Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[6] Chyba przyjaciele

*** 7 października ***

          Zdecydowanie za długo to ignorował, a do tego spotkania powinno dojść jeszcze na początku września. Jednak wmawiał sobie, że nie będzie tak źle i na pewno sytuacja niedługo się uspokoi. No właśnie nie. Okazało się, że jest jeszcze gorzej i powinien zająć się wszystkim kilka tygodni temu. Mimo usilnych próśb Feliciano o pozostawienie tego oraz nie robienie zamieszania, kierował się właśnie do sali, w której ponoć miał być Ludwig Beilschmidt. Czuł silną potrzebę porozmawiania z nim o relacji z młodszym Vargasem i jego ocenach z matematyki.

          Zdenerwowany wszedł do pomieszczenia, gdzie na całe szczęście siedział niebieskooki. Ten skierował na niego zaskoczone spojrzenie, a kiedy dokładniej mu się przyjrzał, serce szybciej mu zabiło. Myślał, że nic więcej nie zniszczy tego dnia, lecz niestety okazało się, że wiele przed nim dzisiaj. Definitywnie właśnie patrzył na starszego brata Feliciano, który widocznie dalej nie pałał do niego sympatią. Nie dziwiło go to.

          -Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! - Rozpoczął na wstępie Lovino, podchodząc bliżej do biurka. Z jego oczu wręcz lały się chęci mordu na kimś i nic nie wskazywało na to, że taki stan rzeczy minie. Ludwig naprawdę nie wiedział co ze sobą zrobić, gdyż nie spodziewał się tego spotkania. Miał w gardle jakąś blokadę, która uniemożliwiała mu wysłowienie się.

          -Słucham? - Tylko tyle powiedział i to niewiarygodnie cicho, jak na niego.

          -Głuchy jesteś, czy co? Pytam się, co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! - Podniesiony głos Vargasa sprawił, że po Beilschmidtcie przeszły nieprzyjemne dreszcze. Momentalnie w jego głowie pojawiły się wspomnienia z dni, kiedy Romano na niego krzyczał za to, że śmiał zaznajomić się z Feliciano. Zawsze była to dla niego przesada, więc ignorował takie zaczepki.

          -Zależy o co ci chodzi. Mógłbyś najpierw wszystko wytłumaczyć, przedstawić się, i dopiero potem na mnie krzyczeć. - Zielonooki westchnął, a furia w środku niego tylko się nasilała. Mało brakowało do tego, żeby rozwalił całe to pomieszczenie i kilka obok. Miał nadzieję, że szybko znajdzie coś na uspokojenie.

          -Nie udawaj, że mnie nie poznajesz, idioto. Jestem Lovino Vargas, starszy brat twojego kochanego ucznia oraz przyjaciela, Feliciano Vargasa. Już pamiętasz?! Chciałbym wiedzieć, dlaczego tak sobie postanowiłeś zostać jego drogim przyjacielem, skoro wasze relacje nie powinny teraz tak wyglądać. Jesteś nauczycielem, a on twoim uczniem. To niepoprawne. - A więc o to mu chodziło. Mógł się tego domyśleć, a większość jego kłótni z Lovino była spowodowana właśnie jego bratem. Klasyk, zbyt mu znajomy klasyk.

          -Po pierwsze, to Feliciano chciał ponownej przyjaźni, więc postanowiłem zrobić mu przyjemność i ustąpić na takie poprowadzenie znajomości. Po drugie, nie powinieneś tak się do mnie zwracać. - Romano fuknął, nie wiedząc co dalej ze sobą zrobić. Może faktycznie nie powinien tak się rzucać na początku ponownego spotkania, ale denerwował się. Sytuacja rudzielca w matematyce była słaba, a ponoć Beilschmidt go jedynie rozpraszał.

          -Dobra, poniosło mnie. Jeżeli bardzo chcecie się znowu przyjaźnić, to sobie bądźcie tymi przyjaciółmi. Ale wiedz, że jeśli jakkolwiek i kiedykolwiek skrzywdzisz mojego brata, to tego, kurwa, pożałujesz, rozumiesz? - Blondyn niepewnie przytaknął i stwierdził, że Vargas w ogóle się nie zmienił. Nadal przewrażliwiony na punkcie rodzeństwa. - I jeszcze jedna sprawa. Feliciano mi powiedział, że go rozpraszasz na zajęciach, przez co nie może się skupić i wyciągnąć z lekcji odpowiedniej wiedzy. - To akurat Ludwiga zaskoczyło.

          -Oh, o tym nie wiedziałem. No dobrze, rozumiem. Porozmawiam o tym z Feliciano na najbliższym spotkaniu. Coś jeszcze ode mnie chcesz? - Romano czuł, jak jego irytacja spowodowana Beilschmidtem powoli spada. Można powiedzieć, że spotkanie przebiegło dość spokojnie i normalnie. Co prawda, początek najlepszy nie był, jednak był to tylko początek.

          -Masz coś z tym zrobić i sprawić, że Feliciano będzie miał na koniec roku co najmniej czwórkę. W innym przypadku, możesz spodziewać się czegoś złego. - Groźby i tak nie miały większego znaczenia, więc Ludwig podchodził do tych słów z dystansem. Lovino mu nic nie zrobi, nie byłby w stanie.

          -Jestem nauczycielem i moim obowiązkiem jest to, żeby nauczyć każdego ucznia przynajmniej połowy materiału. Odpowiednio zajmę się twoim bratem, a wiem o jego problemach z matematyką. - Przynajmniej każdy miał zapewnienie, że rudowłosy może coś z zajęć wyciągnąć. Ludwig chyba był dobrym nauczycielem i można mu zaufać. Z takim nastawieniem, Lovino zakończył tę rozmowę. - Ah, i jeszcze jedno. Zadbaj o Feliciano, a ostatnio wszyscy gadają, że jest za chudy i prowadzi siebie do anoreksji. - Romano miał zamiar tę konwersację kończyć, a tutaj został poruszony jeszcze jeden temat.

          -Oh, okej? No dobrze, postaram się o tym z nim porozmawiać. - Wielka szkoda, że Romano nie zainteresował się tym tak bardzo teraz. Może wtedy uniknęliby tragedii.

***

          To był jeden z lepszych dni w jego życiu. Tak bardzo cieszył się z faktu, że może wrócić do pracy i znowu zobaczyć się ze swoimi współpracownikami oraz najdroższymi przyjaciółmi. Najbardziej stęsknił się za Francisem i Gilbertem, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jeszcze dzisiaj się z nimi porządnie nie wyszaleje. Bonnefoy musiał dać mu dokładny grafik pracy, a on ogarnąć swoje mieszkanie.

          Stanął przed drzwiami do gabinetu dyrektora, gdyż był pewny, że właśnie tam spotka przyjaciela. Wolał nie pukać, a najlepiej od razu wejść bez jakichkolwiek zapowiedzi i informacji o swojej obecności. Najciszej jak tylko mógł, otworzył drzwi od pokoju i uśmiechnął się na widok Francisa, uzupełniającego papiery w skupieniu i słuchającego jakiejś muzyki. Powoli do niego podszedł, a po chwili, puknął go w plecy, powodując u niego prędkie przerażenie.

          -Jezus Maria! - Blondyn podskoczył na krześle, upuścił długopis i prawie rozlał kawę na te wszystkie, wielce ważne papierki do wypełnienia. Jak dobrze, że w ostatniej chwili zahamował swoją rękę od dalszych gwałtownych ruchów. Gdyby nie to, miałby przejebane. Na początku pomyślał, że Arthurowi udzielił się za dobry humor, więc postanowił porobić mu żarty, jednak szybko się okazało, że był to Carriedo. Jego najcudowniejszy przyjacielem, zaraz przed Gilbertem. - Tosiek?!

          -Tak, to ja! Wróciłem już do pracy, zadowolony? - Dyrektor na początku nie wierzył w to, że patrzy na tego Antonia, którego znał praktycznie od małego dziecka. Przecież on miał się zapowiedzieć, zanim wróci do pracy, a wtedy dokładniej zająłby się jego przyszłymi obowiązkami i poinformowałby uczniów, że niedługo wraca jeden z ich ulubionych nauczycieli. Mimo tego, była to niesamowita niespodzianka.

          -Oczywiście, że jestem zadowolony! Naprawdę nie spodziewałem się, że teraz do mnie przyjdziesz. Nareszcie możemy znowu razem pracować i spędzać wspólnie więcej czasu. Jeszcze tylko powiedzieć o wszystkim Gilbertowi, załatwić kilka ważniejszych spraw, i możemy wracać do naszych codziennych szaleństw. - Obydwóch wypełniała ogromna radość, która chyba już wykraczała poza sam schemat radości. To była pierdolona euforia, rozpierdol mózgu, którego nie udałoby się ogarnąć nawet największym geniuszom. Tak, to jest idealne określenie. - Opowiadaj, co działo się u ciebie w życiu!

          -Nie wiem od czego zacząć. Jestem za bardzo podekscytowany, żeby powiedzieć coś złożonego i logicznego, co trzymałoby się kupy. Lepiej powiedz, co działo się u ciebie! - Zaśmiali się, pokazując dosadniej, że są cholernie szczęśliwi. Nie sądzili, że spotkanie z przyjacielem może tak na nich wpłynąć. Przynajmniej na chwilę zapomnieli o swoich problemach w karierze, a Francisowi wyjątkowo mocno było to potrzebne.

          -Właściwie, to nic ciekawego. Mam kilka komplikacji w pracy, jak na przykład, brak nauczyciela do francuskiego, a jakoś dodatkowe zajęcia trzeba zrealizować. Na dodatek, Kirkland znowu narzeka na uczniów i kompletnie nie widzi czegoś złego w swoim zachowaniu. To takie męczące. Czasami bycie dyrektorem mnie wyczerpuje. - Ostatnie słowa zostały wypowiedziane z typowym zmęczeniem w głosie. Zmartwiło to Antonia, ale Francis zawsze powtarzał, że obowiązki dyrektora powinny zostać wykonane tylko przez dyrektora. Przykre, że często nie dopuszczał do siebie pomocy.

          -Mam nadzieję, że niedługo będzie u nas lepiej. Przecież pracowanie nie jest tylko męczarnią, a również drzwiami do wielu możliwości oraz osób. Nie załamuj się tak łatwo i wiedz, że zawsze masz wsparcie w innych pracownikach, a uczniowie cię uwielbiają, nieważne co robisz. - Carriedo zdecydowanie potrafił podnieść człowieka na duchu, a teraz nie było inaczej. Bonnefoy poczuł się lepiej sam ze sobą, znajdując motywację do działania.

          -Wiesz co, Tosiek, uwielbiam cię. - Kolejny przyjacielski uścisk, za którym tęsknili tak bardzo. Następnie padło parę słodkich oraz pocieszających słów, żeby po paru minutach zielonooki oznajmił, że chciałby znaleźć Gilberta i się z nim przywitać. Blondyn zupełnie to akceptował i pozwolił przyjacielowi na chwilowe odejście. Nie tylko dzisiaj się spotkają. Antonio z uśmiechem wyszedł z gabinetu dyrektora, wraz z jego wskazówkami zaczynając szukać Beilschmidta. Nie sądził, że teraz spotka pewną wiele dla niego znaczącą osobę.

          -Lovino? - Powiedział dość głośno, zwracając na siebie uwagę Vargasa. Ten zdziwiony odwrócił się w jego stronę, a kiedy go zobaczył, od razu stwierdził, że ten dzień gorszy nie będzie. Nie dość, że spotkał się z tym debilem, dowiedział się o rzekomych problemach brata z odżywianiem, to jeszcze ten wariat z Hiszpanii musiał go zauważyć. On nie był jeszcze na zwolnieniu lekarskim?

          -Co ty tutaj robisz? - Zapytał naprawdę spokojnie, jak na siebie. Zaskoczenie robiło swoje, przez co nie miał za wiele sił na głośną oraz awanturniczą reakcję. Antonio uśmiechnął się do niego, powoli podchodząc i próbując opanować swoją większą radość. Zobaczył przyjaciela, miejsce pracy, a teraz nawet miłość swojego życia. Dzień nie mógł potoczyć się lepiej.

          -Skończyło mi się zwolnienie i wróciłem do pracy. Żebyś ty tylko wiedział, jak bardzo jestem zadowolony z naszego spotkania. - Szatyn pozwolił sobie na przytulenie zielonookiego, a jego zdziwienie robiło swoje. Może nie powinien być taki pewny siebie już teraz, lecz hamowanie się ze swoimi emocjami również dobre nie było.

          -Doszczętnie zniszczyłeś mi dzień swoją obecnością. - Romano postanowił sobie odpuścić awantury, którymi za wiele by nie zdziałał. Jeszcze jakaś woźna przyczepiłaby się do niego i kazałaby stąd iść, a musiał załatwić pewną sprawę u brata. Antonio zaśmiał się w odpowiedzi, co było całkiem normalne, gdy rzucało się w niego niepochlebnymi komentarzami. Nie brał ich do siebie, co było oznaką jego przesadnego optymizmu.

          -Nie przesadzaj, Lovi. Mogło być gorzej i na przykład, mogła stać ci się jakaś krzywda. A musisz wiedzieć, że nie chcę czyjejkolwiek krzywdy i twojej przede wszystkim. - Lovino miał ochotę zwymiotować tymi słodkimi słowami "przyjaciela". Jego nastawienie do niego było skomplikowane i nie mógł nazwać go wrogiem, ale określenie go przyjacielem było już za mocne.

          -Najgorszy dzień w moim życiu. - Rzucił jeszcze krótko, zastanawiając się co będzie lepsze. Proste pokierowanie się do Feliciano i powrót do domu, czy tkwienie tutaj z Antoniem i prowadzenie bezsensownej rozmowy.

          -A myślałem, że najgorszym dniem twoim życiu był ten, kiedy twój ojciec i brat zginęli w wypadku samochodowym. - Carriedo nie widział niczego złego w tych słowach. Niestety, za brak wyczucia trzeba jakoś zapłacić.

          -Jak w ogóle śmiesz... - Więcej Romano nie powiedział, a tylko szybko odwrócił się od rozmówcy i biegiem od niego odszedł. Myśl o tym, że stracił rodzica oraz najmłodszego brata, sprawiała, że momentalnie się załamywał i przykre wspomnienia wracały. Gdyby tylko mógł, cofnąłby czas i zrobiłby wszystko, żeby jego najbliżsi nigdy nie odeszli. Może właśnie dlatego stracił tyle radości z życia.

          -Lovino, zaczekaj! Nie chciałem tego powiedzieć. - Vargas był za daleko i nawet nie chciał prowadzić dłużej rozmowy. Antonio westchnął, uderzył się w głowę i przyznał sobie, że momentami zachowywał się wyjątkowo głupio. Powinien przemyśleć pewne słowa kilka razy, zanim je wypowie i zrani czyjeś uczucia. A wiedział, jak delikatny dla Romano był temat tamtego wypadku samochodowego. Pozostawało mu tylko znalezienie Gilberta oraz późniejszego przeproszenie Lovino.

***

          Spokojna muzyka brzmiała w sali i odrobinę na korytarzu, zwabiając tutaj ciekawskich uczniów. Nie winą Rodericha było, że przypadkiem znalazł w sali muzycznej fortepian i postanowił z tego skorzystać, grając jakieś randomowe kompozycje, często swojego autorstwa. Nie lubił chwalić się swoim talentem, więc też nikomu nie mówił o tym, że gra na jakichkolwiek instrumentach. Jednak zdawał sobie sprawę z tego, że pewnie teraz wszyscy wielce zdziwieni będą pytać, czy gra na fortepianie. Jakby tego nie widzieli.

          Erizabeta od zawsze uwielbiała muzykę klasyczną, a najbardziej grę fortepianu albo pianina. Kochała te instrumenty i marzyła o tym, żeby nauczyć się gry na nich. Niestety, nigdy nie mogła znaleźć czasu na rozpoczęcie nauki. Zaciekawiona kierowała się do miejsca, z którego dochodziła lekka muzyka, będąca pieszczotą dla jej uszu. Stanęła przed salą do dodatkowych zajęć z muzyki, zastanawiając się czy odpowiednie będzie wchodzenie tutaj. Po dłuższym myśleniu, weszła z uśmiechem do pomieszczenia. Zdziwiła się, widząc Rodericha.

          -Grasz na fortepianie? - Zapytała cicho, jakby bała się reakcji nauczyciela na przerwanie jego gry. Ten odwrócił się zaskoczony i spanikowany oderwał dłonie od białych klawiszy. Głupio wyszło, znowu.

          -Eliza... Tak, gram na fortepianie. Co tutaj robisz? - Dziewczyna zawstydziła się i przyznała sobie, że w ogóle nie powinna tutaj przychodzić. Zachowała się niedopowiedziane, albo była po prostu przewrażliwiona.

          -Usłyszałam muzykę, więc przyszłam. Bardzo lubię grę fortepianu. Przepraszam za przeszkadzanie. - Edelstein uśmiechnął się słabo, myśląc nad dalszymi posunięciami. Erizabeta wyglądała na speszoną, więc nie mógł zachować się wobec niej chamsko. Byli chyba przyjaciółmi.

          -Chciałabyś nauczyć się trochę grać? - Zielonooka nie spodziewała się tej propozycji, która wywołała u niej ogromną radość. Gdyby tylko mogła, zaczęłaby skakać z radości.

          -Wiesz, jeżeli tylko jest taka możliwość, to mogę spróbować swoich sił w graniu na fortepianie. - Odpowiedziała nieśmiało i z zaczerwienieniem na całej twarzy. Zawstydzenie oraz ekscytacja robiły swoje. Wiedziała, że pewnie teraz wychodziła na idiotkę, lecz dla nowej umiejętności mogła się poświęcić.

          -Skoro chcesz, to chodź tutaj. Do końca przerwy możemy poćwiczyć, a potem pomyślimy. - Roderich zdał sobie sprawę z tego, że właśnie zgodził się na udzielanie komuś lekcji grania na fortepianie. Co prawda, nie musiało dochodzić do tych zajęć, ale znając życie, Erizabeta się nakręci i będzie chciała więcej. Szatynka podeszła do nauczyciela, siadając obok i czekając na pierwsze informacje. Wygląda na to, że prędko się od niej nie uwolni.

*** 10 października ***

          Większość klasy na wieść o lekcji w-f, reagowała głośnym, awanturniczym westchnięciem. Nie lubili swojego nauczyciela w-f, a można nawet powiedzieć, że go nienawidzili. Ivan Braginsky, bo to o nim mowa, był jednym z tych gorszych nauczycieli w całej szkole. Mimo silnych starań wyrobienia sobie dobrego zdania wśród uczniów, nie udawało mu się zyskać ich sympatii. Było to w większości spowodowane jego zachowaniem, nieprzyjemnymi tekstami, oraz faktem, że najbardziej zdrowy nie był. Zastanawiało licealistów, dlaczego Bonnefoy pozwalał pracować osobie chorej wśród innych ludzi, jednak wtedy im mówił, że muszą Ivana zaakceptować i zrozumieć jego sytuację. Nie mógł go zwolnić.

          Dzisiaj było wyjątkowo spokojnie. Ignorując oczywiście fakt, że wyszli na boisko i byli zmuszeni do ćwiczenia w tym zimnie. Bluzy i kurtki nie pomagały, chociaż na pewno były w jakimś stopniu ukojeniem od tego chłodu. A poza tym, biegali też na ocenę. Co prawda, Braginsky powiedział, że jeszcze się nad tymi ocenami zastanowi, ale ścigali się. To było nieuniknione oraz zapowiadane od prawie dwóch tygodni. I pomyśleć, że nie zdążyli przygotować się do tego psychicznie.

          -Ustawcie się w odpowiednich odstępach i za moment ruszacie. - Powiedział jeszcze Ivan, dokładnie obserwując pierwszą grupę, która miała biegać. Trochę ciekawa mu tak grupka wyszła, a ten nie chciał, żeby najlepsi biegali z najlepszymi, a ci słabsi ze słabszymi. Wydawało mu się to głupie i starał się unikać robienia takich składów.

          -Zdecydowanie wygram. - Szepnął Matthias, przybierając pozycję do biegów. Zależało mu na dostaniu jak najlepszej oceny, żeby przynajmniej z w-f był dobrym. Czymś średnią musiał powiększyć, a z matmy oraz fizy był totalnie stracony. Rozłożył ręce na boki, byle osoby obok miały mniejsze szanse na dobre wystartowanie. Wyglądało to tak, jakby chciał złapać Bellę i Erizabetę za ich biust. Jak dobrze, że nie sięgał do Natalii, gdyż wtedy dostałby wpierdol od niej i Ivana. I może jeszcze Yekateriny.

          -Gdzie mnie łapiesz?! - Eliza nie była zadowolona z tego, że jej przestrzeń osobista została naruszona w taki prosty sposób. Na dodatek, usłyszała cichy śmiech Vladimira, który czekał na swoją kolej siedząc na boisku. Irytacja zaczynała wzrastać, a Rosjanin widocznie nie widział w tym czegokolwiek złego.

          -Przynajmniej nie łapie tak chłopaków. To dobrze o nim świadczy. - Ten tekst sprawił, że większość klasy momentalnie się rozproszyła. Może nie mogli jeszcze tego nazwać stuprocentowym zdenerwowaniem, lecz te słowa na pewno ich troszkę zniesmaczyły. Może Ivan nie miał na myśli czegoś złego i powiedział to w celach humorystycznych, ale nadal zabrzmiało źle. Dziewczyny łapać można, a chłopaków już nie? Wydawało im się, że nie można łapać tak kogokolwiek, jeśli nie wyraził na to zgody.

          -Myślę, że nikogo nie powinno się tak łapać, jeżeli sobie tego nie życzy. Dziewczyn również. - Alfred postanowił zabrać głos, a że wyjątkowo bardzo uwielbiał kłótnie z Braginskym, postanowił skorzystać. Ignorując ten fakt, nie lubił, kiedy traktowana dziewczyny jak jakieś dziwki do macania. A wydawało mu się, że Ivan takie poglądy reprezentuje. Takie homofobiczne również.

          -Oczywiście, że nikogo nie powinno się tak dotykać bez jego zgody, ale chłopak chłopaka tym bardziej nie powinien tak traktować. To jeszcze bardziej niepoprawne, niż chłopak dotykający dziewczynę bez jej zgody, z takim podłożem seksualnym. - Blondyn wkopywał się jeszcze bardziej, sprawiając, że klasa miała do niego więcej zastrzeżeń. Jedynie Natalia wyglądała na dziwnie spokojną, lecz przeciwstawienie się bratu było równoznaczne z problemami w domu. - Ogólnie, to seksualne oraz romantyczne kontakty dwóch facetów są obrzydliwe. - To był już gwóźdź do trumny.

          -Przepraszam bardzo, co kurwa? - Tym razem, to Erizabeta zabrała głos. Wygląda na to, że reprezentowała kompletnie inne poglądy od nauczyciela, który widocznie nie słyszał o takim pojęciu, jak tolerancja. Obrzydzające były jego poglądy i ograniczone spojrzenie na świat. Pomijając to, wiedziała o sytuacji swoich przyjaciół. Nawet jeśli nie stali obok niej, to siedzieli na trawie i stąd wyczuwała ich zażenowanie i smutek.

          -Nie uczono cię, że nie powinno się przeklinać?

          -Niech pan nie zmienia tematu! Chcę wiedzieć, dlaczego pan uważa homoseksualizm za ohydny. - Wygląda na to, że cały w-f zleci na kłótni Erizabety oraz Ivana. Temat był ciekawy i dla wielu ważny, jednak Bragynskiemu nie uśmiechało się mówienie o swoich poglądach. Wolał nie pogarszać swojego wizerunku, a zrobił to już wystarczająco.

          -Zostawmy ten temat na kiedy indziej. Uważam, że homoseksualizm jest chorobą, tak samo jak inne orientacje seksualne, poza heteroseksualizmem. Przejdźmy do biegów. - Rosjanin odwrócił się, wiedząc, że sprawa jest słaba. Czuł na sobie niewygodne spojrzenie uczniów, którzy wyjątkowo mocno się na niego zdenerwowali. Ta klasa uchodziła za jedną z tych bardziej tolerancyjnych i otwartych na coś nowego i niespotykanego. Wkurzało go to.

          Zielonooka zerknęła na swoich przyjaciół, nadal siedzących na boisku i tępo patrzących na ziemię. Widziała po nich, że załamali się słowami nauczyciela, ale też nie powinni tak brać wszystkiego do siebie. O ile Feliciano chwilowo był smutny przez poziom nietolerancji na świecie i niedługo mu przejdzie, to z Feliksem było gorzej. Tyle razy nasłuchał się podobnych rzeczy do słów Ivana, że sam nie wiedział czy jest chory, czy w pełni zdrowy i nie ma powodów do obaw. Jedno było tylko dla niego pewne. Nie był tutaj bezpieczny.

***

          W każdej szkole nadchodzi taki moment, w którym trzeba wybrać przewodniczącego szkoły. I tak ta rola nie miała większego znaczenia dla nauczycieli, ale przynajmniej uzyskiwało się należyty szacunek na korytarzu i każdy automatycznie cię lubił. No, może poza twoją konkurencją. Przykre było, że pracownicy szkoły w większości nie zgadzali się na propozycje samorządu szkolnego, choć Francis starał się przytakiwać na niektóre pomysły.

          -Hej, oderwijcie się chwilowo od rozmów i telefonów! - Gilbert chciał dostać trochę uwagi od uczniów, a poza tym, miał parę informacji do przekazania. Między innymi, była to wieść o nadchodzącym wybraniu przewodniczącego szkoły. - Niedługo znowu rozpocznie się cyrk, zwany również wyborem samorządu szkolnego. Mówię wam o tym, bo może ktoś z was będzie chciał sobie tutaj porządzić i zyskać szacunek wśród uczniów. Osoby chętne niech zrobią jakieś plakaty ze swoimi propozycjami na ulepszenie tej szkoły. Głosowanie odbędzie się za jakieś dwa, może trzy tygodnie. - Nie wszyscy byli zadowoleni z tej informacji, ale były też osoby, które słysząc tę informację bardzo się podekscytowały.

          -Mam już pierwszy pomysł na ulepszenie tej szkoły! - Krzyknął Afonso, sprawiając, że pozostali na niego szybko spojrzeli. Nawet udało mu się przykuć uwagę nauczyciela, a to już było coś. Beilschmidt szczerze obawiał się pomysłów tego chłopaka, gdyż do najgrzeczniejszych nie należał. Jednak miał dzisiaj naprawdę dobry humor, więc nikt nie powinien ponosić konsekwencji za swoje dziwne zachowanie. Codziennie był w dobrym humorze, lecz dzisiaj było nawet lepiej. - Wyrzucimy stąd Kirklanda!

          -Żebyśmy my zaraz ciebie stąd nie wyrzucili. - Odpowiedział sarkastycznie Gilbert, z uśmiechem siadając przy biurku i patrząc na ostatni temat na fizyce. Niektórych rozbawił żart z zwolnieniem Arthura z pracy, ale do tej grupy osób nie zaliczał się Alfred. Może jego drogi przyjaciel nie był najlepszym nauczycielem na świecie, lecz się starał i powiedział mu, że niedługo zacznie nad sobą pracować. Mogli spróbować go docenić, a nie tylko jechać po nim.

          -Hej, Alfred, kandyduj na przewodniczącego. Wiesz, tak dla beki. - Myśli zostały przerwane, gdy Vladimir zaproponował Jonesowi należenie do samorządu. Była to abstrakcyjna propozycja i nie chciało mu się bawić w takie rzeczy, a bycie na takim szczeblu władzy było męczące i wymagało sporej roboty od niego.

          -Wolałbym, żeby szkoła miała kogoś odpowiedzialniejszego w tej roli. - Mówiąc to, zerknął na Bellę, która wręcz idealnie nadawała się na przewodniczącą, a przynajmniej wiceprzewodniczącą. Sumienna, inteligentna, uprzejma, i konsekwentna w tym co robi. Idealnie nadawała się do samorządu, więc nie rozumiał dlaczego akurat mu składano propozycję tej roboty. Był jej kompletnym przeciwieństwem.

          -No dawaj, zgłoś się do tego. Nie ma przecież gwarancji, że koniecznie wygrasz. Poza tym, nauczyciele i tak nie będą liczyć się ze zdaniem samorządu, więc co ci szkodzi? - Było to kuszące, ale też ryzykowne. Czuł na sobie wzrok Matthew, który mu mówił, żeby się za to nie brał i zajął ważniejszymi sprawami, jak poprawianie się z pewnych przedmiotów. Nie było sensu w bawieniu się w to.

          -Jeszcze nad tym pomyślę. Dajcie mi się zastanowić. - Afonso oraz Vladimir przytaknęli, wyobrażając sobie jak zajebista szkoła się stanie pod minimalną władzą Alfreda. Może w końcu zajęcia będą krótsze i będzie więcej imprez. Byłoby cudownie, lecz obecność Jonesa w samorządzie pewnie wiele nie zmieni. Zdecydowanie Bella, Erizabeta, albo Matthew powinni zgłosić się do bycia przewodniczącymi. Każdy z nich miał w sobie to coś, co dałoby im przepustkę do rządzenia.

          -Myślicie, że powinienem się do tego zgłosić? - Zagadał Feliks, myśląc już nad swoją kandydaturą. Od zawsze chciał mieć takie wysokie stanowisko w szkole, a najwyżej udało mu się zostać tylko skarbnikiem, i to w podstawówce w piątek klasie. Feliciano wraz z Erizabetą spojrzeli na niego niepewnie i jednoznacznie stwierdzili, że Łukasiewicz powinien teraz zająć się poprawą fizyki oraz ułożeniem sobie paru spraw w życiu.

***

          Wspólne wracanie do domu było jednym z lepszych sposobów na zakończenie szkolnego dnia z uśmiechem. Jako, że to zazwyczaj Gilbert odprowadzał Feliksa do domu, teraz postanowili zrobić inaczej i to Łukasiewicz szedł z Beilschmidtem do jego mieszkania. Było o tyle dobrze, bo Roderich został dodatkową godzinę w szkole, żeby pomóc w czymś Francisowi, a Ludwig został gdzieś wyciągnięty przez Feliciano. Mogli się sobą nacieszyć i jeszcze chwilę ze sobą dzisiaj pobyć.

          -Gilbert, mogę poruszyć teraz pewien temat? Wiem, że pewnie cię tym zdenerwuje, ale można spróbować. - Albinos zaciekawił się słowami blondyna i czekał na rozwinięcie tematu. Jego dobry humor nie uległ za bardzo zniszczeniu i nawet jeśli pchła walnie czymś głupim, to nie powinien się zdenerwować. - Bo wiesz, Feliciano i Ludwig w sumie już są ze sobą na etapie takich sobie przyjaciół. Erizabeta oraz Roderich również okrzyknęli siebie przyjaciółmi, a przynajmniej tak mi się wydaje. Więc, tak sobie pomyślałem, że my może też zostaniemy tak oficjalnie przyjaciółmi, czy coś... - Ostatnie słowa były prawie niesłyszalne, ale i tak działały niczym ambrozja na serce Gilberta. Na to właśnie czekał, a w tym temacie od samego początku brakowało mu odwagi, co było dziwne.

          -Pytasz teraz na poważnie? - Beilschmidt musiał się upewnić, że nikt nie robi sobie teraz z niego żartów. Byłoby co najmniej przykro, gdyby teraz Feliks wyskoczył na niego z głośnym śmiechem i krzyczeniem, że to był tylko żart, a on głupi się nabrał.

          -Tak, pytam na poważnie. Niech zgadnę, nie chcesz być moim przyjacielem? - Zielone oczy wypełniły się smutkiem oraz zawiedzeniem, co zadziałało na albinosa natychmiast. Oczywiście, że chciał być ponownie przyjacielem Feliksa, a zależało mu na tym równie mocno, co na nauczeniu go fizyki.

          -Feliks, nie zadawaj mi głupich pytań. Przecież to oczywiste, że chcę znowu zostać przyjaciółmi z tobą! - Blondyn od razu poczuł się szczęśliwszy, aż rzucił się na albinosa i mocno go przytulił. Obydwoje nie spodziewali się tego po sobie, lecz wygląda na to, że zdobywanie nowego przyjaciela jest lepsze, niż sądzili. Pozostawało im tylko się cieszyć z odnowionej przyjaźni i mieli nadzieję, że utrzyma się to na długie lata.

          -Bardzo się z tego cieszę. - Powiedział jeszcze Feliks, zluźniając swój uścisk na Gilbercie.

          -Widzę przecież. I również się cieszę. - Beilschmidt poczochrał głowę Łukasiewicza, niszcząc jego idealną fryzurę.

*** 11 października ***

          Obiad na stołówce mijał spokojnie, pomijając już fakt, że Feliciano znowu nic nie jadł. O ile wcześniej jeszcze potrafił coś w siebie wepchnąć, to teraz na samą myśl o jedzeniu ogarniało go obrzydzenie. Nie zmierzało to w dobrym kierunku, a jeszcze Lovino mu ostatnio zwrócił uwagę na jego chudość. Były dwie opcje. Sam się zorientował, albo ktoś mu się poskarżył. Wszyscy chwilowo mu odpuścili zmuszanie do jedzenia, samym zajmując się posiłkiem. Jednak Alfred czuł potrzebę powiedzenia o czymś, co nie było zbyt poprawne.

          -Stwierdzam, że pasujesz do Ludwiga. - Prosto z mostu, jak zwykle. Erizabeta prawie zakrztusiła się sokiem jabłkowym, Feliks o mało nie wypluł ziemniaków, a Feliciano zareagował dość dobrze, bo swoim typowym uśmiechem oraz rozmarzeniem. Nie, to nie mogło cokolwiek znaczyć. Tak tylko się uśmiechnął i na pewno nie zaczął czegoś czuć do Beilschmidta, który delektował się ziemniakami na drugim końcu stołówki. 

          -Też tak sądzę. - Odpowiedział Vargas w pełni na poważnie, jakby taka odpowiedź była dla niego normalna i codzienna. Pozostali nieźle się zdziwili i nawet zaczęli snuć jakieś chore teorie o tym, że z tej relacji może wyjść coś więcej. - Ale i tak nic z tego nie wyniknie. Ja i Ludwig na zawsze pozostaniemy tylko przyjaciółmi i nie ma szans na to, że kiedykolwiek się w nim zakocham, albo on we mnie. - Dodał rudowłosy po chwili, żeby pozbyć się tych ciekawskich spojrzeń z siebie. Czuł się z nimi niekomfortowo.

          -A jeżeli, mówię to tylko czysto teoretycznie, coś by z tego wyszło, nic ci nie sugeruję, i będziesz z Ludwigiem w związku, to co zrobisz, mamo? - Określenie Feliciano mamą przez Alfreda, było dla Erizabety i Feliksa kompletnym szokiem oraz rozpierdolem umysłu. Dlaczego to się w ogóle stało?!

          -Co bym wtedy zrobił? - Zaczął nieśmiało złotooki, nie wiedząc co dalej robić. Ten temat był dla niego krępujący, a też nie wyobrażał sobie siebie oraz Ludwiga jako parę. Tylko przyjaciele, którzy są również na etapie relacji nauczyciel-uczeń. - Gdybym naprawdę go kochał, a on mnie, to byłbym bardzo szczęśliwy i cieszyłbym się z tego związku. A co innego mógłbym wtedy zrobić? - Zaśmiał się nerwowo, myśląc już nad sposobami na pominięcie tego tematu.

          -A mógłbym wtedy nazywać Ludwiga tatą? - Feliksowi oraz Erizabecie zabrakło słów, więc postanowili na dobre oddać się jedynie słuchaniu i myśleniu nad tym, co właśnie się dzieje. Ich mózgi nie były dostosowane do takich szokujących informacji. Feliciano też nie zareagował na to za dobrze, a był to odruch wymiotny. Za bardzo się zdenerwował.

          -Gdyby wyraził na to zgodę, to byś mógł. Przepraszam na chwilę. - Vargas szybko opuścił stołówkę, biegnąc do najbliższej toalety męskiej. Koniecznie musiał zwymiotować i nie trzymać tego dłużej w sobie, gdyż z każdą następną sekundą mdliło go coraz bardziej. Nawet Ludwig na niego zerknął, odczuwając na ten widok spore zaniepokojenie. Eliza bez zastanowienia zerwała się za przyjacielem, powoli domyślając się o co może chodzić. Tu już nie chodziło o to, że Feliciano nie powinien wymiotować, a chodziło o jego psychiczne samopoczucie i co się z nim dzieje. Niedługo po niej, Feliks też pobiegł do łazienki, żeby zobaczyć co u Vargasa. Obydwoje nie byli zadowoleni z faktu, że doprowadził siebie do takiego stanu.

***

          Spotkania w kawiarni zawsze należały do tych lepszych według Feliciano. Kiedyś nie pogardził dobrym ciastem albo inną słodkością, ale teraz ograniczył się do samej kawy, która również była całkiem niezła. Chwile te były jeszcze lepsze, gdyż naprzeciw niego siedział Ludwig, spokojnie notując coś w zeszycie i co chwilę spoglądając na zachmurzone niebo, jakby obawiał się, że za chwilę złapie ich deszcz. Było na to spore prawdopodobieństwo.

          -Rozwiąż te trzy zadania samodzielnie. Kiedy je zrobisz, zobaczę czy zrobiłeś jakieś błędy i ewentualnie wszystko wytłumaczę ci jeszcze raz. - Beilschmidt uznawał to za rozpoczęcie korepetycji, jednak były one wyjątkowo bardzo nieregularne i prowadzone w dość luźnych warunkach. Zależało mu na tym, żeby Vargas jak najwięcej wyniósł z dodatkowych zajęć, a robienie normalnych korepetycji może go tylko zniechęcać.

          Głowę zaprzątały mu nie tylko dodatkowe lekcje z przyjacielem, lecz też wieści o tym, że Feliciano może nie odżywiać się prawidłowo. Było to niepokojące, choć obecnie nie można było stwierdzić, że za mało je. Ale dalej się martwił i miał wrażenie, że z nadwagi, Vargas powędruje do anoreksji. On miał już tak spaczony umysł pod względem swojego wyglądu oraz wagi. Musiał coś z tym zrobić, a jak to zignoruje, sytuacja zakończy się tragedią. Aż w pewnym momencie, jego uwagę przykuło to, co rudzielec robił.

          -Feliciano, co ty robisz?

          -Rysuję, a co? - Ludwig kompletnie nie potrafił zrozumieć tego chłopaka. Przecież kazał mu rozwiązywać zadania, które specjalnie dla niego wymyślił oraz napisał. A ten właśnie sobie przewrócił następną kartkę i coś malował długopisem, z wyraźnym skupieniem na twarzy. Feliciano uśmiechnął się do niego promiennie, w ogóle nie widząc czegoś złego w swoim zachowaniu. Tak to było, kiedy ścisłowiec spotykał humana i jeszcze próbował nawiązać z nim kontakt.

          -Dlaczego ty mi to robisz? Czemu po prostu nie pozwolisz sobie na nauczenie się tej matematyki? Trochę współpracy, a już miałbyś lepszą sytuację z tego przedmiotu! - Vargas tylko powiększył swój uśmiech, przez co Beilschmidt bardziej zwątpił w dobro i skuteczność swojego stanowiska. Najlepiej, gdyby odpuścił sobie uczenie Feliciano. Problem w tym, że Francis oraz Lovino oczekiwali od niego czegoś innego. Nie mógł się poddać tak łatwo.

          -Nie czuję potrzeby uczenia się czegoś, co nie przyda mi się w życiu. Wolę rysować, tworzyć sztukę, obrazy, muzykę, a nie ograniczać się do czegoś tak bezużytecznego, jak matematyka, która według mnie, jedynie ogranicza nasz umysł. - Ludwig od samego początku mógł się domyśleć tego, że nawet dodatkowe zajęcia okażą się bezsensowne. Z takim podejściem, rudowłosy faktycznie niczego się nie nauczy. Najpierw musiał zmienić jego nastawienie do nauk ścisłych. Aż nagle go oświeciło.

          -Ja już wiem dlaczego to robisz. - Zaczął z dziwną powagą, wymalowaną na twarzy.

          -Bo mi się nie chce. Gdybym chciał, już dawno ogarnąłby matmę.

          -Nie, nie chodzi ci o to. Może i naprawdę ci się nie chce i gdybyś chciał, to dawno byś matematykę zrozumiał, ale nie chcesz jej zrozumieć. Robisz to, żeby mieć pretekst do spotkań ze mną. - Blondyn czuł się, jakby właśnie odkrył lekarstwo na raka, wynalazł sposób na nieśmiertelność, albo zrobił coś innego, co na pewno zostałoby zapamiętane przez świat. Tak jak w każdym momencie odkrycia czegoś, teraz też wzięto go za wariata. Feliciano patrzył na niego niepewnie i już był gotowy do pytania go, czy przypadkiem nie ma gorączki.

          -Nie, po prostu mi się nie chcę i nie lubię matematyki. Świat nie kręci się tylko wokół ciebie. - Vargas był zadowolony ze swojej odpowiedzi, a pewne było, że tym wystarczająco udowodnił Beilschmidtowi swoje nastawienie do jego przedmiotu. Może będzie miał z tego powodu problemy, ale kogo to obchodzi?

          -Coś czuję, że będę musiał podjąć się innych działań wobec ciebie. Rozwiązuj zadania. - Feliciano zaczął się bać, choć Ludwig chyba teraz nie urwie z nim przyjaźni. To byłoby okropne z jego strony. Ze strachu, aż postanowił się przyłożyć do nauki matematyki. Nie mógł stracić przyjaciela jeszcze raz.

*** 13 października ***

          Francis zmęczony rzucił się na kanapę, na dobre oddając się odpoczynku i myślą o tym, jak ciężkie są niektóre dni w pracy. Przykre było, że to już niedziela i jutro wraca do tego kochanego piekła. Niby był znowu u jego boku Antonio i dostawał od niego spore wsparcie, ale to nie wystarczało. Potrzebował kogoś, kto okazałby mu miłość inną od tej platonicznej czy rodzinnej. Chciał mieć poczucie tego, że ktoś kochał go bo chciał, a nie dlatego bo musiał. Poza tym, szukanie nauczyciela francuskiego dalej trwało i nie przynosiło jakichkolwiek rezultatów. Przynajmniej Tosiek robił za psychologa w szkole, więc mógł liczyć na jakieś psychiczne wsparcie od niego.

          -Znowu smutek spowodowany powrotem do pracy jutro? - Gianna weszła do salonu, gdzie zastała leżącego brata i myślącego nad życiem. Ten widok był smutny jeszcze bardziej przez świadomość tego, ile on robi. Zdołowało ją to, a też nie mogła mu jakkolwiek pomóc.

          -A jak myślisz? Doskonale wiesz, jaką mam obecnie sytuację w szkole. - Francis znowu przypomniał sobie o tym pomyśle, który i tak był zbyt ryzykowny, żeby go zrealizować. Chodziło o to, żeby chwilowo zatrudnić siostrę u niego w szkole, mimo braku jej doświadczenia w uczeniu. Miała podstawową wiedzę, a z pomocą podręcznika i niego samego, powinna sobie poradzić. Jednak ryzyko było za duże. Gdyby ktoś z góry się o tym dowiedział, momentalnie straciłby pracę. - Mogę ci coś zaproponować?

          -Coś ty znowu wymyślił? - Blondynka była szczerze wystraszona tym, co mogło wpaść do tej głupiej głowy niebieskookiego. Ostatnio myślał o niepokojących rzeczach. Poza tym, wydawał się załamany sytuacją szkoły. Ponoć nie działy się ciekawe rzeczy, a stan pieniężny uniemożliwiał rozwój placówki.

          -To jest tylko propozycja, na którą nie musisz się zgadzać. Co ty na to, żeby chwilowo uczyć francuskiego, dopóki nie znajdę prawdziwego nauczyciela? - Gianna rozszerzyła oczy, wraz z usłyszeniem tych słów. Przecież nie miała odpowiedniego wykształcenia, a Francis strasznie ryzykował, "zatrudniając" ją u siebie. Nie mogła go tak narazić, a desperacja robi różne rzeczy z ludźmi. 

          -Francis, nie mogę tego zrobić. Nie mam odpowiedniego wykształcenia, nie nadaję się do uczenia w szkole. To, że umiem gadać po francusku i znam podstawy gramatyczne, nie jest oznaką tego, że mam tego języka uczyć. Naprawdę chcesz tak ryzykować? 

          -Rozumiem... - Francis był na tyle załamany, że nie mógł dostrzec blasku współczucia w oczach siostry. Ona tak bardzo chciała mu pomóc, lecz pracowanie gdzieś bez pozwolenia było nieodpowiednie, a ryzyko wręcz graniczyło ze zwolnieniem Bonnefoya. Wolała, żeby mieli z czego się utrzymać, a też pracowanie u fryzjera na praktykach nie starczyłoby na opłacenie rachunków, kupienie jedzenia, i jeszcze pozwolenie sobie na pewne przyjemności.

          -Francis, ja naprawdę chcę ci pomóc, jednak musisz znaleźć prawdziwego nauczyciela. Zrozum to. - Mężczyzna nic nie odpowiedział, kontynuował jedynie tępe patrzenie w ścianę i myślał nad swoją marną sytuacją. Gienna westchnęła, pohamowała swoje łzy, a zawsze łatwo było doprowadzić ją do płaczu. Postanowiła zaryzykować, byle brat dłużej nie cierpiał i się nie smucił. - Niech ci będzie! Mogę spróbować, ale licz się ze sporymi konsekwencjami.

          -Naprawdę to dla mnie zrobisz? - Kobieta niepewnie przytaknęła, wyobrażając sobie swoją pracę w szkole. Nie nadawała się do tego, a licealiści i ogarnięcie nich było dla niej czarną magią. Jeszcze będzie musiała powiedzieć swojej szefowej z fryzjera, że również zaczęła "etaty" w szkole. Nie wyrobi się z tym.

          -Mogę spróbować. - Francis zerwał się z kanapy, rzucając się na Giennę i dziękując jej z całego serca za taką pomoc. Teraz zdecydowanie lepiej będzie mu się szukało nowego, prawdziwego nauczyciela, który faktycznie będzie edukował jego uczniów, a nie tylko stwarzał pozory tego, że jest realnym oraz doświadczonym pracownikiem.

***

          Feliks nienawidził swoich długich włosów. Może nie były jakoś masakrycznie długie, ale takie sięgające do ramion też nie były byle czym. I pomyśleć, że w gimnazjum planował sobie je zapuścić do bioder. Wtedy męczyłby się jeszcze bardziej, a na dodatek, możliwe, że by się z niego śmiano. Oficjalnie znienawidził swoje kudły, kiedy nie mógł ich porządnie ułożyć i wpadały mu do oczu. Było to cholernie wkurzające, lecz nie chciał ich ścinać. W krótszych włosach nie czuł się sobą, a jak zawsze powtarzała mu babcia, jeżeli chcesz być pięknym, musisz cierpieć.

          Teraz stwierdził, że najlepiej będzie ogolić się na łyso i po prostu nosić perukę. Wtedy przynajmniej nie musiałby przeżywać katuszy i może Gilbert nie zachowywałby jak skończony debil. Beilschmidtowi udzielił się za dobry humor i postanowił go zaczepiać. Kompletnie bezwstydnie, ignorując jego prośby o zaprzestanie, i to jeszcze na środku chodnika, gdzie wszyscy mogli ich oceniać oraz wyciągać jakieś dziwne teorie. Miał nadzieję, że w pobliżu nie będzie kręcił się nikt znajomy. Matthias dzisiaj na podwórku się przyczepił o to, że ma za bardzo luźne kontakty z nauczycielem i to samo powiedział Erizabecie i Feliciano.

          -Możesz mnie nie ciągnąć za włosy?! - Pytanie zostało zignorowane, jak wszystko wcześniejsze. Albinos jedynie zaśmiał się w odpowiedzi, ponownie go łapiąc za kitkę i ciągnąc ją do tyłu. Sprawiło to, że Łukasiewicz znowu o mało nie stracił równowagi i nie skończył na brudnej ziemi. Szkoda będzie pobrudzić takie fajne spodnie.

          -Przecież nic ci nie robię. Może gdybyś nie miał takich ładnych włosów, nie dawałbym im tyle zainteresowania. - A więc po prostu Gilbertowi podoba się Feliks, a raczej jego blond włoski. Schlebiało to zielonookiemu, jednak wolałby dostać taki komplement w bardziej pokojowych warunkach.

          -Nie zabraniam ci mnie chwalić, ale rób to delikatniej i przyjemniej. - Feliks liczył teraz na jakieś słodkie słówka, lecz dostał zwykłe fuknięcie i irytującą ciszę. Naprawdę pragnął jakichś komplementów. - Więc, nic mi nie powiesz?

          -A co mam ci mówić? Że masz poprawić się z fizyki? Myślałem, że to już wiesz. - Blondyn głośno westchnął i pomyślał o tym, że znowu będzie musiał męczyć swoich innych przyjaciół o rzucanie w niego pustymi, miłymi słówkami.

          -Nie o to mi chodzi. Liczyłem na pochwały od ciebie, że ładnie wyglądam, jestem niezwykle atrakcyjny, i takie tam. - Gilbert zerknął sceptycznie na zielonookiego, jakby poprosił go co najmniej o pocałowanie go w usta i późniejsze zaspokojenie jego potrzeb seksualnych. Nie miał nic przeciwko komplementowaniu Feliksa, a uważał go za naprawdę ładną osobę, ale nie wiedział jak to zrobić, żeby nie brzmiało sztucznie. Nie mógł powiedzieć zwykłego "jesteś ładny", bo zabrzmi to na wymuszone oraz sztuczne. Jednak również nie mógł wyskoczyć z poetyckimi opisami, gdyż wtedy to już w ogóle brzmiałoby nienaturalnie. Dlaczego chwalenie kogoś musiało być takie trudne?!

          -Wiesz, jesteś naprawdę atrakcyjny. W sensie, nie podobasz mi się w takim sensie, że jestem w tobie od razu zakochany, ale na pewno masz bardzo śliczną urodę, która mogłaby uwieść każdego. Kto wie, może mnie też kiedyś owiniesz sobie wokół palca, tego nie wiem. Niedawno zostaliśmy znowu przyjaciółmi. Jeśli miałbym powiedzieć co w tobie jest najbardziej piękne, to uważam, że są to oczy, jednak jest to taki banał, typowo mówiony na pierwszych randkach. Twoje usta też nie są byle jakie, a takie różane, pełne, bardzo ładne. I również masz ładne nogi. Są... Nieziemskie. - Gilbert zdecydowanie za bardzo poszedł do przodu, co sprawiło, że zrobiło się niezręcznie. Feliks patrzył na niego z niezrozumieniem i lekkim przerażeniem. - Wybacz za to. Nie powinny padać aż takie słowa. - Mimo tego, Beilschmidt nie żałował. Był na tyle pewny siebie, że nie wycofa swoich słów.

          -Nie sądziłem, że postarasz się aż tak bardzo. Dziękuję za to! Poprawiłeś mi humor na tyle, że do końca tygodnia mój humor się nie zepsuje. Naprawdę twierdzisz, że mam ładne nogi? - Białowłosy zarumienił się na to pytanie, a było to jeszcze bardziej widoczne na jego bladej twarzy. Nie mógł zaprzeczyć, że nogi Feliksa były pełne gracji, kiedy chodził można było dokładniej ujrzeć ich piękno, a gdy Łukasiewicz postanowił wystroić się w szorty, co zdarzało się coraz rzadziej ze względu na chłodną jesień, oczy czuły się niczym w niebie. A przynajmniej Gilbert tak na to reagował.

          -Tak, naprawdę tak uważam. - Blondyn uśmiechnął się uroczo, planując już co będzie mógł niedługo zrobić. Skoro tak bardzo spodobał się własnemu nauczycielowi, to w najbliższym czasie zrobi mu cudowną niespodziankę, którą zapamięta na długo.

***

Ten rozdział ma 6574 słowa, więc też nie jakoś bardzo dużo. Szczerze mówiąc, podchodzę do niego neutralnie. Wcale nie jest zły, ale to też nie oznacza, że jest dobry. Lecz wy i tak będziecie gadać, że wyszło dobrze, więc tutaj się zamknę. Choć chciałabym kiedyś od was usłyszeć, że rozdział nie wyszedł zbyt dobrze. Albo lepiej nie... 

Ogólnie, to już jestem dość zdrowa, ale i tak do końca tygodnia zostaje w domu. Już boję się ilości zaległości, którą będę miała po powrocie do szkoły. Mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle i jakoś przeżyję. Tak w ogóle, to wczoraj (25.09.2019) skończyłam pisać rozdział ósmy i stwierdzam, że już długo się tym spokojem nie nacieszymy. Dramaty się zbliżają, chociaż jeszcze nie dają o sobie tak głośno znać. 

Pamiętacie, kiedy wam mówiłam, że to opowiadanie będzie mocnym angstem? Ja też o tym nie pamiętam. No cóż, liczmy na to, że nie wyjdzie tak źle, a mi nie pierdolnie coś do głowy i nie zrobię z tego opowiadania przesłodzonego gówna. 

To na tyle w tym rozdziale! Mam nadzieję, że wam się podobał i czekacie na więcej. Do zobaczenia już w niedzielę o godzinie tej samej, co zwykle~! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro