[8] Częstsze spotkania, ale korepetycje i miłość
*** 29 października ***
Nadszedł dzień, którego wszyscy nie mogli się doczekać. Kiedy inne klasy wyjeżdżały na jakieś wycieczki jeszcze we wrześniu, oni siedzieli w klasach i musieli słuchać przynudzania nauczycieli. W końcu, i oni mogli gdzieś pojechać. Do miejsca, w którym na pewno będą mogli się zabawić. Przykra była rzeczywistość, gdyż miejscem zaczepnym nie był jakiś park rozrywki czy kino, a ogrody w Poczdamie. Nie mogli narzekać, było tutaj naprawdę pięknie. Było o tyle dobrze, bo Alfred przekonał Gilberta do pójścia do McDonalda, gdy skończą zwiedzanie w tym miejscu.
Czas zlatywał w bardzo przyjemnej atmosferze. Przewodnik postanowił sobie odpuścić, dając młodzieży się wyszaleć, a nauczycielowi odpocząć od jego nudnej gadaniny. Większość chłopaków wygłupiała się, kilka dziewczyn robiło sobie sesje zdjęciową, inni w spokoju rozmawiali oraz cieszyli się urokiem tego miejsca. Jak na pierwszą podróż klasową w tym roku, było całkiem zabawnie.
-Wiesz, jest to całkiem piękne i ciekawe miejsce, jak na pierwszą wycieczkę szkolną. Myślałem, że wyskoczysz z czymś nudniejszym, a tutaj taka niespodzianka. - Feliks z radością spacerował między uliczkami, dokładnie obserwując wszystko co było dookoła niego. Ładnym dodatkiem był Gilbert, idący zaraz obok niego. Udało im się chwilowo uwolnić od ciekawskich spojrzeń uczniów, którzy nie potrafili dopuścić do siebie myśli, że są ze sobą wyjątkowo blisko.
-Wolę was wszystkich nie zanudzać i sam również czerpać coś z tych wypadów. Czuję wobec tego miejsca ogromny sentyment. Często przychodziłem tutaj z rodzicami, kiedy byłem młodszy i dobrze się bawiłem. - Łukasiewicz przytaknął, uśmiechnął się szerzej i jeszcze intensywniej nie rozumiał tego, co dane było mu teraz czuć. To dziwne uczucie ciepła w środku, a przecież było teraz tak zimno. Chłód nie zmieniał magii ogrodu, nadal było nieziemsko.
Zielonooki od dłuższego czasu czuł się dziwnie w towarzystwie Beilschmidta. Przez samą myśl o nim, na jego twarz wstąpił głęboki rumieniec, a serce zaczynało bić jak szalone. Nie rozumiał tego, możliwe, że nawet nie chciał tego zrozumieć. Ostatnio bardziej potrzebował towarzystwa Gilberta, jego ciepłych słów, specyficznego śmiechu, powodowania u niego irytacji, i przede wszystkim, innego rodzaju bliskości. Nie takiej przyjacielskiej. Pragnął czegoś intensywniejszego, lecz nie wiedział czego. Zrozumienie jeszcze nie miało nadejść.
-Myślę, że jest to idealne miejsce na randkę. Na swój sposób, wieje tutaj romantyczną atmosferą. - Blondyn nie mógł powstrzymać się od takich stwierdzeń, które były na chwilę obecną co najmniej nieodpowiednie. Albinos dziwnie na niego spojrzał, po chwili cicho się śmiejąc i przyznając mu rację. Gdyby miał kogoś, pewnie tutaj by go zaprosił na randkę. Trochę przeszkadzali inni turyści, ale oni są marnym szczegółem.
-Zakochałeś się kiedykolwiek? - Feliks wzdrygnął się przez to pytanie, tym bardziej, że zostało zadane przez Gilberta. Nie przepadał za rozmawianiem o miłości, a większość jego historii tego typu, kończyła się zwykłą porażką. Beilschmidt nie wiedział, co mu strzeliło do głowy, skoro zapytał o coś takiego. Jego życie romantyczne było katorgą, więc mówienie o miłości bardziej przyprawiało go o chęci topienia smutków w alkoholu, niż cieszenie się.
-Była kiedyś taka jedna, ale to już przeszłość. Minęło mi wraz z tym. - Białowłosy zaciekawił się, co nie działało pozytywnie na Łukasiewicza. To nie był moment na mówienie o swojej orientacji seksualnej, która dalej go zawstydzała i powodowała, że nie czuł się akceptowany przez resztę społeczeństwa.
-Wraz z czym? - Gilbert nie miał zamiaru odpuszczać. Zawstydzenie Feliksa było urocze, a też należał to wyjątkowo ciekawskich osób.
-Nie twój interes... - Odpowiedział blondyn, lekko oddalając się od przyjaciela. Temat był gorący, przez co albinos koniecznie musiał być w to wtajemniczony. Beilschmidt podbiegł do Łukasiewicza i przyparł do ściany, wkręcając w niego swój wzrok i dążąc uśmiechem drapieżnika, czyhającego na swoją ofiarę. - Możesz mnie puścić z łaski swojej?! - Gilbert zaśmiał się, mocniej ściskając nadgarstki Feliksa i czerpiąc przyjemność z jego zdenerwowania. - Zapomnij, że teraz ci o tym powiem.
-Długo nie wytrzymasz. Jestem zbyt przekonujący, żebyś mi tego nie powiedział w tej chwili. Najwyżej użyję środków ostatecznych do zdobycia tej informacji. - Łukasiewicz wolał nie wiedzieć, co takiego Beilschmidt wykombinował. Zanim się obejrzał, albinos zbliżał do niego swoją twarzy w przerażającym tempie i zdecydowanie chciał go pocałować. Nie, żeby tego nie chciał, a coś mu mówiło, że właśnie tego oczekiwał od życia. Problem w tym, że spanikował i "delikatnie" walnął Gilberta w twarz.
-Nigdy więcej nie próbuj robić takich rzeczy! - Krzyknął zawstydzony blondyn.
-Tylko żartowałem. Po co te nerwy? - Gilbert nie przejął się tym ciosem, a jedynie bardziej go rozczulił. Co nie zmieniało faktu, że policzek bardzo go szczypał przez to uderzenie. Będąc w pełni poważnym, naprawdę interesowało go o co chodzi Feliksowi.
W tym samym czasie, nie zauważyli jak obserwują ich Erizabeta oraz Roderich. Tak, Roderich pojechał na tę wycieczkę razem ze swoją klasą.
-Oni zdecydowanie będą razem.
-Innej opcji nie ma.
*** 31 października ***
Magdalena i Veronica musiały chwilowo schować swoją dumę i zrobić to, o co prosili je synowie. Nie sądziły, że sytuacja jest aż tak słaba, a okazało się, że zagrożenie z matematyki u Feliksa oraz zagrożenie z fizyki u Feliksa jest już teraz. Uzgodnienie korepetycji z nauczycielami było konieczne, jeżeli chciały, żeby ich cukiereczki zaliczyły tę klasę. Obydwie niechętnie stanęły przed salą, w której mieli siedzieć bracia Beilschmidt. Przynajmniej tak im przekazał dyrektor. Vargas zapukała delikatnie, jakby te drzwi miały się na nią zaraz rzucić. Otworzyła drzwi i wyjrzała z nich, a gdy dostrzegła wspomnianych braci, serce jej przyspieszyło. Już się nie uwolnią.
-Mają panowie trochę czasu? - Zapytała Magdalena, pewniej od towarzyszki wchodząc do klasy. Gilbert i Ludwig byli zadowoleni z faktu, że matki ich przyjaciół w końcu się zjawiły i mogli obgadać temat korepetycji. Już z góry zapewnili, że sami mogą się nimi zająć, więc przynajmniej szukanie korepetytora było z głowy.
-Oczywiście, że mamy. Panie w jakiej sprawie? - Blondyn był niewyobrażalnie zadowolony z tych odwiedzin i wiedzy, że już niedługo będzie mógł gościć w domu Feliciano kilka razy tygodniowo. Oczywiście, chodziło tutaj o uczenie rudowłosego, a nie jakieś romanse, jak to mu dzisiaj zasugerował starszy brat. Chodziło tylko o naukę i pogłębianie relacji, lecz nie na tyle, żeby się w sobie zakochać.
-Chodzi o prowadzenie korepetycji z naszymi synami. Wiemy o ich słabej sytuacji i chcemy, żeby dodatkowe zajęcia się już zaczęły. Im szybciej zaczniemy, tym lepiej dla nich. - Nauczyciele przytaknęli, a Gilbert sięgnął po kalendarz, żeby zobaczyć, kiedy będzie miał najwięcej wolnego czasu. Głupio będzie brać się za dodatkowe godziny uczenia, gdy będzie miał masę innych zajęć.
-Poniedziałki i soboty są dla mnie odpowiednie. - Powiedział starszy Beilschmidt po paru chwilach patrzenia w kalendarz. Łukasiewicz i Vargas na siebie spojrzały, myśląc czy im też takie dni pasują. I tak większość dnia będą poświęcały na coś innego, jednak wolały nie pozostawiać synów z nauczycielami pod ich nieobecność. Wiadomo co im do głowy strzeli?
-Dla mnie również. - Dodał Ludwig, nie planując w najbliższym czasie czegoś innego. Najwyżej dni korepetycji będą zmieniane, a wiedział, że tym zajęciom dodatkowym będzie daleko do prawdziwych korepetycji. Najważniejsze, że chociaż delikatnie musnęli ten temat i ich przyjaciele mają szansę na zdobycie odpowiedniej wiedzy. Kobiety przytaknęły, dając znać, że im też nie przeszkadzają takie dni.
-Mogą panowie przychodzić o siedemnastej? Jest to dla nas najwygodniejsza godzina, a też zanim Feliks i Feliciano zjedzą obiad, odrobią lekcje, trochę odpoczną, z dwie godziny na pewno miną. - Oczywiste było, że takie drobne czynności zajmują ich synom jakieś cztery godziny, ale lepiej było nie załamywać nauczycieli. Oni również mieli swoje życie, którym wypadało się zająć. - Trwające tak z dwie godzinki, pasuje?
-Niech będzie? Myślę, że Feliksowi i Feliciano taki grafik też będzie pasował, więc problemów nie ma. - Radość była niewyobrażalna, a przynajmniej u braci Beilschmidt. Wizja tego, że ich karmelki nie będą świecić głupotą na lekcjach, była tak cudowna, że aż mimowolnie się uśmiechnęli.
-Jakąś zapłatę byście chcieli? Jak tak, to jakiej wartości?
-Myślę, że zapłata za korepetycję jest bardzo miłym rozwiązaniem, więc...
-Nie potrzebujemy pieniędzy za to. Zarabiamy już wystarczająco dużo, a wiedza pańskich dzieci jest lepsza od jakichkolwiek pieniędzy. - Ludwig kopnął Gilberta pod stołem, byle ten przestał wyłudzać kasę od innych. Co prawda, mu również zależało na dodatkowej gotówce, lecz głupio to wyciągać od rodziców swojego przyjaciela. Lepiej udawać, że jest się dobrodusznym i bogatym nauczycielem.
-To cudownie! I tak byśmy wam nie płaciły. - Widać, że Magdalena, jak zwykle, w dobrym humorze. - Mam jeszcze jedną sprawę. - Kobieta skierowała wzrok na albinosa, jakby chciała go właśnie za coś opieprzyć. Cóż, miała niby kilka rzeczy do wyjaśnienia z nim, ale nie były to aż takie dramaty. - Feliks mi opowiadał, że pan próbował go pocałować na niedawnej wycieczce szkolnej. - Białowłosy momentalnie się zawstydził, przypominając sobie akcje sprzed dosłownie dwóch dni. Nie sądził jednak, że Feliks tak szybko się poskarży. Jedynym dobrym wyjściem z tej sytuacji było kłamanie.
-Lepszej historii Feliks nie mógł wymyśleć? Nie byłbym w stanie pocałować własnego ucznia, a w Feliksie widzę jedynie przyjaciela. Widocznie dla niego wycieczka była nudna i postanowił ją urozmaicić własnymi kłamstwami. - Gilbert miał wrażenie, że udało mu się wybronić. Wolał nie wiedzieć, jak bardzo przejebane miałby u Magdaleny, gdyby się do tego przyznał.
-Szkoda, że Feliks tylko kłamał. - Blondynka była szczerze zawiedziona tym, że była to tylko następna historyjka syna, która nie miała podłoża w rzeczywistości. Beilschmidt nieźle się zdziwił i przyznał, że w sumie teraz chyba może się przyznać. - Dziękujemy za uzgodnienie tych korepetycji. Oczekujemy panów już w tę sobotę. Veronica, idziemy. - Obydwie kobiety się pożegnały oraz wyszły z sali. Rodzeństwo było trochę zawiedzione. Myśleli, że pierwsze zajęcia dodatkowe będą dopiero w przyszłym tygodniu.
***
Feliks, Feliciano i Erizabeta nigdy nie przepadali jakoś bardzo za halloweenową rozrywką, ale do dzisiejszej zabawy namówił ich Alfred, stwierdzając, że skoro w jego rodzinnych kraju jest to takie popularne i lubiane, to dlaczego tak się dzisiaj nie zabawić. Nie mieli nic przeciwko, a też nie za bardzo mieli co dzisiaj robić do końca dnia. Lekcje były wyjątkowo nudne, więc szaleństwo na mieście było dobrym pomysłem. Na całe szczęście, Jones im gadał o halloween jeszcze na początku października, co za tym idzie, zdążyli przygotować sobie jakieś lipne stroje.
-Widzę, że się postaraliście. - Powiedział Alfred do przyjaciół, poprawiając swój strój jednorożca. Właściwie, to było to zwykłe kigurumi jednorożec. Jego strasznie stroje z tamtych lat nigdy nie przynosiły odpowiednich efektów i teraz postawił na coś bardziej zaskakującego. Matthew nie był zbyt oryginalny i narzucił na siebie klasyczne, białe prześcieradło z wyciętym miejscem na oczy. I tak wyglądał lepiej od brata.
-Dla kilkugodzinnej zajawki wszystko. - Odpowiedział Feliks z uśmiechem i spojrzał na swój świetny strój, jak i stroje pozostałych. Erizabeta postawiła na kompletną tandetę i wygrzebała z szafy swój strój diablicy sprzed dwóch lat. Nawet nie pamiętała, że ta sukienka ma aż taki dekolt. Feliciano też nie wysilił się ze swoją oryginalnością i przebrał się za wampira. Za to Feliks, on już zaszalał. Ostatnio często ubierał się w sukienki, więc nikogo tym nie zaskoczył. W wielkim skrócie, Alfred pomyślał, że Feliks przebrał się za Annabell, ale z krótszymi włosami. Prawda jest taka, że Łukasiewicz uważa lalki za straszne i postanowił się za jakąś przebrać. Lovino, który został wyciągnięty siłą z domu, na szybko przebrał się za lekarza, a dawny kitel lekarski ojca oraz jego starą maskę lekarską pomalował czerwoną farbą plakatową.
-To co, idziemy po Natalię? - Zapytała Eliza, wiedząc tylko o tym, że ponoć Arlovskaya również miała się z nimi zabrać na zabawę w mieście. W jej przypadku nic nie było pewne, ale skoro nie dzwoniła i nie pisała, że mają po nią nie przychodzić, to chyba nic nie uległo zmianie. Może teraz rodzeństwo nie zabroniło jej się pobawić w życiu. Cała grupa zaczęła kierować się w stronę bloku, w którym żyła sobie Natalia. Przy tym prowadzili spokojną rozmowę o tym, jak zajebiście będą bawić się strasząc napotkanych na ulicy ludzi.
W trakcie drogi, Feliks zamyślił się i wracał myślami do wycieczki szkolnej. Nieźle namieszała mu w głowie, a dziwne uczucie wobec Gilberta nie zanikało. Zaczęło mu bardziej na nim zależeć, bać się stracenia go. To zdecydowanie nie było normalne. Z Erizabetą nie było lepiej. Oficjalnie przyjęła do siebie, że najwidoczniej zauroczyła się w Roderichu, a jak zażartował sobie Feliciano, w jej przypadku nie było to trudne. Dziwne było życie z tym uczuciem, ale powinna się przyzwyczaić. Przecież nie ma szans na ten związek.
-Może do nich zajrzymy? - Zaproponował Łukasiewicz, zatrzymując się po kilkunastominutowej drodze. Nikt nie miał czegoś przeciwko tej propozycji, więc na szybko postanowili zagościć u germańskiego rodzeństwa. Zdziwił ich fakt, że z domu dochodziła głośna, dyskotekowa muzyka, a czasami mogli usłyszeć czyjeś głośne śmiechy. Nie sądzili, że zrobią sobie dzisiaj imprezę.
-Zrobili sobie imprezę bez nas?! - Alfred był szczerze zawiedziony faktem, że omijała go kolejna impreza. Ostatnio kolega z osiedla miał osiemnastkę, no ale po co zapraszać kochanego Jonesa, skoro lepiej spotkać się z całą rodziną, nawet tą najdalszą. Matthew westchnął przez idiotyzm brata i zapukał do drzwi, ledwo cokolwiek widząc przez to prześcieradło. Długo czekać nie musieli, jeden z lokatorów prędko im otworzył.
-Cukierek albo psikus! - Krzyknął Feliciano, podstawiając torbę na słodycze praktycznie pod nos Rodericha. Nieźle się zdziwili, widząc w tle przebranych innych nauczycieli. Wart przedyskutowania był strój Antonia, a był to klaun. Idealnie odzwierciedlał tym strojem swój charakter. Arthur zaciekawiony wyjrzał zza ściany, a widząc Alfreda, szybko uciekł. Naprawdę dobrze wyszło mu przebrania pirata. - Też zrobiliście sobie imprezę halloweenową?
-A dlaczego nie? Francis wyskoczył z taką propozycją i korzystamy. Widzę, że wy również nie próżnujecie. - Edelstein wolał nie komentować tych amatorskich kostiumów, choć musiał z bólem serce przyznać, że na chwilę zawiesił wzrok na biuście Erizabety. Ten dekolt był zdecydowanie za duży i wyglądało na to, że Eliza zdawała sobie z tego sprawę. Jej rumieniec na to wskazywał. Jakby nie mogła się bardziej zakryć kurtką.
-Czemu nas nie zaprosiliście? Słychać, że zajebista jest u was impreza, a nas takie omijają! - Alfred dalej nie ukrywał swojego rozżalenia, którym miał zamiar tryskać do końca tej doby. Jak był Arthur, to też go nie mogło zabraknąć. - Kto robił listę gości?!
-Impreza jest tylko nauczycieli. My także chcemy się czasami wyszaleć, a ten dzień jest do tego idealny. Coś jeszcze chcecie? - Szatyn nie miał wiele czasu. Nie trudne było usłyszenie dociekliwych głosów rodzeństwa, gdzie on się podziewa, i że tylko do domu chłód wpuszcza. No cóż, kilka godzin i będzie listopad, a to nigdy ciepły miesiąc nie był.
-Możemy dołączyć? W sensie, tylko ja, Feliks i Feliciano. - Erizabeta nie zastanawiała się, zadając to pytanie. Zrobiła to pod wpływem pozytywnych emocji, a mówiły jej one, że powinna teraz spędzić czas z osobą, do której jej serduszko głównie bije. Była okazja do rozmowy, posiedzenia razem, oddalenia się od tych idiotów umysłowych, i pobyć z kimś na poziomie. Musiała teraz pobyć z Roderichem przez przynajmniej godzinę, bo później nie będą się widzieć cały weekend, a piątek to prawie weekend.
-W porządku, możecie dołączyć. - Roderich też nie zastanawiał się nad wypowiedzianymi słowami, a jedynie kierował się chwilą i wizją spędzenia czasu z kimś na wyższym poziomie od rodzeństwa oraz gości. Była też spora możliwość, że Łukasiewicz i Vargas trochę uspokoją jego braci, którzy po bliższym kontakcie z piwem, troszkę zaczęli przesadzać.
Bez ani słowa więcej, trójka przyjaciół weszła do domostwa germańskich braci, czując już w swoich żyłach klimaty świetnej imprezy. Nie przejmowali się resztą swojej grupy, która została pozostawiona na zimnie w obciachowych przebraniach. Edelstein zamknął drzwi przed nosem pozostałych, zanim ci zdążyli zapytać, czy przynajmniej mogą skorzystać z toalety.
-Idziemy po Natalię?
-A mamy inną opcję?
-No właśnie, kurwa, nie. - Lovino był niepocieszony faktem, że jego brat siedział na imprezie w domu idioty, który na pewno po alkoholu nie ma dobrych zamiarów.
*** 2 listopada ***
Francis nienawidził chodzić do pracy, gdy była sobota i mógł sobie odpocząć. Niestety, czasami obowiązki od niego wymagały dodatkowych godzin, a nie pocieszający był fakt, że poza woźnymi, był jedynym pracownikiem tej placówki, który tutaj siedział. Nauczyciel francuskiego sam się nie znajdzie, a że ostatnio stan pieniężny się pogorszył, to musiał szukać sposobu na ratowanie budżetu. Wypełnianie obowiązków zostało przerwane przez pukanie. Wyjątkowo mu znane pukanie.
-Proszę wejść! - Krzyknął Bonnefoy, już nastawiając się na depresyjną atmosferę i rozmawianie z ludźmi niekoniecznie zdrowymi. Jego oczom ukazali się Ivan oraz Yekaterina, trzymający w dłoniach pewnie swoje wyniki badań. Mieli na bieżąco mu przekazywać w jakim są stanie, żeby potem ewentualnie wystawić im zwolnienie. - Co się stało?
-Kazałeś nam przychodzić z wynikami badań, więc jesteśmy. - Odpowiedziała niepewnie kobieta, kładąc na stole kilka kartek, a brat po chwili zrobił to samo. Obydwoje nie mieli teraz dobrego humoru. Wiedzieli, że Francis ponownie będzie się mieszał i na siłę będzie chciał dać im zwolnienie, choć nie czuli się wcale aż tak źle. W szkole mogli odetchnąć, a ich problemy miały swoje źródło głównie w domu. Blondyn przyjrzał się wynikom, dokładnie czytając każde słowo oraz je analizując. Nie wyglądało to dobrze.
-Naprawdę chcecie się tutaj męczyć? Jest z wami coraz gorzej, a moim obowiązkiem jest dbanie o pracowników. Poza tym, jeśli ktoś z góry się dowie, że nie daje zwolnienia lekarskiego choremu pracownikowi, to mnie zwolnią. Tu nie chodzi już tylko o was. Wiem, że pewnie teraz brzmię na egoistę, lecz prosząc mnie o nie wystawianie zwolnień, ryzykujecie moje stanowisko i dalsze życie tej szkoły. - Niebieskooki posmutniał, co nie działało dobrze na dalszą rozmowę. - Przykro mi, ale innego rozwiązania nie widzę.
-Postaw się w naszej sytuacji! Tylko w pracy możemy odreagować i poczuć się bardziej komfortowo ze swoim życiem. Jeżeli dasz nam zwolnienia, możesz pożegnać się z dalszym życiem. - Braginsky znowu nie potrafił siebie kontrolować, chociaż jeszcze niedawno było całkiem dobrze. Niepokoił wszystkich dookoła swoim zachowaniem, a Francisa w szczególności.
-Ivan, przemocą i groźbami nic nie zdziałasz! - Krzyknęła Yekaterina, odciągając młodszego od dyrektora. Bonnefoy odchrząknął, oddając te ważne papiery i myśląc co może zrobić. Nie będzie u siebie trzymał chorego pracownika. Zaczynał bać się o swoje stanowisko, a ostatnio zdarzało mu się robić rzeczy, których nie powinien robić jako dyrektor. Nielegalne zatrudnienie siostry, braki pieniężne, mało odpowiednich nauczycieli. Wszystko zaczyna się pieprzyć. Dodajmy do tego życie prywatne oraz jego najbliższych.
-Pozwolę jeszcze miesiąc wam tutaj popracować. Jeśli nie będę widział poprawy i starań, idziecie na zwolnienie i porządnie się leczycie. - Rodzeństwo przytaknęło, znajdując w sobie siły do uśmiechnięcia się. Po części, nie mogli uwierzyć w to, że dostawali kolejną szansę od Francisa, który tak bardzo ryzykował swoje stanowisko dla ich sprawy. Pozostawało tylko dziękować i się cieszyć.
***
Nadszedł ten dzień, który był oczekiwany przez wszystkich na świecie. Może nie aż tak, ale z pewnością czekali na to Feliks oraz Feliciano, a Gilbert i Ludwig prawie skakali z radości, że mogą przejść do korepetycji. Starszy Beilschmidt wszedł za Łukasiewiczem do jego pokoju, z ekscytacją wszystko oglądając. W torbie trzymał potrzebne mu materiały, które powinny skutecznie zadziałać na pchłę i nauczyć ją wszystkiego, co do tej pory było dla niej zagadką. Czuł się, niczym jakiś bohater świata.
-Zaczynamy naukę? - Spytał z uśmiechem, siadając na dostawionym krześle do biurka. Blondyn niechętnie się dosiadł i przytaknął na pytanie nauczyciela, myśląc jaki sens tego jest. Mógłby poświęcić te dwie godziny na coś innego, jak na przykład, na zawodowe opierdalanie się. Mógł pouczyć się w szkole, a teraz nie musiałby cierpieć. Mimo tego, miał towarzystwo Gilberta, a na niego nie mógł narzekać. Na dodatek, to przyjemne uczucie wracało. Skąd to się brało?
-Gilbert, zanim zaczniemy, mogę cię jeszcze o coś zapytać? - Albinos nie miał zamiaru przedłużać, a jego kochany przyjaciel właśnie szukał różnorakich sposobów na opóźnienie nauki. Nie winił go za to, również nie chciałoby mu się uczyć na jego miejscu. Zielonooki zastanowił się nad sensem pytania o to. Bał się, że białowłosy zacznie wyskakiwać mu z teoriami, że niby się w nim zakochał. I szczerze mówiąc, był to dość prawdopodobne. Tylko w jego towarzystwie miał to wspaniałe uczucie.
-No dobra, pytaj się o co tylko chcesz.
-Jak to jest być w kimś zakochanym? - Gilbert spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. O mało nie spadł z krzesła przez to pytanie, które sprawiło, że jego serce zaczęło szybciej bić. Nie znał się na miłości, a z takimi pytanie to raczej trzeba się kierować do Francisa. Sam często czerpał od niego porady, których i tak nie wykorzystywał przez swoje ubogie życie romantyczne.
-Skąd mam to wiedzieć? Nie znam się na takich rzeczach. Poszukaj sobie lepszego romantyka do takich tematów. - Feliks liczył na pomoc, a nie na wymigiwanie się z takich tematów. To niemożliwe, żeby Gilbert się na tym nie znał. Był starszy, na pewno przechodził niejedną miłość, i jakieś doświadczenie złapał przez te wszystkie lata.
-Powiedz mi przynajmniej, jaka jest różnica między zakochaniem w kimś, a zwykłym lubieniem kogoś. Zawsze miałem problemy z rozróżnieniem tego, a wygląda na to, że teraz znowu mam ten problem. - Słowa Łukasiewicza jednoznacznie przekazywały, że ten ma kogoś na oku. Było to zaskakujące, skoro jeszcze niedawno gadał, że nie ma zamiaru bawić się teraz w jakieś związki czy miłości.
-Mówię ci przecież, że się na tym nie znam! Raczej każdy może stwierdzić, czy jego przyjaciel jest dla niego tylko przyjacielem, czy może kimś więcej. Nie zmagam się z takimi problemami. - Beilschmidt wyjął z torby swoje notatki, jednak wzrok Łukasiewicza uniemożliwiał mu skupienie się na nich. Czuł, że mu jest ciężko i oczekuje nawet najbanalniejszej odpowiedzi, która ledwo ukoi jego smutki. - Jeżeli jesteś w kimś zakochany, to chcesz być obok niego częściej. Potrzebujesz od niego więcej czułości, chcesz te czułości okazywać. Jesteście ze sobą wręcz niepoprawienie blisko, jak na zwykłych przyjaciół. Ledwo powstrzymujesz się od pocałowania tej osoby. Nie wiem, dużo tych różnic. - Albinos wypruł te słowa z siebie z prędkością światła, choć trochę plątał mu się język w trakcie mówienia tego. Blondynowi nie bardzo to pomogło. Jednakże, doceniał starania przyjaciela.
Jeżeli zakochał się w Gilbercie, jest to wystarczający dowód na to, że jest homoseksualny i długo nie będzie mógł ukrywać się przed światem. Ze swoimi uczuciami nie można walczyć, a jeśli będzie tkwił w swojej miłości bez niczyjej pomocy oraz wiedzy, to w końcu zwariuje. Życie zaczynało robić się skomplikowane.
-Przejdźmy już do nauki. - Powiedział cicho, starając się zapomnieć o swoich myślach.
A co w tym czasie się działo u Feliciano i Ludwiga? Na pewno nic pozytywnego, a przynajmniej Beilschmidta.
-Rozumiesz już mniej więcej o co w tym chodzi? - Spytał Ludwig po kilkuminutowym tłumaczeniu Feliciano podstaw, które powinny być ogarnięte jeszcze w podstawówce. Było przed nim sporo roboty, ale nie zraziło go to. Najważniejsza była wytrwałość w dążeniu do celu, a jego celem było wyprowadzenie Vargasa do ludzi.
-Chyba tak. - Odpowiedział krótko rudowłosy i przyjął od przyjaciela zeszyt z napisanymi zadaniami. Nie wyglądały one na trudne, lecz wiedział, że i tak pewnie przewyższają jego umiejętności intelektualne. Ścisnął długopis i zaczął rozkoszować się ciszą, która tylko okazjonalnie była przerywana ich głośniejszymi oddechami, albo tupaniem blondyna w podłogę. Było w tym coś odprężającego. Jednak nie dało mu to efektu w formie umiejętności rozwiązania tych zadań.
-Mogę wiedzieć, co ty robisz? - Ludwig nie chciał wierzyć w to, że Feliciano znowu się rozproszył i robił coś niepoprawnego. Sęk w tym, że tym razem naprawdę było to niepoprawne. Vargas widocznie nie widział nic złego w randomowym łapaniu go za kolano i przejeżdżanie dłonią w okolice jego miejsca intymnego. W dużym skrócie, czuł się niekomfortowo.
-Też chciałbym wiedzieć. - Rudowłosy panicznie odsunął rękę, upuszczając długopis oraz opadając bezwładnie na oparcie fotela. Miał w głowie bałagan, nieprzyjemny szmer, który utrudniał mu rozwiązywanie tych cholernych zadań. Na dodatek, mózg postanowił przekonać go do naruszenia stref osobistych przyjaciela, przez co zrobiło się niezręcznie. Był takim idiotą.
-Nie no, spokojnie. Nic złego się przecież nie stało. - Stało się i to bardzo. Lecz Ludwig nie chciał dołować bardziej Feliciano, który chyba przechodził teraz psychiczne średniowiecze w życiu. Tak to jest z tymi hormonami i wkraczaniem w dorosłe życie. Musiał go jakoś zrozumieć, choć ich umysły bardzo się ze sobą mijały i gdyby tylko mogły, pewnie też kłóciły.
-Naprawdę jesteś wobec mnie za bardzo łaskawy. Gdybym teraz zaczął cię rozbierać, też byś gadał, że nic złego się nie dzieje? - Vargas próbował rozluźnić atmosferę tym żartobliwym tekstem, ale wszystko pozostało bez zmian. Nadal było głupio i to z jego winy. Miał się uczyć, a właśnie pierdolił głupoty, których kompletnie nie rozumiał i nie pasowały do jego codziennego zachowania.
-Wtedy pewnie bym inaczej zareagował. Nie gadajmy już o takich rzeczach. Rozwiązuj zadania. - Rudzielec niechętnie złapał długopis, lecz ten prędko mu ponownie wypadł z dłoni. Był za bardzo rozkojarzony, żeby cokolwiek zrobić. Zerknął na Beilschmidta, który zaczął coś patrzeć w telefonie i widocznie przyprawiło go o zażenowanie. Feliciano przybliżył się do niego, stwierdzając, że skoro już odwala głupoty, to dlaczego tego dalej nie poprowadzić. Złapał go za dłoń, powodując u niego dreszcze i zdziwienie, a zanim Ludwig się połapał w sytuacji, twarz Feliciano była centralnie obok niego. Obydwaj nie rozumieli swoich akcji, gdyż Vargas bardziej w to brnął, a Beilschmidt zamiast się wycofać, sam również zaczął się przybliżać.
Atmosfera nie była już taka napięta, a przesączona zrozumieniem i wyjątkowo ciepłym nastawieniem do siebie nawzajem. A gdy ich usta miały już zetknąć się ze sobą w czułym, delikatnym oraz namiętnym pocałunku, nieistniejąca miłość miała zaistnieć i sprawić, że ta dwójka minimalnie przestanie widzieć siebie tylko jako przyjaciół, drzwi od sypialni się otworzyły i do pomieszczenia wszedł Lovino, niosący tacę z czekoladowymi ciasteczkami.
-Co do cholery?! - Romano o mało nie upuścił tacy ze słodyczami, które mama specjalnie upiekła dla Feliciano i jego gościa. Niestety, rodzicielka była tak zapracowana, że aż nie mogła wejść na górę i tych ciastek przynieść. Nawet lepiej, nie musiałaby teraz przechodzić psychicznego zawału. - W tej chwili odsuń się od mojego brata, debilu! - Ludwig momentalnie odsunął się od Feliciano, ale nie przez rozkaz starszego Vargasa, a opanowanie się ze swoimi żądzami. Rudowłosy spanikowany spojrzał na brata, który mierzył blondyna morderczym spojrzeniem.
-To nie tak, jak myślisz! Wcale nie miałem się teraz pocałować z Ludwigiem, a rozwiązywać te głupie zadania! - Młodszy Vargas odwrócił się i przeklął swoją znikomą inteligencję i umiejętność robienia nieodpowiednich rzeczy. Niebieskooki postanowił zamilknąć.
-Wcale tak nie miało być! Obiecuję ci, że tylko kiedy znajdę czas, to pożałujesz, że twoje nogi w ogóle stanęły na podłodze tego domu! - Słowa Lovino zostały przerwane przez dziadka, który zainteresowany krzykami dochodzącymi z pokoju młodszego wnuka, postanowił zobaczyć co tutaj się dzieje. Miał nadzieję, że nie chodzi o coś poważnego. Stanął obok Romano, dokładnie mierząc swoich uśmiechem Feliciano i jego przystojnego blondyna.
-Co tutaj się dzieje? Oh, Feliciano, nie mówiłeś, że masz gościa! Wtedy bym się bardziej ogarnął i porządnie przywitał, a tak, to o. Witam cię bardzo serdecznie, Romulus jestem! - Stary Vargas podszedł do Ludwiga i energicznie zaczął machać jego ręką. Jedno było pewne, dziadek zawsze potrafił zrobić przypał.
*** 6 listopada ***
Feliks znowu miał zniszczony humor przez w-f, a dlaczego, to raczej każdy może się domyślić. Uważał swoje zachowanie za żałosne. Nie powinien tak się łamać przez to, że ktoś powiedział, że nie toleruje pewnych orientacji seksualnych, a jak ktoś z tej klasy okaże się homoseksualny, to może przestać liczyć na litość ze strony nauczyciela. Zdecydowanie lekcje w-f były teraz jego najbardziej znienawidzonymi, a Ivan należał do jednych z gorszych nauczycieli w całej szkole.
-Hej, Feliks. - Zaczęła Natalia, podchodząc do Feliksa na korytarzu. Musiała z nim porozmawiać o wydarzeniach z poprzedniej lekcji, a widziała, że nie zadziałały na niego pozytywnie. Dzięki swojej ponadprzeciętnej inteligencji oraz temu, że Feliciano często nie potrafi trzymać języka za zębami, wiedziała o homoseksualizmie Łukasiewicza. Postanowiła mu pomóc, a sama chyba identyfikowała się jako biseksualistka, więc miała przejebane u brata.
-Co chcesz?
-Chcę ci coś powiedzieć. Chodzi o coś ważnego, a przynajmniej według mnie. Masz mnie teraz posłuchać. Wiem, że jesteś gejem, i że słowa mojego brata cię krzywdzą. - Blondyn szybko rozszerzył oczy, obawiając się, że usłyszy to ktoś jeszcze. Byli na zatłoczonym korytarzu. Przerażał go fakt, że Arlovskaya o tym wiedziała. - Spokojnie, nie masz we mnie wroga. Mogę porozmawiać z Ivanem o jego nastawieniu, przy tym nie zdradzając siebie i ciebie. Jestem w podobnej sytuacji i też planuję się ujawnić. - Feliksowi aż słów zabrakło do odpowiedzi. Nie sądził, że Natalia będzie mu pomagać w tej sprawie, a też nie spodziewał się po niej takiej odmienności.
-Dziękuję... - Tylko tyle z siebie wydusił, zanim dziewczyna odeszła do innych zajęć oraz osób. Aż mu się cieplej na sercu zrobiło. Arlovskaya za to przeklinała swoją spontaniczność i to, że czasami nie mogła pohamować się od pomagania innych. Wyrobiła sobie opinię zimnej suki, myślącej tylko o sobie, a ostatnio oferowała wsparcie każdej napotkanej osobie. Co było z nią nie tak?
***
Pomijając już zniszczone samopoczucie lekcją w-f, Feliks zaczynał ekscytować się nadchodzącymi urodzinami. W trakcie chemii zorientował się, że przecież za niecały tydzień jego następne urodziny i będzie mógł zacząć dziewiętnasty rok swojego życia. Sprawiło to, że rozwiązywał zadania z ogromnym uśmiechem i nawet nie przejmował się faktem, że Yekaterina znowu była bliska płaczu z nieokreślonego powodu. Zawsze przejmował się jej losem, a teraz nie zwracał na nią większej uwagi.
-Coś taki zadowolony się zrobił? - Erizabeta zauważyła radość przyjaciela i musiała przyznać, że uśmiech Feliksa działał na nią wyjątkowo kojąco. Miała świadomość tego, że chwilowo zapomniał o swoich problemach z homofobią i nieumiejętnością powiedzenia o swojej orientacji. Ostatnio coraz częściej był z tego powodu przygnębiony, więc musiała o niego zadbać.
-Niedługo mam urodziny. Uwielbiam ten dzień w roku! - To wytłumaczyło wszystko. Łukasiewicz zdał sobie sprawę z tego, że musiał jeszcze zrobić listę gości, załatwić sobie jakiś olśniewający strój, którym przyćmi wszystkich, a kupienie tortu, balonów, i innych pierdół pozostaje obowiązkiem mamy oraz brata. Jego jedynym zadaniem było cieszenie się i oczekiwanie tego wspaniałego poniedziałku. Rozważał również zaproszenie Gilberta. Byli przyjaciółmi, chyba rodzina się nie zdenerwuje, jak go przyprowadzi.
-Nigdy nie zapomnę twojej osiemnastki. - Skomentowała dziewczyna, przypominając sobie o tym, jaka niezła impreza wtedy była. Trudno było powstrzymać Feliciano od sięgnięcia po alkohol, a Feliks skutecznie go do tego przekonywał. Na dodatek, Alfred o mało nie zaczął próbować wejść na żyrandol, bo przecież będzie doskonała zabawa i atrakcja. Pani Magdalena do dzisiaj załamywała głowę, myśląc o tym w jakim stanie zastała dom po urodzinach syna. - W tym roku też robisz imprezę na pół okolicy?
-Nie mam tyle czasu, żeby przygotować imprezę dla połowy sąsiedztwa. Zaproszę tylko ciebie, Feliciano, oczywiście najbliższą rodzinę, może Gilberta, o ile zgodzi się przyjść...
-Chwila, chcesz zaprosić Gilberta?
-Czemu nie? Jesteśmy ze sobą blisko, dobrze się dogadujemy, czasami żartobliwie się sprzeczamy, ale to nie tak na serio. Od paru dni trochę dziwnie czuję się w jego towarzystwie, jakbym czuł do niego coś więcej, jednak pewnie to tylko takie chwilowe... - Łukasiewicz kontynuował swoje gadanie o urodzinach, a Hedervary zawiesiła uwagę na słowach, że Feliks czuje coś dziwnego wobec Beilschmidta. Zaczynało robić się ciekawie.
***
-Przepraszam za to, że zabieram wam czas na zdobywanie przydatnej wiedzy, lecz trzeba w końcu ogłosić nowy samorząd szkolny. - Francis bardzo cieszył się z tego apelu, który właśnie był dla ogłoszenia wyników konkursu na przewodniczącego szkoły. Jako jedyny w całej szkole znał wyniki, więc emocje były jeszcze większe. Nawet nauczyciele się ekscytowali, a Arthur w szczególności. Nie pokazywał tego dosadnie, ale zależało mu na tym, żeby Alfred został chociaż skarbnikiem.
-Stresuję się. - Skomentowała Bella, a sytuacji nie poprawiało to, że wszyscy od samego początku jej powtarzali, że na pewno wygra i będzie przewodniczącą. Nie mogła kłamać, pochlebiało jej to. Jednak była masa innych osób, które również zasługiwały na takie stanowisko. Zupełnie jej wystarczało, że była przewodniczącą klasy, a zgłosiła się do wyborów samorządu szkoły tylko z nudy. Nawet gadała innym, żeby na nią nie głosowali.
-Bez zbędnego przedłużania, powiem już wyniki. - Dodał Bonnefoy, biorąc do ręki specjalną kartkę, na której było wszystko napisane. Serca wszystkich zaczęły szybciej bić, gdy niebieskooki rozpoczął swoją przemową. - Z uśmiechem na twarzy ogłaszam, że szkolnym skarbnikiem zostaje Alfred F. Jones! Nie spodziewałem się tego. - Blondyn na początku nie skojarzył, że chodzi o niego. Dopiero po uderzeniu przez Matthew, zorientował się, że właśnie wszyscy na niego patrzą i jest skarbnikiem.
-O mnie chodzi?! Oh, dziękuję. - Alfred szybko podbiegł do dyrektora i mocno go przytulił, jakby to od niego zależało, że stał się częścią samorządu. - No więc, dziękuję wszystkim osobom, które dla beki na mnie głosowały i myślały, że moja obecność w samorządzie szkolnym będzie dobrym pomysłem. Obiecuję wam, że jako skarbnik, dobrze zajmę się waszymi pieniędzmi. - Francis delikatnie odepchnął Jonesa, który zabrał mu mikrofon i robił własne show. Arthur nie dowierzał w to, co właśnie się dzieje.
-No dobrze, wiceprzewodniczącym, a raczej wiceprzewodniczącą, została Bella Maes, gratuluję! Aż szkoda, że nie jesteś przewodniczącą, ale osoba, która tym przewodniczącym jest, również byle kim nie jest. Tak czy inaczej, gratulacje. - Belgijka westchnęła i wstała ze swojego miejsca, kierując się na scenę. Przynajmniej nie miała tej najważniejszej roli, więc będzie luźniej.
-Dziękuję wszystkim, którzy na mnie głosowali, ale... Nieważne. - Bella po prostu stanęła przy Alfredzie, który był cholernie z siebie dumny. Nie rozumiał, jak można się nie cieszyć ze swojego świetnego stanowiska. Najwyżej później z nią porozmawia.
-I jeszcze mamy przewodniczącego. Jak myślicie, kto nim został? - Ta nutka tajemniczości nie poprawiała sytuacji. To mógł być dosłownie każdy, a zgłoszeń było sporo. Niby Francis miał nie przedłużać, a trzymał ich w niepewności. - Matthew Williams, życzę powodzenia w rządzeniu szkołą! To znaczy, ja nią rządzę, ale wiecie. Samorząd od teraz też ma coś do powiedzenia. - Williams uznał to za żart, więc nie wstawał. Jakie było jego zdziwienie, kiedy Francis poprosił konkretnie go do siebie. - Gilbert, możesz się cieszyć. Twoja klasa ma sporo władzy teraz. - Zażartował sobie Bonnefoy i posłał do Matthew uśmiech, dodając mu otuchy. Gdy był już samorząd szkolny, mógł zająć się innymi problemami.
***
-Gilbert, chciałbyś przyjść na moją imprezę urodzinową jedenastego? - Beilschmidt skierował wzrok na Feliksa, robiącego obok niego jakieś dziwne akrobacje przy parapecie. Tak to właśnie jest, kiedy na końcu przerwy uderza cię nuda. Spodziewał się dziwniejszej propozycji, a dostał zwykłe zaproszenie na urodziny. Nie miał nic przeciwko, ale wątpił, żeby odnalazł się w towarzystwie rodziny Łukasiewicza. Jednak trudno było odmówić temu słodkiemu spojrzeniu.
-A to nie jest przypadkiem poniedziałek i nie mamy wtedy korepetycji? - Blondyn przewrócił oczami, stając na równych nogach i zostawiając ten biedny parapet. Naprawdę nie chciało mu się uczyć w urodziny, nawet jeśli będzie to robił z przyjacielem. Takie dni nie są od tego. - Feliks, nie możemy opuszczać dni z korepetycjami. Rozumiem, że masz urodziny jedenastego, ale też masz ogromne braki w materiale.
-No błagam, ten jeden dzień cię nie zbawi! - Albinos tutaj mógł przyznać rację zielonookiemu. Niestety, był już listopad. Czas szybko leciał. Postanowił znowu ulec Feliksowi, a przecież nie będzie takim potworem, co komuś niszczy urodziny. Najwyżej w sobotę go bardziej pomęczy i zrobi wszystko, żeby te dwie godziny nie zleciały na luźnych pogadankach, a faktycznej nauce.
-Niech ci będzie. Mogę przyjść, ale nie gwarantuję, że będę tam się czuł komfortowo. Nie znam aż tak dobrze twojej rodziny. - Feliks aż podskoczył z radości i przytulił mocno Gilberta, co sprawiło, że to dziwne uczucie tylko się nasiliło. Bosko się z nim żyło. Przynajmniej miał dzięki temu dobry humor.
-Co za problem, żebyś ich poznał? Może kiedyś takie znajomości ci się przydadzą. - Feliks sam nie wiedział co miały oznaczać te słowa, jednak zabrzmiały dziwnie.
*** 8 listopada ***
Przekonywanie ludzi do czegoś nigdy łatwe nie było, szczególnie gdy miało się do czynienia z osobami wyjątkowo upartymi, które kurczowo trzymały się swoich przekonań. Feliciano postanowił pomóc Feliksowi w zmienianiu nastawienia tamtego księdza, który nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo rani swoimi słowami jednego ze swoich "ulubieńców". Mieli dzisiaj próbę w chórze, więc nie ciężko było znaleźć tego faceta. Gorzej z przekonaniem go do rozmowy, a gdy sobie takowej nie życzył, wszyscy mogli zapomnieć o kontakcie z nim.
-Wie pan, inne orientacje seksualne nie są przecież złe. Tamte osoby również są ludźmi i nie za bardzo od nich zależało, jakiej orientacji będą. - Zaczął niewinnie Vargas, wiedząc, że gdyby ksiądz uznał, że gada głupoty, to nie poniesie za to odpowiedzialności, bo prawie zawsze mówi głupie rzeczy. Gdyby Feliks zaczął o tym mówić, pewnie wszystko dotarłoby do Magdaleny w zatrważającym tempie.
-Nawet nie próbujcie bronić czegoś, co jest potępiane przez samego Boga. - Nie mieli zamiaru się poddawać, choć przegrana w kwestii robienia tolerancyjnego księdza była gwarantowana. Najważniejsze są starania, a postarać się musieli. - Skąd w ogóle wzięliście ten temat? Jest coś, co powinienem wiedzieć? - Mężczyzna odwrócił się podejrzliwie do licealistów, niezadowolony z poruszenia tego tematu. Feliks i Feliciano zachowywali się dziwnie od samego przyjścia na próbę.
-Ponoć Bóg kocha wszystkich i nas toleruje, więc dlaczego osoby o odmiennej orientacji seksualnej, mają być gorsze? - Łukasiewicz nie czuł się komfortowo z tym podejrzliwym wzrokiem księdza, który wręcz wyciągał z niego informacje o homoseksualizmie i tym, że najprawdopodobniej zakochał się w innym facecie. Nie wiedział jak się z tym czuć.
-Nie poruszajcie tego tematu nigdy więcej. - Ksiądz odszedł, zostawiając swoich byłych rozmówców samych. Vargas westchnął i zerknął na przyjaciela, kompletnie załamanego tym, że chociaż minimalnie nie udało im się poczuć dobrze w tym miejscu. Byli otoczeni nieodpowiednimi ludźmi, ale co mieli zrobić, gdy wręcz na nich naciskano, że mają tutaj chodzić?
-Wiesz co, Feli. - Zaczął blondyn, opierając się o ścianę oraz przyglądając się pięknym żyrandolom. - W urodziny powiem Jakubowi o tym, że jestem gejem. - Rudowłosy speszył się trochę tym postanowieniem, a też zostało powiedziane trochę głośno. Osoba niepożądana mogła to usłyszeć, a woleli, żeby to jeszcze chwilę pozostało tajemnicą.
-Żebyś tego później nie żałował. - Odpowiedział cicho Feliciano, myśląc nad swoim marnym życiem. Nadal myślał o tym, że jest niby za chudy, że źle się odżywia, i że chyba Ludwig za bardzo namieszał mu w głowie. Skoro młodszy Beilschmidt tyle dla niego znaczył i robił wobec niego takie rzeczy, to chyba mógł dla niego się postarać i ogarnąć. Wygląda na to, że znalazł swoją motywację do stania się lepszą osobą.
***
Alfred siedział zszokowany naprzeciw Arthura. Wygląda na to, że mówił poważnie i nie były to głupie żarty, bo udzielił mu się dobry humor. Nie, to była cholerna rzeczywistość, której chciałby się wyrzec, ale nie miał takiej możliwości. Kirkland naprawdę zachowywał się ostatnio niepokojąco, lecz nie sądził, że to jest tego powodem. Nawet nie wiedział co odpowiedzieć, a blondyn oczekiwał jakiejś odpowiedzi.
-Powinieneś iść na odwyk. - Rzucił w końcu, poprawiając okulary. Arthur uznawał takie rozwiązanie za przesadę, a przynajmniej w tej chwili. Kilka wyjść do baru, puszek po piwie, czy butelek wódki w domu o niczym jeszcze nie świadczyło, choć mogło dawać wiele do zrozumienia. Jones nie wiedział co o tym sądzić. Brakowało mu teraz Matthew, a brat na pewno rzuciłby w niego dobrą radą.
-Za wcześnie na takie rzeczy. Gdybym powiedział im o tym, co teraz robię ze swoim życiem, od razu by mnie wyśmiali i kazali wracać do domu, byle nie zawracać im głowy. - Nie mógł tego nazwać alkoholizmem, nikt nie mógł tego tak nazwać. Ciężko jednak było się powstrzymać od sięgania po jakieś trunki, choć w momentach naprawdę kryzysowych, nadal potrafił się powstrzymać. Lecz ile jeszcze będzie do tego zdolny? Postanowił o tym powiedzieć Alfredowi, gdyż ten może mu pomóc, a również był najbliższą mu osobą.
-Obiecaj mi się, że będziesz starał się kontrolować. - Kirkland przytaknął, nie chcąc bardziej dołować niebieskookiego. Czuł się, jakby mu właśnie obiecywał, że będzie żył wiecznie, a jak wiadomo, było to niemożliwe. Jednak czego się nie zrobi dla przyjaciela? Dla niego mógł się postarać i walczyć ze swoim nadchodzącym uzależnieniem. A przynajmniej twierdził, że z tego wyjdzie uzależnienie.
-Jeżeli śmierć jest wiecznością, to nie będę się kontrolować. - Powiedział cicho Arthur, wiedząc, że ma to się nijak do obecnych wydarzeń. Na całe szczęście, Alfred nie usłyszał tych słów i nie zaczął tworzyć jakichś chorych teorii.
***
Ten rozdział ma 6589 słów bez mojej końcowej gadaniny, więc nie ma tragedii. Jak podobał się ten rozdział? Osobiście, uważam go za całkiem udany i mi się podoba, co za tym idzie, ten jeden raz nie narzekam. Jednak chciałabym też znać waszą opinię.
Co do tego samorządu szkolnego, to ja doskonale wiem, że wyniki tego konkursu były to przewidzenia już na początku tego wątku, jednakże wykazanie się oryginalnością nie jest dla mnie i poleciałam na łatwiznę. Mimo tego, myślę, że Matthew jako przewodniczący szkoły będzie dobrym sposobem na minimalne wprowadzenie tutaj Franada, więc jeśli ktoś się w tym shipie nie lubuje, to może się stąd powoli ewakuować.
Jak już możecie wiedzieć, minął niedawno równy miesiąc od opublikowania Panaceum. No cóż, cieszę się z faktu, że to opowiadanie powstało i mogę się nim podzielić ze światem, lecz i tak wiele rzeczy mogło wyjść lepiej. Co do statystyk na tę chwilę (03.10.2019), Panaceum ma prawie tysiąc wyświetleń, prawie 160 gwiazdek, a komentarzy coś koło 3.5k. Nie będę kłamać, jestem z tych wyników nawet zadowolona, choć ta ilość gwiazdek mnie boli. Mogło być ich więcej. Ale jeśli teraz poproszę o gwiazdki, to kochani czytelnicy się na mnie wypną i specjalnie tych gwiazdek nie dadzą. Znam was już wystarczająco, żeby to stwierdzić.
No nic, Panaceum na pewno nie osiągnie kiedykolwiek, a przynajmniej w najbliższym czasie, takich wyników jakie miała Wycieczka, lecz połudzić się można. Swoją drogą, jak możecie już wiedzieć, staram się pisać rozdziały do przodu, jednak jest u mnie o tyle źle, że dopiero dzisiaj wzięłam się za pisanie rozdziału dziesiątego. Jak na złość, mam niecałe 2k słów, a przede mną jeszcze dziewięć wydarzeń do napisania... Ostrzegam, że ten rozdział może być dłuższy.
Nie będę już zabierać waszego wielce cennego czasu. Mam nadzieję, że rozdział się na pewno podobał i liczę na to, że zostaniecie na dłużej. Do zobaczenia już w niedzielę o znanej każdemu godzinie~!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro