[5] Wiele znaczące niespodzianki
*** 23 września ***
Zebrania z rodzicami potrafiły być problematyczne, ale teraz było wyjątkowo spokojnie i nawet sympatycznie. Pomijając fakt, że matka Alfreda i Matthew zrobiła małą awanturę o oceny synów, to ta godzina zeszła dość miło. Jednak jedna rzecz wyjątkowo mocno rozkojarzyła Gilberta i nie pozwalała na kompletne zajęcie się sprawami organizacyjnymi, co źle działało na jego reputację wśród rodziców. Tymi rzeczami, a raczej osobami, była kochana Magdalena Łukasiewicz, Veronica Vargas, i Izabela Hedervary. Przynajmniej wiedział w kogo wdały się te trzy diabły, jeżeli mówimy o wyglądzie.
Najbardziej niezręczne momenty były, gdy musieli zwracać się do siebie per pani oraz pan. U Beilschmidta zwroty grzecznościowe w ogóle nie zanikły, lecz matki musiały przyzwyczaić się do faktu, że to już nie jest ten uroczy Gilbert z osiedla, a wychowawca ich dzieci, który przede wszystkim, jest już dorosły.
Wszystko się skończyło, a następna wywiadówka została zapowiedziana na połowę października. Albinos szybko wyszedł z sali, panicznie szukając braci. Powinni być gdzieś niedaleko, bo również ich zebrania się właśnie kończyły. Długo nie musiał ich szukać, ponieważ Ludwig i Roderich byli centralnie na jego widoku. Rozmawiali z jakimś innym facetem, którego w ogóle nie kojarzył, ale nie było to teraz ważne. Podszedł do nich, klepiąc w ramiona i tym samym odganiając nieznajomego mężczyznę.
-Coś się stało? - Edelstein nie był teraz za bardzo chętny do rozmowy z kimkolwiek, a rodzice z jego klasy wystarczająco mu udowodnili, że łatwo z nimi nie będzie miał. Wyjątkowo irytujące istoty, bardziej od licealistów. Miliony wymagań, pretensji, pytań oraz propozycji. Przynajmniej mu za to płacili, jednak żadne pieniądze nie były warte jego zdrowia psychicznego.
-Jak było na waszych zebraniach? U mnie dość spokojnie, ale pewne osoby mnie skutecznie rozpraszały. - Ludwig mógł podzielić zdanie starszego. Szkoda tylko, że Roderich nie mógł zrobić tego samego. Najważniejsze jest, że udało im się obgadać temat wycieczek szkolnych, a w październiku szykowała się pierwsza.
-Mogło być gorzej, nie narzekam. Myślę, że współpraca z rodzicami będzie naprawdę przyjemna i nie będę mógł na nich narzekać. Każde zebranie jest na swój sposób denerwujące, ale nie mogę być wściekły na tych ludzi. Oni też są zdenerwowani. - Możliwe, że blondyn kontynuowałby opisywanie swojego zebrania, gdyby nie jedna kobieta, która się z nim pożegnała, przy tym przybierając zalotny uśmiech. Już wolał zacząć romans z niewiele młodszym od siebie uczniem, niż z o wiele starszą od siebie mamą jednego ze swoich uczniów.
-U mnie lepiej nie wspominać. Załamać się można, jednakże jest prawdopodobieństwo na to, że ta grupa rodziców się uspokoi. - Jak dobrze, że miesięcznie była tylko jedna wywiadówka. Może do następnej uda mu się odbudować swoje nerwy. - A dlaczego się rozpraszałeś? - Pytanie na pozór głupie, ale wytłumaczenia by się przydały.
-A kogo mam w klasie i kto jest ich rodzicami? Roderich, błagam cię, nie zadawaj głupich pytań. Dziwnie było się tak nagle spotkać z tymi kobietami, szczególnie kiedy zaczęły do mnie się zwracać w taki sposób. To niezręczne. - Beilschmidt oraz Edelstein byli w stanie zrozumieć, co właśnie musiał czuć białowłosy. Mieli nadzieję, że sami nie będą mieli kiedykolwiek jakiejkolwiek interakcji z matkami swoich jeszcze-nie-przyjaciół.
-Przepraszam, mają panowie trochę czasu dla nas? - Po rodzeństwie przeszły dreszcze i niemiłe wrażenie tego, że wiedzą kto do nich akurat zagadał. Życie było brutalne, a niektóre wydarzenia do przewidzenia. Magdalena starała się wyjść na uprzejmą panią, Veronica nie musiała udawać swojego pozytywnego nastawienia, jedynie Izabela wyglądała na niezadowoloną.
-Tak, oczywiście. Znajdziemy czas dla każdego rodzica. - Odpowiedział bezmyślnie Gilbert, kompletnie nie myśląc nad sytuacją. Przecież one mogły chcieć wszystkiego, jak na przykład nie zbliżania się do ich pociech, albo próby wymuszenia lepszych ocen przez dawną znajomość. Panika nie wchodziła w grę. Powinni zachować spokój.
-Chcemy się teraz porządnie przywitać! Nie widzieliśmy się naprawdę sporo lat, bardzo się zmieniliście przez ten czas. Pamiętacie nas? Jesteśmy mamami waszych uczniów, przyjaciół. Jakkolwiek nasze cukiereczki teraz nazywacie. - Rudowłosa widocznie nie wyszła z formy i miała jeden z tych lepszych dni, ponieważ ewidentnie teraz tryskała wesołą energią.
-Bardzo miło panie ponownie widzieć. Mamy nadzieję, że znajomość choć minimalnie się odnowi. - Ludwig musiał być uprzejmy, bo rozmawiał właśnie z nie byle kim. Czuł się, jakby prowadził konwersację z samym prezydentem, a nawet Bogiem. Musiał wywrzeć dobre wrażenie szczególnie u Veronici, a bez jej pozwolenia, nie będzie mógł prowadzić z Feliciano dodatkowych zajęć.
-Tak, my również cieszymy się z ponownego spotkania. - Gilbert mógł się nie odzywać, ale też miał coś do powiedzenia. Roderich ten jeden raz się zamknął, wiedząc, że jeszcze niejednokrotnie zaimponuje Izabeli, która chyba do przemiłych osób nie należała. Kiedyś prawie zawsze chodziła z uśmiechem, ciekawe co się zmieniło.
-Nasze pociechy nie sprawiają zbyt wielu problemów? - Ostatnie pytanie, zanim wróci się do domów do rodziny. To było jedno z bardziej podstawowych pytań, które było idealnym wstępem do relacji rodzica z nauczycielem. Lub rodzica z zięciem.
-Na razie są w porządku. Czasami ich zachowanie jest karygodne, ale dajemy sobie z nimi radę. O problemach Feliksa i Feliciano panie wiedzą, więc nie widzę sensu w mówieniu o tym teraz. - Kobiety przytaknęły, wzdychając cicho. Wiedziały o wszystkim i miały nadzieję, że mogą liczyć w tej kwestii na starych przyjaciół ich dzieci. Nie pozostawało im nic innego, jak pożegnanie się i czekanie na dalszy rozwój sytuacji.
*** 30 września ***
Ostatnie dni były intensywne w ciężką naukę, która ledwo wchodziła im do głów. Feliks ledwo wyrabiał z matematyką przez fakt, że jeszcze niedawno zapieprzał z materiałem na fizykę, a ten przedmiot był dla niego zdecydowanie bardziej ważny. I właśnie dlatego, zupełnie zapomniał o matmie. Przynajmniej wiedział, że się starał. Może jak Beilschmidt zauważy jego starania, to postawi mu ocenę wyżej.
Feliciano za to był rudym kłębuszkiem nerwów. Siedział skulony przy ścianie, myśląc o swojej pewnej porażce i tym, że znowu brat będzie na niego krzywo patrzeć, kiedy przyniesie nieciekawą ocenę. Motywacyjne słowa Erizabety pozostawały bezskuteczne, a przekonywanie Feliksa, że nie będzie tak źle, również było bezsensowne.
-Feliciano, stres tylko pogarsza twoją sytuację. Na szybko powtórz sobie materiał, może poszukaj Ludwiga i poproś go o niewielką pomoc. Masz przecież nas, więc nie zachowuj się tak, jakbyś siedział w tym sam. I nie chodzi mi teraz tylko o ten test. O tamto również. - Vargas posłał przyjaciółce zdenerwowane spojrzenie, lecz nie przekonało to jej do zaprzestania gadania o jego marnej posturze. - Twojej orientacji, Feliks, też to się tyczy. Nie siedzisz w tym sam. - Łukasiewicz przytaknął i zastanowił się nad reakcją ojca na wieści o swoim homoseksualizmie. Jak dobrze, że przez większość czasu siedział w Anglii.
-Jak mam się nie denerwować, skoro mam wiadomą sytuację z matematyką? Tylko zawiodę Ludwiga, a obiecałem mu, że nie zawalę tego testu. - Rudzielec znowu schylił głowę, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Bolał go brzuch z nerwów, a może z głodu. Nawet tego nie wiedział.
-Bądź pozytywnie nastawiony. Znajdź w tym pozytywy! Jeżeli ten test zawalisz, będziesz miał więcej pretekstów do spotkań z nim. Może będą to spotkania do nauki, ale zawsze coś. - Zielonooki lubił pomagać innym, lecz nie zawsze mu to wychodziło. Rudowłosy uśmiechnął się lekko, zdając sobie sprawę z tego, że najważniejsze jest bycie z bliską ci osobą. Beilschmidt wiele dla niego znaczył, więc gdyby miał ponownie zwalić test, to przynajmniej znowu się z nim spotka poza szkołą.
-Nie będzie tak źle. Przecież się uczyłem, zdobędę co najmniej piątkę, zadowolę Ludwiga, zostaniemy super przyjaciółmi, mama i brat będą szczęśliwi, a ja będę usatysfakcjonowany. I co najważniejsze, szanse na zagrożenie będą mniejsze! - Wywód o dobrych nadziejach został przerwany przez Elizę, wkładającą do ust Feliciano kawałek pysznego donata. Feliks zaśmiał się z tego widoku, tak niezwykle uroczego. To naprawdę słodkie, jak Erizabeta troszczyła się o swoich przyjaciół.
-Masz jeść, bo pójdę ze skargami do twojej mamy. - Feliciano niechętnie połknął słodkość, stwierdzając, że w sumie jest bardzo smaczne. Zabrał dziewczynie donata, biorąc się do jedzenia go, zanim przerwa się skończy. Dodanie słodkości do życia sprawia, że wszystkie smutki oraz zmartwienia nagle znikają.
-Dobra, go zmusiłaś do zjedzenia czegoś, a co zrobisz ze mną? - Feliks nie chciał czuć się taki zignorowany, więc zabrał głos jedynie dla własnego dobra. Denerwował się, a powiedzenie nietolerancyjnej rodzinie o swojej orientacji było trudniejsze od niejednego testu z fizyki. Oczekiwał pomocy, a kochana Erizabeta mogła mu ją zaoferować.
-Trochę cierpliwości. Najpierw sam się z tym pogódź do końca, dopiero potem pójdę z tobą do twojej mamy, brata oraz siostry i powiemy o wszystkim. Jeszcze troszkę czasu na przygotowania. - Łukasiewicz przytaknął, co jakiś czas zerkając na jedzącego Feliciano. Kilka chwil wystarczyło, żeby cały ubrudził się czekoladą z donata. Był to rozczulający widok.
-Nie będzie tak źle. - Skomentował jeszcze cicho, zanim zadzwonił dzwonek na lekcje i początek ich matematycznego piekła.
***
Antonio czuł się zdecydowanie lepiej, niż jeszcze kilka dni temu. Bardzo chciał już wrócić do Berlina, ale był zmuszony do siedzenia w Madrycie jeszcze trochę czasu. Mimo tego, miał zakupiony bilet do ukochanego kraju, gdzie na nowo mógłby spotkać się ze swoimi przyjaciółmi z pracy oraz uczniami. Zależało mu na powrocie, a z każdym dniem niecierpliwił się tylko bardziej. Cholernie go ciekawiło, co takiego może przynieść ten rok szkolny. Nadciąga wiele ekscytacji.
Wziął telefon, wybierając numer do Francisa. Miał ogromną potrzebę porozmawiania z przyjacielem, a nie rozmawiał z nim od przeszło tygodnia. Tęsknił za nim i sytuacji nie poprawiał fakt, że jeszcze Gilbert zatrudnił się w tej szkole. Tylko bardziej chciał ruszyć się z domu, żeby zobaczyć swoich najbliższych. Bonnefoy szybko odebrał i zaszczycił go potokiem ciepłych słów.
-Witaj Francis! Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo się za tobą stęskniłem. Chciałbym wrócić do was, ale jeszcze przez kilka dni muszę siedzieć w domu. Ale nie ma tego złego, mam już bilet do Berlina! - Francis niekoniecznie zrozumiał wszystkie słowa przyjaciela, a ten mówił wyjątkowo szybko. Przynajmniej wiedział, że chce wrócić do pracy.
-Miło cię znowu słyszeć, Tosiek. Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś mówił wolniej. Czego byś tam chciał? - Antonio znowu przypomniał sobie o tym, że momentami nie mówi zbyt wyraźnie. Nie była to jego wina, a zwykłe zrządzenie losu. Zaśmiał się nerwowo, na nowo układając sobie swoją przemowę powitalną.
-Po prostu się stęskniłem. Wydarzyło się coś ciekawego w szkole przez ten miesiąc? - Pytanie tak oczekiwane przez Bonnefoy'a, nareszcie nadeszło i mogło dostać swoją odpowiedź. Miał tyle do opowiedzenia, tyle nowinek, którymi mógłby się pochwalić. Lecz przede wszystkim, wypadało już zaznajomić przyjaciela z jego grafikiem pracy.
-Padniesz jak ci o tym wszystkim powiem! Pomijając już fakt, że Matthew nieudolnie próbuje stać się kopią Alfreda, a Bella startuje na przewodniczącą szkoły, to Feliciano i Feliks mają wyjątkowo ciekawe sytuację. Najbardziej martwię się o Feliciano. Ostatnio staje się coraz chudszy i jest to niepokojące. Z kolei Feliks wydaje się być taki przygaszony. Jednak jest o tyle dobrze, ponieważ zaczynają poprawiać się ma matematyki oraz fizyki. Naprawdę jestem z tego zadowolony. - Trudne było powstrzymanie się od opowiedzenia wszystkich ostatnich dni szkoły, a zdawał sobie sprawę z tego, że Carriedo może nie mieć też zbyt wiele czasu.
-Więc, wszystko jest nawet w porządku w szkole? - Niebieskooki przytaknął na pytanie Hiszpana, czekając na następne tematy do rozmowy. - A wiesz może, co dzieje się u Lovino? - No tak, mógł się tego pytania spodziewać. Wielka miłość Antonia, u której nawet nie ma szans.
-Musiałbym zapytać się o to Feliciano, a obecnie nie jestem z nim w kontakcie. Uważam, że raczej u Lovino dobrze. Co złego mogło się stać? - Bonnefoy szczerze chciał uniknąć tego tematu, gdyż kiedy Antonio zaczynał opowiadać o swojej miłości, zaczynał robić się dość dziwny. Przerażał go wtedy.
-Mam nadzieję, że niedługo będę mógł się z nim spotkać. - Odpowiedział rozmarzonym tonem Carriedo, wyobrażając sobie piękno Vargasa. Chłopak idealny, piękny, taki łagodny, lecz czasami z wkurzającymi humorami. Sam nie wiedział, dlaczego akurat w nim się zakochał. Życie bywa nieprzewidywalne.
-Ja ci, Tosiek, powiem, że jesteś popierdolony. I twoja miłość do Lovino również. - Francis nie miał zamiaru prowadzić dalszej rozmowy z Antoniem, kiedy ten kompletnie oddał się swojemu ukochanemu i pewnie rozmowa zejdzie całkowicie na Romano. Wolał uniknąć smutków, spowodowanych myślami, że do końca życie pozostanie sam. - Wiesz, muszę już kończyć. Miło było porozmawiać, czekam na ciebie. Na razie! - Połączenie zostało zakończone, a blondyn znowu pomyślał o swojej miłosnej samotności. Niby romantyk, a jednak sam.
***
Pogoda robiła się coraz gorsza, ale nikt nie spodziewał się tego, że teraz spadnie deszcz. Już dawno nie było takiej ulewy, która przyprawiłaby o dreszcze nawet tych najodważniejszych. Większość z uśmiechem oraz kapturami na głowach kierowała się w stronę domów. Niektórzy mieli tyle szczęścia, ponieważ rodzice po nich przyjechali. Pewne jednostki stały pod dachem szkoły, mając nadzieję, że ulewa niedługo się uspokoi. Niestety, nic nie zapowiadało, że w najbliższym czasie pogoda będzie lepsza.
Feliks był jedną z takich jednostek. Jednak był w gorszej sytuacji, bo nie miał jakiejkolwiek bluzy, którą mógłby się okryć. Marzł, trząsł się, i marzył o natychmiastowym powrocie do domu, ale nie uśmiechało mu się wracać w taki deszcz do mieszkania, które było oddalone o jakieś przeszło dwa kilometry. Było trochę tej drogi. Już nie wiedział czy mokre ślady na twarzy, to krople deszczu, a może jego łzy, które z desperacji zaczęły wypływać z jego oczu. Marzył o gorącej herbacie oraz ciepłym łóżku, w którym mógłby się schronić.
Owe marzenie nie było teraz do spełnienia. Musiał czekać na tym zimnie, a drzwi od szkoły były chwilowo zamknięte. Nawet nie mógł pójść do szatni, żeby tam posiedzieć. Teoretycznie, mógł zabrać się z Feliciano i Erizabetą, a po nich przyjechał ojciec Elizy i jej matka. Życie przyjemne nie było, przez co nie zmieściłby się już w samochodzie. Pozostawało mu tylko się pożegnać i skazać na samotne stanie tutaj.
Gilbert nie był zadowolony, że dzień został zepsuty przez pogodę. Jedyne co mógł zrobić, to pojechać z braćmi do domu i zająć się czymś ciekawym. W milczeniu kierowali się do swojego auta, a kątem oka zauważył drobną sylwetkę, stojącą na tym mrozie w samej koszulce i cienkich spodniach. Długo nie musiał patrzeć, żeby zorientować się, że to Feliks. Wyglądał na załamanego i zmęczonego. Coś pchnęło go do zobaczenia, co się z nim dzieje. Powiedział braciom, że za chwilkę wraca, idąc w stronę ucznia.
-Wszystko w porządku? Nie wracasz do domu? - Skonstruowanie tego pytania było bez sensu i zabrzmiał tak, jakby nie widział, że Łukasiewiczowi jest zimno. Ten nerwowo na niego spojrzał, powstrzymując się od potoku przekleństw. Ważne, że ktokolwiek się nim zainteresował.
-Nie widać? Jest ulewa, a ja nie jestem odpowiednio ubrany. Przeziębienie jest dla mnie gwarantowane. - Beilschmidt przytaknął i stanął bliżej blondyna, chcąc go jakoś pocieszyć.
-Ktoś nie może po ciebie przyjechać? - Feliks zaśmiał się głupio, choć sam nie wiedział co ta reakcja ma oznaczać. Wydawało mu się zabawne, że Gilbert tak się nim zainteresował. Może coś ciekawego z tego dostanie, na przykład jego ciepły uścisk i życzenie powodzenia w powrocie do domu.
-Mama jest w pracy, siostra wróciła na studia, a brat nie ma prawa jazdy. Jestem zmuszony do czekania tutaj. Niestety, również rozładował mi się telefon, więc nie mogę zadzwonić do Jakuba, żeby przynajmniej przyszedł z parasolem. Chociaż, chyba parasol nie będzie skuteczny. - Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane wraz z zobaczeniem jakiejś kobiety, która musiała walczyć z wiatrem oraz zamknięciem upragnionego przedmiotu. Ten dzień będzie ciężki.
-Faktycznie, ciężka ta sprawa. - Słowa wiele wnieść nie mogły do sprawy, a była ona wystarczająco chujowa. Nie do końca wiedział, co może zrobić dla Feliksa, ale jakieś działania pomocne były konieczne. Zielonooki marzł dosłownie obok niego, jego wzrok błagał o jakąś pomoc, i ewidentnie płakał. Mógł to nawet stwierdzić po jego głosie, bardzo łamiącym się. Trochę zaczynał panikować, a można powiedzieć, że od niego zależy zdrowie przyjaciela. Nie, to jeszcze za mocne określenie na Łukasiewicza. Mimo tych myśli, i tak objął go ręką. Feliks nieźle się zdziwił oraz zarumienił. Nie, ten ruch nie mógł oznaczać czegokolwiek. Dalej byli tylko uczniem i nauczycielem, a nie przyjaciółmi.
-Możesz iść, poradzę sobie. Za chwilę powinno przestać padać, a ty musisz wracać do domu. Bracia się niecierpliwią. - Beilschmidt zerknął na rodzeństwo, które stało zdenerwowane przy samochodzie i na niego czekali. Jakby nie mogli wsiąść do auta i cierpliwie na niego zaczekać.
-Nie przejmuj się nimi. Oni zawsze byli tacy, a teraz wolę zająć się twoim zdrowiem. - Blondyn zdziwiony spojrzał na albinosa, a kiedy ten zrozumiał sens swoich słów, speszył się mocno. To nie tak, że mu zależało. Co najwyżej, mogło mu zależeć na dobrej frekwencji Feliksa. Kogo on chciał oszukać, martwił się o tę pchłę i to cholernie bardzo.
-Gilbert, chodź już! - Roderich musiał być potworem, skoro niszczył taką piękną chwilę. Co prawda, nie miało jeszcze dojść do jakiejkolwiek pikanterii, ale martwienie się o swojego starego przyjaciela jest cudownym zagraniem i nie powinno się przerywać w takich chwilach. Białowłosy westchnął, puszczając blondyna oraz zauważając, że wraz z tym ponownie zaczyna się trząść.
-Mogę cię podwieźć do domu. Nie mam z tym problemów. - Feliks pozostawał uparty i nie miał zamiaru zawracać tak głowy nauczycielowi. Poradzi sobie, choćby miał dojść do domu dopiero o północy. Jednak bardzo marzył o tym, żeby w ten sposób zbliżyć się do nauczyciela.
-Może ty nie masz z tym problemów, lecz twoi bracia totalnie mają coś przeciwko. Nie zawracaj sobie mną głowy i wracaj do siebie. - Gilbert stwierdził, że Feliks nie zmienił się ani trochę. Jak zwykle uparty, nie pozwala sobie pomóc, i twierdzi, że jest samodzielny oraz sobie poradzi. Uważał to za urocze, chociaż niewielu ludzi znalazłoby w tym coś słodkiego.
-Nie kłóć się ze mną i bierz to. - Beilschmidt bez zbędnego przedłużania ściągnął swoją bluzę i oddał ją Łukasiewiczowi, na siłę wpychając mu ją do rąk. Blondyn nie spodziewał się tego, przez co podskoczył lekko zdziwiony. Zrobiło mu się ciepło na sercu, przez to, że ktoś się tak o niego zatroszczył. Nieśmiało uśmiechnął się w podzięce do albinosa, a ten odwzajemnił uśmiech. Sprawiło to, że poczuł się jeszcze dziwniej, ale też przyjemniej. - Do zobaczenia niedługo. Uważaj na siebie, kiedy będziesz wracał. - Gilbert szybko odwrócił się i zaczął biec w stronę samochodu. Feliks cicho powiedział "dziękuję", nie wiedząc co ze sobą zrobić.
***
Alfie: I jak podoba ci się znajomość ze mną? Podoba ci się i chciałbyś rozpocząć to oficjalnie?
Arthur Kirkland: Musisz do mnie tak nagle pisać w środku nocy, kiedy jest burza?
Alfie: A wystraszyłem cię? Jak tak, to przepraszam. Nie miałem tego na myśli. Możesz mi odpowiedzieć na pytanie?
Arthur Kirkland: Nie jest źle. Myślałem, że będziesz gorszy.
Alfie: Więc jest szansa, żeby nasza przyjaźń rozpoczęła się na dobre?!
Arthur Kirkland: Tego nie powiedziałem. Muszę przyznać, że jesteś w porządku chłopakiem i teraz się nie dziwię, że masz tylu przyjaciół. To czy są prawdziwi, niech pozostanie kwestią nierozwiązaną. Nasz wypad do parku rozrywki był dość zabawny i dawno tak się nie nabawiłem, lecz momentami miałem ochotę skręcić ci kark. Mógłbyś rzadziej chodzić do McDonalda. Byłbym wtedy wdzięczny. W skrócie, niezły był ten niecały miesiąc. Jednak potrzebuję więcej czasu do zastanowienia się, czy chcę to kontynuować.
Alfie: Pfff, robisz strasznie pod górkę... Skoro ten miesiąc ci się podobał, to dlaczego od razu mi nie odpowiesz?
Arthur Kirkland: To nie jest takie proste! Powiedzmy, że potrzebuję jeszcze dwóch tygodni. 14 października ci odpowiem, czy chcę to nadal ciągnąć. Jeśli ci naprawdę zależy, to tego nie spierdolisz.
Alfie: Niech ci będzie. Powiedzmy, że wytrzymam do tego dnia. Ale wtedy poważnie musisz mi konkretnie odpowiedzieć! Masz obiecać.
Arthur Kirkland: No dobrze, obiecuję.
Alfie: Bardzo dziękuję! Już nie mogę się doczekać. Jestem strasznie zmęczony, więc wypadałoby iść spać. Życzę ci miłej nocy, Artie. <3
Arthur Kirkland: Co ja ci mówiłem o tym zdrobnieniu?!
Arthur Kirkland: Uh, już nieważne...
Arthur Kirkland: Dobranoc, Alfred.
*** 2 października ***
Nadszedł ten dzień w roku, którego Ludwig nienawidził najbardziej na całym świecie. Było to spowodowane tym, co czasami Gilbert mu mówił w te dni. Kochany braciszek stwierdzał, że z każdymi następnymi urodzinami jest coraz bliżej grobu i nie ma już zbyt wiele czasu, a na dodatek, rzucał w niego słowami, że im starszy, tym większe prawdopodobieństwo, że nikt go nie będzie chciał. W końcu starzy ludzie nie mogą sobie ułożyć życia, według Gilberta. W wielkim skrócie, młodszy Beilschmidt miał dzisiaj dwudzieste drugie urodziny i nawet nie dostał z tej okazji wolnego.
Spokojnie szedł na korytarzu, kierując się do okolic swojej klasy. Chciał ten jeden raz przyjść wcześniej, żeby nie stracić tak dużo lekcji. Musieli sprężać się z materiałem, chociaż dalej niektórzy twierdzili, że jest początek roku szkolnego. Październik chyba nie był aż takim początkiem, ale do końca jeszcze trochę czasu jest. Aż nagle, kompletnie niespodziewanie, ktoś złapał go za rękę. Raczej łatwo mógł się domyśleć, kto był tak mądry, żeby znowu go zaczepiać.
-Wszystkiego najlepszego! - Feliciano mocno przytulił przyjaciela, oferując mu wiele swojej sympatii. Ludwig bardzo się speszył, tym bardziej, że byli w miejscu publicznym. Kilku uczniów dziwnie na nich spojrzało, ale na całe szczęście szybko stracili nimi zainteresowanie. Vargas puścił Beilschmidta, promiennie się do niego uśmiechając i zastanawiając się, co najpierw zrobić. Złożyć porządne życzenia czy wyskoczyć z "tortem" urodzinowym. Ciężka decyzja.
-Dziękuję? Nie musiałeś składać mi życzeń. - Rudowłosy zaśmiał się w ten swój piękny sposób, który uwielbiał ponad życie. Nie jego winą było, że głos Vargasa mu się podobał. Naprawdę nie był zdziwiony, że należał do chóru kościelnego i ponownie dostał propozycję dołączenia do niego. Miał głos anioła. Mimo tego, nie mówił swojego zdania głośno, byle nikt nie snuł jakichś dziwnych teorii o przesadnie dobrych relacjach.
-Nie musiałem, ale chciałem. A tutaj masz babeczkę urodzinową! - Feliciano podstawił pod twarz Ludwiga czekoladową słodkość, która niestety nie spotkała się z pozytywną reakcją. Beilschmidt doceniał złożenie mu życzeń, lecz nie rozumiał po co cały ten cyrk z babeczkami. - Jeszcze chwilka... - Dodał po chwili rudzielec, podpalając zapalniczką niebieską świeczkę, wbitą na środku słodkości. - Zdmuchnij świeczkę i pomyśl życzenie. - Złotooki nie mógł doczekać się, aż blondyn pochwali się swoim życzeniem. Niby nie można było ich mówić, ale to tylko jakiś głupi przesąd.
-Niech ci będzie, jednak nie rozumiem po co mam to zrobić. - Niebieskooki dmuchnął na płomień, powodując u Latynosa niewyobrażalnie wielką radość. W powietrzu zapanowała trochę atmosfera imprezy urodzinowej, lecz wyjątkowo bardzo marnej. Nie mógł narzekać, rudowłosy postarał się specjalnie dla niego.
-Babeczka jest dla ciebie. - Odpowiedział Feliciano, widząc, że Ludwig chce mu oddać słodkość. Szczerze mówiąc, to miał ogromną ochotę na coś słodkiego, ale słodkie jest kaloryczne i niezdrowe. Musiał się za siebie wziąć, a wczoraj znalazł idealną dietę w Internecie. Wielka szkoda, że nie wiedział, że każda osoba jest inna i potrzebuje swojej własnej diety, która będzie przystosowana do jego organizmu.
-Raczej doskonale wiesz, że nie przepadam za słodkim. Naprawdę doceniam tę niespodziankę, lecz odpuszczę sobie jedzenie tego. Możesz sam zjeść i nic złego się nie stanie. Zawsze lubiłeś słodkie. - Vargas skrzywił się i już chciał odsuwać od babeczki, aż w końcu Beilschmidt siłą mu ją włożył do ust. Była bardzo smaczna.
-Czego sobie zażyczyłeś? - Zapytał rudowłosy, ze smakiem przeżuwając babeczkę. Może jednak nie powinien siebie tak katować i częściej pozwalać na takie przyjemności. Nie, zdecydowanie powinien trzymać się swojego postanowienia. Dieta jest dietą i na zawsze nią pozostanie. Jedna babeczka mu krzywdy nie zrobi, ale po zjedzeniu jej zdecydowanie musi się za siebie wziąć. Nie, nie powinno tak być. Jedzenie tego było nieodpowiednie, a w niego już uderzało poczucie winy.
-Nie mogę ci powiedzieć. Taka jest zasada. - Skoro już bawili się w taką dziecinadę, Ludwig postanowił rzucić głupim przesądem. Poza tym, trochę zawstydzające było mówienie Feliciano o swoim życzeniu, które możliwe, że kiedyś się spełni. Tak, zażyczył sobie, żeby Vargas poprawił się z matematyki. Sam sobie w tym nie poradzi, a kiedy rudowłosy dołoży wszelkich starań do nauki oraz współpracy, będzie zdecydowanie łatwiej.
-Uparty jesteś, ale skoro dzisiaj twoje urodziny, to ci odpuszczę. - Blondyn uśmiechnął się lekko, niekoniecznie wiedząc co dalej ze sobą zrobić. Najchętniej poszedłby już pod swoją klasę, ale do dzwonka jeszcze trochę zostało, a nie mógł tak po prostu zostawić teraz Feliciano. Znowu wyszedłby na nieuprzejmego.
-Masz jeszcze jakiś temat do poruszenia?
-Właściwie, to mam. - Beilschmidt od razu zamienił się w słuch, bo kiedy rudzielec zaczynał gadać, to często bez jakiegokolwiek sensu i logiki. Ponownie była potrzeba wysilenia swoich szarych komórek. - Mogę przyjść na twoją imprezę urodzinową? Gilbert coś wspominał, że zjedzie się twoja rodzina, i będzie przyjęcie, więc również chciałbym wtedy spędzić z tobą czas. - Vargas uśmiechnął się przekonująco, lecz nie zmieniło to odpowiedzi, którą Ludwig miał już w głowie. Wiedział, że pewnie go tą odpowiedzią urazi, ale musiał odmówić.
-Wybacz, ale nie możesz przyjść. Jest to spotkanie tylko dla najbliższej rodziny i wątpię, żeby pozostali cię tam chcieli. Wiesz, bardzo chętnie bym cię do siebie zabrał, jednak może nie dzisiaj. - Złotooki posmutniał, ale ponoć miał gwarancję tego, że kiedyś przyjdzie do domu przyjaciela. Na chwilę obecną, było to jedno z jego największych marzeń. Najgorsze było, że z Ludwigiem mieszkali również Gilbert oraz Roderich, więc nie będzie mógł w pełni spędzić czasu tylko z blondynem. Rodzeństwo będzie robiło swoje.
-Mam nadzieję, że naprawdę kiedyś mnie do siebie zabierzesz! - Feliciano przytulił Ludwiga, dodając mu więcej powodów do bycia zawstydzonym. Nadal znajdowali się na zatłoczonym korytarzu, gdzie większość zgromadzonych się na nich gapiła. Rozumiał, że są wyjątkowo ciekawskimi osobami, lecz mogli się minimalnie nad nimi zlitować. Niechętnie odwzajemnił uścisk i nagle przypomniał sobie o tym, że powinien sprawdzić testy z matematyki. Tak, zdecydowanie musi się tym zająć na następnej przerwie.
***
Na początku było dość znośnie. Oceny padały dobre, chociaż niektórzy zdecydowanie powinni napisać poprawę. Pokój nauczycielski był spokojny, dopóki Gilbert nie zapowiedział, że właśnie sprawdza sprawdzian Łukasiewicza. Wszyscy momentalnie się przy nim znaleźli i zainteresowani obserwowali, jak starszy Beilschmidt traci coraz więcej chęci do życia. Ponoć miał się nauczyć, a wyszła mu kolejna szóstka. Tak to właśnie jest, kiedy Feliks coś ci obieca. W większości przypadków, nie dotrzymuje słowa.
-Już Alfred napisał mniejsze głupoty! - Na wieść o Alfredzie, Arthur złapał małe zainteresowanie, ale na szczęście nikt tego nie zauważył. Wiedział, że chodzi o Feliksa, więc wolał zająć się czymś ciekawszym. Nauczyciele zgromadzeni przy Gilbercie, cichutko westchnęli oraz zaczęli mówić do Gilberta słowa pocieszające. Bycie nauczycielem potrafiło być męczące.
-Jeszcze ogarnie fizykę, trochę cierpliwości. - Francis był cholernie załamany wynikami, a miał naprawdę ogromną nadzieję, że teraz Łukasiewicz się bardziej postara. Jednak każdy, nawet albinos, mógł zauważyć tę nutkę starań w głupotach zielonookiego. Próbował i to się liczy. Najwyżej napisze poprawę.
-Najbardziej mnie zastanawia, kiedy się z tej fizyki poprawi. Może jest dopiero październik, ale czas do matury zleci bardzo szybko, więc nie mamy zbyt wiele czasu na ogarnięcie go. - Gilbert poważnie zaczął się martwić wynikami Feliksa w nauce jego przedmiotu. Tutaj zdecydowanie przydadzą się korepetycję, a jeżeli naprawdę będzie to konieczne, to sam może pobawić się w korepetytora Łukasiewicza, poświęcając mu tygodniowe od trzech do czterech godzin.
-Musisz zacisnąć zęby i przejść przez uczenie go z odpowiednią siłą oraz wiedzą. Feliks potrafi być uparty, ale jeżeli go odpowiednio przekonasz do nauki, to sam się za nią weźmie. Trochę więcej starań. - Yekaterina czuła potrzebę wypowiedzenia się, a była do tego idealna okazja. Ivana nie było obok, więc swobodnie mogła powiedzieć swoją opinię i jakoś pomóc. Wszyscy się z nią zgodzili, co wywołało u niej niemałą radość.
-Yekaterina bardzo dobrze mówi. Postaraj się jeszcze bardziej, a Feliks odwdzięczy się trzykrotnie większym staraniem się. A teraz pozwólcie mi sprawdzić test Feliciano. - Wszyscy od razu znaleźli się przy Ludwigu, dokładnie patrząc na jego zdenerwowanie i nerwowe wstawianie zeru punktów długopisem przy każdym zadaniu.
-No słuchaj, przynajmniej zdobył pięć punktów... Na trzydzieści. - Roderichowi nie za bardzo wychodziło poprawienie humoru brata, a widział, że ten właśnie przechodzi załamanie nerwowe. Widział to po jego twarzy, sposobie patrzenia na sprawdzian, trzymaniu długopisu, i jego całej postawie. Nauczyciele na wszelki wypadek zaczęli się od niego odsuwać, wiedząc, że zaraz zrobi tutaj rozpierdol.
-Jest dobrze. Powiem mu na spokojnie jego matematyczną sytuację, porządnie przygotuje do poprawy sprawdzianu, a jak również zawali poprawę, to nie wiem co z nim zrobię. - Wszyscy odetchnęli z ulgą. Jak dobrze, że Beilschmidt nie weźmie się za rozwalanie pokoju nauczycielskiego już teraz. Mieli szansę do uratowania najważniejszych rzeczy tutaj, jak i siebie samych. Aż w pewnym momencie, stojak na długopisy wylądował na podłodze. - Spokojnie, wszystko ze mną dobrze. - Dodał jeszcze Ludwig, gdy niektórzy do niego podeszli. Berwald nawet dla niego załatwił kubek z wodą, byle się uspokoił.
-Przejdziemy przez to razem. Jestem pewien, że kiedyś się ogarną. - Gilbert dorzucił swoje trzy grosze, klepiąc brata po plecach i dając mu znak, że nie siedzi sam w takiej chujowej sytuacji. Też musiał użerać się z chodzącą pierdołą, tylko że w innym przedmiocie. Wspólnie sobie poradzą, a może jeszcze będą mogli liczyć na pomoc od Rodericha oraz Francisa. Byłoby naprawdę miło.
***
Ludwig siedział samotnie w swoim pokoju, zastanawiając się co właśnie miało miejsce na jego "imprezie" urodzinowej. Nie sądził, że będzie aż tak źle, a okazało się, że kolejne spotkanie rodzinne było jednym z tych gorszych. I pomyśleć, że następne będzie już w święta, więc szybko zleci. I ponownie będzie musiał się użerać z innymi braćmi oraz siostrami, wkurzającymi ciotkami, rodzicami, i każdym innym, kto ponoć zalicza się do jego najbliższych. Nienawidził takich spotkań i szczerze mówiąc, poczułby się lżej gdyby siedział obok niego Feliciano. Przynajmniej miałby kogoś, kogo mniej więcej lubił i nie denerwował go tak bardzo. Choć po dzisiejszym sprawdzeniu jego testu, nie myślał o nim zbyt pozytywnie.
-Ludwig, wszystko w porządku? - Gilbert wszedł do pokoju brata, patrząc na niego przykro. Było mu cholernie głupio za to, jak wyszło to przyjęcie, a wszystko miało ten jeden raz pójść zgodnie z ich planami. Nie mógł przewidzieć tego, że ciotka znowu zacznie się awanturować z ich ojcem, wujek będzie krytykował fakt, że jego kochani siostrzeńcy wolą chłopaków, a matka poruszy temat tego, że Roderich nie jest jej synem. Jak co roku.
-A co ma być nie w porządku? Jestem przyzwyczajony do takiego obrotu sprawy. - Odpowiedział, odkładając laptopa i chwilowo odpuszczając sobie napisanie do Francisa. Może nie mieli jakichś super kontaktów, lecz Bonnefoy potrafił go pocieszyć i sprawić, że poczuje się lepiej z samym sobą.
-Przepraszam za to, że twoje urodziny znowu tak wyszły. Próbowałem do tego nie dopuścić i nawet zapraszając wszystkich prosiłem ich o to, żeby nie wywoływali jakichkolwiek kłótni. Mam nadzieję, że przynajmniej smakował ci tort oraz spodobały się prezenty. - Blondyn przytaknął na słowa albinosa, sprawiając, że ten był jeszcze bardziej zmartwiony. Miał dobre intencje i to się liczyło, ale nie udało mu się ich doprowadzić do rzeczywistości. Może gdyby nie zaprosił pewnych osób i ograniczył się tylko do rodziców i najbliższego rodzeństwa, byłoby lepiej.
-Co robi Roderich? - Można powiedzieć, że to właśnie od tematu Rodericha zaczęła się następna rodzinna kłótnia, która kompletnie ten dzień zniszczyła. Matka wspominała o tym, kto zjawił się na tym przyjęciu i powiedziała, że powinny tylko pojawić się osoby, które naprawdę należą do tej rodziny. Stwierdziła, że Roderich nie jest jej i nie powinno go tutaj być. A zajęła się nim tylko z czystej litości i próśb męża.
-Sprząta z tatą. Wszyscy goście już sobie poszli, jedynie została mama. Szczerze mówiąc, to najbardziej chcę, żeby to ona poszła. - Białowłosy mimo dobrych wspomnień z rodzicielką, nienawidził jej za to jak traktowała Rodericha. Może ich ojciec nie zachował się dobrze poprzez zdradzanie jej, lecz nie musiała się mścić na akurat Edelsteinie. Źle to o niej świadczyło.
-Jak się czuje po tej kłótni?
-A jak ma się czuć? Jest mu przykro i stwierdza, że naprawdę byłoby lepiej, gdyby się tutaj nie zjawiał. Co z tego, że z nami mieszka. - Ludwig również nie czuł się z tym dobrze, jednak wiele zdziałać nie mógł. Jedyne co mu pozostało, to na następnych urodzinach dokładniej sporządzić listę gości. Najlepiej tylko tata, Vash oraz Elise. Jedynie ci, którzy nie stwarzali zbyt wielu problemów.
-Hej, nie obwiniaj się za to. To nie twoja wina, chciałeś dobrze. Później dokładnie porozmawiamy jeszcze z Roderichem, wszystko sobie wytłumaczymy i wrócimy do normy. Mimo tych sprzeczek, było nawet nieźle. Lepiej niż w tamtym roku. - Gilbert uśmiechnął się w odpowiedzi i przytulił brata. Ludwig się zarumienił, choć wolał to ukryć, lecz ukrywanie czegokolwiek słabo mu wychodziło.
-Nie przejmuj się nimi wszystkimi. Oni nic nie znaczą i nie uda im się zniszczyć naszych relacji po tym, jak je umocniliśmy. A o Rodericha się nie martw, bo sobie poradzi. Zawsze sobie radzi, szczególnie w takich sprawach. - Niebieskooki poczuł się lepiej. Przyjęcie było naprawdę znośne, chociaż niektóre słowa dalej go bolały. Jednak nie mógł się tym przejmować. Jutro znowu spotka swoich niezłych współpracowników, i co najważniejsze, Feliciano. Bardzo mu zależało na tym, żeby być z nim tak dobrymi przyjaciółmi, jak kiedyś.
-W takich momentach się cieszę, że urodziny są tylko jeden raz w roku. - Obydwoje zaśmiali się i na dłuższy czas zamilkli, aż w pewnym momencie do sypialni młodszego Beilschmidta wszedł fioletowooki. Roderich wyglądał zupełnie normalnie i nic nie wskazywało na to, żeby był urażony słowami przyszywanej matki.
-Dobrze się czujecie? - Usiadł obok braci, dokładnie im się przyglądając. Wiedział, że pewnie teraz przerwał wielce dramatyczną i ważną rozmowę, ale nie przejmował się tym jakoś bardzo. Po prostu chciał mieć pewność, że oni się dobrze czują i nie ma jakichkolwiek problemów. Musiał przyznać, że zniszczył Ludwigowi następne urodziny, a Gilbertowi plany na świetną imprezę.
-Najpierw ty powiedz jak się czujesz. - Szatyn westchnął, nie chcąc znowu się nad sobą użalać. To nie był jego dzień i nie powinni się tak nim przejmować, chociaż również był troszkę poszkodowany. Nie jego winą było, że ojciec musiał poznać jego prawdziwą matkę i minimalnie z nią zaszaleć. Nawet nie musiał żyć, ale chciał i miał do tego możliwość. Musiał to wykorzystać, a miał wiele planów na siebie.
-Doskonale wiecie, że jestem przyzwyczajony do takich słów w moją stronę. Czuję się dobrze i nie musicie tak się mną przejmować. A teraz macie się uśmiechnąć i tak nie zamartwiać, jakby pies wam umarł. - Fioletowooki sam się uśmiechnął, pokazując rodzeństwu, że naprawdę nie ma powodów do zmartwień. Nie sądził, że po chwili dojdzie do grupowego przytulasa, który zawstydził ich wszystkich po trochu. Mimo tego, co najważniejsze, mogli poczuć, że naprawdę są dobrym rodzeństwem, chociaż dla wielu była to zbyt abstrakcyjna informacja. Więc przedstawiano ich jako najgorszych wrogów, którzy tylko potrafią się ze sobą kłócić oraz po sobie jechać.
A szczególnie fandom sobie upodobał Ludwiga obrażającego w kółko Gilberta.
*** 3 października ***
Nadeszła lekcja fizyki, następna w tym tygodniu i decydująca o ich dalszym życiu. Właśnie dzisiaj Beilschmidt miał oddać sprawdziany, po tak długim okresie oczekiwania. Już wystarczająco byli załamani po wynikach testu z matematyki, szczególnie Feliciano, więc mieli nadzieję, że chociaż w fizyce bardziej się postarali. Byłoby miło, gdyby wrócili dzisiaj do domu z jakąś dobrą oceną, a nie z mordercą dobrej średniej na koniec roku szkolnego. Nadzieja od zawsze była matką głupich. Może teraz nie będzie inaczej.
-Myślisz, że co dostałeś? - Feliks próbował poruszyć jakiś delikatny temat, który nie będzie taki ciężki dla Feliciano i Erizabety. Okazuje się, że rozmawianie o jakichkolwiek ocenach sprawia, że Vargas robi się coraz bardziej smutny. Nawet Eliza postanowiła sobie oszczędzić odpowiedzi i spokojnie oczekiwała jakichś słów od Gilberta. Roderich jej mówił, żeby się nie denerwować, gdyż na pewno sobie dobrze poradziła. Przecież jest "wzorową" uczennicą.
-Jak już wiecie, dzisiaj oddaję wam upragnione sprawdziany. O dziwo, większości z was poszło nawet znośnie, ale również niektórzy kompletnie ten sprawdzian zawalili. Zaczniemy od tych najlepszych ocen. Matthew, gratuluję! - Gratulacje brzmiały na wymuszone, lecz były jak najbardziej szczere. Po prostu albinos załamał się postawą Łukasiewicza, a przecież tak obiecywał, że się nauczy.
Następne imiona oraz gratulacje padały ze słów białowłosego. Czasami był to tylko przykry wzrok, momentami odrobina rozbawienia, kiedy myślał o wszystkich błędach, jakie zobaczył. Uśmiech mu zszedł z twarzy, gdy przed nim pojawiła się ta feralna kartka, nikomu winna karteczka, jednak oszpecona głupotami pewnej pchły. Nie wiedział co o tym myśleć. Korepetytor zdecydowanie się tutaj przyda.
-Feliks, chodź tutaj do mnie. - Najgorsze oceny były na samym końcu, co za tym idzie, cała klasa łatwo wywnioskowała, że Feliks sobie nie poradził z zadaniami z testu. Blondyn powoli podszedł do nauczyciela, niechętnie kierując wzrok na swoje bazgroły. Widział w oczach Gilberta zawiedzenie, które było bardzo adekwatne. Na jego miejscu, również by się załamał. - Możesz mi powiedzieć, dlaczego tak źle napisałeś? - Beilschmidt starał się zachować spokój, ale czasami było to niemożliwe.
-Wiesz, tak wyszło. - Feliks nie wiedział co odpowiedzieć. Może w rozmowie w cztery oczy podałby porządniejszy argument swojej niewiedzy, lecz teraz znajdował się przed przeszło dwudziestoosobową klasą i wszyscy, bez wyjątku, na niego patrzyli. Było to zawstydzające. Nawet nie potrafił przybrać swojego ironicznego uśmieszku, którym lubił darzyć innych nauczycieli. Niektórych intrygowało to, że Łukasiewicz i Beilschmidt byli już na ty. Kiedy oni tak mówili do Gilberta, czy Ludwiga oraz Rodericha, to się czepiali i mówili, że tak do nich mówić nie można. No, ale kiedy ich drodzy przyjaciele się tak do nich zwracali, to wszystko zajebiście gra. Zastanawiająca sprawa.
-Obowiązkowo piszesz poprawę, a jeżeli ona też ci nie wyjdzie, pomyślę co z tobą zrobić. Masz ogromne braki w nauce, których nie można ignorować. To samo tyczy się ciebie Feliciano, ale ty przynajmniej wywalczyłeś piątkę. I pomyśleć, że zabrakło ci jednego punktu do czwórki. - Vargas przytaknął i ponownie skierował spojrzenie na przyjaciela. Znał go tak długo, że szybko mógł z niego wyczytać skruchę i żałość. Zawstydzenie, rozżalenie, obrzydzenie sobą samym. Przecież obiecał, a tak okropnie postąpił.
-Dobrze, poprawię ten sprawdzian. I przepraszam za ten wynik, poprawię się. - Przeprosiny nie były oczekiwane przez Gilberta i kompletnie nie rozumiał, czemu Feliks właśnie go przepraszał. Powinien przepraszać samego siebie za to, że przepuszcza przed sobą tyle drogocennej wiedzy oraz szansę na lepszą przyszłość. O tyle dobrze, bo wiedział, że pchła żałuje i był malutki cień szansy na drobną poprawę z jego strony.
-Kiedy byście chcieli poprawę? Może być za tydzień? - Wszyscy przytaknęli i wrócili do tępego wpatrywania się w swoje dzieła. Jedynie Natalia, Bella, Erizabeta oraz Matthew byli niezwykle zadowoleni. Inni byli ledwo usatysfakcjonowani, a jeszcze inni załamani. Zielonooki postawił sobie nowy cel, a mianowicie porządne nauczenie się do tej poprawy. - Feliks, pasuje ci dziesiąty października? - Blondyn zgodził się na taki układ i psychicznie zaczął się przygotowywać do mówienia o wszystkim mamie. - Alfred, Matthias, wy również zgadzacie się na ten dzień? - Wspomniana dwójka też przytaknęła, z tą różnicą, że im aż tak nie zależało. Jednak i tak woleli się poprawić, niż słuchać godzinnych litanii od rodziców, jakimi słabymi uczniami są.
-Weź się za siebie. - Rzuciła Erizabeta do przyjaciela, a ten zgodził się z jej słowami. Musiał się ogarnąć, żeby nie załamywać dłużej siebie i najbliższych. Chciał pokazać Gilbertowi, że nie jest takim idiotą, a dobrymi ocenami z fizyki powinien mu skutecznie zaimponować.
***
Feliks wstydził się teraz podchodzić do Gilberta. Bał się, że jest na niego zły za ten sprawdzian i jego wyniki, postawę, i wszystko inne. W głowie miał ogromny bałagan, którego nie dało się niczym uporządkować. Erizabeta i Feliciano nieźle się namęczyli, żeby przekonać go do pójścia do Beilschmidta, żeby oddać mu bluzę. Powinien to zrobić wcześniej, ale wtedy zapomniał wziąć jej z domu. Wystraszony szedł w stronę pokoju nauczycielskiego, gdzie pewnie siedział teraz Gilbert oraz większość nauczycieli.
Bluza białowłosego była taka ciepła i przyjemna. Aż miło ją się nosiło na sobie, kiedy szedł w tym deszczu i chłodzie do swojego domu. Przypominała mu ona o dniach, dawnych dniach, takich wyjątkowo deszczowych oraz ponurych. Beztroskie dzieciństwo, jego niewielki pokoik w jednym z mieszkań w ogromnym bloku, i wspaniali przyjaciele. I oczywiście, jego strach przed burzą, który trzymał się do teraz. Gdy był podczas burzy w towarzystwie Gilberta, ten zawsze go przytulał i starał rozśmieszyć. Tęsknił za tymi dniami, a właśnie ta bluza sprawiła, że poczuł się trochę jak tamtymi latami.
Zamyślił się i z uśmiechem szedł przed siebie, w ogóle nie zwracając uwagi na to, co dzieje się przed nim. Nieoczekiwanie wpadł na kogoś, prawie upuszczając ubranie i przewracając się. Zdenerwowany spojrzał przed siebie, a kiedy zauważył właśnie Gilberta, jego serce od razu przyspieszyło, a na twarzy pojawił się rumieniec. Zawstydził się, znowu. Poczuł jak coś mu staje w gardle i uniemożliwia wysłowienie się, a Beilschmidt oczekiwał od niego jakichś słów.
-To jest dla ciebie. - Powiedział w końcu, wywołując u albinosa śmiech stłumiony dłonią. Irytowało go to, ponieważ białowłosy zdecydowanie zaśmiał się z niego. Nie lubił, kiedy był obiektem czyjegoś rozśmieszenia, no chyba, że tego chciał. - Dlaczego tak się śmiejesz? Co jest w tym śmiesznego?! - Nauczyciel zaśmiał się jeszcze głośniej, odruchowo łapiąc ucznia za ramię. Feliks miał bliższy kontakt z dreszczami, ale nie narzekał. To zawsze był jakiś kontakt z Gilbertem, a nie gardził jakimkolwiek.
-Twoje zaskoczenie, mina, i reakcja są zabawne. Naprawdę brakowało mi twojej słodkiej głupoty, przez te wszystkie lata. Dziękuję za zwrócenie bluzy i mam nadzieję, że dobrze ci służyła podczas tej ulewy. - Słowa Gilberta nie pomagały, a tylko sprawiały, że policzki i nos Feliksa były coraz intensywniej czerwone. Nawet nie miał czym się zakryć.
-Po prostu weź tę bluzę i nie gadaj głupot. - Chyba to powinno wystarczyć, gdyż Beilschmidt momentalnie ucichł. Najważniejsze było, że najwidoczniej nie był zły za ten sprawdzian, choć pewnie w środku, dość głęboko, siedziało mocne wkurzenie i oczekiwanie od niego, jak najlepszej oceny.
-Nic się nie zmieniłeś. No, może troszkę. - To już było za dużo dla biednego Łukasiewicza, który zupełnie nie wyrabiał z rosnącym w nim zawstydzeniem wraz ze zdenerwowaniem. Przytulenie przez Gilberta było przyjemne, lecz też zaskakujące i mocno paraliżujące jego umysł. Tak dawno nie był przez kogokolwiek przytulany, więc ten gest od Beilschmidta był sto razy lepszy.
-Gilbert, chodź wypełnić jeszcze parę papierów, a są bardzo ważne. Oh, wybaczcie, że wam przeszkadzam. - Francis wolał nie przerywać tej dwójce, więc zaraz po wypowiedzeniu tych słów, zniknął z powrotem w pokoju nauczycielskim. Jeszcze mogli usłyszeć jego cudowny śmiech, wskazujący na to, że są dla niego zabawni.
-Wybacz Feliks, ale mam obowiązki do wykonania. Miłego dnia i jeszcze raz, dzięki za przyniesienie mi tej bluzy. - Blondyn kiwnął głowę i bacznie obserwował, jak nauczyciel znika we wspomnianym pomieszczeniu. Długo mu zajęło dokładne pojęcie tego, co właśnie zaszło. W głowie nawet pojawiła się myśl, że będzie między nim i Gilbertem tak dobrze, jak kiedy byli dziećmi. A może nawet lepiej.
***
Ten rozdział jest mocno przeciętny. Podczas poprawiania go, starałam się go ulepszyć, jednak czy coś dobrego z tego wyszło, to już oceńcie. Rozdział ma 6994 słowa, więc też nie jakoś masakrycznie długo. Choć nie zmienia to faktu, że mogłam lepiej to wszystko napisać. Za wysoko stawiam sobie poprzeczkę, co nie?
Mimo moich krytycznych wniosków, niektóre sceny są nawet w porządku. Feliks stojący na deszczu i Gilbert dający mu swoją bluzę było cholernie urocze. Dosłownie szczerzyłam się jak głupia, kiedy to pisałam. A najlepsze jest to, że pisałam to na przerwie w szkole (tak, pisząc ten rozdział jeszcze byłam zdrowa i chodziłam do szkoły) i gdy tak się uśmiechałam do telefonu, to osoby dookoła dziwnie na mnie patrzyły. Wolę nie wiedzieć o czym myśleli.
Co do mojej choroby, jest nawet gorzej. Lecz jakoś się trzymam i myślę, że przeżyję. Odpuściłam sobie pisanie na zapas przez ten weekend, ale jutro możliwe, że to pisania wrócę. Stwierdzam, że jutro może być ze mną lepiej. Przecież gorzej być nie powinno.
Swoją drogą, bycie przeziębioną daje mi wiele weny. Autentycznie, leżąc sobie w łóżku z nawalającym łbem, wymyśliłam sporo fabuły do przodu. A to wszystko przyszło tak nagle, gdy chciałam sobie na spokojnie zasnąć. Myślę też, że wątek GerIta oraz PrusPol wcale nie będzie taki ciekawy, jak planowałam... Jestem pewna, że spieprzę to po całości. Jednakże nie nastawiajmy się tak negatywnie, może nie będzie tragedii. Chyba to opowiadanie wam się podoba.
Nie będę już zabierać waszego cennego czasu. Mam nadzieję, że ten rozdział się wam podobał i czekacie na więcej. Do zobaczenia już niedługo, bo w czwartek!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro