[30] Kryzys w życiu
10892 słowa. Trochę czekaliście na ten rozdział, bo aż przeszło tydzień, ale myślę, że było warto. Jednak to już ocenicie wy na końcu rozdziału. Miłego czytania!
*** 15 marca ***
W głębi serca nie chciał, aby prawda wychodziła na jaw. Po co miał niszczyć życie brata zaraz przed jego urodzinami? Nie chciał, żeby atmosfera w rodzinie była napięta przed tak ważnym wydarzeniem. Próbował z tego zrezygnować różnymi sposobami, ale Ludwig się uparł, że musi o tym powiedzieć. Nie miał innej opcji, jak tylko się zgodzić. Ponoć to dla jego dobra. Starał się w to uwierzyć, lecz głównie kończyło się to niepowodzeniem.
-Cokolwiek to jest, możesz nam powiedzieć. Pomożemy ci i otoczymy opieką. - Veronica czule patrzyła na syna, chcąc przekonać go swoim łagodnym wzrokiem do opowiedzenia o swoich problemach. Skoro musiał obok niego siedzieć Beilschmidt, to była poważna sprawa. Feliciano bał się wzroku Lovino. Mówił mu, że lepiej by tego nie mówił, a jak powie, to pogorszy swoją sytuację. Zależało mu na dobrej relacji z rodzeństwem. Jeżeli powie, nie tylko on sam otrzyma pomoc. Romano pewnie też dopilnują.
-Wiecie, nie sądzę, żeby było to konieczne do powiedzenia. Poradzę sobie z tym sam i nie ma potrzeb do obaw. - Vargas powoli wstał z siedzenia, jednak szybko został zawrócony przez rękę blondyna. Stąd nie było wyjścia. Chcąc czy nie, konieczne było poinformowanie o tym. Ostatni raz zerknął na Lovino, zanim doszczętnie zniszczy mu życie. - To nie jest łatwe do powiedzenia...
-Domyślamy się. Lecz proszę, spójrz na to z perspektywy, że ci pomożemy i nie będziesz dłużej tkwił w tym sam. Z pomocą zawsze jest raźniej. - Romulus spodziewał się o co może chodzić. Po jego głowie krążyły głównie dwie myśli. Pierwsza, Ludwig zrobił coś niekoniecznie dobrego i teraz chcieli się przyznać. Druga, Lovino był odpowiedzialny za coś złego. Widział jego niepokojące zachowanie, a tyle lat jak znał własnego wnuka, nie widział, aby Romano zachowywał się w taki sposób. Niechętnie chciał pomóc. Aczkolwiek robił to dla słusznej sprawy.
-Niech będzie, powiem wam o tym, ale proszę, żebyście potem nie winili osoby, o której powiem. To nie jego wina. - Rudowłosy mocniej ścisnął dłoń Ludwiga, patrząc mu w oczy. Doszukiwał się w nich pomocy i może zrozumienia, że poruszenie tego tematu nie jest bezpieczną opcją. Jednak jedynie znalazł dalsze zachęty do powiedzenia tego oraz wsparcie. Doceniał to. Komuś zależało na jego przyszłości. - Lovino niedawno mnie pobił i zwyzywał... - Powiedział cicho Vargas, czując jak robi mu się słabo.
Nikt nic nie odpowiedział. To był dla nich szok, chociaż ledwo zrozumieli wypowiedź rudowłosego. Najważniejsze usłyszeli, Romano robił krzywdę bratu. Veronica nie mogła w to uwierzyć. Zawzięcie twierdziła, że w tym trudnym okresie jej dzieci się wzajemnie wspierają i chcą sobie pomóc, a okazywało się, że ich relacja znacznie uległa zniszczeniu. Romulus uznał to w pierwszej chwili za żart. Starszy wnuk nigdy by się do tego nie dopuścił! Lecz jego częstsze kupowanie alkoholu, kłócenie się o byle co i krzywe patrzenie na Feliciano teraz było bardziej zrozumiałe. Dotarło do niego, że mieszkał pod jednym dachem z zagrożeniem dla równie bliskiej mu osoby, co to zagrożenie.
-Nie powiedziałeś tego! - Lovino momentalnie podniósł się z siedzenia, mierząc zdenerwowanym wzrokiem rodzeństwo. Sądził, że Vargas będzie zbyt przerażony, by tak po prostu powiedzieć o jego akcjach, a okazywało się, że Beilschmidt przekonał go i teraz czerpał z tego korzyści. Błędy Ludwiga schodziły na drugi plan i były zastępowane czymś, co nijak miało się do udawania miłości. Ludwig myślał, że nie wiedział. Jednak jego planów łatwo było się domyślić. - Zajebie was obu za powiedzenie tego! Obydwoje niszczycie mi życie i jeszcze myślicie, że to nic złego!
-Jedynie dbam o twojego brata. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że bicie kogoś i znęcanie się nad nim psychicznie jest dobre. Twoje postępowanie jest żałosne. - Beilschmidt nie szczędził w mocnych słowach, które były jakże szczere. Romano nie mógł tego znieść. Radość z powiedzenia tego zaiskrzyła w złotych oczach. W ogóle nie pomyślał o tym, jakie może mieć po tym problemy. Za to Ludwig czuł się jak wygrany. Zapomniał o własnych przekrętach.
-Kurwa, sam nie jesteś święty! Również krzywdzisz Feliciano i to bez jego świadomości! Myślisz, że tak łatwo ci to odpuszczę?! Jesteś pierdolonym kłamcą! - Romulus bez zastanowienia odciągnął szatyna od Ludwiga. Niebezpiecznie się do niego zbliżał, a podnoszący się ton oraz groźby nie zapowiadały miłego zakończenia. Serce Beilschmidta biło w zatrważającym tempie. Nie mogli dowiedzieć się o jego grze. Nie teraz.
-Lovino, uspokój się. Nerwami nic nie zdziałasz, a i tak jesteś na straconej pozycji. Wytłumacz mi dlaczego tak traktowałeś Feliciano. I pewnie nadal masz taki zamiar. - Rudowłosa ledwo znosiła ten moment. Miała wrażenie, jakby jej serce zaraz miało się zatrzymać ze strachu. Syn spojrzał na nią z urazą. Nie musiał się z niczego tłumaczyć.
-Mam swoje powody. Gdyby nie niszczył mi przez lata życia, nie musiałbym teraz mu robić krzywdy. - To nie było wystarczające uzasadnienie. Tym bardziej, że młodszy Vargas nigdy nie zrobił mu większej szkody i na odwrót. Śmierć Antonia cholernie źle wpłynęła na psychikę Romano. Zmieniła cały bieg przeszłości i wykreował sobie własne życie, żeby mieć powody do swoich obecnych akcji. - Lepiej porozmawiajcie z tamtym idiotą! Zachciało mu się bawienia cudzymi uczuciami.
-O co chodzi? - Feliciano skierował się do Ludwiga, nieufanie na niego patrząc. Twarz Beilschmidta wyrażała zmieszanie i przerażenie. W jego głowie było zaledwie jedno pytanie, "jak Lovino się o tym dowiedział?". Robił wszystko, by jego kłamstwo wyglądało na jak najbardziej realistyczne. Spojrzał na partnera z niepewnością. Musiał jakoś się obronić. Tutaj chodziło o dalsze dobro ukochanego. O ile dalej to było dobrem.
-Nie wiem o co może ci chodzić. Kocham Feliciano i nic tego nie zmieni. Próbujesz mnie oczernić, żeby wszyscy na moment nie zwracali uwagi na twoje błędy. Nie uda ci się. - Niebieskooki patrzył prosto w oczy starszego Vargasa, aby dodać sobie pewności siebie. Niewiele brakowało, a już musiałby opuszczać ten dom wraz z płaczem złotookiego. Romulus chciał powiedzieć prawdę, stanąć po stronie Romano i pokazać Feliciano, że związał się z kłamcą. Jednak to może bardziej rudowłosego załamać. Już wystarczający koszmar przechodził w życiu.
-Nie myśl, że ci uwierzymy. Próbujesz się bronić i zwalasz winę na innych. Zbyt dobrze cię znamy, żeby stwierdzić, kiedy kłamiesz, a kiedy nie. - Veronica była przygnębiona. Życie traciło na wartości z każdą minutą. Jej syn okazał się mieć poważne problemy, a chłopak młodszego dziecka mógł być zwykłym oszustem. Niepewności nadchodziły z każdej strony. Chciała jakoś uratować życie, ale czy to miało sens? Skoro wszystko się niszczy, to nie będzie marnować czasu.
***
Feliks nie sądził, że robi dobrze. Pozostali trwali w przekonaniu, że jest to jedyny sposób na osiągnięcie spokoju w życiu i szczęśliwe prowadzenie związku z ukochaną osobą, ale nie był fanem proszenia o pomoc służb specjalnych. Łudził się, że zwykła rozmowa pomoże, a wtedy staną się zgodną rodziną i nic więcej im nie zaszkodzi w poprawieniu znajomości. Gilbert i Radmila cicho go wyśmiewali za takie myśli. Adama nie zmienią rozmowami. Go trzeba leczyć i siłą zmuszać do poprawienia się. Komisariat policji wydawał mu się przerażającym miejscem.
-To nie jest dobry pomysł. Naprawdę nie chcę tam iść! Policja nie poprawi sytuacji, a może ją co najwyżej pogorszyć. Błagam was, wracajmy do domu. - Łukasiewicz siłą wyrywał się bliskim i chciał uciekać jak najdalej. Doszło do tego, że Beilschmidt musiał go mocno trzymać za rękę, by przypadkiem się nie wyrwał. Zastanawiało go skąd taka chęć ukrywania własnej krzywdy u blondyna. Ślepo wierzył w pokojowe rozwiązanie konfliktu, a zostało mu udowodnione, że w taki sposób może polać się najwyżej krew.
-Feliks, zrozum, że to jest dla twojego dobra! Bez właściwej reakcji możemy cię stracić, albo ty stracisz Gilberta. Chyba tego nie chcesz, prawda? - Horáková bała się nastawienia brata. Obawiał się rzeczy oraz ludzi, którzy mogli mu pomóc i zagwarantować wolność, której ponoć pragnął najbardziej na świecie, poza partnerem. Marzenie o wspólnej przyszłości mogło nie zostać spełnione przez jego głupotę.
-Radmila ma rację, swoim bezpodstawnym strachem wiele nie osiągniesz. W razie dalszego niebezpieczeństwa ze strony Adama, obronimy cię. Taka jest nasza rola tutaj. - Białowłosy uśmiechnął się do zielonookiego, łapiąc go już lżej za dłonie. Patrzyli na siebie długo, wymieniając się wzajemnymi obawami i chęciami zrozumienia. Okazywało się to cięższe, niż przypuszczali. - Naprawdę nie masz powodów do zmartwień. Adam nie zrobi ci krzywdy, gdy zareagujemy. - Feliks chciał to zrozumieć. Jednak nie umiał zatrzymać swojego wrażenia, że po tym będzie tylko gorzej i policja uzna jego problem za błahy.
-Boję się. To chyba zrozumiałe. Czuję się tak, jakby mieli zignorować ten problem, a ojciec po dowiedzeniu się, że donieśliśmy na niego na policję zacznie jeszcze gorzej mnie traktować. - Drobne łzy zaczęły pojawiać się w zielonych oczach. Łukasiewicz wiedział, że jest słaby i głupi. Jego działanie nie miało sensu. Ryzykował siebie oraz swoich bliskich, mimo że nie chciał ich krzywdy. Nie chodziło o niego. Chodziło o miłość jego życia i tą lepszą część rodziny. Reszta mogła zginąć. Oni go nie obchodzili.
-No właśnie to nie jest zrozumiałe. Wiesz, że policja może nam pomóc i zabrać od ciebie Adama. Nie będzie się nad tobą znęcać, nie będzie ci niczego zabraniać. Będziesz mógł szczęśliwie żyć z Gilbertem i rozwijać wasz związek. - Niebieskooka wszystkimi siłami próbowała naprowadzić brata do bezpieczniejszego działania, lecz ten nadal miał swoje błędne przekonania. Blondyn mocniej ścisnął dłoń ukochanego, ponownie zerkając na komisariat policji. Wolał sam sobie radzić, choćby miał oddać swoje życie.
-Chcę jeszcze poczekać. Nie wszystko jest stracone, a są też inne sposoby na uwolnienie się od tego psychopaty. - Gilbert nie mógł uwierzyć w te słowa. Jego ukochany powiedział to i nadal sobie wmawiał, że spokojną grą mogą zmienić wariata. To nie mieściło się w głowie. Aż chciało się płakać przez takie zachowanie. Feliks wierzył w niemożliwe. - Proszę was ostatni raz. Dajcie mi tę szansę i pokażę wam, że mogę dogadać się z ojcem bez pomocy osób trzecich.
-Kiedy zobaczy, że nic nie robimy poczuje się zbyt pewnie i autentycznie dojdzie do tragedii. Pomoc jest na wyciągnięcie ręki! Chodźmy tam, powiemy o wszystkim i będzie spokój. - Obsesyjne chęci rozwiązania tego trwały we wzroku albinosa. Nie widział innego zakończenia. Nie chciał dłużej oglądać płaczu ukochanego, patrzeć na rozlew krwi, słuchać błagań o zaprzestanie tego. Pragnął wolności. Marzył o spokojnym życiu z partnerem, ale dopóki się nie ogarnie, nie ma co o tym myśleć.
-Mam pomysł, wysłuchaj mnie. - Pozostali niechętnie przeszli do poznawania planu blondyna. Nie mógł być dobry. Prowadził ich do pewnej zguby. - Powiem ojcu, że zerwaliśmy, co oczywiście w rzeczywistości jest nieprawdą! Wtedy się minimalnie uspokoi i będę mógł normalnie go przekonać do niektórych rzeczy. Gdy będę miał pewność, że zmienił swoje poglądy, "wrócimy" do siebie. Pasuje taki układ? Czy dalej chcecie pokładać nasze bezpieczeństwo na policji? - To mogło wyjść dobrze. Lecz w ciągu dalszym musieliby zachować ogromną ostrożność. Adam w każdej chwili mógł zauważyć w tym kłamstwo.
-Nie jestem pewna... To jest strasznie ryzykowne, a naszym sposobem możemy mieć spokój do końca życia. Łatwo udowodnimy, że Adam zrobił ci wiele razy krzywdę i to umyślnie. - Kompletnie nie wiedzieli za co ostatecznie mają się wziąć. Dawanie "ostatniej" szansy było bezcelowe i faktycznie mogli po tym wylądować dwa metry pod ziemią. Gilbert oraz Radmila na siebie spojrzeli, zastanawiając się nad decyzją. Wzrok Łukasiewicza był taki błagalny. Prosił tylko o jedno.
-Dobra, spróbujemy ostatni raz. Możesz powiedzieć ojcu, że niby zerwaliśmy i spróbuj przekonać go do innych poglądów. Jest szansa. - Beilschmidt miał dwa nastawienia do swojej decyzji. Z jednej strony była okazja naprawienia Adama i będą bezpieczni. Jednak z drugiej strony, to mogło się nie udać. Ojciec Feliksa nie był idiotą. Widział kłamstwo i karał za nie. Konsekwencje mogą być śmiertelne.
-Dziękuję! Obiecuję ci, że zrobię wszystko, żeby się udało. Jeszcze będziemy szczęśliwi. - W głębi serca Łukasiewicz nie miał nic przeciwko zgłoszeniu tego do służb specjalnych, ale był cień wyjścia do załatwienie tego pokojowo. Znikał on wraz z kolejnymi próbami, jednak nie poddawał się. Kiedyś ojciec nie był takim potworem. Był w stanie go zaakceptować i otoczyć opieką. Nie wszystko musiało zmienić się z biegiem czasu. Przeszłość może wrócić do teraźniejszości. Głównie dlatego nadal próbował.
-Mam nadzieję, że to wyjdzie. - Rzekł cicho białowłosy, mimowolnie zerkając na Horákovą. Widział jej zdenerwowanie oraz zawód. Nie była dumna z tego, że tak łatwo ulegał jej bratu. Obydwoje łudzili się, że nie trzeba zbyt mocno się wysilać, aby osiągnąć szczęście. Rzeczywistość bywa bolesna. Natomiast w pewnym momencie spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Musieliby być idiotami, aby pozwolić Feliksowi na takie rządzenie nimi. Policja zajmie się Adamem, czy Feliks się zgadza, czy nie.
***
Izabela i Zoltán nie chcieli do tego dopuścić, ale skoro do tego doszło, to musieli to zaakceptować. Odczuwali niepewność względem tego, że niedługo mogą spodziewać się nowej osoby w rodzinie, co za tym idzie, będą musieli wykazać się większą odpowiedzialnością. Liczyli na to, że mają jeszcze kilka lat, a tutaj taka wątpliwa niespodzianka. Próbowali sobie wmówić, że to nie prawda i pewnie to przejściowe gorsze samopoczucie córki nie jest oznaką czegokolwiek, lecz w końcu przestali to sobie wmawiać.
-Erizabeta, proszę cię, zrób to. - Kobieta z widocznym strachem podeszła do Elizy, wyciągając do niej rękę z niewielkim pudełeczkiem. Ciężko było w pierwszej chwili stwierdzić co to jest. Jednak wzrok dziewczyny szybko powędrował na duży napis na środku opakowania. "test ciążowy". Znowu poczuła znajome zdenerwowanie, gdy przyjaciele sugerowali jej posiadanie dziecka za kilka miesięcy. To nie mogła być prawda! Kiedy niby miałoby dojść do tego?
-Nie zrobię tego. Jestem pewna, że to nie jest ciąża! Nic mi nie dolega i niedługo poczuję się dobrze w stu procentach. - Kontynuowanie swojego buntu mogło doprowadzić do wielkiej tragedii, która załamie ją na długie lata. Roderich patrzył na nią przekonująco, chcąc, aby wykonała ten test i nie udawała wielce dorosłej oraz zaznajomionej w temacie. Zaledwie spekulowała na temat swojego stanu. Za bardzo się bała, by dowiedzieć się czy trzyma w sobie nowe życie.
-Prosimy cię, lepiej mieć to za sobą, niż dalej żyć w niepewności i zastanawiać się, czy mamy się spodziewać dziecka. - Edelstein przytulił Hedervary od tyłu, dokładnie przyglądając się testowi ciążowemu. Już dawno nie odczuwał takiego niepokoju. Jego przyszłość wisiała na włosku i dosłownie w każdej chwili mogło się okazać, że będzie miał na głowie dziecko. Wiadomo, że rodzina mu pomoże i najbliżsi Erizabety nie będą tego ignorować, ale nadal nie był tego pewny. Czuł się za młody i zbyt nieodpowiedzialny na potomstwo.
-Nie zmuszajcie mnie do tego. Niedługo wszystko będzie widać i nie ma potrzeby wykonywania jakiegoś testu, którego wyniki są tak rzeczywiste, że za kilka miesięcy w ciągu dalszym nie będzie dziecka. - Zielonooka zwróciła test matce. Doceniała jej troskę i chęci pomocy, lecz nie potrzebowała tego. Może sama kiedyś przekona się do podjęcia tego. Jednak obecnie nic tego nie zapowiadało. Nie te czasy.
-Czego ty się boisz? Przecież nie zrobimy ci krzywdy, gdy się okaże, że niedługo zostaniemy dziadkami! Pomożemy tobie i Roderichowi, tylko zrób tego test. - Zoltán należał do tych bardziej przekonujących rodziców. Jego dobre intencje sprawiły, że Erizabeta ostatecznie się przekonała i postanowiła sprawdzić czego ma się spodziewać. Westchnęła i wzięła ponownie podarunek od Izabeli, udając się pretensjonalnie do łazienki. W co ona się wpakowała?
Weszła do łazienki i oparła się o ścianę, tępo wpatrując w pudełko. Odruchowo złapała się za brzuch, jakby liczyła na to, że wszystko pozostaje bez zmian. Nie czuła się gotowa na dziecko. Lub co gorsza kilka dzieci. To nie był czas na potomstwo, przejmowanie się pieniędzmi, wychowaniem, czy nawet ukończeniem szkoły i znalezieniem dobrej pracy. Dzieci zabierały jej szansę na szczęśliwe życie oraz spełnianie marzeń. W najgorszym przypadku odda do domu dziecka osobom, które bardziej tego dziecka pragną.
Wyjęła urządzenie w pudełka i przyjrzała się mu. Nic specjalnego, a może tak odmienić losy jej życia. Miała wątpliwości co do robienia tego. Mogła przecież skłamać, że wynik jest negatywny i nie ma problemu. Jednak pewnie będą robić dokładniejsze przesłuchanie i poproszą o pokazanie testu, przez co wpadnie ze swoimi próbami wywinięcia się. Ścisnęła przedmiot i zastanowiła nad sensem wykonania tego. Według niej, lepiej jeszcze chwilę pożyć w szczęśliwej nieświadomości, zamiast męczyć się z wiedzą, że jej życie zostanie zniszczone.
Wyrzuciła test wraz z opakowaniem do niewielkiego kosza na śmieci, wstając z sedesu i udając z powrotem do salonu. Przywdziała uroczy uśmiech na twarzy i pełna udawanej odwagi stanęła przed pozostałymi. Musiała stwarzać pozory zadowolonej z tego, że teoretycznie nie będzie miała dziecka. Wszyscy na nią spojrzeli z niepewnością i zastanowieniem. Ten uśmiech był spowodowany dzieckiem czy jego brakiem?
-I jak prezentują się wyniki? - Zapytał szybko Roderich, podchodząc do partnerki.
-Nie będziemy mieli dziecka. Na całe szczęście nie jestem w ciąży. - Kłamstwo było idealnie maskowane pod słodkim uśmiechem oraz tonem głosu, który nie wskazywał na to, że tak naprawdę testu nie wykonała. Edelstein przytaknął z dezaprobatą, jakby pewną częścią siebie jednak dziecka chciał. Gotowy nie był, ale na ogół dzieci lubił. Przytulił dziewczynę, głaszcząc ją po głowie. Najważniejsze, że ona była zadowolona i jej młode życie nie zostanie obarczone takim obowiązkiem. Dzieci są sporym utrudnieniem, na które nie wszyscy są gotowi.
*** 17 marca ***
-Hej, wy wiecie, że niedługo matura? - Nagle w głowie Erizabety pojawił się ten okropny temat dla tysięcy licealistów. Przez wiele problemów w życiu kompletnie zapomnieli o tym, że niedługo będą pisać test odpowiedzialny za ich dalsze życie szkolne, jak i to dorosłe. Żyli w beztrosce i ewentualnych paru zmartwieniach, w których nie istniało pojęcie matura. Zapomnieli o tym i nawet nie zwrócili uwagi w trakcie zajęć, że są do tego przygotowywani! Urodziny Feliciano momentalnie stały się gorsze, a Feliks o dziwo zapragnął wrócić do domu.
-Chwila, co?! Jak do tego doszło?! Przecież niemożliwe jest, żeby niedługo była matura. Nie jestem gotowy! - U Vargasa zaczynała się tradycyjna panika. O ile test z takiego niemieckiego go nie przerażał i na pewno napisze go dobrze, tak sprawdzian z matematyki może być jego koszmarem przez długie tygodnie. Do życia napłynął mu następny problem, którego łatwo się nie pozbędzie. Dlaczego musiał cierpieć?
-Przecież jeszcze niedawno był wrzesień i prowadziliśmy normalne życie! Jakim cudem to tak szybko minęło? - Łukasiewicz również nie ukrywał swojej dezaprobaty. Matura była rzeczą, której bał się najbardziej zaraz po Adamie i stracie Gilberta. Nawet nie widział sensu w porządnym przygotowaniu się do tego. I tak pewnie to zawali, a miał ważniejsze problemy na głowie, niż jakiś test, który nijak mówi ile ma wiedzy i jaką będzie miał przyszłość.
-Nie denerwujcie się tak, na pewno pójdzie nam dobrze. Trochę powtórzymy sobie tematy, poćwiczymy i będzie spokój. To tylko zwykły sprawdzian, nic specjalnego. - Okazuje się, że to było cholernie ważne i może niepokojąco wpłynąć też na Elizę, która była wielce pewna swojego sukcesu. Stres nie wpłynie na nią pozytywnie, jak i na to co się w niej szykowało. A mogła ten test ciążowy wykonać, byłby spokój.
-A skąd mamy sobie powtarzać tematy? W przeciwieństwie do ciebie jesteśmy cholernie do tyłu z materiałem i ledwo co rozumiemy zakres z podstawówki. Gilbert nie będzie ze mną powtarzał przez ojca, więc nawet nie mam korepetytora. A z nowym trudno będzie mi się oswoić. - Adamowi nie zależało na edukacji syna. Jedyne czego pragnął, to jego cierpienia i świadomości, że nie będzie spędzać czasu z Beilschmidtem. Do matury szybko zleci. Zanim znajdzie mu nowego nauczyciela, już będzie musiał wyspać się na test.
-Znowu będę musiał przysiąść z Ludwigiem do nauki. Problem w tym, że przez Lovino to jest praktycznie niemożliwe i ciągle są jakieś problemy. Nie sądzę, żebym był w dobrej formie do uczenia się. Cały czas gorzej się czuję i mam wrażenie, że za moment zejdę z tego świata. - To nie były żarty, ani tym bardziej gadanie od rzeczy. To było faktyczne informowanie o tym, że Feliciano jest bliski zasłabnięcia, a z tego będzie krótka droga do śmierci. Anoreksja jest poważnym zaburzeniem i Vargas o tym wiedział. Jednak nie korzystał z tej wiedzy.
-Przepraszam was za to, ale niestety nie mam tyle czasu i wiedzy, żeby was nauczyć. Może jestem dobra z fizyki i matematyki, lecz to dalej nie jest to, czego oczekujecie. Może uda ci się przekonać ojca do spotkań z Gilbertem w celu nauki, Feliks. Chyba zależy mu na twojej edukacji. - Blondyn wątpliwie spojrzał na przyjaciółkę z ironicznym uśmiechem. Był to wystarczający znak, że Łukasiewicz nie przejmuje się nawet tym. - Lovino też nie jest wielkim problemem. I jak na poważnie weźmiesz się za leczenie, to nie będziesz bliski zejścia. Trochę starań.
-Takie gadanie jest bardzo pomocne, dziękuję. - Odpowiedział rudowłosy, opierając się o ścianę. Ponownie kręciło mu się w głowie i miał w niej uczucie ciężkości. Wszystko mu się rozmazywało i czuł się tak, jakby miał umrzeć. Nienawidził tego uczucia. Marzył o tym, by obok znalazł się ktoś, kto mógłby go przetrzymać i najlepiej pozwolił na chwilę się zdrzemnąć.
-Przynajmniej ciebie życie nie dobija. I przy okazji jesteś lepsza w nauce od nas, więc matura nie jest dla ciebie trudnym tematem. - Hedervary zaśmiała się głośno, ponownie przyłapując się na tym, że złapała się za brzuch. Tam nic nie ma. Roderich na sto procent jej nie zapłodnił i nie zostanie matką. Jej całkiem normalny śmiech zamienił się w ten nerwowy. Zbliżała się do końca i nie będzie mogła dłużej zwlekać. W końcu będzie musiała zrobić test ciążowy.
-Uwierz mi, że moje życie również w tym czasie nie jest najwspanialsze. Mogę być w ciąży, ale wolę tego nie wiedzieć. Jeszcze nie jest na to moment. - Przyjaciele spojrzeli na nią zaskoczeni, trochę się ciesząc z tego, że przyznała rację ich teorii. To nadal były zaledwie spekulacje. Nic nie było pewne. Feliks uśmiechnął się na myśl, że ktoś może niedługo mieć rodzinę. Sam pragnął założenia własnej, lecz nie było to możliwe przez wiele rzeczy. Poczynając od ojca, a kończąc na tym, że biologia nie pozwala. Wydawało mu się, że Gilbert będzie dobrym tatą. Na pewno lepszym od Adama.
-Najważniejsze, że będziemy trzymać się razem i może nasi łaskawi partnerzy postanowią nam okazać bezinteresowną pomoc. - Odezwał się Feliciano, siadając na ziemi. Hałas na korytarzu strasznie go irytował i sprawiał, że nie chciało mu się dłużej żyć. Mimo tego, powiedział całkiem trzeźwą rzecz. Dopóki są w towarzystwie siebie nawzajem, przyjaciół, poradzą sobie. Będą siebie wspierać, pomagać, mówić o trudnych wydarzeniach. Nie są sami. Chociaż na pierwszy rzut oka starali się unikać swoich wzajemnych problemów. Od pomagania teoretycznie są inne osoby, ale przyjaźń nie jest jedynie od śmiechu.
*** !!! ***
Feliciano nie wyobrażał sobie tej imprezy tak dobrze. Początek był niezręczny i miał wrażenie, że wszyscy goście zaraz rozejdą się do siebie, a Lovino nie będzie czekał z wyładowywaniem agresji na nim. Już wystarczająco ich relacja uległa zniszczeniu. Wystarczyło kilka minut, aby każdy poczuł się komfortowo i ciche siedzenie przy stole, zamieniło się w doskonałą zabawę. Vargas o mało nie zaczynał płakać ze wzruszenia. To był jeden z lepszych dni od kilku tygodni!
-Bardzo wam dziękuję za takie starania! Bez was ten dzień nie byłby taki wyjątkowy. - Złote oczy rudowłosego świeciły się z zachwytu. Odpowiedziały mu ciche śmiechy, wskazujące na to, że pozostali nie mają z tym problemu. Kątem oka zerknął na Ludwiga, który siedział zaraz obok niego. Spokojnie pił sok, zastanawiając się, kiedy dojdzie do tego wydarzenia. Okazywało się, że lada moment. - Przepraszam was, ale ja i Ludwig mamy kilka rzeczy do zrobienia. Będę wdzięczny, jeżeli nie będziecie nam chwilowo przeszkadzać. - Feliciano pociągnął Beilschmidta za sobą i szybko udali się w stronę jego sypialni. To był ten czas.
-Już tego chcesz?! - Zapytał spanikowany blondyn, widząc czego pragnie rudowłosy. Psychicznie nadal nie czuł się gotowy, lecz dalsze zwlekanie nie doda mu wiarygodności w jego miłości. Chcąc czy nie, musiał się za to wziąć. Pewnie nie będzie źle i w przyszłości miło przyjdzie wspominać ten wieczór. Partner spojrzał na niego z delikatnym uśmiechem, otwierając drzwi od sypialni. Jego wzrok mówił tylko o jednym.
-Chcę tego od wielu dni. - Odpowiedział krótko Feliciano, wchodząc do pokoju z ukochanym, a za nim zamykając drzwi na zamek. Nikt nie mógł im w tym przeszkodzić. Tej nocy liczyli się jedynie oni i ich związek miał w końcu zaznać tego cudownego smaku bliskości, na którą niewielu jest gotowa. To niesamowicie ich do siebie zbliży! Ręce Vargasa aż trzęsły się z podekscytowania, a w myślach pojawiały się różnorakie wyobrażenia tego momentu. - Mam nadzieję, że jesteś chętny.
-Możemy spróbować. Obiecuję, że nie zniszczę ci tego wieczoru. - Takie prezenty Feliciano lubił. Wziął głęboki wdech i wraz z chwilą, gdy Ludwig usiadł na brzegu łóżka, ułożył mu się na kolanach i zaczął delikatnie całować usta partnera. W normalnych sytuacja to są zwykłe pocałunki, które nie wywierają na nich nie wiadomo jak wielkiego wrażenia. Teraz jednak było to piękne dobrodziejstwo, jakiego nie mieli zamiaru sobie odpuszczać. W tym było coś specjalnego. Coś innego, niż przy zwykłych pocałunkach.
-Trochę się stresuję. - Rzekł cicho rudowłosy, będąc wygodnie układanym na środku posłania. Dostrzegał strach w oczach ukochanego oraz niezdecydowanie w każdym ruchu ciałem. Lecz zarówno widział radość. Nie była to typowa radość, związana z szerokim uśmiechem na ustach i znajomymi iskierkami w oczach. To była ukrywana radość, pod osłoną strachu i wrażenia, że coś nie wyjdzie. Jednakże i podniecenie można było zauważyć. Feliciano niewyobrażalnie się cieszył z tego, że Ludwig był do tego skłonny. Gdyby nie był, nadal wymigiwałby się jego chudą posturą. - Będziesz ostrożny, prawda?
-Oczywiście, że będę. Nie chcę zrobić ci krzywdy, szczególnie gdy nadal nie jesteś w pełni zdrowy. - Drobne pocałunki zjeżdżały na szyję, a dłonie Beilschmidta zaczęły rozpinać powoli koszulę Vargasa. Ich ciężkie oddechy dobrze można było usłyszeć. Sami nie wiedzieli czy to przez strach, a może już się zmęczyli. Nie, to pewnie przez przerażenie. Obydwoje nie wiedzieli co dokładnie mają robić, ale z przyjemnością w to brnęli. Czuli swoje wzajemne ciepło na własnych ciałach. - Nie będzie ci przeszkadzała moja gwałtowność w niektórych rzeczach?
-Dopóki mnie nie bijesz i nie wyzywasz, jest naprawdę genialnie! I proszę, nie bój się swoich działań. - Rudzielec delikatnie przejechał drobną dłonią po twarzy blondyna. Niebieskooki mógł zażartować i zapytać się czy w końcu ma Feliciano nie bić, czy w końcu się nie powstrzymywać i nie bać swoich ruchów. Lecz takie akcje nie są dobrym rozwiązaniem na ich wspólny, pierwszy raz. Po raz kolejny zapomniał, że udaje. Poczuł w sobie realne uczucie, które chyba mógł nazwać miłością. Mógł faktycznie się zakochać.
-Spokojnie, nie dopuszczę siebie do tego. Możesz czuć się przy mnie bezpiecznie. - Ledwo widoczny rumieniec pojawił się na policzkach złotookiego. Jego serce biło w aż niepodobnym do niego tempie, a w głowie pojawiało się milion myśli na sekundę. W pewnym stopniu nie wierzył, że to się dzieje. Może był już dawno martwy i "żył" tym, czym od zawsze chciał? To był czas na wymyślanie chorych teorii. Zanim się obejrzał, biała koszula została z niego zdjęta, a Ludwig sam zaczął powoli zdejmować swoją.
-Jesteś piękny. - Ten niespodziewany komplement mocno speszył Beilschmidta. Odruchowo zaprzestał rozpinania koszuli, lecz zauważając niezadowolenie Vargasa tym, szybko do tego wrócił. Dziwnie czuł się z faktem, że podobał się komuś do tego stopnia, aby głośno to przyznawać. - Coś nie tak? Nie lubisz, kiedy cię komplementuję?
-Lubię to, ale po prostu się nie spodziewałem. Przejdźmy do konkretów. - Rudowłosy marnie liczył na dokładniejszą grę wstępną, ale nie miał nic przeciwko natychmiastowemu przejściu do części głównej. Wystarczająco został rozpalony i był gotowy. Przeszły po nim dreszcze, kiedy rozporek jego spodni został lekko rozsunięty. Ich spojrzenia się ze sobą ponownie spotkały, jednak tym razem nie znaleźli porozumienia. Ludwig wolał porządnie wziąć się do roboty, a Feliciano zaczął żałować, że tak prędko zgodził się na oddanie siebie. Gra wstępna mogła być dłuższa. Mimo tego, nie prosił o przerwę. Znajdował w tym swego rodzaju przyjemność.
Kilka chwil przepełnionych niepewnością oraz ekscytacją. Tyle wystarczyło, by Feliciano leżał na łóżku zupełnie nagi. Przyprawiało go to o spore zawstydzenie. Nie wiedząc czemu, zaczął odczuwać zażenowanie swoich wyglądem. Pod ubraniami nie widział tego tak dobrze, ale bez nich miał idealny widok na chude kończyny, płaski brzuch i za bardzo widocznie żebra. Mimowolnie złapał się za twarz. Kości policzkowe były doskonale wyczuwalne. Bardziej, niż powinny. Dlaczego nikt nie mówił, że wygląda aż tak?
-Nie wiem jak znajdujesz we mnie coś atrakcyjnego. Wybacz, że poruszam ten temat teraz, ale... Wyglądam po prostu ohydnie. - Blondyn mógł spodziewać się takiego stwierdzenia z ust rudowłosego. Widział przygnębienie na jego twarzy i zdegustowanie w oczach, które czaiło się wraz z chwilą patrzenia na swoje "odrażające" ciało. Był tutaj, żeby Feliciano pomóc. Był tutaj, aby pozwolić mu zaakceptować siebie i wspomóc w walce z coraz bardziej zaawansowaną chorobą. To była trudna robota, ale poddaniem się wiele nie zdziała.
-Dla mnie jesteś najpiękniejszą osobą na świecie. Trochę starań i będziesz jeszcze piękniejszy. Mówię ci, że nie ma nad czym się załamywać. Zapomnij o tym na moment i zajmijmy się sobą. - Beilschmidt pewnie uśmiechnął się do partnera, dodając mu odrobinę pewności i wiary w siebie. Skoro nie było tak źle, mogli przejść do lepszej części nocy. Zbliżyli się do siebie i ponownie powoli całowali. Vargas zdobył się na spróbowanie rozebrania Ludwiga do końca, a nie zostało wiele. Wierzył, że robi dobrze i blondyn tego od niego oczekuje.
Nie było nic innego do roboty, jak tylko rozpocząć zabawę. Feliciano na początku nie był zadowolony z czucia w sobie czegokolwiek. Z jednej strony chciał to przerwać, a z drugiej było cudownie i nie miał zamiaru kiedykolwiek tego kończyć. Był dzisiaj taki niezdecydowany. Następnie doszło do czegoś, co przez Ludwiga mogłoby zostać nazwane głównym punktem tego wieczoru. Padło szybkie pytanie "jesteś gotowy?" z ust Beilschmidta. Vargas ze strachem przytaknął i mentalnie przygotował na ból, który zaraz miał nadejść.
-Wszystko w porządku? - Zapytał panicznie Ludwig, wycofując się ze swoimi ruchami. Jednak wejście nie będzie takie łatwe. Widząc skwaszenie malujące się na twarzy Feliciano, od razu zrezygnował ze spełniania swoich seksualnych pragnień. Wzrok Vargasa mówił jedynie, że wziął się za to za szybko. A miał być ostrożny.
-Zabolało... - Odparł chłopak, przewracając się na bok. Wiele od niego wymagało, aby nie rozpłakać się już na starcie. Jeszcze tyle rzeczy przed nim, a odpuszczał sobie na samym początku! Zerknął na ukochanego, który z poczuciem winy na niego patrzył. - Jednak i tak jestem zadowolony, że się odważyłeś. Możesz spróbować ponownie. - Feliciano wątpliwie położył się na plecach i rozkraczył nogi, obserwując poczynania partnera. Beilschmidt ciężko oddychał i próbował wejść w niego jak najdelikatniej się dało.
Ból narastał w Vargasie. To uczucie pod żadnym pozorem nie było miłe i sprawiało, że chciało mu się wymiotować. Dosłownie miał odruchy wymiotne, ale powstrzymywał się od zwrócenia dzisiejszych posiłków. Seks nie zwalniał go ze starania się o własne życie. Ludwig chciał zagwarantować mu szczęście i genialną rozrywkę. Tyle razy wspominał dzisiaj, że początek może nie być taki kolorowy. Mógł bardziej nastawić się na cierpienie trwające dłuższy moment podczas seksu. Aż w końcu to się skończyło.
-I jak? - Spytał blondyn, próbując wyczytać coś z ekspresji twarzy rudowłosego. Sam czuł się całkiem dobrze. Uczucie to było trochę dziwne, ale przyzwyczajał się.
-Nadal boli, ale niedługo przejdzie. Bardzo cię proszę, uważaj i nie bądź taki szybki. Mam obawy wobec tego. - Kto by nie miał? Praktycznie każdemu towarzyszy nawet jedna obawa przed pierwszym razem. Ludwig aż przesadnie pragnął doskonale wypaść i zagwarantować partnerowi przyjemność, a Feliciano czuł się gorzej z chwili na chwilę. Jakby przerażenie ogarnęło go całego i wyzbyło się pozytywów z tej sytuacji.
Początkowo Beilschmidt faktycznie próbował być ostrożny i zapewnić Vargasowi jak najlepszą przyjemność. Jednak im bardziej w to lgnął, tym bardziej oddawał się własnym potrzebom. Feliciano chyba nie przejmował się tym. Po kilku krótkich minutach idealnie odnalazł się w tej czynności i kompletnie oddał ukochanemu, pozwalając mu na robienie z jego ciałem co tylko mu się podoba. Momentami nadal bolało, lecz nie tak jak wcześniej. Ból zamienił się w piękne ciepło, który co i raz się po nim rozchodziło.
Poza ogromną radością z dokonania tego i cudownym uczuciem, które wychodziło z samego seksu, Ludwig odczuwał coś jeszcze. Było to nietypowe uczucie, jakiego wcześniej nie dane mu było doświadczyć. W pewnym stopniu było znajome, lecz prowadziło się głównie z bolesnymi wspomnieniami z czasów szkolnych. Kłamanie chyba nie było dłużej konieczne. Miłość do Feliciano coraz bardziej się w nim zagęszczała i stawała się prawdą, na którą czekał od długich tygodni. Kochał Feliciano. To nie było dłużej kłamstwo.
Vargas odpływał do innego świata. Głośno jęczał, nie przejmując się, że w domu jest wielu gości i zapewne go słyszą. Niech wiedzą co właśnie przeżywa! Nie ma czego się wstydzić. Mijały minuty, a było mu jeszcze lepiej. Niegdyś nieznajome uczucie teraz stawało się jednym z jego ulubionych i nie chciał tego nigdy kończyć. Czuł, że za chwilę zakończy tą przyjemność orgazmem, którego oczekiwał z niecierpliwością.
Aż nagle, zemdliło go. Zniszczyło ten perfekcyjny stan rzeczy, jakim była bliskość osiągnięcia orgazmu. Zrobiło mu się słabiej, brzuch zaczął go boleć, a w głowie się kołowało. Każdy ruch Ludwiga dawał mu garstki cierpienia, zamiast miłości. Nie mógł tego dłużej znieść. Naprawdę niedługo zejdzie.
-Proszę, przestań! - Blondyn nie spodziewał się tej prośby, która wręcz podchodziła pod rozkaz. Rudowłosy wyglądał na nagle osłabionego, a ten ciężki oddech nie wynikał z ekscytacji ani innego rodzaju radości. Vargas z trudem usiadł, łapiąc się za brzuch i powstrzymując od zaczęcia wymiotować. W tej pozycji poczuł się lepiej, jednak ból nie ustawał. Jedynie zrobił się troszkę mniejszy. - Przepraszam za przerwanie tego. Źle się czuję i chcę wymiotować.
-Rozumiem, nie masz za co przepraszać. Może pójdziemy do łazienki? - Beilschmidt nie przestał udawać w stu procentach. O ile kłamanie w kwestii miłości mógł uznać za skończone, tak kłamanie w sprawie seksu nadal istniało. Był zawiedziony, że chwilę przed końcem Feliciano wszystko przerwał i musiał źle się poczuć, ale nie obwiniał go o to. Był w słabej kondycji i seks może być dla niego ogromnym wysiłkiem. Nie mógł za wiele od niego wymagać. Rudzielec zgodził się na propozycję i sięgnął szlafrok, który w trakcie gry wstępnej spadł z łóżka na podłogę. Miał spore poczucie winy za to. Lecz raczej lepiej zadbać o siebie i poczekać z takimi atrakcjami. Jeszcze niejedna okazja do zbliżenia się przydarzy.
***
Gilbert niepewnie szedł z Feliksem przez korytarz, wiedząc co niedługo ma się wydarzyć. A może już się wydarzyło, gdy byli na imprezie urodzinowej Feliciano i Lovino? Tego nie wiedział, ale Radmila miała dzwonić, kiedy to się zdarzy. Nie mówili o tym Feliksowi. Mógłby się wystraszyć, spanikować i robić wszystko, aby policja ostatecznie nie zgarnęła ze sobą Adama. Ich wspólnym planem było potajemne pozbycie się ojca zielonookiego, żeby w końcu mogli prowadzić bezpieczne życie. Mieli wystarczająco wiele dowodów na jego winę, a kiedy policja przyjdzie niespodziewanie, Adam nawet nie będzie miał jak się obronić.
-Myślę, że możesz już wyjść z domu. Ojciec może cię przypadkiem zauważyć lub usłyszeć, a nie chcę ci robić więcej problemów. - Powiedział cicho Łukasiewicz, odwracając się w stronę ukochanego. Byli blisko salonu, a tam Adam zwykł siedzieć wieczorami. Zazwyczaj czytał książki albo oglądał telewizję bez większego celu. Czasami przysypiał po piciu piwa, ale to rzadziej. Beilschmidt zaśmiał się słabo, przytulając do siebie partnera. Nie miał czego się bać. Policja zjawi się w przeciągu kilku minut. Tak przynajmniej było ustalone.
-Nie ma czego się bać. Sytuację mam pod kontrolą i nie może nam stać się krzywda. Twój ojciec nam nie zaszkodzi. - Feliksa zastanawiało czy Gilbert słyszy jakie głupoty gada. Obydwaj pamiętali co niedawno się wydarzyło i jakie miało to konsekwencje. Dreszcze po nim przeszły, gdy przypomniał sobie o przerażającym wzroku rodzica. Najważniejsze, że nadal miał wsparcie siostry oraz matki. Chociaż dwie normalne osoby w tym domu na co dzień.
-Nie bądź taki pewny siebie chodź raz. Posłuchaj się mnie i wyjdź. Już wystarczającym ryzykiem jest to, że przyszedłeś pod mój dom. - Blondyn panicznie rozglądał się na boki, mając wrażenie, że Adam jest w pobliżu. Słyszał charakterystyczne dla niego tupanie po podłodze i odkładanie kufla z piwem na stół z głośnym hukiem. Ewentualnie jego strach zamieniał się w męczącą paranoję. Było późno. Jest szansa, że ojciec śpi w swojej sypialni.
-Obiecuję ci, że nic nam nie grozi. Zaraz przyjedzie pomoc i nie będziemy musieli dłużej się martwić. - Łukasiewicz zmarszczył brwi po tym stwierdzeniu. Beilschmidt był aż nadto spokojny, a niedawno potrafił nieźle panikować w środku, kiedy był w domu ukochanego. Albinos uśmiechnął się do niego uspokajająco, łapiąc go za dłonie i całując krótko w policzek. Coś tutaj bardzo nie grało. Nagle usłyszał kroki w przedpokoju. Pierwszą myślą była obecność ojca, jednak okazało się, że to tylko siostra chciała sprawdzić czy już przyszli.
-Myślałam, że nadal was nie ma. - Rzuciła szybko, podchodząc do nich najciszej jak umiała. Musieli zachować spokój, by przypadkiem nie być za głośno i siłą woli nie sprowadzić tutaj niebieskookiego. - Adam obecnie siedzi w kuchni i rozmawia z mamą. Ponownie zadzwoniłam na policję i wszystko jest aktualne. Niedługo powinni przyjechać i go zabrać. Mamy dowody na jego winę. - Horáková powiedziała o tym bezproblemowo, myśląc, że brat został już poinformowany o całym planie. Okazywało się, że Gilbert i Magdalena woleli zachować to jako tajemnicę do ostatniej chwili.
-Chwila, jaka policja? Co wy wymyśliliście?! - Feliks momentalnie zaczął panikować, patrząc na zmianę na Radmilę i Gilberta. Policja nie mogła tak po prostu zabrać ojca. I tak pewnie to nic nie da. Dowody na winę Adama, które teoretycznie mieli, tak naprawdę mogły okazać się bezskuteczne i jeszcze tej samej nocy niebieskooki wróci do domu zdenerwowany i bez wahania rzuci się na nich z nożem lub inną bronią. - Dlaczego to robicie?! Nie wiecie jakie to jest ryzykowne?
-Feliks, nie krzycz. Wiemy co robimy i dokładnie rozmawialiśmy z policjantami o całej sprawie. Oni wiedzą o tym co Adam ci zrobił i jak cię traktuje. Obiecali, że się tym zajmą i za chwilę mogą się pojawić, zabierając twój obecnie największy problem. Czemu nie pozwalasz sobie pomóc? - Białowłosy mocno trzymał blondyna, żeby ten przypadkiem się nie wyrwał. Widział, że wypełnia go strach i wszystkimi siłami chce uniknąć interwencji służb specjalnych.
-Obiecujemy ci, że Adam zostanie zamknięty na długi czas za kratami. Co prawda, nie obędzie się bez rozpraw sądowych i latania za prawnikami, ale mamy wsparcie odpowiednich osób i na pewno wygramy. Ojciec nie będzie dłużej cię męczył. Mama powiedziała, że jeszcze bez problemu poszuka jakichś większych brudów z przeszłości, o których bała się kiedyś powiedzieć, więc sukces jest gwarantowany. - Radmila posłała rodzeństwu uśmiech. Przytuliła jeszcze Feliksa, dodając mu odwagi. Bał się, że nie będzie szczęśliwego zakończenia.
-Dziękuję wam za to. I przepraszam za moją niechęć. Jedynie... - Łukasiewicz nie skończył swojej wypowiedzi, gdyż ktoś zapukał do drzwi. Domyślał się kto przyszedł i co niedługo się wydarzy. Gilbert poszedł z nim do salonu, aby tam spokojnie przeczekać całą akcję. Nie obędzie się bez dokładnego przesłuchania, ale akurat to było najmniejszym problemem. Tak jak sądzili, policja weszła do mieszkania i z pomocą Horákovy poszli do Adama.
-Co tutaj się dzieje? - Zapytał zmieszany Adam, odwracając się w stronę niespodziewanych gości. Niezrozumiale patrzył na żonę, co chwilę też zerkając w stronę policjantów oraz córki. Szybko domyślił się o co może chodzić. To wyjaśniało częstą nieobecność Magdaleny i Radmili w domu, oraz to, że Jakub wiedział o czymś nowym, lecz nie chciał mu o tym powiedzieć. Nawet osoby, na których mógł polegać, tak naprawdę były przeciwko mu. - Zapomnijcie, że z wami pójdę. - Dodał pewnie.
-Wiemy co pan robił swojemu synowi i pozostałym domownikom. Mamy żelazne dowody na pańskie akcje, więc nie ma sensu w próbach bronienia się. Idzie pan z nami dobrowolnie, albo będziemy zmuszeni użyć siły. - Stąd nie było ratunku dla Adama. Jedynym wyjściem było pójście z policją, a jakakolwiek walka mogła pogorszyć jego sytuację. Próbował się uwolnić, jednak okazywało się to bezsensowne.
-Nie mogę uwierzyć, że powiedzieliście o tym tak łatwo. - Rzekł na początku Łukasiewicz, zwracając się do Magdaleny, a następnie do córki. Zawsze starał się znaleźć w nich swoje sojuszniczki, które nawet po spotkaniu się z jego błędami będą oferowały pomoc i wsparcie. Okazało się, że był na tym świecie zupełnie sam. - Obiecuję wam, że pożałujecie tego co zrobiłyście! Wy i Feliks! Wszyscy, kurwa, zrozumiecie jaki błąd popełniliście stając mi na drodze! - Z trudem powstrzymywał się od złapania noża i rzucenia się na partnerkę. Resztki zdrowego rozsądku mu mówiły, że to właśnie jest objaw troski i chęci zadbania o niego.
-Wybacz, ale to jest jedyne rozwiązanie, które wpłynie dobrze na obydwie strony. Nie kłóć się chociaż teraz i dobrowolnie pójdź z policją. - Niebieskooka była szczerze zawiedziona. Głupio liczyła na to, że mąż kiedyś się ogarnie i znowu, jak kilkanaście lat temu, będą zgodną rodziną i nic nie będzie niszczyć ich relacji, lecz widocznie nie było to osiągalne. Łukasiewicz tępo się w nią wpatrywał, chcąc zrozumieć sens jej słów. To nie była troska. To była nienawiść. Nie zwrócił uwagi na to, jak policjanci siłą go do siebie wzięli i wyprowadzili z kuchni.
-Jeszcze zapłacicie za to. Gwarantuję wam to! - Kilka mocniejszych pchnięć, a Adama już nie było w domu. W mieszkaniu pozostał jeszcze jeden policjant, który chciał porozmawiać z Feliksem i dowiedzieć się z jego ust jak wyglądały ostatnie tygodnie. W ciągu dalszym nie mogli być zupełnie pewni co do akcji Adama. Bardzo dobrze ta akcja może okazać się wielkim nieporozumieniem, ale nie było to prawdopodobne.
-Gdzie jest Feliks Łukasiewicz? - Zapytał mężczyzna.
-Pewnie siedzi w salonie. - Odpowiedziała Radmila, idąc z policjantem do wspomnianego pokoju. Tak jak powiedziała, brat spokojnie rozmawiał z Gilbertem, domyślając się, że ojca nie ma dłużej wśród nich. Feliks wzdrygnął się na widok mężczyzny w mundurze policyjnym, jednak nie zaczął panikować i wykręcać się tym, że przecież wszystko już wiedzą i nie musi się drugi raz powtarzać. Gilbert mu wystarczająco udowodnił, że robią to dla jego bezpieczeństwa, i żeby osiągnąć szczęśliwe zakończenie, musi współpracować. - Chcą ci zadać jeszcze kilka pytań związanych z Adamem.
-Wiem o tym. - Odrzekł blondyn, wygodniej siadając na fotelu. Uśmiechnął się do ukochanego, proszą go, by na chwilę wyszedł razem z siostrą. Obecnie byli mu zbędni, a i tak zrobili dla niego wystarczająco dużo. - Więc co chce pan wiedzieć? - Zapytał zielonooki, biorąc głęboki wdech.
***
Erizabeta z uśmiechem wracała do domu w towarzystwie Rodericha. Trzymali się za ręce i z przyjemnością myśleli nad urokiem tego miejsca. Zimny wieczór nie potrafił ich przekonać do szybkiego pójścia do ciepłego mieszkania. Było zbyt pięknie, aby tak po prostu nie wykorzystać chwili. Byli razem, a to daje wystarczająco wiele ciepła. Udało im się zapomnieć o problematyczności Feliciano pod koniec imprezy i z przyjemnością szli po barwnej okolicy, okazując sobie dużo czułości. Nie mówili głośno tych słodkich słów. Niektóre rzeczy powinno się zachować dla siebie.
-Co tak się uśmiechasz? - Edelstein spodziewał się sporego wylewu uczuć. Gadania jak bardzo Eliza jest z nim szczęśliwa i ile dobroci mu zawdzięcza. Jak wielkie i namiętne uczucie do niego żywi i jak intensywnie marzy o ich wspólnej przyszłości. Od niedawna rzadziej słuchał takich wyznań i zdążył się za nimi stęsknić. Miały one swoją magię, którą uwielbiał ponad wszystko inne. Może poza samą Hedervary, która była głównym źródłem jego uśmiechu.
-Cieszę się z tego, że Feliciano już nie jest prawiczkiem. - To też jest jakiś powód to szczęścia. Przynajmniej teraz całe towarzystwo miało czym się pochwalić. Chociaż szatyn był mocno zmieszany taką odpowiedzią. - A poza tym, to miło mi się z tobą spaceruje. Mówiłam ci już, że kocham twoje towarzystwo i spędzanie z tobą czasu? - Dziewczyna zaśmiała się uroczo, ściskając dłoń ukochanego. Roderich nie ukrywał swojego zawstydzenia. Przynajmniej rumieńce zostały zakryte pod zaczerwienieniem z zimna.
-Nawet nie wiesz jak miło mi to słyszeć. Również uwielbiam twoje towarzystwo. I ciebie samą również. - Takich wyznań im właśnie brakowało. Nie mogli narzekać na ilość cukru w ich związku. Było idealnie. Raz słodko, drugi raz gorzko, jednak ich związek nadal pozostał chodzącą perfekcją. Roderich zerknął w bok, patrząc na świecące szyldy sklepów z ubraniami. Na wystawach było kilka naprawdę ładnych koszul oraz garniturów, których mógłby sobie zażyczyć.
Niestety ładny widok ubrań został zniszczony przez białowłosą jednostkę, którą przez długi okres swojego życia musiał nazywać matką. Skąd Maria się tutaj wzięła?!
-Lepiej szybko stąd chodźmy. Jest w Berlinie masa innych miejsc, które uchodzą za piękne i dobre do romantycznego spaceru. - Erizabeta zdziwiła się nagłym strachem partnera. Jeszcze przed chwilą niezmiernie mu się tutaj podobało, a teraz nalegał na prędką ewakuację. Zaciekawiona zajrzała za niego, dostrzegając Marię przechodzącą na pasach i szybko kierującą się w ich stronę. Już rozumiała.
-Masz rację, musimy stąd iść w tej chwili. - Zgodnie przyspieszyli, chcąc jak najprędzej dobiec do następnych pasów, by stamtąd bezpiecznie przejść na drugą stronę ulicy, skręcić w mniej uczęszczaną uliczkę i tam bezpiecznie wrócić do spaceru, dalej rozglądając się czy Beilschmidt przypadkiem ich nie dogoniła. Lecz na pozór doskonały plan okazał się nieskuteczny, ponieważ białowłosa w mgnieniu oka znalazła się obok nich.
-Miło was znowu widzieć! Nie spodziewałam się spotkania z wami w tym miejscu o tak późnej porze. Akurat sobie spacerowałam i próbowałam się odstresować, gdy nagle was zauważyłam. Mam nadzieję, że wam zbytnio nie przeszkadzam. - Aż chciało się odpowiedzieć, że bardzo im przeszkadza i ma dać im spokój. Wmawiali sobie, że to zwykły przypadek i Maria faktycznie urządziła sobie spacer po okolicy, ale to było głupie. Na pewno ich śledziła, a miała w tym swój prywatny interes.
-Tak, również cieszymy się z tego spotkania z tobą. Również nie sądziliśmy, że się dzisiaj spotkamy. Masz jakiś powód do nachodzenia nas? - Edelstein nie ukrywał swojej irytacji przybraną matką. Maria doskonale widziała jego zdenerwowanie i dodawało jej to motywacji do brnięcia w to i kontynuowania swojego zdobywania informacji. Dalej nie wiedziała czy Erizabeta na pewno jest w ciąży. Bez tego ani rusz!
-Przecież was nie nachodzę, jedynie podeszłam i się przywitałam. - Eliza czuła ogromną niezręczność w takiej sytuacji. O ile wobec samej Marii nie miała nic przeciwko, poza tym, że czasami zachowuje się niepokojąco, tak nienawidziła słuchania jej sprzeczek z Roderichem. To był najgorszy etap tej znajomości. Mimowolnie postanowiła włączyć się do rozmowy, aby uprzejmiej od ukochanego spławić stąd kobietę.
-Mogła pani tylko się przywitać i dać nam w spokoju spacerować razem, a nie od razu inicjować rozmowę i zamęczać swoim towarzystwem. - Hedervary wiedziała, że jej wypowiedź swoją chamskością jest równa z niektórymi słowami szatyna, jednak takie słowa miały pozytywniejszy wydźwięk z jej ust. Maria ją lubiła i raczej nie próbowała zaszkodzić. Na pierwszy rzut oka ją akceptowała.
-Rozumiem, że wam przeszkadzam, ale nie musicie od razu pluć na mnie jadem. To, że chcę z wami porozmawiać, nie jest jakąś bardzo dziwną rzeczą. Mam do tego prawo. - Niejedno przekleństwo pchało się na język Rodericha. Coraz bardziej odpuszczał swojej łagodniejszej stronie i dopuszczał do władzy tą ostrzejszą, która nie dba o słowa oraz zachowanie. Zdarzało mu się jej używać. Jednak tylko w kryzysowych sytuacjach. Obecnie było zaledwie źle. Eliza mocno ścisnęła jego dłoń, prosząc tym, żeby się kontrolował.
-Właściwie, to ja i Roderich bardzo spieszymy się do domu. Nie czuję się najlepiej i koniecznie muszę położyć się do łóżka i napić herbaty. Chyba pani rozumie, to powolne chodzenie nie wynika ze spacerowania i chęci zbliżenia się do Rodericha, a z tego, że jak szybko chodzę, to zaczynam czuć się jeszcze gorzej. Mój dom jest niedaleko, naprawdę chcę tam być czym prędzej. - Kłamstwo dla względnej wolności od wariatów tego świata nie było czymś złym. Nawet wyglądała na trochę osłabioną, ale w rzeczywistości to było tylko zmęczenie imprezą.
-Skoro tak, to nie będę wam przeszkadzać. Liczę na to, że niedługo poczujesz się lepiej i będzie okazja do porozmawiania w cztery oczy. Wiesz, tak bez Rodericha. - Beilschmidt niemrawo zaśmiała się na końcu wypowiedzi, chłodno patrząc na syna. Roderich wcale lepszy nie był, też nie patrzył na nią z radością. Wiedziała, że wyszła pewnie na naiwną idiotkę. W środku domyślała się, że historyjka ze złym samopoczuciem jest kłamstwem, by z łatwością się jej pozbyć. Jednak jeżeli "ból" Elizy był prawdziwy i wynikał on z prawdopodobnej ciąży, Maria miała nowy punkt do wygranej. Ostatnio Hedervary coraz częściej czuła się słabo. To aż do niej niepodobne.
Z dezaprobatą pożegnała się i wróciła do innych zajęć, które w większym lub mniejszym stopniu były związane z niszczeniem innym życia. Erizabeta cholernie bała się o swoje bezpieczeństwo. Tym bardziej jej obawy były nasilone, jeśli ciąża jest prawdą. Nie wykonała testu ciążowego, ale szansa na dziecko była naprawdę duża. To już podchodziło pod stalking, a za takie rzeczy ponosi się srogie konsekwencje. Razem z Roderichem niedługo muszą podjąć się poważnych działań.
*** 18 marca ***
Czuł się okropnie. Miał wrażenie, jakby zaraz miał odejść z tego świata w niesamowitych męczarniach. Nogi odmawiały posłuszeństwa, w głowie szumiało i kręciło się, kości cholernie go bolały, a w brzuchu go skręcało z bólu. Nie wiedział dlaczego tak się dzieje. Wczoraj czuł się dobrze i jedynie w momencie zbliżenia z Ludwigiem zrobiło mu się nieco słabiej, ale bez tego naprawdę nie działo mu się nic złego. Z drugiej strony dzisiejszy w-f był strasznie męczący. Sam nie wiedział czy dramatyzuje, czy naprawdę Ivan dał im zbyt wielki wysiłek.
-Teraz autentycznie przesadził! Rozumiem, że jest cieplej i możemy w końcu wychodzić na boisko, ale nie musimy od razu biec kilka kółek dookoła! - Bieg na słońcu nie był dobrym rozwiązaniem. Ciepłe promienie padały prosto na ich twarze i głowy, powodując okropny upał. I pomyśleć, że jeszcze niedawno było zimno i koszmarem było wyjście z domu bez grubej kurtki albo płaszcza. Teraz cierpieli w cieple, biegnąc któreś kółko z rzędu. Feliks i Erizabeta nie szczędzili w narzekaniu na wymysły Braginskiego, za to Feliciano biegł w ciszy i próbował nie stracić przytomności.
-Z nim nie ma sensu dyskutować. Wydaje mi się, że po powrocie ze zwolnienia jest jeszcze bardziej nieznośny, niż przed. Tragedie życiowe potrafią cholernie źle wpłynąć na człowieka. Przynajmniej Natalia już względnie się pozbierała. - Odparła Eliza, oddychając z ogromną trudnością. Gdyby mogła, to by się na chwilę zatrzymała, ale nie było takiej możliwości. Ivan na wszystkich patrzył, a nauczycielka wspomagająca była potworna. Dla niej odpowiednim sposobem na motywowanie uczniów jest wystawianie im szóstek.
-Mam nadzieję, że niedługo się ogarnie. Bieganie całą lekcję nie jest w porządku, szczególnie pod takim naciskiem. - Łukasiewicz zerknął w drugą stronę, zauważając po raz kolejny, że Vargas wydaje się być nieobecny. Był cały czerwony na twarzy, widocznie zmęczony i bliski upadku na ziemię ze zmęczenia. - Wszystko dobrze, Feliciano? Nie wyglądasz dobrze. - Rudowłosy cicho liczył na to, że przyjaciele nie zauważą tak dobrze jego złego stanu. Mocno się przeliczył.
-Trochę mi słabo, ale to nic poważnego. Zmęczyłem się, to dlatego. Niedługo przejdzie i będzie ze mną lepiej. - Ledwo uśmiechnął się do pozostałych, próbując stworzyć pozory dobrego samopoczucia i zaledwie malutkiego zmęczenia się przez bieg. Rzeczywistość była znacznie brutalniejsza. Jak tak dalej pójdzie zemdleje i będzie trzeba jechać z nim do szpitala. Obawiał się powiedzenia Ivanowi o swojej kryzysowej sprawie.
-No nie wiem czy niedługo ci przejdzie, skoro zostało jeszcze z dwadzieścia minut do końca lekcji. Radzę ci przerwać i powiedzieć Braginskiemu, że jest taka sytuacja, a nie inna. Jak chcesz, możemy iść z tobą. - Nie mogli tego zignorować. Feliciano był chłopakiem o bardzo marnej posturze ciała i nie jadł oraz nie odpoczywał odpowiednio dużo, więc każdy większych wysiłek może spowodować u niego wielki problem. Powiedzenie o tym innym będzie najlepszą opcją.
Bez zastanowienia pociągnęli za sobą Vargasa, mijając innych biegnących uczniów. Nauczycielka wspomagająca szybko zauważyła, że trójka nastolatków idzie w stronę jej i Ivana, zapewne mając jakąś niezmiernie "ważną" sprawę do załatwienia. Zauważyła, że z Feliciano jest coś nie tak, ale nie sądziła, że jest w aż tak trudnej sytuacji. Niechętnie przeszła do słuchania trójki przyjaciół, natomiast Braginsky nadal kontrolował bieg pozostałych.
-Feliciano czuje się bardzo źle. Jest mu słabo i nie jest w stanie dłużej biec. Mógłby na chwilę usiąść albo pójść do pielęgniarki? - Wzrok tej kobiety był delikatnie mówiąc straszny. Nawet nie łudzili się, że rudowłosy dostanie pozwolenie na którąś z tych dwóch opcji. Oni nie dbali o to, czy ktoś się czuje dobrze, a może ledwo stoi i koniecznie potrzebuje odpoczynku. Jednak chyba nie byli aż tak bezduszni. Braginsky raczej nadal trwał w swojej lepszej wersji.
-Nie mógł sam przyjść i się o to zapytać? - Ona znajdzie problem w dosłownie wszystkim. Niezależnie czy to naprawdę coś poważnego, czy jakaś nieistotna pierdoła. Feliks z trudem powstrzymywał się od zaczęcia wyzywania nauczycielki, zmuszając ją do pozwolenia Vargasowi odpocząć. To, że pozbył się jednego problemu ze swojego życia, nie znaczy, że ma robić sobie kolejny.
-Źle się czuje i nie jestem w stanie samodzielnie iść. Bardzo prosimy o to, żeby pozwolić mu usiąść i odpocząć przynajmniej kilka minut. Naprawdę jest z nim źle i potrzebuje przerwy. - Kobieta spojrzała dłużej na Vargasa, analizując jego zachowanie oraz wygląd. Nie było co analizować, faktycznie wyglądał na przemęczonego i bliskiego wycieńczenia. Kojarzyła, że Feliciano jest kuzynem Francisa, dlatego lepiej nie robić sobie kłopotów ewentualną odmową. Może ten jeden raz ustąpić.
-Niech będzie, idź do pielęgniarki. - Odpowiedziała w swój typowy, szorstki sposób. Niestety Erizabeta i Feliks nie dostali pozwolenia na doprowadzenie go tam i pilnowanie, gdyby w najgorszym przypadku stracił przytomność. Vargas długo szedł do samego wyjścia. Miał wrażenie, jakby każdy, najmniejszy jego krok trwał długie minuty, które nie widzą własnego końca i ciągną się w nieskończoność. Błagał, aby to się w końcu skończyło.
-Feliciano, co tutaj robisz? Nie masz teraz w-f? - Ludwig spokojnie kierował się z Francisem do pokoju nauczycielskiego, gdzie mieli zająć się swoimi sprawami i trochę porozmawiać. Jednak nagłe spotkanie z Vargasem zmieniło ich plany, a przynajmniej Beilschmidta. Bonnefoy również się zatrzymał i zmartwiony patrzył na rudowłosego. Wyglądał strasznie i domyślał się o co chodzi.
-Źle się czuję i idę do pielęgniarki. - Feliciano mimowolnie wpadł w objęcia ukochanego, zamykając oczy i z trudem zastanawiając się czy dalej żyje. Najważniejsze, że był pod opieką odpowiedniej osoby, która w każdej chwili okaże mu troskę i obroni przed każdym niebezpieczeństwem. Poczuł, jak ktoś przykłada dłoń do jego czoła. Francis postanowił profilaktycznie sprawdzić co mu dolega, a na pewno nie była to sprawka samego wychudzenia. Gorące czoło mówiło same za siebie.
-Masz gorączkę. Koniecznie musisz iść do pielęgniarki. - Słowa niebieskookiego mocno zmartwiły blondyna i bez zwlekania poszedł z partnerem w stronę wspomnianej osoby. Francis go rozumiał i nie miał zamiaru zawracać. Zmartwionym wzrokiem obserwował jak odchodzą i próbują bezpiecznie dotrzeć do ustalonego miejsca. Ciężko mu było, kiedy na nich patrzył. W pewnym stopniu był za nich odpowiedzialny. Już nie wiedział ile tak pociągnie.
***
Feliks odczuwał dotąd mało znane uczucie. Wchodząc do domu nie było typowej obawy, że ojciec zrobi mu krzywdę, albo rodzice znowu się pokłócą, wyciągając błędy z przeszłości. Słuchanie tego potrafiło być bolesne, choć wiedział, że obydwoje nie mówią tego zupełnie na poważnie, a jedynie pod wpływem negatywnych emocji. Teraz tego nie było. W mieszkaniu panowała wyjątkowa cisza i zaledwie dźwięk smażenia czegoś w kuchni docierał do jego uszu. Z delikatnym uśmiechem zdjął cienką kurtkę i buty, idąc do tamtego miejsca. Był dziwnie szczęśliwy.
-Już wróciłem! - Powiedział radośnie Łukasiewicz, rzucając plecak pod ścianę. Widząc smażące się pierogi poczuł się jeszcze lepiej. Nareszcie do jedzenia będzie coś innego, niż z miasta! Od kilku dni nie było sił ani czasu na przygotowanie czegoś porządniejszego, więc zamawiali. Gilbert nie byłby zadowolony z takiego obiadu. Mimowolnie się zaśmiał na tą myśl. Od teraz może go bezkarnie zapraszać i będą w spokoju rozwijać związek. Życie jednak może zmienić się na cudowne. - Coś się stało? - Zapytał, widząc nieobecność Magdaleny.
-Oh, już jesteś! Nie zauważyłam i nie usłyszałam cię, wybacz. Zamyśliłam się i tak wyszło, że za bardzo odleciałam. - Na twarzy kobiety pojawił się szeroki uśmiech, wskazujący na to, że jej humor wcale nie jest taki zły. Lecz w jej wzroku nadal można było wychwycić mają nutkę niepewności oraz strachu. Niepokoiła się mężem? Przecież siedział na policji i dokładnie go pilnowano! Na długie dni nic im nie grozi. - Usiądź już. Radmila i Jakub za chwilę przyjdą.
Blondyn zajął swoje miejsce przy stole, w ciszy oczekując rodzeństwa i gotowego obiadu. Przynajmniej miał już nalany sok i nie siedział jak idiota przy pustym stole. Zastanawiało go nastawienie brata do aresztowania Adama. Trzymał z nim i może być niezadowolony, że oficjalnie przegrał tę walkę. Czy to miało znaczenie? Jego życie w końcu odzyskało swój sens sprzed miesięcy! Był szczęśliwy. On i Gilbert mogli ze sobą żyć w wiecznej radości oraz rozwijać związek. Chyba nie było piękniejszego zakończenia. Długo nie czekał na przyjście reszty. Mieli dobry humor.
-Widzę, że również nie narzekasz na samopoczucie. - Rzuciła krótko Horáková, siadając obok zielonookiego. Murgaš niepewnie się do niej dosiadł, mając wrażenie, że trzymają do niego urazę. Nie zachowywał się najlepiej, ale wydawało mu się, że można mu wybaczyć. Robił głupoty i był ich świadomy. Skoro żałował, mogą mu raczej odpuścić.
-Chyba nie ma nic złego w tym, że czuję się dobrze. Takie rzeczy zdarzają się rzadko, więc trzeba korzystać. - Wszyscy zaśmiali się, czując, że nareszcie po wielu tygodniach cierpienia w tym domu jest rodzinna atmosfera. Bez Adama było lepiej. Niebieskooka postawiła porcję każdej osoby łącznie ze swoją i dosiadła się do dzieci, nadal nie dowierzając, że wspólny obiad może być taki relaksujący. Niestety miała dla Feliks pewną informację, która niekoniecznie musi się mu spodobać. Dotyczyła ona korepetycji.
-Feliks, muszę jeszcze ci coś powiedzieć. Tylko proszę, nie denerwuj się za bardzo. - Czyżby magiczny czar miał przestać działać? Łukasiewicz niechętnie odłożył widelec z kawałkiem pieroga, spoglądając na matkę i zaczynając jej słuchać. Czuł, że to nie będzie dobra informacja. Nawet bez ojca nie mógł zaznać zupełnego szczęścia! - Adam załatwił ci nowego korepetytora. Stwierdził, że pod żadnym pozorem nie możesz mieć kontaktu z Gilbertem, dlatego znalazł ci całkiem ogarniętego nauczycielka fizyki i matematyki. W poniedziałek ma przyjść po raz pierwszy. Przykro mi, ale nie mogę niczego z tym zrobić.
-Chwila, jak to? - Blondyn początkowo nie zrozumiał co mu przekazano. Uznał to za zwykły żart i dalej kierował się myślami, że niedługo wróci do regularnych spotkań z Gilbertem do nauki. Jakby to Beilschmidt ładnie ujął, nie tylko do nauki fizyki. Dopiero po dłuższym przyglądaniu się Magdalenie zrozumiał, że to nie jest żart. Niedługo będzie go uczył obcy facet. - Nie możecie mi tego zrobić! Naprawdę daję sobie radę z tym, co jest w szkole. Gilbert mnie uczy wystarczająco dobrze i nie potrzebuję dodatkowych godzin nauki.
-Feliks, korepetytor został już załatwiony i nie możemy nagle go odwołać. Jeżeli po trzech spotkaniach okaże się, że jednak to nie jest to, możemy pomyśleć o odwołaniu zajęć i wróceniu do Gilberta. O ile Adam nie stanie nam znowu na drodze. - Głos zabrała Radmila, będąc równie obeznaną w sytuacji co matka. Też nie była z tego zadowolona, a wiedziała o trudnościach brata w poznawaniu nowych ludzi i przebywaniu wśród nich przez kilka godzin. Nie chodziło o mniej godzin z Gilbertem, lecz również o niepewność przed nieznanym człowiekiem.
-Zapomnijcie, że będę się od tego faceta uczył! Nie potrzebuję korepetytora. - Zaczynały się awantury, które nikomu nie były na rękę. Blondyn ze smutkiem wrócił do jedzenia pierogów, myśląc o tym jakie dziwne mogą być korepetycje z obcym mężczyzną. Jak się postara, to nie będzie taki obcy, jednak wolałby, aby dodatkowe godziny nauki były przeprowadzone z dobrze znajomą osobą, aniżeli z obcym typem.
-Feliks, niedługo masz maturę i musisz się do niej dobrze przygotować. Chcielibyśmy, żebyś napisał ją względnie poprawnie. Proszę cię, daj temu nauczycielowi szansę. Nie każemy urywać ci kontaktu z Gilbertem, więc możesz być spokojny. Jak chcesz, to może ci w tych korepetycjach towarzyszyć, ale prowadzić je będzie inna osoba. - Mogli pójść na taki kompromis. Niepotrzebnie panikował, ale dalej nie podobał mu się ten plan, tym bardziej, że wychodził od ojca. Wiadomo kogo załatwił? Przynajmniej jest dalej z ukochanym.
-Dobrze, mogę spróbować. - Łukasiewiczowi odpowiedziały lekkie uśmiechy. Może nie będzie źle i faktycznie coś więcej wyciągnie z korepetycji. Miał tylko nadzieję, że załatwiona mu osoba jest o zdrowych zmysłach i nie będzie po cichu się nad nim znęcać.
***
Kolejne podejścia do poznania prawdy nie kończyły się dobrze. Ilekroć trzymała w dłoni test ciążowy miała przed sobą wizję zniszczonego życia i zmarnowanego potencjału na karierę i spełnienie wielu marzeń. Dziecko blokowało wiele dróg. Lepiej jej się żyło bez świadomości, że nosi w sobie nowe życie. Lecz im dłużej zwlekała, tym gorzej. Musiała się pilnować przed niebezpieczeństwami. Może nie była zadowolona z ewentualnej ciąży, ale to nie znaczy, że musi zabijać dziecko. Chociaż aborcja wchodziła w grę. Nie, tego zrobić nie mogła pod żadnym pozorem. Nie będzie tak źle! Przecież nie musi być na sto procent w ciąży.
-Robisz ten test czy nie? Nie mam całego dnia na czekanie! - Gilbert za cholerę nie wiedział po co zgodził się na przyjście do Erizabety i towarzyszenie jej w trakcie wykonywania tak znaczącej dla jej życia czynności. Rozumiał ból, przez który musiała właśnie przechodzić. Była młoda i niekoniecznie gotowa na potomstwo. Wpadki się zdarzają, ale ta może być wyjątkowo tragiczna. W myślach układał sobie wiązankę przekleństw na Rodericha, że mógł zapłodnić Elizę. Chociaż cieszył się, że może zostać wujkiem. Nowe zajęcie w życiu!
-Stresuję się! Co jeśli się okaże, że naprawdę jestem w ciąży i za kilka miesięcy będę miała dziecko? Nie jestem na to gotowa! - Łzy cisnęły się do oczu Hedervary, a jej głos łamał się. Była bliska rozpaczy. Beilschmidt kucnął przy niej i złapał za ręce, patrząc w jej zaczerwienione oczy. Skoro tutaj przyszedł, mógł ją wesprzeć. - Co jeżeli Roderich mnie zostawi? - Zapytała dziewczyna prawie szepcząc.
-Nie zostawi cię, jestem tego pewien. Roderich cię kocha i pomoże w trudnej sytuacji. Poza tym, nie dostaniesz wsparcia jedynie od niego. Rodzina ci pomoże, przyjaciele, może ja i Ludwig. - Zielonooka uśmiechnęła się słabo, biorąc znowu do ręki test ciążowy. Od wyników mocno zależała jej przyszłość. - Ciąża nie jest tragedią. Powinnaś się cieszyć, że masz szansę na danie komuś życia.
-Patrzysz na same pozytywne aspekty ciąży. Wszystko może się zdarzyć. Poczynając od braku akceptacji i pomocy, a kończąc na poronieniu. Naprawdę tego nie chcę. Wszystko może stać się prawdą. - Z słowa na słowo Erizabeta była coraz bardziej przybita. Ścisnęła pudełeczko ze swoją przyszłością, patrząc na zdjęcie śmiejącego się dziecka. To mogłoby być kiedyś jej. - Hej, mam pomysł! Weź ty zrób ten test i wszystkim powiemy, że nie jestem w ciąży! Będę miała więcej czasu na oswojenie się ze zrobieniem tego.
-To chyba tak nie działa. - Pomysł był genialny i łatwo mogli wkręcić otoczenie, że nie ma żadnej ciąży, lecz to już nie były żarty. Sprawa była na tyle poważna, że nie mogli zwlekać i udawać, że nic się nie dzieje. Musieli działać i brać się za ewentualne przygotowania do potomstwa. Rodericha też będzie trzeba porządnie oswoić, a jak jest mniej czasu, tym gorzej. Jego wątpliwy wzrok mówił Elizie, że nie zgodzi się na taki układ. - Zapomnij, że się na to zgodzę. To pewnie nawet nie zadziałała. Po prostu zrób to sama, bez pośpiechu, gdy będziesz gotowa, ale jednak polecam się pospieszyć. Nie masz wiele czasu. Ta sprawa nie być wiecznie na "może".
-No dobrze, skoro tak... Mogę jeszcze się wstrzymać? Wiem, że moje zwlekanie jest strasznie denerwujące i mogłabym zrobić to raz i porządnie, ale strach robi swoje. Poza tym, chciałabym sobie coś wytłumaczyć z jedną osobą, która ostatnio częściej się wokół mnie kręci. Póki nic nie jest pewne, wolę to załatwić. - To nie było denerwujące, a przynajmniej dla Beilschmidta. Domyślał się, jakim ciężarem jest ciąża i wizja zakładania rodziny. Poza tym, jeśli była sprawa do załatwienia, lepiej załatwić ją teraz.
-Niech ci będzie, wstrzymuj się. Jednak zaraz po załatwieniu tej sprawy z tamtą osobą, masz siadać na kiblu i robić ten test! Nie będziemy dłużej czekać w niepewności. - Hedervary cieszyła się, że miała wsparcie w jeszcze jednej osobie. Gilbert nie wyglądał na osobę, której łatwo zaufać i powierzyć swoje problemy oraz tajemnice, lecz pozory myliły. Beilschmidt był dobrym przyjacielem, kiedy chciał i umiał pomóc.
-Dziękuję. - Odparła szybko zielonooka, przytulając białowłosego. Gilbert westchnął, odwzajemniając uścisk i klepiąc dziewczynę krótko po plecach. Dochodził mu do życia kolejny problem. Choć Adamem już chyba nie musiał się przejmować. Pomaganie Erizabecie też nie było wielkim problemem. Wygląda na to, że minimalnie ułożył sobie życie.
*** 20 marca ***
Francis niespokojnie siedział w swoim gabinecie, zastanawiając się czy podejmuje dobrą decyzję. Na pewno była dobra. Robił to dla lepszej przyszłości szkoły, a sam dłużej sobie nie radził z utrzymaniem jej i kontynuowaniem odpowiedniego porządku. Ta placówka oraz uczniowie potrzebowali osoby silnej psychicznie, która jest odpowiedzialna i potrafi zadbać o innych. Sam potrzebował zwolnienia, a Arthur nie mógł go zastąpić ot tak. On również nie przechodził dobrego okresu w życiu. Alkohol powoli przejmował nad nim kontrolę i nie miał jak mu pomóc. Odpychał od siebie wszystkich.
Yao będzie bezpiecznym rozwiązaniem dla szkoły.
-Wzywałeś mnie. Coś się stało? - Wang wszedł do gabinetu dyrektora, dokładnie obserwując zachowanie Bonnefoya. Wyglądał na zmęczonego, jakby w ogóle nie spał w nocy. Od dłuższego czasu obawiał się o współpracownika i próbował wyciągnąć od niego informacje co mu dolega, lecz nie udawało mu się zdobyć jakichkolwiek wieści. Domyślał się, że niektóre sprawy Francisa przerastają i dalej żyje śmiercią przyjaciela. Takie połączenie prowadzi do ogromnego smutku. O ile można jeszcze nazwać to jedynie smutkiem.
-Mam dla ciebie ciekawą ofertę nie do odrzucenia. Wydaje mi się, że dobrze to wykorzystasz. - To była ostatnia okazja do zrezygnowania i przemęczenia się do wakacji. Wtedy sobie odpocznie i będzie mniej obowiązków do wypełniania. Może nawet wyjedzie za granicę, nad morze. Takie hiszpańskie. Antonio zawsze lubił hiszpańskie plaże, czuł z nimi powiązanie. To nie był czas na wspominanie! Chodziło o szkołę i jego dobro psychiczne.
-Jaka to oferta? - Zapytał zaciekawiony Yao, domyślając się o co chodzi.
-Chcesz zostać nowym dyrektorem szkoły? Ja już nie daję sobie rady i potrzebuję zastępstwa, a Arthur sobie z tym nie poradzi. - Zrobił to i nie było możliwości do wycofania się. Tak będzie lepiej. Kiedy poczuje się lepiej, wróci. Jednakże dopóki nie czuje się na siłach do rządzenia czymkolwiek, lepiej aby odsunął się od szkoły i poszedł na zwolnienie. Wolał nie pogarszać swojego stanu.
A Yao nie zniszczy tej szkoły podczas jego nieobecności, prawda?
***
No i mamy ten rozdział! Mam nadzieję, że przypadł wam do gustu i nie jesteście zawiedzeni tym, że musieliście tyle czekać na jakieś gówno. Osobiście uważam, że ten rozdział jest naprawdę dobry i mi się podoba. Jeżeli coś się wam nie spodobało, macie jakieś rady, albo wyjątkowo bardzo chcecie się o czymś wypowiedzieć, to zapraszam do komentarzy!
Dochodzę do wniosku, że nie ma sensu w streszczaniu tutaj rozdziału. Czytaliście go i raczej wyciągnęliście z niego najważniejsze informacje, więc nie będę tutaj się o tym rozpisywać i zabierać wam więcej czasu. Jedynie wypowiem się na temat sceny erotycznej z GerIta. Wyszła mocno średnio i mogło pójść znacznie lepiej, ale szczerze mówiąc, też nie ma kompletnej tragedii według mnie. Mogło pójść gorzej, a wyszło całkiem znośnie. A teraz streszczenie dla osób, które pominęły.
Są urodziny Feliciano, na które przyszedł oczywiście również Ludwig. Wcześniej sobie ustalili, że pójdą tego dnia razem do łóżka i stało się, poszli do łóżka. Była gra wstępna, potem seks, a na końcu Feliciano źle się poczuł, dlatego nie mogli kontynuować i przerwali. Coś więcej tutaj dodawać? Może to, że najpewniej nie będzie więcej scen erotycznych z GerIta. To nie tak, że mi się nie chce albo nie umiem tego napisać. Po prostu dalsza fabuła nie ma okazji do takiego zbliżenia między nimi. Może bardziej pod koniec coś będzie, lecz nie obiecuję. Ah, i z AusHun pewnie też już nie będzie scen erotycznych, ale nie przewiduję tego w stu procentach. Przejdźmy do innych tematów.
W czasie nieobecności zaczęłam pisać nowe opowiadanie, Afekt, z PrusPolem. Jeżeli ktoś jeszcze nie widział i chciałby zobaczyć, to zapraszam! Jest to texting i już pojawiło się kilka rozdziałów. Wydaje mi się, że warto przeczytać, a opinie są głównie pozytywne, z czego niezmiernie się cieszę i dziękuję za takie wsparcie! Kolejny temat.
Poruszmy temat opowiadania po Panaceum. Wiem, że duża część z was chciałaby po Panaceum kolejnego opowiadania z dramami i ja również tego cholernie mocno chcę, ale problem jest taki, że po Panaceum mogę niekoniecznie mieć chęci do pisania dramatów. Po Panaceum pewnie będę miała dość, już mam dość, i dlatego po części zaczęłam Afekt, i po prostu czuję potrzebę napisania czegoś spokojniejszego. Mam nadzieję, że nie jesteście za to źli. Jak ktoś nie będzie chciał tego czytać, to nie będzie. A jak ktoś jest zainteresowany wszystkim co tworzę, to będzie czytać. Na razie powiem, że to również będzie PrusPol. Feliks i Gilbert oraz malutkie Baltic Trio. Więcej nie zdradzam! I jeszcze raz przepraszam, że tych dram po Panaceum nie będzie. Obiecuję, że po tym spokojniejszym opowiadaniu dam coś tak mocnego, że nie wiem co, ale będzie ciekawie.
Mówiąc o Panaceum, chcę to opowiadania dokończyć do końca kwietnia. Jak uda się wcześniej, to będę niezwykle zadowolona. Pisanie tego powoli robi się męczące, co nie zmienia faktu, że jak w poniedziałek przysiadłam do pisania tego rozdziału, to było mi tak dziwnie przyjemnie. Pisało się naprawdę dobrze, lecz przez dłuższą przerwę od pisania też czułam się mocno nieswojo. Już jest dobrze i połowa rozdziału na niedzielę jest napisana. Zapowiada się zajebiście dobry rozdział. Mówiąc ogólnie o Panaceum, będzie teraz mocno pod względem wydarzeń, w końcu nie będę specjalnie przedłużać, bo mija się to z celem i po prostu zrobię wszystko, aby chociaż pod koniec to opowiadanie było dobre. Na 10k wyświetleń w trakcie pisania nie ma co liczyć, więc nie będę specjalnie pisała więcej rozdziałów.
Mówiąc o rozdziale następnym, będzie długi. I będzie też scena erotyczna! Tym razem z PrusPolem i mówiąc szczerze, jestem zadowolona z efektów. Jakoś ostatnio milej podchodzę do własnych rozdziałów, jednak niektórych nadal trochę się wstydzę.
Jeżeli chcecie wiedzieć co zaplanowałam sobie na ten rok w kwestii pisania, to zapraszam do konwersacji! Podejrzewam, że do tej listy dojdzie jeszcze parę rzeczy, ale nie jestem pewna.
No więc to na tyle w tym rozdziale! Mam nadzieję, że się spodobał i tak długie czekanie nie poszło na marne. Do zobaczenia już w niedzielę i miłego wieczoru/nocy/dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro