[9] Pierwsze iskry
*** 11 listopada ***
Restauracja nie świeciła luksusami, tak samo jak nie miała obecnie wielu gości. Większość była zajęta czymś innym, niż romansowaniem z osobą, u której nie ma się szans. Mimo tego, on się nie poddawał. Ten chłopak był jedynym powodem, dlaczego nadal wierzył, że życie będzie lepsze i będzie mógł uśmiechnął się szczerze. Ostatnio nawet przyjaciele nie potrafili go rozbawić, pocieszyć, pozwolić zapomnieć o smutnej rzeczywistości. Jego uśmiech, spokój w oczach, delikatne rumieńce na policzkach. Trwała w nim radość, nieopisywalna beztroska.
-Nie myśl, że coś z tego będzie. - Rzucił Lovino, kończąc przeżuwać ravioli. Schlebiało mu, że Antonio zaprosił go do restauracji i postawił obiad, ale wiedział, że ten się łudzi, że coś z tej relacji powstanie. Tyle lat, tyle powtarzania, a on dalej twierdził, że się w nim zakocha. Musiałby zdarzyć się cud, żeby upadł tak nisko, zakochując się w Carriedo. Nie był taki zdesperowany.
-Nie tracę nadziei. Przecież wszystko może się wydarzyć, a ty we mnie zakochać. Nie możesz wyprzeć się tego, że jestem naprawdę atrakcyjny i ładnie byśmy razem wyglądali. - Antonio uśmiechnął się, popijając po chwili wino oraz myśląc nad tym, jakim szczęściarzem jest, skoro taka osoba jak Romano, zgodziła się na wyjście do takiego miejsca. To musiało coś znaczyć. Nie samą litość Vargasa nad nim, a głębsze uczucie.
-Wygląd nie jest wszystkim. Może jesteś przystojny, dobrze zbudowany, z twarzy nawet nie głupi, ale twój charakter mnie odstrasza. Jesteś skończonym debilem, bez szans na dobre życie. Potrzebuję kogoś dojrzalszego. Jednak i tak dziękuję za zaproszenie na ten obiad. - Carriedo mógł udawać, że go to nie ruszyło, lecz nie chciał tego robić. Znowu coś w nim pękło, a krople deszczu padające na szybę, nie były w stanie go uspokoić. Panowanie nad sobą było trudne. - Miłość romantyczna nie jest dla mnie. - Dodał szatyn, kończąc posiłek.
-Głupoty gadasz. Taka miłość jest dla każdego, wystarczy uwierzyć i poczekać. Po prostu ciężko znaleźć ci kogoś odpowiedniego i stwierdzić, że twój ideał siedzi naprzeciwko ciebie. Ale zauważyłem coś. Widzę, że zabraniasz zakochać się Feliciano. To nie jest dobre zachowanie, jak na starszego brata. - Lovino wolał już rozmawiać o tym, że niby kiedyś będzie z Antoniem, a nie o tym, że wystrzega młodsze rodzeństwo od miłości. To nie był temat odpowiedni na posiedzenie w restauracji.
-To nie jest twój interes. Feliciano jeszcze nie ma potrzeby bycia z kimś w związku, więc to nie tak, że mu zabraniam miłości romantycznej, a on jej nie potrzebuje. - Carriedo zaśmiał się w odpowiedzi. Doskonale wiedział, jaka jest sytuacja u Vargasów i nieciężkie było stwierdzenie, że Romano odpycha wszystkich kandydatów na partnera Feliciano. Uroki starszego rodzeństwa.
-Rozumiem, że twoje życie romantyczne jest słabe, ale nie musisz od tego bronić brata. On sam doskonale wie, czy ktoś jest jego ideałem, czy może lepiej sobie odpuścić. Praktycznie do każdej osoby, z którą Feli jest nadto blisko, odnosisz się wrogo. Ostatnio nawet do Ludwiga zacząłeś się przyczepiać. - Wiele z tego tematu nie wynikło. Romano nie miał zamiaru kontynuować rozmowy o tym, więc szybko wstał od stołu i prędkim krokiem wyszedł z restauracji, pozostawiając Carriedo samemu sobie. Przynajmniej teraz Antonio wiedział jakich tematów musi unikać w rozmowie z ukochanym, byle ten od niego nie uciekł.
***
Feliks doskonale bawił się w swoje urodziny. Nie sądził, że będzie aż tak cudownie, a atmosfera aż sama się prosiła, żeby zacząć szaleć w salonie. Pomijając już doskonałe prezenty, jego ulubione piosenki do tańczenia, i niesamowicie rodzinne klimaty, był tutaj Gilbert. Przyszedł, pozostali nie mieli nic przeciwko jego obecności, a nawet babcia zaczęła się go dopytywać o pewne rzeczy i chyba zaczęła wyobrażać sobie nie wiadomo co, gdyż podejrzliwie patrzyła w jego stronę, gdy obracał się w towarzystwie Beilschmidta. Może powiedzenie o swojej orientacji nie będzie tragedią, skoro nawet babcia najprawdopodobniej zaczyna myśleć o roli zawodowej swatki.
-Dobrze się tutaj bawisz? - Zapytał Feliks, dalej bujając biodrami na boki, stojąc obok Gilberta. Ten zaśmiał się w odpowiedzi, czasami kierując swój wzrok na tańce Feliciano, a były one na pewno nietypowe. I na swój sposób też niepokojące. Spojrzał na Łukasiewicza, próbując wymyślić jakieś sensowne pochwały za zrobienie takiej dobrej imprezy. Co prawda, brakowało mu tutaj alkoholu i typowej, pijackiej zabawy, ale nie narzekał.
-Jest całkiem w porządku. Co prawda, niektóre osoby z twojej rodziny lekko zanudzają, a tort był słaby, jednak mogło być gorzej. Tak w ogóle, to ładnie się ubrałeś. - Blondyn zarumienił się, słysząc ten komplement. Bardzo lubił, gdy go chwalono i przyznawano, że dobrze się ubrał. A dzisiaj jedynie Gilbert zwrócił uwagę na jego ubranie, nad którym przecież tak mocno się starał. Aż nie wiedział, co odpowiedzieć.
-Wiesz, bardzo mi miło, że tak twierdzisz... - Zielonooki musiał się opanować, a nie nagle robić z siebie wielce zawstydzonego chłopca. Jednakże, co mógł poradzić na to, że komplementy Gilberta tak na niego działały? Serce wręcz krzyczało, żeby się na niego rzucić, wykrzyczeć swoje świeże uczucia, i rozpocząć wspólną drogę ku radości i wspólnej śmierci, kończącą ten wspaniały oraz błyskotliwy romans. O czym on myślał? Nie będzie żadnego romansu. Na zawsze utknie w smutnej spirali samotności, a Gilbert przecież jest hetero.
-Co tak się zawiesiłeś? - Beilschmidtowi nie podobało się to, że Łukasiewicz nagle zamilkł i tępo wpatrywał się w podłogę, ambitnie o czymś myśląc i próbując wykombinować jakieś mądrości. Zapewne było to trudne, kiedy do uszu docierała głośna, dyskotekowa muzyka, do której rodzina Feliksa uwielbiała tańczyć i odwalać inne głupoty.
-Czy ty jesteś hetero? - Gilberta aż zamurowało. Skąd to pytanie się w ogóle wzięło?! Oczywiście, że nie był heteroseksualny, ale nie uśmiechało mu się afiszowanie z tym i chwalenie na każdym kroku, że on z dziewczynami nie lubi chadzać do łóżka. Lecz chyba przyjacielowi może powiedzieć taką rzecz, tym bardziej, że chciałby znać odpowiedź na nurtujące go pytanie. Dlaczego w jego głowie pojawiła się myśl, że Feliks może chcieć z nim związku?
-No... Nie. Nie jestem, a co? - Feliks się zapowietrzył i o mało nie zakrztusił własną śliną. A więc była szansa na bycie parą! Niestety, nie był na tyle przekonujący i atrakcyjny, żeby Beilschmidt się w nim zakochał i postanowił rozpocząć związek. Życie nie jest bajką, nie zawsze wszystko się dobrze kończy.
-Feliks, ponoć miałeś powiedzieć mi coś bardzo ważnego. - Jakub podszedł do brata, gdy ten sam chciał się wyspowiadać albinosowi ze swojej orientacji. Poczuł nagły napływ odwagi, a ktoś musiał to zniszczyć. Jak zawsze zresztą. - Przepraszam, że wam przeszkadzam. - Dodał jeszcze chłopak, oczekująco i z uśmiechem patrząc na młodsze rodzeństwo.
-Przepraszam Gilbert, ale to dla mnie naprawdę poważna sprawa.
-W porządku, nie zatrzymuję cię. Najwyżej sobie teraz pogadam z twoją babcią, a ty już leć. - Feliksowi zrobiło się cieplej w środku, kiedy Gilbert posłał mu widok swoich lśniących zębów i ślicznego uśmiechu. Niebieskooki dziwnie zerknął na brata, jakby wyobrażał sobie już nie wiadomo co. Nic nie było rzeczy, przynajmniej teraz. Wszystko mogło się zdarzyć, ale na miłość nie ma tutaj miejsca.
-Więc, co takiego chciałeś mi przekazać? To coś bardzo poważnego? - Łukasiewicz przytaknął i poszedł z bratem do mniej zaludnionego miejsca, byle reszta nietolerancyjnej rodziny tego nie usłyszała. Stanęli przy ścianie, a wzrok blondyna czasami sam leciał w stronę Beilschmidta. Miał wrażenie, że długo sobie sam nie poradzi w tej sprawie.
-Tylko nie bądź zły i za nic w świecie, nie mów tego reszcie rodziny, swoim znajomym, czy komukolwiek innemu. Nawet ścianom tego nie mów! - Szatyn przytaknął rozbawiony, myśląc, że zielonooki za bardzo się denerwuje. Miał w nim oparcie, a nie wroga. Blondyn nie miał zamiaru przedłużać, a wyskoczyć z tym w najspokojniejszy, lecz również najmądrzejszy sposób jaki tylko jest.
-Wiem, że może to być dla ciebie szokujące. Również patrząc na to, co zawsze gadał nam ojciec, a reszta na to przytaknęła. Jestem gejem. - Na początku, Jakub nie załapał tych słów i tylko głupio się uśmiechnął, myśląc, że jest to jakaś pozytywna informacja. Dopiero po minucie zrozumiał, że jego młodszy brat jest, jakby to ujął ich "kochany" ojciec, wybrykiem natury, który trzeba tępić.
-Żartujesz sobie, prawda? - Murgas nie wiedział, co o tym sądzić. Przecież nieodpowiednie będzie rzucenie się na własnego brata i krzyczenie na niego, że ma zacząć się leczyć i stać się normalnym człowiekiem. Radmila mu mówiła, że każdy zasługuje na szacunek oraz bycie tolerowanym, a odmienność od reszty społeczeństwa nie jest czymś złym. Jednak od dzieciaka ojciec mu wpajał, jak i reszcie rodziny, że takich badziewi trzeba się pozbywać, tępić je, pozbywać się ich siłą, oraz pokazywać całym sobą, że "pedalskie kurwy" nie mają dla siebie miejsca na świecie.
-Nie żartuję. Mówię poważnie. - Feliks zaczynał denerwować się coraz bardziej. Aż do tego stopnia, że zrobił się blady, ledwo stał na nogach, ręce zaczęły się trząść, a w środku go skręcało do tego stopnia, że zapragnął zwrócenia tortu urodzinowego. Odbiegł od brata i pobiegł w stronę Gilberta, a wydawało mu się, że właśnie u niego znajdzie chwilowe ukojenie. Jakub nadal nie wiedział co ze sobą zrobić.
*** 13 listopada ***
Właściwie, to nie wiedzieli co mają tutaj robić. Siedzieli w tej niewielkiej sali, co chwilę na siebie spoglądali, i myśleli o słowach Francisa. "Obgadajcie sobie sprawy organizacyjne i jak chcecie, żeby to między wami wyglądało". Co on miał na myśli, mówiąc to? Mieli na luzie rozmawiać o swoich posadach, czy ustalać nowe zasady w szkole, które i tak byłyby później odrzucone przez nauczycieli? Chyba nikt nie lubił, gdy dawano mu niejasne polecenia. Tylko marnowali swój czas, przyszli godzinę wcześniej do szkoły na nic, nawet nie poszli do przodu z tematem.
-Może pan przewodniczący zabierze głos? - Zagadał Alfred, wracając do siedzenia przy stole i zastanawianiu się, dlaczego Arthur tak się od niego odsunął. Nadal mieli kontakt, jednak Kirkland chyba nie chętniej bywał obok niego. Nie rozumiał tego, a też nic nie zapowiadało, że niedługo otrzyma odpowiedź na nurtujące go pytanie. Matthew westchnął, myśląc nad swoim stanowiskiem, z którego nie był dumny. Lecz trudno było mu odmówić, a teraz nie było odwrotu.
-Myślę, że poprzedni przewodniczący był lepszy. - Rzucił krótko Williams, wracając do swojej standardowej pozycji, jaką była twarz schowana w dłoniach. Gdyby chociaż trochę znał się na rządzeniu, miał jakiekolwiek doświadczenie, czy nawet cholerną charyzmę jak jego towarzysze, byłoby mu łatwiej. Ale nie, życie musiało go obdarzyć ponadprzeciętną nieśmiałością i brakiem możliwości poprawnego wysławiania się przed dużą publiką.
-Przesadzasz. Przecież nie jesteś takim złym kandydatem na przewodniczącego. Na pewno dostaniesz wsparcie od nas, Francisa, innych uczniów. Wystarczy tylko trochę pewności siebie i uśmiechu! - Bella zdecydowanie była najwspanialszym słońcem tego towarzystwa. Ciężkie było nielubienie jej. Blondyn lekko się uśmiechnął i pozwolił dziewczynie na poczochranie jego włosów, co nie zawsze mu się podobało.
-Myślicie, że sobie poradzę? Przecież to jest ogromna odpowiedzialność, na którą nie jestem gotowy. - Matthew miał zamiar smucić się nad sobą tak długo, dopóki Bonnefoy sam nie przyzna, że szkoła zasługuje na kogoś lepszego. Jego depresyjna dusza mówiła, że sobie nie poradzi, a on głupi jeszcze jej na to przytakiwał i był (nie)zadowolony z życia.
-Kto sobie poradzi, jak ty sobie nie poradzisz? Stary, nadajesz się do tej fuchy, jak nikt inny! Zrobisz z tej szkoły istne złoto, a my ci w tym pomożemy. - Alfred posłał bratu pocieszający uśmiech, sprawiając, że ten stał się odrobinę weselszy. Może nie będzie tragedii, jednak coś mu mówiło, że nadchodziły ciężkie czasy. Potrzebowali kogoś silniejszego, kto w razie problemów, mógłby im pomóc. Przynajmniej spróbuje, a próbowanie człowieka buduje.
***
Feliks nie sądził, że kiedykolwiek zacznie się tym interesować. Ba, nawet nie sądził, że przestanie uważać to za głupotę! Pewnego pięknego dnia, gdy spokojnie przeglądał Instagrama, natrafił na zdjęcia dość uroczych chłopaków w sukienkach i przyznał, że jest to całkiem ciekawe. Wkręcił się w to, przeglądał coraz więcej zdjęć tego typu, oglądał filmy, aż w końcu sam zapragnął crossdressingu. No co mógł poradzić na to, że chodzenie w sukienkach i upodabnianie się do kobiet było dla niego ciekawe?
Na przerwie międzylekcyjnej nie próżnował i również przeglądał zdjęcia facetów w damskich ubraniach. Wydawało mu się to fascynujące. Już nawet nie chodziło o to, żeby robić z siebie kobietę, lecz damskie ubrania były dla niego idealnym sposobem na urozmaicenie swojego nudnego życia. Niedawno z dwa razy ubrał sukienkę, jednak to tylko po to, żeby wkurzyć Gilberta i mieć dobry strój na halloween, a to się nie liczyło.
-Feliks, dlaczego przeglądasz takie zdjęcia? - Zapytała Erizabeta, niepewnie zerkając na stronę przeglądaną przez przyjaciela. Feliciano sam zastanawiał się, co takiego strzeliło Łukasiewiczowi do głowy. Miał tylko nadzieję, że nie zacznie sam chodzić w sukienkach, a gdyby nawet zaczął, to przecież jest jeszcze jego nietolerancyjna rodzina. Jak oni by zareagowali na Feliksa, który chodzi w sukienkach?!
-Zabronisz mi? Podoba mi się taki styl i sam chciałbym się tak ubierać. Co prawda, nie na co dzień, ale tak okazjonalnie, żeby czasami się zabawić. - Odpowiedział blondyn, kontynuując oglądanie zdjęć i fantazjowanie o tym, że sam się tak ubiera. Najbardziej interesowała go reakcja rodziny, choć obawiał się ich. Przecież mogą zacząć na niego krzyczeć, nawet go bić, znęcać się nad nim. A to tylko dlatego, gdyż chciałby być sobą. To nie było nic pewnego. Rozpoczęcie swojej przygody z crossdressingiem nie musi mieć miejsca.
-Oni są tacy ładni. - Skomentował Vargas, obserwując tych ślicznych mężczyzn. Nie chodziło o sukienki, spódniczki, czy inne ubrania tego typu. Chodziło o ich świetną figurę, której tylko pozazdrościć. Marzył o tym, żeby tak wyglądać, móc olśniewać innych swoim wyglądem, żeby inni mu zazdrościli wyglądu. Jednak obiecał sobie, że przestanie chudnąć, a robił to głównie dla Ludwiga. Robił wobec niego takie głupoty, zachowywał się dziwnie, aż w końcu zdał sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej się w nim zakochał. Niby się tego wypierał, ale było to trudne.
-Jesteście dziwni. Błagam, nie bierzcie z nich przykładu. - Eliza nie sądziła, że dojdzie do czegoś takiego. Kompleksy rudowłosego zaczęły się właśnie przez ideały z Instagrama, a teraz tylko powielał swoje spaczenie umysłu i wyobrażał siebie jako strasznego patyka, który niby będzie mógł wyrwać jakiegoś faceta. A Feliks już wystarczająco zrobił z siebie idiotę, kiedy ubrał sukienkę. Co nie oznaczało, że wyglądał w niej źle. Po prostu było to zaskakujące.
-Spokojnie, Elcia. Jesteśmy ogarnięci i nie będziemy upodabniać się do gwiazdek z Internetu. - To było kłamstwo. Bezczelne kłamstwo, które udało się wmówić najlepszej przyjaciółce. Feliciano próbował opanować się ze swoim chudnięciem, jednakże Feliks potrzebował zmiany w życiu. I stwierdził, że sukienki będą do tego idealne. Niestety, rodzina nie miała podchodzić do tego zbyt pozytywnie.
***
Bycie psychologiem potrafiło być ciężkie. Nie chodziło już tylko o miano psychologa w szkole, a wszystkie pozostałe rodzaje tej posady. Nawet jeśli sam nie miałeś większych problemów w życiu, to szybko mogłeś zacząć żyć życiem swoich pacjentów, czy osób bliskich. Antonio mimo swojego optymizmu i wielu radości w życiu, czasami za bardzo przejmował się swoimi uczniami. Nie spodziewał się, że teraz do jego gabinetu wejdzie Natalia i będzie chciała pomocy w pewnej kwestii.
-Coś się stało? - Zaczął na starcie, odkładając telefon na bok. Natalia westchnęła, będąc cholernie zawstydzona tą sytuacją. Nie lubiła o tym mówić, a właśnie godziła się na spowiadanie praktycznie obcemu typowi ze swojego życia i mówienie mu o najskrytszych zakątkach swojej egzystencji. Wycofanie się będzie oznaką tchórzostwa.
-Potrzebuję wygadania się komuś. To dla mnie ważne, a też jest mocno związane z moją siostrą. Jest z nią coraz gorzej, a Francis zamiast zmusić ją do wzięcia zwolnienia i zaczęcia porządnej terapii, ulega jej i pozwala dalej tutaj pracować. - Carriedo przytaknął i skinął dziewczynie głową na krzesło, żeby usiadła. Wiedział o sytuacji Yekateriny i jej upartości, jednak nie sądził, że jest z nią już tak źle. Nie było go tutaj około miesiąca, nie orientował się w temacie. - Poza tym, Ivan coraz bardziej wyskakuje ze swoimi homofobicznymi ideologiami, co mnie wkurza. - Dodała jeszcze blondynka, siadając naprzeciwko nauczyciela. Miała nadzieję, że nie zostanie źle odebrana ten jeden raz.
-Boisz się braku akceptacji u brata? - Antonio nie musiał być geniuszem, żeby domyśleć się, że Arlovskaya pewnie wyróżnia się swoją orientacją seksualną na tle innych osób. Akurat o dziwnych poglądach Braginskiego doskonale wiedział i momentami, nawet go tym przerażał. Słowa tego faceta były wręcz niedopuszczalne. Dziwił się Bonnefoyowi, że nadal trzymał w tej szkole tego wariata.
-Nie wiem jak na to wpadłeś, ale tak. Najprawdopodobniej, jestem bi i chciałabym o tym powiedzieć rodzeństwu. - Zielonooki nie wiedział co na to odpowiedź. Niby miał pomóc, lecz co on mógł powiedzieć? Sam nigdy nie spotkał się z aż taką nietolerancją, a właśnie przyszło mu pomagać osobie, która spotyka się z tym na co dzień. Poza tym, Natalia nie mogła tego załatwić u nauczycielki WDŻ? Xiao bardziej się na tym znała.
-Jesteś pewna, że chcesz im o tym mówić już teraz? Wiesz przecież, że nie jest z nimi najlepiej i mogą na to zareagować źle. Najpierw również powinniśmy przekonać Ivana, że bycie innym w tej sprawie nie jest złe, a zupełnie normalne oraz naturalne. Dopiero później możesz się zastanawiać nad powiedzeniem o wszystkim. - Nie takiej pomocy oczekiwała Natalia. Miała dostać sposób na powiedzenie o sobie, a nie następne propozycje zaczekania. Dusiła się ze świadomością, że o wszystkim wie tylko ona, a kilka osób może się jedynie domyślać. Najbardziej blokowało ją ryzyko złamania serca rodzeństwa. Nawet jeśli Ivan i Yekaterina najlepsi na świecie nie byli, to nadal są rodziną i mają tylko siebie.
-A jeżeli Ivan nigdy się nie ogarnie? On zawsze uparcie stoi przy swoich przekonaniach.
-Nie trać nadziei, Nacia. Można osiągnąć każdy cel, jeśli tylko się spróbuję. Zaufaj mi ten jeden raz i poczekajmy. Może odważę się na rozmowę z twoim bratem, powiem mu kilka rzeczy, i będzie lepiej. - Blondynce nie chciało się w to wierzyć. Nigdy nie złapała pełnego zaufania do tego Hiszpana, a zawsze wydawał jej się podejrzany. Za tym uśmiechem na pewno kryła się jakaś przykra tajemnica. Wolała też zignorować to głupie zdrobnienie jej imienia. Już "Natalcia" było lepsze, a siostra ją tym katuje od dzieciaka.
-Tylko nie krzywdź go za bardzo tą rozmową. Może robi źle i jego przekonania są błędne, jednak to dalej mój brat i martwię się o niego. Za jego homofobią kryje się pewnie coś głębszego. - Carriedo przytaknął, stwierdzając, że Arlovskaya potrafi być momentami bardzo urocza. Jej troska o rodzinę była idealnym przykładem rodzinnej miłości, choć również była to skomplikowana miłość. Można powiedzieć, że wręcz toksyczna.
-Spokojnie, dobrze o niego zadbam. - Rozmowę przerwał dzwonek na lekcje. Dźwięk ten wyjątkowo mocno drażnił ich uszy, jednakże nie zabraniało im to posłania sobie nawzajem delikatnego uśmiechu wdzięczności oraz dobrych intencji. Mam nadzieję, że ten idiota coś zdziała, bo nie mam zamiaru ukrywać się całe życie. Pomyślała Natalia i wyszła z gabinetu, prędko idąc w stronę swojej sali lekcyjnej. Carriedo naprawdę bał się tego mężczyzny i nie uśmiechało mu się rozmawianie z nim. Nawet na radach pedagogicznych, zamienianie z nim słowa było katorgą, porównywalną do dostania pięćdziesiąt razy biczem po plecach.
Przynajmniej miał jeszcze Lovino, a on zawsze służył mu jako oparcie w życiu. Kochał go całym sobą, jednak był jeden, malutki problem. Afonso zaczynał interesować się Romano.
***
Erizabeta była zawstydzona. Tyle informacji wystarczy, żeby stwierdzić, że wydarzyło się coś mocnego i wartego uwagi. Roderich za to był kompletnie spokojny i nie widział niczego złego w tej sytuacji. To było normalne, skoro to nie on miał spowiadać się ze swojego życia romantycznego, które od kilku ostatnich dni szaleje. Eliza niepewnie posłała uśmiech przyjacielowi, a gdy ten go odwzajemnił, serce jej szybciej zabiło i samopoczucie się poprawiło. Było za wcześnie na rozpoczynanie związku, lecz o uczuciach do pewnego chłopaka, mogła powiedzieć.
-To bardzo żenujące, ale jesteśmy przyjaciółmi i powinniśmy mówić sobie takie rzeczy. - Zaczęła zielonooka, przykuwając na siebie uwagę szatyna. Wzięła głęboki wdech, mając nadzieję, że nie powie zbyt wielu rzeczy o tym tajemniczym mężczyźnie i Edelstein nie skojarzy go ze sobą. - Zakochałam się w takim jednym... - Dodała po chwili, wywołując u Rodericha niemałe zdziwienie. Przecież jeszcze niedawno Erizabeta mówiła, że miłość nie jest dla niej, a teraz wyskakiwała z tym, że się w kimś zakochała.
-Co to za chłopak? - Edelstein nie czuł się dobrze z faktem, że Hedervary chyba znalazła tego jedynego. Sam niedawno zrozumiał, że zaczął żywić do niej głębsze uczucie i nie mógł zaprzepaścić tej znajomości oraz okazji. Tyle lat starania się i czekania, a ktoś mógł z łatwością odebrać mu ukochaną osobę. A jeszcze kilka dni temu przeprowadził szczerą rozmowę z bratem i postanowił porządnie wziąć się za przyjaciółkę. Jakkolwiek to brzmiało. Nie miał przecież złych intencji.
-No, bardzo fajny jest. - Eliza naprawdę nie wiedziała, co takiego mówić. Mogła w ogóle nie poruszać tego tematu, a nie byłoby teraz tak niezręcznie. Roderich oczekiwał czegoś więcej, a z taką informacją nawet nie mógł skojarzyć o kogo może chodzić. - Jest ode mnie starszy, chodzimy do tej samej szkoły. Jest miłośnikiem muzyki klasycznej, interesuje się literaturą, jest wrażliwy na sztukę, trochę chamski momentami, ale i tak go uwielbiam. Niedawno zrozumiałam, że się w nim chyba zakochałam i nie wiem, jak sobie z tym poradzić, i jak mu to wyznać. - Dalej opis tego chłopaka był bardzo ogólnikowy, jednak Edelstein nie tracił nadziei w to, że jest szansa na niego i Erizabetę. To tak cholernie boli, kiedy zdajesz sobie sprawę, że nie masz szans u osoby, którą kochasz.
-Powiesz o nim coś więcej? Może coś o jego wyglądzie, skąd jest, jak się poznaliście. Poza tym, chyba możesz mi dokładnie powiedzieć, o kogo ci chodzi. - Problem w tym, że Erizabeta nie mogła tego powiedzieć, a przynajmniej nie chciała. To jeszcze nie był odpowiedni moment na wyznanie miłości. Niestety, nic nie zapowiadało, że Eliza złapie się na powiedzenie o tym w najbliższym czasie. Akurat to wymagało od niej większych pokładów odwagi, których ostatnio było u niej wyjątkowo mało.
-Znamy się od początku tego roku szkolnego i szybko nawiązaliśmy ze sobą kontakt. Gra na fortepianie, ma rodzeństwo, raczej woli być sam, czasami rzuca jakimiś słabymi żartami, i mamy wiele wspólnych tematów do rozmowy. Jest ode mnie trochę wyższy, preferuje ubieranie się bardziej elegancko, ma fioletowe oczy i... W sumie, to tyle co chcę ci o nim powiedzieć. - Dziewczyna uśmiechnęła się do przyjaciela, licząc na to, że nie wygadała za dużo. Roderich nie wiedział co o tym myśleć. Po dokładnym przeanalizowaniu słów zielonookiej, doszedł do wniosku, że jest spore prawdopodobieństwo, że Erizabecie chodzi o niego. Było to szokujące odkrycie.
-A jak ma na imię?
-Zapomnij, że ci powiem! Może jesteśmy ze sobą blisko, jednak pewne sfery życia powinny pozostać naszym prywatnym zmartwieniem. - Gdyby powiedziała imię, wszystko wydałoby się już teraz. Szatyn westchnął i stwierdził, że na pewno chodzi o niego. Sprawiło to, że jego dzień stał się sto razy lepszy i jego odwaga mocno urosła. Lecz mówienie już teraz o swoich uczuciach nie będzie dobrym pomysłem.
-Właściwie, to też znalazłem sobie taką jedną dziewczynę. - Erizabeta aż zbladła, słysząc te słowa. To nie mogło się tak potoczyć! Jakaś obca baba nie mogła jej odebrać faceta sprzed nosa i jeszcze czerpać z tego satysfakcję. Poczuła nieopisywalny napływ zdenerwowania, który mógł zostać zaspokojony tylko zdobyciem tego, czego chciała. Najpierw pewnie uda się pokłócić z Vladimirem, a dopiero potem zacznie porządnie walczyć o swego jedynego.
-Powiesz coś o niej?
-Ależ oczywiście! Jest ona z Węgier, ma bardzo ciekawy charakter i jest naprawdę śliczna. Ma długie, brązowe włosy, zielone oczy, i jest dość niska. Na ogromny potencjał w nauce, lubi bić się z innymi chłopaki w klasie, lecz również jest niezwykle troskliwa i pewna siebie. Niestety, łatwo się denerwuje oraz jest strasznie porywcza, jednak nie zraża mnie to jakoś bardzo. Też poznaliśmy się na początku roku szkolnego i bardzo szybko złapaliśmy świetny kontakt. Uwielbiam spędzać z nią czas, jest taka cudowna. - Roderich nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo się wkopał. Mógł nie wyskakiwać z aż takimi szczegółami, które zdemaskowały jego miłość do Erizabety.
I tak, Eliza nie potrzebowała cholernie dużego IQ, żeby zrozumieć, że Roderich najprawdopodobniej się w niej zakochał. Ma się to szczęście w życiu, czyż nie?
*** 15 listopada ***
Matthew był zawstydzony do tego stopnia, że ledwo trzymał książki i układał je na półki. Nie sądził, że jako przewodniczący szkoły będzie zajmował się takimi rzeczami, choć Francis wymigiwał się tym, że tylko dzisiaj będą zajmować się takimi pierdołami. Do biblioteki przyszły nowe egzemplarze lektur szkolnych, a że bibliotekarki musiały zająć się czymś innym, dyrektor oraz przewodniczący postanowili wyręczyć ich z tej roboty. Williams nie spodziewał się tego, że obecność Bonnefoya może tak na niego działać.
-Coś się stało, Matthew? Nie wyglądasz najlepiej. - Niebieskooki podszedł do blondyna i dokładniej mu się przyjrzał. Ten tylko lekko podskoczył z zaskoczenia i oddalił wzrok, byle nie mieć kontaktu wzrokowego z dyrektorem. Wydawało mu się to niezręczne, a też nie przywykł do takiej bliskości z osobą, która nie ukrywajmy, jest o wiele wyżej postawiona od niego.
-Wszystko w porządku. Nie ma potrzeby do martwienia się. - Odpowiedział cicho Matthew, ustawiając kolejne książki na półkach i starając się je wyrównać. Lubił, gdy coś wyglądało dokładnie i cieszyło oko. Choć przygnębiająca była świadomość, że inni uczniowie pewnie za chwilę rozwalą jego robotę.
-Noszenie tych książek nie przyprawia cię o jakieś problemy? Może nie są jakieś masakrycznie ciężkie, jednak trochę ważą. Patrząc też na to, ile bierzesz momentami. - Francis kochał momenty, w których uczniowie naprawdę starali się dla szkoły, ale czasami zaczynał mocno martwić się o Williamsa. Tyle robił, tak się starał, a dostawał za to zerowe wynagrodzenie. Robiąc z niego przewodniczącego szkoły, pragnął pokazać mu, że nie jest sam w szkole i jest wiele osób, które go wspierają, w tym on sam. Od dłuższego czasu próbował się z nim zakolegować, lecz ten był strasznie niedostępny.
-Jest dobrze... - Blondyn nie miał pomysłu na dokładniejszą odpowiedź, a i tak wiedział, że pewnie dyrektor mu szybko nie odpuści. Odsunął się od niego i wziął kolejne lektury, przy tym wzdychając i kierując się do ustalonego miejsca na owe książki. Nie czuł się komfortowo ze wzrokiem Francisa, który za nim podążał i dokładnie analizował każdy jego ruch. Nawet ten najdrobniejszy.
-Bardzo dziękuję ci za to, że oferujesz mi swoją pomoc. Alfred, Bella, czy inne osoby próbujące być w samorządnie, nie wykazywały takiej chęci pomocy mi. - Zagadał Bonnefoy, również biorąc się za ponowne układanie książek w wolnych miejscach. Blondyn nieśmiało uśmiechnął się do niebieskookiego, czując się wyróżniony. Jeśli to miało sprawić, że będzie w końcu z kimś bliżej, nawet jeżeli to dyrektor szkoły, to był zadowolony.
-Nie musi pan dziękować. Czystą przyjemnością jest pomaganie innym, a poza tym, jestem przewodniczącym tej szkoły i muszę się dla niej podwójnie starać. - Francis już dawno nie spotkał takiego sumiennego ucznia. Oczywiście, poza Bellą, ale ona była zupełnie inną historią. Ledwo powstrzymał się od przytulenia Matthew. Nie mógł posuwać się do takich rzeczy.
-Proszę, zwracaj się do mnie po imieniu, jak inni uczniowie. Nie udawajmy, że niby jestem w jakimś stopniu od was lepszy. - Williams poczuł atmosferę spotkania dwóch, starych przyjaciół. Takie uczucie było mu słabo znajome, a to przez to, że nigdy nie miał jakichś szczerych kolegów, którzy otoczyliby go wsparciem oraz akceptacją.
-Niech tak będzie... Francis. - Bonnefoy wyszczerzył się w odpowiedzi, a był to dla niego znak, że zaczął bliższą znajomość z kolejnym uczniem. Satysfakcjonowało go to.
-Cieszy mnie Matthew, że powoli zaczynasz przełamywać swoje bariery w nawiązywaniu nowych, bliższych relacji. - Dodał jeszcze, kontynuując swoją pracę.
***
Lekcja powoli mijała, nauczyciel wzywał do tablicy kolejne osoby, żeby zrobiły zadania, a Feliks siedział w ostatniej ławce i liczył na to, że mu się poszczęści i nie będzie musiał wstawać z bezpiecznego miejsca. Kompletnie nic nie umiał, a tłumaczenie tematu zostało przespane przez intensywne myśli o Gilbercie. Aż się uśmiechnął, gdy sobie o nim przypomniał. Miłość była taka cudowna, jednak nad wyraz bolesna. Zanim wyrwał się z wizji bycia z Beilschmidtem i wspólnym spacerowaniu po parku, usłyszał dzwonek swojego telefonu.
-Feliks, nie wiesz, że telefon się wycisza w szkole? - Nauczyciel był wyraźnie niezadowolony z krzykliwej piosenki, grającej obecnie w klasie. Łukasiewicz cicho przeprosił i westchnął, widząc, że dzwoniła siostra. Czego ona teraz mogła chcieć?
Prędko się okazało, że Radmila jest wyjątkowo uparta i nie miała zamiaru odpuszczać. Usłyszał wibrację komórki i błagalnie spojrzał na starszego faceta, siedzącego przy biurku. Ten wkurzony kazał wyjść blondynowi z sali, a ten szybko skorzystał i wybiegł z pomieszczenia, po drodze odbierając połączenie.
-Hej, Radzia. Nie wiesz, że mam teraz lekcje? Znowu dostanę opierdol od nauczyciela... - Dziewczyna nie odpowiedziała od razu, a zamiast tego usłyszał dźwięk smarkania w chusteczkę. Zaczął się martwić. Przecież rzadko Radmila płakała, jedynie w bardzo ekstremalnych warunkach.
-Jakub mi o wszystkim powiedział. Dlaczego nie mówiłeś o tym wcześniej? - Serce Feliksa szybciej zabiło, a nie potrzebował wiele czasu by zrozumieć, że brat wygadał się o jego orientacji seksualnej. Zarumienił się i zdenerwował, a doskonale wiedział, że skoro wie już siostra, to reszta rodziny pewnie też. Nie napawało go to optymizmem, a jeszcze większym wstrętem do samego siebie. Przecież teraz jest skreślony u nich wszystkich. Aż szok, że babcia jeszcze nie dzwoniła z lamentami, że nigdy nie doczeka się prawnuków.
-Już o wszystkim wiesz? - Zapytał cicho, samemu ledwo powstrzymując płacz. Może i siostra była tolerancyjna i na tle reszty rodziny zdecydowanie się wyróżniała, jednak i tak obawiał się braku akceptacji.
-Tak, wiem o wszystkim. Czego tak się bałeś? Przecież doskonale wiesz, że ja ciebie zaakceptuję takiego, jakim jesteś! Nie będę cię zmuszać do związku z dziewczyną, nie będę ci gadać, że masz to wyleczyć, z rodziny też cię nie wyrzucę! Dlaczego zwlekałeś? - Łukasiewicz nadal nie czuł się pewnie. Krzyki dziewczyny nie pomagały i zaczynał mieć poczucie winy za to, że się bał. Strach w takich sprawach był zupełnie normalny, a właśnie mu udowadniano, jak głupio się zachował. Lecz nie było to głupie.
-Według mnie, strach jest normalny. Zdajesz sobie sprawę z tego, jaka jest nasza rodzina i jak bardzo potępia odmienność tego typu. Naprawdę uważasz, że bezproblemowo im to powiem? - Radmila nic nie powiedziała w odpowiedzi. To dalej był dla niej za duży szok. Nie sądziła, że jej brat okaże się gejem i jeszcze będzie to przed nią ukrywać. Zadziwiał ją fakt, że dopiero musiał zadzwonić Jakub, żeby dowiedziała się o tym.
-Nigdy więcej, nie ukrywaj przede mną takich informacji. Jestem twoją siostrą i mam prawo do wiedzy o tym. Nie jesteś sam i dostaniesz ode mnie wsparcie. - Blondyn mógł powiedzieć, że docenia takie wsparcie. Nadal jest lepiej mieć tolerancyjną siostrę za granicą, niż siedzieć z nietolerancyjnym rodzeństwem pod jednym dachem. Miał nadzieję, że poważnie nie będzie tak źle, a reszta rodziny również odpowie na taką informację pokojowo. Jednakże, prawda często okazywała się przykra.
-No dobrze, nie będę tego ukrywać przed tobą. Akceptujesz to chociaż w pełni? - Niebieskooka uśmiechnęła się delikatnie, już wyobrażając sobie jak brat przyprowadza do domu swojego chłopaka. Zdziwienie było gwarantowane i nawet zaczęła ekscytować się faktem, że jej brat jest odmienny w tym temacie. Było w tym coś słodkiego, ale nie wiedziała co.
-Czy ja wyglądam ci na naszego ojca czy babcię? Akceptuję cię i nie musisz się martwić. A masz już może kogoś na oku? - Zielonooki wzdrygnął się na to pytanie, jednak nie wycofał się z odpowiadania na nie. W pewnym stopniu, chciał się pochwalić komuś, że zakochał się w Gilbercie. A przynajmniej zgadywał, że się w nim zakochał. Wszystko na to wskazywało.
-Właściwie, to jest taki jeden chłopak. Chętnie bym ci teraz o nim opowiedział, ale wiesz, mam lekcję. Zadzwoń wieczorem, a ci o wszystkim opowiem. - Obydwoje nie mogli doczekać się wieczoru. Coś im mówiło, że Radmila dowie się więcej, niż chciałaby wiedzieć, a Feliks poczuje w końcu minimalną ulgę z powiedzenia o sobie. Chociaż nie. Na prawdę zasługiwał też Gilbert, a że ten przyznał się do bycia homoseksualistą, nie mógł się dłużej ukrywać.
Choć niektórzy mogliby stwierdzić, że jeszcze za szybko na takie wyznania.
***
Feliciano za cholerę nie wiedział, co właśnie odwala w życiu. Pomijając już swoją masakryczną wagę i coraz drobniejszą posturę, ewidentnie zauroczył się w swoim nauczycielu. W takich momentach marzył, żeby być taki jak jego przyjaciele. Erizabeta kompletnie na luzie podchodziła do zakochania się w Roderichu. A Feliks mimo lekkich obaw wobec swojej miłości do Gilberta, również nie wydawał się tym przesadnie przejmować. A on, taki głupi, panikował i nie wiedział co ze sobą zrobić, przez co też robił straszne głupoty. Powinien dostać odznakę największego idioty roku 2019 w Niemczech.
-Nie zapominaj o tym, że jeszcze jutro są korepetycje. Żebyś znowu nie był zdziwiony, że do ciebie przyszedłem. - Vargas zaśmiał się nerwowo, przypominaj sobie swoje zaskoczenie, gdy Beilschmidt zapukał do drzwi jego domu. Dziadek do teraz się śmiał z tej sytuacji.
-Spokojnie, już się przyzwyczaiłem do tego, że teraz będziesz u mnie częściej siedzieć. Muszę przyznać, że jestem z tego bardzo zadowolony. Chociaż momentami Lovino jest strasznie wkurzający... - Obydwaj pomyśleli o tym, jak starszy z braci Vargas potrafił rzucać się o to, że dochodzi do tych korepetycji. Według niego, lepiej byłoby gdyby Feliciano miał prawdziwego korepetytora, który nie będzie go rozpraszał jeszcze na dodatkowych zajęciach. Musiał jakoś to przeboleć. Przynajmniej miał Antonia do pomocy oraz wypłakania się w razie potrzeby.
-Po prostu nie zwracaj na niego uwagi. Sam doskonale wiesz jaki on jest, i że wyjątkowo bardzo przeszkadza mu nasza znajomość. Ja ciebie tylko uczę. - Za tym "tylko uczę", ukrywała się głębsza relacja, która w każdej chwili mogła wykiełkować w coś więcej. W coś poważniejszego, piękniejszego, wręcz idealnego. Rudowłosy cieszył się z faktu, że może mieć takiego przyjaciela jak Ludwig, lecz momentami wolałby go nie znać. Uczucie zauroczenia rozrywało go od środka i nie dawało normalnie żyć.
-Ludwig, wyobrażasz sobie nas, jako kogoś więcej? - Blondyn posłał rudzielcowi niezrozumiałe spojrzenie, które szybko zostało przyćmione rozbawieniem oraz zażenowaniem. Prędko zrozumiał, że przyjacielowi pewnie chodziło o związek. Nurtowała go ciekawość, co siedzi temu chłopakowi w głowie, że o to zapytał.
-Coś masz konkretnie na myśli?
-No wiesz, bycie parą i takie inne sprawy. - Zapanowała niezręczna cisza i nawet Feliciano nie wiedział, jak dalej to poprowadzić. Ponownie wyszło głupio i nie mógł czegokolwiek z tym zrobić. Gdyby nie poruszył tego tematu, nadal mogliby swobodnie ze sobą konwersować, dzięki czemu, ich relacje nie dostawałyby kolejnych minusów.
-Ostatnio zachowujesz się dziwnie wobec mnie. Mam się czegoś spodziewać? - Zrobiło się jeszcze gorzej. Przecież Vargas nie mógł powiedzieć już teraz o swoich uczuciach, których sam nie do końca był pewien. Wydawały mu się za bardzo abstrakcyjne, żeby były prawdziwe. Jednak były piękną prawdą, która w każdej chwili mogła stać się koszmarem. - Zakochałeś się we mnie? - Ludwig bywał bezpośredni ze swoimi pytaniami.
-Skąd stwierdzasz, że jestem w tobie zakochany? Przecież to niemożliwe. - Odpowiedział zestresowany rudowłosy, zaczynając miętosić w dłoniach kawałek koszulki. Musiał się jakoś odstresować, a niszczenie ubrania nie pomagało. Niestety, obecność blondyna również. - Jednak gdybym okazał się w tobie zakochany, to co byś zrobił? - Zamiast się ratować, tylko bardziej się wkopał.
-Co to za pytania? Nie mam zamiaru cię urazić, ale na chwilę obecną, pewnie poprosiłbym cię o pozostanie tylko przyjaciółmi. Nie jestem w tobie zakochany i nic nie zapowiada, że miałbym się w tobie zakochać. Nie poruszajmy tego tematu ani razu więcej. - Przynajmniej Feliciano mógł mieć pewność, że nic z tego nie będzie. Załamał go ten fakt, lecz nie warto było się tak smucić. Przecież to było jedynie na chwilę obecną, jednak ta chwila mogła trwać nawet wieczność. Nie ukrywał faktu, że naleciało mu do oczu kilka łez.
-Rozumiem to! I tak tylko spytałem z ciekawości i nie jestem w tobie zakochany. Nie jesteś w moim typie. - Feliciano musiał się uratować z tej sytuacji, ale tylko sprawił, że Ludwig zaczął bardziej coś podejrzewać. Czytał z niego, niczym z otwartej księgi. Stąd nie było już ratunku.
-Nie załamuj się. Może kiedyś będziemy kimś więcej. - Nadzieja nie mogła zostać zaprzepaszczona tak łatwo, choć Vargas powoli tracił ją całą. To dopiero początek tej historii i nawet nie byli jeszcze w momencie kulminacyjnym. A raczej wydawało mu się, że nie jest to ten konkretny moment, który doprowadzi wszystkich do szczęście lub cierpienia. Rudowłosy nie zastanowił się, zanim to zrobił, ale nic, przynajmniej na chwilę się uszczęśliwił. Tak, krótko cmoknął Beilschmidta w policzek na sam koniec. To nie nazywa "profesjonalne" ratowanie się ze słabej sytuacji.
***
To miał być ten piękny moment, w którym o wszystkim dowie się jeszcze jedna osoba. Skoro wiedziała Radmila, to dlaczego miałby nie wiedzieć Gilbert? Obydwoje siedzieli naprzeciwko siebie, okazjonalnie na siebie patrząc i zastanawiając się od czego zacząć rozmowę. Feliks dobrze wiedział od czego mieli zacząć, ale nie wiedział jak ma o tym powiedzieć. To się tylko tak wydawało, że wyznanie o swoim homoseksualizmie jest proste, a w rzeczywistość bolało jak cholera.
-Miałeś mi coś powiedzieć. - Zauważył Beilschmidt, zniecierpliwiony znowu zmieniając pozycję na kanapie.
-Przecież wiem! To nie jest takie łatwe. - Odparł Łukasiewicz, myśląc nad zaczęciem swojej przemowy. Bardzo pomylił się, myśląc, że wiedza o orientacji przyjaciela mu pomoże. W takich momentach, szczerze zaczynał nienawidzić życie i gdyby tylko mógł, zmieniłby je na o wiele lepsze, a nawet je zakończył. Nie, to nie to opowiadanie.
-Dodaj sobie odwagi tym, że nieważne o co chodzi, nadal będziemy przyjaciółmi. No chyba, że właśnie przyznasz się do tego, że jesteś odpowiedzialny za jakąś tragedię z mojego życia, to wtedy zadowolony nie będę. - Blondyn wyszczerzył zęby do albinosa, mając już więcej odwagi w sobie, jednak dalej nie na tyle, żeby szybko i dokładnie powiedzieć o sobie. Coś go blokowało. Strach przed nieodwzajemnionymi uczuciami? Głównie dlatego właśnie postanowił powiedzieć białowłosemu, że jest gejem.
-Nie będziesz się śmiał i nie będziesz reagował, jak niedorozwinięty chłopak w podstawówki? - Gilbert zapewnił, że zachowa pełną powagę, ale szczerze mówiąc, to nie mógł dotrzymać słowa. Po nim można było się spodziewać wszystkiego. - No więc, mam trochę inne preferencje w łóżku, które u innych mogą być źle odbierane. Podejrzewam, że moja rodzina też nie będzie jakoś super z tego zadowolona. - Gilbert nie wiedział po co mu ta informacja. Rozumiał, że Feliks lubi chwalić się wieloma rzeczami, ale po co mu wiedza o jego dziwnych fetyszach? A przynajmniej zgadywał, że chodzi o fetysze. Bardzo dobrze, mogła to być jakaś choroba weneryczna albo inna orientacja seksualna.
-Ja też mam wiele ciekawych fetyszy i jakoś się nimi nie chwalę. Chociaż, zainteresowałeś mnie. Powiedz mi więcej! - Odpowiedział albinos z uśmiechem. Łukasiewicz nie wiedział co jest gorsze. To, że Beilschmidt jeszcze bardziej chciał wiedzieć o co mu chodzi, czy to, że ma jakieś dziwne upodobania seksualne i gdyby jakimś cudem wylądowali razem w łóżku, zostałby nimi przywitany.
-Właściwie, to nie jest to fetysz. Spokojnie, to nic złego! Bardzo ciężko mi o tym powiedzieć i nie wiem, co ze sobą zrobić. Może najpierw powiesz mi o swoich fetyszach? Poczuję się wtedy pewniej. - Gilbert nie sądził, że Feliks poczuje się przez to pewniejszy. Już bardziej prawdopodobne było, że bardziej się onieśmieli i nic z tej rozmowy nie będzie. Jednak nie zrezygnował, a brnął w to dalej.
-Lubię być zaspokajany stopami, takimi ładnymi. - Zaczął Gilbert z nutką niepewności w głosie. Nie przepadał za mówieniem o tak prywatnych sferach swojego życia. Lecz nie przestawał, a zaczynał się cieszyć z delikatnego uśmiechu oraz zawstydzenia Feliksa. - Lubię też bić swojego partnera w łóżku, bardzo mi się podoba gdy ma mniejszą swobodę ruchu. Jednak również satysfakcjonuje mnie zwykły seks, bez jakichkolwiek udziwnień. Ja nie jestem takim dewiantem seksualnym, jak Ludwig. Gdybyś usłyszał jego preferencję, to od razu byś od niego spierdalał. - Beilschmidt zaśmiał się na końcu, a Łukasiewicz jedynie przytaknął. Miał w głowie kilka wątpliwości.
-Więc, masz już swój pierwszy seks za sobą? - Spytał nieśmiało Feliks, schylając głowę i już wyobrażając sobie swój pierwszy raz z albinosem. Nie powinien o tym myśleć.
-Co? Nie, jeszcze tego w życiu nie robiłem! Ale jakieś preferencję i upodobania już sobie wyrobiłem. Co o nich sądzisz? - Blondyn nic nie powiedział. Za bardzo się zamyślił, kierując rozmarzony wzrok na przyjaciela. Te słowa spowodowały u niego dreszcze, takie bardzo przyjemne i powodujące jeszcze większe chęci bycia już parą. Nie chodziło o sam seks, a o bliskość, którą mógł dostać od białowłosego.
-Myślę, że masz bardzo ciekawe upodobania. Życzę ci, żebyś kiedyś znalazł osobę, z którą będziesz mógł tego spróbować. - Z trudem powstrzymał się od powiedzenia, że już taką osobę znalazł. Choć nie uśmiechało mu się bycie skrępowanym w trakcie takiej przyjemności, jaką był seks. Pewne rzeczy muszą pozostać w strefie marzeń.
-Miałeś mi o czymś powiedzieć. - Feliks już miał nadzieję, że wywinął się od gadania o swojej orientacji seksualnej. Może nie stracił chęci na rozmowę z Gilbertem, a nawet bardziej pragnął jej kontynuacji, lecz mówienie o tym, że jest gejem mogło dodać niepotrzebnego zażenowania. Chyba odpuści sobie mówienie o tym na najbliższą chwilę. Przecież świat się nie zawali, jak Beilschmidt nie dowie się o tym teraz.
-Już zapomniałem o czym chciałem powiedzieć. Możesz kontynuować mówienie o swoich preferencjach w łóżku. - Jako, że zielonooki był niezwykle przekonującą duszyczką, udało mu się przekonać albinosa do powiedzenia czegoś więcej. Był taki wdzięczny swojemu urokowi osobistemu.
***
Życie robiło swoje, niszczyło się coraz bardziej i go załamywało. Dla niego najlepszym sposobem było topienie swoich smutków w coraz większej ilości alkoholu, co nie działało dobrze na jego stan fizyczny oraz psychiczny. Nawet nie widział w nikim pomocy, a Alfred pomoże mu tyle, co nic. To był jeszcze dzieciak, praktycznie nic nie wiedział o życiu. Tyle rzeczy jeszcze przed nim, a na bliskim alkoholizmie się nie znał. Właśnie to go zatrzymywało od powiedzenia o wszystkim.
-Nie powinieneś się tak katować. Życie nie jest stracone. - Powiedział Allistor, zabierając bratu kieliszek z wódką. Obydwoje nie przepadali za tym trunkiem, jednak bywał on wyjątkowo mocny i pozwalał na zapomnienie o swoim beznadziejnym życiu. O ile Arthur mógł jeszcze coś ze sobą zdziałać, to Allistor zaprzepaścił wszystko. Jaki był sens w staraniach?
-Powiedział ten, który jest w pewnym stopniu odpowiedzialny za mój obecny stan. - Odpowiedział blondyn, pogrążając się w łzach i marnych nadziejach o lepszej przyszłości. Nadzieja matką głupich, a on do tych głupich właśnie należał.
-Nie przesadzaj! Doskonale wiesz, że się zmieniłem i chcę ci teraz pomóc! - Kirkland prychnął w odpowiedzi na słowa brata. Dało to znak zielonookiemu, że mimo jego starań, nadal podchodzą do niego lekceważąco. Bolało jak cholera, jednak od dzieciństwa wiedział, że nie może liczyć na dobre zdanie wśród braci. Mógł się przyzwyczaić przez trzydzieści lat swojego życia.
-Dlaczego mam ci ufać? Znowu pewnie będzie jak wtedy, gdy oczekiwałem pomocy od ciebie, a ty się na mnie wypiąłeś. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, jak cholernie mnie to bolało?! - Allistor schylił głowę, biorąc głęboki wdech i prosząc barmana o następną kolejkę. Wygląda na to, że nie uda mu się kiedykolwiek poprawić relacji z młodszym rodzeństwem. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Życie jest brutalne.
-Obiecuję ci, że teraz będę lepszym bratem. Pomogę ci, odciągnę od alkoholu - co z tego, że teraz pili w barze - i sprawię, że będzie z tobą lepiej. I przede wszystkim, nie przejmuj się tym Alfredem! Ten gówniarz nic ci w życiu nie pomoże, a co najwyżej tylko jeszcze bardziej rozpierdoli twoje życie. - Z niewiadomych powodów, słowa te mocno zabolały Arthura. Tak jakby zależało mu na Jonesie.
-To jest mój jedyny przyjaciel...
-Nie przesadzaj. Jest masa innych osób, z którymi możesz nawiązać dobrą relację. Nie dramatyzuj, popraw reputację, otwórz się na ludzi, i będzie zajebiście. - Kirkland też chciał mieć takie nastawienie do świata. Problem w tym, że przez alkohol tylko gorzej mu się myślało. Jednakże, jedna myśl nie zmieniała się nawet po wódce. Był blisko z Alfredem i nie mógł go stracić.
***
Ten moment, w którym wątki poboczne są lepsze od tych głównych. Tak, chodzi mi o to, że obecnie lepiej prezentuje się wątek Spamano, Franada, czy ten z rodziną Natalii, niż to co właściwie powinno pchać fabułę. No nic, jeszcze u każdego tutaj będzie ciekawie. Rozdział ten ma 7185 słów, więc nie jest jakoś bardzo długo.
Jak podobał się ten rozdział? Osobiście, nie jestem z niego zadowolona. Na początku myślałam, że nie będzie taki zły, ale im bardziej brnęłam w pisanie go, tym gorzej wychodził. Zaczynam naprawdę doceniać ten twór, jakim jest wena. Bez niej, to opowiadanie byłoby najgorszą rzeczą, jaka powstała na wattpadzie. A naprawdę ciężko jest przebić pewne rzeczy na tej stronie, jeśli mówimy o tych złych rzeczach. Dla porównania, ten rozdział bez weny pisałam kilka dni i niemiłosiernie się z nim męczyłam. A z weną, rozdział dziesiąty napisałam w dwa dni i pisanie go było wielką przyjemnością. Nie odkryłam niczego ciekawego, lecz musiałam się tym z wami podzielić.
Poważnie, uważam, że następny rozdział jest o wiele lepszy i z tych, które dotychczas napisałam, jest moim ulubionym. Powoli zaczyna się więcej dziać, będzie więcej dram, ciekawych wydarzeń i nie będzie takiego słodzenia sobie, a życie zacznie przypominać życie. Czyli nie będzie takie łatwe. Mówiąc jeszcze o rozdziałach, to dzisiaj wzięłam się za ten jedenasty. Na pewno będzie należał do tych spokojniejszych, choć wydarzy się parę rzeczy, które mogą zapaść niektórym w pamięć. Mi pewnie również.
Też w ostatnim dniu rozdziału jedenastego, wypada drugi grudnia, więc jesteśmy coraz bliżej roku 2020, a w nim się dużo wydarzy. Nie powiem co, możecie się jedynie domyślać. Bardzo mocno liczę na to, że nie spieprzę tych najbliższych rozdziałów. Ten rozdział jest wyjątkiem, czasami trzeba napisać coś słabszego oraz cholernie przeciętnego.
Nie będę już zabierać waszego cennego czasu. Mam nadzieję, że ten rozdział się wam spodobał, i że czekacie na więcej. Do zobaczenia już w czwartek o znanej każdemu godzinie~!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro