Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[31] Konsekwencja płynąca ze zmian

10160 słów. Przepraszam, że spóźniony rozdział, ale przegapiłam godzinę publikacji! 

*** 22 marca *** 

          Za każdym razem, gdy byli bliscy wygranej i z łatwością mogli udowodnić swoją siłę oraz przewagę, druga strona musiała pokazać, że to jeszcze nie jest dla nich koniec. Dalsza walka wydawała się bezsensowna, tym bardziej, że pozostawali bez żadnych sposobów na powrót do gry. Przez ten cały czas starali się jakoś siebie wspomagać i dawać pomysły na bawienie się swoimi bliskimi. Teraz było to zablokowane, a dzielenie się planami na niszczenie innym życia w pełnym komisariacie policji nie należało do najbezpieczniejszych działań. Maria dalej nie mogła uwierzyć, że Adam dał tak łatwo się złapać. 

          -Dlaczego zawsze muszę się o wszystkim dowiadywać ostatnia? Naprawdę musiała rozlecieć się po sąsiedztwie plotka, że zgarnęła cię policja, żebym mogła tutaj przyjść? - Beilschmidt nie ukrywała swojej irytacji. Spokojnie szła do rezydencji Łukasiewiczów, kiedy nagle usłyszała fragment rozmowy starszych pań o tym, że niejaki Adam Łukasiewicz kilka dni temu został zabrany przez policję i one wiedziały, że w tej rodzinie dzieje się coś niedobrego. Niezwłocznie udała się do tego miejsca, by porozmawiać ze współpracownikiem. Adam wyglądał żałośnie w rozpuszczonych włosach, bez okularów, ubrany w brudną koszulę i spodnie. 

          -Jak miałem ci o tym powiedzieć? Nie miałem jak zadzwonić czy napisać do ciebie, że jestem w areszcie. Stało się i nic na to nie poradzę. - On nawet nie udawał, że nie ma sposobu na uwolnienie się. Był na takim etapie, gdzie kontynuowanie walki jest głupie i bardziej się upokarza. Choć był cień szansy na zyskanie wolności. Niech przynajmniej nie gnije w więzieniu za coś, z czego może się wybronić. Kobieta mocniej ścisnęła słuchawkę telefonu, patrząc przez szybę na blondyna. Jak teraz miała sobie poradzić? 

          -Jak to się stało? - Zapytała krótko, rozglądając się dookoła. Masa ochroniarzy i inni więźniowie, którzy rozmawiali ze swoimi rodzinami lub znajomymi. Nie ma sposobu na rozwalenie tej szyby i przy okazji pozbycie się tych wszystkich ludzi stąd. Na dodatek, szybko by ich złapali, a gazety nie pisałyby o nich w pozytywny sposób. - Gadaj szybko. Muszę coś wymyślić, żeby cię stąd wyciągnąć. 

          -Rozmawiałem z Magdaleną w kuchni i nagle przyszła policja. Widocznie od dłuższego czasu planowali się mnie pozbyć, bo wątpię, że policja tak po prostu weszła do mojego domu i postanowiła mnie zabrać. To była zaplanowana akcja. Jeżeli uda mi się uwolnić, to nie będę udawał, że nic się nie wydarzyło. - Natychmiastowa zemsta nie wchodziła w grę. Początkowo musi udawać, że jest dobrym ojcem i mężem, a gdy rodzina nie będzie się niczego spodziewać, zaatakuje ze zdwojoną siłą. Zrobili głupotę nasyłając na niego policję. - Rozprawa sądowa będzie w środę. 

          -Będziesz mieć jakiegoś adwokata? Czy nie pozwolą ci na porządne obronienie się? - Sytuacja była okropna. Jeśli pozostali podłapią od Łukasiewiczów pomoc służb specjalnych, ona również nie będzie dłużej bezpieczna. Musiała zwolnić i nie nachodzić Rodericha i Erizabetę do aż tego stopnia. Stalking był karalny. - Ja pierdolę, wszystko się posypało... Trzeba coś z tym zrobić! Jakoś cię z tego wyciągnę. 

          -Powiedzieli, że jakiś adwokat na pewno się mną zainteresuje. Ewentualnie sam będę się bronił, a nie jestem tutaj tylko po to, żeby siedzieć. Myślę nad swoją obroną. - Na dłuższą chwilę zrobiło się ciszej. Obydwoje nie mieli nic więcej do dodania, a moment był na tyle żenujący, że nawet nie chcieli nic mówić. Niebieskooki odgarnął włosy za plecy, nadal wpatrując się w rozmówczyni. - Jest coś o czym powinienem wiedzieć? 

          -Pomijając, że całe sąsiedztwo o tobie mówi i pewnie też jestem w niebezpieczeństwie, to nic ciekawego się nie dzieje. - Adam był zaintrygowany tym wyznaniem. O ile sąsiedzi go nie dziwili, gdyż zawsze otaczał się wścibskimi osobami, tak wiedza o rzekomym zagrożeniu Marii już go zaciekawiła. Jego zainteresowany wzrok wręcz krzyczał, aby powiedzieć mu więcej. - Ostatnio częściej kręcę się wokół Rodericha i Erizabety. Gdyby moje zachowanie wydało im się zbyt podejrzane i zagrażające im, tak samo jak ty mogę tutaj wylądować i to na długie lata. - Łukasiewicz mimowolnie się zaśmiał. Zakrył twarz dłonią, drapiąc się po głowie i mając wrażenie, że to dla nich definitywny koniec. 

          -Za takie rzeczy mogą cię co najwyżej pozbawić wolności, albo zamknąć na kilka, kilkanaście tygodni. Uwierz, że twoje akcje są niczym w porównaniu do moich. Nie masz czego się bać. - Faktycznie, Beilschmidt jeszcze nie doprowadziła do rozlewu krwi, czy psychicznego załamania teoretycznie bliskiej osoby. Zaledwie planowała, lecz z tych planów może nic nie wyjść. - Pomóż mi się stąd uwolnić. 

          -A co mam zrobić? Prawnika ci nie załatwię, a sama cię też nie obronię. Musisz radzić sobie sam, takie życie. - I to miała był jedyna odpowiedź białowłosej? Oparła się o plastikowe krzesło, dokładnie przyglądając się zaskoczonemu spojrzeniu niebieskich oczu. Wydawały się jej puste. Puste przez smutek, załamanie, obrzydzenie samym sobą. Adam spieprzył sprawę i doskonale to wiedział. Aż dziwne, że umiała mu współczuć. 

          -W porządku, sam sobie poradzę. Tylko nie zdziw się, jak utknę tutaj na zawsze. - Chciało się sarkastycznie odpowiedzieć, jednak nie był na to czas. Jedyne co im pozostało, to czekanie do środy na rozprawę. Wtedy mogą coś razem zdziałać, ale nie wiadomo czy coś z tego wyjdzie. Beilschmidt odruchowo uśmiechnęła się do Łukasiewicza, tak jak miała w zwyczaju kiedyś, gdy obydwoje byli w słabej sytuacji. Zawsze poprawiało Adamowi humor. - Idź już. Niedługo się spotkamy. 

          -Mam nadzieję. Trzymaj się tutaj i spróbuj nie zwariować. - Ostatni uśmiech tego dnia został posłany, tym samym oznaczając pożegnanie. Maria niechętnie wstała z siedzenia i wyszła z komisariatu, zostawiając współpracownika samemu sobie. Nie była z siebie zadowolona. Nie dlatego, że może w tym miejscu wylądować, a dlatego, że nie mogła nic zrobić. Jeszcze wygrają i rodziny o nich usłyszą. 

*** 

          Feliciano dalej myślał o słowach brata sprzed dni. Co dokładnie miał na myśli mówiąc, że Ludwig jest kłamcą i zachciało mu się bawienia cudzymi uczuciami? Nie był idiotą, domyślał się, że Lovino oskarżał Beilschmidta o kłamanie w kwestii miłości do niego. Tylko skąd wzięło się u Romano takie stwierdzenie? Na pewno nie wymyślił tego na poczekaniu. To musiało zagnieździć się w nim znacznie wcześniej, najpewniej gdy jeszcze żył Antonio. Mógł porozmawiać o tym z rodzeństwem, ale poruszenie tego tematu może się źle zakończyć. Lovino nadal nie wrócił do siebie. 

          -Wiesz, niedługo będę szedł po dowód osobisty. Tak długo na to czekałem i w końcu będę go miał! Cieszysz się razem ze mną? Może chcesz, żebyśmy poszli razem? - Beilschmidt oderwał się od notowania czegoś w zeszycie, a było to kilka zadań matematycznych dla Feliciano. Dawno nie mieli korepetycji, a takie z zaskoczenia są najlepsze. Na świeżym powietrzu miło się wymyślało trudne polecenia. Vargas miał naprawdę ładny ogród z tyłu domu. Ledwo przyjął słowa ukochanego, gdyż skupił się na matematyce. Czuł już wiosnę. 

          -Tak, chętnie z tobą pójdę. - Odpowiedź była krótka i wyczerpująca. Rudowłosy odpowiedział szerokim uśmiechem i wzięciem kolejnych łyków soku. Rozglądał się zafascynowany po ogrodzie, wyobrażając sobie jak to wszystko będzie cudownie wyglądać za kilka tygodni. Jednak nie pozbyło się to jego pytań dotyczących słów brata. Sceptycznie spojrzał na partnera, zawzięcie piszącego coś w zeszycie. Czasami zachowanie Ludwiga było podejrzane, lecz po tym co między nimi zaszło ta sztuczność zdawała się odejść. 

          -Mam do ciebie pytanie. Przerwij to co robisz. - Blondyn opornie odłożył zeszyt i długopis na drewniany stolik, spoglądając ze skupieniem na chłopaka. Wyglądał na przybitego czymś. Ściskał nerwowo szklankę z napojem, mając w oczach pełno stresu. Jakby przypomniał sobie o czymś ważnym i miało to zaważyć na ich znajomości. - Wiesz co mógł mieć na myśli Lovino, mówiąc o twoim kłamstwie? Tylko proszę, bądź szczery. Chyba zasługuję na prawdę, co nie? - Był kompletnym debilem, skoro się tego nie domyślił. Oczywiste było, że prędzej czy później Feliciano o to zapyta! Ludwig wygodniej ułożył się na hamaku, próbując wykombinować logiczną odpowiedź. 

          -A co to mogło znaczyć? Lovino zawzięcie próbuje zwalić na mnie winę, by nie zwracać uwagi na jego błędy. Twierdzi, że oczernianiem mnie może się wybielić i wszyscy magicznie zapomną, że podniósł na ciebie rękę. Wiesz, że cię kocham. - Vargas mógłby w to uwierzyć, gdyby nie był wyczulony na kłamstwa Beilschmidta. Jego niedawne spięcie w miłości idealnie łączyło się z prawdopodobnym udawaniem jej. Co jeśli naprawdę był zaledwie zabawką w dłoniach ukochanego? 

          -Prosiłem cię o szczerość. Nie odpuszczę ci, dopóki nie usłyszę samej prawdy i tylko prawdy. Mówiłem ci kiedyś, że jeżeli mnie nie kochasz, to w porządku. Oczekuję od ciebie prawdziwego uczucia, a nie przelotnego kłamstwa, którym bardziej mnie skrzywdzisz. - I tutaj Ludwig miał problem. Dalszym udawaniem ryzykował relację z Feliciano, lecz powiedzeniem mu w tej chwili prawdy jedynie go skrzywdzi, doprowadzi do załamania, pogorszy jego zdrowie i również ich dobra relacja się zakończy. Obydwie opcje są złe. 

          -Mówię ci prawdę. Nie mam interesu w oszukiwaniu ciebie, szczególnie w tak ważnej sferze, jaką jest miłość. Tyle razy ci mówiłem o swoich trudnościach w związkach. Teraz jest dobrze i się przyzwyczajam, więc nie widzę sensu w łączeniu słów Lovino z moimi dawnymi problemami. Czy robiłbym te wszystkie rzeczy, gdybym cię nie kochał? - Tak. Odpowiedź brzmi tak. Kłamanie wcale nie jest takie trudne, a często można z niego wyciągnąć korzyści. Jednak uczucie niebieskookiego robiło się prawdziwe. Nic na niego nie mieli. Poza przeszłością. 

          -Raczej byś tego nie robił, tak zgaduję... Mam bałagan w głowie. I to nie jest żadna nowość, ale obecnie ten bałagan jest jeszcze większy! Chciałbym wiedzieć komu mam ufać. - Rudowłosy pełen wątpliwości wtulił się w ramię partnera, rozważając kontynuowanie pytania go. Jak go przyciśnie, to może dowie się czegoś nowego, ale to po prostu nie miało sensu. Musiał przyłapać Ludwiga na czymś, co by go wsypało i udowodniło jego prawdopodobne kłamstwo. Przyznawał to z bólem serca, lecz nie ufał partnerowi w stu procentach. 

          -Rozumiem, że wielu rzeczy nie rozumiesz i nie wiesz komu wierzyć. Jednak chyba nietrudno stwierdzić do kogo masz większe zaufanie. Nie skrzywdziłem cię, a Lovino ciągle od śmierci Antonia ma z tobą problemy. - Ludwig robił dokładnie to samo co Romano. Jeżeli naprawdę jego miłość jest fałszem, właśnie zwalał winę na starszego Vargasa, aby nikt nie zwracał uwagi na jego własne zbrodnie. To tym bardziej nie pasowało rudzielcowi. 

          -Będę dokładniej zwracał uwagę na was obu. Nie zrozum mnie źle! Po prostu chcę wiedzieć czy nadal mogę normalnie cię kochać i ci ufać, czy jednak oddalić się od ciebie i zapomnieć o tym, co nas łączy. Jak twoja miłość wyjdzie na bujdę, raczej nie muszę mówić co się stanie. - W oczach blondyna wystarczyło zamazać rzeczywistą przeszłość i już był czysty. Nikt nie może wyciągnąć jego kłamstwa sprzed tygodni, które obecnie ładnie zamieniało się w realne uczucie. Rozkwitające w takim tempie, że sam gubił się w tej miłości. Kochanie kogoś ze wzajemnością było piękne. 

          -Nie mam nic przeciwko temu. Wiem, że gdyby moja miłość była grą, to byś mnie momentalnie zostawił i nie byłoby sensu w przepraszaniu i błaganiu o przebaczenie. Mówiłem, że nie mam interesu w krzywdzeniu i oszukiwaniu cię. - To brzmiało tak prawdziwie. Feliciano rozpływał się w takiej ilości słodkich słów oraz zapewnień, że uczucia partnera są prawdziwe i to brat go oszukuje. I z jednej strony to prawda. Ludwig faktycznie go kochał. Z drugiej strony, związek został zapoczątkowany udawaniem i niekoniecznie dobrymi sposobami wyleczenia Vargasa. 

          -Powiedzmy, że ci wierzę. - Dodał na końcu rudowłosy, chwilowo zapominając o swoich zmartwieniach. Zachciał napić się soku, ale przypomniało mu się, że wypił już wszystko. Zaśmiał się z własnej głupoty. - Co tam pisałeś? - Zapytał po chwili milczenia i wzajemnego wymieniania się swoim ciepłem. Ludwig uśmiechnął się lekko, pokazując partnerowi swoje zapiski. Nie musiał na niego patrzeć, żeby przed sobą widzieć jego przerażony wzrok. - Nie mów, że... No proszę, nie dzisiaj! 

          -Przykro mi, ale maturę z matematyki musisz dobrze napisać. - Beilschmidt by się chytrze zaśmiał, lecz przypomniał sobie o własnych bólach, których zaznawał w czasie matury. - Spokojnie, pomogę ci. - Wspomniał jeszcze, zanim przysunął stolik bliżej i oddał długopis Feliciano. Ten związek miał swoje pozytywne aspekty. I jeszcze lepiej mu się w nim żyło, gdy był prawdziwy. 

*** 

          Roderich nie widział problemu w tym, żeby Erizabeta chodziła przed nim w samej bieliźnie. Szczególnie takiej. Czarna bielizna doskonale uwydatniała kształty Elizy, na które z przyjemnością można było popatrzeć. Ta chwila była niebem dla jego oczu. Jednakże pewny fakt tego wydarzenia skutecznie mordował pozytywny wydźwięk ponętnej Hedervary, przeglądającej się w lustrze i dokładnie obserwującej swoje ciało. Uparcie próbowała doszukać się w sobie jakichś zmian, jakby na tym etapie domniemanej ciąży wiele miało się zmienić. Nie ten przypuszczalny tydzień i miesiąc. 

          -Bardzo się zmieniłam? - Zapytała dziewczyna, stając przodem do partnera. Jedyne co mogło się zmienić, to objętość jej biustu, ale nic poza tym. Edelstein pokręcił przecząco głową, wywołując w partnerce awanturnicze westchnięcie. - A teraz widać więcej? - Zielonooka stanęła bokiem, lecz tym razem również szatyn nie zaobserwował większych różnic. Nie zwracał uwagi na sylwetkę partnerki. Po prostu z nią był i ją kochał, a nie przejmował się tym, że jak przytyje, to co ludzie pomyślą. - Naprawdę nic się nie zmieniło?! 

          -Autentycznie nic. Wybacz Elizo, ale naprawdę nie zauważam w tobie zmian. Wyglądasz jak przedtem. Może poza tym, że trochę jesteś większa tam i ówdzie. Jednak dużo nie uległo zmianie. - Erizabeta zarumieniła się, wiedząc co Rodericha ma na myśli mówiąc, że urosła w niektórych miejscach. Jeżeli jej piersi były większe, okres mógł być blisko, a to idzie zdecydowanie na plus. - Może zamiast siać głupotę po prostu zrobisz test ciążowy? Tak będzie dla nas najłatwiej. 

          -Nie rozumiesz, że się boję? To nie jest takie łatwe. Takimi "głupotami" łatwiej jest mi stwierdzić czy coś jest na rzeczy. - Eliza ponownie podeszła do lustra, z uwagą krążąc po swoim ciele wzrokiem i próbując stwierdzić, czy aby na pewno czegoś nie przeoczyła. Edelstein miał rację, jej zachowanie było idiotyczne. Jednak w ten sposób czuła się bardziej komfortowo. Skoro nie było niczego widać i najpewniej zbliżał się okres, to nic nie jest na rzeczy! - Naprawdę nie widać żadnych zmian? 

          -Naprawdę nie widać żadnych zmian! Gdyby coś było, powiedziałbym ci. - Szatyn wstał i pokierował się do partnerki. Przytulił ją od tyłu, dokładnie patrząc na jej odbicie. Wyglądała na smutną, co w sumie nie było niespodzianką patrząc przez pryzmat poprzednich dni. Hedervary ponuro się uśmiechnęła, łapiąc za ręce ukochanego. Czuła się, jakby spadała na dno. - W ogóle ostatnio się nie zmieniłaś z wyglądu, mówię poważnie. 

          -Nigdy nie dostrzegasz zmian we mnie! Jak obcięłam końcówki włosów, to też nic nie zauważyłeś. - Erizabeta powiedziała to półżartem i półserio. Pierwotny sens został zachowany, Roderich nie widział w niej wielu rzeczy i patrzył głównie na te powierzchowne rzeczy. Czasami patrzył na coś więcej. - Najważniejsze, że pewnie nie jesteś w ciąży i bardzo mnie to cieszy! Wiem, że z wyglądu nie zmienię się tak szybko, ale jednak... - Nie dokończyła. Może zrozumiała, że wiele rzeczy może ulec zmianie w przeciągu tygodni. Była za głupia na dziecko. 

          -Skoro ty się cieszysz, to ja również. Twoje szczęście jest dla mnie ważne, a dziecko nie jest koniecznością. - Szanse były podzielone po równo. Roderich zachowywał się tak, jakby nie miał najmniejszego problemu z dzieckiem i akceptował fakt, że będzie ojcem, mimo tego, że cholernie się bał. W rzeczywistości razem z Elizą wykluczał opcję rodzicielstwa. Żył w świętym przekonaniu, że do ojcostwa ma jeszcze kilka lat i nic nie nadejdzie w najbliższych tygodniach. Takie nastawienie zmniejszało szanse na szczęśliwy związek. 

          -Jeżeli nic nie jest na rzeczy, to możemy sobie odpuścić. Niedługo znowu się przyjrzę sprawie, lecz chyba nic nie zapowiada zmian w naszym życiu. - Dziewczyna odeszła od lustra i z powrotem założyła na siebie białą koszulkę i zwykłe dżinsy. Roderich miał konflikt z samym sobą. Nie dopuszczał do siebie dziecka, ale jednak na wszelki wypadek proponował partnerce wizytę u lekarza. Tam wszystko zostanie rozwiązane i nie będą musieli dłużej samodzielnie się głowić. 

          -Myślę, że powinnaś iść do tego lekarza. Nawet jak nie przez ciążę, to przez brak miesiączki. Może to być poważny problem dla twojego zdrowia. - Zielonooka zaśmiała się słodko, jakby to nie był kłopot. Była przyzwyczajona do problemów ze swoim okresem i nie wydawało jej się niczym nowym to, że ponownie mocno się spóźnia. Biust już jest większy, gorzej się czuje, na pewno niedługo się pojawi! Przynajmniej tak sobie mówiła. 

          -Mówiłam ci, że mam nieregularne. Raz mogę mieć normalnie co miesiąc, a drugi raz mam trzymiesięczną przerwę. Nie żebym narzekała. - To nie sprawiało, że Roderich był spokojniejszy. Nie znał się najbardziej na takich sprawach, ale zdawało mu się, że w tym wieku, w którym obecnie jest Eliza, miesiączka już powinna być regularna. A raczej Hedervary nie miała zdiagnozowanych żadnych poważniejszych komplikacji. Jeśli były, nie wiedział o nich. 

          -Radzę ci się porządnie przebadać. Tak na wszelki wypadek, gdyby szykowało się coś poważniejszego. Zaraz wracam, idę do łazienki. - Erizabeta przytaknęła zmartwiona, ponownie zerkając na lustro. Wyobraziła sobie siebie jako ciężarną i był to co najmniej śmieszny widok. Nie była w ciąży i nie będzie. Przynajmniej przez najbliższe lata. Dla śmiechu wzięła jedną poduszkę i włożyła ją sobie pod koszulkę. Wyglądała komicznie, na swój sposób żałośnie. Dla Rodericha byłoby uroczo. Zaśmiała się z własnej głupoty i odłożyła poduszkę na miejsce. 

          A Edelstein stał przed umywalką w łazience i przemywał twarz zimną wodą, chcąc pozbyć się swoim wątpliwości i otrzeźwieć. Nie będzie rodzicem. Nie jest na to gotowy i nie na tyle głupi, by zapłodnić partnerkę z taką łatwością. Kątem oka zerknął na kosz na śmieci, gdzie zauważył pudełko z testem ciążowym. Wczoraj wieczorem tego nie było. Erizabeta znowu dzisiaj próbowała? Wolał o tym nie myśleć. Nie w tym momencie. 

*** !!! *** 

          Brakowało im randek. Brakowało im wspólnych spotkań, gdzie mogli bardziej się do siebie zbliżyć i pokazać, że to gorące uczucie nie wyparowało, a dalej się tliło i pokazywało, że ta miłość istnieje. Co prawda, spacer po mieście, wspólny podwieczorek w kawiarni i chwilowe przytulanie się do siebie na ławce w parku nie było zbyt skomplikowaną i rozbudowaną formą randki, ale im wystarczało. Feliks oraz Gilbert byli tym usatysfakcjonowani. Jednak to już dobiegło końca. Siedzieli w samochodzie przed domem Łukasiewicza i nic nie mówili. Ciężko było się pożegnać po tak cudownym wieczorze. 

          -Więc to koniec na dzisiaj, nie? - Zapytał smutno Feliks, odpinając pasy. Skierował wzrok na partnera, który niewyraźnie wpatrywał się przed siebie. Pragnęli spędzić ze sobą każdą możliwą godzinę, lecz były inny rzeczy do załatwienia. I tak dzisiaj dużo razem zrobili. Randka była zaledwie podsumowaniem dnia. Przez Adama nie mieli wiele okazji do zbliżeń, a kiedy pojawiała się okazja, to pozostałe sprawy im przeszkadzały. Gilbert niechętnie przytaknął twierdząco na pytanie, mocniej ściskając kierownice. - Nie chcę tego kończyć. 

          -A myślisz, że ja chcę? Spokojnie, zobaczymy się jutro i znowu spędzimy ten dzień cudownie. Kilka godzin bez wzajemnego towarzystwa nam krzywdy nie zrobi. - Albinos uśmiechnął się do blondyna, łapiąc go krótko za rękę. Ostatni raz tego dnia. Teraz za każdym razem, gdy dochodziło do pożegnania, mieli wrażenie, że to było na zawsze. Byli zbyt wystraszeni rozstania przez ojca Feliksa. Jednak go już nie było i nie musieli się obawiać. Wróci w środę. - Ta randka była świetna. Chętnie niedługo to powtórzę. 

          -Również z chęcią to powtórzę! Każdy dzień chcę z tobą powtórzyć. No, prawie każdy. - Na myśl o ojcu Feliks nieco spochmurniał, ale niedługo wrócił do siebie i ponownie na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. Wzrok jego i Gilberta spotkał się. Lubili na siebie patrzeć bez celu. Mocniej ścisnęli się za ręce, pogłębiając wpatrywanie się w siebie. Wiedzieli czego chcą. Wiedzieli to od początku dnia, jednak nie potrafili do tego doprowadzić. Samo przyszło w tej chwili. - Też tego chcesz? - Zapytał Łukasiewicz tonem pełnym pożądania. 

          -A doprowadziłbym do takiej bliskości, gdybym tego nie chciał? - Zanim zielonooki się obejrzał i zrozumiał co białowłosy ma na myśli, ten już delikatnie go całował, odpinając swoje pasy i zaczynając krążyć dłońmi po jego ciele. Domyślał się, że jego twarz jest teraz jeszcze mocniej czerwona. Czuł delikatne pieczenie na policzkach, ale zostało ono zniwelowane chłodnymi palcami partnera. Uwielbiał, kiedy dotykał jego twarz. Szczególnie w chwilach jak ta. 

          -Chcesz to robić w samochodzie? Może lepiej wejdziemy do domu? Tam jest wygodniej i więcej miejsc do dyspozycji. - Byli w miejscu publicznym. O tej godzinie ulica była jeszcze intensywnie aktywna i wiele samochodów mogło przejeżdżać obok. Przechodnie również nie byli tutaj niczym zaskakującym. Jak ktoś ich zauważy w takim stanie, może być niezręcznie. - Nie śmiej się! Tylko zapytałem. - Beilschmidt pociągnął do siebie Łukasiewicza, śmiejąc się z jego naiwności. Czego mają się bać? Nic złego się nie stanie, a nikt nie będzie chamsko zaglądać w samochód. 

          -Jesteś idiotą, Feliks. Cholernie słodkim i naiwnym idiotą. - Blondyn nie dostał możliwości na udzielenie odpowiedzi, ponieważ jego usta prędko zostały zatkane tymi ukochanego. Starał się zapomnieć o tym, że są w samochodzie, który stoi chwilę przed ulicą. I przy okazji przed jego domem, a jak ktoś zajrzy przez okno, to wszystko zauważy. To było takie żenujące! Lecz pocałunki Gilberta były na tyle uspokajające, że był w stanie o tym zapomnieć. 

          Na pierwszy rzut oka ten raz nie różnił się niczym specjalnym od tych pozostałych. Całowali się, przytulali i szeptali sobie słodkie słowa o tym, jak bardzo są na siebie napaleni i jak bardzo chcą, by już doszło do konkretów. Gilbert z łatwością zdjął spodnie Feliksa, rzucił je na tył pojazdu i przeszedł do ściskania i masowania dłońmi ud partnera. Lubił to robić. Tak samo jak inne czynności mocno związane z nogami Łukasiewicza. Podniecały go. 

          -Nie tak! To boli. - Blondyn nie miał nic przeciwko dotykaniu jego nóg. Na swój sposób go to rozpalało i sprawiało, że nie mógł doczekać się reszty przyjemności, które nadchodziły od strony partnera. Jednak wraz z momentem, kiedy to Gilbert za bardzo się nakręcił, trochę zbyt mocno zaczął go dotykać. To było dosłownie wbijanie mu paznokci w uda i masowanie ich z niewyobrażalną siłą. Na całe szczęście po prośbie Beilschmidt się nieco uspokoił. Byle uniknąć dalszych pretensji, Feliks został namiętnie pocałowany, a bielizna została z niego zdjęta. Pozostał w samej koszulce i zapinanym sweterku, których obecność białowłosemu nie przeszkadzała. 

          -Myślę, że to odpowiedni czas na to. - Rzekł Gilbert, zsuwając lekko z siebie Feliksa i rozpinając swoje spodnie. Zaczynała się przesadna ekscytacja Łukasiewicza, ujawniana cięższym oddechem, trzęsącymi się dłońmi i wzrokiem, który nie mógł zatrzymać się na jednym, konkretnym punkcie. Próbował skupić się na zaróżowionej twarzy ukochanego, ale nie wychodziło. Zabawne mu się wydawało, że z ust Beilschmidta wypływała cienka strużka śliny. Był aż podniecony? 

          -Mam nadzieję, że mała przestrzeń nie popsuje jakości zbliżenia. - Rzekł Feliks ze swoim zadziornym uśmiechem. Usiadł znowu na kolanach albinosa, wpatrując się uważnie w jego penisa. Coś w nim wrzało od tego widoku. Dosłownie krzyczał w środku, że chce poczuć w sobie ukochanego i być wypełniony jego spermą po brzegi. Gwałtownie i bez zastanowienia wbił się w partnera, a czując dobrze znany ból pisnął najciszej jak umiał, aby nie stwarzać zainteresowania u otoczenia. - Kurwa... 

          -Widzę, że nie zwlekasz z konkretami. - Skomentował z uśmieszkiem Gilbert, ponownie mogąc zaznać uczucie czegoś mocno zaciskającego się wokół jego członka. To było lepsze, niż cudowne i nieziemskie. Wyobrażał sobie, że Łukasiewicz właśnie musi przechodzić przez ogromne cierpienie, bo wcześniej nie przygotował się jakkolwiek i wszedł tak, jakby się ze sobą nie kochali od przeszło roku. Jednak ból nie odgrywał tego wieczoru wielkiej roli. Spojrzeli na siebie. Czerwonooki pełny ekscytacji, rozbawienia i pragnienia zapewnienia takiej przyjemności Feliksowi, jak nigdy dotąd. A zielonooki niewielkim strachem, nienawiścią do swojej głupoty i nie kontrolowania emocji oraz gotowością do działania. Mogli zacząć. 

          -Tylko błagam, nie rób głupot. - Rzucił blondyn, zanim zaczął się poruszać w górę i w dół. Albinos się zaśmiał, co nie do końca było zrozumiałą odpowiedzią. Mogło to oznaczać, że Gilbert weźmie prośbę pod uwagę, a mogło też znaczyć, że będzie jechał po całości i uczucia partnera się dla niego nie liczą. Nie zwlekając dłużej, Łukasiewicz zaczął się ruszać. Na początku odczuwał standardowy dyskomfort i miał wrażenie, jakby wszystkie wnętrzności przewracały mu się na drugą stronę. To było cholernie nieprzyjemne. Przynajmniej Beilschmidt był w siódmym niebie. 

          Dla Gilberta to było jedno z lepszych uczuć, jakich może doświadczyć w życiu. Prawie na sucho, z naciskiem na prawie, nie było tak cudownie, ale nie narzekał i odnajdywał coraz więcej pozytywów. Na dodatek świadomość, że ktoś może go przyłapać była taka podniecająca. Nie tak bardzo jak sam Feliks, który samym ruszaniem się w górę i w dół oraz cichym pojękiwaniem umiał doprowadzić jego hormony do chorego szaleństwa i na dłuższy moment zrobić z niego niewyżyte zwierzę. Samochód nie miał wystarczająco miejsca, lecz gdyby miał warunki, zrzuciłby z siebie Łukasiewicza i przejąłby stuprocentową kontrolę. 

          -Tak trzymaj, kotek! Nie przestawaj, jest świetnie. - Beilschmidt nie szczędził w chwaleniu ukochanego. Widział po nim, że jest na skraju wytrzymałości ze swoją ekscytacją i gdyby mógł, to by również się na niego rzucił i zaczął krzyczeć, żeby brał go jak nigdy wcześniej, aby zrobił mu krzywdę i zapewnił spełnienie, jak nigdy dotąd. Niestety byli w samochodzie, który jest mały jak na seks, i przy okazji stali przy ulicy. - Robisz się mokry... 

          -Musisz mnie bardziej zawstydzać?! - Zapytał pretensjonalnie blondyn, o mało nie zaczynając głośno jęczeć, zamiast normalnie mówić. To uczucie sięgało zenitu i powodowało zachowanie niczym u napalonej nastolatki, która dorwała się do filmów pornograficznych. Z tą różnicą, że teraz było znacznie lepiej. Był w dosłownym raju. Dlaczego największe podniecenie mu towarzyszyło w miejscach, gdzie jest małe pole do popisu? Gdyby mógł, to odwaliłby Gilbertowi takie show, którego nie zapomniałby na długie lata. 

          Pozostawał jedynie z marnym, aczkolwiek w ciągu dalszym satysfakcjonującym, poruszaniem się na zmianę w dół i górę oraz jęczeniem wywołującym w Gilbercie niezrozumiałe uczucie. To już nie była sama żądza. To było coś więcej, lecz nie umiał tego ubrać w słowa. Łukasiewicz kontynuował swój mały występ, a Beilschmidt pomału zaczynał ciężej oddychać, samemu zbliżając się do głośniejszych jęków. Nie lubił tego, w pewnym stopniu się takiego zachowanie ze swojej strony wstydził. Jednak Feliks to chyba lubił. 

          Niespodziewanie blondyn z całowania jego szyi i robienia drobnych malinek, przerzucił się na intensywne całowanie jego ust i błądzenie dłońmi po jego twarzy i głowie. W pożądaniu zatopił palce w białych włosach, wpychając język do ust partnera. Nie próżnował w dalszym ruchu, doskonale stymulującym penisa albinosa. Dawało to tyle przyjemności, której nie dało się opisać. To był totalny odlot do innej rzeczywistości. Dawno nie mieli ze sobą takiej genialnej zabawy. To było perfekcyjne zwieńczenie tego dnia. Randka została zakończona sukcesem. A orgazm był tuż za rogiem. 

          Beilschmidt czuł, że zaraz dojdzie i wypełni Łukasiewicz upragnionym nasieniem. Nie pozostawało nic innego, jak zmotywować go do żywszych ruchów, nie zważając na zmęczenie, które się nasilało. Uderzył go w tył, uwalniając z ukochanego krzyk zaskoczenia, ale zarówno większego podniecenia. Feliks zaśmiał się lubieżnie, faktycznie przybierając większe tempo w swoim występie. Udało mu się zapomnieć, że byli w samochodzie, do którego mógł zajrzeć każdy. Na całe szczęście w okolicy nie było takich pojebów. 

          Feliks krzyczał, błagał o więcej, chociaż to on miał największą kontrolę w zaspokajaniu siebie. Gilbert zaledwie dodawał coś pocałunkami i rzadszymi uderzeniami. Głównie bawił się jego udami, w których znajdował spore zaspokojenie dla siebie samego. Były aż takie ładne? Schlebiało to Łukasiewiczowi. Nigdy nie był zadowolony ze swoich nóg. Powodowało to, że ekscytował się jeszcze bardziej. Podobał się komuś! Ktoś go kochał do aż tego stopnia! Przypominanie sobie o tym w takiej chwili skutkowało pozytywnie. 

          -Hej, za ile skończycie? - Nagle ktoś zapukał w samochód Gilberta, jednak nikogo nie było przy drzwiach. Cały klimat został zniszczony, a szansa na szczytowanie była zaprzepaszczona! Nie było nic bardziej zawodzącego od tego. Beilschmidt wychylił się i wyjrzał za szybę, a dostrzegając Ludwiga przeklął jego egzystencję pod nosem i zaczął udawać zainteresowanego jego sprawą. 

          -Czego chcesz? Nie widzisz... Słyszysz, że jesteśmy zajęci? - Niebieskooki akurat tym był najmniej zainteresowany. Rozumiał, że brat i jego partner byli zajęci sobą, ale były ważniejsze sprawy do załatwienia. Było po dwudziestej pierwszej, a starszy Beilschmidt ponoć miał coś ważnego do załatwienia. Z tego co się orientował, było to szukanie jakiegoś obrońcy dla Feliksa, aby rozprawa sądowa była na pewno wygrana przez nich. 

          -Doskonale to słyszę. Słychać was nawet przed drzwiami do domu Feliciano. Chcę jechać do domu, a na pieszo mi się to nie uśmiecha. Możecie się pospieszyć i skończyć zabawę w samochodzie? Poza tym, Gilbert, miałeś coś do zrobienia w domu. - Albinos na dłuższą chwilę się zamyślił i dopiero po chwili sobie przypomniał co ma zrobić. Musiał tym się zająć czym prędzej! 

          -Dobra, daj nam chwilę i już jedziemy. - Ludwig przytaknął i oddalił się na bezpieczną odległość od samochodu, byle nie musieć dłużej słuchać jęków rozkoszy Feliksa. Wolał jęki Feliciano szczerze mówiąc. 

          -Kurwa, przerwał nam! Już nie dojdę, a nawet jeśli, to znowu musimy się namęczyć. - Łukasiewicz był do tego stopnia załamany, że aż chciało mu się płakać. Komu by się nie chciało, gdyby w najlepszym momencie seksu zabawa została przerwana? Gilbert przejechał powoli dłonią po jego plecach, czule całując w policzek. 

          -Jestem pewny, że nadal możesz z łatwością dojść. Tylko spróbuj. - Powiedział czule białowłosy, a po chwili już czuł, że blondyn znowu zaciska się wokół jego penisa i zaczyna rytmicznie się ruszać w górę i w dół. Kilka chwil przepełnionych jękami, prośbami, wykrzykiwaniem imion i zastanawianiem się, co musi sobie teraz myśleć Ludwig. Zapewne, że mają ciekawe życie seksualne. Samochód dla niego już nigdy nie będzie taki sam. Aż nagle Łukasiewicz głośno krzyknął, wtulając się w ukochanego i lekko się trzęsąc. - Widzisz? Jednak mogłeś z łatwością dojść. - Blondyn cicho się zaśmiał, będąc cholernie zmęczonym, ale szczęśliwym. Dawno nie miał takiego orgazmu. 

          -Dziękuję za to... Naprawdę było cudownie, kocham to. I ciebie też. - Feliksowi odpowiedział chichot Gilberta. Poczuł, że z niego wychodzi i najpewniej sam chce zadbać o swoją przyjemność. Pomógłby mu, gdyby nie fakt, że jego zmęczenie kierowało go już myślami do wygodnego łóżka i spania. - Nie chcę, ale muszę iść. Zobaczymy się jutro. - Krótki pocałunek na pożegnanie i koniec. Długo będą śnić nocami o tym wieczorze. 

*** 23 marca *** 

          Nadszedł czas, aby to ogłosić. Francis spodziewał się, że dla wielu to będzie szok i niekoniecznie będą się zgadzać z taką decyzją, ale to była jedyna jaką mógł podjąć. Między nauczycielami to było przedyskutowane i nikt nie miał z tym problemów. Może poza Arthurem, który uparcie trwał w przekonaniu, że nic nie powinno się zmieniać i na pewno da sobie radę jako dyrektor do końca roku szkolnego. Wielu też twierdziło, że po tym co Yao robił z Kiku nie powinien być dopuszczony do takiej poważnej roli, lecz po paru lepszych argumentach udało się takie osoby uciszyć. 

          Wszystkie klasy i nauczyciele, którzy obecnie mieli lekcje, byli już zgromadzeni na sali gimnastycznej i przechodzili powoli do słuchania. Bonnefoy dziwnie czuł się ze świadomością, że jest to ostatni apel przeprowadzony głównie przez niego. Od teraz będzie zwykłym nauczycielem francuskiego oraz zastępcą psychologa szkolnego, lecz przez najbliższe dwa miesiące będzie na zwolnieniu lekarskim, więc to nie ma znaczenia. Yao go godnie zastąpi. Był tego pewien. 

          -Proszę o uwagę! Mam ważną informację do przekazania. Naprawdę jest ważna i może zaważyć na dalszym życiu tej szkoły. Mam nadzieję, że wasza reakcja nie będzie zła. - Wszyscy bez wyjątku przeszli do słuchania dyrektora szkoły, będąc zaciekawionymi jego informacji. Właśnie to kochali we Francisie. Niezależnie co się działo, umiał przekonać do słuchania nawet największych łobuzów tej szkoły. Wielka szkoda, że to miało się niedługo skończyć. - Dziękuję za możliwość zaczęcia. 

          Miał możliwość się wycofać. Wang na pewno zrozumie, że jednak plany uległy zmianie i nie może powierzyć szkoły innej osobie. Co jeżeli Yao sobie nie poradzi, albo Kirkland będzie mu robił problemy? Nie no, to jest porządny facet. Poradzi sobie. 

          -Jak doskonale wiecie, od drugiej połowy poprzedniego roku szkolnego jestem dyrektorem tej szkoły. Po wielu przykrych incydentach udało mi się stanąć na tym stanowisku i ogarnąć tę placówkę po wiadomych wydarzeniach. - Mimowolnie spojrzał na Arthura. W ciągu dalszym niezadowolony z jego decyzji siedział na krześle i uważnie słuchał. Był świadomy swojego błędu. - Cieszyłem się niewyobrażalnie, że mogę to miejsce zamienić na lepsze. Zacząłem mieć z wami większy kontakt, wielu z was zostało moimi dobrymi znajomymi poza szkołą i ogólnie, wiele zawdzięczam byciu dyrektorem. Momentami mnie to przerastało, ale nigdy na tyle, bym się poddał. Jednak... W pewnym momencie coś się zepsuło. Bardzo się zepsuło. 

          Przeszłość nie mogła go dobić! Śmierć Antonia i parę prywatnych problemów może łączyć się w ogromną tragedię, ale nie zmienia to faktu, że uczniowie go uwielbiają i dadzą mu wsparcie. Niestety, już obiecał sobie i Yao. 

          -Nowy rok nie zaczął się lekko. Z góry odeszła Yekaterina Braginskaya, nasza dawna, cudowna nauczycielka chemii, następnie zwolnił się Kiku Honda z kilku prywatnych przyczyn. - Prywatnymi przyczynami był ogromny spór z Wangiem. Przecież dopuszczanie go do rządzenia szkołą jest najgorszą decyzją na świecie! Jednak nie było lepszej osoby, a takiemu Berwaldzie, Ivanie, Gilbertowi, Ludwigowi czy Roderichu wolał nie dokładać obowiązków. - Potem jeszcze Antonio Carriedo, mój dobry przyjaciel. Sami wiecie co mu się stało. - Tutaj urwał na chwilę, czując jak łzy napływają mu do oczu. Tyle cudownych wspomnień, wspólnych chwil, poważnych i zabawnych przeżyć. Nie wrócą do tego nigdy więcej. 

          Miał wrażenie, że nowy dyrektor niecierpliwie się w niego wpatruje, jakby jedynie zależało mu na zaczęciu rządzić. Tylko na tym mu zależało. Pożegnanie się z uczniami na chwilę nie miało znaczenia. Liczyła się władza. 

          -To wszystko źle na mnie wpłynęło. Do tego dochodzą inne problemy z mojego życia prywatnego, o których wolę tutaj nie mówić. Po prostu nie wypada. To mnie przerasta i doszedłem niedawno do wniosku, że dalsze pełnienie funkcji dyrektora jest dla mnie za ciężkie. Dlatego podjąłem jedyną, słuszną decyzję, jaka była możliwa. Chyba już domyślacie się o co chodzi. 

          Oczywiście, że się domyślali. Jego kochani uczniowie nie są debilami z jedną półkulą mózgu. Udało mu się ich wyprowadzić do ludzi. 

          -Wybrałem nowego dyrektora. - Powiedział szybko i pewnie, chcąc to mieć za sobą. Widok zdziwionych uczniów i ich niedowierzanie łamało im serce. Spodziewał się, że po apelu będą go błagać o nie odchodzenie. - Będzie nim Yao Wang, nauczyciel biologii. Myślę, że nie jest to zła decyzja i szybko się do niego przyzwyczaicie. Yao jest odpowiedzialną osobą i nie zrujnuje tej szkoły, więc nie bójcie się. Naprawdę będzie dobrze. - Oni nie chcieli mu wierzyć. Widzieli w nim najlepszą opcję dla całej szkoły, aż do końca jej istnienia. 

          Wielka szkoda, że odchodził i to był zdecydowanie koniec na ten moment. 

          -Lecz spokojnie, nie bójcie się! To, że idę na zwolnienie nie oznacza, że będę na nim wiecznie. To tylko dwa miesiące, może nawet krócej jak poczuję się lepiej i będę w stanie znowu uczyć. W maju do was wrócę i znowu będę dyrektorem szkoły. Yao jest tutaj jedynie chwilowo. Przepraszam osoby, które bardzo teraz zawiodłem, ale proszę, zrozumcie mnie. To dla dobra mojego, ale przede wszystkim waszego. W takim stanie nie wpłynę dobrze na szkołę. - Starali się zrozumieć, jednak okazywało się to nieskuteczne. Francis był za dobrym dyrektorem, żeby tak się z tym pogodzić. - Dam chwilę na przemówienie nowemu dyrektorowi. 

          -Miło mi jest zastąpić Francisa! Obiecuję wam, jak i mu, że nie zniszczę tej szkoły i zrobię wszystko, aby pomóc Francisowi w realizowaniu jego celu, czyli niesienie tej placówki na samą górę. To będę cudowne dwa miesiące i zapewnię wam świetną naukę i nie tylko. - Zapewne skończy się na samych obietnicach. Jedynie Bonnefoy był w stanie dotrzymać obietnicy i zrobić to, co zapewnił. Wang po prostu chce zrobić dobre wrażenie. 

          A niebieskooki usiadł smutno na krześle wśród innych nauczycieli, czując na sobie zawiedziony wzrok wszystkich dookoła. Jedynie Yao wydawał się zadowolony, i może klasa, której jest wychowawcą. Nikt inny. Pozostali byli zdenerwowani. 

*** 

          Dzień w szkole rozpoczął się wyjątkowo źle. Nikt nie mógł przewidzieć, że Francis podejmie taką decyzję, ale żyje się dalej. Może Yao naprawdę nie zmieni za bardzo tej szkoły i nie będzie ingerować w to, co dotychczas stworzył Bonnefoy. Szkoda by było, gdyby jego starania zostały zaprzepaszczone przez jakiegoś niespełnionego nauczyciela, który tylko czekał na swoje pięć minut. Starali się o tym nie myśleć. To nadal szkoła i nie różni się niczym innym, jak jedynie dyrekcją, która dla wielu uczniów jest szczegółem. 

          -Myślę, że po szkole dobrze będzie sobie powtórzyć materiał. Może jeszcze trochę czasu jest, ale wolę przygotować się wcześniej, by nie zawalić tej matury. Drugiej okazji szybko nie dostanę. - Roderich przytaknął, w pewnym stopniu będąc myślami w kompletnie innym świecie. Ciężko było mu się skupić na jednym obiekcie czy poruszanym temacie. Taki był jego urok po ostatnich doznaniach. - Słuchasz mnie w ogóle? 

          -Oczywiście, że cię słucham! Po prostu trochę odpłynąłem, lecz dalej cię słucham. Możesz kontynuować. - Elizie nie chciało się w to wierzyć. Już dawno do niej dotarło, że od dawna Edelstein zachowuje się dziwnie i najpewniej myśli o jej niepotwierdzonym stanie błogosławionym. Wątpliwie nazywało się to stanem błogosławionym, skoro nawet tego nie potwierdziła i czuła się ze sobą okropnie. Miała nadzieję, że nic z tego nie będzie. Nie zniesie dziecka na tym etapie. - Nie obrażaj się, proszę. 

          -Nie obrażam się. - Odpowiedziała krótko, co w oczach szatyna mogło być jednoznacznie z obrażaniem się o pierdołę. Obydwoje westchnęli cicho, niemrawo łapiąc się za ręce. Korytarz szkolny nie zwalniał ich z okazywania sobie czułości, a wszyscy i tak już wiedzieli, że uczennica jest w związku z nauczycielem. Nagle Roderich poczuł mocne uderzenie w plecy. 

          -Biegnę do was i wołam, żebyście się zatrzymali, a wy nic! Nareszcie się udało. - Zaskoczeni spojrzeli na Alfreda, który nieźle się zmęczył biegiem za nimi. Sprawa musiała być poważna, jeżeli tak mu zależało na rozmowie, ale na dobrą sprawę, to w ciągu dalszym jedynie Jones. Czego on może chcieć od innych? - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam za bardzo. - Dodał, prostując się. Informacja, którą miał do przekazania, była warta wylądowania w rękach Erizabety oraz Rodericha. 

          -Nie, tylko rozmawialiśmy. Coś się stało? - Niechętnie przeszli do słuchania. Niebieskooki wyglądał na zdenerwowanego, co było pokazywane jego zestresowanym wzrokiem i bawieniem się końcówką koszulki. Intrygowało ich to i czuli, że przekazana im wiedza może korzystnie wpłynąć na ich przyszłość. 

          -Ktoś rozgadał po całej szkole plotkę, że jesteś w ciąży i niedługo będziecie mieli dziecko. - Powiedział prosto z mostu Alfred, opierając się bokiem o ścianę. Eliza i Edelstein na siebie spojrzeli wystraszeni, po chwili ponownie kierując wzrok na Jonesa. Skąd miała wziąć się taka plotka w szkole? Nie wyciągali swoich prywatnych problemów do tego miejsca, więc logicznie myśląc, nikt nie powinien podłapać akurat tego. - Spokojnie, ja w to nie wierzę. Jesteście ostrożną parą. Tylko wam o tym mówię. 

          -To wiele wyjaśnia... - Szepnęła do siebie Hedervary, odwracając się od ukochanego. Na myśl przyszedł jej incydent z tamtego tygodnia, kiedy to spokojnie siedząc w toalecie zaczepiła ją grupka dziewczyn z równoległej klasy i zadawały jej dziwne pytania dotyczące dzieci i zakładania rodziny. Ich śmiech wtedy ociekał kpiną, jakby jej położenie je bawiło. Potem definitywnie ją obgadywały z innymi uczniami, lecz nie przejęła się tym. Była w gorszych sytuacjach i kierowała się przekonaniem, że niedługo przestaną. - Dlaczego się tego nie spodziewałam?! 

          -Czego? Stało się coś poważnego? - Roderich złapał ponownie dziewczynę za rękę, dokładnie obserwując jej wyraz twarzy. Wyglądała na zirytowaną i zawstydzoną. Edelstein przejął się tym i z niewiadomych przyczyn rozejrzał dookoła. Zauważył grupkę uczniów, którzy z zaciekawieniem się im przypatrywali. Zdecydowanie o czymś nie wiedział, jednak mógł wyciągnąć jakąś informację w tej chwili. - Chodzi o nich, tak? - Zapytał, kiwając głową do wspomnianej grupy. Erizabeta na nich zerknęła i nieśmiało skinęła głową. 

          -W tamtym tygodniu śmiali się ze mnie i zadawali niecodzienne pytania na temat dzieci i rodziny. Pewnie już w tamtym tygodniu ta plotka latała po szkole. - To na pewno, dzisiaj już praktycznie każdy mniej więcej wiedział co się dzieje. Nawet osoby najmniej wtajemniczone, które nie interesują się cudzym życiem. Temat dziecka uczennicy i nauczyciela zawsze jest gorący! Po Roderichu przeszły spore dreszcze. Aż nie chciało mu się wierzyć, że jego związek mógł paść ofiarą plotek. - Dzięki Alfred za powiedzenie nam o tym. Zajmiemy się tym. Możesz im powiedzieć, że nie jestem w ciąży na sto procent, ale wątpię, aby cokolwiek to zmieniło. 

          -Niech będzie! Później im o tym powiem, ale teraz muszę iść do łazienki pomóc rodzicom. Mama poczuła się cholernie źle i trzeba zadzwonić po pogotowie. - To Jones powiedział z dozą przerażenia w głosie. Przed momentem wydawał się spokojny i nawet rozbawiony, a teraz przypomniał sobie o problemie ważnej dla niego osoby. Strach momentalnie przeszedł na Erizabetę i Rodericha. Doskonale wiedzieli kto w tej szkole ma przydomek "mama", i to nie bez powodu. I też dobrze wiedzieli co tej mamie może dolegać. 

          -Muszę iść razem z Alfredem, później się tym zajmiemy! - Eliza szybko wyrwała dłoń z objęcia ukochanego, idąc prędko za znajomym z klasy. Koniecznie musiała wiedzieć co dzieje się z jej przyjacielem, a skoro Ludwig był obok niego, to wypadało go uspokoić. Roderich ją rozumiał. Następne problemy. 

*** 

          Planowanie przyszłości było jedną z lepszych części dnia dla Feliksa. Po szkole doskonale było pojechać do jednego z mieszkań, które niedługo potencjalnie może być jego własnością. Gilbert rozumiał jego potrzeby. Brali pod uwagę, że Adam ostatecznie może nie zostać zamknięty w więzieniu i co najwyżej pozbawią go wolności, więc będzie urzędować w jednym domu z synem i najprawdopodobniej będzie kontynuował swoje destrukcyjne dzieło. Przez kilka dni Beilschmidt szukał mieszkania dla nich, które doskonale by spełniało ich potrzeby. Nadszedł dzień na pokazanie Łukasiewiczowi efektów szukania. 

          -I jak ci się podoba? Myślisz, że odnajdziemy się w tym domu? - Albinos z przyjemnością oglądał ekscytację partnera. Zielonooki wesoło wirował między pomieszczeniami, na wszystko reagując głośnym piskiem zachwytu. Niektóre pokoje można było bardziej ogarnąć i przerobić pod własny gust, między innymi łazienkę i sypialnię. Pomijając takie nieistotne szczegóły, Feliks czuł się tutaj niczym w niebie. Miał wrażenie, jakby ten lokal już należał do niego. Radośnie spojrzał na Gilberta, dając mu poczucie, że dobrze wybrał. 

          -To mieszkanie jest genialne! Bardzo chcę tutaj zamieszkać, nawet w tej chwili. Dziękuję za takie staranie się. - Łukasiewicz wpadł w objęcia partnera, czule całując go w policzek. Nie powstrzymywał się od okazywania uczuć przed obcą osobą, która im tego mieszkania mogła użyczyć na wynajem. Może później na kupno. - Najlepiej będzie, gdy wprowadzimy się tutaj niedługo. Zaraz po rozprawie sądowej. - Beilschmidt odpowiedział niezręcznym śmiechem i delikatnym odepchnięciem od siebie blondyna. 

          -Wątpię, żeby to było możliwe. Nie mam na razie wystarczająco oszczędności, by odkładać na opłacanie wynajmu i rachunków. Myślę, że niedługo przed zakończeniem roku szkolnego będziemy mogli tutaj zamieszkać. O ile nikt inny nie zabierze nam miejsca. - Białowłosy kątem oka zerknął na kobietę, która była właścicielką. Mówiła, że jest gotowa oddać mieszkanie od zaraz, jeżeli będzie miała pewność, że wszystkie opłaty będą załatwiane na czas, bez opóźnienia nawet jeden dzień. 

          -Jak będę miała stuprocentową pewność, że weźmiecie to mieszkanie w ciągu miesiąca, to mogę wam je zaklepać i nikt inny go nie kupi. To wasza decyzja. - Wzrok zielonych oczu słodko skierował się na Gilberta, dosłownie błagając go, by nie czekał z wzięciem mieszkania. Przecież druga taka okazja się nie zdarzy! Rozmieszczenie i wielkość pomieszczeń była idealna, na dodatek był balkon i wielki parking, gdzie na pewno znajdą swoje miejsce. Sąsiedzi też wydawali się nie problematyczni. 

          -Feliks, nie. Musimy się wstrzymać przynajmniej do końca roku szkolnego. Obiecuję ci, że szybko się wyprowadzimy i będziesz wolny od ojca na długie lata. - Beilschmidtowi trudno było odmawiać takiej słodkiej osobie, jednak musiał myśleć racjonalnie. Jedna zła decyzja i już będą w gorszej sytuacji, niż są teraz. - Ile by było za wynajem miesięcznie? 

          -Dwieście euro, nie więcej. - Średnia cena za wynajem, nic specjalnego. Albinos odetchnął i posłał uśmiech do partnera, dając mu nadzieję, że szybko mogą się tutaj znaleźć na stałe. Jego myśli zaczęła zaprzątać rozprawa sądowa, która miała być już w środę. Był poniedziałek. Zleci szybciej, niż wszyscy by chcieli. Musieli to wygrać i pokazać, że nie są straceni. Mieli wiele złego na Adama. On nie miał szans się uwolnić. Będzie gnić w więzieniu do końca życia. 

          -To co, jedziemy już do Feliciano? - Zapytał niepewnie Gilbert, idąc w stronę Feliksa, zachwycającego się wyglądem salonu. Naprawdę wyglądał pięknie i cudownie będzie się tutaj spędzało wieczory na oglądaniu wspólnie telewizji czy nawet na zwykłej rozmowie. Własne, domowe zacisze. Spełnienie marzeń. - Feliks, słuchasz mnie? Chciałeś jechać do szpitala do Feliciano. 

          -Wiem o tym! Możemy już jechać. - Do Łukasiewicza dotarło, że do wspaniałego, bezproblemowego życia jest jeszcze daleko. Rozprawa sądowa miała dopiero nadejść, a na dodatek jego najlepszy przyjaciel wylądował w szpitalu i nic nie zapowiadało, że prędko dojdzie do siebie. Tak zgadywał. Jego stan w szkole, zaraz przed przyjazdem karetki, był naprawdę krytyczny i załamujący. Odpłynął ponownie myślami do wizji, że mogą Vargasa stracić. Jego humor momentalnie się zepsuł i zapomniał o pozytywach, które mogą na niego czekać w następnych miesiącach. - Mam nadzieję, że z tego wyjdzie... 

          -Na pewno z tego wyjdzie, nie martw się. To pewnie chwilowe osłabienie. - Gilbert mógł to sobie wmawiać, lecz doskonale wiedział co może się dziać z rudowłosym. Przytulił Łukasiewicza, chcąc dać mu wsparcie. Chodziło o bliską osobę. - Dziękujemy pani za pozwolenie zobaczenia tego mieszkania. Niedługo do pani zadzwonię i dam znać jaka w końcu padła decyzja. - Nagle usłyszeli dzwonek telefonu Feliksa. Ktoś wysłał wiadomość. Zielonooki sięgnął po urządzenie i odczytał SMS-sa. 

          "Feliks, gdzie jesteś? Facet od korepetycji już przyjechał i czeka na ciebie." 

          -Kurwa, zapomniałam o korepetycjach! - Białowłosy niezrozumiale na niego spojrzał, nie wiedząc o co chodzi. Do tej pory zapominał mu powiedzieć, że ojciec jeszcze zdążył załatwić mu nowego nauczyciela. - Ojciec postanowił kontynuować moje korepetycje z nowym nauczycielem. Miało być dzisiaj pierwsze spotkanie, ale nie zdążę. - Łukasiewicz wyglądał na załamanego swoją postawą. Kompletnie wyleciało mu to z głowy! Beilschmidt zaśmiał się z ogromną ilością kpiny. 

          -Zapomnij o tym! Napisz Magdalenie, że musisz jechać do szpitala do Feliciano. Powinni zrozumieć, że masz ważniejsze rzeczy do roboty. - Taka opcja była chyba jedyną słuszną. Vargas był dla niego ważniejsze od jakiegoś obcego faceta, od którego nie wyciągnie żadnej przydatnej wiedzy. - Najwyżej ze mną nadrobisz, a wtedy nie nauczysz się jedynie fizyki. - To było jeszcze bardziej przekonujące do zrezygnowania z wracania do domu. Mama na pewno zrozumie. Chodziło o życie przyjaciela, a maturę można powtórzyć. 

          "wybacz, ale Feliciano wylądował w szpitalu i naprawdę muszę do niego jechać. to dla mnie ważne. odwołaj spotkanie, proszę." 

          Magdalenie nie pozostało nic innego, jak spokojne wytłumaczenie korepetytorowi, że syn dzisiaj nie przyjdzie, a jak się zjawi, to wyjątkowo późno. Raczej nikomu nie chce się tyle czekać na zwykłe udzielenie nauki. 

*** 

          Dzień nie mógł się gorzej potoczyć. Zaczął się spokojnie, wręcz pięknie. Śmiali się, mówili sobie urocze słowa, wyznawali wiele razy miłość i najważniejsze, planowali już wspólne wakacje. Feliciano bardzo zależało na tym, aby pokazać Ludwigowi rodzinny kraj. Mogliby tam pogłębić swoją miłość i pokazać, że ich relacja nie jest zupełnie stracona. Beilschmidt miałby wtedy okazję do zapomnienia o swoim przeminionym kłamstwie. Włochy zdecydowanie były romantycznym krajem. Może się tam odnaleźć. 

          Jednak zły stan Vargasa stanął im na przeszkodzie w marzeniu o wspólnych tygodniach w słonecznej Wenecji. Niespodziewanie go zemdliło i potrzebne było posiedzenie w łazience. Niestety, to nie pomogło i nawet dzięki sporej pomocy Alfreda, Vargas stracił przytomność i interwencja pogotowia była konieczna. Karetka zabrała rudowłosego i właśnie w ciągu dalszym leżał nieprzytomny na łóżku szpitalnym. To był koszmar. Mogli go stracić w najmniej oczekiwanym momencie. Czy to był koniec? 

          Kochał go całym sercem. Wiedział, że ze wzajemnością. Po wielu nieudanych związkach, przez które cierpiał tygodniami, w końcu udało mu się znaleźć osobę, która obdarzyła go prawdziwym uczuciem i obiecywała wieczną wierność oraz miłość. Feliciano był najlepszym, co go spotkało w życiu. Nie mógł go stracić. Początek ich związku był nasiąknięty kłamstwem. Później nie było lepiej. Jednak zrozumiał swój błąd i już był świadomy, że to powoli tlące i rozpalające się uczucie w jego sercu zdecydowanie jest rozwijającą się miłością do Vargasa. Naprawdę musiała wydarzyć się tragedia, żeby zrozumiał taką oczywistość? Wszystko mogło runąć w każdej sekundzie. 

          -Mogę go zobaczyć? Bardzo proszę, to dla mnie ważne. - Beilschmidt podszedł do jednego z lekarzy, próbując zachować zimną krew i nie pokazać, że panikuje i jego serce jest łamane na pół. Jego ukochany powoli znikał. Odchodził na drugi świat bez żadnego pożegnania i poznania prawdy. Nawet jeśli Feliciano nie będzie tego słyszał, bo jest nieprzytomny, to powie mu to i będzie szczery. A kiedy Vargas wróci, ponownie powie mu prawdę. Powiedzmy, że chce się przygotować. Lekarz rozumiał jego prośbę i nie miał nic przeciwko zgodzeniu się na to. Mieli prawo zobaczyć poszkodowanego. 

          Niebieskooki głośno westchnął, stojąc przed drzwiami do sali, w której leżał partner. Bał się tego spotkania, choć nie zrobi na nim nic specjalnego. Odczuwał blokadę myśląc o tym, że nadszedł czas na przyznanie się do swojego błędu. Wziął głęboki wdech i pewnie otworzył drzwi, zastając nieprzytomnego rudzielca. Lekarze mówili, że jego stan jest stabilny, lecz może się pogorszyć z sekundy na sekundę. Na razie było dobrze i to się liczyło. Załamany spojrzał na Feliciano, przypominając sobie do czego doszło dosłownie kilka godzin temu. 

          -Witaj, Feli. - Powiedział niepewnie, stawiając sobie krzesło. Wielu zmian w wyglądzie nie zaszło. Vargas wyglądał tak, jakby po prostu spał. Z tą różnicą, że jego oddychanie było wspomagane maszynami i zaledwie jego klatka piersiowa lekko unosiła się do góry. Nie było widać innych oznak życia. Mogłoby się wydawać, że najważniejsze aspekty życia zostały z rudowłosego wyprane i pozostał w tym łamiącym serce stanie. - Wiem, że sprawa źle się potoczyła. Może gdybym bardziej o ciebie dbał i skupił na twoim zdrowiu, nie musiałbyś tutaj leżeć. 

          Nie obwiniaj się, przestań. 

          -To pewnie nawet nie moja wina, ale ludzie mają tendencję do obwiniania się, gdy są świadkami tragedii innej osoby. Tak to już jest i nic na to nie poradzisz. Zgaduję, że to dla ciebie niezrozumiałe, prawda? Jest szansa, że na przestrzeni lat dokładniej zrozumiesz życie. - Na dłuższą chwilę Beilschmidt zamilkł. Zaledwie ptaki za oknem śpiewały, co wkurzało po czasie. Nie wiedząc czemu, z jego oczu poleciało parę drobnych łez. To był dla niego trudny moment. - Chcę ci coś powiedzieć. To będzie ciężkie do zrozumienia, sam siebie nie rozumiem, lecz postaraj się mnie przynajmniej wysłuchać. 

          Zgaduję, że to coś złego. Mów w takim razie! 

          -Jeszcze w tamtym roku było z tobą bardzo źle. Działo się wiele niezbyt pozytywnych rzeczy, przez które miałeś dość i każdego dnia mogłeś odejść z tego świata. Widziałem to, a świadomość, że nie odwzajemniałem twoich uczuć bardziej pogłębiała cię w zabijaniu siebie samego, więc miałem spore poczucie winy. Marzyłem o uszczęśliwieniu cię. Zawsze mówiłeś, żebym poczekał, a może się w tobie zakocham, ale nie chciałem czekać. To była walka z czasem. Odchodziłeś. - Ze słowa na słowo coraz ciężej przychodziło opowiadanie tej historii. Oczy Ludwiga się szkliły, a głos z łatwością łamał. To było trudne. Mówił o własnych przeżyciach, które doprowadziły do tego

          Gdybym miał, to bym ci dał chusteczkę, ale nie mam. Spokojnie, nie będę na ciebie zły! 

          -Oglądanie jak się ze sobą męczysz i jesteś bliski końca było okropne. Nie mogłem tego dłużej znieść, a ty oczekiwałeś ode mnie tylko jednego. Zakochania się w tobie. To nie tak, że cię obwiniam! Stwierdzam fakty. Postanowiłem spróbować się w tobie zakochać, jakkolwiek to brzmi. Aż w końcu nadszedł ten dzień, wieczór właściwie, kiedy wyznałem ci miłość. Pewnie doskonale pamiętasz. - Takich dni się nie zapomina. Mimo wiedzy, że wtedy kłamał, Ludwig i tak uśmiechnął się w kącikach ust na myśl o wzruszeniu Vargasa. Był taki uroczy. 

          Oczywiście, że pamiętam! Jak mógłbym zapomnieć? Najszczęśliwszy dzień w moim życiu i wcale nie przesadzam! 

          -Ta miłość nie była miłością. Okłamałem cię. - Nawet wiedząc, że Feliciano tak naprawdę tego nie słyszy i na dobrą sprawę mówi sam do siebie, i tak coś w nim pękło mówiąc to. Powiedział prawdę, którą uparcie chciał ukrywać miesiącami. Zależało mu na utrzymaniu dobrego imienia w oczach ukochanego, a teraz po prostu mu to wyznał. Zrozumiał, że z Vargasem powinien być szczery. Szczególnie teraz. - Udawałem, że cię kocham, aby sprawić, że będziesz szczęśliwszy i o siebie zadbasz. Chciałem, byś nie prowadził siebie do śmierci, żebyś nie miał anoreksji. Moje spięcie w związku nie wynikało z tego, że nie umiem się do nich dostosować i miłość jest dla mnie niezrozumiała. Wynikało to z tego, że moje uczucia nie są prawdziwe. - Ponownie przerwał. Zbyt dużym szokiem dla niego było, że wypowiedział takie słowa. Dla wszystkich byłby to szok. Nie wspominając o Feliciano, który był tutaj głównym poszkodowanym. 

          ...

          -Nie kochałem cię naprawdę przez większość naszego związku. Jedynie chciałem, żebyś się wyleczył. Widać, że nie udało mi się do tego doprowadzić w pełni. - Najgorsze powiedział. Pozostawało przeprosić i mieć nadzieję, że podczas prawdziwego przyznawania się Vargas mu wybaczy i zapragnie zaczęcia od nowa. Raczej Feliciano wybacza nawet tym, którzy go skrzywdzili. - Jednak ostatnio coś się zmieniło. Zacząłem czuć do siebie dziwne uczucie, którego na początku nie umiałem zrozumieć. Domyślałem się, ale też to od siebie odpychałem. Teraz rozumiem, że to uczucie było i nadal jest miłością. Naprawdę cię pokochałem, faktycznie wystarczyło poczekać. Kocham cię. - Ostatnie dwa słowa były wręcz niemożliwe do powiedzenia. Już nie wiedział czy to przez strach, a może coś innego. Jednego był pewny, kochał Feliciano. 

          To nie zmienia faktu, że wcześniej mnie okłamywałeś. Robiliśmy tyle rzeczy razem, gdy udawałeś. Skrzywdziłeś mnie. 

          -Przepraszam za kłamstwo. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. - Beilschmidt niepewnie złapał dłoń ukochanego, pocałował ją delikatnie i postanowił w spokoju pozwolić Vargasowi na obudzenie się. Niedługo do niego wróci i znowu będą szczęśliwą parą. Bo nią będą. Był tego pewny. 

          Nie dotykaj mnie. Masz mnie nie całować, rozumiesz?! Oszukałeś mnie. Skrzywdziłeś mnie tym. Naprawdę myślisz, że ja ci wybaczę taką rzecz? Nie bądź żałosny. Myślałem, że jesteś na tyle ogarnięty, żeby przewidzieć skutki swoich działań. Idź stąd, masz mnie zostawić. 

*** 25 marca *** 

          Rozprawa sądowa miała zacząć się już za kilka minut. Feliks łudził się, że nie będzie tak źle i pewnie z charyzmą będzie walczył z ojcem, jednak niedługo przed rozpoczęciem poczuł się gorzej i musiał z Gilbertem wyjść przed budynek i zaznać świeżego powietrza. Inaczej byłoby tylko gorzej. Chciało mu się płakać z przerażenia i świadomości, że bardzo dobrze mogą to przegrać. Lecz Adam nie miał jak się obronić, nie było na niego usprawiedliwienia. Odrobinę go to pocieszało. Spojrzał na Gilberta, stojącego przy nim i patrzącego przed siebie. Najważniejsze, że go miał i zawsze mógł do niego uciec w niebezpieczeństwie. 

          -Co tak myślisz? - Zapytał bez powodu Łukasiewicz, stając przed partnerem. Dopiero po tym Beilschmidt się ocknął i nie patrzył dłużej na całkiem ładny parczek przed sądem. Nawet nie miał jak przez Łukasiewicza, ale nie narzekał. Jego zielonooki diabeł jest znacznie ładniejszym widokiem. Długo nic nie odpowiedział. Za bardzo myślał o rozprawie, która miała zacząć się za równe osiem minut. Może trochę dłużej, zegarek w telefonie nie był dokładny. Przytulił do siebie niespodziewanie blondyna, zatapiając w jego włosach palce. Myślał o złym zakończeniu. 

          -Boję się, że nie osiągniemy sukcesu i twój ojciec zgarnie wygraną. Raczej nie muszę ci mówić, jakie to będzie miało efekty. - Feliks posmutniał również na twarzy. Już nie jedynie w środku się martwił i myślał o tym, że Adam zniszczy jego życie doszczętnie. Jego wygląd wskazywał na spory strach. Przytulił Gilberta mocniej, czulej. Miał takie same obawy, ale próbował ich do siebie nie dopuszczać. Pozytywne nastawienie mogło ich uratować. - Najwyżej znowu zamieszkasz u mnie. Radmila i Magdalena same sobie poradzę, a u mnie będziesz bezpieczny. 

          -To na pewno! Jeśli będzie taka potrzeba, to zamieszkam u ciebie. Chcę być z tobą i nie wyobrażam sobie stracenia ciebie. Już zrozumiałem, że nie mam co się o innych martwić. Liczę się ja... - Nieważne jak narcystycznie to brzmiało, Łukasiewicz mówił prawdę. Jego bliższa rodzina potrafiła się obronić i postawić Adamowi. A też chyba nie będzie tak, że gdyby nie daj Boże Adam wygrał rozprawę i wrócił do domu, to od razu zacznie się znęcać nad pozostałymi domownikami. Musiał chociaż spróbował stworzyć pozory lepszego siebie. - A później razem zamieszkamy w tamtym mieszkaniu, tak? - Zielone oczy świeciły się od nadziei na to. Nie dziwił się mu. Kto by nie chciał własnego mieszkania, w którym jest bezpieczny? 

          -Jak wygramy rozprawę i będę miał pieniądze, to tak. Obiecałem ci przecież, że zamieszkamy razem i nikt ani nic nie będzie mogło nas rozdzielić. Nie łamię obietnic, szczególnie tych zapewnionych tobie. - Łukasiewicz zaśmiał się słodko, wyobrażając sobie pierwszy dzień życia w nowym miejscu. Ekscytacja kompletnie wypadnie poza skalę! Koniecznie będzie trzeba wypróbować nową kuchenkę przed obiadem, a na wieczór łóżko. Tak dla pewności, że żadna śrubka nie wypadnie czy materac nie pęknie. 

          -Liczę na to, że się uda. Naprawdę chciałbym już mieć spokój od tego faceta. Cholernie mnie denerwuje i sam wiesz co mi robił. Co robił nam. - Nie mieli z tym dobrych wspomnień, dlatego powinni się pospieszyć z uwalnianiem od niego. Feliksowi wydawało się, że Gilbert przytulił go jeszcze mocniej. Nie wydawało mu się, on to czuł. Miał wrażenie, jakby Beilschmidt za chwilę miał się rozpłakać i mówić, jak bardzo zależy mu na ukochanym i wspólnym życiu. To nie miało nadejść. Nie w tej chwili, ale może kiedyś w domu. 

          -Feliks. - Zaczął Gilbert, zanim udali się z powrotem do pomieszczenia. Rozprawa za moment się zaczyna i nie powinni się spóźnić. Byłoby głupio, gdyby przegapili tak ważne wydarzenie dla dalszych losów ich związku. Łukasiewicz na niego spojrzał zaciekawiony. - Jak wygramy rozprawę i Adam poniesie konsekwencje za swoje akcje, chciałbyś może wyjechać na weekend na mazury? Pamiętam, że chciałeś i możemy mieć do tego niedługo okazję. 

          -Mówisz poważnie?! - Blondyn aż podskoczył z ekscytacji. Dało mu to motywacji do pozytywnego nastawienia oraz walczenia całym sobą o to, aby ojciec poniósł karę za swoją głupotę. Wspólny wyjazd z ukochanym za granicę do miejsca, z którym czuł spore powiązanie, choć nigdy w nim nie był, był najlepszym pomysłem i planem na następne tygodnie. Musieli to wykorzystać. 

          -Tak, mówię poważnie. - Odparł białowłosy, prawie zaczynając się śmiać. Nie wypadało w sądzie przed rozprawą. 

          -Z wielką chęcią wyjadę z tobą na mazury! To będzie cudowny wyjazd i już nie mogę się doczekać. Kocham cię. - Feliks nie przejmował się miejscem, w którym się znajdował. Nie wstydził się okazywać swoich uczuć w miejscu publicznym, tym bardziej, że okazywał je wobec miłości swojego życia. A ta miłość zaproponowała mu wyrwanie się z rzeczywistości i wyjazd nad jeziora. To będzie piękne, lecz pierw muszą wygrać. 

*** 

          -Feliciano, zrozum, że ten facet ciągle cię okłamuje! Ta miłość nie jest prawdziwa i jesteś jedynie jego zabawką. Wykorzystuje cię i twierdzi, że może sobie ustawić ciebie, jak tylko mu się zachce. - Lovino niewyobrażalnie cieszył się z tego, że jest jego brat się obudził. Powoli dochodził do siebie po śmierci Antonia, ale nie zmieniało to faktu, że nadal miał rodzeństwu parę rzeczy za złe. Jednak nie o tym chciał rozmawiać. Chodziło o Ludwiga i jego niedojrzałe zagrania, które zdążył zauważyć. Zauważał je on oraz kilka innych osób. Nie mógł dłużej grać i nie ponosić za to konsekwencji. 

          -Nie znasz go i nic o nim nie wiesz! Ludwig mnie nie okłamuje. Naprawdę mnie kocha i ty próbujesz go oczernić, żeby wszyscy zapomnieli o twoich błędach. Ludwig chce dla mnie dobrze i nigdy by mnie nie skrzywdził. Ufam mu i nic tego nie zmieni. - Romano miał serdecznie dość słuchania tych ckliwych wyznań. Tak samo jak młodszy Vargas miał dosyć słuchania, że jego partner jest kłamcą. Rozmawiał z nim i wszystko sobie wytłumaczyli. Nie było szans na przekręt ze strony Beilschmidta. 

          -Jeszcze niedawno mówiłeś, że mu nie ufasz i obawiasz się, że jego miłość do ciebie jest kłamstwem, a teraz co? Znowu wielkie zaufanie i miłość?! Ogarnij się. Strzelaniem takich głupot możesz się tylko bardziej skrzywdzić. Wiem, że mogę mieć wiele minusów w twoich oczach, jednak teraz mówię na poważnie. Ta wielka miłość Ludwiga do ciebie widocznie nie jest taka wielka i prawdziwa, jak ci mówi. - Rudowłosy oczekiwał wsparcia po swoim przebudzeniu się, a nie kolejnych pocisków w uczucia. Komu miał zaufać? Ludwig nadal nie wydawał mu się zupełnie czysty ze swoich błędów, ale Lovino też po swoich akcjach mocno stracił w jego oczach. Naprawdę musi się ogarnąć. 

          -Rozmawiałem z Ludwigiem i dał mi żelazne dowody na to, że nie kłamie i mogę mu zaufać. Jak na razie, tylko ty jesteś tym złym i to od ciebie powinienem trzymać się z daleka. - To, że Beilschmidt coś sobie powie nic nie znaczy. Romano też mógł powiedzieć, że od zawsze kochał Afonso, a nie Antonia. Czy to prawda? Nie. Ludwig pewnie działał na podobnej, o ile nie na takiej samej zasadzie. Feliciano był naiwny i wszyscy to powszechnie wiedzieli, dlatego był tyle razy wykorzystywany dla celów innych. 

          -Słowa Ludwiga mogą być kłamstwem. On dobrze udaje i powinieneś się o tym przekonać już dawno. Jednak skoro nie chcesz mnie słuchać i wolisz żyć w tej swojej bańce idealnego związku, to nie będę ci w tym przeszkadzał. Rób co chcesz, tylko potem nie błagaj o pomoc. - Zielonooki awanturniczo wyszedł z sali, zostawiając brata samego. Rozdartego, nie wiedzącego co myśleć. Beilschmidt sam z siebie nie powie mu prawdy. Może jest jakaś jego bliska osoba, która zna rzeczywistość? Roderich i Gilbert mogą powiedzieć mu ciekawe rzeczy. 

          -W porządku, idź! Tak będzie lepiej... - Odpowiedział szybko, zanim Romano wyszedł i się oddalił. Tak, zdecydowanie powinien dopytać się o szczegóły rodzeństwa partnera, chociaż nie miał pewności, że będą wiedzieć o jego domniemanym kłamstwie. Beilschmidt zachowywał się tak realnie. Jego miłość nie wyglądała na grą aktorską. Lecz wszystko pewnego dnia może okazać się bujdą. Dosłownie wszystko. 

*** 

Działo się w tym rozdziale wiele rzeczy. Ogólnie, to mam wrażenie, że popularność Panaceum mocno spadła i nie jest to już to samo, co kiedyś. Może po prostu jestem przewrażliwiona i wszystko jest po staremu. Jestem pewna, że za takie nastawienie po części jest odpowiedzialna moja świąteczna przerwa od pisania. Trochę na ciąg dalszy czekaliście i ma to teraz swoje efekty. 

Wspomnę o pochylonym tekście w niektórych miejscach w tym rozdziale. W przypadku Ludwiga - Wyobraża on sobie co mógłby mu odpowiedzieć Feliciano w danym momencie. Z tej samej sceny możemy wywnioskować, że niedługo przyzna mu się do prawdy i GerIta będzie mocno cierpieć. W przypadku Francisa - Jest to w pewnym stopniu rozmowa z samym sobą, swoją podświadomością, itd, itp. Nie wiem czy wystarczająco dobrze to pokazałam, mam nadzieję, że tak. 

Pora na streszczenie sceny erotycznej! Feliks i Gilbert mieli randkę, na którą długo czekali. Przez Adama nie mieli wiele okazji do zbliżenia seksualnego, więc w przepływie podniecenie wzięli się za seks w samochodzie, zamiast pójść do domu Feliksa i zrobić to wygodnie na łóżku. Pod koniec przeszkodził im Ludwig i Feliks nie mógł spokojnie jęknąć w napływie przyjemności. Koniec. 

Mówiąc o mojej opinii o tym rozdziale, podoba mi się! Myślę, że wyszedł znośnie i wam również się spodobał. Niektóre wydarzenia mocno bym poprawiła, lecz nie mam o nich na tyle negatywnego zdania, aby od razu się załamywać i chcieć ten rozdział usuwać. A wy co o nim sądzicie? 

To na tyle w tym rozdziale! Liczę na pozytywne opinie. Do zobaczenia już niedługo! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro