◑ twarz szaleńca ◐
»»————>
— Policja poinformowała o zabójstwie dwóch mężczyzn. Jak się okazuje oboje byli w szeregach policji z Orlean City. Ta makabryczna zbrodnia może być związana z wcześniejszymi wybuchami. Jeden z nich dotyczył Szpitala Psychiatrycznego Mardoc. Taki wariant przewiduje Greg Raymond, który przejął dowodzenie nad prowadzeniem śledztwa w mieście. Więcej szczegółów w tej sprawie w wiadomościach o godzinie 14:00.
— Zabójstwo policjantów... — szepnęła Evelyn, która po usłyszeniu porannych informacji wyłączyła telewizor.
Dziewczyna o długich włosach zaczęła przyrządzać śniadanie dla będącego w gabinecie matki chłopaka. Evelyn nieco się stresowała spotkać z nieznajomym, ponieważ Gianny nie było dziś z nią w domu. Nie wiedziała do końca co robić? Jak się zachować w towarzystwie niecodziennego gościa? Co mówić? Czy w ogóle powinna się odzywać?
Lecz najbardziej nastolatka się martwiła czy zrobiona przez nią kanapka z masłem orzechowym posmakuje Kinay'owi.
Pokroiła ją na małe kawałki, którymi miała nakarmić blondwłosego. Starała się pokroić je równomiernie, ale jej trzęsące się dłonie wcale nie były pomocne podczas tego zadania. Evelyn otarła nosek o rękaw bluzki, a następnie nalała do szklanki sok pomarańczowy. Zabrała ze sobą również słomkę i z bijącym sercem jak szalone poszła do gabinetu.
Nie musiała się przejmować wyprowadzeniem Kinay'a do łazienki, bo Gianna poszła z nim tam z samego ranka wraz z bronią za pasem. Ale co jeśli ponownie mu się zachce wyjść? Co wtedy powinna zrobić? Odpiąć pasy bezpieczeństwa i wyzwolić go z kaftana? Czy on tylko czekał na taką okazję? Czy mógłby... skrzywdzić?
Evelyn wyprostowała się przed wejściem do gabinetu i wybiła ze swojej głowy wszystkie niepotrzebne myśli. Miała na tyle rozumu w głowie, że nie wyzwoliłaby szaleńca. Nie miała pojęcia kim tak naprawdę był i czego chciał?
Po krótkich rozmyślaniach dziewczyna nacisnęła klamkę w dół i pchnęła drzwi do środka, po czym zobaczyła chłopaka, który spokojnje siedział na miejscu. Evelyn kątem oka zerknąła na kaftan i nie zauważyła żadnych oznak, chociażby jeden próby uwolnienia się. Wygląda na to, że Kinay naprawdę nie zamierzał wpędzać ją w żadne obawy. Czy naprawdę potrafił być wdzięczny za okazaną pomoc nawet jeśli wygląda... właśnie tak?
— Dzień dobry — powiedziała i lekko zgarbiona położyła tacę z jedzeniem oraz piciem na blacie biurka. — Przyniosłam jedzenie — dodała, a potem sama skarciła siebie w myślach.
Jakby sam tego nie zauważył!
— Dziękuję — Kinay zamiast patrzeć na jedzenie nie odrywał wzroku od nastolatki, która usiadła na miejscu pacjentki.
Ta sytuacja wyglądała naprawdę irracjonalnie.
Evelyn słysząc podziękowanie lekko się zarumieniła i aby ukryć ten fakt pędem chwyciła za wykałaczkę nabijając jeden z kawałków kanapki. Przystawiła mu go do ust, a chłopak zaskoczony spojrzał na przystawkę.
— Masz. Jedz — powiedziała, czując jak kompletnie traci nad sobą kontrolę.
Dziewczyna nie miała pojęcia jak miała się zachowywać w tej chwili? Siedział przed nią chłopak, który wyglądał zupełnie jak postać z książki, a nie ktoś prawdziwy. Evelyn czytała wiele jednak... nie przypominała sobie, aby któraś z bohaterek znalazła się kiedykolwiek w takiej chwili.
Kinay był zaskoczony zachowaniem córki swojej lekarki, ale to nie zmieniało faktu, że był jej wdzięczny. Blondwłosy chłopak nachylił się do kawałka kanapki i zębami zsunął go z wykałaczki, którą trzymała Evelyn.
Tuż po tym chłopak cofnął swoje ciało i oparł się o krzesło powolnie przeżuwając posiłek. Blondyn spuścił swoje powieki i spoglądał w podłogę, a Evelyn w tym czasie znalazła szansę. Szansę na to, aby z bliska móc się przyjrzeć nieznajomemu.
Jego wygląd był tak samo zagadkowy jak jego działania. Osobliwość. Pomalowana na biało twarz, czerwone usta wydłużone prawie do końca policzków. W dodatku seledynowe kreski pociągnięte od kącików oczu przez skroń aż po same włosy. Evelyn zastanowiła się kto tak naprawdę krył się za maską pełną bólu? Nawet jeśli by ujrzała jego twarz bez makijażu to ból nadal byłby widoczny. Jego oczy go zdradzały, choć w tym momencie dziewczyna zauważyła w nich dobroć, gdy Kinay niespodziewanie nachylił się do dziewczyny, a ich twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie.
Evelyn chwyciła dłońmi za krzesło, na którym siedziała i zacisnęła je z całych sił. Wystraszyła się, ale nie uciekła. Spuściła swoją głowę, a blondwłosy chciał szturchnąć ją końcówką nosa, aby znów móc zobaczyć jej twarz. Zachowywał się trochę jak dzikus, lecz tak naprawdę nie był obeznany jaki miał być? Co wypadało, a co wręcz przeciwnie?
— Daj mi jeszcze — wyznał, a Evelyn uniosła swoje brwi w górę.
Zaskoczyła sama siebie, że zapomniała po co tak właściwie tutaj przyszła.
— Tak... Jasne. Już — wydukała i sięgnęła po kolejny kawałek kanapki, który Kinay zjadł ze smakiem.
— Dziękuję, Eve — słysząc to zdrobnienie dziewczyna podniosła swoją głowę i spojrzała wprost w oczy blondyna.
— Eve? — spytała, a chłopak będący w podobnym wieku do niej przyjrzał się jej z jeszcze większą ciekawością.
— Mogę tak do ciebie mówić? — zapytał, a nastolatka kiwnęła głową po dłuższym przemyśleniu.
— Tak — odparła z lekkim zażenowaniem, a następnie spojrzała w kierunku ręki chłopaka. — Jak twoja rana? Nadal cię boli?
Kinay pokiwał głową na boki. Zrobił to nieco przesadnie jakby był zwierzęciem odpędzającym się od owadów. Ten widok sprawił, że Evelyn odetchnęła z ulgą, a nawet delikatnie się uśmiechnęła.
— To w ogóle nie bolało — powiedział, po czym chciał skryć się przed dziewczyną jakby wyznał coś wstydliwego.
— Jak to nie...? — nie potrafiła tego zrozumieć. — Twoja ręka była strasznie poszarpana — odparła z żalem, gdy tylko przypomniała sobie pierwszą noc, gdy tutaj przyszedł.
— Jest ktoś kto bardziej cierpi niż ja — powiedział i zaczął mówić pospiesznie jakby za chwilę ktoś miałby odciąć mu tlen. — On będzie mnie szukał. Ten, który mnie uwolnił — oddech chłopaka przyspieszył kilkukrotnie. — On nie wie kogo krzywdzi. Krzywdzi niektórych bez powodu. Muszę z nim porozmawiać.
— Kinay, uspokój się. Proszę — Evelyn próbowała ponownie nawiązać z nim kontakt wzrokowy, lecz blondwłosy jej na to nie pozwalał dalej mówiąc pojedyncze zdania.
— On nie chce krzywdzić niewinnych... On chce tylko sprawiedliwości. Ale może skrzywdzić... Nieświadomie może też ciebie skrzywdzić. Nie może tego zrobić. Nie może... Muszę cię ochronić. Muszę. Muszę dostać ponowną szansę. Uratuję cię.
— Kinay! — Evelyn wstała z krzesła i położyła swoją dłoń na policzku młodzieńca. Dopiero w tej chwili blondwłosy przestał mówić i spojrzał wreszcie w brązowe oczy nastolatki, której serce biło nadal jak szalone. — Proszę — wyznała, a tajemniczy chłopak przestał.
— Jeszcze... Jeść — wyznał cichym tonem, a jego nastawienie kompletnie się zmieniło, jakby zaczął myśleć tylko i wyłącznie o jeszcze bardziej tajemniczym chłopaku, który go uwolnił ze szpitala.
Evelyn chciała zacząć zadawać mu pytania, ale wiedziała, że jeśli Gianna by się o tym dowiedziała to od razu zostałaby wysłana pierwszym samolotem do swojej drugiej mamy. Nie mogła na to pozwolić. Chciała w jakiś sposób pomóc Kinay'owi. Nie chciała też zostawiać mamy, z którą mieszkała od lat w Orlean City. Nie potrafiłaby.
Dziewczyna także pomyślała o słowach jakie wypowiedział przed momentem Kinay. Muszę cię chronić. Evelyn zauważyła, że chłopak już próbował raz to zrobić. Wtedy na korytarzu w jej domu, gdy zasłaniał ją zakrwiawioną ręką. Kinay nie zwracał uwagi na ból. Twierdził, że go nie czuł... Ale mimo wszystko nastolatka wtedy także pomyślała o nim jak o obrońcy.
To sprawiło, że dziewczyna została z chłopakiem dłużej w gabinecie mimo wyraźnego zakazu jej matki. Dała Kinay'owi napić się przez słomkę, a następnie ponownie go nakarmiła. Zjadł wszystko, co dla niego przygotowała, choć to nie było zbyt wiele.
— Możesz mi powiedzieć coś więcej o tym kimś, który cię uratował? Dlaczego sądzisz, że nam zagraża?
— Bo on nie wie kogo ma atakować — przyznał z poczuciem winy. — On atakuje pracowników szpitala psychiatrycznego Mardoc — wyznał z bólem serca. — Twoja mama...
— Moja mama przyjeżdża tam tylko w weekendy! — podniosła swój ton głosu. — Powiedz mi? Czy kiedykolwiek cię skrzywdziła? Powiedziała coś złego? — Kinay ponownie zaczął kiwać głową na boki, ale Evelyn nie potrafiła się uspokoić. — Mama przyjmuje pacjentów w gabinecie albo jest w klinice na zachodzie miasta. Jest pośrednikiem. Wysyła do szpitala tylko niektórych pacjentów...
Dziewczyna ponownie usiadła na miejscu.
— Gianna to dobra kobieta. Ty też, Eve. Ja wiem, że byście nic nie zrobiły złego, ale on tego nie wie. My nie wiemy kto nas krzywdził — wyznał, przypominając sobie rzeczy jakie wydarzyły się w Mardoc. — Ufam ci — powiedział i ponownie zbliżył swoją twarz.
— Jak to... krzywdził? Przecież to szpital. Tak próbują wam pomóc.
— Nie... — Kinay wyglądał tak jakby był bliski płaczu. — Nieprawda... Oni nas torturowali. Nie wiemy kto, ponieważ zawsze zawiązywano nam oczy. Słyszeliśmy głosy, ale one były fałszywe.
Evelyn wiedziała, że słowa te mogły być wyssane z palca. Trudno było w nie uwierzyć, ale... dziewczyna mu ufała. Tak samo jak on zaufał jej.
— Oni nas zabierali do piwnicy. Krzywdzili nas. Przyprowadzali nowe dzieci. Część z nich nie dała rady przeżyć tych tortur — oddech chłopaka znów przyspieszył. — Potem nas odsyłano na górę i rozmawialiśmy z lekarzami. Widzieliśmy ich twarze. Próbowali nam wmówić, że to halucynacje, ale to nieprawda. On... On dowiedział się, że to próba manipulacji i uciekł. Obiecał, że po mnie wróci. I wrócił. A teraz się mści. Wrócił po latach i zrobi wszystko, żeby szpital psychiatryczny zapłacił za każdą krzywdę. Za każdą śmierć.
— Nie rozpoznaliście ich po głosie? Przecież nie każdy jest skorumpowany. Może zabijać niewinnych... — Evelyn próbowała wyciągnąć z chłopaka więcej informacji, ale zauważyła, że Kinay nie chciał zdradzić nawet imienia chłopaka, który rozpoczął już swoją zemstę.
— Po głosie nie mogliśmy, bo...
Chłopak nie dokończyła, ponieważ po chwili do domu przyszła niespodziewanie Gianna.
— Evelyn! Szybko włącz telewizor! Na wiadomości! Teraz!
— Mama? Tak wcześnie? — dziewczyna zabrała rzeczy z gabinetu i zostawiła tak Kinay'a, który nie wiedział co się właściwie działo.
Nastolatka zbiegła do kuchni, a matka dziewczyny rzuciła przemoczony płaszcz na krzesło. Evelyn nawet nie zauważyła, że padał tak obfity deszcz.
Włączyła telewizor, a w wiadomościach numerem jeden okazał się temat zabójstwa dwóch policjantów, a także ich podejrzany.
Evelyn widząc twarz Kinay'a w informacjach nie mogła w to uwierzyć. Przecież od trzech dni był tutaj...
— Podejrzanym o popełnienie tych dwóch zbrodni jest ten napastnik. Znamy tylko jego imię oraz przybliżony wiek. Kinay. Lat 18. Szpital Psychiatryczny Mardoc poinformował o ucieczce tego niebezpiecznego i niezrównoważonego psychicznie młodego mężczyznę. Posiada krótkie, blond włosy i charakterystyczny makijaż. Jeśli ktokolwiek widział podejrzanego jest zobowiązany do poinformowania władz policji.
Evelyn zacisnęła ręce w pięści i spojrzała na matkę.
— To nieprawda... Przecież Kinay cały czas był tutaj! O zabójstwie poinformowano dzisiaj rano, więc to niemożliwe, żeby...
— Wiem, Evelyn...
— Chodźmy na policję, powiemy jaka jest sytuacja i go uniewinnią. Mamo... Przecież on nic nie zrobił — powiedziała, a jej matka trzymając w sobie wszystkie emocje podjęła trudną decyzję.
— Musisz jechać do Amber. Szybko spakuj najpotrzebniejsze rzeczy, bo niewiadomo kiedy policja się tutaj zjawi. Na pewno niedługo dojdą do wniosku, że to ja byłam jego lekarzem kierującym.
— Co?
— To tylko kwestia czasu aż nas znajdą. Będą mnie przesłuchiwać. Nie mamy wyboru. Zaraz zadzwonię do Amber i...
— On wie o Amber — nagle w progu drzwi obie zobaczyły Kinay'a.
Gianna popatrzyła na córkę.
— Nie zamknęłaś drzwi na klucz? — zapytała z wyrzutem, a Evelyn zrobiło się głupio, że zapomniała o tak istotnej sprawie.
— On wie o twojej byłej żonie. Wie, że mieszkasz z córką — mówił dalej. — Wyeliminuje każde zagrożenie. Wiesz o tym — chłopak w kaftanie bezpieczeństwa podszedł do kobiety. — Tylko ze mną będzie bezpieczna — wyznał, a Gianna spojrzała mu w oczy wiedząc, że miał rację.
Kobieta głęboko westchnęła i popatrzyła na córkę. Nie miała wiele czasu, aby podjąć tak trudną decyzję...
— Jeśli tylko coś się jej stanie to... — szepnęła, a następnie zaczęła odwiązywać pasy bezpieczeństwa uwalniając tym samym chłopaka.
— Mamo... Co się dzieje? — zapytała, a Gianna zamiast jej odpowiedzieć zaczęła kszątać się po domu.
Po kilku minutach kobieta wręczyła córce pieniądze i broń.
— Wiesz jak się jej używa. Uczyłam cię — wyznała ze łzami w oczach.
— Mamo...
— Musisz mi zaufać. Wyjaśnię ci wszystko jak tylko ta cała sprawa się skończy. Kinay zabierze cię do zegarmistrza. Musicie iść piechotą. Nie korzystajcie z żadnych środków komunikacji.
— Ale...
— Żadnego ale, musicie...
Nagle cała trójka usłyszała głośny huk, który przeraził ich od stóp do głów. Gianna wybiegła z domu znajdującego się w sąsiedztwie i zobaczyła jak dwie przecznice dalej jedna z posiadłości została wysadzona w powietrze.
— To dom pani Hudson... — powiedziała Evelyn, która znalazła się obok swojej mamy.
Z domu nie pozostało prawie nic. Płomienie tańczyły wraz z kroplami padającego deszczu, a deski oraz konstrukcja mieszkalna roztrzaskała się na kawałki, które wylądowały u sąsiadów.
— Ona pracowała w szpitalu... — Evelyn połączyła fakty, a także usłyszała jak spłoszone gołębie uciekły przed chaosem jaki się niekwestionowanie rozpoczął.
Gianna chwyciła córkę za rękę i szybko podała jej płaszcz przeciwdeszczowy.
— Uciekajcie stąd szybko — powiedziała i spojrzała na Kinay'a, który był gotowy do ucieczki. Następnie popatrzyła na Evelyn, która nie potrafiła wykrztusić z siebie żadnego słowa. — Już...
— Muszę go odnaleźć — szepnął Kinay, który nie wierzył, że jego wybawca podjął się tak okrutnych działań tak szybko.
— Musisz uciekać, Kinay. Zabierz Evelyn do zegarmistrza — Gianna chciała się upewnić, że chłopak pojmował swoje zadanie.
— Muszę go odnaleźć — powtórzył.
— On... Na pewno nie chce cię w to mieszać.
— Oskarżyli mnie o zamachy i zabójstwo... On tego tak nie zostawi. Muszę go powstrzymać — wyznał z pełnym przekonaniem w głosie. — Ale daję słowo, że najpierw zaprowadzę Eve w bezpieczne miejsce — powiedział tak samo pewnie.
Gianna nie miała innego wyboru jak zaufać swojemu pacjentowi. Podeszła do córki, uścisnęła ją mocno, a następnie kazała im wyjść przez tylne wyjście. Kinay złapał za rękę Evelyn, która ciągle spoglądała na matkę z wymalowanym na twarzy niezrozumieniem.
— Mamo! O co tutaj chodzi?! Ty też musisz uciekać! On może tutaj zaraz przyjść! Mamo!
— Ona da sobie radę — szepnął Kinay, który dość mocno ściskał jej nadgarstek. — Chce cię chronić tak samo mocno jak ja — powiedział, a Evelyn spojrzała jeszcze raz na swoją rodzicielkę, która dała jej pieniądze oraz swój pistolet.
Gianna uśmiechnęła się do córki ten ostatni raz, zanim Evelyn i Kinay nie zniknęli pośród ponurej pogody. Kobieta wyszła ponownie na dwór i spogląda w stronę domu pani doktor Hudson, która mieszkała tam razem z córką, mężem oraz jedyną wnuczką.
Kilkanaście minut później przyjechała do niej policja.
***
— Mówię ci, żebyś mnie tak nie szarpał — Evelyn próbowała się wyrwać z uścisku chłopaka, który w ogóle jej nie słuchał.
Szedł przed siebie, a na głowę zarzucony miał kaptur, który skutecznie zasłaniał jego twarz.
— Do sklepu — powiedział tylko dwa słowa. — Skończyły mi się papierosy — wyznał, co tylko jeszcze bardziej zdenerwowało Evelyn.
— Moja mama została sama w domu. Może paść ofiarą tego psychola, który atakuje niewinnych ludzi, a ty myślisz o fajkach?! — krzyknęła, po czym Kinay wciągnął ją w pustą, ciemną uliczkę i nachylił się do jej twarzy.
— Gianna chce cię chronić — powiedział, zbliżając się coraz bardziej. Następnie mocno ją do siebie przytulił, a Evelyn kątem oka zauważyła przechodzących po chodniku policjantów patrolujących teren.
Dopiero teraz zrozumiała dlaczego Kinay zachował się tak a nie inaczej. Musiał ją nieco uciszyć, a także nie narażać, że ktoś ją zobaczy z najbardziej niebezpiecznym według miasta oraz władz człowiekiem.
— Ok... Pójdę ci je kupić — wyznała, nie chcąc się bardzo przyznać do swojego błędu.
Oboje znajdowali się blisko centrum miasta, a Evelyn znała jeden sklep na rogu gdzie mogli jej sprzedać papierosy bez potrzeby pokazywania dowodu osobistego.
— Zaczekaj tutaj na mnie. Zaraz wrócę — wyznała, a wtedy Kinay złapał ją ponownie za rękę.
— Pójdę z tobą — zaproponował.
— Lepiej będzie, abyś został tutaj. Wiesz... Za bardzo rzucasz się w oczy z tym makijażem — powiedziała. — Może będzie lepiej jeśli go zmyjesz? Wtedy policja...
— Nie. Nie zmyje go. Nie mogę. Idź. Wróć szybko — powiedział, jakby nieco urażony, że Evelyn w ogóle mogła go zapytać o kwestię jego makijażu.
Dziewczyna zacisnęła swoje wargi czując wstyd, bo wiedziała, że za jego makijażem musiała kryć się jakaś tajemnica.
— Dobrze, zaraz wrócę — wyznała, a potem wyszła z ukrycia kierując się blisko sygnalizacji świetlnej do sklepu.
Deszcz przestał na szczęście padać, ale panująca wszędzie wilgotność nadal była przytłaczająca. Nastolatka wyszła ze sklepu wraz z paczką papierosów. Wzięła pierwsze lepsze nie mając pojęcia, które dla Kinay'a byłyby odpowiednie. Nie chciała się nad tym długo zastanawiać, ponieważ chłopak mógł jej powiedzieć jakie preferował. Dodatkowo kupiła coś na kolację, aby pierwszej nocy poza domem nie umarli z głodu.
Poddenerwowana dziewczyna zaczęła iść w stronę ciemnej uliczki w jakiej ukrywał się Kinay i nagle usłyszała znajomy głos:
— Evelyn? Co ty tutaj robisz? — dziewczyna spojrzała w bok i zauważyła swoją przyjaciółkę.
— Gipsy — wypowiedziała jej imię i trochę się przestraszyła, że ona oraz Kinay znajdowali się tak blisko siebie. Bała się, że mogliby się przypadkiem spotkać. — Ja... Ja tylko...
— Uuu! Papieroski! Powiem Giannie następnym razem jak do ciebie wpadnę. Od kiedy to się pali? Raz, dwa! Przyznawaj się — Gipsy jak zwykle mimo ponurej pogody i mowy w wiadomościach o takich okropnościach zawsze była światłem w mroku.
— To nie dla mnie — przyznała.
— To dla kogo? No nie bądź taka — Gipsy spojrzała na przyjaciółkę podejrzliwie. — Pewnie znalazłaś sobie młodszego chłopaka, co? I to dla niego, mam rację? — dopytywała.
Evelyn poczuła się zakłopotana, bo przecież nie mogła powiedzieć jej prawdy. Źle się z tym czuła, ale robiła to tylko dla jej bezpieczeństwa.
— O! Spójrz! Coś się dzieje z telebimami! — Gipsy wskazała na telebimy umieszczone na budynkach i po chwili wyświetliła się w nich sylwetka oraz kompletnie nieznajoma nikomu twarz.
Był to młody mężczyzna około dwudziestu pięciu lat. Miał czarne włosy i ubrany był w długi płaszcz o tym samym kolorze. Jego sylwetka była bardzo szczupła, że ubrania jakie miał na sobie dosłownie na nim wisiały.
Dziewczyna o czarnych włosach z niebieskimi końcówkami ledwo zdołała się uśmiechać i z przymrużonymi oczyma patrzyła na wyświetlany obraz, który przyciągnął tłum ludzi.
— Co to ma znaczyć? — spytała sama siebie, a Evelyn po chwili poczuła jak za jej plecami ktoś stanął.
Odwróciła się i popatrzyła na Kinay'a, który z takim samym niedowierzaniem jak Gipsy patrzył na telebim.
— Witam moje kochane Ooooorlean City! — wykrzyknął mężczyzna widniejący na wielkim ekranie. — Jak miło, że w końcu mogę się wam pokazać osobiście! — klasnął w dłonie. — Nie będę ukrywał swojej twarzy, ani imienia. W końcu nie chcę, żebyście przypisywali moje dzieła jakiemuś dziwakowi. Moje imię to Ace i to ja jestem panem tego miasta! Jak wam się podobały moje ataki terrorystyczne? — nadstawił ucho i ciągle zadowolony kontynuował wzbudzając w Evelyn obrzydzenie. — Fajne, nieprawdaż, hah! Było cudownie patrzeć na to jak kolejny dom ginie w płomieniach! Czy nie tego chcieliście? To przecież wasze prośby!
— O czym on mówi? — zapytał Kinay i patrzył nadal na telebim.
Gipsy zerknęła w stronę chłopaka, który stanął obok Evelyn. Córka psychiatry pokiwała głową, aby jej przyjaciółka nie zrobiła czegoś, czego by żałowała.
— On nie jest zagrożeniem — wyznała.
Gipsy nie chciała w to tak łatwo uwierzyć, ale skoro mówiła to jej przyjaciółka nie mogła tego zignorować. Poza tym nie była w stanie trzeźwo myśleć widząc przed sobą twarz człowieka na ekranie.
Cała trójka słuchała dalej jego wywodu wraz z wielkim tłumem.
— Zastanawiacie się pewnie co ja plotę, tak? A teraz się zastanówcie! — chłopak w płaszczu wskazał palcem na ludzi. — Kto z was, choć raz narzekał na to nudne miasto? Kto z was pomyślał, choć przez ułamek sekundy o tym, że Orlean City nie posiada żadnej innej barwy prócz szarości? No kto?! "To nudne miasto". Teraz cytuje oczywiście, hahah! "Tutaj nic kompletnie się nie dzieje", "Ta dziura mnie dołuje". " Chcę stąd wyjechać za wszelką cenę" Po co zaraz wyjeżdżać? Zostańcie tutaj! Zostańcie, a zobaczycie jeszcze więcej, hahha — zaśmiał się w głos całemu miastu, a Evelyn spuściła głowę, bo była jedną z tych osób, które często mówiły źle o Orlean City. — Słuchałem was. Słuchałem i chodziłem pośród tłumów. Byłem w metrze, w pociągu, na stacji, na ulicach! Słyszałem was, wasze błagania i spełnię te prośby. Orlean City stanie się miejscem, w którym zdecydowanie nie zabraknie nudy, hahah! — chłopak, który przedstawił się jako Ace rozłączył połączenie z miastem.
Evelyn uchyliła usta z wrażenia, bo uświadomiła sobie, że kiedyś mogła się minąć z tym człowiekiem, nawet nie wiedząc, że ma do czynienia z szaleńcem. Wyglądał tak zwyczajnie. Jak każdy, przeciętny chłopak. Wcale się nie wyróżniał.
Dziewczyna po chwili spojrzała na Gipsy, która z szokiem spoglądała na telebim.
— Gipsy? — Evelyn zdała sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie widziała w oczach przyjaciółki takiego strachu.
— Przperaszam, Evelyn. Ja już pójdę — zaczęła się wycofywać. — Spokojnie, nikomu nie powiem o nim — zerknęła na Kinay'a. — Przecież już wiadomo kto jest prawdziwym przestępcą — wyznała i już chciała odejść, ale Evelyn szybko połączyła fakty, gdy ujrzała w kącikach oczu przyjaciółki gorzkie łzy rozczarowania i upokorzenia.
— To był on, prawda? — zapytała, a czarnowłosa uciekła od niej wzrokiem. — To z tym chłopakiem zaczęłaś się umawiać?
Gipsy była zszokowana nadal tą sprawą. Nie chciała, aby Evelyn się zorientowała, lecz klamka zapadła.
— Gipsy, proszę, obiecaj mi, że nigdy więcej się z nim nie spotkasz. Zablokuj jego numer. Zgłoś to na policję — powiedziała, dziewczyna z niebieskimi końcówkami kręconych włosów przytaknęła.
— Ona może nam pomóc do niego dotrzeć — Kinay podszedł do przyjaciółek i spojrzał na wyższą od Evelyn nastolatkę.
— Nie, Kinay! Nie wykorzystamy do tego Gipsy! — Evelyn spojrzała wrogo na chłopaka, po czym przytuliła przyjaciółkę. — Masz obiecać... Masz obiecać, że się z nim nie spotkasz.
— Dobrze — szepnęła, choć z jak ogromnym zawodem w głosie. — Co ty kombinujesz, Evelyn? — spytała, spoglądając na młodego chłopaka w makijażu.
— Sama nie wiem — uśmiechnęła się czując ekscytację.
— Głupia... — Gipsy pociągnęła nosem. — To nie świat z twoich książek — powiedziała. — Uważaj na siebie.
— Ty też — obie po chwili się pożegnały, a Evelyn zniknęła wraz z Kinay'em pośród budynkami.
Chwilę później do Gipsy zadzwonił ktoś z nieznanego jej numeru.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro