Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[34] Mordercze plany

Boję się aktywności pod tym rozdziałem po kolejnej przerwie. 

Tęskniliście? Bo ja średnio, ale i tak trzeba się za to wziąć. Zanim zaczniecie czytać, kilka naprawdę ważnych informacji. 

Ja naprawdę wiem, że zawodzę was coraz bardziej z rozdziału na rozdział, ale wszyscy musimy przyznać, że moje zabójcze tempo w pisaniu rozdziałów trochę zdechło. Już nie chodzi o samą niechęć do pisania czy Panaceum. Po prostu chcę zająć się innymi sferami swojego życia, które niekoniecznie łączą się z pisaniem. Zabójcze tempo umarło wraz z momentem, jak zaczęło mi się układać życie prywatne. Do czego zmierzam? Rozdziałów nie będzie w czwartek, jedynie w niedzielę. Chcę zająć się w tygodniu też innymi rzeczami, a nie tylko pisaniem. Praktycznie codziennie pisałam rozdziały i sami widzicie jakie efekty to przyniosło. Liczne przerwy i moje narzekanie. Naprawdę rozdziały będą lepsze, gdy będą rzadziej, a ja będę zadowolona z życia. Do kwietnia wyrobię się z zakończeniem. Bezpieczniej postawić na jakość, niż na ilość. Mam nadzieję, że rozumiecie. 

I też nie będę podawać ilości słów. Wattpad i tak dodaje mi po 200-300 słów, gdy przenoszę rozdział z dokumentów google na wattpada. Na dodatek jako słowa też liczą się półpauzy, więc dialogi dodają w cholerę dużo tych "słów". Dla ciekawskich, według wattpada jest przeszło 12k słów. 

Miłego czytania tego bloku tekstu! 

*** 8 kwietnia *** 

          Mogli uznać to za nieśmieszny żart od losu i zacząć kontynuować swoje starania i upragnione, wolne życie, a mogli też odpuścić i żyć chwilą. Nic nie trwa wiecznie. Adam na pewno niedługo sam by się wkopał i udowodnił, że nie zasługuje na wolność i już dawno powinien być zamknięty za kratami. Prowadzili się tymi obydwiema ścieżkami. Z jednej strony szukali rozwiązania na swoje wszystkie problemy, a z drugiej strony nie mieli do tego motywacji. Jakby nie widzieli w tym dłużej sensu. 

          – Nie sądzę, że ten facet da nam odpowiednie rady. Poradzimy sobie sami. Lepiej będzie, jak wrócimy do domu. – Feliks czuł wstręt do wszelkich prawników czy sędziów. Nie mógł im zaufać po tym, jak bezproblemowo wypuścili ojca na świat i zaledwie go "kontrolowali". Wszyscy doskonale wiedzieli, że kontrola ograniczała się do stałego pojawiania się na komisariacie, z czego Adam i tak się nie wywiązywał. Powinien ponieść za to konsekwencje. Udowodnili, że nie przejmują się tą sprawą. 

          – Nie przesadzaj. To jest ostatni sposób na zamknięcie go w więzieniu. Mówiłeś, że nie chcesz dłużej być krzywdzony i tego się trzymajmy. – Gilbert wątpił, że uśmiechanie się do partnera daje cokolwiek. Mimo tego uśmiechnął się do niego słabo. Łukasiewicz odwzajemnił uśmiech, stając w miejscu przed drzwiami do gabinetu prawnika, z którym umówili się na spotkanie. – Obiecuję ci, że nam pomoże. Nie każdy jest po stronie Adama. 

          – Jakoś nie jestem w stanie w to uwierzyć. Nie po tych akcjach. – Beilschmidt westchnął, zawodząc się coraz bardziej upartością partnera. Mówił o jednym, a robił drugie. Zapukał kilka razy w ciemnobrązowe drzwi, oczekując sygnału, że mogą wejść. Szybko usłyszeli głośne "proszę", umożliwiające im zobaczenie się z ustaloną osobą. Poczuł, jak blondyn mocniej ścisnął jego dłoń. Czego się bał? Jedyne, czego powinien się obawiać, jest ojciec. To on zagraża jego życiu, a nie Bogu winny prawnik. 

          – Dzień dobry! W czym mogę pomóc? – Mężczyzna, dotąd siedzący za biurkiem, wstał i posłał pewny siebie uśmiech, tworząc wrażenie godnego zaufania swoich klientów. Zależało mu na dobrych opiniach. Do tej pory nikogo nie zawiódł i tak ma pozostać. Albinos odchrząknął, dosłownie czując na swoim ciele dreszcze zielonookiego. Nie musiał na niego patrzeć, aby wiedzieć, że pobladł ze strachu i w środku toczy bitwę sam ze sobą. 

          – Tak, witamy. Szukamy sposobu na zamknięcie Adama Łukasiewicza w więzieniu. Była już jedna rozprawa, ale skończyła się dla nas niepowodzeniem. Chcemy wiedzieć, jak dopiąć swego. – Gilbert pociągnął za sobą Feliksa, wywołując w nim niezrozumiałe jęknięcie. Usiedli na krzesłach, przyglądając się prawnikowi. Wyglądał na porządną osobę, która wie co robi. – Postanowiliśmy przyjść do pana, by mieć pańskie wsparcie. 

          – Więc chodzi o sprawę, która niedawno odbiła się echem wśród sędziów? Nie myślałem, że to wróci. Widocznie sprawa nie dobiegła końca. – Jak miała dobiec końca, skoro Adam tylko czekał na wykonanie kolejnego ruchu w stronę zniszczenia ich? Niemożliwe, żeby się zmienił. To nie w jego stylu. – Czy od czasu rozprawy sądowej dopuścił się czegoś katastrofalnego? 

          – Właściwie, to nie. – Zaczął cicho Feliks. Chodziło o niego. Powinien coś powiedzieć i ułatwić innym zamykanie ojca za kratami. Nieważne, że się stresował. Nieważne, że głupio chciał dać Adamowi ostatnią szansę. To było nieistotne. Marzenia o zgodnej rodzinie musiały zejść na drugi plan. Jego prawdziwa rodzina po części siedziała obok niego, a reszta była w domu i czekała na rozwój wydarzeń. – Udaje, że się zmienił i chce dla nas dobrze. Inicjuje spotkania na mieście, obiecuje poprawę, teoretycznie zaakceptował nasz związek, choć jeszcze niedawno go tępił. Jednak widać, że to wszystko przykrywka. To nie jest prawdziwe. – Ton głosu Łukasiewicza ociekał nienawiścią. Desperacko zapragnął pozbycia się Adama ze swojego życia raz i porządnie. Dla niektórych to mogło być niepokojące. 

          – Rozumiem. Co dokładnie robił przed rozprawą? Nie jestem w pełni wtajemniczony. – Prawnik miał wrażenie, jakby za wolnością Adama stał ktoś jeszcze. Zaledwie wiedział, że dochodziło do przemocy fizycznej oraz psychicznej, a za takie rzeczy ma się nie byle jaki wyrok. Facet mógł po prostu wrócić do domu i żyć swobodnie. Coś tutaj nie grało. 

          – Wielokrotnie próbował się nas pozbyć, okaleczał Feliksa, raz rzucił się na mnie z nożem, karał Feliksa za nasz związek i sam fakt, że jest homoseksualny. Groził, karał za głupoty. – Beilschmidt skupił się na jednym szczególe. Chociaż uwolnienie Adama nie mogło być nazywane tylko szczegółem. Nadal intrygowało go, że pozwolono mu wolno opuścić areszt. – Naprawdę nie wiemy jakim cudem jest na wolności. Chcemy wiedzieć czy jest sposób na zamknięcie go w więzieniu. – Dodał poważniejszym tonem. 

          – Również nie wiem jakim cudem udało mu się uniknąć kary. Myśląc o jego czynach, nie powinno być żadnej dyskusji na temat jego wolności. Zdiagnozowano u niego jakieś choroby psychiczne, czy też i to zignorowano w sprawie rozprawy? – Domyślali się, że Łukasiewiczowi może dolegać coś poważniejszego. Lecz nikt się w to nie zagłębiał. Wiele potrzebnych rzeczy zostało zignorowanych przez coś

          – Nie, nic mu nie zdiagnozowano. – Blondyn pogrążył się w nurtujących go pytaniach. Na pewno za tym stała Maria. Trzymała zbyt mocno z Adamem, by nie zostać wzięta pod uwagę. Dodając do tego parę faktów, dzięki niej ojciec mógł dalej siedzieć w domu i spokojnie planować wykurzenie ich ze świata. – Jest jedna osoba, która mogła się do tego przyczynić. Maria Beilschmidt, matka tego tutaj, bardzo możliwe, że wpłaciła pieniądze przed rozprawą, przez co sędziowie nie dokonali sprawiedliwego wyroku. Pieniądze mogą zdziałać cuda. – Teoria absurdalna, ale prawdopodobna. Mężczyzna za biurkiem przytaknął. 

          – Skoro tak, to wypadałoby dokładnie przeszukać Marię, a może wkopać siebie oraz Adama. Radzę się jej przyjrzeć. Może być kluczowym świadkiem w całej sprawie. – Nie pozostawało nic innego, jak zmuszenie jej do mówienia prawdy. W pewnym stopniu to był koniec rozmowy. – Jeżeli będziecie potrzebowali więcej mojej pomocy, spokojnie możecie dzwonić. Wydaje mi się, że na tym etapie wiele nie zrobimy. Tutaj macie mój numer telefonu. – Prawnik dał niewielką karteczkę białowłosemu. – W razie czego, dzwońcie. 

          – Dobrze, będziemy dzwonić. – Odparł pewnie Gilbert, razem z Feliksem wstając z siedzenia. Byli w domu. Jak już dostawali pomoc od tak ważnych osób, to zdecydowanie wygrana jest po ich stronie! Wyszli z gabinetu, w środku intensywnie się ciesząc. Łukasiewicz nie mógł doczekać się końca akcji. Zrobili gigantyczny krok do przodu. Za to Beilschmidt miał kilka "ale". – Dziwnie czuję się z pozywaniem własnej matki. Kiedyś nie była taka zła, szczególnie wobec mnie. 

          – Kiedyś. I wobec ciebie, ale nie pozostałych. Przypomnieć ci co robiła nam, jak i twojemu rodzeństwu? Myśl o innych, a nie tylko o sobie. – Albinos słabo podniósł kąciki ust, nagle przyciskając do siebie zielonookiego. Lubił niespodziewane ataki czułości. 

          – Wiem o tym, wiem. Po prostu to dalej dziwne. Mimo tego nie mam zamiaru się wycofywać, bo robię to dla nas i innych. Robimy to dla dobrej sprawy. – Blondyn zaśmiał się perliście, odpychając delikatnie partnera od siebie. Mieli to za sobą. Wystarczyło dalej działać, by marzenie o wspólnym, normalnym życiu zostało zrealizowane. Faktycznie, Maria mogła być kluczem do zamknięcia Adama w więzieniu. – Jesteśmy na dobrej drodze. – Oby z niej przypadkiem nie zjechali własną głupotą, a są do tego zdolni. 

*** 

          Nawet po tych kilku dniach od tragedii, nie mogła powstrzymać łez, coraz intensywniej spływających po jej twarzy. Czuła w ustach ich słoność. Nie mogła dokładnie widzieć przez ich ilość w kącikach oczu. Na policzkach nadal pojawiały się nowe zaschnięte ślady, pokazujące jaka jest nieszczęśliwa. Pomoc nadchodziła z każdej strony. Lecz niestety nikt nie mógł zupełnie załagodzić jej cierpienia. Sama nie wiedziała czy kocha to dziecko, czy go nienawidzi. Straciła partnera, szansę na spełnienie marzeń. Najwyżej odda osobom, które bardziej będą chciały pociechy. Jednak czy zostawianie własnego podopiecznego nie jest swego rodzaju zdradą? Była rozdarta. 

          Wszyscy pozostawali bezsilni. Rozumieli, że dla niej to za dużo. Chwytali każdy sposób na oswojenie jej z ciążą, ale im częściej poruszali ten temat, tym bardziej był dla Erizabety bolesny. Woleli ją zostawić na chwilę samą i dać jej pomyśleć. Najważniejsze, że wybili jej z głowy aborcję. Odebranie życia niewinnej istocie, od której nawet nie zależało, że dostanie życie, jest haniebne i okropne. Musiała wytrzymać do rozwiązania. Do tego czasu dostanie pomoc. Jednak kto by się spodziewał, że i ona postanowi pomóc? W końcu została wtajemniczona, więc powinna dodać swoje trzy grosze i doprowadzić do poronienia. Pierw trzeba zyskać zaufanie. 

          – Spokojnie, kochana. Roderich na pewno niedługo zrozumie, że nie może bez ciebie żyć. Zajmie się tobą oraz waszym dzieckiem. – Eliza nie rozumiała swojego zachowania. W momentach załamania łapała pomoc od dosłownie każdego, dlatego nawet nie przejmowała się faktem, że obok niej siedziała Maria i czule plotła warkocze z jej włosów, czasami delikatnie drapiąc po głowie. Spodziewała się, że kiedyś Beilschmidt do niej przyjdzie i będzie wtrącać się w nieswoje sprawy. Chodziło o jej wnuka. W pewnym stopniu mogła ingerować. Jednego się nie spodziewała. Maria potrafiła otoczyć matczynym ciepłem. 

          – Skąd taka pewność? Nic nie zapowiada, że do mnie wróci i zajmie się nami. – Hedervary, pozbawiona wszelkich nadziei i nastawiona na samotne wychowywanie dziecka, odwróciła się przodem do rozmówczyni, nie dając jej kontynuować bawienia się włosami. Z tyłu głowy miała myśl, że one tylko udaje i w jakimś celu stara się o jej ufność. Lecz jeżeli jej kłamstwa mogły sprawić, że czuła się lepiej sama ze sobą, nie narzekała. 

          – Mam taką pewność, ponieważ znam Rodericha wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że tak nie postąpi. Spanikował i tyle. Niedługo przemyśli swoje zachowanie i wróci do ciebie. Jednak do tej pory musisz wykazać się odwagą oraz siłą. Wiecznym płaczem nie zajdziesz daleko! – Coś było w tych słowach. Chłodna dłoń przejechała po policzku zielonookiej, a wręcz przerażający, psychopatyczny uśmiech skupił się na jej całej osobie. Beilschmidt nie była osobą do pomocy. Niszczyła życia i czekała na swoje pięć minut. – Roderich został wychowany na dobrego człowieka. Możesz mu zaufać. 

          – Nie wiem czy to będzie proste po tym wszystkim. Zostawił mnie i patrzył jedynie na własne potrzeby. Zostałam potraktowana jak nic nie znaczący śmieć. Nie wspominając o dziecku, które nawet nie było brane pod uwagę. – Zachowanie Edelsteina było warte potępienia. To był fakt, którego nikt nie miał zamiaru się wyrzekać. Białowłosa niewyobrażalnie się cieszyła, że nie musiała samodzielnie niszczyć życia Erizabety. Roderich nieświadomie jej pomagał. 

          – Rozumiem twój brak pewności wobec niego. Na twoim miejscu czułabym się podobnie. – Maria momentalnie wyrzuciła z myśli wspomnienia swojej niepięknej młodości. To nie był czas na myślenie o tym. Jednakże, mimowolnie patrząc na Elizę widziała siebie, kiedy również będąc w ciąży leżała zapłakana w swoim pokoju i myślała o braku wsparcia, które dostawała od teoretycznie najbliższych. Czy właśnie to sprawiało, że nie chciała jej krzywdzić do końca? – Pokaż, że jesteś tą samą Erizabetą co kiedyś! Nie pozwól problemom wejść ci na głowę i działaj. Szczęśliwe zakończenie może przyjść nawet jutro, jak się postarasz. 

          – Tak sądzisz? – Zielone źrenice zaiskrzyły w słabej nadziei, aczkolwiek nie sprawiło to, że Eliza pozbierała się automatycznie ze swoich kłopotów. Na to musi przeznaczyć jeszcze parę dni. Motywacyjne gadanie Beilschmidt nie było wszystkim. Albinoska przytaknęła szybko. Jej oczy w napływie ekscytacji się rozszerzyły, ukazując jej prawdziwą, straszną naturę. Choleryczne chęci "naprawienia" życia Hedervary naprawdę były koszmarne. – Myślę, że niedługo się ogarnę. Nie obiecuję, ale też nie zaprzeczam. – Otarła łzy z twarzy, przewracając się na plecy. 

          – Zrób to w swoim czasie. Najlepiej będzie, jak Roderich zauważy, że do niczego go nie potrzebujesz. Niech zobaczy, że jesteś samowystarczalną kobietą! Niech pada na kolana i błaga cię o pozwolenie na powrót do ciebie. – Wizja dość śmieszna. Obydwie zaśmiały się cicho, spoglądając dyskretnie na siebie nawzajem. Brązowowłosa nadal czuła przyjemne ciepło na sobie, które szło od Marii. Może nie była do końca zła? 

          – Spróbuję się za to wziąć jak najszybciej. Nie zostało mi wiele czasu do porodu. Te kilka miesięcy minie niewyobrażalnie szybko. Dziękuję za dobre rady. – Beilschmidt delikatnie się uśmiechnęła, łapiąc dłoń dziewczyny i ją ściskając. Patrzyła z udawaną troską na brzuch Erizabety, wyobrażając sobie, że normalne życie nie byłoby takie złe. Jednak jak się wycofa, to Adam nie będzie zadowolony. Musieli doprowadzić akcję do końca. – Nie planujesz niczego złego wobec mnie, prawda? Mimo dziękowania za rady, dalej nie ufam ci bezgranicznie. 

          – Ależ oczywiście, że nie! Masz we mnie wsparcie i przyjaciółkę! Pokuszę się o stwierdzenie, że mogę być dla ciebie jak druga matka. Matce się ufa. Matka nie chciałaby dla ciebie źle. – Maria porównująca się do Izabeli jest komedią. Kompletnie dwa różne typy kobiety. Maria, myśląca tylko o sobie, nie przejmująca się innymi, niszcząca innym życie, dbająca o własne interesy, dopuszczająca się różnorakich zbrodni. Obok niej Izabela, może i momentami chłodna emocjonalnie kobieta, ale również czuła, kochająca matka, która dba o rodzinę, pomaga jej i nigdy nie dopuściła się bestialstwa wobec kogokolwiek. 

          – Nie ceń siebie tak wysoko. Nigdy nie uznam cię za kogoś w rodzaju drugiej matki, ale jako dobrą znajomą już tak. Pomagasz mi i nie mam zamiaru się tutaj sprzeciwiać. Myślę, że jeszcze minie trochę czasu, zanim zaufam ci w stu procentach. – Eliza podniosła się do siadu, za wszelką cenę próbując unikać kontaktu wzrokowego z białowłosą. Wyobrażała sobie morderczy wzrok po odrzuceniu jej opieki. – Chcę zostać sama. Dziękuję za wszystko, lecz muszę przemyśleć parę spraw. 

          – W porządku, nie widzę w tym problemów. Odpocznij i zastanów się nad tymi sprawami. Mam nadzieję, że moje słowa nie pójdę na marne. Jesteś samowystarczalna. Nie potrzebujesz kogokolwiek. – Beilschmidt wstała z łóżka i powoli zaczęła kierować się do wyjścia. W tym czasie kątem oka obserwowała Erizabetę, analizując jej niespokojne ruchy dłoni. Uwielbiała fakt, że wywoływała w niej taki niepokój. – Do zobaczenia! – Krzyknęła jeszcze, nim wyszła pełna satysfakcji. Pomału przenosiła ją na swoją stronę. 

          – Nareszcie poszła... – Rzekła sama do siebie dziewczyna, znowu kładąc się na łóżku. Matczyne ciepło zniknęło, ale może to i lepiej? Maria nie była jej rodziną. Zaledwie próbowała do niej dołączyć, jednak bardzo nieudolnie. Domyślała się jakie ma plany. Nie mogła jej ufać i pozwalać na kierowanie jej ciążą oraz związkiem, jakby to wszystko należało do niej. – Będzie dobrze. Samowystarczalna nie jestem, ale poradzę sobie. – Niech wmawia to sobie dalej. To, że na moment przestała płakać nie znaczy, że zaraz znowu nie zacznie. 

*** 

          To był kolejny dzień, jak go nie widział. Wariował bez niego. Zatapiał się we własnej rozpaczy spowodowanej nierozsądnymi decyzjami. Miał wrażenie, jakby koniec miał być tuż za rogiem. Nikt ani nic nie było w stanie go uspokoić. Buntował się leczeniu, dbaniu o siebie oraz dążeniu o szczęśliwe życie. Ilekroć próbował uciec ze szpitala, biegnąc jak najszybciej do Ludwiga, był zatrzymywany, a wtedy uświadamiał sobie jaką decyzję podjął. Sam to na siebie zrzucił. Nie mógł narzekać. Może gdyby był bardziej wytrzymały psychicznie, nic by się nie działo. Możliwe, że nawet nie musiałby się teraz leczyć. Byłby zdrowy i radosny, z miłością swojego życia. 

          – Feliciano, uspokój się! Usiądź w miejscu i przestań się wyrywać! – Pielęgniarka od paru minut walczyła z Vargasem i jego upartą chęcią ucieczki z kliniki. Nie wiedziała co strzeliło mu do głowy, lecz ciągłe krzyczenie rudowłosego, że pragnie spotkać "go" utwierdzało ją w przekonaniu, że chodzi o zobaczenie Ludwiga. Nie sądziła, że tak toksyczna relacja będzie dalej się ciągnąć. Jakimś cudem udało się jej posadzić Feliciano na jednym z łóżek i uspokoić na dłuższą chwilę. – Nie mogę uwierzyć, że mimo tak krytycznego stanu dalej masz siłę na próby ucieczki. 

          – Chcę tylko go zobaczyć, nic więcej! Pozwólcie mi zobaczyć się z Ludwigiem lub chociaż porozmawiać z nim przez telefon. Chcę go usłyszeć, wiedzieć co się u niego dzieje, czy nadal o mnie pamięta i o tym, co niedawno nas łączyło. – Łzy same cisnęły się do złotych oczu. To już nie było to samo złoto. To już nie były te same dwa, świecące szkiełka, które swoim blaskiem przypominały najszczerszy dowód bogactwa, jakie może posiąść człowiek. Pusta żółć z delikatnym, brązowym zabarwieniem. Martwe bursztyny, ubrudzone ziemią. – Marzę jedynie o tym... Dlaczego mi nie pozwalacie? 

          – Po prostu realizujemy prośbę twojej rodziny. Prosili, żebyś nie miał kontaktu z owym Ludwigiem. Ponoć sam chciałeś z nim urwać kontakt. – Kobieta odeszła od pacjenta, mając pewność, że nie wyjdzie ze swojego pokoju. Został tutaj sam. Nie miał z kim porozmawiać, do kogo się przytulić, nie miał znajomego ciepła od przyjaciół albo rodziny. Pozostał w czterech ścianach kompletnie samotnie, mając zaledwie towarzystwo trzech łóżek, w czym jedno było jego. Szkoda, że nie miał współlokatorów. Nowe znajomości się przydają. 

          Oczy mu się zaszkliły, lecz nie miał zamiaru płakać. Nawet nie miał pewności, czy ma czym. Od paru dni notorycznie łkał i nic nie potrafiło zatamować tej rzeki rozpaczy. Widocznie ona uschła i zostało mu smutne siedzenie w miejscu, czekając na widoczne efekty swojego leczenia się. Był tutaj od kilku dni. Niezwykle męczących dni. Niby jadł, ale nie było to wystarczające. O czym on mówił? Nie będzie widać efektów od razu. Jeszcze bardziej było mu przykro, bo nie miał z kim dzielić tych małych sukcesów. Erizabeta oraz Feliks byli zajęci sobą. Rodzina przychodziła okazjonalnie. Beilschmidta nie było i już nigdy nie będzie. Życie stało się bezbarwne. 

          – Feliciano, chodź na chwilę. – Do sali wszedł jeden z głównych lekarzy, z którym najczęściej miał styczność. Wysoki mężczyzna o łagodnym uśmiechu podszedł do niego, dokładnie obserwując jego wygląd. Nadal wychudzony, z marną miną i brakiem chęci do życia. – Proszę, chodź. Myślę, że to cię uszczęśliwi. – Chwilami nie miał do niego cierpliwości. Jednak była to osoba chora i musiał chociaż spróbować go zrozumieć. 

          – Znowu macie zamiar mnie zmuszać do jedzenia pod pretekstem, że dostanę nagrodę? Przepraszam, ale nie. Nie potrzebuję tego. – Vargas położył się na twardym materacu, spoglądając tępo na sufit. To był jedyny ciekawy obiekt w tym pomieszczeniu. Tyle kurzu, pajęczych nici, bliżej nieokreślonego brudu. Dostrzegał w tych randomowych plamach oraz kreskach sztukę, którą chciał nieść od lat. Lecz został zamknięty w więzieniu i nie mógł tworzyć, cieszyć się z życia i móc być z najbliższymi. 

          – Nie tym razem, Feliciano. Pora na "kolację" będzie dopiero za trzy godziny. Powiedziano mi, że chciałbyś z kimś porozmawiać i bez tego nie możesz żyć, dlatego doszedłem do wniosku, że mogę minimalnie ci umilić pobyt tutaj. Czasami prośby innych ludzi trzeba złamać, aby być szczęśliwym. – Słowa te uderzyły z ogromną siłą w kruche ciało rudowłosego. Zbyt gwałtownie podniósł się do siadu, tym samym powodując, że miał mroczki przed oczami, a serce zakuło w niewyobrażalnym bólu. Rozszerzył oczy, jednak dalej były nieżywe. 

          – Mogę porozmawiać z Ludwigiem?! – Zapytał energicznie Feliciano, będąc gotowym wybiec na korytarz, gdzie była niewielka budka z telefonem, podobna do typowo sprzed kilkudziesięciu lat. Jedynie na takie było stać szpital. Ewentualnie, specjalnie umieszczali tutaj tylko takie. Jednak szybkie wybieganie nie będzie należało do najodpowiedzialniejszych. Jeszcze zrobi sobie krzywdę i będzie problem. – Nie mogę uwierzyć, że daliście mi szansę! Ogólnie nie mogę w to uwierzyć. – Lekarz zaśmiał się, ciągnąc za sobą Vargasa. – Mam nadzieję, że rodzina się nie dowie. 

          – Skąd mają się dowiedzieć? Rozmowy pacjentów zostają całkowicie anonimowe. Dobrze to wykorzystaj i lepiej wytłumacz sobie wszystko z Ludwigiem. Druga taka okazja może się nie zdarzyć. – Mężczyzna zostawił Vargasa samego przy wspomnianej budce, dając mu tyle czasu na konwersację, ile tylko sobie życzył. Feliciano jeszcze podziękował, zanim wystukał numer do byłego. Stresował się. Mimo wielkich chęci do rozmowy z Beilschmidtem bał się, że zostanie źle zrozumiany, albo nie będzie odbierał. Mógł spróbować. 

          Za pierwszym razem oczywiście źle wybrał numer, o mało dzwoniąc do kompletnie obcej mu osoby. Nie był dobry w zapamiętywaniu numerów telefonu, o ile był dobry w czymkolwiek. Za drugim razem się udało. Przyłożył słuchawkę do ucha, ciężko oddychając i ledwo ją trzymając w dłoni. Był słaby. Dla niego to był ogromny wysiłek. Słyszał znajomy szum, a po chwili pocztę głosową. Ludwig pewnie jest zajęty. To nie tak, że mu nie zależało. Dzwonił z obcego numeru, więc nawet nie wiedział, że to on. Spróbował znowu. 

          I potem jeszcze raz, i kolejny, i następny, i tak kilka razy. 

          – Dlaczego nie odbiera? Coś mu się stało? Zawsze odbierał nieznajome numery. – Panika zaczynała się rodzić w środku rudzielca. Nerwowo ściskał urządzenie, zastanawiając się czy jest sens próbować znowu. Może po prostu Ludwig nie ma czasu na rozmowę. Spojrzał na zegar, który wskazywał dopiero parę minut po piętnastej. Pewnie jest w pracy i to dlatego. Lecz przecież zawsze w środy od piętnastej miał wolną godzinę. Co mogło się zmienić? 

          Pewnie trzyma telefon w torbie i nie słysz wibracji. Albo za bardzo skupił się na sprawdzaniu testów oraz kartkówek. Lub w ogóle nie wziął telefonu z domu. Może prowadził z kimś wielce ważną rozmowę? Jest wiele opcji. Postanowił spróbować ostatni raz. Jak teraz się nie uda, odpuści. 

          – Słucham? Przepraszam za nieodbieranie, ale chwilowo byłem zajęty czymś innym. Z kim rozmawiam? – Słysząc doskonale znajomy głos, Feliciano niewyobrażalnie się wzruszył. Nie wiedział dlaczego zareagował aż tak histerycznie. Po co się nad tym zastanawiać? Te emocje są zrozumiałe! Słyszał głos ukochanego po raz pierwszy od wielu dni. Nic złego się nie działo Ludwigowi i był bezpieczny. Prowadził spokojne życie i to najważniejsze. Dlaczego ten moment był taki okropny? Nie mógł się rozpłakać. 

          – Ludwig... – Powiedział cichutko Feliciano, opierając się o ścianę. Domyślał się, że jego ciężki oddech można było usłyszeć na całym korytarzu. Niech nikt mu nie przeszkadza, przeprowadzał jedną z najważniejszych rozmów w jego życiu. – Tak bardzo za tobą tęskniłem. – Dodał ledwo, o mało nie siadając na ziemi i naprawdę nie zaczynając łkać. Odpowiedziała mu cisza. Skąd Beilschmidt miał się domyślać, że przeprowadzi rozmowę z ukochanym? Bez żadnego ostrzeżenia nie mógł się psychicznie przygotować. 

          – Nie jesteś teraz w szpitalu? Wydaje mi się, że dalej się leczysz. – Zaledwie to blondyn mógł z siebie wydusić. Jakakolwiek inna odpowiedź nie przychodziła mu na myśl. Głos mu się łamał, miał w gardle znajomą blokadę. Nagle wszystkie lepsze i gorsze wspomnienia z Feliciano zaczęły wracać do jego głowy, pogrążając w żałobie za tym, co zaprzepaścił. Nie czuł się gotowy na ponowną rozmowę. Tym bardziej, że mieli się rozstać na zawsze. Poważnie Vargas był aż tak słaby w dotrzymywaniu obietnic? 

          – Tak, jestem w szpitalu i nadal się leczę, ale jest też telefon i dostałem zgodę na zadzwonienie do ciebie! Bardzo się za tobą stęskniłem i nie sądzę, żebym mógł bez ciebie wytrzymać. Robiliśmy głupoty, lecz chyba możemy o nich zapomnieć. Możemy zacząć od początku, prawda? – To nie mieściło się w głowie. Dla niebieskookiego to było najbardziej bezsensowne pierdolenie, jakie usłyszał w tym tygodniu. Pierw chce być szczery i dostaje za to słuszny opierdol, ale próbuje się zmienić, za co dostaje jeszcze większy opierdol i odrzucenie. Godzi się ze swoją stratą i zgodnie z prośbą Feliciano odchodzi i daje mu spokój. Powoli nauczył się bez niego żyć, a teraz dostaje telefon, że Vargas wszystko sobie przemyślał i w sumie, to mogą do siebie wrócić. Aż tak świat go nienawidzi? 

          – Mówisz poważnie? – Zapytał ze swoim typowym niedowierzaniem w głosie. Sam nie wiedział czy będzie postępować słusznie, ale na dobrą sprawę, Feliciano teraz bawi się jego uczuciami. Nie żeby sam tego nigdy nie robił. Lecz ta historia miała się zakończyć dawno temu. Po co to dalej ciągnąć? Nie mają z tego żadnych dobrych korzyści. 

          – Całkowicie poważnie! Dalej czuję się niekoniecznie dobrze z tym, że zostałem przez ciebie oszukany, ale przemyślałem sobie wiele spraw i myślę, że możemy dać sobie nawzajem jeszcze jedną szansę. Wiem, że niedawno mówiłem co innego, jednak... Po prostu chcę zacząć od początku. Tak jak miało być od zawsze. – Feliciano aż trząsł się ze strachu. Ludwig nie wydawał się być zadowolony jego telefonem. Słyszał po jego głosie, że najchętniej by go wyśmiał i kazał odejść, bo w końcu tego od niego oczekiwał. – Odpowiesz? – Spytał po dłuższej ciszy. 

          – Feliciano, ja... Naprawdę się cieszę, że przemyślałeś sobie kilka rzeczy i widzisz dla nas ostatnią szansę. Jednak po tym wszystkim, po tych słowach, wydarzeniach oraz postanowieniach, nie sądzę, żeby nasza relacja była tak piękna, jakbyś chciał, aby była. Ta historia jest zakończona i sam to stwierdziłeś. Nie możesz zmieniać zdania tak po prostu. Zasługujesz na lepszą osobę i musisz to zrozumieć. – Wszystkie marzenia legły w gruzach. Kto by pomyślał, że Beilschmidt będzie się trzymał tak znienawidzonego postanowienia? 

          Vargas poczuł coś mokrego przy oczach. Po chwili prawie niewidoczny strumyk zaczął spływać po jego twarzy. Chciał dać komuś szansę, zaryzykować i pokazać, że nie muszą wcale ze sobą skończyć. A okazało się, że koniec już nastąpił i nie może cofnąć raz wypowiedzianych słów. To była tylko jego wina, która została zapoczątkowana głupotami Ludwiga. Obydwoje byli winni na swój sposób. 

          – Nie mówisz poważnie. Przecież się kochamy! Byliśmy pod wpływem emocji i nie myśleliśmy racjonalnie, gdy się rozstawaliśmy. Nic nie musi się kończyć! Wierzę, że tym razem będzie dobrze i się odpowiednio dogadamy. – Desperacja zaczęła ciec z rudowłosego, sprawiając, że dopuszczał się absurdalnych słów. Blondyn nie był lepszy. Mówił coś, czego by normalnie nie powiedział. Jednak skoro jego życie okazywało się lepsze bez Feliciano, nie będzie siebie niszczył. Przecież to koniec. Znowu zaczęli iść osobnymi ścieżkami, które już nigdy nie będą połączone. – Błagam, daj nam szansę! 

          – Nie, po prostu nie. Trzymajmy się tego, że to nasz koniec i nie powinniśmy do siebie wracać. Tak będzie lepiej dla nas obydwóch. Cieszy mnie, że postanowiłeś zadzwonić, ale nie jestem skłonny do nowego związku. Nawet po zmianie na lepsze. Jestem w pracy, muszę kończyć. – Ostatnie co usłyszał niebieskooki przed zakończeniem rozmowy, to dalsze błagania rozmówcy o szansę. Potraktował Feliciano oschle. On na to nie zasługiwał. Chciał dobrze. Jednak tylko rygorystycznym zachowaniem może sobie ułożyć życie. Vargas powinien to ogarnąć i sam zastosować tę zasadę u siebie. 

          – Nie wierzę... – Rozmowa została zakończona. Irytujący szum rozniósł się przy uchu rudowłosego, dając mu znać, że zmarnował swoją szansę. W co on wierzył? Najpierw mówi o jednym, żeby po chwili zrobić drugie. Rozumiał Ludwiga oraz jego zachowanie. Na jego miejscu postąpiłby identycznie. Musiał nauczyć się żyć samodzielnie, zanim straci siebie. 

*** 

          Francis zrozumiał, że popełnił cholernie głupi błąd, pozwalając Yao na bycie dyrektorem tej szkoły. Widział w nim porządnego faceta, który nie będzie wprowadzał wielu swoich zmian i po prostu będzie kontynuować jego własne ideologie i może nawet zrealizuje kilka planów, o których mówił w pokoju nauczycielskim. 

          Okazywało się, że Wang chciał stworzyć nowy świat, który jest dostosowany tylko do niego i nie liczy się z nikim innym. Dalej żył informacją od Arthura. Czuł, jak emocje się w nim buzują, a rozsądek wyklina nowego dyrektora oraz jego zachowanie. Nie miał zamiaru anulować zwolnienia. Musiał się wyleczyć. Jednak powinien z czystego szacunku do siebie i uczniów wytłumaczyć coś Yao. 

          – Wytłumacz mi co tutaj robisz! Kiedy dopuszczałem cię do roli dyrektora, nie miałem na myśli, że masz od razu niszczyć wszystkim życie i zmieniać ogół całej placówki! – Bonnefoy zirytowany wparował do gabinetu, na całe szczęście zastając w nim Yao. Ten zaskoczony, przerażony i nieco obrażony spojrzał na niego, analizując zdenerwowany wzrok i chęć mordu, gotującą się w oczach byłego dyrektora. – Prosiłem cię tylko o jedno i nawet do tego nie potrafiłeś się dostosować. Arthur mi o wszystkim powiedział. 

          – Od teraz to moja szkoła i moje decyzje. Nie rozumiem dlaczego się denerwujesz. Raczej wiedziałeś w co pakujesz uczniów, gdy stawiałeś mnie na swoim miejscu. – Problem w tym, że Francis nie wiedział i teraz tego mocno żałował. Myślał, że wszystko przejdzie bezproblemowo i zgodnie z obietnicami Wanga, nie będzie zmieniał całej szkoły pod siebie. Okazywało się, że dał się oszukać i cała placówka zamieniła się w nowy, mały świat Yao. 

          – Doskonale wiesz, że nie o to cię prosiłem! Wszystko miało pozostać bez zmian, nie miałeś wprowadzać swoich zasad i usuwać tych, co ja wprowadziłem! Chcesz mi zrobić na złość czy poczułeś się zbyt swobodnie na swoim stanowisku? – Niebieskie oczy wręcz wrzały od wściekłości ich właściciela. Czarnowłosy uśmiechnął się lekko, wiedząc, że ma znacznie lepsze położenie od blondyna. Nie czuł się ani swobodnie, ani tym bardziej lepszym od Bonnefoya. Po prostu ratował dupę jego i szkoły. 

          – Jedyne co robię, to zabraniam rzeczy, jakie mogę doprowadzić do zamknięcia tego miejsca oraz zabrania ci pracy. Wyobrażasz sobie jaki by wybuchł skandal, gdyby się dowiedzieli na co zezwalałeś? Pomagam ci. Szkoda, że tego nie dostrzegasz. – Dla Francisa to było stanowczo za dużo. Miesiące naprawienia szkoły, planowania, starania się, realizowania pomysłów oraz wymyślania tych nowych poszło na nic. Niespełna dwa lata jego pracy poszły na marne, jakby nigdy nie miały znaczenia. Niegdyś prestiżowa szkoła, która teraz niewidocznie upadała do stanu w jakim była za czasów Kirklanda. – Kuratorium... 

          – Nie obchodzi mnie co robi kuratorium, skończ o tym gadać! – Bonnefoy uderzył pięścią o stół, powodując u Wanga niespodziewane dreszcze oraz przerażenie. Zawsze mówiono, że gniew Francisa jest jednym z gorszych, jakich można doświadczyć w tej szkole. Nie chciał w to wierzyć. Bez tego było mu lepiej. Jednak teraz doświadczał tego na własnej skórze. – Za czasów mojego rządzenia nie mieli problemów z czymkolwiek, więc teraz tym bardziej nie będą mieli zastrzeżeń. Zamiast zakazywać rzeczy i pogarszać stan uczniów, mogłeś wprowadzić kilka rzeczy, o których ci mówiłem przed pójściem na zwolnienie. Dlaczego tego nie wykorzystałeś? 

          – Ty jesteś dyrektorem czy ja nim jestem? Mam własne pomysły i zamysł. Nie potrzebuję cudzych porad. Dopóki twoje zwolnienie nie dobiegło końca, masz zero do gadania. Uwierz mi, że później będziesz mi wdzięczny za uratowanie tego miejsca. Kuratorium węszyło jeszcze długo przed śmiercią Antonia, czy nawet Yekateriny. – Francis odruchowo się odsunął. Nie ze strachu, po prostu przypomniał sobie o ostrzeżeniach przyjaciela. Faktycznie, paręnaście tygodni przed śmiercią Carriedo kuratorium przyszło do szkoły i pytało o dosyć niecodziennie rzeczy. Jednak głównie dotyczyły metod uczenia, problemów uczniów, czystości oraz przygotowań do matury klas starszych. Nic specjalnego. 

          – Masz rację, ludzie z kuratorium wtedy przyszli i zapytali o kilka rzeczy, ale nie dotyczyły one, dla przykładu, związków uczniów. Nie nasz interes z kim prowadzą się uczniowie i nauczyciele! Mogą ze sobą nawzajem, a mogą z kimś innym! – Yao niezrozumiale się zaśmiał. Odwrócił się w stronę okna, przysłuchując się krzykom oraz śmiechom uczniów, spędzających przerwę na tarasie. Kwiecień jest takim ciepłym miesiącem. Idealnym do wdychania świeżego powietrza i obserwowania piękna świata. 

          – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że związki uczniów z nauczycielami są dobre i w pełni legalne? Jako dyrektor powinieneś to wiedzieć, zamiast samemu nawiązywać relację tego typu z jednym z uczniów. – Wang ponownie skierował się do niebieskookiego, czując, że zahaczył o jego czuły punkt. 

          – Nie wyciągaj teraz mojej relacji z Matthew. To dwie kompletnie różne sprawy. – Nie mógł własną ignorancją zniszczyć życia niewinnego ucznia. Wang szkodził i pora głośno to przyznać. Już tylko nie Arthur na niego narzekał, ale większość kadry nauczycielskiej. Dosłownie błagano go o powrót, lub chociaż postawienie na tym stanowisku rozsądniejszej osoby, która nie będzie zabraniała wszystkiego wokół. – Związki, które tutaj były, nikomu nie szkodziły. Nie rozumiem twoich decyzji. 

          – Ciąża uczennicy z nauczycielem również nie jest dla ciebie tragedią? No proszę, widzę, że akceptujesz aż za wiele rzeczy. – Ta rozmowa zaczynała być powoli irytująca. Patrzyli na siebie w męczącej ciszy, chcąc wykombinować błyskotliwe argumenty na swoją rację. Nie było nic więcej do gadania. Yao mówił głupoty, a Francis starał się ratować sytuację. 

          – Zdarza się i nic na to nie poradzimy. Zamiast utrudniać im życie, mogłeś otoczyć wsparciem i pomocą. Szkoła ma pomagać w razie trudności życiowych uczniów. – Czarnowłosy westchnął, zaczynając nerwowo bawić się długopisem. Nie dochodziło do niego, że robił źle. Zaledwie Bonnefoy go denerwował. – Związek uczniów z nauczycielami nie jest zakazany! Tak samo jak masa innych rzeczy, których zakazałeś. To nie jest żadna zbrodnia, której trzeba zabraniać. 

          – Owszem, jest to zakazane. Pora to zrozumieć, Francis. Nie żyj w wiecznej bańce, gdzie wszystko na co zezwalasz jest automatycznie legalne. – Francis i tak już krzyczał, ale mogło być nawet gorzej. Ten człowiek działał mu na nerwy i sprawiał, że niczym nie przypominał codziennego siebie. W co on się wpakował? Gdyby wykazał się większą siłą psychiczną, nikt nie musiałby teraz cierpieć. Może poza nim, lecz od zawsze był nieistotnym szczegółem w życiu całego ogółu. 

          – W takim razie, pokaż mi gdzie to jest zapisane! Skoro to taka ważna zasada, której koniecznie trzeba przestrzegać, chcę zobaczyć papier, gdzie ona jest. – Powiedział pewnym tonem, nie bojąc się o swoją rację. 

          – To nie musi być gdziekolwiek zapisane, aby tak było! Tak po prostu jest i musisz to uszanować. Związek ucznia z nauczycielem od zawsze był kontrowersyjny i zakazywany, więc tym bardziej nie rozumiem dlaczego ty jesteś zdziwiony. Sądziłem, że to oczywiste. To, że rządzisz sobie jakąś szkołą nie znaczy, że zakazy przestają istnieć. Zrozum to w końcu. Pozwoliłeś innym za bardzo i teraz trzeba po tobie sprzątać. – Bonnefoy zaniemówił. Twierdził, że robi dobrze. Myślał, że dając innym szczęście nie ma problemu, ale chyba naprawdę przesadził. Przeszedł przez granicę dobrego smaku i założył okulary tuszujące niepoprawne rzeczy i robiące z nich coś dobrego. 

          – Może faktycznie przesadziłem... Jednak to nie daje ci prawa do niszczenia tej szkoły. Widać, że uczniowie mniej chętnie tutaj przychodzą i wiecznie narzekają na twoje "dobre zmiany". – Blondyn nie otrzymał odpowiedzi. Wang intensywnie się zamyślił, próbując znaleźć odpowiedni sposób na kompromis. Bez chociaż minimalnego ustąpienia Francisowi nie dojdą do porozumienia i nigdy się go stąd nie pozbędzie. Musiał zrobić tak, aby było bezpiecznie i sam nie poniósł konsekwencji. 

          – W porządku! Wszystko będzie jak przed twoim pójściem na zwolnienie, ale jak kuratorium zauważy i postanowi zrobić nam z tego problemy, to ty poniesiesz konsekwencje! To przez ciebie będziemy mieli kłopot, a szkoła najpewniej straci w oczach innych. – Niebieskookiemu pasował taki kompromis. Od zawsze brał za to miejsce stuprocentową odpowiedzialność i tym razem nie było inaczej. Dalej był dyrektorem, Wang go zaledwie zastępował i nic więcej. Zadba o uczniów, nawet nie mogąc siedzieć tutaj za biurkiem. 

          – Mi pasuje. Nie musisz się martwić, kuratorium nie będzie mam robić żadnych problemów. – Odrzekł z dziwną pewnością siebie Francis, szybko odwracając się od Yao i wychodząc ze swojego gabinetu. Musiał jeszcze porozmawiać z paroma osobami, a znając życie, uczniowie aż za bardzo się za nim stęsknili. Nie mógł narzekać, szanowano go. W głębi serca miał nadzieję, że naprawdę nikt nie zwróci uwagi na rzeczy, które tutaj występują, a ich być nie powinno. Wang uświadomił mu kilka ważnych rzeczy. 

*** 9 kwietnia *** 

          Spodziewali się, że ich pierwsza rozmowa po tak długim okresie czasu będzie niezręczna. Czego innego oczekiwali po takich wydarzeniach? Nie mogli znowu, tak po prostu, bezgranicznie sobie ufać i kochać ponad życie. Nie po tym. Erizabeta myślała, że za moment zejdzie z tego świata przez strach, który jej towarzyszył. Nie sądziła, że koło ukochanego będzie towarzyszyć jej tak okropne uczucie. Za to Roderich jedynie próbował się bardziej nie wygłupić. Jakimś cudem udało mu się przekonać Elizę do rozmowy i nie mógł zmarnować tej szansy. Musieli sobie wszystko wytłumaczyć. 

          – Więc, jak się czujesz? – Edelstein nie był dobry w nawiązywaniu rozmowy. Szczególnie w takiej atmosferze. Nawiązanie drobnej konwersacji, która dotyczy niczego, a następnie przejście do poważniejszego tematu, dla którego tutaj przyszedł chyba będzie dobrym rozwiązaniem. Mając do siebie urazę nie powinni od razu o tym rozmawiać, a tak, to może chociaż w najmniejszym stopniu poczują się ze sobą dobrze. Hedervary westchnęła, przewracając oczami. Czego innego miała się spodziewać? Oczywiste było, że Roderich nie weźmie na klatę ustalonego tematu. 

          – Fizycznie czuję się w miarę dobrze. Psychicznie chcę ze sobą skończyć. – Nie napawało to szatyna optymizmem. To nawet nie wyglądało na żarty ze strony dziewczyny, a często żartowała o rzeczach niekoniecznie poprawnych. – Nawet nie zaczynaj tego tematu. Wiem, że również czujesz się dobrze, dopóki nie będziemy rozmawiać o naszej przyszłości. Miejmy to już za sobą, proszę. – Roderich wszelkimi sposobami chciał pokazać, że dalej można mu zaufać, ale skoro Eliza chciała od razu przejść do kwestii dziecka, musiał się ugiąć. 

          – Dobrze, jeśli właśnie tego chcesz. – Zaczął nieśmiało Edelstein, układając sobie w myślach początek wypowiedzi. Lepiej jak dalej będzie próbował się usprawiedliwiać, czy od razu przyzna, że zrobił głupotę i nie powinien tak postępować? Chyba nie było co tłumaczyć. Każdy doskonale wiedział co zrobił i nie było na to żadnego usprawiedliwienia, poza strachem. Bo on w końcu nie ma prawa się wystraszyć i spanikować. – Bałem się i dalej się boję. Zrobiłem głupotę i jestem jej świadomy. Wiem, że nic nie jest w stanie wynagrodzić ci przepłakanych dni i nocy. Wiem, że nic ci nie wynagrodzi wykrzyczanych rzeczy w napływie desperacji. Żałuję i to bardzo. Pozostaje mi tylko przeprosić. Przepraszam za wszystko i mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Postąpiłem nieodpowiedzialnie. – Nie miał nic więcej do dodania. Pozostawało czekać na reakcję zielonookiej. 

          – Tylko to masz do powiedzenia? – Zapytała z mocno wyczuwalnym zawodem. Jakim cudem ten facet mógł z taką łatwością ją przeprosić i jeszcze mieć nadzieję, że mu wybaczy? Po tym jak została potraktowana niczym bezużyteczna szmata do zabawy na pięć minut? Po wszystkich słowach usłyszanych od Marii, choć właśnie wypowiedzianych przez nią, miały sens. Edelstein źle ją potraktował i myślał jedynie o sobie, gdy mówił o swojej rzekomej niegotowości w kwestii dziecka. Cicho jej przyznał, że ma sama się z tym męczyć, a on będzie kontynuował swoje beztroskie życie. – Żadnego "zajmę się tobą i dzieckiem"? 

          – Właśnie w tym problem... – Odpowiedział niepewnie Roderich, odruchowo odsuwając się od Hedervary. Czuł na sobie jej morderczy wzrok i chęć mordu na nim. Nie dziwił się jej. Otwarcie przyznawał, że chce zostawić ją oraz ich potomstwo, które zbliżało się coraz to szybciej. – Nie zrozum mnie źle! Kocham cię i zerwałem z tobą pod wpływem chwili i emocji. Jednak nie sądzę, abym już był gotowy na dziecko. Niektóre sprawy wymagają poświęcenia, na które nie jestem gotów, choć bardzo bym chciał. – Erizabeta nie dopuściła do siebie tych słów. Dziwnie się zaśmiała i spojrzała na niego z ironicznym uśmiechem. 

          – Naprawdę po tych wszystkich dniach nadal nie byłeś w stanie się odpowiednio przygotować? Nie bądź żałosny i zrozum, że nikt nie będzie czekać wiecznie! Kilka miesięcy i już będzie dziecko. Wyobrażasz to sobie? Zostaniesz ojcem. Wymaga to od ciebie natychmiastowej reakcji. – Zadziwiający był spokój w głosie Elizy. Nie miał w sobie nienawiści, czy nawet wielkiej irytacji. Po prostu wyglądała na zdenerwowaną. – Co sprawia, że nie możesz się przygotować? 

          – Strach i nic więcej. Gdyby go nie było, od razu bym do ciebie wrócił i otoczył opieką ciebie oraz potomstwo. Problem w tym, że dalej nie potrafię pogodzić się z tym, że nasza relacja potoczyła się w taki sposób. Nigdy nie nastawiałem się, że zostanę rodzicem tak szybko. Boję się, że zacznę nasze dziecko traktować tak, jak traktowano mnie. Nie jestem gotowy. W wielkim skrócie. – Tylko na takie wytłumaczenie Edelsteina było stać. Hedervary schyliła głowę, próbując postawić się w sytuacji byłego. Okazywało się to trudne. Sama nie miała lepszego położenia. 

          – Naprawdę przejmujesz się takimi pierdołami? Kto ci powiedział, że rodzicielskie zachowanie Marii czy Gauthiera przejdzie na ciebie?! Widać, że będziesz dobrym, czułym i kochającym ojcem, który będzie chciał jak najlepiej dla swojego dziecka! Chwytasz się największych głupot jedynie po to, by móc się lenić! Tobie nawet nie zależy. – Twierdzenie, że Roderichowi nie zależało było krzywdzące do tego stopnia, że zachciało mu się płakać. Był posądzony o rzecz, o której by nawet nie pomyślał. 

          – Elizo, to nie tak jak myślisz! To nie tak, że mi nie zależy i próbuję wywiązać się z obowiązków ojcostwa. Potrzebuję na to czasu. Sama dalej boisz się bycia matką! Gdyby dziecko nie było obok na każdym kroku, najpewniej też byś zachowała się tak samo jak ja. Ty się od tego łatwo nie uwolnisz. – Obydwoje gwałtownie wstali z łóżka i stanęli przed sobą, nerwowo nabuzowani przez napływ negatywnych emocji. 

          – Tak, ja się od tego łatwo nie uwolnię. Lecz to nie sprawia, że ty możesz to zignorować i zachowywać się tak, jakby nic się nie wydarzyło! – Po głośnym krzyku dziewczyny zrobiło się cicho. Dziwnie cicho jak na nich. Roderich za wszelką cenę próbował się wybielić i zyskać na czasie do przygotowania się i odpowiedniego zadbania o partnerkę i dziecko, a Erizabeta niepotrzebnie go pospieszała i się denerwowała. Chociaż zależy dla kogo niepotrzebnie. Wiele innych ciężarnych zachowałoby się podobnie, mając interakcję z nieodpowiedzialnością ojca dziecka. 

          – Ile razy mam powtarzać, dlaczego tak postępuję? – Zapytał w końcu szatyn, odwracając się plecami do rozmówczyni. Zielonooka nie miała słów na jego zachowanie. Było żałosne i obrzydliwe. 

          – Nie musisz tego dłużej powtarzać, zrozumiałam za pierwszym razem. Szczerze mówiąc, liczyłam na porozumienie, i że chociaż zgodzisz się na ponowienie naszego związku, ale jeżeli wolisz to rozegrać w ten sposób, nie będę się kłócić. Wyjdź stąd. – Szansa została zaprzepaszczona. Roderich znowu pozwolił emocjom na wzięcie nad nim góry, przez co powiedział o kilka słów za dużo, wybrał do tego nieodpowiedni ton i zamiast nadal się starać, odpuścił. Czy tak postępuje prawdziwy dżentelmen, za którego zawsze próbował uchodzić? Zdecydowanie nie. 

          – Może kiedyś przyjdzie na nas czas. Widocznie jeszcze nie był moment na pogodzenia się i powrót do siebie. – Pozostaje się zastanawiać czy kiedykolwiek ta chwila nastąpi. Ich relacja dla wielu mogła być już doszczętnie zniszczona i nic nie jest w stanie jej naprawić. Edelstein szybko wyszedł z sypialni Elizy, z hukiem zamykając za sobą drzwi. Hedervary aż zadrżała z przerażenia. Dalej była traktowana jak śmieć. Zasługiwała na to. Próbowała się wywyższyć nad Rodericha, nie biorąc pod uwagę jego uczuć oraz potrzeb. Albo ponownie źle interpretowała sytuację. 

          – Jak zwykle, wszystko kończy się tak samo... – Rzekła cichutko, siadając na łóżku. Rozejrzała się po pokoju, gdzie jeszcze niedawno ściany mogły z przyjemnością obserwować idealnie rozwijający się związek. Teraz były świadkiem jego rozłamu, o ile nie oficjalnego zakończenia. Złapała się za brzuch, powoli go gładząc, jakby chciała uspokoić żyjącą tam istotkę. – Poradzimy sobie. Będziemy musieli. – Dodała, kładąc się na posłaniu i zamykając oczy. Zanim oddała się słodkiemu snu, słyszała jeszcze jak rodzice kłócą się z Roderichem. Jednak nie przejęła się tym. To był odrębnie inny świat od tego, do którego właśnie odchodziła. 

*** 

          Jedna strona nie przejmowała się tym, że lała się krew. Ci z drugiej strony robili wszystko, aby zatrzymać tę fontannę cierpienia, ale chyba nie było sposobu na zatrzymanie jej. Wszystko zaszło za daleko i nie mieli jak się uratować. Musieli jeszcze chwilę poczekać, aż w końcu inne osoby wyciągną do nich pomocną dłoń. Pozostawało się zastanowić, ile będą czekać? Nie mogli wieczność. W każdej chwili Adam może wrócić do swojego dawnego "ja" i na nowo odpalić swoją karuzelę wiecznego płaczu. Nieważne jak bardzo się starali, na razie byli bezsilni. Nie mieli dowodów na jego winę. Wszystko jakby zostało wymazane po rozprawie i Łukasiewicz startował z czystym kontem. 

          – Nienawidzę go... Musi być jakiś sposób na zamknięcie go w więzieniu już w tej chwili! – Feliks mógł się tego po sobie spodziewać. Po styczności z kolejnymi, sztucznymi obietnicami ojca dotyczącymi rzekomej poprawy, poczuł jak coś w nim pękło doszczętnie. Miał serdecznie dosyć gadania, że przecież Adam się zmienił i można obdarzyć go zaufaniem. Wiedział jaka jest prawda. Widział ją na każdym kroku. – Trzeba się go pozbyć własnoręcznie! Mam rację, prawda Gilbert? – Zależy co miał na myśli mówiąc "własnoręcznie". 

          – Zależy o czym myślisz. Jeżeli chcesz zachowywać się jak Adam, to cię nie poprę. Naprawdę nie potrzebujemy kolejnego wariata, gdy jest wystarczająco źle. Jesteśmy na dobrej drodze, by rozwiązać to pokojowo. – Znikąd pomocy. Przynajmniej w odczuciu Łukasiewicza. Co mu było po rozmowie z prawnikami, kiedy jedyne co potrafili zrobić, to dać swój numer telefonu? Czekaniem nic nie zdziałają i muszą to w końcu zrozumieć. – Nie patrz tak na mnie. Wiem co mówię. 

          – Nie wiesz co mówisz. Nie możemy wszystkiego rozwiązać spokojnym chodzeniem od prawnika do prawnika. Jak nie weźmiemy się za to porządnie, nic nie osiągniemy. Trzeba podjąć się bardziej stanowczych działań, wręcz brutalnych. – Beilschmidt odsunął się o krok od blondyna, doskonale zaczynając rozumieć jakie plany krążą po jego chorej głowie. Feliks mówił czasami straszne rzeczy, ale głównie żartobliwie. Tym razem całkowicie na poważnie i to było przerażające. Mówił o własnym ojcu, z którym jeszcze niedawno chciał się pogodzić. Drobne dłonie złapały mocno jego koszulę, uniemożliwiając dalsze odsuwanie się. – Przecież wiesz o co mi chodzi. Nie udawaj, że nie. 

          – Powiedz konkretnie czego chcesz, a się zastanowię. – Może po prostu albinos miał nierówno w głowie i myślał o rzeczach, o których normalna osoba nawet by nie śniła. Choć delikatnie zdesperowany uśmiech zielonookiego mówił sam za siebie. Zresztą, dotychczas żywozielone oczy teraz były lekko przygaszone. Czy Feliks naprawdę musiał aż tak drastycznie zmieniać swoje zachowanie oraz nastawienie? 

          – Skoro Adam może się na nas rzucać z nożem, to dlaczego my nie możemy na niego? Z tą różnicą, że skutecznie. Błagam cię, musisz przyznać, że to jest genialny pomysł! Wtedy będziemy mieli wieczny spokój. Wystarczy odpowiednio to rozegrać. – Do Łukasiewicza powoli dochodziło co mówił. To nie był moment, w którym myślał racjonalnie. Beilschmidt patrzył na niego ze zrozumiałym niepokojem. – W sensie, to bardzo zły pomysł, ale... 

          – Nie ma żadnego "ale". Nie robimy tego i koniec. Co w ogóle ci wpadło do głowy, żeby wpaść na taki plan?! – Białowłosy odepchnął od siebie blondyna. Zielonooki aż zadrżał z napływu racjonalnego myślenia. Rozumiał, że dla partnera to może być za dużo, a sam też raczej szybko by z tego zrezygnował. Droga kryminalisty mu się nie uśmiechała. – Zapomnij o tym. Rozwiążemy to spokojnie, bez zbędnego używania siły. – Gilbert dziwnie czuł się w roli odciągacza od cholernie nieodpowiednich pomysłów. Na początku związku twierdził, że Feliks odnajdzie się w tej roli, jednak życie potoczyło się tak i nadal był zdziwiony. 

          – Uważasz, że coś jest ze mną nie tak? – Zapytał niepewnie Feliks, przytulając Beilschmidta od tyłu. Ten obserwował widoki zza okna i minimalnie oddał się stwierdzeniu, że w nowym mieszkaniu są lepsze. Właśnie, trzeba się tym zająć! Miał stale dzwonić do tamtej kobiety. – Nie chcę, żebyś przeze mnie czuł się niekomfortowo. Wiem, że to mogło być straszne, ale chyba każdy chociaż raz myślał, że fajnie będzie kogoś zabić. To nie jest fajne. Spokojnie, nie zostaniemy mordercami. Nie w tym świecie. 

          – Nie drążmy już tego tematu. Najważniejsze, że z tego zrezygnowałeś. Żadne morderstwo nie kończy się dobrze. Po prostu o tym zapomnijmy i żyjmy tak, jak zawsze chcieliśmy. – Szczęśliwie. Spokojnie, radośnie, będąc akceptowanymi. O tym chyba marzy każdy człowiek. Przytulili się, składając sobie krótki, acz i tak namiętny pocałunek, dając sobie nawzajem wiedzę, że uczucie między nimi się nie wypaliło. – Adam dzwonił. Czego od ciebie chciał? 

          – Zazdrosny jesteś? – Zapytał żartobliwie Feliks, czując, że udzielił mu się humor na żarty. Skoro odrzucili ten dosyć przykry temat morderstw, mógł trochę się uspokoić i wykazać swoimi genialnymi umiejętnościami komediowymi. 

          – O twojego ojca nigdy. Nie rób sobie żartów i powiedz. – Możliwe, że rozmowa zawierała ważną dla nich informację, którą mogliby sprzedać policji. 

          – Chciał się spotkać, nic specjalnego. Pytał się też, czy kiedykolwiek mam zamiar znowu się do niego i pozostałych wprowadzać. Ponoć Radmila i mama się wielce stęskniły. Po prostu znowu chce mieć nade mną kontrolę i zrobić krzywdę. – Białowłosy przytaknął, opierając się o parapet. Blondyn bez jakichkolwiek przeszkód wskoczył na owe miejsce, czując niewielki chłód szyby na swoich plecach. Przypominał mu o chłodzie, który czuł w rodzinnym domu. – Nie mam zamiaru tam wracać. Już nie chodzi o Adama, ale też wypadałoby się usamodzielnić. 

          – Cieszy mnie to! Mam nadzieję, że nie wpadniesz na głupi pomysł złożenia im wizyty. Magdalena i Radmila same powiedziały, że jak będą chciały cię zobaczyć, to same przyjdą. – Nieco przykre było, że nie widzieli się od tygodnia, lecz za to regularnie rozmawiali przez telefon. Tak było bezpieczniej. Wiadomo na co wpadnie Adam? Obecnie musieli zachować dystans. 

          – A jak prezentuje się sprawa z mieszkaniem? Wiadomo czy będziemy mogli tam zamieszkać? – Poruszenie tego tematu było oczywiste. Beilschmidt dziwnie się zaśmiał, co dla Łukasiewicza było jednoznacznie z brakiem postępu. – Nic nie zrobiłeś, tak? 

          – To nie tak, że nic nie zrobiłem! Po prostu wyleciało mi to z głowy. Jednak nie sądzę, żeby mieszkanie nam nagle przepadło. Obiecuję ci, że niedługo tam zamieszkamy, ale pierw zakończmy sprawę z Adamem. – Feliksowi to odpowiadało. Wykrzyczał w ekscytacji swoje podziękowania i prawie spadając z parapetu przytulił partnera. To była wystarczająca oznaka wdzięczności. Gilbertowi pozostawało mieć nadzieję, że lokal naprawdę nie przepadł i dalej jest zajęty dla nich. 

*** 

          Podchodzono sceptycznie do wizyt osób, które nie należą do rodziny chorego. Okazjonalnie mogli wejść najbliżsi przyjaciele, jednak również dopiero po zatwierdzeniu przez rodzinę, że są to stosunkowo bliskie osoby. Bez tego ani rusz. Osoba odwiedzająca mogła zostać uznana za kompletnie obcą i wyrzucenie z kliniki było automatyczne, nieważne ile padało zarzekań, że ma się dobry kontakt z anorektykiem. Lecz jakimś cudem Afonso bez większych przeszkód mógł spotkać się z Feliciano. 

          – Co tutaj robisz? – Zapytał niepewnie Vargas, podnosząc się z łóżka. Obecność Ferreiry była dziwna i nie sądził, że nawet legalna. Wyraźnie było powiedziane kto może go odwiedzać i kiedy. Mimo wszystko, nie wyganiał go. Brakowało mu czyjegoś towarzystwa, a mówienie do siebie samego zaczynało być nudne po czasie. Przecież nie dowiesz się niczego nowego o sobie. Możesz zaledwie oczyścić duszę, ale czasami nie ma już z czego oczyszczać. 

          – Przyszedłem cię odwiedzić, nie widać? Wiem, że zapewne czujesz się bardzo samotny, ja również. Nic tak nie uszczęśliwia człowieka, jak przyjemna rozmowa z drugą osobą. Mam nadzieję, że będzie przyjemna. – Zielonooki usiadł na brzegu łóżka, nie spuszczając wzroku z rudowłosego. Widział w jego spojrzeniu niepewność oraz strach. Nie zrobi mu krzywdy. Nie ma takich intencji. – Nie przeszkadzam, prawda? 

          – Jest czas odwiedzin. Zawsze przed tym czasem przygotowuję się na to, że ktoś może chcieć mnie zobaczyć. Dlatego nie, nie przeszkadzasz. Co sprawiło, że przyszedłeś? – Feliciano dalej nie był pewny tego spotkania. Nie widział się z Afonso od wielu tygodni, a wydawało mu się, że od śmierci Antonia Afonso przeszedł niekoniecznie dobrą zmianę. Może zaczął pracować i ponoć nawet przyłożył się do nauki w szkole, lecz prywatnie mógł stać się wyjątkowo nerwowy i agresywny. Emocje biorą górę nad racjonalnym myśleniem. Nie sprawiało to, że czuł się komfortowo. 

          – Już powiedziałem, potrzebuję czyjegoś towarzystwa. Ty pewnie też. Może opowiesz mi co się u ciebie działo ostatnio? Postaram się pomóc, jak coś złego. – Ferreira zdecydowanie się zmienił. Dla jednych na lepsze, dla drugich na gorsze. Przesadna uprzejmość i chęć pomagania nie pasowała do niego, ale jeżeli uparcie pragnął zademonstrować swoją zmianę, to Vargas mu nie przeszkadzał. Problem w tym, że niekoniecznie chciał się spowiadać ze swojego życia prywatnego. I tak wiedzieli za dużo. 

          – Nie wiem czy mogę ci powiedzieć... Nie będę czuł się dobrze z wiedzą, że kolejna osoba wie o moich problemach. Nie lubię się nimi chwalić. – A kto lubi? Szatyn skinął głową w odpowiedzi, niezauważalnie dla rozmówcy się do niego przybliżając. Dla wielu jego intencje były do przewidzenia. Jak magicznie dołączy do rodziny Vargasów, to otrzyma od nich wsparcie, a może nawet dodatkowe pieniądze. Veronica przecież jest taką cudowną kobietą. Widząc, że ledwo mu starcza na opłacanie rachunków i jedzenie, na pewno rzuci większą kwotą. Jednak najpierw musiał znaleźć sposób na oczarowanie Feliciano. 

          – Możesz mi zaufać. Nikomu innemu nie powiem i zostanie to między nami. – Rudowłosy zaśmiał się niemrawo, czując, że jest to jedno z wielu kłamstw. Od teraz nie mógł bezgranicznie każdemu ufać. Ponownie przewrócił się na własnej głupocie i złudnych nadziejach. 

          – Po prostu nie czuję radości z bycia tutaj. Niby się leczę, ale nie widać żadnych efektów. Jestem więziony w tym pokoju, otoczony lekarzami, którzy nie przejmują się tym, co czuję i robią swoje. Albo ja to tak odbieram. Dla pozostałych są to bardzo mili oraz profesjonalni ludzie. Na dodatek moja relacja z Ludwigiem została doszczętnie pogrzebana. Nie sądzę, żebyśmy do siebie kiedykolwiek wrócili. O ile jeszcze kiedyś się spotkamy. – Ta informacja była kluczowa dla Afonso. Miał lepsze warunki do działania! 

          Vargas pod wpływem rozpaczy po stracie ukochanego, widząc, że ma w nim wsparcie całkowicie mu się odda i nie będzie musiał długo czekać na pierwsze oznaki zauroczenia, a później szczerej miłości. Pozostawało się zastanowić, czy dalej chce być antagonistą tej historii. 

          – To naprawdę okropne. Wiem, że to może być chamskie z mojej strony, bo to dalej twoja prywatna sprawa, ale o co dokładnie poszło z Ludwigiem? Byliście taką cudowną parą i nagle się wszystko zepsuło. Chciałem dopytać o to Lovino, lecz tylko mnie zbył wyzwiskami. – Feliciano westchnął, czując, że do myśli wracają mu wspomnienia z tego feralnego dnia. Wolał nawet nie myśleć o tym, ile łez przelał dla jakiegoś idioty, któremu nawet teraz nie zależało. Nie winił Beilschmidta. Miał prawo chcieć się od niego odciąć. Sam kazał mu to zrobić. – To znaczy, jak nie chcesz, to nie mów! 

          – Nie, spokojnie. Trochę mogę ci powiedzieć. – Rudowłosy wziął głęboki wdech i na dłuższą chwilę uciszył głosik wewnątrz siebie, który mówił, że Ferreira nie jest dobrą osobą do trzymania jego osobistych spraw. – Okazało się, że Ludwig przez dłuższy czas udawał, że mnie kocha. To wszystko robiliśmy w trakcie jego kłamstwa. Potem próbował się bronić tym, że teraz mnie kocha i możemy zacząć od początku, ale nie chciałem tego. Nie po tym. Ostatecznie się rozstaliśmy, kontakt został zerwany i cóż, nadal tęsknie. Lecz tak będzie najlepiej. Widocznie nie byliśmy dla siebie stworzeni. – To uderzyło w Afonso bardziej, niż tego sobie życzył. 

          – Matko, to paskudne... – Jedynie na taką odpowiedź było go stać. Spodziewał się w jaki sposób potoczył się ten związek, ale w jego przypuszczenia nie było to takie smutne. Spodziewał się po Beilschmidtcie wszystkiego, lecz nie tak bestialskiego kłamstwa na chłopaku, który po prostu chciał być szczęśliwy. – Nawet lepiej, że urwaliście kontakt. Nie ma co trzymać z tak toksycznymi osobami, jak Ludwig. Zasługujesz na kogoś o wiele lepszego. – Trochę hipokryzja, bo Afonso też chciał go wykorzystać. Po dłuższym namyśle dochodził do wniosku, że nawet jak na niego, takie postępowanie będzie zbyt krzywdzące. – Hej, nie płacz! 

          – Myślisz, że to takie proste?! Każdej nocy się zastanawiam co by było, gdybym jednak dał Ludwigowi ostatnią szansę! Marzę o naszej wspólnej przyszłości, chociaż wiem, że nic z tego nie wyjdzie i ta historia jest zakończona! Sądzisz, że jak przyjdziesz i powiesz kilka milszych słów, to od razu poczuję się lepiej? – Dreszcze przeszły po całym ciele szatyna. Nieczęsto się zdarzało, żeby zobaczyć zdenerwowanego Vargasa. Zdecydowanie nie powinien brać się za swój plan. 

          – Bez nerwów! Rozumiem przez jaki ból musisz właśnie przechodzić. Chciałem jedynie pomóc, ale skoro wolisz działać na własną rękę, to nie będę ci przeszkadzał. – Afonso odsunął się na bezpieczną odległość, wsłuchując się w ciężki oddech rozmówcy. Czuł się źle ze swoim pomysłem wyłudzenia pieniędzy od Vargasów. Powinien znaleźć lepszy sposób na łatwe zarobienie pieniędzy, które nie będzie żyło kosztem czyjegoś cierpienia. Feliciano zasługiwał na lepszą osobę, która nie będzie nim i tym bardziej Ludwigiem. 

          – Proszę, pozwól mi ochłonąć w samotności. Jeszcze nie jestem w najlepszej formie na spotkania z kimkolwiek. – Vargas położył się, kompletnie zapominając o obecności gościa. On nie miał znaczenia. Znaczenie miało to, że było mu ciężko i potrzebował ciszy dookoła siebie. Co z tego, że za kilka minut będzie narzekał na towarzystwo zaledwie białych ścian? Obecnie musiał być sam. Nawet bez przyjaciół czy rodziny. 

          – Dobrze, jeśli tego właśnie chcesz. – Ferreira się odwrócił i podszedł do równie białych drzwi. Złapał klamkę i nagle zatrzymał się na chwilę, ostatni raz kierując wzrok na anorektyka. – Nie załamuj się, bo twoje życie romantyczne jest słabe. Nic nie jest stracone. Jeżeli Ludwig naprawdę cię pokochał, to łatwo nie odpuści. Może też ma po prostu gorsze dni i chce być sam? – Tyle miał do powiedzenia. Wyszedł z pokoju i udał się do wyjścia. Coś było w jego słowach, co dla Feliciano było nadzieją na lepsze jutro. Może Afonso nie był taki bezużyteczny? 

*** 

          Okazywało się, że Feliciano nie miał dostać spokoju w stu procentach. Jednak lepsze towarzystwo najlepszych przyjaciół od dzieciństwa, aniżeli faceta, którego nie widział od tygodni i nagle zainteresował się jego codziennymi problemami. Feliksowi i Erizabecie mógł zaufać. Oni go nie skrzywdzą i zrobią wszystko, aby wypowiedziane słowa zostały tylko między nimi. Wszyscy mieli powód do bycia przygnębionymi. Feliciano miał anoreksję i niepewną sytuację z Ludwigiem. Feliks nadal musiał męczyć się z ojcem. A Eliza miała dziecko do samotnego wychowania oraz utrzymania. Kto inny pomoże, jak nie przyjaciele? 

          Chcąc czy nie, zeszło na temat Marii. Grała ważną rolę w ich życiu. Szczególnie w życiu Hedervary. Właśnie przez nią i wspomnienie o niedawnym spotkaniu z nią, zeszło kompletnie na jej temat. Chodziło o podejrzane zachowanie i najpewniej też planowanie zniszczenia im doszczętnie życia. Była w tym doskonała. Dlaczego miała nie skorzystać ze swoich umiejętności? 

          – Widzę, że planuje zniszczyć mnie i dziecko. Jej gadanie idealnie na to wskazuje. Pod tym słodkim uśmiechem i chęciami pomocy, kryją się prawdziwe intencje, które dotyczą pozbycia się nas. – Tego z łatwością mogli się domyśleć. Niepokój Elizy był zupełnie uzasadniony i nie mieli zamiaru jej winić za strach. Na jej miejscu również towarzyszyłyby im podobne, o ile nie takie same uczucia. – Nadal nie mogę uwierzyć, że Roderich wykazał się takim tchórzostwem. – Dodała z odrazą w głosie. 

          – Widocznie do tego nie dojrzał. Nie twoja wina, że trafiłaś na kogoś nieodpowiedzialnego. – Odpowiedział Feliks z pewnością, że Edelstein nie ma nawet powodów z wycofywania się z ojcostwa. Zwykłe lenistwo i tyle. Gdyby naprawdę kochał Hedervary i chciał stworzyć z nią przyszłość, nie zastanawiałby się i od razu by ją przyjmował w swoje objęcia. – Radzę ci unikać ich obydwóch. Maria może chcieć cię skrzywdzić, a Roderich i tak cię nie obroni. 

          – To nie jest proste. Myślisz, że tak łatwo kogoś zostawić i zapomnieć o tym? Ty nie musisz być w takiej sytuacji i najpewniej nigdy w takiej nie będziesz. – Głos zabrał Feliciano, próbując nagle nie wybuchnąć płaczem. Tak dobrze wiedział przez co musiała przechodzić Erizabeta i nawet nie miał jak jej pomóc. Sam nie potrafił sobie pomóc, a co dopiero komuś innemu! Łukasiewicz westchnął, wiedząc, że nigdy nie zrozumie uczuć przyjaciół, ale jednak może im dobrze doradzić. – Możesz dalej próbować, ale nie ma gwarancji, że Roderich postanowi do ciebie wrócić. 

          – Już nawet nie chodzi o Rodericha! Staram się pogodzić z faktem, że nigdy z nim nie będę i ta miłość została zaprzepaszczona. Bardziej boję się Marii. Ona definitywnie coś planuje i nie jest to dobra rzecz. Mam wrażenie, że będzie chciała zabić dziecko. – Myśl była przerażająca, ale niestety bardzo prawdopodobna. Beilschmidt była do tego zdolna. Jej celem może być zniszczenie psychicznie jej, co za tym idzie, Edelsteina również. Na pewno nie przestało mu na niej zależeć. 

          – Sama niedawno chciałaś zabić to dziecko. Wiem, że co innego jest z własnej ręki, a obcej, ale na jedno wychodzi. – Te słowa były ciosem poniżej pasa i Feliks doskonale to wiedział. Prędko zrozumiał, że ten tekst nie powinien nigdy paść z czyichkolwiek ust, jednak nic nie mogło ich cofnąć. Nieco panicznie spojrzał na przyjaciółkę, dostrzegając jej zaskoczoną minę. W środku krzyczała z rozpaczy. 

          – Tym bardziej nie mogę uwierzyć, że ty powiedziałeś takie coś. – Zaczęła powoli dziewczyna, czując, jak zaczyna w niej wrzeć z irytacji. Zero wsparcia. – Przemyślałam wszystko, okej?! Mówiłam to pod wpływem emocji i nie myślałam racjonalnie! Nie chcę śmierci tego dziecka z czyjejkolwiek ręki. To nie twojemu życiu zagraża Maria czy inny wariat! – Sens tego stwierdzenia był do podważenia. Do oczu Łukasiewicza naleciało kilka łez, choć sam był odpowiedzialny za całą sprzeczkę. I to jeszcze z najlepszą przyjaciółką. 

          – Tak się składa, że akurat wiele wiem o ocieraniu się o śmierć przez wariatów! To nie twój ojciec rzucał się na ciebie z nożem i chciał cię kontrolować! – To miała być spokojna rozmowa wypełniona wzajemnym zrozumieniem, a zaraz miało dojść do ogromnej kłótni. Obydwoje tego nie chcieli, ale miarka została przebrana. Feliciano westchnął, widząc dokąd to zmierza. Czy naprawdę nie mogło być chociaż jednego spokojnego dnia? 

          – Błagam, przestańcie się kłócić! Tym sposobem nie dojdziemy do porozumienia. Wszyscy mamy okropną sytuację w życiu, ale nie jest to powód do kłótni. Powinniśmy sobie pomagać, a nie dokładać problemów. – Na całe szczęście prośba Vargasa podziałała i konwersacja wróciła na swój początkowy tor. – Wracając do tematu, Eliza, nie miej kontaktu z Marią. Ona chce ci zaszkodzić i sama to wywnioskowałaś. Igrasz z ogniem, gdy pozwalasz jej na ingerowanie w twoją ciążę. Roderich niedługo zrozumie swój błąd. Wrócicie do siebie i będziecie szczęśliwi. 

          – W porządku, zrozumiałam. Postaram się nie utrzymywać z nią kontaktu, a jak siłą będzie chciała spędzać ze mną czas i kontrolować moje ruchy, to poproszę o pomoc najbliższych. Nie pozwolę jej wejść mi na głowę. – To było prawidłowe nastawienie, z którego można było uczyć się wielu rzeczy. Pozostawało jej mieć nadzieję, że były partner naprawdę niedługo zmieni zdanie i postanowi się nią zaopiekować. Samotnie sobie nie poradzi. – Wy na pewno też znajdziecie spokój w życiu. Wystarczy zaczekać. – Przyznała po chwili ciszy. 

          – Szczerze wątpię. Na razie nasze życie zmierza tylko w gorszym kierunku. Nie sądzę, żebyśmy szybko znaleźli upragniony spokój. – Rzucił w odpowiedzi Feliks, wracając myślami do ojca. Adam tylko czekał na odpowiedni moment na atak. Wszyscy to wiedzieli. Z kolei Feliciano łatwo się nie wyleczy i prędzej się zagłodzi na śmierć, niż Ludwig postanowi do niego wrócić. Najważniejsze jest pozytywne nastawienie. – Dalej można się łudzić! 

          – Bez przesady, raczej nie będzie tak źle. Musimy zrobić wszystko, aby do dobrego zakończenia doszło. Jak się poddamy, to nic nie osiągniemy. Ciężką pracą oraz staraniami wyjdziemy na prostą i dzięki temu, będzie tylko lepiej. – Hedervary za wszelką cenę próbowała znaleźć pozytywy. Pierw muszą na dobre pozbyć się Marii, by ich życie zostało wypełnione spokojem. Z kolei Vargas musi zrozumieć, że swoją upartością wiele nie zdziała i może co najwyżej zająć jedno miejsce na cmentarzu. – Dopóki trzymamy się razem, jest dobrze. 

          – Tak, uwierzmy w magię przyjaźni i od razu nasze wszystkie problemy znikną. Życie nie jest bajką. – Zaczynało się negatywne nastawienie, wychodzące od Feliksa. Wygodniej oparli się o ścianę, myśląc nad dalszymi posunięciami. Czas pokaże, przez co przyjdzie im przejść. Może nie będzie źle? Jak Roderich i Ludwig się ogarną, a Gilbert nagle nie zmieni zdania w kwestii pomagania, to naprawdę może być dobrze. To już zależy od nich. 

          – Magia przyjaźni jest pomocna, nie możesz temu zaprzeczyć. – Cała trójka zaśmiała się po mocno pozytywnym stwierdzeniu Feliciano. Nie mogli w to wierzyć. Ile oni mieli lat, żeby dalej kierować się słowami, że tylko spokój ich uratuje? Zamilkli w miłym spokoju, próbując wymyślić delikatniejszy temat do ciągnięcia dalej rozmowy. Przecież nie mogą tak po prostu osamotnić Vargasa na kolejne długie godziny. 

*** 

          – To już nie moja wina, że potraficie zjebać dosłownie wszystko! – Krzyknął w napływie frustracji Gilbert, zdając sobie sprawę, że chyba tylko jego bracia mogą z dnia na dzień zniszczyć sobie całe życie romantyczne. Takie wielce genialne przypadki nie zdarzają się często. Roderich i Ludwig pochylili głowy, nie chcąc dłużej o tym rozmawiać. To było dla nich cholernie zawstydzające, ale również ich smutek osiągał niewyobrażalnie wielki poziom, gdy przypominali sobie jak bardzo skrzywdzili swoich dalej ukochanych. – Przecież trzeba to jakoś naprawić. 

          – Wiem o tym! Właśnie dlatego postanowiliśmy poruszyć ten temat. – Odparł pretensjonalnie Edelstein, chcąc mieć to za sobą. To nie będzie łatwa robota. Dla wielu jego relacja z Elizą była stracona i nie było szans na odnowienie jej. Przepadło przez jego własną głupotę. Podobnego zdania był Ludwig w przypadku Feliciano. Jednak tutaj był ten problem, że Vargas sam na początku nalegał na zerwanie znajomości i nagle mu się odwidziało. – Co mamy zrobić, żeby wszystko wróciło do normy? 

          – Zależy jak bardzo wam się chce. I czy w ogóle wam zależy. Patrząc na was dochodzę do wniosku, że chcecie to zrobić, bo tak wypada. Z takim nastawieniem daleko nie zajdziecie. – Starszy Beilschmidt był cholernie załamany rodzeństwem. Faktycznie, sam nie był idealny i wiele spraw w związku z Feliksem mógł rozegrać lepiej, ale się starał i robił wszystko, aby nie doszło do rozstania. Pielęgnowali tę relację, a nie pozostawiali na pastwę losu. 

          – Bardzo chcemy i nam zależy. Nie próbuj nawet nam wmawiać, że zachowujemy się tak, jak ty to widzisz. Nie obchodzi nas twoje spojrzenie na sprawę. – Agresywność w głosie blondyna nie przekonywała albinosa do udzielenia pomocy. Wręcz go zniechęcała i twierdził, że pomagając braciom jedynie straci swój czas. Mógł zająć się sprawę mieszkania lub oddać kochanemu nic nie robieniu. 

          – Takim zachowaniem nic nie zdziałasz. Możesz już szukać garnituru na pogrzeb Feliciano, jeżeli nadal masz zamiar nic nie robić. A ty, Roderich, możesz zacząć odkładać pieniądze na alimenty. Lepiej szukaj odwagi i wystarczająco nerwów, albo pożegnaj się z oszczędnościami. – Irytująca była przesadna pewność siebie Gilberta. Czuł się lepszy, ponieważ jego związek był bardziej trwały? Żałosne. To nie jest wyznacznikiem wszystkiego. – Macie jakieś plany na wrócenie do nich? Wątpię, by po tym wszystkim zwykła rozmowa pomogła. 

          – Eliza na pewno mi łatwo nie wybaczy. Nie po tym co jej zrobiłem. Wiem, że czuje się potwornie zraniona i najpewniej nie darzy mnie już nawet najmniejszym zaufaniem. – Tutaj szatyn przerwał, kolejny raz tego dnia wracając myślami do początków swoim flirtów z Erizabetą sprzed miesięcy. Niewinne uśmiechy, zostawianie sobie liścików, dwuznaczne rozmowy o życiu, kwiaty. To wszystko mogło znowu się sprawdzić, gdy byli bliscy ogłoszenia siebie wrogami. – Jeżeli jeden raz oddała się kwiatom i liścikom, to za drugim razem chyba tego nie odrzuci. 

          – Naprawdę chcesz ją odzyskać takimi głupotami? To że zadziałało za pierwszym razem nie znaczy, że za drugim również. Pragnę przypomnieć, że wtedy żyliście ze sobą w zgodzie, a teraz macie dziecko i jesteście skłóceni. – Białowłosy automatycznie został uderzony przez młodszego brata, kiedy wypowiedział te słowa. Niebieskooki patrzył na niego z urazą, twierdząc, że nie powinno się komuś podcinać skrzydeł w ten sposób. – No dobra, może to nie jest taki zły pomysł. Jednak powinieneś rozegrać to bardziej trzeźwo, niż poprzednim razem. Teraz nie ukryjesz, że to wszystko od ciebie. 

          – Zdaję sobie z tego sprawę. Nawet nie mam jak tego ukryć, a nie mam zamiar ukrywać się pod cudzym imieniem. Myślę, że znajome każdemu klasyki jej się spodobają. Eliza nie lubi przesadzonych prezentów oraz starań. – Cokolwiek Roderich miał na myśli mówiąc, że Hedervary nie lubiła przesadzonych starań, o ile starania mogą być w ogóle przesadzone, miał rację. Erizabeta na pewno dalej go kocha i uczucie nie zanikło. Po prostu, albo aż, jest zła i nie jest to powód do zaskoczenia. 

          – Myślę, że tym sposobem uda ci się ją odzyskać. Jeżeli dasz jej powody do wierzenia, że naprawdę o nią zadbasz i otoczysz opieką, to będzie dobrze. Będziecie razem i zaczniecie wspólnie przygotowywać się do rodzicielstwa. Wystarczy to odpowiednio rozegrać. Wiem, że ci się uda. Erizabeta na pewno dalej cię kocha i nie odpuści sobie ciebie tak łatwo. – Ludwig nie czuł się najlepiej w roli motywatora, tym bardziej, że sam nie był w najlepszej sytuacji miłosnej, ale były to takie słowa, które można powiedzieć każdemu. Udoskonalone "nie poddawaj się". 

          – Dziękuję za wsparcie, przyda się. – Edelstein mimowolnie uśmiechnął się do rodzeństwa, choć do Gilberta już słabiej. Rozumiał, że może być nimi zniesmaczony. Od wielu lat życzył im jak najlepiej i oglądanie, jak powoli staczają się na dno zdecydowanie nie było najwspanialszym zajęciem. Lecz oczekiwali pomocy, a nie łaski i gadania, że powinni się bardziej postarać. Skąd może wiedzieć, że już się nie starają wystarczająco? 

          – No dobra, kwestię odzyskiwania Erizabety mamy już mniej więcej ustaloną. Wystarczy odpowiednio to rozegrać i będzie dobrze. Teraz ty, Ludwig. Co chcesz zrobić w sprawie Feliciano? O ile chcesz robić cokolwiek. – Młodszy Beilschmidt wygodnie usadowił się na fotelu, rozważając co może zrobić. Po ostatnim odrzuceniu Vargasa wydawało mu się, że nie ma szans na zdobycie go. Jednak skoro Feliciano dzwonił, to chyba mu zależało. Oczywiście jeżeli nie zniechęcił się przez odrzucenie. 

          – Myślę, że w większości jestem na straconej pozycji. Nawet nie mam jak go odwiedzić. Znając go, od razu zacznie krzyczeć i błagać lekarzy o pomoc, gdyż ponoć robię mu wielką krzywdę swoją obecnością. – Albinos westchnął, domyślając się, że sytuacja jest okropna. Nie było sposobu na uratowanie się z tego. Z bólem serca przyznawał, że Ludwig zaprzepaścił swoją szansę. Vargas naprawdę zasługiwał na kogoś lepszego. 

          – Mówieniem jak bardzo zjebałeś niewiele osiągniesz. Możesz spróbować pójść do niego do szpitala i spróbować znowu porozmawiać. Jest szansa, że lekarze nie będą cię wyganiać siłą, a Feliciano nawet się ucieszy z tej wizyty. Widać, że nadal się kochacie, ale bierzecie się za to od złej strony. – Blondyn skinął głową, dalej się wysilając na wymyślenie czegoś skutecznego. Zwykła rozmowa na pewno nie poskutkuje. Za to wyskakiwanie z bukietem kwiatów oraz romantyczną kompozycją gitarową nie jest w jego stylu i Vargas od razu się połapie, że robi to pod czyimś naciskiem. 

          – Myślę, że jak po prostu z nim porozmawiasz, to się uda. Feliciano nie jest wymagający. Szczególnie, kiedy mu zależy. Jeżeli pójdziesz do niego, bo naprawdę tego chcesz, doceni to i się dogadacie. – W takim razie, dlaczego Roderich nie mógł zrobić tego samego, a bawił się w cyrk z prezentami? Obydwoje mieli inne spojrzenie na świat i próbowali się pod to dostosować. 

          – No nie wiem, to wszystko zależy już tylko od was. Wy ostatecznie zadecydujcie co chcecie zrobić. Starałem się pomóc. – Gilbert bez skrupułów opuścił salon, idąc zająć się swoimi zajęciami. Miał kilka rzeczy do wykonania, które są obecnie warte uwagi. Wiedział, że bracia na pewno poradzą sobie swoimi wspólnymi siłami, a i tak wiedział, że bardziej im przeszkadza, niż pomaga. Nie był im do niczego potrzebny. Szczególnie w tym. 

*** 

          Mniejsze i większe noże, trutki, tasaki, siekiery czy inne ostrze bądź ciecze, które mogą ukrócić cudze życie. W skrócie, rzeczy codziennego użytku, które można znaleźć w sklepach. To były tylko poszczególne rzeczy z całej kolekcji Marii, którą trzymała w jednej ze swoich skrytek na strychu. Nikt nigdy nie miał dostępu do tego miejsca. O dziwo, potrafili uszanować fakt, że chciała mieć w domu swoje prywatne miejsce. Jakimś cudem nadal nikt się tutaj nie dobrał. Co oczywiście niezwykle ją cieszyło, bo nikt nie krzyczał, że jest wariatką, kiedy tylko skierowało się na nią wzrok. 

          – Niezwykłe. Wolę nawet nie wiedzieć skąd masz tyle tych rzeczy. Zdecydowanie przydadzą się do realizacji naszych paru pomysłów. – Adam był pod wrażeniem kolekcji Beilschmidt. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek zostanie dany mu zaszczyt zobaczenia tych rzeczy, a od zawsze wiedział, że Maria zdecydowanie ma gdzieś swoją skrytkę z niebezpiecznymi narzędziami. Odpowiedział mu kpiący śmiech. W tej kwestii nie dorastał jej do pięt. 

          – Wiem, że dla ciebie może to być niezwykłe. Nigdy nie interesowałeś się zbieraniem takich rzeczy i nadal walczysz nożem kuchennym, zamiast profesjonalnym ostrzem. Dla mnie to codzienność i jestem przyzwyczajona do takich widoków. – Albinoska ujęła w dłoń jeden z mniejszych nożyków, który wcześniej nie wpadał jej wyjątkowo mocno w oko. Wypadałoby go naostrzyć, a swoim nietypowym wyglądem przyćmiewał pozostałe noże, które miała. – Nadal czekają na użycie. Może kiedyś nadarzy się okazja. 

          – Na pewno kiedyś się nadarzy! Przecież planujemy razem tyle rzeczy. Jak nie noże, to dalej masz trutki. Pewnie kiedyś będzie chwila idealna do użycia jakiejś z tych rzeczy. – Łukasiewicz niepewnie wziął do ręki niewielkie opakowanie z proszkami powodującymi silny ból głowy. Intrygowało go skąd współpracowniczka brała to wszystko, lecz stwierdzał, że lepiej mu się żyje bez tej świadomości. – Może użyjesz w przypadku Erizabety? Tak bardzo chcesz jej poronienia. 

          – Wiadomo, że skorzystam z czegoś tutaj, gdy będę chciała pozbyć się dziecka, ale na razie jest za wcześnie. Muszę jeszcze zyskać więcej zaufania Erizabety, a wyraźnie zaznaczyła, że na chwilę obecną mi nie ufa i mam dać jej spokój. Trzeba się bardziej postarać, jeżeli chcemy wygrać. – Beilschmidt momentami bała się własnych planów. Lecz z nich nie zrezygnowała, a dążyła do ich realizacji. Wycofanie się będzie oznaką tchórzostwa. Nie mogła tak łatwo ulec resztkom dobroci w sobie. 

          – W jaki sposób chcesz się tego pozbyć? – Zapytał niebieskooki, przyglądając się reszcie rzeczy w pudłach oraz czarnej torbie. 

          – Tabletki, trucizny. Nie wiem, jeszcze myślę. Na pewno coś, co nie zabije przy okazji Erizabety. Mówiąc szczerze, nie jest zła i zdecydowanie więcej radości będzie przynosiło oglądanie jej cierpienia, aniżeli pogrzebu. Muszę rozegrać to tak, aby nie było niepotrzebnych ofiar. – Spokój, z jakim białowłosa to mówiła, był przerażający i nawet taka osoba jak Adam, mogła się mocno wystraszyć. Lub nie. Na Łukasiewiczu nie robiło to dłużej wrażenia, a nie miał wcale delikatniejszych pomysłów czy wizji na przyszłość. – Co wymyśliłeś w sprawie łączenia ze sobą Feliksa z Elizą? 

          – Również dalej myślę. Pierw też muszę zyskać odpowiednio dużo zaufania jego oraz Gilberta, a następnie Feliksa sobie ponownie podporządkować, Gilberta się pozbyć i mieć pewność, że nie będzie za bardzo walczyć. Musi stracić nadzieję. Poza tym, Roderich również musi zniknąć. Wydaje mi się, że nie będzie to trudne, skoro bycie ojcem go tak odstrasza. – Łukasiewicz mimowolnie zaśmiał się przypominając sobie, jak bardzo można wystraszyć faceta taką głupotą, jaką jest dziecko. Rozumiał strach i niepewność, ale to już wykraczało poza skalę tego. 

          – To lepiej pospiesz się z tym myśleniem. Nie mamy wiele czasu, a coś mi mówi, że Roderich niedługo się ogarnie. Do końca roku szkolnego chcę mieć to za sobą i latem patrzeć na cudowne efekty naszej pracy. – Maria uderzyła Adama w rękę, każąc mu już zostawić jej rzeczy. To, że mu je pokazała nie znaczy, że może je sobie przywłaszczać. Zamknęła czarną torbę, pudełka zakleiła taśmą, a na koniec odstawiła to do starej szafy sprzed prawie trzydziestu lat. 

          – Spokojnie, wyrobimy się! Nie musimy się spieszyć. Dalej mamy dwa miesiące, a to jest wystarczająca ilość do zajęcia się tym wszystkim. – Adam niepewnie się uśmiechnął do Marii, co zostało odebrane całkiem pozytywnie. Przynajmniej Beilschmidt znowu na niego nie krzyczała za to, że po prostu chciał być miły i otoczyć ją wsparciem. 

          – Mam nadzieję, że się wyrobimy. Czasami jesteś aż nadto wolny i lubisz zwlekać z konkretami. – Łukasiewicz nie wiedział co te słowa mają mu przekazać, ale albinoska miała tutaj wiele racji. Niespodziewanie Maria krótko pocałowała go w policzek, z uśmiechem na ustach wychodząc ze strychu. Dla niej nie było to nic specjalnego. Dla Łukasiewicza był to dowód, że jeszcze coś większego może z tego wyjść po tych wszystkich latach próbowania. 

          Po jego ciele przeszły dreszcze, a na okrytej starością twarzy pojawiły lekkie rumieńce. Jak te kilkadziesiąt lat temu. Po co ona to robiła? By dać mu złudną nadzieję na wspólną przyszłość? Kogo próbowała oszukać? Przecież wiadomo, że nigdy nie będą razem z wielu powodów. 

*** 

Myślę, że po takiej przerwie taki długi rozdział jak najbardziej się należy. 

Osobiście uważam, że ten rozdział wyszedł naprawdę dobrze. Przerwa mi się przydała i jestem zadowolona z efektu końcowego. Co prawda, nie działo się nic nowego i jest to dalsze ruchanie rzeczy z poprzednich części, ale niech będzie. A wy co sądzicie o tym rozdziale?

Ślimaczym tempem zbliżamy się do zakończenia. Nie wiem ile dokładnie będzie rozdziałów. Planuję zmieścić się w czterdziestu pięciu, góra pięćdziesięciu. O ile w Wycieczce miałam wyraźnie zaznaczone miejsce na zakończenie, tak tutaj nie wiem gdzie ono będzie i ile rozdziałów zajmie dojście do niego. Postaram się sprężyć i nie przedłużać. 1k gwiazdek nie będzie, tak samo jak nie będzie 10k wyświetleń w trakcie pisania. Nie ma sensu dalej ciągnąć na siłę. 

Mówiąc krótko co działo się w tym rozdziale. Yao i Francis mieli sprzeczkę. Kwestię związku nauczyciela z uczniem można rozpatrywać na różne sposoby. W internecie jest wiele artykułów na ten temat, więc jak chcecie wiedzieć jak to wygląda ze strony prawnej, to łatwo znajdziecie odpowiedzi na swoje pytania. To po czyjej stronie staniecie w tej mini kłótni zależy już tylko od was. Yao może i gada mądrze, jednak Francis też nie gada głupio. Co nie znaczy, że odpowiednio. 

Poza tym, Maria oraz Adam dalej planują. Nie ma co tutaj wiele mówić, Maria niedługo aż za bardzo zbliży się do Erizabety i może dojść do tragedii. Pozostaje nam się tylko zastanawiać czy uda jej się zabić dziecko, czy też nie. Albo dzieci. Nadal nie ustaliłam ile ma ich być. Możecie pisać ile wy byście chcieli. Na pewno wezmę wasze zdanie pod uwagę. Co do reszty wątków, tak jak wspomniałam wcześniej, dalsze ruchanie wydarzeń z rozdziałów poprzednich. Nic nowego. 

To na tyle w tym rozdziale. Mam nadzieję, że wam się podobał i czekacie na więcej. Do zobaczenia dopiero w niedzielę! Uwierzcie mi, jeden rozdział w tygodniu to i tak dużo. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro