Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

◐ królestwo demona ◑

»»————>





     Bezcelowe włóczenie się po Orlean City.

     Tak można byłoby określić stan, w jakim znalazł się Kinay - chłopak przypominający swą charakteryzacją Jokera, a także Evelyn - dziewczyna, która sprzeciwiła się radzie matki i zrezygnowała z pójścia do zegarmistrza.

     Tego dnia Eve pożałowała, że złamała przykaz Gianny, ponieważ jutro o godzinie 17 miała się spotkać z najbardziej niebezpiecznym, bezwzględnym i tajemniczym mężczyzną. Dziewczyna nie potrafiła się uspokoić, ręce ciągle jej drżały, a gdy zauważał to Kinay tłumaczyła się ona zwyczajnym zimnem i przemęczeniem. Musiała kłamać, postanowiła, że okryje się nieszczerością względem chłopaka tylko dlatego, aby móc go ochronić. Osobliwy blondwłosy stał się dla niej ważny w pewien sposób. Nie rozumiała jeszcze do końca swoich uczuć, na pewno nie nazwałaby ich miłością, choć pocałunki znów zaczęły im towarzyszyć, gdy dotarli na kolejny dach, by móc spędzić następną noc poza normalnymi warunkami mieszkalnymi. Deszcz zaczął padać, a Kinay kurczowo okrywał Eve swoim płaszczem i momentami całował jej czoło. Dziewczyna unosiła po czasie głowę, ponieważ preferowała pocałunki w usta. Uwielbiała łączyć swoje wargi, które nie raz zdołały popępać od zimnych nocy z tymi należącymi do brata Ace'a. Pomalowane na czerwono usta, a kreski sięgały prawie do dolnych części ucha. Licealistce nie przeszkadzała ta maska, chociaż wolałaby wreszcie ujrzeć twarz chłopaka, który w jej ocenie w żadnym stopniu nie przyczynił się do śmierci Sama. Kinay nie był odpowiedzialny za to, co lekarze z Mardoc wyrządzili i jemu, a także innym dzieciom. Evelyn chciała zdjąć z niego ten ciężar, ochronić go przed okrutnym światem, który przekroczył swój limit w zadawaniu cierpienia blondynowi. Od teraz powinien doznawać tylko dobra, chodzić zwyczajnie do szkoły, mieć swój kąt, a nie koczować na dachach i skrywać się przed światem. Kinay był ofiarą, a całe miasto miało go za niezrównoważonego psychicznie wspólnika prawdziwego mordercy. Eve zacisnęła pięść, gdy pomyślała o czarnowłosym demonie i przypomniała sobie o krzywdach jakie wyrządził. Zmusił dziecko jednego z dyrektorów do uduszenia ojca, porzucił Kinay'a, własnego brata na pastwę losu, skrzywdził Gipsy, przez co jej najlepsza przyjaciółka leżała w szpitalu... Chciała, aby to ten potwór trafił za kratki i odpowiedział za każdy czyn z osobna, aby zapłacił za wypowiedziane, okrutne słowa. Nienawidziła go z całego serca, ale również z tą nienawiścią szedł strach. Evelyn obawiała się spotkania z kimś, kto ludzkie życie traktował jak bezwartościowe splunięcie. Nie miał sumienia i dziewczyna wiedziała, że brak empatii Ace'a mógł przyczynić się do jej najgorszego scenariusza. Mimo tego, że była świadoma swojej porażki, krzywdy jaka mogła ją spotkać to jednak... chciała tam pójść zamiast kogokolwiek. A tym bardziej zająć miejsce Kinay'a.

     — Eve? — zachrypnięty głos blondyna przemówił do niej przecinając gęste powietrze.

     Licealistka uniosła wyżej głowę i spojrzała na chłopaka, którego pragnęła ochronić przed bratem.

     — Tak?

     — Wiem, że ciągle myślisz o moim starszym bracie. Wiem, że nie potrafisz zrozumieć jego działań. Nie znasz go tak dobrze jak ja, ale mnie już znasz — wyznał, układając swoją dużą dłoń na policzku Evelyn. — Dlatego mi zaufaj i wiedz, że Ace nigdy mnie nie zostawi — dla szatynki te słowa były przepełnione naiwnością gorszą niż u sześcioletniego dziecka. — On nie ufa tobie, a ty jemu dlatego powiedział ci tak okrutne rzeczy — chciał bronić brata ze wszystkich sił, lecz Evelyn nie mogła, po prostu nie mogła wybaczyć żadnego działania takiemu potworowi.

     Chciałaby w tym momencie usłyszeć jedno. Pragnęła, aby Kinay powiedział, że ją okłamał w kwestii swojego rodzeństwa i wyznał, że Ace nie jest jego bratem. Nie widziała między nimi żadnego podobieństwa, czy to we wzroście, kolorze oczu, ideałach, działaniach, uczuciach.

     — Nie potrafię — szepnęła. — Nie chcę mu wierzyć, nie chcę go rozumieć — powiedziała, ale nie chcąc stracić ze swojego życia Kinay'a chwyciła go za rękę i splotła z nim swoje palce. — Ale ty jesteś inny. Lubię cię, Kinay i chcę, żeby ten koszmar wreszcie się skończył wtedy poproszę mamę, żeby ci pomogła zacząć żyć jak normalny nastolatek. Uda się. W to właśnie chcę wierzyć. W twoją przyszłość.

     — Eve...

     — Naprawdę — do oczu dziewczyny napłynęły łzy, ponieważ bardzo źle się czuła z tym, że musiała zatajać przed nim prawdę. — Zapomnij o bracie i żyj dla siebie. Uwolnij się z jego sideł. On cię tylko wykorzystuje, a ja nie mogę na to patrzeć — wzrokiem błądziła po jego pomalowanej na biało twarzy z elementami czerwieni i seledynu pod okiem aż w końcu dotarła do jego niebieskich oczu.

     Kinay nie zareagował na jej słowa. Chłopak jedynie się uśmiechnął, a następnie ułożył swoje palce na policzkach wykrzywiając swoje usta w zabawnym uśmiechu.

     — Co ty wyrabiasz? — Evelyn uniosła jedną brew, a Kinay odparł niewyraźnie:

     — Uśmiechnij się, Eve. Lubię, gdy się uśmiechasz — zdradził, a wtedy licealistka niekontrolowanie to zrobiła, a wraz z tym gestem pojawił się rumieniec.

     — Musisz odpocząć, bo zaczynasz mówić głupoty.

     — Jestem szaleńcem. Głupoty to moja specjalność — odparł, a Evelyn przewróciła oczami i ze złamanym sercem starała się odgrywać rolę wyluzowanej nastolatki.

     — Idź spać. Wezmę pierwszą wartę — powiedziała, po czym wstała na równe nogi i spojrzała w stronę centrum miasta.

     To właśnie tam zaczęła się kierować, pozostawiając Kinay'a śpiącego przy klatce schodowej.

      Evelyn odeszła, aby poznać zakończenie, jakie szykował dla niej los. Nie mogła się wyprzeć tego scenariusza, ponieważ przecież zawsze marzyła o tym, aby przeżyć przygodę podobną do bohaterek, o jakich czytała w książkach.


***


Dzień później
Kilka minut przed godziną 17




     Ace stał na dachu budynku SkyV i przyglądał się zegarowi umiejscowionemu na sąsiednim budynku. Usta wykrzywiały się raz po raz. Uśmiech, nerwowe zaciskanie szczęki, obrzęk pojawiający się na twarzy, a także lekko zmarznięte dłonie ogrzewające się w kieszeni płaszcza i wreszcie dźwięk kroków, których czarnowłosy oczekiwał. Młody mężczyzna odwrócił się na pięcie z radością, po czym popatrzył na licealistkę skrywającą się za dużym kapturem.

     — Nareszcie jesteś — powiedział z zachwytem, a następnie wyciągnął z kieszeni jakieś urządzenie, którego Evelyn nie mogła porównać do niczego innego prócz panelu do zmieniania kolorów do ledowych pasków na ścianach czy suficie.

     — Czego ode mnie chcesz? — zapytała, przepełniona wrogim nastawieniem do człowieka, który nie posiadał w jej odczuciach niczego z człowieczeństwa.

     — Będziesz główną gwiazdą dzisiejszego widowiska — powiedział i nagle nacisnął przycisk na czarnym urządzeniu, a Evelyn poczuła jak wokół budynku zrobiło się ciemno.

     Licealistka zmrużyła oczy, po czym przyjrzała się zmroku, który zbliżał się wielkimi krokami, jak i miejscu, w jakim zabrakło prądu. Evelyn domyśliła się, że to SkyV utracił prąd, a dodatkowe zasilanie zostało uniemożliwione, co było częścią planu Ace'a.

     — Prąd został wyłączony od 3 do 48 piętra — zdradził, a Eve nie miała pojęcia dlaczego pierwsze dwa piętra łącznie z parterem nie zostały odcięte od elektryczności.

     Dziewczyna spojrzała na szaleńca, którego płaszczem targały silniejsze powiewy wiatru występujące na tak dużej wysokości. Jego oczy przepełnione były mrokiem, jak i intrygą, jakiej Evelyn nie potrafiła rozgryźć. Było zbyt wiele nieświadomych, działania czarnowłosego nie dawały jej spokoju, ale za nic w świecie nie starała się go usprawiedliwić. Nie widziała w nim ani krzty dobrego uczynku. Był dla niej mordercą, nikim więcej.

     — Dlaczego to robisz? Czemu krzywdzisz Kinay'a? — zapytała, a Ace wybuchnął śmiechem, po czym wskazał palcem na oddalony od budynku telebim, na którym znajdowała się sylwetka dziewczyny.

     Wszystko było nagrywane, a ludzie, całe miasto mogło ujrzeć sytuację rozgrywającą się na deskach krwawego teatru.

     — W piekle brakuje kilku zepsutych dusz — Ace uśmiechnął się niepokojąco — Przyszedłem po nie — wyznał, a jego mocny śmiech rozbrzmiał i nacisnął kolejny guzik.

     Ten mały, okrągły przycisk sprawił, że doszło do następnego, ostatniego już wybuchu, jaki zaplanował. Evelyn wstrzymała powietrze i popatrzyła na zachód gdzie w powietrze wysadził niewielki blog mieszkalny. Do oczu licealistki naszły łzy, lecz sama nie mogła już niczego zrobić. Zginęli kolejni ludzie, być może nawet dzieci, niewinne rodziny... Siedemnastolatka pod wpływem emocji zaczęła biec w kierunku Ace'a i chciała go zrzucić z krawędzi budynku. Chciała, aby chłopak na zawsze zniknął z życia rodzin tych wszystkich ofiar. Jednak kiedy ruszyła w jego stronę czarnowłosy szybko ją obezwładnił i przystawił jej pistolet do skroni. Sytuacji sprzed kilku dni się powtórzyła i to dziewczyna znów była na przegranej pozycji.

     — Puszczaj mnie! — warknęła, chcąc być silna, lecz mowa jej ciała ją zdradziła. Evelyn nie potrafiła przestać się trząść.

     — Ciebie tez się tutaj spodziewałem — młody mężczyzna powiedział donośniej, co zbiło z tropu Evelyn.

     Do kogo on mówi? - spytała sama siebie w myślach, a po kilku krótkich chwilach wszystko stało się jasne.

     Słońce całkowicie zaszło za horyzont, promienie zsunęły się po ścianach monumentalnych budynków i nastała ciemna poświata, a z tej ciemności wyszedł wysoki, blondwłosy chłopak ukrywający swoją prawdziwą twarz za makijażem.

     — Kinay... Co ty tutaj robisz? — spytała, a w jej oczach przemknęło prawdziwe przerażenie.

     Chciała się wydostać z objęć Ace'a, ale nie mogła tego zrobić. Chłodna lufa broni przystawiona do jej głowy skutecznie ją przed tym powstrzymywała, ale nie mogła stać bezczynnie i milczeć. Chciała, aby blondyn stąd odszedł, uciekał najdalej jak tylko się da, ponieważ Ace był jego największą słabością, panem, którego słuchał się jak pies.

     — Evelyn nie ma z tym nic wspólnego — powiedział, ignorując kompletnie słowa dziewczyny.

     — Całe miasto patrzy — czarnowłosy zamachał bronią tuż przy uchu dziewczyny i uśmiechnął się niepokojąco. — Braciszku? Czy jesteś gotowy poświęcić się dla dobra tej sprawy? Pokazać wszystkim, co Szpital Psychiatryczny Mardoc zrobił nam i bezbronnym dzieciom? — zapytał, a Kinay patrzył na niższego z pełną powagą.

      Nie minęła nawet minuta, a wtedy blondyn zdjął z siebie płaszcz i odsłonił górną część ciała na kilka chwil, aby każdy mógł zobaczyć rany, jakie posiadał na swoim torsie  plecach, ramionach, dłoniach...

     — Doskonale — szepnął Ace wprost do ucha Evelyn, która coraz bardziej drżała. Serce łomotało w jej piersi i nie mogła powstrzymać fali narastającego niepokoju o chłopaka, który stał się dla niej kimś więcej.

     — Nie słuchaj go, Kinay! — krzyknęła, a wtedy Ace szarpnął ją w tył i kopnął ją w tylnią część nogi, przez co szatynka wylądowała na kolanach.

     — Kinay! — Ace wykrzyknął imię brata, który zdążył założyć na swoje ramiona ponownie płaszcz. — Nie masz racji, że Evelyn nie ma z tym nic wspólnego! Jest córką kobiety, która wtrąciła cię do tego lochu! Pozwól mi ją zabić! Wtedy przejrzysz na oczy jak piękna potrafi być zemsta! — krzyczał, a z jego ust wylatywały kropelki śliny. Szyja, jak i mięśnie twarzy były napięte, a broń odcisnęła się na bladym policzku dziewczyny, po czym spłynęły pierwsze łzy.

      Evelyn była jak sparaliżowana. Zwłaszcza, gdy Kinay postawił kolejny krok wprzód, a następnie zbliżył się do krawędzi dachu. Blondwłosy spojrzał w przepaść i wziął głęboki wdech, co tylko podsyciło ciekawość czarnowłosego.

      — Czyżbyś...? Czyżbyś chciał oddać za nią życie? Tego chcesz? — zapytał, a Kinay w ciszy stanął na kamiennym murku oddzielającym dach od spadku. — Życie za życie? Mi to odpowiada! Zabij się, Kinay! Nasze życia i tak są policzone!

      Blondwłosy odwrócił się tyłem do miasta i popatrzył wprost w oczy Evelyn. Licealistka klęcząc na twardym podłożu płakała gorzkimi łzami i przyglądała się sylwetce chłopaka, który nie miał żadnych wątpliwości, co do tego, które życie było więcej warte na tym świecie.

     — Nigdy nie chciałem być szaleńcem. Nigdy nie chciałem cierpieć. Nigdy nie chciałem umrzeć tak młodo — patrzył bezustannie na dziewczynę, która w ciągu tych kilku spędzonych razem paru dni i nocy dała mu wiele ciepła oraz próbowała przebudzić w nim nadzieję, na jaką nie potrafił sobie pozwolić. Ace mocniej ścisnął ramię dziewczyny, ale jego głodne wrażeń spojrzenie spoczywało na bracie. — Ale jeśli mam umrzeć po to, aby uratować właśnie ciebie... To warto — uśmiechnął się, a ten gest przeobraził się w szczery, choć kompletnie nie pasujący do sytuacji uśmiech.

      Wyrażał on szczęście.


     — To nie próba odkupienia poczucia winy — tłumaczył myśląc o młodym chłopcu, o Samie, który został pobity na śmierć w Mardoc. — To moja decyzja — otworzył oczy i postawił niewielki kroczek w tył. Te parę milimetrów oddalenia się sprawiło, że serce dziewczyny krzyczało. — Dla ciebie, Eve — wyznał i bez chwili zawahanie Kinay rzucił się w przepaść.

     — KINAY!!! — krzyknęła z całych sił, aż do tego stopnia, że poczuła rozrywający ból w płucach.

     Ace natomiast uśmiechnął się, choć jego wzrok wyrażał najprawdziwszy strach, a serce kurczyło się odtwarzając jak stare nagranie moment upadku swego brata.

     — Teraz już nic nie powiesz — szepnął, a Evelyn wyrwała się z objęć Ace'a nie zważając na to, że młody mężczyzna mógł wystrzelić za nią pocisk.

     Czuła na sobie obrzydzenie, dotyk psychopaty ją odrzucał, lecz jego brat był kompletnym przeciwieństwem. Polubiła go, przyzwyczaiła się do bliskości Kinay'a, z którą nie chciała się żegnać. Lecz... gdy spojrzała w dół, łapiąc się kamiennego murku jej ciało bez jej zgody zsunęło się na kolana, a jej umysł na zawsze zakodował widok osobliwego chłopaka, którego martwe ciało leżało na chodniku. Kałuża krwi. Roztrzaskana głowa. Kończyny powywijane w różnych kierunkach i tragiczna śmierć w szlachetnym celu.

     — Niee... Nieee!!! — krzyknęła i zaczęła płakać, łapiąc z trudem powietrze. Przełykanie śliny było dla niej jakby czymś nowym, jakby się dopiero tego uczyła, ponieważ kilkukrotnie w ciągu paru chwil potrafiła się nią zadławić.

     Do uszu obojga dotarły dzięki karetki na sygnale, policyjnych radiowozów, jak i helikopterów zbliżających się do miejsca, które miało zakończyć pandemonium rozegrane w Orlean City.


     Ace włożył ręce do kieszeni płaszcza i wypowiedział ostatnie słowa do dziewczyny pogrążonej w rozpaczy oraz żałobie:

     — Już nigdy się nie zobaczymy.

     Minęło parę chwil zanim Evelyn się opamiętała i mocno wbiła paznokcie jeden z kamiennych bloków.

     — Potwór... — szepnęła, ale gdy się odwróciła nie dostrzegła już nikogo.








     Ace musiał szybko zniknąć z budynku nie ze względu na specjalne służby mundurowe. Miał w planach na dzisiejszy wieczór jeszcze jedno spotkanie, które odbyło się w pobliskim, centralnym parku. Zbliżająca się noc była chłodna, ale młodemu mężczyźnie wcale to nie przeszkadzało, aby iść przed siebie dumnie z rozpiętą górną odzieżą. Uśmiech towarzyszył mu bezustannie na twarzy nawet, gdy wszedł na uliczkę, na której czekał na niego słynny detektyw Raymond.

     Greg od razu wycelował w niego bronią, a szczególnie pozostawał czujny, gdy Ace wyciągnął coś z kieszeni. Rosły mężczyzna nie podążał za swoimi instynktami. Nie pociągnął za spust, ponieważ ujrzał w drobnej dłoni Ace'a mały pendrive. Raymond zmrużył swoje oczy i podejrzliwie spojrzał na czarnowłosego, który przyszedł do parku będąc gotowy na każdy scenariusz. Jego zadanie dobiegło końca.

     — Wywiązał się pan z moich zadań, detektywie Raymond — Ace rzucił karty identyfikacyjne oraz pendrive wprost pod nogi mężczyzny. — Dorwał pan szefa snajperów polujących na takich jak ja — powiedział z dumą, ponieważ to dzięki jego wskazówką oraz pomocy gołębi Greg otrzymywał niezbędne informacje.

     — Nie myśl sobie, że to przekreśli każdą twoją winę! — odparł, poprzez zaciśnięte zęby. Czuł wstyd, że podążał za śladami młodego mordercy i manipulanta.

      — Wasz funkcjonariusz porwał nie tylko brata Barneta. Zabrał tam również mnie i mojego brata — odparł, stając się bardziej poważny. Podchodził do tej sprawy śmiertelnie poważny, ponieważ musiał poświęcić wiele dla dobra większości.

     — Brata? — zapytał, ale w ułamku sekundy rozwiązał proste równanie. — Kinay... — Raymond był pewny, że chłopak, który stracił dziś życie w imię idei Ace'a był jego bratem, co czarnowłosy potwierdził kiwając głową.

     — Dokonałem zemsty, dostarczyłem też kody i mapę budynku na pendrive, którą wyłudziłem od dyrektora Mardoc zanim go zabiłem. Dorzuciłem też karty identyfikacyjne. Ułatwią dostęp, jeśli nie otrzyma pan nakazu. Miasto jest skorumpowane dlatego potrzebowałem kogoś z zewnątrz. Nie mogłem zaufać Holtowi — wyznał, a Greg sprawdził podwładnego i był pewien, że łysy mężczyzna naprawdę nie miał pojęcia o porwaniach dzieci. Ace podszedł o krok bliżej i wysunął jedną nogę w bok, co wyglądało zdecydowanie niemęsko. — To czy zaraz zginę z pana ręki czy da mi pan odejść jest mi wszystko jedno — odparł beznamiętnym tonem, jakby od samego początku był przygotowany na śmierć. — Proszę tylko uratować te dzieci i zapewnić im pomoc. Wtedy moja walka oraz śmierć nieletnich będzie miała jakikolwiek sens — powiedział z bólem, który pękł w jego klatce piersiowej i rozlał się po całych wnętrznościach.

     Raymond nadal celował w jego stronę, ale gdy przypomniał sobie spadające ciało Kinay'a, a także desperackie samobójstwo Barneta... Zawahał się.

     — Na pewno to zrobię — cofnął swoją broń i schował pistolet za pas, a następnie sięgnął po wszystkie niezbędne rzeczy, aby móc wreszcie uwolnić uprowadzone i torturowane dzieci z Mardoc. Greg spojrzał na Ace'a i wyznał: — Obym cię nigdy więcej nie zobaczył.

      Czarnowłosy uśmiechnął się po dłuższej chwili przerwy i odwrócił się tyłem do człowieka, bez którego jego plan mógłby się nie powieść.

      — To mogę zagwarantować — odparł pewnie i odchodząc, Ace zrzucając swój płaszcz na ziemię.

      Raymond zmrużył oczy i zacisnął pendrive w dłoni. Włożył go do kieszeni kurtki, pod którą miał kamizelkę kuloodporną.

      — Wierzę ci, Ace.

      Detektyw zrozumiał, że nikt nie będzie w stanie odnaleźć młodego mężczyzny, który rozpętał chaos w Orlean City.

***

     Evelyn trafiła do szpitala. Była w ciągłym szoku i nie mogła pozbyć się widoku, jaki rozgrywał się ciągle w jej myślach. Upadek Kinay'a oraz jego niechlubny koniec. Przy dziewczynie znalazła się jej matka. Gianna spędziła z córką całą noc. Nie chciała jej już zostawić nawet na ułamek sekundy. Dlatego do domu także zawiozła ją osobiście.

     Od paru dni Evelyn nie wychodziła z pokoju. Leżała w łóżku, a książki, które miała przeczytać leżały na jej półce i zaczął się na nich osadzać kurz. Szare drobinki były mikroskopijne tak samo jak tysiące myśli licealistki, które nie potrafiły dojść do ładu. Eve szukała wyjścia z tej sytuacji, istniało dla niej ciągle mnóstwo niewiadomych, ale najbardziej karciła się za swoją naiwność. Mogła się domyślić, że Ace wyśle tego dnia gołębia, który wskaże Kinay'owi drogę do budynku. Ten potwór chciał jego śmierci, pozbyć się niewygodnego świadka jego barbarzyńskich czynów. Czarnowłosy przyczynił się do jego śmierci w takim stopniu, że Evelyn wyobrażała sobie, że to właśnie Ace popycha Kinay'a.

     Do pokoju nastolatki weszła Gianna. Kobieta przyniosła tacę ze świeżo ugotowanym obiadem, co jej się rzadko zdarzało. Zwykle Evelyn musiała sobie wszystko odgrzewać, ale tym razem było inaczej. Matka chciała złapać z córką ponownie kontakt, lecz wiedziała, że dziewczyna o długich, brązowych włosach będzie potrzebowała wiele czasu po tym jaka trauma ją spotkała.

     — Dzwoniłam do twojej szkoły, skarbie. Egzaminy końcowe będziesz pisać w drugim terminie — wyznała, choć Evelyn nic z tych spraw nie interesowało.

     Miasto straciło oprawcę, który nadal pozostawał na wolności, a ona utraciła nie tylko chłopaka, do którego zaczęła żywić uczucie, ale także przyjaciółkę, która rozpłynęła się w powietrzu. O jej ucieczce ze szpitala poinformował ją detektyw Raymond.

     — Evelyn... Jest coś o czym muszę ci powiedzieć — kobieta położyła dłoń na okrytej głowie kołdrą i kontynuowała z bólem serca. — Wiedziałam o całym planie... Współpracowałam z Acem i Kinay'em — przyznała, a wtedy Evelyn wyszła spod pościeli z szokiem wymalowanym na twarzy. — Nie sądziłam jednak, że Ace postąpi w tak okrutny sposób. Popełniłam błąd, ale... Udało nam się dzięki temu uratować te dzieci — szepnęła i schowała twarz w dłoniach nie mogąc powstrzymać nerwów, jakie kłębiła przez ostatnie miesiące. — Co ze mnie za matka? — zapytała samą siebie, lecz po chwili Gianna poczuła jak drobne ramiona jej córki otaczają ją uściskiem.

      — Chcę jechać do mamy — powiedziała, mając na myśli Amber. — Nie chcę tutaj już być. Zabierz mnie stąd — wyznała, choć Evelyn nie miała pretensji do Gianny, lecz nie potrafiła na ten moment tego wszystkiego wymówić i wyjaśnić. Pragnęła się stąd wydostać mając wrażenie, że całe Orlean City trzymało ją w niewidzialnych sidłach.

     Gianna spuściła głowę w dół i wstała z łóżka, ocierając pośpiesznie swoje łzy.


   — Dobrze... Zadzwonię do Amber i wezmę urlop w pracy, żeby cię zawieźć — odparła i szybko wyszła z pokoju córki, która nie mogłaby chodzić ponownie tymi samymi ulicami, jakimi krążyła wraz z chłopakiem... przypominającym Jokera.

      Dziewczyna znów zapłakała jednak tym razem na myśl o dobrym wspomnieniu. Wspomnieniu uśmiechu Kinay'a, który stał się jej światłem.

     On mnie uratował.







***

Kinay 😞

Czeka nas już tylko epilog. Jesteście gotów?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro