[32] Nowe życie
10810 słów.
Feliks, Feliciano i Erizabeta się wkurwili. Te słowa idealnie oddają ten rozdział.
*** 27 marca ***
Yao drastycznie różnił się od Francisa swoim sposobem rządzenia szkołą. O ile Bonnefoy akceptował wszystkie dziwactwa, a gdy ktoś miał jakiś problem, to automatycznie takiej osobie pomagał, tak Wang wprowadził rygorystyczne zasady, zabraniając wielu rzeczy i jak uczeń miał kłopot związany z czymś zakazanym, zamiast otrzymać pomoc dostawał poniesienie konsekwencji. Nie uważał, że jest złym dyrektorem. Po prostu twierdził, że Francis podchodził do szkoły ze zbyt dużą lekkością na duszy. Obowiązkiem dyrektora było utrzymanie porządku, a nie robienie większego burdelu.
-Zastanawia mnie czego od nas chce. Mam nadzieję, że nic złego. Nie potrafię mu zaufać. - Erizabeta i Roderich zostali niezwłocznie wezwani do gabinetu dyrektorskiego w ponoć bardzo ważnej sprawie. Yao chciał porozmawiać z nimi o rzeczy, która skutecznie niszczyła dobre imię placówki. Jego zdaniem plotka o domniemanej ciąży uczennicy z nauczycielem może szybko przenieść się poza szkołę i zanim się obejrzą, media będą o tym huczeć. Czasami zdarzały się takie sytuacje, tym razem pewnie nie będzie inaczej.
-Również mnie to zastanawia. Zgaduję, że to nic złego. Wang nie wydaje mi się konfliktową osobą i na razie był do wszystkich nastawiony pokojowo. Na tyle co go poznałem jestem w stanie stwierdzić, że na pewno nie ma wobec nas złych intencji. - Pozory umiały zdziwić. Kiedy władza uderza do głowy i jest się świadomym jakie błędy popełnił twój poprzednik, zachowanie może się zmienić gwałtownie. Tak jest w tym przypadku. Według Yao robił dobrze i chciał naprawić szkołę po akcjach Francisa, tym samym ratując go od kary kuratorium.
-Jak cudownie, że już jesteście. - Powiedział łagodnie dyrektor, zauważając wchodzących gości do jego gabinetu. Starał się wytwarzać pozory niegroźnego, pragnącego dla każdego dobrze opiekuna. Za takiego podawał się Bonnefoy, a obiecał sobie, że nawet w najmniejszym stopniu będzie się na nim wzorować. Lecz pierw trzeba naprawić szkołę. - Usiądźcie, proszę. - Eliza niepewnie spojrzała na Edelsteina. Błagała go, aby stąd poszli i odpuścili sobie tę rozmowę, jednak nie było wyjścia. Musieli porozmawiać z Wangiem i dowiedzieć się czego od nich chce. - Domyślacie się po co was wezwałem?
-Nie, nie domyślamy się. To coś poważnego? - Zapytał szatyn, siadając na krześle. Dalej czuł przerażony wzrok dziewczyny na sobie. Pewnie odsunął jej krzesło i zachęcił do siadania. Wspierał ją i był od tego, by w razie kryzysu ją wesprzeć. Brązowooki przytaknął twierdząco na pytanie nauczyciela. Przeszły po nich gwałtowne dreszcze. Złamali jakiś punkt regulaminu, o którym nie wiedzieli? Jednak co to mogłoby być? - Nie kojarzę, żebym razem z Elizą zrobił coś złego.
-W czasie panowania Francisa faktycznie mogła to nie być zła rzecz. Obecnie biorę pod uwagę regulamin i ogólnie przyjęte zasady, które nie są zapisane na żadnym papierze. Zależy mi na tym, aby kuratorium ani sanepid nie przyczepił się do czegokolwiek. Francis raczej nie przejmował się tym, co nad nim siedziało i działał. - Nadal nie rozumieli o co chodzi dyrektorowi. Był pewny swoich słów, jak i święcie przekonany, że nagle może zniszczyć komuś życie prywatne. - Po szkole rozniosła się plotka, że będziecie mieli dziecko. Jak bardzo realna jest ta plotka?
-Słucham?! - Hedervary oparła się mocniej o siedzenie, biorąc nagły wdech. Domyślała się, że wśród uczniów ta plotka jest powszechnie znana, lecz nie sądziła, że dotrze to nawet do dyrekcji. Zapewne wszyscy nauczyciele o tym wiedzieli. - To nie jest prawda! Inni uczniowie wymyślili sobie, że skoro jestem z Roderichem, to pewnie jestem z nim w ciąży, ale przysięgam, że to jedynie wymysł innych. Uważamy w łóżku i nie chcemy dziecka. - Plotka była silna. Wiedzieli o niej wszyscy i cicho spekulowali ile w niej prawdy. Yao nie chciał wierzyć w wymówki uczennicy. Typowe panikowanie do prób zatuszowania faktycznego problemu.
-Plotka skądś się wziąć musiała. Nawet jeżeli nie jesteś w ciąży, to dalej jesteś w związku z własnym nauczycielem. Wiecie, że jest to zakazane? Z tego może wybuchnąć poważny skandal i imię szkoły zostanie zniszczone. Gdyby sanepid się o tym dowiedział, momentalnie Francis albo ja zostałbym wyrzucony z pracy, a wy mielibyście problemy prawne. Takie romanse są potępiane, niezależnie od tego czy obydwoje jesteście pełnoletni, czy któreś z was jeszcze jest przed osiemnastką. Nikogo też nie obchodzi, że kiedyś się znaliście i uczucie mogło istnieć jeszcze wtedy. Kuratorium patrzy na teraźniejszość. Jak do tego dojdzie ciąża, będzie gorzej. - Skandalem było to, że za miłość ponosi się konsekwencje. Szkoła to jedno, miłość i związki są drugim.
-Z jakiej racji mamy za to ponieść konsekwencje? Nie krzywdzimy tym nikogo i nie pokazujemy naszego związku zbyt bardzo w szkole. Głównie jesteśmy ze sobą poza nią. Kuratorium nie może nam czegokolwiek zrobić, a ty nam nie będziesz kazał ze sobą zerwać. - Roderich wyklinał w myślach osobę, od której plotka po raz pierwszy wyszła. Bez tego Yao by o tym nie wiedział i nie robiłby dramy. - Wiedziałeś o moim związku z Erizabetą wcześniej. Dlaczego wtedy nie robiłeś nam wyrzutów?
-Gdyż nie byłem dyrektorem. Niejednokrotnie mówiłem Francisowi, że wasz związek, i nie tylko wasz, może mu zaszkodzić i kuratorium zrobi awanturę za zezwalanie na to. Ja was ostrzegam. Sprawa z ciążą jest znana w całej szkole. Wiedzą o tym uczniowie oraz nauczyciele. Prędko stanie się to tradycyjnym tematem przy codziennym obiedzie, a wtedy sprawa dojdzie do mediów i będzie głośno. Media kochają takie sprawy. To medialny skandal. Ile razy pisano o ciąży nastolatki z nauczycielem? - Wiele razy. Dotarło do nich w jak słabej sytuacji się znajdują. Spojrzeli na siebie zmartwieni, rozmyślając nad przyszłością. - Razem z innymi nauczycielami będziemy potępiać związki uczniów z nauczycielami. Dla dobra waszego oraz szkoły.
-Za czasów Francisa wszyscy wiedzieli o naszym związku i nie robiono z tym problemów. Dlaczego niby teraz mają się sprzeciwiać? Nie zmienisz cudzych poglądów z dnia na dzień. - W Edelsteinie coś intensywnie pękało. Chcieli zaszkodzić mu i jego ukochanej. I najpewniej domniemanemu dziecku. Nie mógł przejść obok tego obojętnie.
-To tylko kwestia czasu. Jestem zmuszony cię zawiesić, Roderich. Na długi czas nie będziesz nauczycielem i tak będzie do odwołania. Najpewniej dopóki Erizabeta nie opuści tej szkoły. - To był cios w kolano. Roderich zdenerwował się do końca i o mało nie zaczął się drzeć na Yao, że jego zachowanie jest radykalne. Eliza z trudem trzymała się od płaczu. Liczyła na to, że szkoła będzie przyjaznym miejscem, a zamieniało się w piekło.
-Nie możesz tego zrobić. - Powiedziała cicho dziewczyna, zaciskając dłonie w pięści.
-Mogę zrobić wszystko. Radzę upewnić się czy aby na pewno jesteś w ciąży, a w razie jej istnienia będziemy kombinować. I również polecam ostrzec przyjaciół i rodzeństwo. Oni nie są w tej sprawie pomijani. - Hedervary bez słowa wstała i pociągnęła Rodericha za sobą, szybko wychodząc z pomieszczenia i z hukiem zamykając drzwi. - Ma charakterek. - Stwierdził Wang, oglądając sytuację. Dalej twierdził, że robi dobrze. Dobro szkoły jest najważniejsze, a takie ekscesy mogą poważnie zaszkodzić każdemu.
***
Padła ostateczna decyzja, mówiąca o tym, że Feliciano po stuprocentowym powrocie do siebie po utracie przytomności trafia na specjalny oddział dla anorektyków. Tego nie można było dłużej ignorować, a lekarze wspólnie stwierdzili, że nagłe osłabienia oraz straty przytomności są spowodowane właśnie tym. Vargas musiał się leczyć, czy tego sobie życzył czy też nie. Wiedział, że robią to dla jego dobra i powoli dopuszczał do siebie myśl, że za bardzo się zaniedbał. Widział swój stan i jakie przynosiło to efekty. Nie był zdrowy. Nie można było go zaliczyć do osób, które sobie samodzielnie radzą.
-Mówiąc szczerze, to cieszy mnie, że niedługo będę miał okazję do wyleczenia się. Mam dosyć wiecznych problemów ze zdrowiem i chcę w końcu być szczęśliwy. Z wami, sam ze sobą. - Takie wyznania uwielbiał Ludwig, jak i Lovino. Trudno im się siedziało obok siebie bez kłótni. Starali się nie okazywać wzajemnej nienawiści blisko Feliciano, byle nie robić mu przykrości i pozwolić chwilowo zapomnieć o swoim rozdarciu w kwestii zaufania. - Liczę na wsparcie od was!
-Spokojnie, dostaniesz je i nawet coś więcej. Nie zostawimy cię w tak ważnej chwili. Możesz na nas polegać. - Jednak ciężko było ukryć to, że w momencie gdy mówił Beilschmidt, starszego Vargasa coś skręcało w środku. Te jego sztuczne zapewnienia, że Feliciano wesprze i otoczy opieką. Udawany uśmiech oraz zmuszanie się do nazywania rudowłosego swoim ukochanym skarbem. A złotooki nadal żył w błogiej nieświadomości i twierdził, że to blondyn jest jego sojusznikiem. - Już niedługo rozpocznie się twoje leczenie i będziemy szczęśliwi.
-Mam nadzieję, że będziemy! Zaczyna się lepszy rozdział w moim życiu i nareszcie jest szansa na prowadzenie zdrowej egzystencji. Będę starał się nie wycofać i walczyć do samego końca. Wiem, że walka może trwać długie miesiące, lecz warto spróbować. - Zastanawiało ich czy Vargas kontynuuje mówienie swoich suchych obietnic i po wyjściu z tego szpitala będzie się wyrywał, nie chcąc się leczyć, czy naprawdę obiecywał, że się za siebie weźmie. Padało tyle obietnic tego typu i nigdy się z nich nie wywiązywał. - A ty Lovino, cieszysz się z mojej decyzji?
-Jak mógłbym się z tego nie cieszyć? Jestem bardzo zadowolony z twojego sukcesu i nie mogę doczekać się efektów. Mam nadzieję, że się z tego nie wycofasz. - Można powiedzieć, że Romano zbierał się po stracie ukochanego. W żałobie nie można być wiecznie i choć dalej ubolewał po śmierci Antonia i braku możliwości związku z nim, otaczał się kochającą rodziną, ofiarującą mu wsparcie. Zakończył spór z bratem i znowu żyli razem w zgodzie. - Wielka szkoda, że nadal otaczasz się kłamcami, gdy wszystko idzie w tak dobrą stronę.
-Sugerujesz coś? - Nietrudno było wywnioskować, że kiedy Lovino wspominał o kłamcach, to miał na myśli Ludwiga. Nie ufał mu, nie lubił go, nawet go nie tolerował jako partnera swojego brata. Feliciano głośno westchnął, domyślając się do czego zaraz dojdzie. Błagał o jeden spokojny dzień, gdy jego bliscy nie będą się ze sobą kłócić i posądzać o cokolwiek. Widocznie jest prośby nie zostały wysłuchane. - Rozumiem, że mnie nienawidzisz, ale mógłbyś odpuścić chociaż dzisiaj. - Dodał Beilschmidt.
-Nie będę odpuszczał, dopóki Feliciano nie zrozumie, że chodzi za rączkę z kłamcą. Może w końcu pojmie jak bardzo jest wykorzystywany. - Nie było nic złego w stwierdzeniu tego, a zielonooki mówił samą prawdę. Takie słowa zaczynały być krzywdzące, kiedy jego brat leżał dosłownie przed nim i dokładnie słuchał jego słów. - Nie zrozum mnie źle, Feliciano. Cieszy mnie, że masz kogoś, ale ta osoba niedługo bardziej cię skrzywdzi. - To zaczynało robić się śmieszne. Romano uśmiechnął się do rudzielca, próbując dać mu wsparcie. Był jedynym, który dawał mu takie prawdziwe. Usłyszał ciche prychnięcie Beilschmidta, a widząc, że ten łapie dłoń partnera prawie go uderzył.
-Błagam was, przestańcie ciągle się kłócić! Ja ocenię kto z was kłamię. Jeżeli Ludwig kiedyś się przyzna do tego, że rzekomo udaje, to w porządku. Jest ze mną szczery i to doceniam. Nie potrzebuję twoich spekulacji, Lovi. - Vargas na dłuższą chwilę uciszył rodzeństwo, pozwalając blondynowi na odetchnięcie. Na pewno nie będzie tak łatwo z jego reakcją po dowiedzeniu się o grze. Ludwig to wiedział i od paru dni próbował wymyślić najłagodniejszy sposób na powiedzenie o tym. Wyobrażał sobie łzy ukochanego, jego cierpienie, demotywację do walczenie o siebie. Przecież nie mógł mu tego zrobić teraz! Lecz jak nie teraz, to kiedy?
-Wybacz, znowu mnie poniosło. Ukrycie marzę o tym, aby twój ukochany nie okazał się oszustem i jedynie sobie coś ubzdurałem. - Kpiący uśmiech padł w stronę Beilschmidta. Doskonale go na sobie czuł i domyślał się co Lovino musi o nim myśleć. Pewnie, że lubi wykorzystywać innych ludzi. Raczej oni go. Jednak wolał o tym nie mówić.
-Nie jestem kłamcą i jedynie wymyślasz chore teorie. Zrozumiałe jest, że nadal cierpisz, ale nie jest konieczne niszczenie innym życia na rzecz własnej satysfakcji. Ponoć twoja żałoba się skończyła. - Wyciąganie cudzej straty dla wygrania dyskusji było już wyższym poziomem skurwysyństwa. Romano święty nie był, jednak próbował się powstrzymać i nie wyskakiwał z takimi tekstami. Nie brał cierpienia Ludwiga i mu o nim nie przypominał.
-Nawet nie próbuj mnie poniżać śmiercią Antonia. - Zaczął poważnym tonem Vargas, zanim podniósł rękę na wroga. - Pogódź się z faktem, że nie jesteś dobrą opcją dla Feliciano i zasługuje na kogoś lepszego! Notorycznie go krzywdzisz i jeszcze ciągniesz dalej swój cyrk, mając nadzieję, że nikt się nie zorientuje. Zorientowali się wszyscy, więc możesz to zakończyć! - Brązowowłosy gwałtownie wstał z krzesła, szykując się na atak. Okazywało się to trudniejsze, niż chciał.
-W takim razie nie osądzaj mnie o coś, czego nigdy bym nie zrobił! Kocham Feliciano i nigdy bym nie odważył się na skrzywdzenie go. - Patrzyli na siebie wrogo, planując atak. Kompletnie zapomnieli o tym, że obok nadal jest Feliciano i ze łzami w oczach im się przygląda. Krzywdzili go tym.
-Przestańcie w tej chwili! - Krzyknął rudowłosy łamiącym się głosem. Pozostała dwójka szybko na niego spojrzała, przypominając sobie o jego obecności. - Wyjdźcie stąd i dajcie mi spokój. Jak przemyślicie swoje zachowanie, to wróćcie. Jednak na razie chcę być sam. - Dotarło do nich jaki błąd popełnili. Rozpędzili się w swojej wzajemnej nienawiści i rzucali słowami, które bardziej raniły Feliciano, aniżeli ich samych. Beilschmidt chciał przeprosić, lecz złowrogi wzrok został mu posłany i uniemożliwił to. Bez słowa wraz z Lovino opuścił salę, zostawiając załamanego rudzielca samego. W spokoju oddał się płaczu i myślom, czy dalsze życie z nimi ma sens.
***
-Feliks, wracaj tutaj w tej chwili! Naprawdę nie masz o co się martwić i dostaniesz ode mnie miłość i wsparcie, którego tak oczekujesz. - To nie mieściło się w głowie. Nie rozumieli jakim cudem Adam wygrał rozprawę, choć nie do końca. Był pod ścisłą kontrolą policji. Był stale pilnowany i każdy najbardziej podejrzany ruch był brany pod uwagę, przez co momentalnie zjawiała się policja i mogli go zabrać. Starał się stwarzać pozory osoby, która przemyślała swoje akcje i teraz chciała dla wszystkich dobrze. Nie spodziewał się, że Feliks postanowi tak szybko uciec.
-Zapomnij o tym! Ja chcę być wolny i prowadzić szczęśliwe życie, a nie być wiecznie od ciebie zależnym i czuć jak robisz mi krzywdę. Skończyły się czasy strachliwego Feliksa, którym wszyscy mogli manipulować. - Łukasiewicz szybko wkładał torby ze swoimi rzeczami do bagażnika samochodu Gilberta. Robił to z niewyobrażalną złością oraz prędkością. Już w tej chwili chciał znaleźć się w domu ukochanego i ponownie poczuć aurę prawdziwej rodziny i bezpieczeństwa. Korzystał z faktu, że ojciec obecnie nie był wobec niego brutalny. Jednak dalej go nienawidził i pragnął jego końca.
-Błagam cię, Feliks. Pobyt w areszcie mnie zmienił i próbuję być lepszą osobą. Daj mi szansę i pozwól pokazać, że nadal umiem być dobrym ojcem i o ciebie dbać. - Adam podszedł do syna i spróbował go przytulić. Jednak przez nagły, morderczy wzrok zielonych oczu przeszły po nim dreszcze i odruchowo się odsunął. Już wiedział po kim syn patrzy na swoich wrogów tak strasznie. Magdalena również tak na niego patrzyła, gdy wobec niej przesadzał. Niespodziewanie Gilbert popchnął go, żeby był dalej od Feliksa. Nie mógł mu pozwolić na taką bliskość z nim.
-Widzimy, że kłamiesz, i że chcesz Feliksa wykorzystać. Naprawdę bierzesz nas za takich idiotów, którzy twierdzą, że jak ładnie nas przeprosić i będziesz zapewniać zmianę na lepsze, to nagle ci uwierzymy i postanowimy stać przy tobie ramię w ramię? Błagam cię, szanujmy się. Wiemy, że niedługo byś zaczął Feliksa bić i zakazałbyś mu kontaktu ze mną. - Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Gilbert oraz Adam dalej sobą gardzili i pragnęli wzajemnie pomordować. Rywalizowali o to, kto będzie miał większy wpływ na Feliksa i kto będzie mógł nim rządzić.
Choć rządzeniem można było to nazwać pod względem ojca Łukasiewicza. Beilschmidt tylko chciał jego dobra i bezpieczeństwa. Momentalnie zgodził się na to, by partner od razu się do niego przeniósł niedługo po ogłoszeniu wyników rozprawy sądowej. Nie pozwoli Adamowi na krzywdzenie jego ukochanego i ustawianie ich związku, jak tylko mu się podoba.
-Adam, odpuść! Jeżeli naprawdę chcesz dobrze dla syna, to daj mu odejść, przemyśleć pewne sprawy i niech będzie szczęśliwy przynajmniej na ten moment. Jeszcze będziesz miał okazję na przeproszenie go. - Magdalena wyszła z domu, stając blisko męża i obserwując, jak zielonooki prawie kończy chowanie swoich rzeczy do pojazdu. Była zadowolona z jego pewności w decyzji. Nareszcie nie obawiał się, że coś stanie się jej albo Radmili. Dbał o własne dobro i zgadzał się z Beilschmidtem w tym, że powinien zadbać o siebie.
-A kto powiedział, że ja chce od niego przeprosin?! Jedyne czego od niego oczekuję, to dania mi spokoju i pozwolenie na normalne rozwijanie się i prowadzenie swojego życia, jak mi się podoba. Nikt nie będzie we mnie ingerował. - Stanowczość w głosie Feliksa była wręcz niepodobna. Z wystraszonego chłopca, który wszystko ukrywał, zrobił się pewnym siebie facetem, któremu zależało na swoim bezpieczeństwie i nie wierzył w sztuczne obiecywanie zmiany na lepsze. Zdenerwowanie robiło ciekawe rzeczy z ludźmi. - Za późno, miał swoją okazję.
-Jedziemy już? - Zapytał z uśmiechem albinos, szykując się do siadania przed kierownicą. Blondyn pewnie przytaknął, wsiadając do samochodu i machając na pożegnanie matce. Ojciec nie zasługiwał. Naprawdę najpierw potrzebował kilkudniowego posiedzenia w areszcie, by teoretycznie się zmienił? Pozostawało pytanie czy na lepsze, a może na gorsze. Wiedział, że na gorsze. Temu gościu nie można zaufać. - No to ruszamy. - Skwitował krótko białowłosy, gdy partner zapiął pasy. Chwila i już byli daleko od rezydencji Łukasiewiczów.
-Nawet nie wiesz jak cieszę się z tej decyzji! Dalej nie potrafię uwierzyć w to, że wygrał tę rozprawę i wolno go puścili. Co mi po tym, że go kontrolują, skoro idealnie nauczył się kłamać i tuszować swoje błędy?! - Oburzenie Łukasiewicza podchodziło pod urocze. Lecz nie o to tutaj chodziło. Poglądy te podzielał z Gilbertem i zastanawiali się jakim idiotą trzeba być, aby na wolność wypuścić wariata. Przynajmniej byli razem. - Jestem pewny, że ktoś wyłożył pieniądze na jego wolność.
-Kto mógłby wyłożyć na to pieniądze? Nie wydaje mi się, żeby jakiś jego znajomy miał wystarczająco kasy, a jednak by przekonać sąd potrzeba naprawdę sporej fortuny. - Obydwoje zaczęli poważnie się zastanawiać kto mógł dać pieniądze. Feliks nie kojarzył, aby znajomi ojca mieli sporo w kieszeni. Raczej należeli do typowych desperatów, którzy mogą każdego dnia zbankrutować. Gilbert nie znał się na tyle na znajomych Adama, by zaglądać im w portfel. Mocniej ścisnął dłoń Łukasiewicza, którą w międzyczasie złapał. Coś mu zaczynało świtać.
-Mówiłeś, że Maria zgarnia sporo pieniędzy z odszkodowania i z emerytury. - Odszkodowanie było za nagłą śmierć jej rodziców w wypadku. Zdobywała wiele kasy przez tragedię, po której nawet wiele nie płakała. Nie miała po kim. A patrząc na to, że pracę również miała dobrą, w kwestii emerytury było czym się chwalić.
-Faktycznie, miesięcznie otrzymuje sporą sumę, ale nie sądzę, żeby była na tyle wielka, by przekupić sąd i obronić Adama przed wylądowaniem w więzieniu. - Zamyślili się, próbując wymyślić coś jeszcze. Bardzo dobrze nie musiało być żadnych pieniędzy i niebieskookiemu po prostu się poszczęściło.
-To się łączy! Oni ze sobą współpracują i pomagają w trudniejszych sytuacjach. Maria wcale nie musiała wykładać na stół nie wiadomo jakiej sumy, aby udało jej się uratować Adama z niebezpieczeństwa. Poza tym, wspominałeś mi kiedyś, że ma też dużo odłożone. Może odkładała to wszystko na odpowiedni moment, który nadszedł teraz. - Można było tworzyć miliard teorii. Prawdy najpewniej się nie dowiedzą. Najbardziej istotny był fakt, że ojciec blondyna nadal był na wolności i mógł zrobić im krzywdę.
-To nie ma znaczenia. Skupmy się na tym, by wsadzić Adama za kratki. Jednak nie teraz. Musimy odpocząć, nabrać sił, poszukać prawników oraz znaleźć haki na niego, które w stu procentach go zniszczą. Lecz obecnie zajmijmy się sobą. - Stanęli na czerwonym świetle, oczekując dalszej drogi. Beilschmidt dwuznacznie uśmiechnął się do Łukasiewicza, po chwili krótko całując go w policzek. Zielonooki zaśmiał się słodko, rumieniąc się na twarzy. Nie mieli zamiaru powtarzać wyczynu z niedawna, ale jakieś zbliżenie nasuwało się na myśl.
-Masz rację, to nie jest czas i miejsce na przejmowanie się Adamem i jego wolnością. Mamy od niego chwilowy spokój i dopóki nam nie zagraża, możemy odpocząć. - Powstrzymali się od większych namiętności. Do domu albinosa nie było daleko i dosłownie góra trzy ulice dzieliły ich od wyznaczonego celu. Starali się znaleźć w tym pozytywy. Mieli więcej motywacji do walki. Na pewno to wygrają, nie było innej opcji.
*** 30 marca ***
Zastanawiało ich po jaką cholerę Yao robił apel niedługo po rozpoczęciu swojego dyrektorstwa. Zgadywali, że chodziło o nowe zasady, które wprowadzał do szkoły. Francis mocno by się załamał, gdyby to zobaczył. Mieli wrażenie, że decyzje Wanga były kontrolowane przez Bonnefoya, ale okazywało się, że stary dyrektor kompletnie odciął się od szkoły i zrobił sobie wakacje. Jedynie w kryzysowych sytuacjach będzie reagował. Uczniowie tworzyli różnorakie teorie o tym, co Yao odwala jako dyrektor, i że mocno się zmienił od kiedy nim został. Minęło kilka dni, a zmiany był cholernie odczuwalne.
-Miło mi was powitać na tym ważnym dla szkoły apelu! Mam nadzieję, że zrozumiecie moje decyzje i nie sprawią, że przychodzenie do tego miejsca stanie się męczarnią. - Wang wierzył w niemożliwe. Sam fakt, że nie mieli jak porozmawiać z Francisem na długiej przerwie był demotywujący. Obecnie było wielu uczniów, którzy dostawali od niego wsparcie, a teraz go zabrakło. Nie byli gotowi powierzyć swoich spraw obcemu człowiekowi.
-Debil. Próbuje wywrzeć na innych dobre wrażenie, przy tym uparcie starając się udawać Francisa. Chyba nie wie, że Bonnefoy miał tutaj własny fanklub i zmienił tę szkołę na lepsze. On może co najwyżej ją zniszczyć. - Wszyscy byli zaskoczeni tym, że Arthur zaczynał wychwalać Francisa. Kusili się o stwierdzenie, że Kirkland wybaczył mu dawne konflikty i go nawet polubił. Prawda była taka, że po prostu wybierał mniejsze zło i twierdził, że Yao nigdy nie będzie lepszy od Francisa, lecz on sam od Bonnefoya jest sto razy lepszy.
-Uspokój się, daj mu się oswoić z tą rolą i na pewno zachęci do siebie uczniów. - Berwald od zawsze doszukiwał się we wszystkich nawet odrobiny dobra. Kierował się przekonaniem, że nikt nie jest zupełnie zły i gdyby się spróbowało, można być lepszym człowiekiem. Do tej pory postrzegał Wanga jako dobrego współpracownika, choć tak samo jak pozostali widział niepewność w swoim stanowisku i chęć robienia na przekór Francisowi. Jednak nie wyskakiwał z tym przekonaniem jak Kirkland.
-Jak pewnie wiecie, Bonnefoy pozwalał tutaj na wiele rzeczy. Takich niekoniecznie dobrych również. - Zaczynało się robić nieciekawie. Jeżeli Yao zakaże wszystkiego, na co Francis przymykał oko, akceptował to albo łagodnie się tym zajmował, uczniowie będą w okropnej sytuacji i ta szkoła stanie się taka, jak każda inna. Nie do zniesienia. - Jedną z takich rzeczy było zezwalanie na pewne związki. - Trafił im się nietolerancyjny dyrektor, który rzygał na miłość? Pasowało to do Wanga, a jego klasa też była znana z mocno nietolerancyjnych poglądów.
-Francis zdecydowanie by się załamał, gdyby to usłyszał. Przecież on jest zwolennikiem każdej miłości, dopóki nie jest kazirodcza czy pedofilska, ani toksyczna. Naprawdę jestem ciekawy co ten dureń wymyślił. - Arthur nie miał zamiaru ukrywać się ze swoją nienawiścią do nowego dyrektora. I pomyśleć, że był jedną z pierwszych osób, której powiedział o swoim poważnym problemie z alkoholem. Zaledwie szkoła trzymała go przed ostatecznym skończeniem siebie.
-Tutaj się z tobą zgodzę. Jak zakaże w tej szkole na przykład, związków jednopłciowych, to się zdenerwuję. - Oxenstierna nie wyobrażał sobie ukrywania swojego małżeństwa, dlatego zależało mu na tym, żeby wszystko pozostało bez zmian. Dla pozostałych też tak było wygodniej. Jedna zmiana w zasadach mogła sprawić, że życie stanie się męczarnią. - Tak w ogóle, to zauważyliście, że nie ma Rodericha? - Na pozór głupie pytanie, lecz patrząc na to, że Edelstein rzadko komukolwiek wchodził w drogę i najczęściej rozmawiał tylko z braćmi i Bonnefoyem, to naprawdę można go przeoczyć.
-Z tego co wiem, to Yao go zawiesił z jakiegoś powodu. Nie wiem dlaczego, nie chciał powiedzieć. - Odpowiedział Gilbert, niechętnie przechodząc do słuchania dyrektora. Podejrzane było, że zaraz po zaczęciu nowej kariery Wanga, Roderich został oddalony od uczenia. To musiało mieć drugie dno. Nie przypominali sobie, żeby ta dwójka się nienawidziła lub ogólnie miała jakiś konflikt, więc sprawa była jeszcze ciekawsza.
-Doszły mnie słuchy, że powstało parę romansów między nauczycielami i uczniami. Widocznie Francis uważał, że nikt nigdy się o tym nie dowie i taka informacja nie dotrze do kuratorium, czy sanepidu. Dla dobra tej szkoły, waszego, mojego, nauczycieli oraz samego Francisa, oficjalnie przy was wszystkich daję definitywny zakaz na wchodzenie w romantyczną relacją nauczycielom z uczniom. Jest to podważenie zasad, a akurat tej nie powinno się łamać dla własnego dobra. Wydaje mi się, że powiedziałem to wystarczająco wyraźnie. Jest jeszcze kilka drobniejszych zmian, lecz o nich przekonacie się w międzyczasie.
Dotarło do nich czego Yao zakazał. Kiedy powoli pozbywali się jednego problemu, na jego miejscu pojawiał się następny, silniejszy. Okazywało się, że nie będą mogli dłużej okazywać sobie uczuć na przerwach, na lekcjach nie będą mogli żartobliwie ze sobą flirtować i doprowadzać tym klasy do łez rozbawienia. Ich relacja w tym miejscu stanie się ograniczona, bezsensowna, bliska końca. Korzystali z każdej chwili, a teraz jedne z wielu były im odbierane. Tylko dlatego, że się kochali i świat dał im takie położenie, a nie inne.
-To wyjaśnia dlaczego nie ma Rodericha. Dodając do tego tę plotkę... - Powiedział niepewnie Tino, przypominając sobie o związku Edelsteina z Erizabetą Hedervary. Nie miał nic przeciwko i tak jak zdecydowana większość pozostałych nauczycieli życzył im powodzenia w życiu. Nie spodziewał się, że Wang może mieć z tym aż taki problem, a tyle lat jak pracował w zawodzie nauczyciela, nie słyszał, żeby kuratorium czy coś podobnego miało problemy z normalnym, zdrowym związkiem nauczyciela z pełnoletnim uczniem.
-To nie może się dziać. Przecież on nie może tego zakazać! To nawet nie powinno być jakkolwiek karalne. To zwykła miłość, która nikomu nie szkodzi. - Starszy Beilschmidt momentalnie zabrał głos po usłyszeniu tej dość mocno kontrowersyjnej decyzji dyrektora. Wcześniej dosłownie nikt nie patrzył na to krzywo, a nawet jak przyjeżdżał ktoś z kuratorium to nie pytano się, czy jakiś uczeń ma z nauczycielem głębszą relację. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
-Gilbert, uspokój się! Po lekcjach pójdziemy do Wanga i dokładnie z nim o tym porozmawiamy i wytłumaczymy sobie pewne kwestie. - Ludwig również nie ukrywał swojego wkurzenia. Nie mógł uwierzyć, że niedługo po tym jak przekonał się o swojej silnej miłości do Feliciano, teraz nie może tego okazywać. Mogło to komuś wydawać się niepoprawne i obrzydliwe, ale nikogo tym nie krzywdzili. Nie rozumiał dlaczego tak bardzo łączy się szkołę z życiem prywatnym.
-Mówiłem, że to debil! Jak Francis się o tym dowie, to dosłownie będzie jebał na podłogę swój stan psychiczny i pójdzie ratować szkołę i uczniów. Jeszcze bym zrozumiał, gdyby poprosił o nie afiszowanie się z tym jakoś bardzo, ale dosłownie tego zabrania. - Nawet Arthur nie wprowadziłby takich zasad. Zmienił się na przestrzeni miesięcy i próbował udowodnić, że nawet ze swoimi problemami z trunkami alkoholowymi potrafi być w porządku wicedyrektorem. Cud, że nadal był na tym stanowisku!
-Musimy coś z tym zrobić. Nie mam zamiaru udawać, że mnie i Feliksa nic nie łączy. - Białowłosy mimowolnie spojrzał na miejsce, gdzie siedzieli uczniowie. Łukasiewicz siedział na jednym z krzeseł skulony, ze zmartwioną miną, zapewne myśląc o tym, że niepotrzebnie zesłał na siebie oraz ukochanego problemy. To nie była jego wina. To po prostu Yao miał dziwne spojrzenie na świat i przejmował się rzeczami, o których inni by nawet nie pomyśleli.
-O tym trzeba powiedzieć Francisowi. Kiedyś mi stanowczo powiedział, że nie zabroni w tej szkole żadnej miłości, dopóki nie jest ona niepoprawna i krzywdząca. Skoro nie zakazał związków nauczycieli z uczniami, to pewnie to w zupełności akceptował. Stwierdził też, że nie pozwoli na zmienienie tej zasady komukolwiek. Chce zrobić z tego coś w rodzaju tradycji. W końcu miłości się nie wybiera. - Uśmiechnęli się odruchowo na myśl o poglądach Bonnefoya w miłości. Nie były to poglądy kontrowersyjne, ale na pewno urocze.
-Zdecydowanie trzeba mu o tym powiedzieć. - Młodszy Beilschmidt również pomyślał o ukochanym, a wyobrażając sobie jego smutek po dowiedzeniu się o tym, autentycznie zrobiło mu się go szkoda. Chciał go przytulić, powiedzieć, że będzie dobrze i nikt nie będzie ukrywać ich miłości, jednak nie miał jak. Wolał nawet nie wspominać o Erizabecie, która prawie płakała. Domyślał się skąd u niej taki napływ emocji. Jeżeli plotka jest w choć najmniejszym stopniu prawdziwa, ma powody do płaczu.
***
To był ten dzień. Miał on siać destrukcyjną prawdę, niszczącą ich relację, ale przynajmniej pozostawiającą wszelkie błędy z tyłu. Nie mogli tym żyć wiecznie i w głębi serca Ludwig miał nadzieję, że Feliciano mu wybaczy i nadal będą mogli być chociaż przyjaciółmi. W co on wierzył? Nie było na to szansy. Vargas posypie się psychicznie, gdy powie mu o swoim kłamstwie. Nie miał co liczyć na przebaczenie i tym bardziej błagać o cokolwiek. Był na straconej pozycji, lecz był gotowy się przyznać. Już wystarczająco skrzywdził Feliciano, więc mógł też skrzywdzić swoją miłość. Zasłużył na taką karę.
-Feliciano, koniecznie muszę ci coś powiedzieć. - Zaczął na wstępie, siadając na brzegu łóżka partnera. To był ostatni dzień pobytu rudowłosego w tym szpitalu. Dalej nie był pewny czy jest sens go niszczyć i mówić o tym w tej chwili. Vargas był przed zaczęciem się leczyć, a taką informacją go zdemotywuje. Jednak dusił się w swoim kłamstwie, a Lovino wystarczająco mu pokazał, że ukochany zasługuje na prawdę. Chłopak spojrzał na niego z delikatnym uśmiechem, kompletnie się nie spodziewając.
-Coś się stało? Zgaduję, że tak. Gdyby to była zwykła błahostka, nie byłbyś taki spanikowany. Spokojnie, cokolwiek się stało, nie będę zły. - Będzie zły i to bardzo. Beilschmidt to wiedział i psychicznie przygotowywał się do widoku łez rudowłosego. Szykował się do zobaczenia pięknych iskierek w złotych oczach. Wielka szkoda, że będą one spowodowane skrzywdzeniem ich właściciela.
-Błagam cię, tylko nie zrozum mnie źle i nie unoś się od razu. Zależy mi na tobie. - To na pierwszy rzut oka nieistotne wyznanie mogło mocno zaważyć na ich dalszej relacji. Łudził się, że Feliciano pamiętając o tym, że mu dalej na nim zależy nie będzie aż tak zdenerwowany i da mu szansę na wykazanie się ostatni raz z prawdziwą miłością. Robił sobie nadzieję, którą później sam zniszczy. Vargas posmutniał na twarzy, domyślając się, że zapowiada się trudna rozmowa.
-W porządku, postaram się nie zdenerwować. Wiesz, że ciężko jest mnie wyprowadzić z równowagi. - Ostatnio łatwo zniszczyli jego cierpliwość i doprowadzili do płaczu. Dzisiaj nie mogło być inaczej. Rudowłosy domyślał się, że chodzi o coś związanego z kłamstwem. Pojawiła się w jego głowie myśl, że brat przez cały czas miał rację i faktycznie był zaledwie zabawką w rękach ukochanego. Nie mógł tak zostać skrzywdzony. Niepotrzebnie łączył fakty.
-Wiesz, że cię kocham całym sercem i nie chcę dla ciebie źle, prawda? - Feliciano z łatwością przytaknął twierdząco, poszerzając swój uśmiech. Uwielbiał, gdy były mu zapewniane takie rzeczy. - Jesteśmy ze sobą od wielu miesięcy. Były chwile lepsze i gorsze. Pomagaliśmy sobie w wielu momentach, czasami dochodziło się większych kłótni, ale na ogół było naprawdę miło i cudownie się wspomina tamte dni. Raczej pamiętasz w jakich warunkach zaczął się nasz związek. - Blondyn miał coraz większe trudności z mówieniem tego. Pragnął się wycofać, lecz wszedł przez drzwi, do których nie miał już klucza.
-Oczywiście, że pamiętam. To były ciężkie czasy i kojarzę, że byłem bliski śmierci. Zawdzięczam ci to, że nadal żyję! - To sprawiło, że Ludwig poczuł się niewiarygodnie dobrze ze swoim udawaniem. Uratował cudze życie, ale jakim kosztem? Kosztem tego, że mógł mu je odebrać nieco później?
-Nie byłem z tobą szczery od początku. - Powiedział Beilschmidt cicho, niezrozumiale, ze słyszalnym wstydem. Brzydził się siebie za to i gdyby miał taką możliwość, cofnąłby czas i zrobiłby wszystko, aby nigdy Feliciano nie okłamać. Cierpliwie by czekał na miłość, a może życie wszystkich dookoła byłoby lepsze. Widział zaskoczenie Vargasa. Miał milion pytań, a zero odpowiedzi.
-Co masz dokładnie na myśli? Chyba nie to, że... - Tak, właśnie to miał na myśli. Okłamał go i udawał, że jest najważniejszą osobą w jego życiu, którą kocha całym sercem i chce dla niego dobrze. - Okłamałeś mnie? Lovino miał przez ten cały czas rację?! - Serce Ludwiga znacznie przyspieszyło. Zdenerwowanie lało się z dotychczas złotej fontanny radości. Teraz to było wyblakłe jeziorko irytacji i braku zaufanie do świata. - Nie mogę uwierzyć, że ty... Błagam, powiedz, że to tylko żart. - Nie potrafił porządnie się wysłowić i ubrać swojego cierpienia w słowa. To było dla niego stanowczo za dużo.
-Przykro mi, ale akurat teraz nie kłamię. - Odpowiedział krótko Ludwig, zanim Feliciano kompletnie zaczął płakać. Musiał dokładnie wytłumaczyć dlaczego zdecydował się na taki ruch. Mówienie, że robił to dla dobra ukochanego, nie, tak go nie może nazywać, Feliciano nie poskutkuje dobrze i może nawet sytuację pogorszyć. - Wtedy byłeś bardzo słaby. Prawie bliski śmierci. Wyznałeś mi swoją miłość i doskonale wiedziałem, że oczekujesz ode mnie tylko jednego. Abym się w tobie zakochał i był z tobą. Jednocześnie powtarzałeś, żebym się do niczego nie zmuszał i poczekał, lecz widziałem jak z dnia na dzień jesteś w coraz gorszym stanie i w każdej chwili możesz od nas odejść. Postanowiłem spełnić twoje marzenie i tym samym uratować ci życie. Widać, że nie podołałem. - To nie było żadne wytłumaczenie. Okłamał go i bawił się jego uczuciami, robiąc te wszystkie cudowne rzeczy w kłamstwie. To nie było prawdziwe. Nigdy nie było i nie będzie.
-Tylko to masz na swoje usprawiedliwienie? - Rzekł przez łzy rudowłosy, ledwo nadążając z wycieraniem mokrych śladów. Nic nie mogło go zatrzymać od rojenia ich, tym samym pokazując swoje załamanie. Wierzył, że to Romano mówi brednie i tak naprawdę jego związek z Ludwigiem jest dowodem na istniejącą perfekcję. Okazywało się, że prawdziwa odpowiedź była tuż przed nim, a i tak lgnął do nieprawdy. - Odpowiedz! - Krzyknął, kiedy Ludwig na dłużej zamilkł.
-Raczej nic takiego nie ma. Nic mnie nie usprawiedliwia. Chcę tylko dodać, że od dłuższego czasu zacząłem czuć coś innego, niż kłamstwo. Naprawdę cię pokochałem i jestem tego pewien. Na początku z mojej strony to było brednią, ale teraz jest to prawdziwe uczucie i naprawdę żałuję, że zaczynałem w tak okropny sposób. - To nadal go nie wybraniało. W ciągu dalszym wychodził w oczach partnera na obrzydliwego kłamcę, który bawi się cudzymi uczuciami pod pretekstem, że chce dla tej osoby dobrze.
-Nie okłamiesz mnie nigdy więcej. Brzydzę się tobą. Nawet nie wiesz ile mówienie tego wymaga ode mnie siły. Myślałem, że będziemy razem na zawsze, lecz okazuje się, że nigdy nie brałeś naszej relacji na poważnie... Idź stąd. Masz mi dać spokój. - Feliciano przerażająco spoważniał. Jego wyraz twarzy podkreślał słowa, które wypowiadał z obrzydzeniem oraz intensywnie wyczuwalną nienawiścią. Niemożliwe, by miłość tak szybko zamieniła się w gardzenie, ale na pewno to nie było takie czyste uczucie, jak przed godzinami. - Nie dotykaj mnie! - Krzyknął ponownie, gdy Beilschmidt spróbował dotknąć jego ręki i uspokoić.
-Feliciano, to nie tak, że nie brałem naszej relacji na poważnie! Po prostu chciałem cię uratować i trochę przyspieszyłem proces zaczynania związku. Teraz cię kocham i myślę, że możemy zacząć od początku. Naprawdę cię kocham. - To nie miało dłużej znaczenia. Po tym wyznaniu Vargas nie potrafił go obdarować szczerym uczuciem, a co dopiero wybaczyć i czule przytulić! Ta relacja została stracona. Na zawsze.
-Zapomnij, że ci uwierzę! Próbujesz się bronić, ale wychodzi ci to strasznie nieudolnie. Zostaw mnie w tej chwili. To jest koniec naszego związku i nie ma szans, że kiedyś go odbudujemy. Nie ma nas, nigdy nie było. Skoro przez ten cały czas kłamałeś, nie ma co nazywać przeszłości związkiem. Kłamałeś. - Rudowłosy schylił głowę, do końca oddając się płaczu. To był jeden z gorszych dni w życiu. Tracił kolejną ważną osobę, której bezgranicznie ufał. Znowu przewrócił się na swojej naiwności.
-Feliciano, błagam cię... - Beilschmidt próbował, jednak nie było w tym upragnionych rezultatów.
-Odejdź! - Krzyknął ostatni raz Vargas, zanim były partner postanowił dać mu spokój. Pierw Feliciano musi ochłonąć, pozbierać myśli, wypłakać się, zrozumieć co właściwie się wydarzyło, może dostać cudze wsparcie, a dopiero potem porozmawiają i wytłumaczą sobie wszystko na spokojnie.
Obydwoje po tym cierpieli. Obydwoje chcieli cofnąć czas i naprawić swoje błędy. Ludwig poczekać ze związkiem, a Feliciano nigdy się nie zakochać.
Miłość była potwornym zjawiskiem, który zamiast ludzi budować i dawać im siłę, niszczył ich i zabierał chęci do działania. Vargas nie widział sensu w dalszym życiu, skoro wszystko było mu odbierane, a rzekomo zaufane osoby się nim bawiły. Po co się leczyć w takim razie, jeżeli nie miał dla kogo? Dla siebie to żadna satysfakcja. Nie będzie miał z kim potem się z tego cieszyć. Ludwig ze swoimi kłamstwami nawet nie będzie za nim tęsknił.
***
Mimo tego, że na chwilę zapomnieli o swoim największym problemie, nie mogli uwolnić się od zastanawiania się co będzie dalej. Adam nadal siedział w domu, obiecując swoją zmianę na lepsze i gwarantując chęci zadbania o syna, póki mógł. Był świadomy, że jego pełnoletność może mu go zabrać nawet na drugi koniec świata. Musiał dalej go kontrolować. Nikt nie odbierze mu możliwości rządzenia drugą osobą. Bez tego nie mógł żyć, tak samo jak Feliks nie mógł żyć z nim. Niewiele ich łączyło, jednak ich życia były od siebie zależne, jak na syna i ojca przystało. A Gilbert mógł zaledwie patrzeć, próbując uratować swoją miłość.
Alkohol potrafił mu pomóc. Dawał swego rodzaju odprężenie, gorąco zaczynające się w środku, a kończące swoją ekstazę aż na czubku głowy i krawędziach palców. Umożliwiał zapomnienie, zaśmianie się z własnej głupoty oraz nieporadności, wracanie myślami do lepszych dni, kiedy jego rodzina żyła ze sobą w zgodzie i nikt się nie kłócił aż tak często. Łukasiewicz nie był wielbicielem trunków alkoholowych, lecz czasami trzeba się przemóc i wesprzeć swoją psychikę o dodatkowe powody do szczęścia. Bliskie osoby wiecznie nie będą przy nim stały i rzucały miłe słowa. Czasami był samotny.
Choć Beilschmidt stał dosłownie za nim i przyglądał się pijackiej zabawie ukochanego.
-Napij się. - Powiedział głośno Feliks, odwracając się niespełna w stronę partnera. Doskonale zauważał zawód w jego oczach. Było coś złego w tym, że pozwalał sobie na sięgnięcie po alkohol? Był pełnoletni, sam o sobie decydował i miał sprawę pod kontrolą. Jedno wzięcie kieliszka o niczym nie świadczyło. A jednak Gilbert wykazał dezaprobatę i gdyby nie siarczysta miłość i malutkie zrozumienie, zapewne zabrałby mu eliksir momentalnego szczęścia i kazał iść spać. Było późno.
-Nie dzisiaj, muszę cię pilnować. - Albinos dosiadł się obok blondyna, przyglądając się do połowy wykorzystanej flaszce. Niewiele w niej pozostało. Lecz trzeba było wziąć pod uwagę, że Feliks wcześniej sięgnął jeszcze po dwa piwa i one również działały swoją magią. Pragnął zapomnieć każdym sposobem. Łukasiewicz fuknął z obrazą, nalewając sobie znowu do kieliszka. Nienawidził tego smaku, był taki gorzki i palił gardło. Jednak za wolność musi się cierpieć. Taka zasada świata. - Ludwig mnie zabije... - Dodał cicho Beilschmidt, zerkając na nadużyty barek brata.
-Nie przejmuj się nim, najwyżej będzie na mnie. To ja postanowiłem się napić, nie ty. - Zielonooki jednym łykiem pozbył się całej zawartości szklaneczki, z ochotą wpatrując się w pozostałości butelki. Ktoś musiał to skończyć, a głupio zostawiać napój prawie na samym dnie. Nie obchodziło go, że ledwo siedział i powoli tracił orientację w rzeczywistości. Przynajmniej z łatwością zaśnie i na dobre uwolni się od nękających myśli o Adamie. - Błagam, napij się trochę. Czuję się jak kompletny kretyn, gdy tak siedzisz, a ja piję.
-Powiedziałem ci wyraźnie, że muszę cię pilnować. Jeśli się upiję, to nie będzie osoby do zbierania cię z podłogi i zaniesienia do pokoju. Obiecałem wszystkim, że się tobą zaopiekuję. - To nie zwalniało go z prawa do dobrej zabawy i zapomnienia o komplikacjach życia. Problem ojca partnera też go dotyczył i mógł zrezygnować na moment z przejmowania się tym.
-Jeden łyk cię nie upije. Dalej zachowasz trzeźwe myślenie i w razie potrzeby będziesz mnie ratować. - Beilschmidt zaśmiał się głupio, przypominając sobie o jednej akcji, gdy Francis powiedział mu dokładnie to samo i skończyło się na tym, że on zadzwonił po taksówkę i taszczył go do łóżka. Nie mógł ryzykować, szczególnie teraz. Wiadomo co Adam kombinuje? Może włamać się w nocy i zrobić Feliksowi krzywdę. Albo miał jakąś paranoję. - Masz coś przeciwko mojemu zachowaniu? Patrzysz na mnie krzywo.
-Nie jestem zwolennikiem zapijania problemów alkoholem. Nie żebym sam nigdy tak nie robił, ale ty siebie tym niszczysz. Możesz mówić, że to tylko jeden raz, lecz ja swoje wiem. Zawsze mówią, że to jeden raz. Martwię się o ciebie i nie chcę, byś skończył w taki sposób. - Zielonooki wykrzywił swoje usta w dziwnym uśmiechu. Niepewnie nalał sobie ponownie, próbując zrozumieć co właściwie zostało mu powiedziane.
-Twierdzisz, że popadnę w alkoholizm? - Zapytał nieco rozbawiony, kwestionując obecność mózgu w głowie białowłosego. Gilbert przytaknął trochę zawstydzony, ale nadal pewny swojej racji. Wszystko mogło się wydarzyć, a znając niektóre zapędy Feliksa może zrobić sobie krzywdę. - Jesteś totalnym debilem! - Krzyknął ze śmiechem Łukasiewicz, z hukiem odstawiając puste naczynie. - Mam wszystko pod kontrolą i nie trzeba bać się takich pierdół! Za bardzo bym sobie zniszczył życie alkoholizmem, a mam plany na siebie. Dobre plany. Nasze plany. - Mieszkanie samo się nie wynajmie, mazury same nie odwiedzą, a Adam sam się nie pokona.
-To jest zwykła troska, nie ma powodów do śmiechu. Rozumiem, że wydaje ci się to absurdalne i zawzięcie uważasz, że tragedia się nie wydarzy, ale ja biorę wszystko pod uwagę. Kocham cię i nie wyobrażam sobie oglądania ciebie w tragicznej formie. - Feliks dopiero teraz zobaczył to zmartwienie u partnera.
Zrozumiał co miał na myśli mówiąc wcześniej, kiedy jeszcze informował o swoich planach upicia się, że zniszczy swoją formę i nie pójdą do przodu w sprawie ojca. To był jeden dzień w plecy, a mogli się przygotować i zacząć szukać haków na niego. Ciepło wódki zniknęło. Pojawiło się delikatne zimno i dreszcze. Wrażenie, że poważnie któregoś dnia siebie zniszczy. Miał huśtawki emocjonalne przez wypicie. W jednej chwili śmiał się i żartował, a w drugiej łapała go niezrozumiała powaga i łzy cisnęły się do oczu. Przywdział drugą stronę medalu.
-Uważasz, że to mój koniec i nigdy w życiu nie uwolnię się od Adama? - Zapytał poważnie Łukasiewicz, załzawionymi oczami spoglądając na Beilschmidta. Uderzyło w niego uczucie, że jest kompletnym, bezwartościowym śmieciem, który zamiast działać i walczyć niczym na poważnej wojnie, załamywał się i szukał spokoju w niebezpiecznych rzeczach. Albinos rozszerzył oczy, stwierdzając, że blondyn źle go zrozumiał.
-Nie to miałem na myśli! Po prostu powiedziałem, że nie robisz dobrze i martwię się o ciebie. Stwierdziłem fakty i nie ma w tym niczego złego. - Feliks wiedział, że Gilbert nie miał zamiaru mu zaszkodzić, jednak obecność promili w nim zaburzała jego światopogląd i logiczne myślenie. Teraz wszyscy byli tymi złymi, którzy chcieli jego krzywdy. - Proszę, odłóż tę wódkę.
-Niczego nie odłożę! Jakoś muszę zapomnieć o tym, że otaczam się kłamcami i każdy potajemnie planuje mnie zniszczyć. Robicie z siebie ofiary, wykorzystujecie mnie i jeszcze się dziwicie, że mam dosyć! - Łukasiewicz gwałtownie wstał, nie spuszczając wzroku z partnera. Ciekawie jak długo będzie go tak nazywać. Takimi akcjami pewnie nie długo, ale Gilbert był wyrozumiały. Również wstał i stanął blisko zielonookiego, łapiąc go niespodziewanie za nadgarstki. - Puść mnie.
-Nie rób awantury i nie koloryzuj faktów. To, że ci ciężko i nie wiesz co ze sobą zrobić, nie usprawiedliwia cię w tym, że atakujesz swoje otoczenie. Mówiłem ci tyle razy, że naprawdę chcę dla ciebie dobrze! Nagle zacząłeś uważać, że nawet Feliciano i Erizabeta chcą ci zaszkodzić? Zastanów się nad swoimi słowami. - Beilschmidt miał anielską cierpliwość. Cud, że nadal istniała i jej nie wyczerpał na przestrzeni tygodni. Łukasiewicz w napływie wstydu schylił głowę, pozwalając poszczególnym łzą na spłynięcie mu po policzkach. Popełniał błędy.
Jak bardzo silne i trwałe musiało być ich uczucie, że w ciągu dalszym sobie wybaczali i przepraszali za nieprawidłowe akcje? Taka miłość zdarzała się raz na milion. Feliks wtulił się w Gilberta, cicho łkając. Nie chciał, by porządnie usłyszano jego wołanie o pomoc. Nagle zrobił się senny i zapragnął położenia się do łóżka. Zaśnięcia w objęciach partnera oraz poczucia jego ciepła. Beilschmidt go przytulił i wolno zaczął go uspokajać, próbując rozładować napiętą atmosferę i zapomnieć o problemie. Feliks naprawdę tylko raz wypił tak dużo. Więcej razy to się nie powtórzy.
-Spokojnie, nie denerwuj się. Może mnie wkurwiasz, ale nadal cię kocham i cię nie zostawię. - Blondyn delikatnie się uśmiechnął, pomału zasypiając. Czy zawsze partner musiał tak na niego działać, gdy chciał odpocząć? Niczym kołysanka, jak za dziecka. Pozwolił Gilbertowi na wzięcie go na ręce i zaniesienie do obecnie wspólnej sypialni. Tam odpoczną i sprawią, że kłótnia sprzed chwili odejdzie w niepamięć. Beilschmidt powoli szedł w stronę pokoju, a kiedy się tam znalazł ostrożnie położył Łukasiewicza na łóżku. Prawie zasnął.
-Dzięki. - Rzekł krótko blondyn w ramach wdzięczności. Odwrócił się na bok i wtulił w poduszkę albinosa, chcąc odejść do świata snów jak najszybciej.
-Idiota. - Skwitował równie treściwie Gilbert ze swoją typową czułością w głosie. Uwielbiał specyficzność jego związku z Feliksem. To miało urok, którego inne pary mogą pozazdrościć. Będą się kłócić, wyzywać i robić problemy o byle co, lecz prędko to sobie wybaczą. A i tak większość ich akcji tego typu była na żarty i w rzeczywistości nie mieli sobie wiele do zarzucenia. Czy to była definicja zdrowego związku? Takiego, w którym nie ma kłamstwa, a samo zaufanie.
***
-Słyszałam, że nie masz obecnie łatwo w szkole. Ponoć rozniosła się jakaś plotka i dyrektor zawiesił Rodericha przez związek z tobą. To wszystko prawda, czy tylko źle mi powtórzono? - Gianna była zadowolona z efektów swojej pracy. Trochę starań i już udało jej się sprawić, że życie Elizy znacznie się zmieniło i to na gorsze. Wystarczyło teraz udawać dobrą koleżankę, która się martwi i chce pomóc w trudnej chwili. Bo tak robią wrogowie, prawda? Hedervary za cholerę nie wiedziała po co Bonnefoy do niej dzwoniła i pytała o takie prywatne rzeczy. Zapewne by później je wykorzystać przeciwko niej.
-Tak, Roderich został chwilowo odsunięty od uczenia w szkole i próbuje się po tym pozbierać. Źle to zniósł i nadal chodzi zdenerwowany. Myślę, że niedługo mu przejdzie i na spokojnie pójdzie do dyrektora wszystko wytłumaczyć. - Akurat to była taka informacja, której nie bała się udzielić komukolwiek. Większość osób wiedziała o zwolnieniu Edelsteina do odwołania. Było jej ciężko ze świadomością, że po części przez nią partner miał kłopoty, ale cały czas jej powtarzano, że nie miała na to wpływu i jedynie Yao wymyślił jakieś głupoty.
-A można wiedzieć jaka dokładnie to plotka? Domyślam się, ale chcę, aby moje wątpliwości zostały rozwiane do końca. - Zielonooka mogła się spodziewać, że będzie dopytywanie o szczegóły. Bez tego Gianna nie mogła się obyć i był to zdecydowany klasyk wśród klasyków. Blondynka szczerze wierzyła, że uda jej się wyciągnąć potwierdzenie ciąży. Nie wymyśliła sobie tego znikąd, a pewnie nie tylko ona chciała poznać prawdę. - Kojarzę, że plotka dotyczy dzieci i zakładania rodziny.
-Ktoś sobie wymyślił, że niby jestem w ciąży z Roderichem i poszło dalej. Nic specjalnego, ja swoje wiem. Myślę, że jeszcze chwilę będą się tym ekscytować, a gdy zauważą, że nic nie jest na rzeczy, to samo ucichnie. Jestem pewna, że nie jestem w ciąży, więc o tym nie mówmy. - Dalej nie zrobiła testu ciążowego? Bonnefoy mocno wierzyła, że pod naciskiem innych osób Erizabeta w końcu się przełamie i zrozumie, że jej słabe samopoczucie nie jest spowodowane przejściowym, niewytłumaczalnym osłabieniem.
Z jednej strony chciała jej pomóc uświadamiając o ciąży, a z drugiej planowała tę wiedzę wykorzystać do okropnych czynów.
-Naprawdę nie masz zamiaru nawet sprawdzić? Byłoby ci znacznie łatwiej, gdybyś się upewniła i nie żyła w wiecznej niepewności. Polecam sprawdzić. Test ciążowy wcale nie jest drogi i trudny do wykonania. - Eliza powędrowała wzrokiem na swoją szafkę nocną, gdzie do jednej z szuflad schowała wspomniany przedmiot. Miała go pod ręką i mogła pójść do łazienki się upewnić. Jednak nie było na to czasu. Dopóki Maria nie zostawi ich w spokoju, nie będzie ryzykowała życia swojego domniemanego potomstwa. Jedynie to trzymało ją od poznania prawdy.
-Mam czas i jestem pewna swojego stanu. Może niedługo wykonam, ale nie obiecuję tego. Nic nie może być na rzeczy. - Zresztą, Gianna również mogła im zaszkodzić. Mając wiedzę, że rozwija się w niej nowe życie może rozwiać tę informację jeszcze dalej i cały Berlin będzie wiedział, że właśnie ona ma dziecko ze swoim nauczycielem. Póki ona też się nie odczepi, nie ma co potwierdzać. Chyba, że będzie z nią bardzo źle i ciąża będzie zauważalna gołym okiem.
-Jak chcesz, do niczego cię nie zmuszam. W razie problemów możesz się ze mną kontaktować. Muszę przyznać, że moje nastawienie do ciebie nieco się poprawiło i chyba już nie chcę dla ciebie tak źle. - Idealne kłamstwo nie istniało i Gianna doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jednak maskowała je na tyle dobrze, że Erizabeta nie mogła go wyczuć od razu. Potrzebowała na to chwili. Lecz nie zmieniało to faktu, że Eliza nie miała stuprocentowego zaufania do Bonnefoy i nie będzie jej powierzać swojego życia.
-Muszę już kończyć, Roderich czegoś ode mnie chce. - Oczywiście to było kolejne kłamstwo, byle mieć wystarczający powód do rozłączenia się. Hedervary nie pozwoliła rozmówczyni się pożegnać i po prostu rzuciła telefon na brzeg łóżka, z głośnym odetchnięciem wygodniej układając się na posłaniu. Akurat do sypialni wszedł Edelstein, dalej mając widoczne wkurzenie rozrysowane na twarzy. - Jeszcze się denerwujesz?
-A jak mogę się nie denerwować? Nie mam pracy, dostaję mniej pieniędzy, na dodatek Yao trzyma moją reputację oraz nasz związek na włosku. Naprawdę sądzisz, że szybko się po tym pozbieram? - Nie było powodu, żeby rozładowywać swoją złość na partnerce. Erizabeta posmutniała. Ścisnęła materiał kołdry, uświadamiając sobie jak bardzo życie się zepsuło. Szatyn westchnął, siadając obok niej i zaczynając się bawić jej włosami. - Lecz to nic. Porozmawiam z nim niedługo i wszystko wróci do normy. Więcej problemów nie nadchodzi.
-Rozmawiałam z Gianną i pytała zawzięcie o plotkę. Nie wiem skąd o niej wie, ale to podejrzane. Mówiła też, że powinnam zrobić test ciążowy. W końcu nie wytrzymałam i rozłączyłam się. - Obydwoje od niechcenia się zaśmiali, dochodząc do wniosku, że z Bonnefoy może być ciężej się sobą rozkoszować. Maria również nie odstępowała od nich na krok i korzystała z tego, że skoro Adamowi nic się nie stało, to jej też konsekwencje nie dotkną. Mieli nadzieję, że jak tylko skończy się szkoła, to z uśmiechem będą mogli szczęśliwie prowadzić ze sobą związek.
-Gwarantuję ci, że niedługo pozbędę się wszystkich problemów z naszego życia. - Roderich pewnie uśmiechnął się do Erizabety, ściskając jej dłoń. Eliza cieszyła się z takich zapewnień. Nigdy wcześniej żaden facet nie powiedział jej takiej rzeczy i była niezmiernie rozradowana świadomością, że ktoś chciał dobrowolnie za nią walczyć. Ciekawy był fakt, że dla Edelsteina zarówno problemem mogło być dziecko, a skoro miał się pozbyć wszystkiego, to niczego pominąć nie można.
*** 1 kwietnia ***
Feliks nie potrafił uwierzyć, że zgodził się na to. W pewnym stopniu zrobił to pod presją przychodzących wiadomości od ojca o treści, że niby się zmienił i od teraz będą zgodną rodziną. On o to zadba. Nie chciał w to wierzyć, ale chciał zobaczyć jak w takiej chwili będzie się zachowywał Adam. Był pod opieką Gilberta, więc nic mu nie groziło. W razie potrzeby Beilschmidt stanie w jego obronie i nie pozwoli niebieskookiemu na podniesienie na niego ręki. Poza tym, głupio będzie kogoś atakować zaraz po obiecaniu mu, że zmieniło się na lepsze.
-Więc jak, wybaczysz mi? - Adam liczył na wybaczenie i możliwość przynajmniej udawania, że zmienił się na lepszą osobę. Trwał w swoim błędnym kole, które sam zapoczątkował. Marzył o naprawieniu relacji z rodziną, zaprzestania męczenia Feliksa, zabraniania mu związku z Gilbertem, i męczenia Magdaleny oraz Radmili samą swoją obecnością. Jednak nie miał jak się z tego wydostać. Utknął w tym na zawsze i teraz nie mógł bez tego żyć. Syn patrzył na niego podejrzliwie, trzymając rękę ukochanego.
-Wybaczałem ci już tyle razy i za każdym razem kończyło się tak samo. Nawet nie próbuj podawać mi powodów do uwierzenia ci, bo i tak się z nich nie wywiążesz. Myślałem, że wystarczająco przekazałem, że ci nie ufam i nigdy więcej nie obdarzę zaufaniem. - W takim razie po co tutaj przychodził? Nikt nie potrzebował dokładniejszego udowadniania tego, że Łukasiewicz nienawidzi Adama i nie chce go widzieć na oczy. Delikatnie został uderzony w ramię przez Gilberta. Mógł chociaż pozwolić rodzicowi się wypowiedzieć i ponownie poprosić i przebaczenie.
-Skoro nie chcesz mnie słuchać, to nawet nie mam jak cię przekonać do wybaczenia. Wiem, że zrobiłem źle, ale pobyt w areszcie mnie zmienił. Raczej na lepsze. Będzie cudownie i bardziej się postaram, gdy dasz mi tę naprawdę ostatnią szansę. Wy obydwoje mi dacie. Nie tylko ciebie skrzywdziłem, Feliks. - Żadne z tych słów nie miało w sobie prawdy. Może poza stwierdzeniem, że nie jedynie Łukasiewiczowi działa się krzywda z rąk Adama. Białowłosy miał swoje do powiedzenia i ze sporą podejrzliwością patrzył na niebieskookiego. Wyczuwał kłamstwo.
-Ponoć każdy kiedyś zmienia się na lepsze... - Powiedział bardziej do siebie Feliks, zanim podjął swoją ostateczną decyzję. Niepewnie spojrzał na Beilschmidta. Razem przechodzili przez stos wątpliwości, zastanawiając się jaka decyzja będzie odpowiednia. Możliwe, że nadużywali swojej dobroci. Albo nie pozwalali na udowodnienie swojego dobra osobie, która faktycznie się zmieniła i chciała dla nich od teraz dobrze. Chyba znał swoją decyzję. - Myślisz, że odpowiednio robię? - Zapytał białowłosego, opierając sztywno ręce na stole.
-Zależy co postanowiłeś i czy wystarczająco to przemyślałeś. Nie mogę decydować za ciebie. - Ani trochę to nie pomogło Łukasiewiczowi w zdecydowaniu się, ale ukochany miał rację. Jego postanowienie należało wyłącznie do niego i nie powinien mieszać w nie innych osób. Beilschmidt z uwagą przyglądał się Adamowi, a gdy ich spojrzenia się spotkały, morderczy wzrok tylko się pogłębił. Nadal siebie nienawidzili i mieli za złe wszystko, co zrobili wobec siebie nawzajem oraz Feliksa. Aż chciało się krzyknął, aby partner nie wybaczał ojcu.
-Niech będzie, mogę ci wybaczyć. Co nie zmienia faktu, że nadal mam do ciebie urazę. - Blondyn nie był z siebie dumny, lecz podświadomość mu podpowiadała, że właśnie to powinien zrobić. Gilbert przeklął w myślach rzeczywistość, a Adam uśmiechnął się promiennie, ciesząc z własnego zwycięstwa. Pokazał, że był lepszy od Beilschmidta i nic nie mogło go zatrzymać. - Jednak zapomnij, że wrócę do domu. Dalej będę mieszkać z Gilbertem, dopóki nie zyskam pełnej pewności, że się zmieniłeś.
-W porządku, akceptuję twoją decyzję. Liczę na to, że szybko zmienisz o mnie zdanie na lepsze. - Syn nie chciał mu się podporządkować z własnej woli. Coś się w nim paliło, kiedy zdawał sobie z tego sprawę. Ten cholerny Niemiec w ciągu dalszym miał większe poparcie i mógł liczyć na to, że Łukasiewicz przytaknie mu nawet na największą głupotę. Miłość była ślepym uczuciem. - Gilbert, ciebie również chcę prosić o wybaczenie. Zrobiłem ci równie złe rzeczy, co Feliksowi i należą ci się przeprosiny. - Beilschmidt wzdrygnął się, gdy usłyszał swoje imię. Oddał się myślom, że partner podjął bardzo złą decyzję, ale skoro zostawał z nim w jednym domu, to mogli zapanować nad sytuacją. Niebieskooki patrzył na niego z udawanym błaganiem.
-Zgaduję, że robisz to z czystej litości do mnie i dla zasady. Nie potrzebuję tego. - Mówił prawdę. Gdyby Łukasiewicz nie postanowił się "zmienić" dla syna, to nawet by nie próbował przepraszać za wszystkie słowa, ataki czy inne zakazy. Niebieskooki westchnął, nachylając się w stronę rozmówcy. Nie miał zamiaru mówić dwa razy, lecz widocznie musiał.
-Proszę cię, naprawdę się zmieniłem i nie chcę źle dla ciebie, ani twojego partnera. - Cudem było, że Adam zdobył się na użycie takiego określenia. Jeżeli naprawdę chciałby zmiany na lepsze, takie słowa oznaczałyby jego próby zaakceptowania ich i tolerowania tego związku. Feliks kopnął Gilberta pod stołem, chcąc go zachęcić do przynajmniej udawanego przyjęcia przeprosin. Nie musiał tego robić na serio.
-Niech będzie. - Zaczął niechętnie, o mało nie zaczynając robić partnerowi litanii, że nie będzie za niego decydował. - Spróbuję panu wybaczyć i zacząć od początku. Mam nadzieję, że coś z tego pozytywnego wyjdzie. - Wszyscy mieli taką nadzieję. Może poza Adamem, który dalej był utwierdzony w swoim kłamstwie i chęci manipulowania wszystkimi.
Był moment, gdy każdy mógł rozejść się do siebie i przemyśleć swoje akcje. Beilschmidt nie umiał uwierzyć, że "wybaczył" Adamowi po tych wszystkich wydarzeniach. Zresztą, zielonooki też ledwo dopuszczał do siebie myśl, że teoretycznie zaczął z ojcem od początku.
-Myślisz, że chociaż w połowie mówił prawdę? - Zapytał z wyczuwalnym strachem blondyn, przypominając sobie o swoim wczesnym dzieciństwie. Pamiętał place zabaw, głupawki z przyjaciółmi na podwórku, pyszny zapach oraz smak ciasta babci, kochającą rodzinę, drogiego znajomego, którego nie miał zamiaru zostawiać nigdy w życiu. I przede wszystkim ojca, który jeszcze wtedy nie miał nic przeciwko jego byciu. Może dlatego, że sam wtedy nie wiedział, że woli spotykać się z chłopakami.
-Sam nie wiem, musimy sami się o tym przekonać. - Gilbert westchnął, ponownie z uwagą na wszystko analizując zachowanie Adama. Nerwowy śmiech, doskonale widoczne złe intencje w oczach, koloryzowane odpowiedzi, wręcz przesadzone obiecywanie zmiany i twierdzenie, że areszt zmienił potwora, który w nim siedział. Ten potwór nadal żył i w każdej chwili mógł wrócić do swojego dawnego zachowania. - Pozostaje nam mieć nadzieję, że Adam nie zrobi ci większej krzywdy. Jak do samego końca będziesz u mnie mieszkać, to ojciec cię nie skrzywdzi.
-Tak sądzisz? - Beilschmidt z łatwością przytaknął, stając w miejscu i mocno przytulając partnera. Zatłoczona ulica mu w tym nie przeszkadzała, a nawet znajdował coś cudownego w tym, że inni mogli oglądać jego wielką miłość do Feliksa. Chwilowo był spokój. Wystarczyło poczekać, aby przekonać się, że Adam zaczął następną grę.
***
Ponownie wybierał połączenie, jednak po chwili było ono odrzucane. Znowu nerwowo klikał upragniony numer telefonu, ale szybko się okazywało, że nie można się dodzwonić co wybranej osoby. Pisał wiadomości, lecz na żadną nie uzyskał odpowiedzi. Wszystko było ignorowane lub celowo odrzucane, byle nie było kontaktu. Feliciano go unikał. Nie mógł go za to winić. Kompletnie spieprzył sprawę, wykorzystał go, okłamał i kolejny raz doprowadził do ruiny. Zasługiwał na takie konsekwencje. Zupełnie zgadzał się z pozostałymi, kiedy mówili, że Vargas zasługuje na kogoś lepszego. Jednakże mogli sobie to wytłumaczyć jeszcze raz, na spokojnie. I na dobre zakończyć swoją znajomość.
-Dlaczego on nie odbiera? Nie zależy mi na zmuszeniu go do ponownego związku, a po prostu chcę sobie wszystko ostatni raz wytłumaczyć. - Beilschmidt nie miał zamiaru nachodzić Feliciano w szpitalu. Zgadywał, że już został z niego wypisany i wraz z rodziną szukali odpowiedniej kliniki, gdzie będą mogli go zamknąć na leczenie. Cieszyło go, że Vargas mimo wszystko się nie poddał i chciał walczyć o swoje życie, jednak unikaniem go i całej sprawy wiele nie zdziała. Pozostanie w nim pustka i poczucie winy za nie zrobienie czegokolwiek.
-Skrzywdziłeś go i jeszcze się dziwisz, że nie chce mieć z tobą kontaktu? Myślałem, że to ja jestem tym najmniej ogarniętym w rodzinie. Okazuje się, że wielokrotnie mnie w tym przebijasz! - Gilbert zgodził się na pomaganie bratu. Rozumiał jego ból. Widział cierpienie jakie właśnie przeżywał i desperację, kiedy raz po razie wybierał połączenie do rudowłosego, to do Lovino czy nawet do innej osoby w jego rodzinie. Koniecznie musiał porozmawiać z Feliciano i przynajmniej się dowiedzieć czy nie zrobił sobie krzywdy. Miłość się żarzyła.
-Chcę z nim tylko porozmawiać. No kurwa, dlaczego on nie odbiera?! - Kolejne celowo odrzucone połączenie. Vargas zdecydowanie miał przy sobie telefon i robiąc coś dokładnie pilnował, czy znowu do niego nie dzwoni. To nawet nie było dojrzałe zachowanie, a unikanie finalnej rozmowy, która na dobre zakończy spór i najpewniej ich relację. Potem Feliciano nie będzie musiał o nim pamiętać i o rzeczach, które chcąc czy nie chcąc ich łączyły.
-Lepiej zostaw go w spokoju. Jeszcze zaraz zablokuje twój numer i tyle zostanie z kontaktowania się z nim. Polecam ci niedługo udać się do jego domu, albo do szpitala. Zależy gdzie teraz się znajduje. Słyszałem, że ma się zacząć na poważnie leczyć. - Blondyn smutno odłożył telefon na bok, z trudem powstrzymując się od powtórzenia swoich ruchów sprzed chwili. To nie miało sensu. Vargas nie chciał mieć z nim kontaktu i ta znajomość na dobre się zakończyła. Wątpił, by ukochany zmienił zdanie i postanowił się spotkać.
-O ile nie zmienił zdania, to tak. Jest pewnie teraz w szpitalu i na pewno ma przy sobie telefon. Ewentualnie ktoś bliski go ma i za niego odrzuca połączenia. - To też była jakaś opcja. Na ogół w szpitalach nie można było mieć telefonów, jedynie w skrajnych przypadkach. Rudowłosy nie był niczym usprawiedliwiany i najprawdopodobniej jego komórka była obecnie w posiadaniu innej osoby. Oczywiście jeśli jest w szpitalu. Bardzo dobrze może siedzieć w domu.
-Miejmy nadzieję, że nie zrobił sobie krzywdy. Wiedza o twoim kłamstwie mogła na niego zadziałać drastycznie. - Białowłosy był równie załamany, co rodzeństwo. Nie spodziewał się po bracie, że skrzywdzi niewinną osobę aż do tego stopnia. Feliciano nie zasługiwał na takie cierpienie, o ile ktokolwiek na takowe zasługiwał. Po części Ludwiga rozumiał. Chciał dla Vargasa dobrze i był to jedyny sposób na zatrzymanie go przy życiu, lecz efekty właśnie wychodziły i ratowanie życia mogło się okazać opóźnieniem jego zakończenia. - Spokojnie, jeszcze ze sobą porozmawiacie i wszystko będzie dobrze. Jak nie będziecie parą, to przyjaciółmi. Feliciano na pewno nie znienawidził cię doszczętnie.
-Liczę na to. Nadal go kocham i zależy mi na tym, żebyśmy przynajmniej byli dobrymi znajomymi. Chciałbym zacząć od nowa, może nawet cofnąć czas. Nie udawać miłości, a cierpliwie poczekać i chwilę pocierpieć razem z Feliciano. Może wtedy wyleczyłby się szybciej i nie byłoby tylu problemów teraz. - Mogli jedynie spekulować, co by się wydarzyło gdyby sprawę rozegrali w inny sposób. Nigdy nie mogli być wszystkiego pewni. Obydwoje westchnęli, patrząc na siebie. - Jesteś mną zawiedziony? - Zapytał niepewnie młodszy Beilschmidt.
-Po części tak, ale też nie. Wiem, że chciałeś dobrze i po prostu nie wyszło. Nie miałeś złych intencji i jedynie źle rozegrałeś sprawę. - Gilbert nie wiedział co ma mówić. Miał wrażenie, że pogarszał sytuację z każdym słowem. Ludwig oczekiwał od niego wsparcia, odpowiedniej rady, może przekonania, aby poszukał Feliciano i przekonał go do rozmowy i kulturalnego pożegnania się. Nie widzieli innego zakończenia, poza zakończeniem znajomości. Nie było dla nich ratunku.
-Próbuję o tym nie myśleć, ale to chyba niemożliwe. - Blondyn zaśmiał się krótko, ostatni raz spoglądając na telefon. Przychodziły mu nieistotne powiadomienia, lecz żadne z nich nie było połączeniem od Feliciano. Nawet nie dostał głupiej wiadomości "nie pisz do mnie". Czy tak wiele wymagał? Możliwe, że jak im obydwóm oraz otoczeniu miną emocje, to wydarzy się coś ciekawego i spotkają się, aby wytłumaczyć sobie sporne kwestie.
-Na pewno sobie poradzisz! Jesteś równie zajebisty co ja i nie ma mowy, że poddasz się przez taką pierdołę. Gorsze rzeczy się działy i wytrwałeś. Pokaż, że umiesz walczyć o swoje i wrócisz do Feliciano. - Właśnie takiej motywacji Ludwig oczekiwał. Uśmiechnął się całkiem szczerze i z własnej woli i z radością przytulił brata, dziękując mu za pomoc. Nie widział dla siebie lepszego rozwiązania, jak próbowanie. Gilbert poczuł niebywałą dumę w środku. Dawno nie czuł tyle ciepła od własnego rodzeństwa, a przytulenie należało się nawet mu. Im obydwóm było potrzebne.
***
Erizabeta zdecydowała się na to. Ile można zwlekać? O ile pozostali zdawali się chwilowo o tym zapomnieć i nie męczyć jej przekonywaniem do wykonania testu ciążowego, tak sama zaczęła czuć, że powinna go wykonać. Coś jej mówiło, że musi. Coś jej mówiło, że jest to odpowiedni czas i dalsze zwlekanie może tylko bardziej narazić jej teoretyczne dziecko, aniżeli je uratować. Ze strachem, lecz również pewnością wyciągnęła odpowiednie pudełko z szuflady i szybko poszła do łazienki, gdzie miała wszystkiego się dowiedzieć.
Ponownie pomyślała o swoim życiu. W czerwcu będzie miała dopiero dziewiętnaście lat. Ledwo była na końcu liceum i za moment dochodziła jej matura. To nie był czas na dzieci. Miała marzenia o pójściu na wymarzone studia, znalezieniu ukochanej pracy, wyprowadzeniu się do niewielkiego, ale nadal przytulnego domku na przedmieściach Berlina.
Pragnęła zawierać nowe znajomości, rozwijać te starsze, realizować podróże po świecie, zgarniać na nie spore pieniądze i przede wszystkim, wziąć ślub z Roderichem. Dziecko jej te plany pokrzyżuje. Co prawda, może być to pchnięcie do ślubu, ale chciała go wziąć z miłości, a nie dlatego, że potomstwo było w drodze. Dzieci miały być za kilka lat, nie teraz.
Wyjęła białe urządzenie z opakowania. Niepewnie na nie patrzyła, przypominając sobie krok po kroku instrukcję wykonania. Nie była to ciężka robota, jednak z nerwów może popełnić podstawowe błędy i wprowadzić siebie oraz otoczenie w błąd. Wzięła głęboki wdech, zapominając o swoich planach na przyszłość. To tylko na chwile, potem do tego wróci. Dziecka na pewno nie ma. Lecz lepiej jest mieć ten test za sobą i następnie wszystkim się chwalić, że plotka na zawsze pozostanie plotką i nie ma powodów do zmartwień. Już wyobrażała sobie ulgę Rodericha na twarzy, kiedy ostatecznie potwierdzi brak ciąży.
Dłonie jej się trzęsły, a serce szybko biło. Czuła na swoim czole i plecach spływający pot. Ledwo dawała sobie radę z poskładaniem myśli. Jej życie może runąć dosłownie teraz. Mogła zrezygnować i dalej się łudzić, że nic nie jest na rzeczy i nic nie wie. Jednak czy jej zachowanie już nie było wystarczająco niedojrzałe? Nie powinna upokarzać się bardziej. Zaczęła test wykonywać, licząc każdą sekundę i modląc się, aby dziecka nie było.
A jednak, widocznie świat miał na nią inne plany. Zaczęła ciężej oddychać, zrobiło jej się słabo i o mało nie upadła z przerażenia na podłogę. Wypełnił ją strach i rozżalenie. To nie mogło się dziać, to na pewno był zwykły, nieśmieszny żart od losu! Niestety, dwie kreski na teście ciążowym mówiły same za siebie i w żadnym stopniu nie było to kłamstwo.
Nosiła w sobie nowe życie, które powoli się rozwijało i czekało na swój moment.
***
Sporo się w tym rozdziale wydarzyło, to trzeba mu przyznać. Poczynając od nieco spokojniejszych wydarzeń, a kończąc na takich jak potwierdzenie ciąży Erizabety pod koniec, albo przyznanie się Ludwiga do kłamstwa w sprawie uczuć do Feliciano. Więcej wydarzeń nie pamiętam, a nie chce mi się zaglądać do zeszytu z wydarzeniami. Mówiąc szczerze, podoba mi się ten rozdział i jestem z niego zadowolona. Wiadomo, kilka rzeczy można śmiało zmienić i poprawić na lepsze, jednak tragedii nie ma i wcale nie jest źle. Czego nie można powiedzieć o następnym rozdziale. Wydarzenia są ciekawe, ale pisanie ich wychodzi kategorycznie źle.
Można powiedzieć, że prawdziwe, naprawdę istotne dramy dla fabuły w końcu się zaczęły dziać. Co prawda, PrusPol zdaje się uspokoić, lecz wszyscy doskonale wiemy jakie naprawdę intencje ma Adam i co on planuje. Tylko czekać, aż Maria dowie się o ciąży Elizy i poważne dramy w AusHun. A Ludwig sam rozpierdoli GerIta i dzisiaj wystarczająco zaprezentował swoje umiejętności w tym. A wy co sądzicie o tym rozdziale?
Mówiąc o mnie, nie bardzo mam wenę i właśnie dlatego następny rozdział wychodzi strasznie źle. Co prawda, zawsze na początku pisania jest dosłowna tragedia i dopiero po poprawieniu rozdział prezentuje się jakkolwiek znośnie. Lecz w tym przypadku nie sądzę, aby poprawianie cokolwiek zdziałało. To już ocenicie wy w niedzielę. Ogólnie mówiąc, to na początku moje rozdziały są największym koszmarem autora, który chce, by jego prace były akceptowalne. Błąd na błędzie, ucinam niektóre słowa, a potem trzeba to poprawiać. No nic, przynajmniej efekt jest w miarę dobry i już tak nie razi w oczy.
Nic więcej do powiedzenia nie mam. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nikt nie będzie ubolewał zbyt mocno i rozdział się podobał. Do zobaczenia już niedługo w rozdziale, który zdecydowanie nie będzie moim ulubionym!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro