◑ epilog ◐
»»————>
Evelyn wyprowadziła się z Orlean City do Dalton, a wszystkie złe doświadczenia, jak i nierozwiązane tajemnice postanowiła zostawić za sobą skupiając się na studiach. Zakończyła pewien rozdział w swoim życiu, aby rozpocząć zupełnie nowy. Z Gianną kontaktowała się poprzez media społecznościowe, a dużą część wolnego czasu spędzała ze swoją drugą mamą Amber.
Minęły cztery miesiące odkąd Evelyn tutaj trafiła i podczas lekcji o stosunkach narodowych do sali wszedł nowy uczeń. Stanął on przy biurku profesora i poinformował, że od dziś będzie uczęszczał na zajęcia. Mężczyzna w okularach nieco się zdziwił, ale widząc pieczątkę z dziekanatu oraz nowym nazwisku wygenerowanym w elektronicznym dzienniku musiał pozwolić mu postać w sali. Wysoki chłopka o brązowych włosach uśmiechnął się i podziękował profesorowi za tę szansę, po czym spojrzał on w kierunku jednej z dziewczyn siedzącej przy jednej z najwyższych ławek w auli.
Młodzieniec postanowił siąść bliżej tablicy, ale nie miał zamiaru skupiać się na nudnym wykładzie, a obserwować tykający zegar zawieszony na ścianie. Po półtorej godziny rozbrzmiał dzwonek kończący te zajęcia i wszyscy wyszli z sali. Pierwszy był brązowowłosy, który cierpliwie czekał właśnie na ten dzień. Stał przed drzwiami napotykając spojrzenia innych studentów, lecz on liczył na zerknięcie tych niebieskich tęczówek. Evelyn Wise zamieniła przed wyjściem dwa zdania z profesorem, a gdy wyszła na korytarz popatrzyła na nowo przybyłego ucznia.
— Mogę... ci w czymś pomóc? — spytała, ale nie usłyszała żadnej odpowiedzi, co uznała za nieco dziwne zachowanie.
Dopiero z mijającym czasem zaczęła się przyglądać uważniej chłopakowi, w którym zaczęła dostrzegać kogoś więcej niż mogłaby sobie wymarzyć. Evelyn momentalnie zakryła usta drżącą dłonią i patrzyła na nieznajomego, który nie był jej kompletnie obcy. Brązowe włosy, wysoki, przystojny nawet, gdy nie miał na sobie ani grama makijażu. Pomimo tego, że chłopak miał teraz brązowe oczy, Evelyn dostrzegła w nich niebieskie tęczówki, jakie witały ją w Orlean City o wczesnych porankach.
— Eve — powiedział z uśmiechem, gdy dziewczyna wreszcie go rozpoznała.
— Kinay... — pełna szoku wymówiła jego imię i rzuciła mu się w ramiona, chcąc się przekonać czy naprawdę nie śniła. Kiedy doznała tej bliskości, poczuła jego zapach i doświadczyła jego silnych dłoni na swoich plecach dotarło do niej, że to nie mogła być mara.
Kinay z nią naprawdę tutaj był.
— Jak ty... — zaczęła, ale przyglądając się bezustannie chłopakowi, który zmienił całkowicie swój wygląd nie potrafiła pozbierać myśli, ani ułożyć prostych słów w zdania.
Kinay złapał ją za rękę i wyprowadził z budynku uczelni, aby wszystko wyjaśnić na spokojnie. Usiedli na ławce umiejscowionej tuż nieopodal boiska szkolnego, a Evelyn dalej nie potrafiła oderwać wzroku od człowieka, którego uznano za zmarłego.
— Przepraszam, że nie pojawiłem się wcześniej, ale... nie mogłem tego zrobić — odparł. — Obiecuje, że teraz wszystko ci wyjaśnię i ty zadecydujesz czy chcesz, abym uczestniczył w twoim życiu.
— Bez względu na to, co powiesz masz przy mnie być — Evelyn wtuliła się w tors niegdyś blondwłosego chłopaka, a ten niezrozumiale uniósł brwi w górę, jednak ciepło i miłość córki doktor Wise sprawiło, że się uśmiechnął.
Dziękuję - pomyślał i nie trzymając jej dłużej w niepewności zaczął opowiadać.
— Moja upozorowana śmierć by się nie udała, gdyby nie pomoc detektywa Raymonda. Ace skontaktował się z Gregiem poprzez gołębie, aby znalazł w kostnicy idealnego kandydata, który przypominałby mnie z sylwetki. Charakteryzacją zajęły się uwolnione dzieci z sideł Mardoc.
— Dzieci z organizacji, do której należała Gipsy.
Kinay potwierdził.
— Sekcję zwłok przeprowadzał nie jaki Cho i tak naprawdę kłamstwo mogło nie wyjść na jaw. Cho współpracował z Raymondem, a on z Acem. Tylko tak mogłem zacząć nowe życie... — chłopak spojrzał w oczy Evelyn, a ona słuchała jego słów z uwagą i wyrozumieniem, choć nadal była zła, że wszystko działo się za jej plecami.
— Najpierw musiałeś umrzeć...
— Mniej więcej.
— Zastanawiam się tylko... Czemu mi nie powiedziałeś...? — spytała, czując jak ból narastał. Emocje z dnia upozorowanej śmierci wracały.
— Nie mogłem. Wiele powodów było przeciwko temu, stąd moje milczenie — raczej grobowa cisza - pomyślała. — Ace wtedy zaczął działania, ale nie był pewny czy Raymond będzie współpracował. Gianna martwiła się o ciebie, więc postanowiła, abym wziął cię pod swoje skrzydła. Przy mnie byłaś najbardziej bezpieczna, ale faktycznie... Oboje nie przewidzieliśmy z panią Wise twojego porwania przez mojego brata. Ace wykorzystał cię do swoich własnych celów za co przepraszam... Nawet sobie nie wyobrażam jak musiałaś się czuć, ale mój upadek z dachu... Był zaplanowany.
Evelyn przypomniała sobie o tym jak Ace zgasił światła w dużej części budynku.
— Wszędzie były kamery, więc Ace wyłączył zasilanie, aby grupa dzieci w porę wysunęła zabezpieczenie, na które wpadłem wprost na niższe piętro, a druga grupa zrzuciła mojego sobowtóra. Telewizja nagrała tylko końcowy upadek — powiedział. — Od tamtej pory się ukrywałem z bratem, a Gianna sądziła, że wtedy nie wyjedziesz z Orlean City, jeśli się o mnie dowiesz. Wolała, abyś jak najszybciej stamtąd odeszła i zaczęła nowe życie — dodał z lekkim wstydem.
Eve poczuła złość wobec matki, ale... także nie mogła przestać myśleć o tym, jak ona musiała to wszystko przeżyć. Plan był niezwykle ryzykowny i ofiary były prawdziwe. Zginęło wiele ludzi, w tym personel szpitala Mardoc, a także policjant Kennedy, który porywał dzieci.
Licealistka się zamyśliła, była pod wrażeniem planu, w którym uczestniczyli ramię w ramię policjanci, jak i osoby uznane za kompletnych psychopatów. Starała się pogodzić z prawdą, jaką usłyszała, ale tego wszystkiego było zbyt wiele...
— Muszę też ci się do czegoś przyznać... — Kinay zsunął rękę z ramienia Evelyn i usiadł naprzeciwko niej, choć trudno było mu spojrzeć w oczy osoby, którą skrzywdził. —Okłamałem cię w jeszcze jednej kwestii — odparł i nerwowo zaczął bawić się palcami. — Tak naprawdę nie mam brata — przyznał, a Eve wreszcie poczuła, choć na krótką chwilę ulgę.
— Wiedziałam. On nie mógł mieć nic wspólnego z tobą. Zbyt bardzo się różniliście — powiedziała, po czym z niespokojnym uśmiechem, jaki pojawił się na jej twarzy dziewczyna przytuliła się do Kinay'a i głęboko wierzyła w to, że wreszcie będzie mogła wspólnie z nim zacząć zwyczajną codzienność.
Bez kłamstw, bez ucieczek, bez stania pomiędzy morderstwami i intrygami. Chciała pokazać chłopakowi zupełnie inny świat i sprawić, by choć na moment zapomniał o latach męki, jakie go dotknęły, wiedząc, że Kinay nigdy nie wymarze ich z pamięci.
Kinay odwzajemnił ten uścisk i dodatkowo pocałował Evelyn w czubek głowy myśląc w samotności o Ace'ie, mając nadzieję, że bezpiecznie zdołał uciec, i rozpocząć nowy start.
***
Gipsy podążała przed siebie trzymając odpowiedni dystans za elegancką kobietą, która wysiadła z taksówki i szła w wysokich szpilkach ciągnąc za sobą walizkę. Kobieta o długich, czarnych włosach w białym płaszczu przekroczyła odsuwane drzwi i weszła na korytarz lotniska kierując się do odpowiedniej bramki. Czarne rajstopy w kropki idealnie opinały szczupłe nogi długowłosej natomiast Gipsy przyspieszyła swój chód i mając ręce w kieszeniach oraz spięte niebieskie kosmyki zawołała:
— Ace... — zwróciła się do długonogiej piękności.
Na twarzy eleganckiej kobiety pojawił się szeroki uśmiech, który był jeszcze bardziej wyraźny poprzez ciemny odcień szminki zdobiącej jej usta. Długowłosa odwróciła się z chytrym uśmiechem na twarzy i spojrzała na młodszą od siebie dziewczynę, która była niegdyś jej wrogiem.
— Widzę, że Raymond zachował się szlachetnie i cię nie wydał — powiedziała, a Gipsy stojąc naprzeciwko kobiety doszukiwała się w jej wyglądzie tego chłopaka, w którym bezapelacyjnie się zakochała.
Trudno było jej w to uwierzyć, ale dzieci wychowywane w Mardoc były mistrzami kamuflażu. Prawdziwym królem tej gry okazał się jednak Ace, w którym nikt prócz Gipsy i Raymonda nie doszukał się kobiety.
— Najważniejsze, że dzieci zostały uratowane. Są pod opieką pani Gianny Wise.
— Plan zakończony sukcesem — wyznała, podchodząc bliżej dziewczyny o niebieskich końcówkach. — A modulator głosowy prawie uchronił mnie przed zdemaskowaniem — powiedziała, świdrując wzrokiem tęczówki Gipsy, która ani trochę nie bała się osoby, którą miała przed sobą. — Jak mnie odnalazłaś? — spytała spokojnie wiedząc, że nie musiała się wcale spieszyć, ani niczego obawiać. W innych okolicznościach musiałaby się pozbyć młodszej, lecz wierzyła w to, że była snajperka jej nie zdradzi. Poznała tę prawdę parę miesięcy temu, a mimo to nie doniosła policji, nie wysłała anonimowego listu.
— Poszłam śladem gołębi, a następnie znalazłam twoją kryjówkę przy dzwonnicy — Gipsy przypomniała sobie, że to zadanie wcale nie było takie łatwe, ale wreszcie wpadła na jej trop. — Wzięłam też pod uwagę okolicę sklepu, w którym kiedyś zrobiłaś zakupy dla tamtej staruszki — uśmiechnęła się, a kobieta udająca przez wiele lat mężczyznę była pełna podziwu swojej przeciwniczki. — Nie tak trudno było cię znaleźć.
Kobieta w białym płaszczu z dużymi brązowymi guzikami podeszła bliżej niższej od siebie Gipsy i pewna siebie skrzyżowała ręce na piersiach, który przez długi czas skrywała za bandażami.
— A może chciałam, żebyś mnie odnalazła? — powiedziała o ton ciszej, starając się zabrzmieć jak najbardziej seksownie. — Jeśli tylko chcesz możesz ze mną zacząć nowe życie — uśmiecha się do Gipsy, która bez wahania złapała za jej delikatną dłoń, czym trochę zdziwiła Ace'a.
— Nawet nie wiem jak masz na imię — zaśmiała się i popatrzyła w brązowe oczy, które już nie przypominały mroku.
Kobieta o długich, czarnych włosach przejechała kciukiem po dłoni Gipsy i po chwili zastanowienia odparła:
— Alice.
Koniec
***
Mam nadzieję, że moja książka Wam się spodobała i napiszecie o niej dwa słowa 🙈 jestem ciekawa Waszych opinii ❤
Zapraszam również do następnego rozdziału tam czekają na Was pytanka oraz ciekawostki ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro