014
Tej nocy...
***
Śnieg zaczął padać coraz mocnej, a mi coraz trudniej było iść przez te wielkie zaspy. Niewiele widziałam, w dodatku nie wiedziałam dokładnie, gdzie jestem. Czy szłam dalej w stronę Holyhead czy jednak źle skręciłam? Nie wiem, ale bałam się, że jednak się to stało.
Mróz przenikał przez moje ubranie, był nie do zniesienia. Już przed oczami widziałam czasami jakąś postać, ale po chwili znikała. Czy to był człowiek czy jednak zarażony? Pojęcia nie mam. Miałam wiele pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Po chwili nie wytrzymałam i upadłam na śnieg, bez sił, bez nadziei na ratunek. Po prostu leżałam i czekałam na śmierć, która miała wkrótce nadejść. Zamknęłam oczy i czekałam na nią.
Po chwili jednak otworzyłam oczy, myśląc, że znów zobaczę śnieg, na którym leżałam. Ale bardzo się przeliczyłam, gdyż zamiast śniegu i zimnego wiatru, w tym otaczającej mnie ciemności nocy, zobaczyłam kompletną pustkę. Dosłownie, niczego nie widziałam, jakbym była w zupełnie innym miejscu. Wnet zobaczyłam coś przed sobą. Nie wiem, co to było, jakieś dwie postacie bawiły się zabawkami na ziemi. Podeszłam bliżej nich, bojąc się, że mnie zauważą, ale chyba były zbyt zajęte zabawą, bo kompletnie nie zwracały na mnie uwagi. Był to chłopiec i dziewczynka, mieli jakieś dziesięć lat.
Mimo tego ich rozpoznałam.
Była to ja i mój brat Kevin. Bawiliśmy się wtedy w moim pokoju, kiedy nasi rodzice pracowali. Opiekowała się wtedy nami ciotka, która siedziała sobie w salonie, rozmawiając przez telefon i paląc papierosy. Wiem o tym, gdyż raz poszłam do niej, by się o coś zapytać, ale mnie zbyła, mówiąc, żebyśmy jej nie przeszkadzali, bo miała jakieś ważne sprawy do załatwienia. Ja jednak wiedziałam, że nasza dwójka po prostu była dla niej ciężarem, którego chciała się pozbyć.
Po chwili scena zniknęła mi przed oczami, a ja znów znajdowałam się w ciemnościach. Powiało grozą i strachem. Wnet nagle usłyszałam śpiew, taki cichy i uspokajający. Odwróciłam się i zobaczyłam postać w białej sukni, stojącej niedaleko mnie. Postać nagle przerwała śpiewać, po czym spojrzała na mnie.
- Witaj, Kate-powiedziała kobiecym głosem postać.
- Ty mnie znasz?-zdziwiłam się.
- Oczywiście-odparła postać.-Jestem z tobą odkąd się urodziłaś. Nie opuszczałam cię i wspierałam, jak tylko mogłam. Jednak twoja podróż dobiegła już końca.
- Czekaj... Że co?! Chcesz mi powiedzieć, że umarłam?!-zawołałam, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam.
- Zgadza się, Kate-powiedziała spokojnie postać.-Zakończyłaś swoją podróż na ziemi, teraz dołączysz do reszty ludzi, w Niebie.
Nagle za postacią pojawiła się biała łuna, która zmieniła się w białe schody, prowadzące do góry.
- Pozostało ci tylko wejść po tych schodach i dołączyć do reszty-powiedziała postać, po czym wskazała mi ręką na chody, jakby zachęcając mnie, żebym na nie weszła.
- Ale... Kiedy ja nie mogę!-zawołałam, co mocno zdziwiło kobietę.-Ja mam jeszcze ważną sprawę do załatwienia! Nie mogę tak po prostu odejść!
Kobieta patrzyła się na mnie przez chwilę w milczeniu, po czym uśmiechnęła się.
- Co cię trapi, Kate?-zapytała po chwili.-Chodzi o Charlie? Nadal uważasz, że to przez ciebie została uprowadzona? Że to z twojej winy obóz ,,Hope" został zniszczony?
- Skąd... Skąd o tym wszystkim wiesz?-zapytałam ją, lekko zmieszana.
- Wiem o tym, bo jak ci mówiłam, jestem przy tobie od twoich narodzin-odparła kobieta.-Jestem twoim aniołem stróżem, Kate. Wiem wszystko o tobie. O twoim bracie. O twojej orientacji. O wszystkim, co ukrywasz przed innymi.
Odsunęłam się od niej na kilka kroków, by przyswoić sobie te informacje. To było dla za wiele. Czułam się jak w jakimś filmie, kiedy bohater umiera, spotyka się z Stwórcą, żądając od niego powrotu do świata żywych.
- Chcę wrócić z powrotem!-zawołałam nagle.-Nie mogę zostawić swoich przyjaciół! Tylko oni się dla mnie liczą!!!
Kobieta patrzyła się na mnie, pewnie zastanawiając się, co mi odpowiedzieć.
- Jesteś tego pewna, Kate?-zapytała mnie po chwili ciszy.-Wiesz, że w tamtym świecie czeka cię jedynie zło w czystej postaci...
- I tak chcę wrócić! Już zadecydowałam!-odparłam szybko.
- Niech tak będzie...-powiedziała kobieta, po czym zniknęła, a mnie znów ogarnęła ciemność.
Nie wiem, jak długo stałam w tych ciemnościach, ale musiałam wtedy stracić przytomność, bo gdy znów otworzyłam oczy, zauważyłam, że w jakimś domku. Z kominka naprzeciwko mnie buchał wesoło ogień, a ja leżałam na kanapie, okryta grubymi kocami. Nie wiem, kto mnie znalazł i zabrał tutaj, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Próbowałam wstać, ale nagle zakręciło mi się w głowie, przez co znów musiałam położyć się na łóżku. Oddychałam ciężko, jakby ktoś naciskał mi na płuca.
Wnet usłyszałam, jak ktoś idzie w kierunku salonu, w którym aktualnie się znajdowałam. Dreszcz przeszedł mi po plecach, a serce zaczęło mi walić jak szalone, jednak, kiedy tylko zobaczyłam twarz owej postaci w rogu, nieco się uspokoiłam, gdyż był to Samuel. Ale co on tutaj robił? Takie pytanie mi się nasunęło przez myśl, jak tylko go zobaczyłam.
- Kurwa, no nie wierzę...-mruknęłam pod nosem.
- Ciebie też miło widzieć, Kate-powiedział Samuel, siadając na krześle naprzeciwko kanapy, na której leżałam.-Przeczytałaś mój list, prawda?-zapytał po chwili.
- Tak...-odparłam, siadając.-Ale nadal nie mogę uwierzyć, że wpakowałeś mnie w to bagno.
- Nie miałem innego wyjścia, Kate-powiedział Samuel.-Michael mnie zmusił, kazał przekonać Aiden-a do tego, że to ty za wszystkim stoisz. Inaczej skończyłbym z dziurą w czaszce.
- Tia... Ale, co ty tutaj robisz?-zapytałam go po chwili.-Co, ciebie też udupili jak mnie?
- Nie, uznałem, że lepiej będzie, jak odejdę. Tak oczywiście brzmiała oficjalna wersja. Nieoficjalna miała na celu odszukanie cię-odparł Samuel.-Michael oczywiście miał co do tego pretensję, ale Aiden wziął moją stronę i powiedział, że nikogo nie zmusza do pozostania w grupie. Takim właśnie sposobem udało mi się odejść i rozpocząć poszukiwania.
- A dokąd reszta się udała?-zapytałam.
- Jak ci pisałem, ruszyliśmy w stronę Holyhead. Moim zdaniem reszta się tam udała, kiedy ja odszedłem cię odszukać-odparł twierdząco Samuel.
- No to... Na co jeszcze czekamy? Musimy iść tam i im pomóc!-zawołałam, chcąc wstać z kanapy.
- Hej, spokojnie, koleżanko! Ty ledwo co z hipotermii się wybudziłaś! Chcesz w takim stanie iść przez mróz i ich szukać?! Oszalałaś do reszty!-powiedział stanowczo Samuel.
- A co mam niby zrobić twoim zdaniem?!-zapytałam go.-Mam tak po prostu tutaj siedzieć i czekać, aż moim przyjaciele dadzą się zabić?!
- Tego nie powiedziałem... Ale posłuchaj, lepiej będzie, jak poczekamy trochę. Ty dojdziesz do siebie, a potem wyruszymy w stronę Holyhead, obiecuję-odparł spokojnie Samuel.-Na razie odpocznij, później do ciebie zajrzę...-po tych słowach wstał i wyszedł z salonu.
Chciałam go zawołać, kłócić się z nim, ale wiedziałam, że chłopak robił to tylko dla mojego dobra. W sumie, nie wiedziałam, jak reszta zachowa się, kiedy mnie z nim zobaczy. Pewnie Michael znów im powie jakąś bajeczkę, na którą oczywiście się nabiorą, a ja i Samuel będziemy mieli o wiele bardziej przerąbane, niż mamy teraz, o ile da się mieć bardziej przewalone.
W każdym razie, leżałam na kanapie z jeszcze jakieś kilka godzin, kiedy w końcu mogłam o własnych siłach z niej wstać. Postanowiłam więc rozejrzeć się trochę po kryjówce Samuel-a. Widać było od razu, że chłopak trochę tutaj siedział, gdyż miał nieco zapasów jedzenia, picia, a w dodatku miał jesz parę paczek amunicji i trochę broni. Przypominało mi to trochę kryjówkę Arthur-a.
Samuel-a spotkałam w kuchni, robiąc coś przy stole. Kiedy mnie zauważył kątem oka, podniósł się, by następnie wręczyć mi puszkę z przyczepioną do niej pułapką na szczury i napełnioną gwoździami.
- Co to jest?-zapytałam chłopak, przyglądając się tej puszce dokładnie.
- Taka prowizoryczna mina, którą stworzył kiedyś Bill-powiedział Samuel.-Wiesz, on zawsze znał się na majsterkowaniu, na początku nikt ich nie używał, gdyż uważaliśmy je za zbędne, jednak to się zmieniło, kiedy jeden z wynalazków Bill-a nas uratował przed zarażonymi. Od tamtej pory potrzebowaliśmy jego pomysłów. Stał się jednym z kluczowych dla naszej grupy ocalonym...-chłopak westchnął ciężko, kiedy skończył mówić.
- Wiem, że za nim tęsknisz, Sam-powiedziałam, kładąc swoją wolną rękę na jego ramię.-Bill chciał nas wtedy uratować, zrobił to, żebyśmy nie stali się pożywieniem dla zarażonych. Oddał życie, żebyśmy my dalej żyli...
Wiedziałam, że gadam bez ładu i składu, ale w tamtym momencie nie miałam nic innego do powiedzenia. Cholera, nawet nie wiedziałam dokładnie, co ja mam mu powiedzieć! To był dość niezamierzony ruch z jego strony, którego w ogóle się nie spodziewałam. Jednak widziałam, w jakim stanie jest Samuel po ostatnich wydarzeniach i musiałam mu jakoś poprawić humor.
- Słuchaj, wiem, że się zjebało po całości...-powiedziałam po chwili.-Ale nadal mamy szansę. Musimy tylko znaleźć naszych przyjaciół i dorwać Isaac-a oraz Michael-a. Teraz tylko to się dla nas liczy.
- Czyli chodzi tu o zemstę...-mruknął Samuel, po czym spojrzał na mnie z poważną miną.-Wiele razy pytałem Aiden-a, o co tutaj tak naprawdę chodzi. Nie mógł mi tego jasno wyjaśnić, ale teraz już wiem. Rozpoczęłaś drogę zemsty, zemsty, która może cię opętać, albo już cię opętała, Kate.
Nie powiem, nieco mnie tą informacją zaskoczył. Nie zauważałam wcześniej, że bardziej się martwiłam o los Charlie, niż o los innych. Niby poruszyłam mnie śmierć Bill-a, ale po chwili zrozumiałam, że to będzie najlepszy pretekst, żeby opuścić Luton i ruszyć dalej w pogoni za Cienistymi. A teraz, po tej rozmowie z Samuel-em, rozumiałam jedną ważną rzecz:
Zemsta dosłownie zasłoniła mi oczy. Nie widziałam nic, oprócz niej. Dokładałam wszelkich działań, żeby tylko uratować Charlie i dorwać Isaac-a. Jedynie to się dla mnie liczyło, nic więcej.
I nadal się to dla mnie liczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro