała sinawy odcień, a oczy - puste i martwe, jak zawsze. Nic się u nich nie zmieniło przez ostatnie pięć lat.

Samuel wskazał wzrokiem na boczną ścieżkę między głazami. Kiwnęłam głową i cicho ruszyliśmy w bok, mając nadzieję, że śnieżyca zamaskuje naszą obecność.

Wnet nagle poślizgnęłam się na oblodzonym kamieniu, przywierając dłonią do lodowatej powierzchni. Na chwilę zamarłam, wstrzymując oddech. Jeden zarażony odwrócił głowę w naszą stronę.

Serce zaczęło mi walić, ale Samuel złapał mnie za rękę i pociągnął dalej. Biegliśmy przed siebie, ja co jakiś czas się za siebie oglądałam, widząc biegnących za nami zarażonych. Nie zatrzymywaliśmy się jednak, aż dotarliśmy do wzgórza, skąd doskonale widzieliśmy miasto Holyhead oraz port, czyli cel naszej podróży.

- Udało się... Ale było blisko...-wyszeptałam, opierając się o kolana.

Nie odpowiedziałam, jedynie odwróciłam się za siebie. Zarażeni chyba nas zgubili w śnieżycy, która nieco ustała, bo ich nie widziałam. Mogłam przynajmniej na ten moment odetchnąć z ulgą. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w odległe miasto, po czym zeszliśmy ze wzniesienia, by po chwili znaleźć się w mieście. Było tutaj nienaturalnie cicho. Porzucone samochodu, powybijane okna w niektórych domach, zaschnięta krew na drzwiach wejściowych. Typowe postapokaliptyczne miasto, jak każde inne, jakie widziałam po drodze.

Nie wiem, ile tak szliśmy, ale nim się obejrzałam, to staliśmy już pod wielką metalową bramą. Nie była wysoka, dlatego też Samuel podsadził mnie do góry. Ja z łatwością przeszłam, zeskoczyłam na dół, po czym lekko uchyliłam zamkniętą na kłódkę bramę i wpuściłam do środka Samuel-a. 

Obóz wyglądał na opuszczony. Przewrócone kontenery, nadpalone namioty i barykady, które kiedyś miały powstrzymać intruzów, teraz były przysypane śniegiem. Wciąż jednak w powietrzu unosił się zapach dymu i gnijącego mięsa, jakby to miejsce zostało opuszczone w pośpiechu i zapewne niedawno.

- Nie podoba mi się to...-mruknęłam, ściskając mocniej nóż w dłoni.

Samuel szedł pewnym krokiem, jakby dobrze znał to miejsce.

- Sprawdźmy kwaterę główną, chyba musieli mieć coś takiego tutaj. Jeśli coś zostało, możemy się ogrzać. Może znajdziemy też coś, co doprowadzi nas na ślad reszty grupy...

Ruszyliśmy między budynkami. Cisza była nienaturalna, przygnębiała mnie i dawała odczucie niepokoju. Niby nic wielkiego, ale czułam, że coś mi się tutaj nie podoba. Miałam uczucie niepokoju, które nie opuszczało mnie ani na chwilę. 

Wreszcie dotarliśmy do głównego hangaru, które było oczywiście zamknięte, bo jakby inaczej. Na szczęście było otwarte okno obok, więc zrobiliśmy tak samo, jak z bramą. Samuel mnie podsadził do okna, ja z łatwością weszłam do środka, po czym podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Wewnątrz było ciemno, ale latarka Samuela rozświetliła ściany pokryte dziwnymi znakami, jakby były one sygnetami lub coś w tym sensie. Na  praktycznie samym środku budynku stał stół, na którym leżały mapy, zapasy i broń.

Coś było nie tak.

- Kate...-Samuel odwrócił się do mnie.

Wtedy to zobaczyłam. Na jednej z map był zaznaczony nasz szlak, nasze imiona, a na drugiej - plan inwazji na wyspę Man oraz kilka notatek przyczepionych do mapy. Jednak większą uwagę zwróciłam na zaznaczony szlak.

- Co to jest?-głos mi drżał.-Skąd oni wiedzieli, gdzie idziemy? Zobacz... Tu jest cała nasza droga, od Luton aż po twoją kryjówkę!

Samuel westchnął ciężko, po czym powoli zaczął wyciągać broń z kabury.

- Muszę ci coś powiedzieć, Kate.

Krew odpłynęła mi z twarzy.

- Nie...-szepnęłam, nie mogłam po prostu w to uwierzyć.

- Kate, ja... naprawdę cię przepraszam, ale nie miałem innego wyboru...

Nie mogłam oddychać.

- Kłamałeś mi prosto w oczy? Cały ten czas? Znowu? Czemu to zrobiłeś?!

Nie usłyszałam od niego odpowiedzi ani nie zdążyłam się cofnąć, gdy nagle coś twardego uderzyło mnie w głowę. Świat zawirował, kolana się pode mną ugięły. Upadłam bezwładnie na ziemię, oddychając ciężko.

- Dobra robota, Sam...-usłyszałam dobrze mi znany głos, po czym obok Samuel-a pojawił się Michael.-Nie sądziłem, że ci uwierzy, po tym, jak ją wywaliliśmy na mróz... Ale się udało...

- Mike... Cholera... Jak mogliście...?-wydyszałam.

- Nie martw się, Kate... To tylko troska o przetrwanie... Nic więcej...-odparł Samuel, po czym uderzył mnie pistoletem w głowę.

Od razu straciłam przytomność.

*** 

Cholera...

No, co ja mam wam powiedzieć?

Jeśli ktoś dokładnie czytał rozdział, to może zauważyć dużo zmian. Dlaczego? Otóż moja głupota, że tak powiem, spowodowała, że usunął mi się rozdział. Nie chciałem więc tracić czasy, więc napisałem go od nowa, ale wyszło mi o wiele mniej słów, niż wcześniej, oraz musiałem ominąć niektóre momenty.

Wybaczcie mi za to. Nie sądziłem, że kiedyś mi się to trafi. 

Przepraszam was z całego serca.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro