[33] Pogoń za dobrym zakończeniem
11483 słowa. Wybaczcie, że tak długo.
Zanim zaczniecie czytać, jedna sprawa. Nie wiem czy rozdział będzie w czwartek. Moje chęci do pisania są dosyć małe, a Panaceum mnie dość mocno denerwuje i chciałabym poczekać na powrót chęci, niż zmuszać się do pisania i tym sprawiać, że rozdziały są okropnej jakości. Wiem, że pewnie was zawiodłam. Jednak słabym rozdziałem też was zawiodę, więc na jedno wychodzi. To nie jest pewne. Może rozdział będzie, lecz nie nastawiajmy się na stuprocentową obecność. Daję co najwyżej 51% szans na rozdział w czwartek.
W mojej gadaninie wytłumaczenie paru akcji postaci, więc zapraszam zainteresowanych na końcu.
Miłego czytania!
*** 2 kwietnia ***
Stracenie ważnej osoby było tragedią. Jednak jeszcze większym cierpieniem będzie stracenie siebie samego przez inną osobę. Feliciano zdawał sobie sprawę z tego, że Ludwig na niego nie zasługiwał i powinien o nim zapomnieć, lecz silne uczucie nie mogło zgasnąć z taką łatwością. Miłość zamiast powoli znikać, rozwijała się i każda najdrobniejsza komórka jego ciała krzyczała, że Beilschmidt ma wrócić i ratować jego życie. To nie było do spełnienia. Starał się trzymać swojej obietnicy, że to koniec i więcej razy nie okaże miłości ukochanemu. Niszczył tym siebie. Błagał swoje postanowienia, aby pozwoliły mu na zdrowe szczęście.
A kiedy nie dostał możliwości spełnienia pragnienia o bliskości Ludwiga, doprowadził się do niewyobrażalnej rozpaczy. Widział wszystkie nieodebrane połączenia, wysłane teksty i nagrane wiadomości głosowe. Pragnął pokazać byłemu, że nadal o nim pamięta i mu zależy. Lecz postanowienia się trzymał z ogromnym bólem serca. Nie wyleczy się z tego destrukcyjnego uczucia, gdy utrzyma kontakt. Jednak kto mógł przewidzieć, że życie było tak zależne od miłości? Kto mógł przewidzieć, że zapragnie ze sobą skończyć z rozpaczy?
-Feliciano, tak się cieszymy, że żyjesz! - Okazało się, że zażycie kilku mocniejszych tabletek nie jest na tyle silne, żeby zakończyć jego życie. Przynajmniej spotkałby się z Beilschmidtem na swoim pogrzebie, a teraz szansa została zaprzepaszczona. Feliks i Erizabeta uradowani wpadli do sali, w której Vargas spokojnie leżał i myślał o ostatniej akcji. Samobójstwo nie było mądrym posunięciem. A może nie żyje i w ramach kary za swoje zachowanie było mu wmawiane, że dalej egzystuje? Wmawiał sobie niemożliwe. Nadal żył i Ludwig mógł go zobaczyć. - Tak się o ciebie martwiliśmy. Myślałem, że cię straciliśmy na zawsze. - Dodał Łukasiewicz, dostawiając krzesło sobie i przyjaciółce.
Feliks nie chciał przeżywać kolejnej tragedii. Była szansa na wolność od ojca. Nie mógł wiecznie ciągnąć tej gry i przy pierwszej okazji się przewrócić. Mieli sojusznika w policji. Poza tym, Gilbert mu pomoże i na pewno wspólnymi siłami wygrają. Kochał go, martwił się o niego, marzył o wspólnym szczęściu i chciał wraz z ukochanym zatrzymać bliskie im osoby przy sobie. Odejście Feliciano byłoby tragedią dla nich wszystkich.
Eliza ledwo stała. Żyła świadomością, że jest w niej nowe życie i musi niedługo powiedzieć o tym wszystkim. Nie wyobrażała sobie życia z dzieckiem i uznawała to za największą tragedię, jaka mogła jej się przydarzyć w młodym, nastoletnim życiu. W duchu modliła się, by Roderich otoczył ją wsparciem, rodzina zrozumiała, a przyjaciele pocieszyli. Bo przecież dziecko jest uznawane powszechnie za cudowne zjawisko. Błogosławieństwo losu i najwspanialszy prezent od Boga. Nie wydawało jej się.
-Baliśmy się, że nie przeżyjesz. Lekarze mówili, że zażyłeś sporo tabletek i ciężko było cię uratować. - Wszyscy żyli rozstaniem. Nie mieli zamiaru winić Ludwiga. To nie była jego wina i nawet nie był świadomy tego, że Vargas próbował ze sobą skończyć. Wyobrażali sobie jego szok oraz załamanie. Rudowłosy smętnie patrzył przed siebie, myśląc nad przyszłością. Może będzie zdrowy, ale nie będzie z kim na co dzień dzielić tego sukcesu.
-Już jest dobrze, przecież żyję! - Odparł chłopak z uśmiechem, który na pierwszy rzut oka od razu wyglądał na sztuczny. Nagle się uśmiechnął i myślał, że uwierzą mu w poprawę humoru. Cierpiał, próbował się pozbierać, ale nie potrafił. Życie mu udowodniło, że nic nie miało znaczenia i nie ma sensu się w ogóle starać. - Naprawdę jest dobrze, nie martwcie się. Chwilowe załamanie i tyle. - Nie mieli zamiaru w to wierzyć. Rozstanie z Ludwigiem źle na niego wpłynęło i w każdej chwili mogło się zakończyć większą tragedią.
-Nie jesteśmy w stanie ci zupełnie zaufać. Na tym etapie jesteś zdany na pracę lekarzy i musisz nam dosadnie pokazać, że zależy tobie na wyleczeniu się. Poradzisz sobie sam, bez żadnych debili. - Idealnie wyczuwalne było, że Łukasiewicz nazywał Beilschmidta debilem. Hedervary nieśmiało mu przytaknęła, widocznie myśląc o innych rzeczach. Nie miała nastroju na dokładne wnikanie. - Obiecujemy ci, że jeszcze trafisz w swoim życiu na wartościową osobę.
-Nie chodzi o to! Po prostu nie mam z kim dzielić tego szczęścia. Nie chodzi mi o bliskość przyjacielską. Wiadomo, mam was. Człowiek potrzebuje też innej bliskości, romantycznej. Potrzebuję tego. - Doskonale rozumieli Feliciano. Sami niegdyś czuli potrzebę zbliżenia się do kogoś dokładniej. Feliks pielęgnował to uczucie, Erizabeta mogła je stracić ciążą. Dziecko autentycznie mogło jej zniszczyć przyszłość. - Wyglądacie na smutnych. Coś się stało?
-Nawet jeżeli coś się dzieje, to nie jest istotne. Liczysz się ty i o ciebie mamy zadbać. - Troska nie mogła być jednostronna. Nie o to chodziło w przyjaźni. Vargas westchnął ze słyszalnym załamaniem, chcąc udzielić pomocy bliskim. Dlaczego tak uparcie chcieli ukrywać swoje przeżycia? To nie miało sensu. Bez pomocy im nie będą w stanie pomóc mu.
-Błagam wam, nie wygłupiajcie się. Zależy mi na waszym szczęściu i jeżeli sami nie będziecie w nastroju, to się nie dogadamy. Proszę, powiedzcie mi co jest na rzeczy. - Rudowłosy łagodnie się uśmiechnął, a w jego oczach zjawiły się delikatne iskierki radości. Była szansa na powrót do starego stanu rzeczy. Przyjaciele westchnęli głośno, patrząc na siebie. Feliks domyślał się co dzieje się Elizie. Wszystko na to wskazywało. Był taki zadowolony, że niedługo będzie nowa osoba w rodzinie!
-Ojciec zawzięcie twierdzi, że się zmienił. Nie chcę mu w to uwierzyć, ale przeprosił mnie i Gilberta. Prosił nas również o spotkanie niedługo. Nie wiem co o tym myśleć. Myślę, że tylko kłamie i próbuje wywrzeć na sobie dobre wrażenie po pobycie w areszcie. - Nie spodziewali się tego. Wydawało im się, że Adam pozostanie nieugięty do samego końca. Jednak jeszcze bardziej zadziwiające było to, że nie zamknęli go w więzieniu. Za takie akcje powinien dostać dożywocie i długie lata leczenia w psychiatryku! Nie mógł być na wolności.
-Radzę ci go unikać. On nie chce dla ciebie dobrze, nigdy nie chciał. Z pomocą Gilberta na pewno niedługo uda ci się uwolnić od niego na długie lata. - Vargas czule złapał dłoń Łukasiewicza, uśmiechając się do niego i pokazując swoje białe zęby. Było to niewątpliwe wsparcie i Feliks szczerze wierzył, że Feliciano nigdy go nie zostawi. Nie poradzi sobie bez jego specyficznej troski, która zaraz po tej Gilberta była najcudowniejszą, jakiej mógł doświadczyć.
-Feliciano mówi prawdę! Adam od zawsze skrycie próbował cię skrzywdzić i wykurzyć z rodziny. Lepiej będzie jak przyłożycie się do zamknięcia go w więzieniu, jeżeli chcesz dalej żyć. - Eliza nie pozostawała próżna w udzielaniu pomocy. Blondyn odpowiedział jej mocnym uściskiem, który nawet jej być obecnie potrzebny. Kilka łez naleciało do oczu, ale starła je na tyle szybko, że pozostali ich nie zauważyli. - Naprawdę nie ma potrzeb do obaw. Gilbert może tak nie wygląda, lecz jest cudowną osobą i ci pomoże
-Wiem to! Zagwarantował mi to już dawno temu, gdy ojciec jeszcze był w pracy. Chciałbym, żeby już do niej wrócił i dał nam spokój. - Zawsze można się go pozbyć wcześniej, dając mu ponieść konsekwencje swoich działań. Łukasiewicz zaśmiał się nerwowo, drapiąc po głowie. Miał świetnych przyjaciół i zawsze mógł na nich polegać. - A jaki jest twój problem życiowy?
-Jaki znowu problem? Wszystko u mnie w porządku! Rodzina mnie kocha, Roderich jeszcze bardziej. Nie ma potrzeb do obaw. - Spojrzeli na nią sceptycznie, jakby za chwilę mieli zacząć krzyczeć za kłamstwo. - Aż tak widać? - Przytaknęli smutno, zauważając, że w oczach dziewczyny ponownie pojawiają się łzy. Cicho odetchnęła, biorąc się za brzuch i myśląc o tym, że niedługo będzie miała dziecko. To było nie do pomyślenia. Ześle na siebie oraz Edelsteina taki problem.
-Możesz nam o wszystkim powiedzieć. Przecież nam ufasz, prawda? - Feliciano podniósł się na łóżku, patrząc prosto w oczy przyjaciółki. Nie było w nich zaufania, a jedynie strach i wrażenie, że niedługo będą o tym wiedzieć wszyscy. Pociągnęła nosem, przytulając się do Feliksa i zaczynając na dobre płakać. Życie się psuło z dnia na dzień.
-Jestem w ciąży, okej?! Będę miała dziecko z Roderichem, a Yao niedawno robił nam pretensje o nasz związek! Moje wszystkie marzenia legły w gruzach i nie ma mowy o dobrej przyszłości. Nie chcę tego... - Ich serca na moment zamarły. Spodziewali się ciąży Hedervary, lecz szok i tak był ogromny. Feliks i Feliciano spojrzeli na siebie zdziwieni, od razu mocno przyciskając do siebie Erizabetę. Głośno płakała, kurczowo trzymając się za brzuch, wyklinając swój "stan błogosławiony".
-Eliza... - Powiedział cicho Vargas, próbując w to uwierzyć. To było takie absurdalne. Znajdowali w tym zjawisku same pozytywy, jednak okazywało się, że dla niektórych to była potworna tragedia i nie umieli z tym żyć. - Roderich cię nie zostawi w takiej sytuacji! Naprawdę cię kocha i wesprze w wychowywaniu waszego dziecka. Przecież cię kocha. Nie masz powodu do płaczu. - Powoli przejechał dłonią po ręce zielonookiej, chcąc ją uspokoić. Ta nadal cicho łkała, nie wierząc w ciągu dalszym w to wydarzenie.
-Będziecie ze mną do samego końca, prawda? - Zapytała niepewnie, wycierając łzy rękawem koszulki. Miała wrażenie, jakby grunt się pod nią zawalił.
-Oczywiście, że będziemy! Kochamy cię i nie pozwolimy na to, byś samotnie cierpiała. Przejdziemy przez każdy ból razem. - I to właśnie było autentycznie piękne w ich relacji. Żadnego oceniania z góry, a samo wspieranie, pomaganie sobie nawzajem i przechodzenie przez poważne kłopoty razem, próbując dostrzec we wszystkim pozytywy. Mieli nadzieję, że wszystko się ułoży i nie będą dłużej cierpieć z powodu swoich partnerów. Oni byli za dobrzy na rzucanie w nich tragediami.
***
Erizabeta była dosłownie sparaliżowana. Nie wiedziała co ze sobą zrobić, jak powiedzieć o wszystkim Roderichowi. Nawet głupie zapukanie w drzwi wydawało jej się wyzwaniem nie do wykonania. Kochała Edelsteina i nie chciała go zostawiać nigdy w życiu. Jednak co jeśli on ją zostawi? Tyle razy wspominał, że nie jest gotowy do ojcostwa. Na pewno nie poradzi sobie psychicznie z rodzicielstwem i zostawi ją samotnie na lodzie, mówiąc, że ma radzić sobie sama. Chciało się płakać, gdy myślało się o takim zakończeniu. Resztkami siły stuknęła kilka razy w drzwi jego domu, biorąc wdech i zbierając myśli. Musiała to zrobić.
Długo nie musiała czekać na wpuszczenie jej. W przejściu szybko pojawił się Gilbert i ją wpuścił, wołając Rodericha.
-Stało się coś? Roderich próbuje dogadać się z Yao przez telefon i nie sądzę, by obecnie znalazł dla ciebie czas. Kazał mu nie przeszkadzać. - Beilschmidt widział zdenerwowanie Elizy. Chciał zapytać co się działo, lecz zgadywał, że była to prywatna sprawa jej i partnera. Wolał nie wnikać. Dowie się niedługo, a problemy brata dotyczyły również go.
-Jeżeli naprawdę mu na mnie zależy, to przerwie każdą inną rozmowę. - Hedervary bez ani słowa więcej poszła w stronę sypialni ukochanego, rozważając nawet opcję pozbycia się dziecka. Dla niego zrobi wszystko, a tego pewnie właśnie od niej oczekiwał. Jak nie chce dziecka, to jakiegokolwiek. Nieważne czy będzie je miał z nią, czy jakąś obcą kobietą. Nie chciała mu psuć humoru. Nie miała na celu zabierać obiecującej przyszłości.
Ponownie stanęła w miejscu, patrząc tępo na wejście do sypialni. Konieczne było powiedzenie o tym. Jak mu nie powie, sama sobie nie poradzi.
-Roderich, możemy porozmawiać? - Zapytała niepewnie, bez żadnych uprzedzeń wchodząc mu do pokoju. Ten zaskoczony na nią spojrzał, szybko kończąc rozmowę telefoniczną. Domyślała się, że prowadził ją z Wangiem i chodziło o akcję z plotką. Edelstein skinął do niej głową, pozwalając usiąść obok niego. Obydwoje przenieśli się na łóżko, gdzie na spokojnie mogli sobie wszystko wytłumaczyć. - Z kim rozmawiałeś? - Dodała po dłuższej ciszy.
-Dzwoniłem do Yao i próbowałem go przekonać do ponownego zatrudnienia mnie. Odniosę za duże straty pieniężne, jeżeli będę dalej zawieszony. Jednak nie musisz się tym przejmować, niedługo na pewno go przekonam i wrócę do ciebie w szkole. - Szatyn uśmiechnął się do dziewczyny, delikatnie gładząc jej policzek dłonią. Po Hedervary przeszły cudowne dreszcze, których nigdy sobie nie żałowała. Czuła się tak, jakby to miał być ostatni raz. Nie mogła do tego dopuścić. - Dlaczego przyszłaś?
-Już myślałam, że nie zapytasz. Szczerze mówiąc, to liczyłam, że nie będę musiała tego ostatecznie mówić. - Zielonooka ponownie wzięła do płuc większą ilość powietrza. Pomału zaczynało się jej robić słabo i w każdej chwili mogła upaść na podłogę. Roderich widział, że coś złego jest na rzeczy. Złapał ją za ręce, próbując dodać otuchy. Najbardziej na świecie mu zależało na szczęściu oraz psychicznym komforcie partnerki. Jej krzywda nie była mu na rękę. - Będziesz zły. Jestem tego pewna.
-Skąd taka pewność? Nie robisz niczego złego i cię kocham. O cokolwiek chodzi, nie będę wściekły, nawet jeśli byłaby to zdrada. Postaram się ciebie zrozumieć i wysłuchać co masz mi do powiedzenia. - Nie było żadnego usprawiedliwienia poza tym, że nie byli wystarczająco uważni. Lecz Edelstein nie będzie widział po swojej stronie winy. Uzna, że tylko jej winą jest ciąża i ma radzić sobie sama. Eliza spróbowała uwierzyć ostatni raz w szczęśliwe zakończenie i ze strachem wyciągnęła z kieszeni bluzy białe urządzenie. Nienawidziła go.
-Obiecujesz, że nie będziesz zły? - Zapytała ostatecznie, zerkając kątem oka na przedmiot. Wykonała przed wyjściem drugi test, aby upewnić się, że dziecko jest obecne w niej na sto procent. Okazywało się, że to nie był jakiś błąd poprzedniego testu, a faktycznie zakładała powoli rodzinę i mogła szykować się do roli matki. Spojrzała na Rodericha, który jedynie patrzył na nią jak na idiotkę. Zapewniał tym, że może na nim polegać. Ciekawe na jak długo?
-Obiecuję ci to! Naprawdę nie musisz o nic się martwić. Po prostu mi to powiedz i będzie z głowy. - Co z tego, że będzie z głowy, skoro go straci? Bez ojca dziecko nie wychowa się odpowiednio. Od wczesnych godzin życia musiała zostać zapewniona troska obydwóch rodziców. Zielonooka wyciągnęła do szatyna rękę z testem, przedstawiającym dwie kreski. Miała nadzieję, że Edelstein wie jak działają testy ciążowe. Przyjął rzecz do siebie, przenosząc na nią wzrok. Widział czerwone kreseczki. Widział wynik pozytywny.
-Nic nie powiesz? - Spytała szybko Eliza już łamiącym się głosem. Miała w gardle blokadę, która utrudniała, o ile nie uniemożliwiała kompletnego mówienia. Nagle z jej oka spłynęła łza, lądując na nodze. Mokrych śladów było coraz więcej. Ledwo obserwowała, jak u partnera zaczyna się malować wielkie niezrozumienie oraz przerażenie. Mogła porządniej przewidzieć, że nie będzie zadowolony z wieści o dziecku. To było pewne! - Naprawdę nie masz zamiaru cokolwiek powiedzieć?! - Zapytała z większą agresją w głosie. O mało nie zaczynała krzyczeć od napływu furii.
-Jesteś w ciąży? - Roderich nie potrafił w to uwierzyć. Mimo wielu tygodni na oswojenie się z myślą, że niedługo może mieć dziecko, nie udało mu się tego w pełni pojąć i teraz się dziwił, kiedy doszło do rzeczy. Nie wyobrażał sobie, aby partnerka była niespodziewanie ciężarna i nosiła jego potomstwo. Nie mógł zostać ojcem. Niszczyło to jego przyszłość, plany. Przecież z takim kłopotem nie wróci do pracy. Yao go do tego nie dopuści. - Żartujesz sobie ze mnie, prawda?
-Nie żartuję, to jest realna informacja. Miałeś tyle czasu na oswojenie się z tym! Ciągle napływały kolejne wieści, że mogę być w ciąży. Co robiłeś w tym czasie?! - Nie mieli zamiaru się kłócić, jednak wszystko wskazywało na to, że niedługo dojdzie do poważnej sprzeczki, która zniszczy ich relację na długie miesiące. - Odpowiedz w tej chwili! - Krzyczała z ogromnym rozgoryczeniem. Próbowała się uspokoić i dopuścić do siebie myśl, że mimo wielotygodniowego mówienia o domniemanej, własnej rodzinie Edelstein nadal może być zdziwiony. Lecz to go nie usprawiedliwiało. Nie dopuszczał tego do siebie i widziała po jego minie, że ma zamiar ją wystawić.
-Naprawdę twierdzisz, że mam teraz nerwy na dziecko i zajmowanie się tobą? W sensie, nie zrozum mnie źle. Nadal cię kocham i nie chcę dla ciebie źle, ale nie mamy teraz warunków i czasu na dziecko. Nie jestem w stanie się nim zająć. - Odpowiedział spokojnie szatyn, ściskając w palcach białe cholerstwo. Trzymał zaraz obok swój niepewny los. Zielone oczy jeszcze bardziej zaszły łzami, nie pozwalając jej na dokładne analizowanie sytuacji. Roderich nie akceptował jej i dziecka? Chciał ją pozbawić szczęścia tylko dlatego, że w łóżku im nie wyszło? Szczyt skurwysyństwa.
-Chcesz mnie zostawić, tak? Czy może zmusić do usunięcia? - Zadawała te pytania ze śmiertelną powagą, przez którą z łatwością można było dostać dreszczy. Edelstein odruchowo się odsunął, rozumiejąc, że każdy najdrobniejszy błąd w doborze słów może sprawić, że straci ukochaną. Domyślał się, że ona sama nie była gotowa, ale matczyna miłość nie pozwalała jej na pozbycie się niewinnej istoty, która nawet nie była konkretnie rozwinięta. Kochała ten ledwo rozwinięty byt, mimo że zamykał jej wiele drzwi. Okazywało się, że Edelstein nie pozwoli czemukolwiek zamknąć mu wszystkich przejść i będzie dążyć po własne cele, ale nie po szczęśliwą rodzinę.
-Nie będę cię zmuszał do usunięcia. Po prostu cię informuję, że nie jestem gotowy na dziecko i nie jestem w stanie się nim zająć. Tak ciężko zrozumieć? Kocham cię całym sercem, lecz akurat to mnie przerasta. Nie wiem czy poradzę sobie z wychowaniem. - To było absurdalne dla nich obydwóch. Szatyn długo się łudził, że plotki pozostaną w sferze plotek i nigdy nie wejdą do rzeczywistości. A zielonooka całą drogę sobie powtarzała, że ukochany jej nie zostawi i pomoże jej w spokoju dobić do rozwiązania. Realność potrafiła być zaskakująca. - Nie płacz. Przecież cię nie zostawiam, powiedziałem wyraźnie. - Dodał lekko zirytowany.
-Nie zostawiasz mnie, ale dziecko już tak! Naprawdę myślisz, że jak powiesz, że mnie kochasz to nagle stwierdzę, że wszystko w porządku i ciąża magicznie zniknie?! Jesteś skończonym debilem, radź sobie sam. - Niedopuszczalne do jej myśli było, że została sama. Odwróciła się od partnera, pospiesznie wychodząc z jego sypialni i oddając płaczu. Musiała zacząć myśleć nad pozbieraniem się. Samotne wychowywanie dzieci jest wyzwaniem i w jej głowie krążyło zaledwie jedno pytanie, czy aby na pewno sobie poradzi?
-Erizabeta, zaczekaj! - Krzyknął za nią Edelstein, ale było za późno. Zaprzepaścił swoją szansę na pokojowe dogadanie się z partnerką i otoczenie jej opieką. Właśnie kazał jej się martwić o pieniądze, drugiego rodzica, wsparcie, czy nawet cholerny spokój, które mogła zagwarantować sama jego obecność. Było za późno. Hedervary spanikowana wybiegła z domu i zaczęła wracać do siebie, by tam oddać się rozpaczy. Na korytarzu dostał niezrozumiałe spojrzenie Ludwiga, akurat przechodzącego obok. Zjebał kompletnie i nie było sposobu na odkręcenie tego. Nie będzie dobrym ojcem.
***
Ludwig wszystkimi siłami próbował skontaktować się z Feliciano. Niestety dalsze dzwonienie czy pisanie wiadomości okazywało się bezsensowne i jednoznaczne z porażką. Bał się tego ruchu, ale chyba jedyna rzecz, jaka mu pozostała, to było odwiedzenie Vargasa w szpitalu. Czuł potrzebę wytłumaczenia sobie z nim wszystkiego do końca i jeżeli mają kończyć swoją znajomość, to przynajmniej nie wieczną ciszą, a spokojnym zawieszeniem broni i porozumieniem. Inaczej nie powinni. Udało mu się wyciągnąć od Feliksa informację, gdzie obecnie leży Feliciano. Nie pozostawało nic innego, jak krótko go odwiedzić.
Szedł szybko szpitalnym korytarzem, mijając zaciekawionych pacjentów oraz lekarzy. Miał nadzieję, że Vargas go nie wygoni i pozwoli chociaż na ponowne wytłumaczenie wszystkiego, przeproszenie i zgodzi się na udzielenie odpowiedzi, czy jeszcze czegoś oczekuje od ich znajomości, zanim zakończą ją raz na zawsze. Słyszał, że rudowłosy leży w sali dwadzieścia siedem. Zatrzymał się przed drzwiami do niej, rozważając sens swoich decyzji. Na pewno robił dobrze. Feliciano go zrozumie. Nie mógł tak szybko stać się bezdusznym wobec niego.
Bez zastanowienia wszedł do sali. Bez pukania, pytania czy może w ogóle Feliciano zobaczyć, czy nawet bez napisania Vargasowi kolejnej wiadomości, że jest dosłownie kilka kroków dalej.
-Feliciano, musimy porozmawiać. - Powiedział zdecydowanie, stając przed łóżkiem chłopaka. Ten na niego spojrzał przerażony, próbując rozróżnić rzeczywistość od koszmaru. Beilschmidt naprawdę tutaj stał i do niego mówił? Miał wrażenie, jakby za moment miał na zawsze zamknąć oczy i po prostu widział to, o czym skrycie marzył. Nikomu nie przyznawał, że tęskni za niebieskookim i chciałby poczuć na sobie jego ciepło, usłyszeć piękny głos i zaznać cudownej emocji, zwanej miłością. Ona nie wygasała z łatwością. Paliła się i powodowała coraz większy pożar w sercu, gdy Ludwiga nie było obok na dłużej. - Błagam, pozwól mi przynajmniej wszystko wytłumaczyć ostatni raz!
-Nie masz czego mi tłumaczyć! Powiedziałem ci wyraźnie, że dla mnie to już jest ostateczny koniec naszej relacji i masz mnie nie nachodzić. Jak sam nie pójdziesz, to zawołam lekarzy, aby wyprowadzili cię siłą. - Ludzkie było robienie rzeczy wbrew sobie. Vargas nie zważał na widoczne pragnienia namiętnego całowania ukochanego oraz wybaczenia mu każdego kłamstwa, które kiedykolwiek mu powiedział. To była przeszłość, a ona powinna być jak najmniej istotna dla teraźniejszości. Niestety, z tej miłości musiał się wyleczyć. Beilschmidt był toksyczną osobą, która go zgubi.
-Mam co ci tłumaczyć i chcę zakończyć naszą relację w pokojowy sposób, bez żadnych kłótni! Nigdy nie chciałem tego kończyć, ale skoro to jest nam przeznaczone, to jestem w stanie to zaakceptować. - Rudowłosy schylił głowę, próbując pozbierać wszystkie emocje w środku. Niestety okazywało się to prawie niewykonalne. Jego pozytywne nastawienie zostało kompletnie pogrzebane, a i tak jego duża część została ot tak zabrana przez Ludwiga. - Możesz mnie wysłuchać?
-I tak wiele nie zmienisz. Nienawidzę cię za to kłamstwo i w ciągu dalszym nic nie jest w stanie cię usprawiedliwić.
-Już mnie nie kochasz? Tak szybko ci przeszło? Muszę przyznać, że zazdroszczę ci umiejętności tak szybkiego odkochiwania się. Przydałoby się teraz. - Vargas fuknął z odrazą, siadając prosto na łóżku. Nadal miał w ustach smak proszków. Taki groszki, do automatycznego zwymiotowania. Cud, że nadal żył. Beilschmidt odchrząknął, wiedząc, że jego odpowiedź była delikatnie mówiąc chamska. Nie to miał na myśli. - Słyszałem, że próbowałeś się przeze mnie zabić.
-Masz zamiar mnie za to przepraszać? To nie jest twoja wina. To ja jestem słaby, a ty jedynie zrobiłeś co do ciebie należało. Oszukałeś mnie i jesteś już zadowolony z życia. - Nie był zadowolony z życia. Bez Feliciano ono nie miało już tyle sensu i znowu było szare, niczym przed ponownym spotkaniu go na rozpoczęciu roku szkolnego. Blondyn niepewnie usiadł na skraju łóżka, próbując przytulić Vargasa, jednak szybko został odepchnięty. Rozumiał obrzydzenie Feliciano nim. - Nawet nie myśl o dotykaniu mnie! Wystarczająco mnie wykorzystałeś. - Rudowłosy sam nie wiedział czy mówi to z większą złością, czy żalem.
-Przepraszam, chciałem jakoś rozluźnić atmosferę. - Nie wyszło. Chciał to zrobić w nieodpowiedni sposób. Nastała niezręczna cisza. Feliciano był gotowy krzyczeć po lekarzy i błagać ich, żeby zabrali Ludwiga. Nawet nie był pewny, czy legalnie do niego przyszedł i za zgodą lekarzy właśnie siedział tak blisko niego. - Zmieniłeś się. Na gorsze. Pod każdym względem. - Takimi uwagami również nie polepszał sytuacji. Rudowłosy słabo się zaśmiał, pozwalając Beilschmidtowi chociaż złapać jego dłoń. Był niezdecydowany.
-Każesz mi się zakochać od początku? - Zapytał ze swoją typową radością w głosie, ale teraz było w tym jeszcze jedno, niezrozumiałe dla Ludwiga uczucie. Na pewno nie wybaczenie ani resztki sympatii do niego. Nie zasługiwał na wybaczenie. - Robisz wszystko, żebym nadal cię kochał. Dlaczego mnie tak krzywdzisz? - To chyba było oczywiste. Oczekiwał lepszego końca, a mówienie, że pragnął zakończenia relacji nie było takie prawdziwe. Mijało się z rzeczywistością i kłóciło z prawdziwymi intencjami niebieskookiego, mówiącymi, że chciał na nowo rozkochać w sobie Feliciano.
-Do niczego cię nie zmuszam. Powiedziałem po ci przyszedłem, a że uczucie dalej się w tobie tli nie jest niczym dziwnym. Sądzę, że nawet nie muszę cię w sobie rozkochiwać, bo już to zrobiłem dawno temu. - Złotooki niechętnie przytaknął, skupiając się na szybkim biciu swojego serca. Biło dla Ludwiga i tylko dla niego. Gdyby nie on, nie podjąłby się leczenia i teraz jedynie chciał spełnić ich ostatnie, wspólne marzenie w minionym już związku. Zaledwie to mógł dla niego zrobić.
-Przyjdź do mnie czwartego kwietnia do szpitala. Będę już w specjalnej klinice dla anorektyków. Myślę, że bez problemu znajdziesz, a jest jakieś dwie ulice stąd. Przyjdziesz? - Beilschmidt nie do końca wiedział czy Vargas oferuje mu to spotkanie na poważnie. Przed chwilą go wyganiał i wyraźnie okazywał swoją nienawiść, a teraz po prostu go zaprosił do siebie do szpitala. - I proponuję poważnie. Naprawdę powinniśmy sobie wszystko wytłumaczyć w spokojnych warunkach. Emocje chyba ostygły. - Rudowłosy ponownie mówił z lekką zadumą. Do jego myśli wrócił dzień odkrycia prawdy. Nienawidził go całym sercem, lecz pewne kwestie musiały zostać wytłumaczone ponownie.
-Oczywiście, że będę chciał się z tobą spotkać! Właśnie dlatego tutaj przyszedłem. Myślę, że to jest dobry pomysł i w ten sposób zakończymy odpowiednio naszą relację. - O ile w ogóle istniał odpowiedni sposób na taką rzecz. Nie było takiego. Feliciano odpowiedział uśmiechem i już zaczął odliczać godziny do ustalonego dnia, aby wytłumaczyć sobie sprawę kłamstwa. Dzisiaj nie czuł się gotowy. Beilschmidt przyszedł tak niespodziewanie. Patrzyli na siebie ze względnym spokojem. Aż nagle Vargas zaczął krzyczeć.
-Pomocy! Ten wariat chce mi zrobić krzywdę! Zabierzcie go ode mnie! - Rudowłosy niespodziewanie zaczął odsuwać się od Ludwiga, a gdy ten próbował go uspokoić, to panikował jeszcze bardziej. Beilschmidt nie potrafił zrozumieć co kieruje przyjacielem, dlatego sam oddawał się większej panice i wszelkimi sposobami próbował nad nim zapanować. Jednak nie znalazł na to sposobu. Feliciano krzyczał nawet bardziej, a to wszystko, by go zdenerwować i bardziej żartobliwie wygonić.
-Co tutaj się dzieje?! - Zapytał wystraszony lekarz, zauważając co dzieje się jednemu z pacjentów. Właściwie, to nic specjalnego. Spodziewał się ataków na tle morderstwa czy gwałtu, a jeden z gości najzwyczajniej w świecie siedział i starał się ogarnąć co się dzieje. - Czy wszystko dobrze?
-Jak widać, nie. Zabierzcie go. Nie chcę z nim rozmawiać. - I po co był ten cały cyrk? Mógł poprosić Ludwiga, by dał mu spokój, a bez zbędnych problemów zostałby wysłuchany. Blondyn westchnął z dezaprobatą, smutno żegnając się z Feliciano i zostawiając go samego. Lekarz niezrozumiale na niego patrzył, prędko przenosząc wzrok na Vargasa. - Nic tobie nie robił, prawda?
-Możliwe, nie wiem tego. - Odparł rudzielec, ponownie wygodnie układając się na łóżku. Wolał nie wiedzieć co musieli o nim myśleć pozostali, ale sam stwierdzał, że było warto i niczego nie żałuje. Przynajmniej między nim i byłym ukochanym panowała względnie miła atmosfera i mimo początkowej wrogości, dogadali się i spotkają niedługo. Łza się w oku kręciła, kiedy o tym myślał. Może to nie koniec miłości?
***
Przerażenie było słuszne i uzasadnione. Adamowi nikt nie mógł zaufać i powinno się go trzymać na dystans. Jednak kiedy dosłownie naciska i zmusza do spotkania w jednej z berlińskich kawiarni nie ma innego wyjścia, jak zgodzenie się. Niby mogli kategorycznie odmówić i ubłagać Łukasiewicza, żeby dał im święty spokój, jednak nie wypadało tak postępować niedługo po teoretycznym pogodzeniu się. Feliks i Gilbert nie mieli innej opcji. To tylko niecałe dwie godziny, krzywda im się nie stanie.
-Cieszy mnie, że zgodziliście się na to spotkanie. Bardzo mi zależy na poprawieniu relacji, a wspólne wyjścia na miasto niewątpliwie są dobrym sposobem na zbliżenie się do siebie, prawda? - Niebieskooki wyglądał na zadowolonego. Miał okazję poczuć się jak cudowny ojciec, a okazje do takich wydarzeń pojawiają się stosunkowo rzadko. Dostrzegał zakłopotanie syna oraz jego partnera. Dalej nie byli zwyczajni do jego lepszej strony i nie dziwił się temu. Niedługo mu zaufają i zrozumieją, że nie jest złą osobą. Tym samym uśpi ich czujność i z łatwością usunie z tego świata. Nadal ich nie tolerował.
-Tak, nas również to cieszy. Mamy nadzieję, że nasza relacja niedługo będzie tylko lepsza. - Feliks czuł się niekomfortowo z mówieniem takich słów, a jednak nie powstrzymywał się i nie ubierał swoich negatywnych odczuć w nieco łagodniejsze słowa. Spojrzał na Gilberta, z ochotą jedzącego ciasto i starającego się nie brać zbyt dużego udziału w rozmowie. Nie był tutaj nikomu potrzebny, a nie chciał psuć Łukasiewiczowi dnia kłótnią z jego ojcem. - A ty, Gilbert? Też się z tego cieszysz? - Dodał pod koniec blondyn, powoli tracąc cierpliwość do niego. Mieli rozmawiać razem.
-Tak, tak. Również się cieszę i jestem zadowolony z tego spotkania! Cudownie jest poznać pana od tej lepszej i bezpieczniejszej strony. - Adam uśmiechnął się do albinosa, dając mu poczucie, że jednak wybaczenie dawnych sporów mogło być odpowiednią decyzją. Mimo wszystko, wzrok Łukasiewicza ociekał bujdą. Gilbert to widział. Słyszał jego podkoloryzowane mówienie o swojej zmianie na lepsze. Obserwował ruchy ciała, które wypełnione były nerwami. Z trudem trzymał się od rzucenia na nich z nożem. - Świetna jest inicjatywa wspólnego wyjścia do kawiarni i porozmawiania.
-Cieszy mnie, że podzielasz moje zdanie w tym, Gilbercie. Myślałem, że kompletnie nie jesteś za poprawą naszej relacji. Pozytywnie mnie zaskakujesz. Chyba oceniałem cię za bardzo z góry. - Raczej na pewno. Patrząc na poprzednie wydarzenia, to nawet nie było traktowanie z góry i powierzchownie. To było zwykłe próbowanie zabić i pozbyć się z tego świata. Lecz udawali, że zaczęli od nowa i musieli chociaż próbować utrzymać idealny stan rzeczy, dopóki Adam nie wróci do dawnego siebie. A miał wrócić już niedługo. Pierw niech policja i oni stracą wątek.
-Nawet nie wiecie jak się cieszę z waszej lepszej relacji! Liczę, że utrzymacie ją na długie lata. - Aż chciało się dodać, że wielka szkoda, że ta znajomość nie opiera się na prawdzie i jest zwykłym koloryzowaniem faktów. Zielonooki westchnął niezauważalnie, próbując wytwarzać pozory nabierającego się na grę ojca. Nie był idiotą i znał jego zamiary. Kiedy również Adam utraci orientację, wygrają to i szybciej od niego rozpoczną działania w stronę wolności.
-Jak właściwie układa się wasz związek? Dbacie o siebie, planujecie wspólną przyszłość? - Takie informacje mogły przydać się Łukasiewiczowi do złych celów i nie powinni mówić mu wiele. Beilschmidt zerknął na partnera, łapiąc go pod stołem za rękę. Tym ruchem przekazywał ukochanemu, że nie powinni zdradzać wiele, jeśli chcą zachować swoją miłość w bezpieczeństwie. Blondyn uśmiechnął się do niego delikatnie. Jednak była w tym nutka niepokoju i przyznania racji.
-Jest całkiem w porządku! Nie możemy na siebie narzekać. Czasami są drobne potknięcia, ale na ogół się dogadujemy. I tak, planujemy wspólną przyszłość i staramy się już powoli spełniać nasze mniejsze, wspólne marzenia. Myślimy nad wynajmem mieszkania. - Informacja ta uderzyła z ogromną siłą w Adama. Jak to szukali własnego mieszkania? Miał niedługo stracić syna i nie mieć jak go kontrolować? Nie mógł na to pozwolić! Posłał złowrogi wzrok na Gilberta, ale szybko go zmienił na łagodny i pozytywny. Niestety, pozostali odpowiednio szybko dostrzegli ten pierwszy.
-Życzę wam powodzenia! Oby w nowym mieszkaniu dobrze się wam żyło i byście nie tęsknili za starymi domami. - Feliks nie będzie tęsknić na pewno. Nie miał za czym. Może nie mieszkanie dłużej zaraz obok Vargasów i nie pod jednym dachem z kochaną matką oraz siostrą będzie dziwne, lecz dla odmiany będzie z Gilbertem i jest to zdecydowanie zmiana na lepsze. Łukasiewicz nagle wstał z miejsca, odkładając widelec na stół. Spojrzał porozumiewawczo na partnera, prosząc go o jedno.
-Przepraszamy na chwilę, ale idziemy do toalety. Za chwilę wracamy. - Adam wolał nie wnikać po co obydwoje idą do jednej łazienki. Po części się domyślał i nie wpadł na żaden dwuznaczny pomysł. Pewnie chcieli dokładnie sobie wytłumaczyć jego zachowanie i pomyśleć, czy dalsze spędzanie z nim czasu ma sens. Rozumiał ich. Na takim miejscu również by sobie nie ufał.
-Musimy stąd znikać w tej chwili! Nie czuję się komfortowo w jego towarzystwie. Zamiast słodkich spotkań w kawiarni powinniśmy szukać na niego haków i myśleć jak zamknąć go w więzieniu. - Gilbert niewyobrażalnie szybko był ciągnięty w stronę jednej z kabin. Nie sądził, aby był to aż tak ważny punkt całej akcji. Wielu rzeczy mogli dowiedzieć się właśnie w trakcie "nieistotnych" spotkań w kawiarniach lub innych miejscach. Jednak jeżeli dla Łukasiewicza to było takie niekomfortowe, mogli próbować w inny sposób.
-W porządku, rozumiem to. Tylko dlaczego sam z taką ochotą wcześniej zgodziłeś się na wyjście do tego miejsca? - Zapytał sceptycznie albinos, gdy zajęli jedną z kabin. Pomyślał o dosyć ciekawej rzeczy, ale nie warto ją teraz realizować, szczególnie gdy Adam dalej na nich czekał na sali głównej ze stygnącą kawą. Blondyn delikatnie się zarumienił, zdając sobie sprawę ze swojego błędu. Czuł się jak u kochającej rodziny. Nie myślał o złych aspektach spotkania. Ojciec zachowywał się tak realnie.
-Po prostu cieszyłem się, że poczuję rodzinną atmosferę. Dalej jestem świadomy tego, że nie jest to prawdziwe zachowanie ze strony Adama. - Zielonooki niechętnie to sobie przyznawał. Łudził się, że jednak jest cień szansy na szczęśliwe życie i rodzina niedługo będzie w końcu zgodna ze sobą. To wyglądało tak, jakby ojciec naprawdę Gilberta zaakceptował i pozwalał im na prowadzenie cudownego związku. - Wracamy do domu? Nie obchodzi mnie, że może być zły.
-Mnie to również nie obchodzi. Będąc szczerym, rzygam już tym udawaniem miłego chłopaka, który nie ma urazy do twojego ojca, że kiedyś próbował mnie zabić. Mam tego serdecznie dosyć i nie wiem ile tak wytrzymam. Musimy czym prędzej zamknąć go w więzieniu na zawsze. - Białowłosy czuł dziwną duszność, gdy rozmawiał z niebieskookim. Nie powiedziałby, że to strach czy coś podobnego. To raczej był właśnie brak chęci na rozmawianie i udawanie, że nie ma mu nic za złe. - Możemy iść, powinien zrozumieć. Jeżeli chociaż minimalnie cię kocha i akceptuje nasz związek, to pozwoli nam już wrócić do domu. - Dodał po chwili, przytulając Feliksa.
-Wątpię w jego miłość do mnie, ale udawanie go zmusza do puszczenia nas wolno, więc nie ma nic do gadania. - Łukasiewicz delikatnie i czule odwzajemnił uścisk, zastanawiając się czy wspominanie o wynajmowaniu mieszkania było dobrym zagraniem. Adam może zacząć im to utrudniać, lecz z drugiej strony, takim zagraniem może bardziej siebie popchnąć do policji. Nie ma czym się przejmować. Są bezpieczni. I co najważniejsze, razem.
*** 4 kwietnia ***
Zostało postanowione i padła ostateczna decyzja, która była bolesna dosłownie dla każdego. Erizabeta i Roderich skończyli ze swoim związkiem. Eliza oficjalnie nie miała ojca dla dziecka, a dziecko będzie rozwijać się w prawdziwych katuszach. Co jej było po wsparciu rodziny oraz przyjaciół, gdy nie miała najważniejszej osoby w jej życiu? Bez Edelsteina sobie nie poradzi. W sprawie ciąży był jej podporą emocjonalną i jedynym wsparciem, które naprawdę ją rozumiało i mogło pomóc w wychowywaniu potomstwa. Teraz go nie było. Sam tak przyznał. Nie wiedziała czy poważnie tak twierdził, czy spanikował. Lecz obydwie opcje są bolesne i płakała.
Rodzice wiedzieli o ciąży. Przyjęli to z ogromnym zdziwieniem i od razu poczuli ból córki po dowiedzeniu się również, że Roderich nawet nie spróbuje podjąć się ojcostwa. Próbowali ją pocieszyć, dać jej nadzieję na lepsze jutro, ale nic nie potrafiło zatrzymać jej histerycznego płaczu oraz utwierdzenia w zdaniu, że lepiej by było, gdyby dziecka nigdy nie było. Przynajmniej miałaby ukochanego, a przyszłość nie byłaby stracona. Panikowała, myśląc o najgorszym. Usunięcie dziecka przywróci jej partnera, prawda?
-Muszę to zrobić! Nie rozumiecie, że jest to dla mnie jedyny sposób na szczęśliwe życie?! Bez Rodericha sobie nie poradzę, a dziecko blokuje mi tysiące dróg, które mogłyby mnie zaprowadzić do sukcesu. - Izabela i Zoltán nie mogli uwierzyć, że ich własna córka mówiła takie rzeczy. Mogła źle się czuć ze swoim zakładaniem rodziny, ale zabieranie drugiego życia jest najgorszą rzeczą na świecie i poczucie winy będzie targać Elizą do końca jej własnego egzystowania. W końcu mogła jakoś wyjść na prostą, a jednak stchórzyła.
-Nie możesz tego zrobić, zrozum! Myślałaś o konsekwencjach? Co będziesz czuła po aborcji? Chcemy dla ciebie dobrze i próbujemy cię odciągnąć od złych pomysłów. Roderich na pewno niedługo przemyśli swoje zachowanie i do ciebie wróci. - Izabela była rozczarowana Edelsteinem. Nie rozumiała jego zachowania, tym bardziej, że miał wiele czasu na oswojenie się z myślą, że może zostać ojcem. Potraktował Erizabetę z brakiem szacunku. Nienawidziła go za to i ukrycie twierdziła, że nie zasługuje na Elizę, lecz ta nadal go kochała i mogła zrobić dla niego dosłownie wszystko. Nawet te złe rzeczy.
-Nie obchodzą mnie konsekwencje, po prostu chcę się tego pozbyć. - Odparła młodsza Hedervary, kompletnie bez zastanowienia. Faktycznie pozbycie się cudzego, ledwo rozwiniętego życia może zniszczyć jej psychikę, jednak samotne wychowanie dziecka również może źle na nią wpłynąć. Obydwie ścieżki były złe. Musiała jakoś przekonać byłego partnera do powrotu do niej, bo inaczej może spaść na dno, a nawet niżej. Wpadła w opiekuńcze ramiona matki, dostając od niej wielkie wsparcie. Izabela chciała dobrze dla córki, nigdy źle.
-Spokojnie, Elizo. Wypłacz się, uspokój, oswój z tą wiedzą. Postaramy się skontaktować z Roderichem i przekonać do innej decyzji. Mu pewnie też nie jest łatwo z twoją ciążą. - Zielonooka ledwo stała. Płakała nieustannie od kilkunastu minut, chwytając się najbardziej absurdalnych pomysłów i krzycząc za Roderichem oraz ich dawną miłością. Pewnie nadal ją kochał, ale zaczynała w to wątpić. A Zoltán przyglądał się temu wszystkiemu, próbując się dodzwonić do Edelsteina i z nim porozmawiać. Niestety zawsze włączała się poczta głosowa.
-Kurwa, niech on odbierze... - Był w okropnych nerwach. Nie potrafił nad sobą zapanować i wyklinał Rodericha oraz jego głupotę w myślach. Nie mógł na głos, córka by się bardziej załamała. Razem z żoną jej wmawiali, że dalej Edelsteina tolerują, ale po takim potraktowaniu ich własnej pociechy i nadchodzącego wnuka nie mogli mieć do niego nawet za grosz szacunku. Nie zasługiwał na akceptację w tej rodzinie, tak samo jak nie zasługiwał na Erizabetę.
Starał się też dodzwonić do Gauthiera, ale połączenie było nieosiągalne. Widocznie pozostawała mu najbardziej ryzykowna osoba, Maria. Tylko ona mogła mieć jakiś kontakt z "synem" i przekonać go do konwersacji z Elizą. Nie ufał tamtej kobiecie, szczególnie, że córka często mówiła, że tak po prostu nachodzi ją na mieście, jednak widocznie był to jedyny sposób dotarcia do Edelsteina.
Niepewnie wybrał numer do Beilschmidt, rozważając czy jest to dobra decyzja. Najwyżej będzie tego żałować. Córkę uratuje. I przede wszystkim, wnuka. Lub wnuczkę. Może kilka. Jeszcze nie wiedzieli.
-Słucham? - Zapytała lekko zdziwiona kobieta. Nie sądziła, że zadzwoni do niej Zoltán, a kontakt naprawdę nie należał do najbardziej trwałych. Kiedyś bardziej się kolegowali, ale to były jeszcze czasy ich pięknej młodości, gdy życie wydawało się prostsze.
-Mam do ciebie poważną sprawę. Mam nadzieję, że chociaż teraz wykażesz się odpowiedzialnością i weźmiesz to na poważnie. Chodzi o Rodericha i Erizabetę. - Maria jeszcze bardziej się zdziwiła. Aż chciała odpowiedzieć, że jak chodzi o tę dwójkę, to sprawa jej nie dotyczy, jednak szybko sobie przypomniała, że przecież zdobyta wiedza może jej się przydać do zniszczenia im życia. - Proszę, musisz mi pomóc.
-No dobrze, o cokolwiek chodzi postaram się pomóc i wesprzeć. Więc, jakaż to sprawa? - Hedervary wziął głęboki wdech i ostatni raz przemyślał swoją decyzję. Mówienie Beilschmidt o ciąży córki źle się skończy, wiedział to. Jednak nie wycofał się, a postanowił porządnie odtrącić Elizę od popełniania cholernie złych decyzji. Była tak krucha psychicznie. Nie poradzi sobie samotnie wychowując dziecko, albo je nie daj Boże usuwając. Robił wszystko dla Erizabety. Nawet podejmował się absurdalnych działań. Bo tak robili dobrzy ojcowie, tak?
-Erizabeta jest w ciąży z Roderichem. - Strzelił prosto z mostu, nie mając interesu w przeciąganiu sprawy. Potrzebował tej pomocy w tej chwili, a Maria miała czasami przebłyski dobroci i z własnej woli pomagała ludziom w potrzebie. Nie zdarzało się to często, lecz i takie przypadki widział świat. Białowłosa zamilkła na chwilę. Domyślała się, że chodzi o ciążę i to właśnie dlatego Hedervary była taka osłabiona, jednak odrzuciła tę tezę, gdy zaczęła wracać do siebie i to wyjątkowo skutecznie. Musiała przyznać, że cieszyła się z potwierdzenia tego. Wizja możliwości pozbycia się dziecka była mocno kusząca.
-Zaskoczyłeś mnie, to muszę przyznać. Co mam zrobić z tym faktem? - Zapytała całkiem spokojnie, chcąc się śmiać słysząc ciężki oddech rozmówcy. Starała się zrozumieć jego cierpienie i desperackie chęci pomocy córce. Po części widziała w Zoltánie swojego ojca, który podobnie przeżywał, kiedy okazała się w młodym wieku w ciąży z Gauthierem. Wolała nie wracać myślami do tamtych czasów. Były krzywdzące, a szybko się okazało, że w tym samym momencie była zdradzana przez męża z jakąś Austriaczką. Bolesne wspomnienia. Młodość jednak nie była taka bezproblemowa.
-Roderich widocznie okazał się być niegotowy do ojcostwa i zerwał z Erizabetą, zostawiając ją kompletnie samą. Teraz płacze i nie daje sobie rady emocjonalnie. Chciałbym o tym porozmawiać z Roderichem, ale nie odbiera ode mnie telefonów. Chcę, byś do niego zadzwoniła i przekonała do rozmowy ze mną. Naprawdę mi na tym zależy, a czasami potrafisz być dobrą matką. - To było jeszcze bardziej szokujące. Beilschmidt nie spodziewała się po przybranym synu takiej niedojrzałości, jakby sam był ledwo rozwiniętym płodem. Takie coś i Edelstein? Wręcz niemożliwe, ale widocznie realne.
-W porządku, postaram się go przekonać do porozmawiania z tobą. Mam nadzieję, że zrozumie swój błąd i wróci do twojej córki. Byłoby szkoda takiej pięknej pary i dziecka! - Coraz bardziej chciało jej się śmiać. Społeczeństwo było takie żałosne, a jej rodzina w szczególności. Pora zacząć planować swój wielki powrót, który idealnie zaakcentuje to, że jej ufać się nie powinno. Szkoda, że Hedervary tego nie wiedział i powierzał jej tak ważne sekrety. Pozbyć się dziecka musi. Może nawet Elizy. Jednak to już by było zbyt wielkie ryzyko, a nie chciało jej się codziennie chodzić do psychiatryka, żeby specjalnie widzieć zły stan psychiczny Rodericha. Dziecko to pal licho.
-Dziękuję, naprawdę dziękuję. Mam u ciebie dług. - Powiedział mężczyzna z widocznym zadowoleniem. Jednak była szansa na uratowanie Erizabety, a na tym najbardziej mu zależało na świecie. Nawet tutaj w kuchni słyszał jej szloch z salonu. Izabela ledwo sobie radziła z utrzymaniem jej w stanie w miarę dobrym.
-Faktycznie, masz u mnie dług. Od prawie siedemnastu lat czekam na to jedenaście euro, które mi wisisz. - Zielonooki niespodziewanie przypomniał sobie, jak lata temu pożyczył od Marii pieniądze na jakąś pierdołę, której uparcie chciał, a nie miał pieniędzy. Do tej pory tego nie oddał i nic nie zapowiadało, że to zrobi w najbliższym czasie. Głupio się zaśmiał, rozłączając się i odkładając telefon na blat. Dokładnie wsłuchał się w płacz Elizy. Serce mu pękało, kiedy tego słuchał. Jednak Roderich niedługo się z ukochaną skontaktuje i będzie dobrze. Powinno być.
***
Wspomnienia z lat dzieciństwa same nasuwały się na myśl, gdy sobie przypominali o ich pierwszym spotkaniu. Wtedy nie wiedzieli, że tak bardzo wpłynie na ich życie i kompletnie odmieni przyszłość. Kto wie co by teraz robili, gdyby nigdy się nie spotkali? Może Feliks nigdy nie odkryłby swojego homoseksualizmu, a Gilbert gniłby w swoim nudnym życiu, bez jakiejkolwiek drugiej osoby do wsparcia. Ominęliby wiele problemów, z którymi teraz musieli się zmagać. Nie obwiniali siebie za to. Jedynie stwierdzali fakty, a nie mogli wcześniej przewidzieć, że będzie tak, a nie inaczej.
-Pamiętasz tamte czasy? Czasy, kiedy nic się nie liczyło, poza beztroską zabawą i czekaniem na następny dzień, aby móc wszystko zacząć od początku. - Łukasiewicz rozmarzył się myśląc o swoim dzieciństwie. Nie zważając na niektóre przykre wydarzenia, wspominał tamten okres całkiem pozytywnie. Na pewno ma o nim lepsze zdanie, aniżeli o obecnej teraźniejszości. Teraz walczył o własne szczęście. Przynajmniej miał obok ukochanego, a było to niewątpliwie cudowne ułatwienie na duszy.
-Oczywiście, że pamiętam. Jak mógłbym zapomnieć? Zdecydowanie mam co zawdzięczać tamtemu dniu, choć nasze początki nie należały do najlepszych. - Beilschmidt uśmiechnął się do partnera, upijając z kieliszka odrobiny whisky. Ostatnio szybciej spadał im wskaźnik zapotrzebowania w romantycznych momentach, a to dlatego, że akcje z Adamem odbierały im okazję do wspólnego, spokojnego spędzenia razem czasu. Obecnie wtuleni w siebie siedzieli na kanapie, zakrapiając swoje uczucia alkoholem. Zachciało im się wspominać dawne czasy, gdy byli zaledwie małymi dziećmi, nie rozumiejącymi rzeczywistości.
-Wtedy nie myśleliśmy o przyszłości. Żyliśmy chwilą i po prostu się bawiliśmy. - Nietrudno było się wzruszyć przez napływ cudownych chwil w wyobraźni. Poczynając od na pierwszy rzut oka nieistotnych wydarzeń, jak jedne z wielu wyjść na plac zabaw, a kończąc na poważniejszych momentach, jak rozstanie przed laty. Łza wzruszenia sama z siebie zaczynała kręcić się w oku. - Wyobrażałeś sobie zakończenie, gdzie będziemy razem? - Dodał po dłuższym momencie blondyn, odkładając kielich na stół.
-Jak mogłem to przewidywać, skoro kiedyś nie miałem tobą żadnego zainteresowania romantycznego? Byliśmy tylko przyjaciółmi, a przez długi czas i tak cię ignorowałem i z samej łaski z tobą rozmawiałem. - Albinos lekko się zarumienił z zażenowania, wspominając o swojej dawnej głupocie. Nie ukrywał, że żałował takiego traktowania Feliksa kiedyś. Był głupim nastolatkiem, który nie życzył sobie rozkazów zajmowania się dzieciaczkiem o kilka lat młodszym. Oparł głowę o ramię zielonookiego, dokładnie słysząc jego ciężki oddech. Dzień, w którym Łukasiewicz dowiedział się o jego udawanej przyjaźni zdecydowanie nie należał do pozytywnych. - No ale już cię naprawdę kocham i jest dobrze.
-Nie zaprzeczam! Raczej nie muszę ci tłumaczyć, że myślenie o takich wydarzeniach potrafi mocno humor zniszczyć i sprawić, że będzie się smutnym na następne parę godzin. Najważniejsze, że już jest lepiej! - Krótki pocałunek zagościł na ustach Gilberta, rozwiewając jego wątpliwości o tym, że jakimś cudem Feliks może go oszukiwać ze swoim uczuciem. Feliks nie był Ludwigiem. Łukasiewicz nigdy by go nie okłamał, a w zamian dostawał gwarancję opieki oraz wiecznego bycia kochanym. - Jak prezentuje się sprawa z mieszkaniem? - Zapytał z delikatnym uśmiechem blondyn, odrywając się od ust ukochanego.
Pocałunki Feliksa były najlepszymi, jakich Beilschmidt mógł doświadczyć w swoim niedawno jeszcze ponurym życiu. Kiedyś nie miał szans na zdobycie ukochanego. Wiecznie wchodził w krótkie, nieistotne związki, które mogły się zakończyć nawet po godzinie. Przyprowadzał do domu różne osoby, niekoniecznie odpowiednie też. Chciał z nimi zbudować swoją przyszłość, nie licząc się z tym, jak cholernie nietrwałe były tamte emocje.
Dopiero po ponownym spotkaniu się z Łukasiewiczem po latach miał wrażenie, jakby los nareszcie przyprowadził do niego przeznaczoną mu osobę. Nie rozumiał tego uczucia wtedy. Teraz było zrozumiałe. Był gotowy zrobić dla Feliksa wszystko, byle ich los był doskonały i szedł w dobrym kierunku. Nikt nie mógł zepsuć mu tego celu.
Łukasiewicz dawno nie doświadczał tak cudownego stanu, jakim było zakochanie. Łudził się przez lata wczesnego życia nastoletniego, że miłość nie jest dla niego i nigdy nie spotka tej jedynej osoby. Dochodził problem z orientacją seksualną i świadomość, że jednak nie będzie tak prosto. Nawet nie próbował zdobyć innych osób, choć niejednokrotnie jakieś osoby wpadały mu w oko. Lecz okazywało się to zauroczeniem. Póki nie spotkał znowu Gilberta i nie poczuł dziecięcej radości, która była mu dobrze znana niegdyś.
Teraz wiedział, że musi starać się dla tej relacji, a dostanie nagrody i wieczne uczucie, którego nigdy w życiu nie odtrąci. Dobrym pierwszym krokiem do wspólnego życia po całości będzie właśnie znalezienie własnego mieszkania.
-Rozmawiałem z kobietą, która chce wynająć to mieszkanie, które bardzo ci się podobało. Powiedziała, że może nam je zająć na góra miesiąc. Jeżeli będziemy dłużej z tym zwlekać, to nam je odbierze i będzie czekać na innych wynajmujących. Mogę ci powiedzieć, że mamy to mieszkanie już praktycznie zagwarantowane dla siebie! Cieszysz się? - Zielone oczy zaiskrzyły przez nagłą radość oraz zaskoczenie. Sądził, że okazja przepadła i jeszcze długie miesiące będą uganiać się za własnym miejscem, a tutaj taka niespodzianka. Wpadł w objęcia partnera, mocno całując go w policzek i prawie dusząc. Miłość potrafiła ochronić przed zbyt gwałtownymi reakcjami ze strony białowłosego.
-Naprawdę się cieszę! Dlaczego zadajesz takie głupie pytania? Nie mogę doczekać się dnia, w którym tam zamieszkamy i nareszcie będziemy wolni od Adama i pozostałych debili na tym świecie. Dziękuję za robienie tego. Chętnie bym ci się odwdzięczył, ale nie mam jak. - Łukasiewicz miał jak, lecz obydwoje chwilowo nie mieli na to nastroju. Poza tym, nie tylko takimi rzeczami się dziękowało za poświęcenie. Związek był czymś więcej. Czymś mocniejszym, poważniejszym, głębszym.
-Nie musisz aż tak wylewać na mnie swoich uczuć. To znaczy, nie przeszkadza mi to jakoś bardzo, ale jednak szukanie wspólnego mieszkania nie jest wielkim poświęceniem. - Dla zielonookiego było i nie przejmował się dziwnymi stwierdzeniami albinosa. Spojrzał mu w oczy, szybko zaczynając bez powodu się uśmiechać. A może był powód? - Szykuj się na ponowne pakowanie walizek niedługo.
-Akurat to mi nie przeszkadza. Zależy mi na mieszkaniu razem z tobą, a twoi bracia są mocno nieistotnym szczegółem tutaj. Lepiej będzie jedynie we dwoje, przejmując się tylko sobą. - Zaśmiali się, niedługo po tym biorąc kolejny łyk ukochanego alkoholu. Lubili razem pić whisky, chociaż osobno preferowali inne trunki. Wrócili do starej pozycji, jaką było zwykłe siedzenie obok siebie i przytulanie się. Ponownie wrócili myślami do przeszłości. Szczerze mówiąc, woleli nie wiedzieć co by się działo, gdyby nie ich spotkanie wtedy. - Śmieszny byłeś, gdy Eliza rzuciła ci piachem w oczy.
-A ty byłeś bardzo zabawny, kiedy prawie spadłeś z drzewa. - Obydwoje zaśmiali się ironicznie, patrząc na siebie z udawaną urazą. Każdy doskonale wiedział, że za drobne przepychanki nie zaczęliby się kłócić i tym bardziej nienawidzić. Kochali się i nawet jeśli czasami brali się za wspominanie bolesnych chwil, nie przejmowali się. Uczucie nadal się tliło. Przymknęli oczy i nawet nie zauważyli, kiedy kilka świeczek na stole przestało się świecić. W pokoju zrobiło się ciemno, a oni spokojnie zasnęli w swoich objęciach, czekając na następny dzień.
To uczucie nigdy nie zgaśnie. Nie pozwolą na to.
***
Było późno. Aż dziwne, że lekarze nie kazali Ludwigowi opuścić szpitala i wracać do domu. Czas na odwiedziny minął już dawno temu i jego obecność była co najmniej nieodpowiednia. Może go nie wyganiali, bo wiedzieli jaką ma sytuację z Feliciano i musieli sobie wszystko wytłumaczyć? Bardzo prawdopodobne. Stali w ciszy na balkonie, czując na swoich ciałach chłodny, wieczorny wiatr. Przechodziły ich dreszcze na myśl, że to najpewniej ich ostatnie spotkanie. Chciało się płakać, ale nie mogli pokazywać swojej słabości do tego stopnia. Niezważając na miłość, musieli to zrobić.
-Więc, chcesz coś jeszcze dodać? - Zapytał niepewnie Feliciano, wpatrując się w aktywną ulicę. Berlin był żywym miastem. Do późnej nocy na ulicach pojawiało się wiele samochodów, a przechodnie nie odpuszczali sobie wieczornych spacerów do odświeżenia umysłów. Mu pozostał tylko balkon, a i tak miał siatkę ochronną, byle przypadkiem nie chciał uciec lub zrobić sobie krzywdy. To miejsce było okropne, a zaraz dojdzie w nim do jednego z boleśniejszych wydarzeń w jego życiu. Straci kolejną ważną osobę.
-Chyba nic nie mam. Powiedziałem ci wszystko i cię przeprosiłem. Wiem, że nie chcesz mi tego wybaczyć i pozwolenie na przyjście tutaj jest głównie zwykłą litością i chęcią trzymania tego za sobą. Nie będę dłużej na ciebie naciskać. To nasz koniec. - Beilschmidt przyznawał to niewyobrażalnie kłócąc się ze sobą w środku. Głosy w nim krzyczały, że to wcale nie musi być koniec i jak tylko się postara, to Vargas będzie przy nim na długie lata. Niemożliwe było trzymanie się od złapania rudowłosego za rękę. Jednak nie mógł tego zrobić. Nie byli dłużej parą, a Feliciano cenił sobie swoją przestrzeń osobistą.
-W takim razie myślę, że możesz już sobie iść. Nie potrzebujemy siebie do innych rzeczy i raczej nie ma przeszkód w pożegnaniu się. - Były w tym przeszkody i Ludwig idealnie je usłyszał w łamiącym się głosie Feliciano. Jego oczy błyszczały w światłach latarni, lecz również przez liczne łzy, które pojawiały się w kącikach oczu. - Miło było cię ponownie spotkać. - Dokończył Vargas, nie mogąc już praktycznie mówić. - Naprawdę przepraszam za doprowadzenie do tego! Nie chciałem... Ale niestety wszystko kiedyś się kończy.
-To nie jest twoja wina, Feliciano. Jak ktoś tutaj zawinił, to tylko ja. Zasługuję na taką karę. Pewnie będzie nam zdecydowanie lepiej bez siebie nawzajem i przynajmniej trafisz na osobę, która bardziej na ciebie zasługuje. Zaprzepaściłem swoją szansę już wiele razy. Nie dam rady tego naprawić. - Beilschmidt mówił z coraz mniejszym spokojem. Jego świat się walił i nie miał warunków do odbudowania go. Vargas przed nim płakał i prosił w głębi serca o to, aby zaczęli od początku. Jednak jak po takim upokorzeniu uczuciowym? - Proszę, nie obwiniaj się.
-Będę się obwiniać, rozumiesz?! Gdybym wtedy tak na ciebie nie naciskał emocjonalnie, to do żadnego kłamstwa by nie doszło. To moja wina, zrozum. Nie od ciebie to zależało, chciałeś jedynie dobrze. Miałeś dobre intencje i próbuję je docenić. - Wielka szkoda, że im nie wyszło. Ich relacja wyglądała na taką nieskazitelną, jakby naprawdę miała się utrzymać na długie lata i była doskonałym przykładem na zdrową relację. Lecz pewne rzeczy nie były im przeznaczone. Czasami trzeba się poddać i zrozumieć, że niektóre osoby są przejściową historią.
-Nie rób sobie tego. Jesteś za młody, żeby zrzucać na siebie taką odpowiedzialność. Ustaliliśmy na początku, że ja sam zawiniłem i tego trzymajmy się do końca. - Spojrzeli na siebie przerażeni. To nie było takie spokojne i pełne sympatii spojrzenie, a obfite w smutku oraz własnej beznadziejności. Vargas uchodził za romantyka, ale kiedy dochodziło co do czego, to nawet nie umiał zatrzymać przy sobie ukochanego. A Ludwig od zawsze siebie krzywdził w miłości. Żadna nowość. Nadszedł czas na powiedzenie tego przykrego słowa "żegnaj".
-No dobrze, postaram się zrealizować twoją prośbę. - Odparł z dezaprobatą rudowłosy, bez zastanowienia przytulając niebieskookiego. Ten ostatni raz mógł to zrobić. Od tej chwili szybko nie zostaną przytuleni w ten sposób i nie odnajdą drugiej osoby, która zapełni romantyczną pustkę w ich sercach. - Miło było ponownie cię spotkać. To była cudowna historia, choć również bolesna. Naprawdę dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś i chciałeś jeszcze zrobić. - Ludwig niemrawo przytaknął, biorąc głęboki wdech. Odepchnął od siebie Feliciano, czując, że musi tak zrobić. Pragnął zatrzymać go u siebie. Jednakże, jego szansa została zaprzepaszczona.
-Masz rację, nie ma sensu tego przeciągać. Jeszcze raz przepraszam za każdą krzywdę, którą ci wyrządziłem. Chciałem dobrze. Do zobaczenia, może niedługo. - Będą starali się na siebie nie wpadać, tym bardziej celowo. Zakończyli to i nie było sensu w dalszym próbowaniu, skoro oficjalnie przyznali, że dla nich to koniec. Uśmiechnęli się do siebie smutno, ostatni raz dziękując i przepraszając za przeszłość. Gdyby tylko jako dzieci wiedzieli do czego doprowadzi ta relacja, nigdy by się ze sobą nie witali.
Beilschmidt odwrócił się i wyszedł z balkonu, szybko też wychodząc z kliniki dla anorektyków. Bolało go straszliwie i coś jeszcze głośniej się w nim darło, próbując zmusić do zdobycia szczęścia. Feliciano był powodem, dla którego nadal się starał i był w stanie robić rzeczy dobrze. Znalezienie sobie pracy było działaniem, którego nawet dokładnie nie przemyślał. Na nowo poznając Vargasa odzyskał nadzieję w to, że nic nie jest stracone. Teraz znowu go stracił przez własną głupotę, jak dwanaście lat temu.
A co robił Feliciano? Stał w miejscu. Od momentu odejścia Ludwiga nie wyszedł z balkonu, a siedział na zimnie i patrzył przed siebie. Wiele się nie zmieniło. Samochody nadal jeździły po ulicy, grupki znajomych śmiały się ze sobą idąc do swoich domów, niektórzy zapewne udawali się do spania, chcąc wyspać się na nowy dzień pełen roboty. Tylko u niego zaszła drastyczna zmiana. Nie miał przy sobie ukochanego. Robiąc wbrew swoim uczuciom pozwolił mu odejść, a tym sposobem jedynie pozbywał się chęci do leczenia się. Z kim miał później dzielić swój sukces?
*** 7 kwietnia ***
W pokoju zaledwie było słychać ciche, wręcz irytujące tykanie zegara. Czasami głośniej krople deszczu uderzały w szybę, jednak było to relaksujące do tego stopnia, że nie przykładali do tego większej wagi. Liczył się fakt, dla którego zebrali się w salonie i postanowili porozmawiać. Niestety okazywało się, że zaczęcie rozmowy nie jest takie łatwe i musieli przejść przez spore wyrzuty sumienia, by rozpocząć jakkolwiek opowiadać o swoich ostatnich przeżyciach.
-Wiem, że zachowałem się głupio i wszystko zniszczyłem. Chciałbym to naprawić, jednak nie wiem jak. Za bardzo się boję. - Roderich niepewnie postanowił zabrać głos. Wiedział, że bracia cholernie go potępiają za odrzucenie Erizabety w tak ważnym dla jej życia momencie, lecz właśnie dlatego też postanowili sobie wszystko wytłumaczyć. Byli rodzeństwem, nie mieli przed sobą sekretów. Pomagali sobie w potrzebie, niezależnie od tego jaka ona była.
-Nie możesz po prostu do niej pójść i szczerze porozmawiać? Jedyne czego ona właśnie oczekuje, to twojego przyjścia i pomocy od ciebie! - Gilbert twierdził, że Edelstein zrobił jedno z większych świństw na świecie. Pozostawienie ciężarnej partnerki samej sobie było okropne i gadanie, że niby sobie wszystko przemyślał i zrozumiał swój błąd niczego nie zmieniało. Dalej niczego nie odkręcił i Eliza cierpiała w swoim pokoju. - Naprawdę jesteś aż tak nieporadny?
-Nie pomagasz mi teraz. Twierdzisz, że jak w twoim związku lepiej się układa, to od razu jesteś lepszy?! Nigdy nie rozumiałeś mojego cierpienia, więc nie wypowiadaj się w temacie, o którym nic nie wiesz! Miałem swoje powody. - To miała być spokojna rozmowa, a nie jedna z wielu kłótni, do których coraz częściej między nimi ostatnio dochodziło. W Gilbercie jak i w Roderichu coś wrzało i byli gotowi się na siebie rzucić, byle udowodnić swoją rację. Ludwig myślał, że się załamie, a z nimi tym bardziej.
-Przestańcie w tej chwili! Obydwoje nie zachowujecie się ani odpowiednio i tym bardziej dojrzale. Uspokójcie się, jeżeli na poważnie oczekujecie wsparcia i normalnej rozmowy. - Wielce dorosły i odpowiedzialny się odezwał. Młodszy Beilschmidt wiedział, że sam obecnie nie był wzorem do naśladowania i mógł poprawić się w wielu swoich zachowaniach, ale niektóre sprawy zostały zaprzepaszczone i nie było szans na ich naprawienie. Między innymi kwestia Feliciano. Ciekawe jak szło mu leczenie?
-Lepiej się nie wypowiadaj, bo wcale nie jesteś lepszy. - Odpowiedział zgryźliwie albinos, faktycznie czując się lepszym od braci. Jego związek przynajmniej nadal istniał i układał się naprawdę cudownie. Nie było potrzeby do martwienia się, a Adama z łatwością się pozbędą. Sam lgnął do niebezpieczeństwa. Powoli usiadł na fotelu, zerkając to na Rodericha, a to na Ludwiga. Wyglądali na równie zdenerwowanych co on. - W takim razie chętnie wysłuchamy twoim wytłumaczeń. - Dodał, kierując wzrok na szatyna.
-Nie mam jak się wytłumaczyć. Moje zachowanie po prostu było głupie i go żałuję. Chciałbym przeprosić Erizabetę, lecz za bardzo się boję pójścia do niej i wytłumaczenia jej wszystkiego. Mam wrażenie, że mogła mnie znienawidzić. - Obawy były zrozumiałe. Eliza, przy ich ostatnich spotkaniu, była mocno zdenerwowana i jej zachowanie wskazywało na to, że mogła poczuć wobec niego wielką niechęć. Jednak miłość nie mogła sobie zniknąć ot tak.
-Za bardzo się boisz. Jeżeli ci na niej zależy i przemyślałeś sobie kwestię ojcostwa, to nie powinno cię nic zatrzymywać. Rozumiem, że odczuwasz niepewność względem jej reakcji, ale jestem pewny, że powrotem do niej bardziej ją uszczęśliwisz, aniżeli bardziej do siebie zniechęcisz. Właśnie unikaniem jej sprawiasz, że zaczyna cię nienawidzić. - Niebieskooki czuł się tak, jakby w ogóle nie powinien brać udziału w tej rozmowie. Jedynie Gilbert był czysty i mógł udzielać im rad. Może gdyby lepiej postępował w sprawie Vargasa, nie miałby tego cholernego uczucia.
-Lepiej się nie odzywaj! Kompletnie zniszczyłeś swoją relację z Feliciano i teraz jeszcze pouczasz innych. - Co nie zmieniało faktu, że dobrze mówił. Białowłosy nie powinien się tak unosić i zachowywać, jakby miał być jedynym, który oferuje pomoc. Ludwig nic nie odpowiedział. Wygodniej usiadł na sofie i błagalnie spojrzał na starsze rodzeństwo, prosząc je o to, by nie dramatyzowało. Miał prawo głosu, choć nie był go pewny w stu procentach. - W porządku, masz trochę racji. Rozmowa nie jest złą opcją, a jak sobie wszystko wytłumaczycie, to na pewno będzie wam łatwiej.
-Spróbuję ją niedługo odwiedzić. Najpewniej poprzedzając to jakąś wiadomością, albo zadzwonieniem do niej. Pierw muszę się psychicznie przygotować. - Roderich odetchnął z delikatnym spokojem, myśląc o dniach, kiedy ciąża była zaledwie plotką. Jego przyszłość autentycznie wisiała na włosku. Jednak przypominając sobie o dawno temu wpajanych wartościach, nie pieniądze i praca były najważniejsze. Ważniejsze były ukochane osoby, które się kochało. Dlatego właśnie powinien zadbać o Elizę oraz ich dziecko.
-Możesz napisać jej list i wysłać kwiaty. Myślę, że taka niespodzianka jej się spodoba i przygotuje na nadchodzące spotkanie. - Gilbert potrafił rzucić dobrym pomysłem! Edelstein uśmiechnął się do niego niepewnie, nadal pamiętając jak naskoczył na niego parę chwil wcześniej. Wyszedł z wprawy w pisaniu wierszy romantycznych, więc niedługo może do tego wrócić. Kiedy był ostatni raz? Gdy nieumiejętnie flirtował z ukochaną i próbował ją do siebie przekonać? - Ludwig, opowiadaj. Co chcesz zrobić w kwestii Feliciano?
-A co ja mogę zrobić? Powiedziałem wam wcześniej, że to koniec i zakończyłem z nim znajomość. Wiadomo, że będę za nim tęsknić, ale nie mam zamiaru go nachodzić w szpitalu. Wszystko kiedyś się kończy. - Jednak ta historia nie musiała się kończyć koniecznie teraz! Mieli tyle życia przed sobą, które mogli spędzić w swoim towarzystwie. Niekoniecznie jako para, ale może jako przyjaciele. I tak wiadomo, że prędzej czy później znowu poczują do siebie coś głębszego. Starszy Beilschmidt i Edelstein niezrozumiale na siebie popatrzyli, wiedząc, że blondyn tylko blefuje. Na pewno coś planował i robił więcej od tęsknienia.
-Nie rób z siebie idioty. Na pewno coś planujesz i chcesz ostatni raz zawalczyć o Feliciano. - Przyznawano to z ogromnym bólem serca, jednak Ludwig mówił poważnie i naprawdę nie miał zamiaru dalej wchodzić w drogę Vargasowi. Ich trasy się rozdzieliły i na nowo zaczęli prowadzić swoje osobne historie, które niczym się ze sobą nie wiązały. Poza tym, że kiedyś były jednym torem. - Błagam cię, nie rób sobie żartów. - Albinos się zaśmiał, ale szybko przestał. Poważny wzrok brata mówił sam za siebie.
-Kochasz Feliciano, prawda? - Edelstein zaczął lecieć z prostymi pytaniami, mającymi oczywiste odpowiedzi. Blondyn z trudnością przytaknął twierdząco, przypominając sobie o dniach, w których zdał sobie sprawę z tego, że jednak kłamstwo nie jest dłużej konieczne. Stało się to stosunkowo niedawno. - Zależy ci na nim i chcesz nadal z nim być? - Kolejny raz skinął twierdząco, mając wrażenie, że budzi się w nim motywacja do dalszej walki. Albo ponownie niepotrzebnie się napalił na starania. - Nie widzę przeszkód w dalszym próbowaniu. Feliciano na pewno również dalej kocha ciebie i nie będzie zdziwiony twoim zachowaniem.
-Zrozumcie, że to nie ma sensu! Obydwoje oficjalnie to zakończyliśmy i obiecaliśmy sobie, że nie będziemy więcej razy wchodzić sobie w drogę. Naprawdę nie czuję potrzeby dalszego męczenia się i chcę, byście to uszanowali. Zrobię to, co będzie do mnie należało. - Do Ludwiga należało ratowanie życia Vargasa, a obecnie zachowywał się tak, jakby nigdy nic ich nie łączyło. W jego głowie te wszystkie pocałunki, zbliżenia, słodkie słowa i wspólne wyjścia nie miały dłużej znaczenia. - Lepiej niech Gilbert nam się pochwali własnym życiem romantycznym. Powiedz jakie jest wspaniałe! - Starszy Beilschmidt ironicznie się zaśmiał, mając czym się chwalić. Nie miał za to powodów do wstydu.
-Jestem z Feliksem szczęśliwy. Planujemy niedługo się wyprowadzić do mieszkania, o którym wam wspominałem. Ciągle też szukamy sposobów na zamknięcie Adama w więzieniu. Jesteśmy razem szczęśliwi i nic nie zapowiada, że to się zmieni. - Mogli mu zazdrościć doskonałego związku, jednak okazywało się, że było kilka jego stref, które mogły ulec poprawie. Między innymi kwestie wolnego czasu. Odczuwał wieczną monotonię.
-Przynajmniej wy jesteście szczęśliwi. - Skwitował krótko Roderich, doprowadzając pozostałych do śmiechu. Nic nie było idealnie piękne, jak i nie zawsze wszystko było stracone. Trochę starań, a Ludwig na pewno odzyska Feliciano, z kolei Roderich Erizabetę. Wystarczyło się postarać. Zapanowała ponowna cisza w salonie, pozwalając im na posłuchanie irytującego zegara oraz uspokajających kropli deszczu spadających na szybę. Pora się bardziej postarać, a koniec roku szkolnego już niedługo. Do tej pory trzeba wszystko poprawić.
***
Francis spokojnie odpoczywał na zwolnieniu, chcąc jak najszybciej dotrzeć do siebie i móc ponownie objąć swoje rządy w szkole. Nie wytrzymywał psychicznie, to fakt. Jednak nie mógł zostawić uczniów na zawsze samych, a coś mu mówiło, że wybieranie Yao na nowego dyrektora nie było najlepszą decyzją. Nie wiedział skąd mu się wzięło takie przeczucie. Po prostu tak coś mu podpowiadało i sprawiało, że niepokoił się bardziej z dnia na dzień. Lecz na razie w błogiej nieświadomości leżał na łóżku w swojej sypialni, kompletnie nie spodziewając się, że po chwili zadzwoni do niego Arthur. Co takiego mógł chcieć?
-Słucham, coś się stało? - Zapytał lekko wystraszony, nie sądząc, że dostanie połączenie od Kirklanda. Spokojnie, bezproblemowo leżał i nagle skoczna, radosna piosenka rozbrzmiała w całym pokoju. Miał prawo prawie zejść na zawał. Zielonooki długo nic nie odpowiadał. Zależało mu na tym, aby Bonnefoy szybko wrócił do pracy, a nagłym informowaniem, że szkoła spadła pod względem swojej jakości nie dość, że jego psychikę pogorszy, to jeszcze nie pozwoli porządnie się wyleczyć z tego, co do tej pory zawaliło głowę byłego dyrektora.
-Nie ma czasu na przywitanie i tłumaczenie czegokolwiek! Sprawa jest poważna i muszę ci o tym powiedzieć czym prędzej. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam zbytnio. - Francis nie miał nic konkretnego do roboty, dlatego nie miał nic przeciwko dowiedzeniu się co wicedyrektor miał mu do przekazania. Liczył na to, że Arthur nadal był na tym stanowisku i Wang nie namieszał za bardzo. Byłaby wielka szkoda, gdyby Kirkland tak po prostu został zwolniony z tej posady - Yao zabronił dokładniejszych relacji uczniów z nauczycielami. Nie może dochodzić do przyjaźni, a związków to już w ogóle. Na dodatek uczniowie ponoszą konsekwencje za nawet najmniejsze pierdoły. - Bonnefoy wiedział, że chodzi o coś związanego ze szkołą. Jednak w głębi serca marzył, że to pochwała.
-Przepraszam bardzo, ale co? Nie do końca zrozumiałem. Będę wdzięczny jak powtórzysz. - Kłamanie było doskonałe w takich chwilach. Doskonale zrozumiał i nawet zakodował w swoim mózgu. Jednak wiedza o tym, że człowiek, któremu powszechnie ufał i każdy o tym wiedział, okazał się jedynie szukać rozgłosu w miejscu pracy była dla niego absurdalna i ledwo dopuszczał do siebie taką myśl. Jak to Yao doprowadził do czego takiego? Nawet Kirkland by się na to nie zdecydował! Wszystko miało pozostać po staremu i Wang powinien kontynuować jego plany, a nie wdrążać swoje.
-Yao zakazał nauczycielom oraz uczniom nawiązywać ze sobą głębszych kontaktów. Przy okazji można wylądować u niego w biurze za największe pierdoły na świecie. Nauczyciele nie mają lekko, bo nie mogą na lekcjach dodawać czegoś od siebie i muszą mocno trzymać się podanych reguł oraz tematów. Przy okazji randomowo zagląda na zajęcia niektórych klas i krytykuje za wszystko. Chociaż tego chyba nie można nazwać krytyką. - To było nie do pomyślenia. Niebieskooki ponownie położył się na łóżku, tępo wpatrując w sufit i próbując zrozumieć co mu przekazano. Nie takiemu człowiekowi przekazał panowanie nad placówką.
-Mówisz poważnie? - Zapytał z powagą w głosie, czując się wystarczająco na siłach, żeby niedługo zawitać w szkole.
-Całkowicie poważnie. Jak nie wierzysz, to sam przyjdź i zobacz. Tylko błagam, nie kończ przedwcześnie swojego zwolnienia. Nie chodzi tutaj o to, byś niszczył swój stan psychiczny, a masz opamiętać Yao i pokazać mu, że tym sposobem nie poprawi szkoły, a co najwyżej ją zniszczy. Na dodatek ciągle gada o jakichś konsekwencjach płynących z kuratorium. - Sprawa była poważna i Bonnefoy nie miał zamiaru tego dłużej ignorować. Zależało mu na dobrym zdaniu uczniów o ich szkole. Jak tak dalej pójdzie, to autentycznie postawi Arthura na roli dyrektora głównego.
-W porządku, bardzo dziękuję za poinformowanie mnie o tym! Spodziewajcie się mnie niedługo. - Akcje Wanga były jednym. Ryzyko ze strony kuratorium były drugim. Faktycznie, nieco za bardzo sobie pozwolił na rządzenie, jednak nie był to powód do zmieniania dosłownie każdej jego decyzji oraz wprowadzonej zmiany na "lepsze". Ostatni raz podziękował Kirklandowi i czym prędzej się z nim pożegnał, odkładając telefon na bok. Okazywało się, że zupełny spokój jeszcze nie był mu przeznaczony. Musiał zadbać o szkołę i doprowadzić nowego dyrektora do porządku, jakiego on dopilnować nie potrafił.
Poza tym, konieczne też było zadbanie o pewną osobę, na której dalej mu zależało, a ją zaniedbał przez ostatnie miesiące. Obracał się w towarzystwie uczniów, a z nowymi zasadami Wanga ta relacja może zostać skrócona.
***
-Momentami aż za bardzo mnie przerażasz. Powinnaś zacząć się leczyć. Co nie zmienia faktu, że twój plan jest genialny i warty realizacji. Tym powinnaś wystarczająco udowodnić swoje wysokie postawienie w rodzinie. Nie masz co się powstrzymywać. - Adam nie ukrywał, że pewne pomysły Marii były niepokojące nawet dla niego. Jednak jeszcze bardziej warte przedyskutowania było to, że Beilschmidt coraz częściej sięgała po papierosy. Zostawała mu troska z dawnych lat. Martwił się o dawną ukochaną i widząc jej zapędy podchodzące pod nałóg chciało mu się na nią krzyczeć. Były na tym świecie osoby, o które pragnął walczyć.
-Właśnie o to chodzi! Powodowanie u innych strachu jest najlepszą rzeczą na świecie. A pozbycie się dziecka Elizy i Rodericha raczej zaspokoi mnie na długie lata. Może nawet do śmierci. Jej poronienie jest moim celem. - Dla osób z zewnątrz te słowa naprawdę mogły być niepokojące. Łukasiewicz się przyzwyczaił. Przytulił kobietę od tyłu, delikatnie całując ją w policzek. Sam już nie wiedział czy ją kocha, czy jednak jest to zachowanie czysto przyjacielskie. - Pomożesz mi w tym, prawda? - Zapytała chłodno.
-Oczywiście, że tak! Obiecałem ci, że pomogę ci w kryzysowych sytuacjach. A że dzięki tobie nie siedzę w więzieniu, to muszę jakoś się odwdzięczyć. Zasługujesz na moją pomoc. - Białowłosa uśmiechnęła się na swój typowy sposób, uwalniając się z uścisku niebieskookiego. Ponownie przypomniała sobie o swojej dawnej ciąży z młodego okresu życia. Dawna ona strasznie głośno się w niej odzywała i mówiła, aby nie zabierała życia dziecku oraz młodej matce, lecz ignorowała to i robiła swoje. Nie mogła przejmować się swoją nieaktualną empatią sprzed lat.
-Niezmiernie mnie to cieszy. Mam nadzieję, że nie zrezygnujesz w połowie i będziemy razem do samego końca. Zależy mi na wspólnej współpracy i jak najlepszym pomysłach na wykurzenie Erizabety i dziecka z gry. Nie są nam potrzebni. - Ich destrukcyjny taniec dalej się toczył i nic nie zapowiadało, że niedługo się skończy. Adam posłał Marii mocno tajemniczy uśmiech, przypominając sobie o swoim dawnym planie na spełnienie pragnienia życiowego.
-Mam w planach jakoś zmusić Erizabetę i Feliksa do związku. Kiedy uda mi się sprowadzić go do domu, a ty zyskasz wystarczająco dużo zaufania u Elizy, postawimy im ultimatum i będziemy kazali być ze sobą. Przy okazji pozbędziemy się dziecka Rodericha. Nie uśmiecha mi się trzymanie w rodzinie obcego bachora. - Beilschmidt zaśmiała się, kompletnie zgadzając się pod każdym względem z Łukasiewiczem. Czasami miała wrażenie, jakby rozumieli się bez słów i czytali sobie w myślach. To było absolutnie cudowne.
-Niech te plany dojdą do realizacji i coś porządnego z tego wyjdzie. Takie skrzywdzenie Rodericha będzie doskonałe, a Feliks pewnie nie poradzi sobie ze świadomością, że Gilbert został mu odebrany, dlatego szybko ze sobą skończy. Życie idealne! - Obydwoje ponownie się do siebie uśmiechnęli, postanawiając niedługo wziąć się za realizację planu. To było zbyt doskonałe, aby tak po prostu zrezygnować i nigdy nie doprowadzić do spełnienia tego cichego marzenia. Przytulili się ostatni raz, zanim każdy z nich udał się do własnego domu, żeby zająć się własnymi sprawami.
***
Nie wiem co sądzić o tym rozdziale. Mówiąc całkowicie szczerze, nie podoba mi się on jakoś bardzo. Mogę nawet powiedzieć, że jestem nim zawiedziona. Jednak staram się dostrzegać pozytywy we wszystkim co napiszę, dlatego w trakcie poprawiania skupiłam się również na tym co dobrze wyszło i wcale moja opinia nie jest zupełnie zła. Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał. Chętnie dowiem się co dokładnie o nim myślicie.
Wiele się działo w tym rozdziale. Poczynając od rzeczy negatywnych, a kończąc na rzeczach negatywnych. Muszę przyznać, że już trochę mam dosyć tych dram i chciałabym napisać coś spokojniejszego. Nie sądzę, aby Afekt mi wystarczał. Jednak dopnę Panaceum do końca i nie bójcie się, że to opowiadanie zawieszę. Będzie ono na spokojnie kontynuowane, lecz rozdział będzie w swoim czasie. Przepraszam was za to, że rozdziału w czwartek najpewniej nie będzie, tym bardziej, że obiecywałam na początku roku nie robić sobie wielkich przerw. Liczę na wasze zrozumienie. Po prostu zależy mi na tym, żeby rozdział dobrze wyszedł, a obecnie nie mam chęci do pisania czegoś wielce dramatycznego, jak właśnie Panaceum.
Wiem też, że pewnie ten rozdział wywołał w was wiele emocji, niekoniecznie tych dobrych. Zapewne w wielu momentach mieliście w swoich głowach wielkie znaki zapytania i niejednokrotnie chcieliście przelać swoje zastanowienie do komentarzy. Niektóre rzeczy potoczyły się cholernie niezrozumiale i wypadałoby je wytłumaczyć. Dlatego przychodzę z wytłumaczeniami dla osób, które nie rozumieją w ciągu dalszym dlaczego dane postacie zachowały się tak, a nie inaczej.
Roderich - Pewnie was wkurzył tym jak postąpił wobec Elizy. Zapewne spodziewaliście się, że zaopiekuje się Erizabetą i będą kochającą się rodziną, ale jednak nie. Po pierwsze, tak byłoby nudno. Po drugie, Roderich zrobiłby to wbrew sobie. Nie jest przygotowany na bycie ojcem, spanikował, zaczął się bać, i przy okazji jest zajęty innymi sprawami, jak zajęcie się pracą i Yao. Nie ma teraz w głowie zajmowania się rodziną i wychowywania dzieciaka. Kiedy będzie gotowy, wróci do Elizy i wtedy raczej będzie względnie dobrze. Choć Erizabeta łatwo mu nie wybaczy tego zostawienia oraz rozstania. W skrócie, Roderich po prostu się wystraszył i nie jest gotowy. Żadne uzasadnienie, po prostu jest idiotą.
Erizabeta - Głównie chodzi mi o kwestię jej strachu i chęci aborcji. Strach jest raczej zrozumiały. Jest młoda i nie ma w głowie zajmowania się dzieckiem. Wystarczająco było podkreślone, że ma plany na siebie i potomstwo chciała za kilka lat. Co do aborcji, nie miałaby nerwów na zrobienie tego. Krzyczała o niej pod wpływem emocji i rozpaczy, a gdy się uspokoi, to na spokojnie zaakceptuje dziecko i nawet nie pomyśli o pozbyciu się go. To w ciągu dalszym jej dziecko.
Feliciano i Ludwig - GerIta w tym opowiadaniu jest jakąś tragedią pod względem wydarzeń i logiki. Właściwie, to tak mogę określić całą opowieść, ale sobie odpuszczę ten jeden raz. Dlaczego postanowili zakończyć swoją relację, mimo chęci bycia ze sobą? Ludwig postanowił dać Feliciano szansę na znalezienie kogoś bardziej wartościowego. Przy okazji chce, aby w spokoju się wyleczył, a on będzie mu tylko przeszkadzać. Z kolei Feliciano wie, że uczucie szybko nie minie i trochę się namęczy, zanim zapomni o Ludwigu. Mimo tego, nie ulega tej miłości i pnie do swojego celu. Nie ufa już tak bardzo Ludwigowi i mimo miłości, nie wyobraża sobie dalszego związku z nim. Chyba to tyle co miałabym o nich powiedzieć.
Jak coś jeszcze jest niezrozumiałe, to pisać w komentarzu. Postaram się porządnie wytłumaczyć o co chodzi.
To na tyle w tym rozdziale! Naprawdę liczę na pozytywny odzew, a jak coś macie mi do zarzucenia, to śmiało piszcie w komentarzach. Bez krytyki nie jestem w stanie iść w górę. Do zobaczenia może w czwartek! Jednak dalej nie obiecuję tego w stu procentach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro