Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[3] Początek niepoprawnej relacji

Rozdział spóźniony przez problemy w Internetem. Bardzo za to przepraszam. 

*** 10 września ***

          Dzień zlatywał w miarę spokojnie, pomijając już fakt, że od samego rana Vladimir zaczepiał Erizabetę i nie dawał jej normalnie spędzić dnia w szkole. Każdy mógł spodziewać się tego, że ta dwójka niedługo zacznie ponownie ze sobą walczyć. To samo było w tamtym roku. Nie potrafili się dogadać, różnorakie rozmowy z psychologiem nie pomagały, a czasami tylko mieli dzień dobroci dla siebie. Zdarzało się to stosunkowo rzadko, ale momentami umieli ze sobą współpracować.

          -Elizka, nie ignoruj mnie! Doskonale wiesz, że chcę tylko spędzić z tobą trochę czasu i się zakolegować. Dlaczego mnie tak unikasz? - Rumun zaśmiał się, znowu podchodząc do dziewczyny, które ledwo sobie radziła z jego idiotyzmem. Tak, bardzo dobrze wiedziała, że chce się z nią "zakolegować", a konkretnie mówiąc, to chciałby jej nadal dokuczać. Zresztą, chęć taka była odwzajemniona.

          -Po pierwsze, nie nazywaj mnie Elizka, a po drugie, ogarnij się. Robisz z siebie idiotę, co w sumie nie jest nowością. - Odpowiedziała sucho, biorąc szybko swój plecak z podłogi i kierując się do toalety. Pragnęła chwilowego spokoju, a w łazience chyba go dostanie. Vladimir raczej nie był na tyle popierdolony, żeby wchodzić do damskiego kibla.

          -A ty jakoś możesz mnie nazywać Vladimirek. Nie będę gorszy, również będę zdrabniać twoje imię. Hej, nie uciekaj! - Blondyn zerwał się za Erizabetą, krążąc za nią krok w krok. Czerpał ogromną satysfakcję z denerwowania jej, lecz fakt, że Eliza nie miała teraz siły na wygłupy, był troszkę przykry. Może jutro będzie lepiej, tego nie wiedział. - Co ci się dzieje? Znowu masz okres?

          -Nie muszę mieć miesiączki, żeby cię nienawidzić i unikać. - Obydwoje nie zwracali uwagi na fakt, że większość osób z korytarza dziwnie na nich patrzyła, pewnie snując teorię o tym, o co mogło znowu pójść. A o co mogło? O dosłowne nic, zaczęli zabawę z nudów, a lekcje angielskiego z Arthurem są wkurzające albo nudne. Dzisiaj była druga wersja.

          -Widzę przecież, że coś z tobą nie tak, a jest to jeszcze bardziej niepokojące, skoro nic ci się tam na dole nie dzieje. - Vladimir nie wiedział jak porządnie określać okres, a był to dla niego temat zawstydzający. Właśnie dlatego Erizabeta twierdziła, że ten nie dojrzał emocjonalnie oraz psychiczne, ale wszyscy ponoć dorastają w swoim czasie. Vlad dalej był na etapie przedszkola. Nie zmieniało to jednak faktu, że czasami mógł się martwić o swoją rywalkę w nauce, pięknym wyglądzie, byciu ikoną klasy, i inne pierdoły.

          -Po prostu mnie zostaw. - Powiedziała na sam koniec zielonooka, zanim skręciła w lewo, skąd miałaby prostą drogę do damskiej łazienki. Może spotka tam swoje koleżanki, i nie chodziło jej teraz o Feliksa i Feliciano. Ta dwójka lubiła siedzieć w toalecie dla dziewczyn, a było to spowodowane świadomością, że tam nikt ich szukać nie będzie, więc akurat tam czuli się bezpiecznie. I fajnie się tam spisywało pracę domową od kogoś.

          -A ty po prostu mi powiedz, o co chodzi. - Vladimir nie pozwalał sobie na kolejną klęskę, a teraz nie chodziło mu o wkurzanie "koleżanki". Jego obecnym celem było dowiedzenie się co u niej w życiu, a dopiero potem ewentualne obrócenie tych informacji przeciwko niej.

          -Nie mam zamiaru tłumaczyć ci się z mojego życia! - Krzyknęła na całe gardło Erizabeta, zwracając przy tym uwagę większości zgromadzonych osób na korytarzu. Przy okazji, zainteresował się Roderich, mający zaraz obok dyżur. Już coś słyszał od Francisa, że Eliza i Vlad lubią się ze sobą kłócić oraz dokuczać sobie, lecz wydawało mu się, że teraz poszło o coś poważniejszego. Wskazywało na to zachowanie brązowowłosej.

          -Co tu się dzieje? - Zapytał spokojnie, podchodząc do skłóconej dwójki. Vladislav uśmiechnął się głupio, widząc "najdroższego" nauczyciela niemieckiego, a następnie spróbował uspokoić Erizabetę, zanim o wszystkim powie. Wolał uniknąć konsekwencji, a można powiedzieć, że dzisiaj troszkę przegiął pałkę ze swoimi żartami.

          -To ja może już pójdę. - Vlad ewakuował się, pozostali nawet nie próbowali go zatrzymywać. Ten debil i tak się nie nauczy, a gadanie mu o swoim głupim zachowaniu nic nie poprawi. Możliwe, że tylko bardziej będzie chciał zwrócić na siebie uwagę.

          -Co on ci zrobił? - Eliza schyliła głowę, nie chcąc od razu się ze wszystkiego tłumaczyć. To była jedynie głupia zabawa, wygłupy, niektóre słowa Vladimira wychodziły poza schemat wygłupów. Trochę zraniły, lecz mogło być gorzej. - Erizabeta, powiedz co się dzieje. Jeżeli to jest poważne, postaram się jakoś ci pomóc. Tak jest moja rola. - Dziewczyna zdobyła w sobie odrobinę odwagi, żeby powiedzieć o zarysie sytuacji, który wcale nie był taki poważny, jak mogło się wydawać.

          -Nic złego nie zrobił, tylko padło kilka niemiłych słów i się zdenerwowałam. Spokojnie, nie masz powodów do obaw. Wszystko u mnie w porządku. - Erizabeta uśmiechnęła się w pełni szczerze i ślicznie, co spowodowało u Roderich niemałe dreszcze. Nie rozumiał tej reakcji, a była ona co najmniej niepoprawna. Pewnie radość po spotkaniu ze starą przyjaciółką dalej sprawiała, że dziwnie reagował na jej niektóre ruchy. Niedługo mu minie.

          -No dobrze, powiedzmy, że ci wierzę. Wiedz tylko, że w razie jakichkolwiek problemów, możesz zwracać się do mnie ze swoimi zmartwieniami, a ja postaram się pomóc. - Fioletowooki ledwo powstrzymał się od przytulenia uczennicy, nadal byli na korytarzu. Nie wypadało tego robić tutaj. Eliza uśmiechnęła się szerzej, myśląc o tym, że ten rok szkolny nie powinien być taki okropny. No cóż, rzeczywistość miała być bolesna.

***

          To był kolejny raz, kiedy ktoś wparował Francisowi do gabinetu, kiedy ten w spokoju chciał coś wykonać. Tym razem, wziął się za szukanie nauczyciela francuskiego, a niektórzy widocznie nie zdawali sobie sprawy z tego, jak trudne potrafi być szukanie nowego pracownika. Arthur wszedł zdenerwowany do jego pokoju, zachowując się tak, jakby był u siebie. Jeszcze w tamtym roku by tak mógł, ale teraz był jedynie wicedyrektorem. Z przyzwyczajenia tutaj wszedł?

          -Co tutaj robisz? - Spytał cicho Bonnefoy, patrząc zmęczonym wzrokiem na Kirklanda. Zielonooki nic nie odpowiadał, tylko niewyraźnie kierując wzrok przed siebie i myśląc nad tym, jak bardzo nienawidzi uczniów z tej szkoły. Gdyby wiedział czym sobie na to zasłużył, już dawno zmieniłby swoje metody nauczania i zachowania wobec tych gówniarzy, ale dalej miał zbyt wiele pytań, żeby przejść zmianę wewnętrzną.

          -Nienawidzę ich wszystkich. Gardzę nimi, są ofiarami życia, nie zasługuję na to wszystko, co od nas dostają. Powinni sami błagać o to, żeby ich uczyć, a nie jeszcze narzekają. - Arthur starał się wylać swoją frustrację w najbardziej kulturalny sposób, jaki był tylko możliwy, ale i tak chyba trochę przesadził. Wskazywał na to wzrok niebieskookiego, a następnie jego śmiech.

          -Arthur, ty masz po prostu złe nastawienie. - Francis odsunął się od biurka, kierując się całkowicie do blondyna. Wygląda na to, że ten ruch nie napawił go optymizmem, gdyż Arthur momentalnie się odsunął i posłał dyrektorowi nieprzyjemne spojrzenie. Mimo tego, Bonnefoy nie miał zamiaru poddawać się w sprawie rozmowy z Kirklandem i sprawienia, że zacznie odnosić się do uczniów z szacunkiem. - Co właściwie się stało?

          -A co mogło się stać?! Błagam cię Francis, nie zadawaj takich cholernie głupich pytań! Śmieją się ze mnie, obgadują, padają wobec mnie obraźliwe słowa, a zajęć w ogóle nie da się prowadzić! Ale ty pewnie znowu staniesz po stronie uczniów, mówiąc, że to tylko moja wina, więc sobie na to zasłużyłem i muszę z tym żyć. - Niebieskooki przytaknął i zamyślił się. Nie mógł wiecznie popierać uczniów, nie o to chodziło w byciu dyrektorem, lecz też nie mógł kompletnie zwalać na nich winy, a właśnie tego oczekiwał od niego blondyn. Sprawa była ciężka i zdawał sobie z tego sprawę.

          -Wiesz, za szacunek dostaje się również szacunek, więc gdybyś zaczął przyjaźniej odnosić się do uczniów, oni zyskaliby o tobie lepsze zdanie i przestaliby tobie dokuczać. Wychodzę z założenia, że ludzie wolą, kiedy traktuje się ich dobrze, a jest spore prawdopodobieństwo, że odwdzięczą się tym samym. - Kirkland prychnął, siadając na dość wygodnym fotelu. Gdyby bycie uprzejmym oraz dobrym nauczycielem jeszcze było takie łatwe. Poza tym, nagłe ocieplenie swojego wizerunku również nie mogło być odpowiednie.

          -Nie mam zamiaru być drugim tobą. - Arthur już chciał wychodzić z gabinetu, idąc do swojego ukochanego miejsca, jakim był pokój wicedyrektora. Nikt do niego nie przychodził, więc mógł w spokoju zrelaksować się do końca przerwy międzylekcyjnej.

          -Nie mówię ci, żebyś stawał się moją kopią, lecz na pewno będzie lepiej dla każdego, gdybyś przestał traktować uczniów niczym jakieś popychadła. Jestem pewien w stu procentach, że uczniowie zrewanżują się dokładnie tym samym, dzięki czemu będą z uśmiechem czekać na lekcje angielskiego z tobą. - Porada była dobra, ale duma Kirklanda nie pozwalała na wdrożenie jej w swoje życie. Bez słowa wyszedł z gabinetu, nie mając zamiaru dłużej słuchać Bonnefoya. Ten jedynie westchnął i wrócił do szukania nauczyciela francuskiego.

***

          Lekcja wychowawcza zawsze była nudna i nic nie wskazywało na to, że ma się to zmienić. Zazwyczaj większość korzystała wtedy z telefonów, niektórzy rozmawiali ze sobą nawzajem, inni grzecznie siedzieli i czekali na cud w formie czegoś ciekawego. Rzadko zdarzały się jakieś poważne sprawy do poruszenia, a nawet jeśli jakieś były, to na omówienie ich zlatywało najwięcej piętnaście minut, a reszta lekcji przemijała w towarzystwie nudy. O dziwo, teraz Gilbert miał parę wiadomości dla klasy.

          -Proszę o uwagę! - Zaczął albinos dość głośnym głosem, ale dość ochrypłym. Był to jedynie szczegół, więc mało kto zainteresował się stanem jego mówienia i przekazywania wiadomości. - Trzydziestego września odbędzie się zebranie z waszymi rodzicami, więc będę naprawdę wdzięczny, jeżeli zjawią się wszyscy rodzice. Obgadamy sobie na tym zebraniu sprawy organizacyjne i takie inne pierdoły. Wszystko będzie miało miejsce w naszej sali, o godzinie równo siedemnastej. - Białowłosy wziął się za zapisywanie tej informacji na tablicy, a pozostali w głowie komentowali fakt, że rodzice dowiedzą się o pierwszych odpałach w roku szkolnym. Będzie kara na komputer, a może nie. Jeszcze zobaczą.

          -Powiedziałeś mamie o tej jedynce z matematyki, czy dowie się dopiero na zebraniu? - Feliks zaliczał to jako temat do żartów, ale Feliciano już nie był taki roześmiany. Na samą myśl o słabej ocenie z matmy, i jednym nieprzygotowaniu, gdyż zapomniał podręcznika z domu, robiło mu się słabo i potrzebował iść do łazienki, żeby zwymiotować. Jednak Erizabeta mocno zabraniała mu wymiotowania, bo to przecież oznaki zaburzeń odżywiania, a był taki chudy i mało jadł. A Eliza była przewrażliwiona.

          -Nie mówmy o tym, postaram się powiedzieć jej o tym dzisiaj. Najwyżej się na mnie zdenerwuje, da mi karę, i nie będziemy się do siebie odzywać przez tydzień. Gorsze rzeczy się zdarzały. - Można powiedzieć, że Vargas miał to gdzieś i tylko spokojnie zapisywał w zeszycie informacje o wywiadówce, lecz w środku panikował. Ponownie wszystkich zawiedzie. Cała jego egzystencja była zawodząca.

          -Feli, nie załamuj się. - Erizabeta postanowiła dołączyć się do rozmowy, widząc i słysząc, że złotooki jest troszkę załamany. Stwierdzała to po jego sposobie mówienia. Sytuacja nie prezentowała się dobrze, ale przecież nie było też tragedii. Można się poprawić z każdego przedmiotu, a Feliciano zachowuje tak, jakby na zawsze miał utknąć w nieumiejętności ogarniania matematyki.

          -No właśnie, nie załamuj się! Masz cały rok na poprawienie się, a świat nie zakończy się na jednej szóstce i jednym nieprzygotowaniu. Ludwig zagwarantował ci pomoc z matematyką, więc się nie dołuj i czekaj na kolejne lekcje matematyki i informacje od niego. - Feliks postanowił się dołączyć do pomagania, a lubił pomagać. Problem w tym, że nie zawsze mu to wychodziło i często pogarszał sytuację. Jednak teraz wyglądało na to, że rudzielec był wdzięczny za takie słowa.

          -Może faktycznie nie będzie tak źle. Ludwig powiedział, że w razie czego załatwi mi dodatkowe zajęcia z kimś i mogę liczyć na pomoc. - Vargas uśmiechnął się, kiedy przypomniał sobie o tym jak został z Beilschmidtem w jednej klasie i rozmawiali o jego problemach z matematyką. Niby rozmowa była o jego znienawidzonym przedmiocie, lecz nadal przeprowadził dość luźną rozmowę ze swoim starym przyjacielem. Tego mu było trzeba. Uwaga wszystkich znowu spoczęła na Gilbercie, kiedy zastukał w tablicę.

          -Jeszcze jedna informacja. Po zebraniu, jeżeli większość rodziców wyrazi zgodę, rozpoczną się zajęcia WDŻ. Jest to tylko dla osób chętnych, więc nie wszyscy muszą chodzić, ale byłoby naprawdę miło, gdybyście wszyscy uczęszczali na takie lekcje. - Osobiście, Beilschmidt podchodził sceptycznie do tych zajęć. Obawiał się tego, jaki będzie nauczyciel od WDŻ, a było spore prawdopodobieństwo, że jego klasa trafi na osobę o dość krzywdzących ich poglądach. Wolał już sam prowadzić lekcje tego typu, niż oddawać swoją klasę komuś obcemu na jedną godzinę w tygodniu.

          -Uhuhu, tego się nie spodziewałem. - Prawie krzyknął Alfred, nieźle zaczynając się ekscytować na wieść o lekcjach WDŻ. Myśląc o tym co działo się w poprzednim roku, teraz pewnie nie będzie gorzej. Poza tym, stwierdzał, że w tym roku będą mieli innego nauczyciela, więc tym bardziej może być ciekawie. Lubił takie lekcje, była okazja do integracji z resztą klasy i pogadania o czymś innym, niż co jadło się na śniadanie, kogo ma się na oku, co robiło się w domu i inne nieistotne rzeczy.

          -A kiedy będą takie zajęcia? - Spytała Natalia, a kwestia dnia i długości WDŻ, była dla niej ważna. A zresztą, nie tylko dla niej. Bardzo dobrze, mogłaby siedzieć w szkole całe dnie, byle nie wracać do domu i nie widzieć ponownie kłócącego się rodzeństwa. Przynajmniej w szkole odpuszczali sobie swoje konflikty, dając jej w spokoju się uczyć. Niestety, Ivan oraz Yekaterina nie lubili, kiedy wracała do domu później, niż zostało ustalone.

          -To jeszcze jest do obgadania z nauczycielką. Będę informował was o wszystkim na bieżąco. - Wszyscy zgodzili się na taki układ, a Arlovskaya smutno przytaknęła. Bardzo możliwe, że nie będzie mogła zostawać na dodatkowej godzinie, wielka szkoda. Na całe szczęście, nikt szczególnie nie zainteresował się powodem jej nagłego smutku.

          -Będziecie chodzili na te zajęcia? - Erizabeta czuła, że musi zastanowić się nad tym, czy jest sens w chodzeniu na WDŻ. Patrząc na poprzedni rok, wolała wykorzystać tę godzinę na coś pożyteczniejszego, niż na słuchanie głupot, mówionych przez "profesjonalistę". Do teraz pamiętała, jak nagle zeszło na temat LGBT+ i "wspaniała" nauczycielka gadała o tym, jaka to jest nienormalna społeczność. Można powiedzieć, że w pewnym stopniu przez tę kobietę, Feliks bał się powiedzieć o swojej orientacji seksualnej. Drugim powodem była nietolerancyjna rodzina.

          -Jeszcze pomyślę. Jeśli nauczyciel będzie jak w poprzednim roku, to rezygnuję. - Odpowiedział szybko Feliks, a na samą myśl o tamtej pani, przeszedł po nim dreszcz. Potem wszyscy się dziwią, że dalej tłumi w sobie swoje zainteresowanie chłopakami. Możliwe, że nie będzie tak źle, ale co on tam wiedział? Wszystko może się wydarzyć.

          -Feliks, wszystko w porządku? - Spytał Gilbert, akurat przechodząc obok ławki blondyna i rudowłosego. Jedynie chciał coś wziąć z drugiego końca sali, a przy okazji zauważył, że zielonooki trochę zbladł i wyglądał na osłabionego. Ten spojrzał na niego zaskoczony, nie sądząc, że zwykłe wspomnienia WDŻ z tamtego roku mogą sprawić, że zacznie wyglądać jak wrak człowieka.

          -Wszystko w porządku, nie ma potrzeb do obaw. - Odpowiedział, wysilając się na uśmiech. Nie chciał stwarzać pozorów takiego, którego można łatwo doprowadzić do stanu krytycznego, a prawda była taka, że był niezwykle kruchą oraz delikatną osobą, którą łatwo było zranić.

          -No dobrze. Mam nadzieję, że nie kłamiesz. - Białowłosy pokierował się do szafki na tyłach sali, chcąc wziąć kilka potrzebnych mu teraz dokumentów. Jakby nie można było ich trzymać w pokoju nauczycielskim. Blondyn nie wiedział dlaczego, ale zrobiło mu się cieplutko w środku. Już dawno nikt się o niego tak nagle nie zamartwiał, a uwielbiał, kiedy ktoś się nim interesował i o niego troszczył.

          -Środek września, a ten już na niego leci. - Skomentował krótko Alfred i przeszedł do rozmawiania o czymś z bratem. Na całe szczęście, Feliks nie zwrócił uwagi na te słowa. Niech tak pozostanie, bo inaczej będą problemy.

*** 12 września ***

          Feliks był niezwykle podekscytowany i z jakiegoś powodu, ubrał się bardziej odświętnie niż zazwyczaj. Nie kojarzyli, żeby teraz było jakieś ważne dla niego święto, więc urodziny oraz imieniny odpadały. Nie było też dzisiaj jakichkolwiek dziwnych rocznic, a Łukasiewicz lubował się w obchodzeniu jakichś mało znaczących dni ze swojego życia. Na przykład, rocznica poznania się z Erizabetą, ale to było w kwietniu, więc również odpada. Naprawdę zaczęli myśleć nad powodem takiego wystrojenia się.

          W końcu, Feliks nie mógł ot tak założył różowej koszuli w truskawki, obcisłych dżinsów, bardziej zadbanych, czerwonych trampek od tych jego codziennych, a włosów nie związałby w koczka. Wszyscy musieli przyznać, że blondyn wyglądał ślicznie w takim stroju i mógłby tak ubierać się częściej. Jego widok był bardzo przyjemny dla oczu.

          -Z jakiej okazji się tak ubrałeś? - Zapytała Erizabeta, z uśmiechem patrząc na przyjaciela. Poważnie nie spodziewała się po nim takiego zagrania, które prezentowało się pięknie. Feliks zarumienił się, zastanawiając się czy tłumaczenie wszystkiego, aby na pewno jest dobrym pomysłem. Niektórzy mogli podejść do tego z pretensjami, a wystarczająco dobrze znał osoby ze swojej klasy.

          -No pochwal się z kim idziesz na randkę! - Feliciano również postanowił zagadać, dokładnie przyglądając się ubraniu przyjaciela. To wszystko tak ładnie się ze sobą prezentowało, że aż wzroku nie można było od zielonookiego oderwać. Może nie wszyscy byli zafascynowani jego wyglądem, lecz zdecydowanie jego najbliżsi byli pozytywnie zaskoczeni.

          -To nie będzie randka. - Zaczął nieśmiało Łukasiewicz, nerwowo patrząc się na boki, żeby mieć pewność, że Gilberta nie ma w pobliżu. Bo tak, to właśnie dla niego tak ładnie się ubrał, a dlaczego, to właśnie chciał zgromadzonym wytłumaczyć. - Ogólnie, to zauważyłem, że ty Eliza już na spokojnie spędzasz czas z Roderichem, a ty Feli robisz jakieś niewinne ruchy do Ludwiga, więc stwierdziłem, że jest już prawie jak za dzieciaka i postanowiłem, że zaproszę Gilberta na miasto, żeby jakoś spędzić razem czas. Wczoraj do niego poszedłem i poprosiłem o wspólne wyjście dzisiaj po zajęciach. Długo się upierał, że on nigdzie nie idzie, że mam zająć się innymi rzeczami, i że nie powinienem tak traktować nauczyciela, ale po długim błaganiu go, udało się! I dzisiaj po lekcjach gdzieś razem idziemy. - Feliks wyszczerzył się, czekając na reakcję przyjaciół i przy okazji Alfreda, który zjawił się w trakcie jego gadania.

          -Ty wariacie. - Skomentował krótko Jones, niekoniecznie wiedząc co ze sobą zrobić. - Dopiero się rok szkolny zaczął, a wy próbujecie wyciągnąć lepsze oceny na półrocze, poprzez randkowanie. - Powiedział jeszcze żartobliwie, lecz jego słowa zostały głównie zignorowane, co go niezmiernie zasmuciło. No, ale nic. Takie rzeczy się zdarzają.

          -Wiesz Feliks, jak tak dalej pójdzie, to będzie prawie jak kiedyś. - Odpowiedziała Erizabeta, nie za bardzo wiedząc co ma konkretnie mówić. Cieszyła się z sukcesu przyjaciela, jednak miała wrażenie, że ten piękny powrót zakończy się ponownym rozstaniem. Miała nadzieję, że po prostu jest przewrażliwiona. Ta dwójka idiotów i Roderich raczej już dojrzali do utrzymania z kimś dobrej oraz stałej relacji.

          -Nie boisz się, że coś może z tego wyjść? - Spytał nagle Feliciano, kompletnie nie wiedząc skąd mu się to pytanie wzięło. Jak już Alfred wspomniał o romansach, to można temacik jakoś poprowadzić, a był cholernie gorący i ciekawy. Blondyn mocniej się zarumienił, słysząc to pytanie. Zaprosił kogoś na spacer po mieście, a oni już snują teorię o romansie i rzekomym związku, który może mieć miejsce w przyszłości.

          -A co z tego może wyjść? Gilbert jest tylko moim nauczycielem, znajomym, kolegą... Za wcześnie na nazywanie go przyjacielem, ale może za jakieś dwa miesiące, jeśli taki stan rzeczy się utrzyma na dłużej. Nie musicie mnie z nim swatać, ciągnąć mnie do niego i myśleć nad tym, jakby wyglądał nasz ślub, bo takie myślenie o tym jest bezsensowne. Ja i on, co najwyżej tylko przyjaciele. Jeżeli jakimś cudem się w nim zakocham, co jest mało prawdopodobne, to wam powiem. Wtedy ewentualnie możecie coś robić. - Wszyscy przytaknęli i stwierdzili, że nie będą rezygnować z zabawy w swatki. Faktycznie, było na takie rzeczy za wcześnie, ale może za jakieś dwa miesiące się za to wezmą. 

          -Ty się lepiej nie zakochuj w kimkolwiek, bo robisz się wtedy dziwny. - Skomentowała krótko Erizabeta, myśląc nad tymi wszystkimi przypadkami, w których Feliks się w kimś zakochał albo zauroczył. Przesadna zazdrość, dziwne oraz przerażające myśli, chęci chodzenia za swoją miłością. To zdecydowanie nie było zdrowe i normalne zachowanie, więc lepiej dla wszystkich będzie, kiedy Łukasiewicz odpuści sobie romanse na dłuższy czas. 

          -Żeby tylko Gilbert nie zamknął cię w studentzone, tak jak ty go teraz zamknąłeś w friendzone. - Niebieskooki poklepał kumpla po ramieniu, odchodząc gdzieś indziej, pewnie do Arthura. Niewyobrażalnie bardzo się zakolegowali, choć Kirkland chyba wołał o pomstę do nieba w towarzystwie tego Amerykanina.

          -Pewnie cieszysz się z tego spotkania. - Łukasiewicz przytaknął na stwierdzenie Vargasa, poważnie zastanawiając się czy mógłby zacząć żywić jakieś romantycznie uczucie do Beilschmidta. Była to taka absurdalna myśl, lecz też bardzo ciekawa. Niby był w nim kiedyś zauroczony, ale miał to miejsce jedenaście lat temu, więc w szmat czasu temu. To było tak cholernie nieaktualne, ale ponoć uczucia czasami wracają, a tak przynajmniej mówił Francis na imprezie walentynkowej w tamtym roku szkolnym. O czym on w ogóle myślał? Romans z nauczycielem, nawet do wymuszenia lepszych ocen, był nie na miejscu i nie powinien bawić się w takie rzeczy. Zdecydowanie zatrzyma się z Gilbertem na etapie przyjaciół. Ta znajomość nie ma prawa być czymś więcej.

          Żeby tylko życie było takie łatwe.

***

          Feliks był niesamowicie podekscytowany tym, że wyszedł na miasto z Gilbertem. Czekał na to od wielu lat, aż w końcu się doczekał i miał okazję do spędzenia czasu w świetny sposób. Wydawało mu się, że Beilschmidt jest odrobinę spięty, ale i tak miał nadzieję, że ten niedługo się rozluźni. Obecnie byli na jednym z berlińskich placów, siedząc na ławce i jedząc lody. Trzeba było korzystać z faktu, że jest jeszcze w miarę ciepło, więc jedzenie tych słodkości jest dobrym pomysłem.

          To wszystko sprawiało, że blondyn czuł się dobrze sam ze sobą. Najbardziej cieszyło go to, że Gilbert zgodził się na to spotkanie, a nie kazał mu się ogarnąć i zająć innymi rzeczami. Poza tym, widział również, że białowłosemu musiało też zależeć. Patrząc na to jak ubierał się na co dzień, teraz wybrał ubrania takie, jakby szedł na komunię u kogoś z rodziny. Albo na romantyczną randkę, ale to randka nie była. Śliczna, biała koszula, najzwyklejsze dżinsy, granatowa marynarka i dokładniej ułożone włosy. Z takich szczegółów, można było wyczytać wiele ważnych rzeczy.

          -Opowiesz coś o swoim życiu? - Zapytał Feliks, po dłuższej chwili milczenia. Co najlepsze, było to cudownie zgodne milczenie i danie sobie czasu na spokojne zjedzenie lodów. Gilbert zerknął na przyjacielo-podobne-coś i zastanowił się nad ciekawością swojego życia. Sporo się wydarzyło, lecz pewnie zielonooki czekał na jakieś gorące informacje, a nie to z kim się pobił w liceum i dlaczego. Łukasiewicz nadal patrzył na niego wnikliwie, naprawdę interesując się życiem znajomego.

          -Mogę jedynie powiedzieć, że wiele się nie wydarzyło. Dalej jestem najzajebistszą osobą na świecie, nadal jestem cudowny, i w ciągu dalszym, dążę do perfekcji. - Łukasiewicz zaśmiał się, słysząc te słowa. Beilschmidt nie do końca zrozumiał, co w tym takiego zabawnego, ale musiał przyznać, że lubił doprowadzać innych do śmiechu. Kolejna rzecz, jaką dobrze robił w życiu, rozbawianie innych.

          -Nic się nie zmieniłeś z charakteru. - Odpowiedział zielonooki z uśmiechem, myśląc nad pięknymi dniami dzieciństwa, kiedy albinos przechwalał się co minutę i nie było minuty bez podkreślenia jego zajebistości. Myślał, że Gilbert z tego wyrósł, a na lekcjach nie pokazywał swojego zawyżonego ego, ale jak widać, dalej pozostał zadumany w sobie. Było to na swój sposób urocze.

          -Byłem emo. - Akurat takiej informacji Feliks się nie spodziewał. Wyglądał na to, że Beilschmidt powiedział to w pełni poważnie i nie żartował. Było to przerażające dla Łukasiewicza, który nie był w stanie wyobrazić sobie Gilberta jako smutnego emo.

          -Nie mówisz poważnie. - Tylko tyle blondyn z siebie wydusił, ale i tak zdobył ciekawą odpowiedź albinosa. Jego dziwny śmiech mu pokazywał, że jest to zdecydowana prawda. Przecież to nie mogła być prawda, to byłoby zbyt absurdalne, gdyby naprawdę taka była przeszłość.

          -Mówię całkowicie poważnie. Niedługo po mojej wyprowadzce, zacząłem przechodzić dziwny okres w moim życiu i nie za bardzo dawałem sobie radę z dorastaniem, więc w akcie desperacji zrobiłem z siebie emo. - W momencie mówienia tego, Gilbert wyciągnął swój telefon. Wydawało mu się, że miał kilka zdjęć z tamtych miesięcy. Tym sposobem, idealnie udowodni Feliksowi, że poważnie doprowadził siebie do takiego stanu.

          -Nieźle wtedy wyglądałeś. - Skomentował Feliks z uśmiechem, dokładnie oglądając zdjęcia w telefonie znajomego. Musiał przyznać, że Gilbert wyglądał kiedyś całkiem słodko, co nie oznacza, że teraz jest gorszy. No, ale teraz nie było to co kiedyś. Ciężkie było powstrzymanie się od śmiechu, więc swoje rozbawienie pokazywał co najwyżej szczerym uśmiechnięciem się oraz zagapieniem się, więc nie zwrócił uwagi na to, jak lód zaczął mu się rozpuszczać, spływając po ręce i brudząc jego koszulę. Pół biedy, gdyby lody były truskawkowe, wtedy kolorem wpasowałyby się w ubranie, ale była to pistacjowa pyszność, kompletnie inny kolor.

          -Wiem, że wyglądałem zajebiście, nie musisz mi tego mówić. - Obydwoje zaczęli się śmiać, a czerwonooki z powrotem schował urządzenie do kieszeni. Miło mu się wspominało tamte czasy, chociaż czasami o nich myśląc ogarniało go zażenowanie. Było i minęło, nie ma co o tym myśleć. Można powspominać, ale użalanie się nad sobą za to jest bez sensu. - Lód ci cieknie. - Dopiero teraz Feliks wyrwał się z zamyślenia, kiedy koszula dość mocno nasączyła się pistacjowymi lodami. Spanikowany spojrzał na swoje ubranie, a w jego oczach pojawił się smutek. Wyszedł na debila. Wyszedł na tego debila na pierwszym porządnym spotkaniu ze starym przyjacielem.

          -Masz jakieś chusteczki?! - Albinos zastanowił się nad tym, a po chwili pokiwał przecząco głową. Blondyn westchnął głośno, zaczynając szukać czegoś czym mógłby się wytrzeć. Niestety, niczego takiego nie było obok, a przecież nie podejdzie do obcych ludzi i nie spyta ich o coś do wytarcie się. Nie jego wina, że się wstydził.

          -Nie panikuj tak, masz przecież tę serwetkę, w którą jest owinięty rożek. - Oczy Feliksa momentalnie się zaświeciły, mając nadzieję, że za chwilę zmyje z siebie zbędny brud. Czuł się niekomfortowo, czując, że na ręce ma coś chłodnego i lepkiego. Życie okazało się brutalne, gdyż Łukasiewicz schylił słodkość w bok, przez co lód spadł mu centralnie na spodnie, brudząc go jeszcze bardziej.

          -No kurwa, no! - Niewielkie zabrudzenie na koszuli było do zniesienia, lecz wielka, zielona plama na spodniach była już przesadą. Kompletnie się upokorzył, zrobił z siebie idiotę i ofiarę losu, pokazując własnemu nauczycielowi oraz koledze jakim jest ułomem. Na dodatek, Beilschmidt zaczął się śmiać, co było wystarczającym dowodem na to, że nie bierze go na poważnie i na pewno nie będzie pięknej przyjaźni z tej relacji.

          -Śmieszny jesteś. Naprawdę się cieszę, że znowu się spotkaliśmy. - Feliks nie wiedział, czy to był komplement, czy obelga, ale i tak zrobiło mu się ciepło na sercu. Jednak nadal był zawstydzony, a jego twarz przybrała kolor intensywnej czerwieni. Aż wstyd będzie wracać w takim stanie do domu, lecz innego wyjścia nie ma. Ubrania magicznie nie staną się czyste.

          -Nie jestem śmieszny... - Odpowiedział zielonooki, godząc się z faktem, że wygląda jak debil. I jeszcze stracił loda, gorzej nie będzie. Może towarzystwo albinosa będzie w stanie go pocieszyć, a kiedyś zwykła wieść o Gilbercie sprawiała, że jego samopoczucie było automatycznie lepsze. Wiele w tej sprawie się nie zmieniło, ponieważ wystarczyło objęcie przez białowłosego, żeby poczuł się troszkę lepiej. To nic nie znaczyło, znajomi przecież mogą się na spokojnie przytulać i nic nie jest wtedy na rzeczy.

          -Nie załamuj się, każdemu mogą zdarzyć się takie rzeczy. - Gilbert puścił Feliksa, rozglądając się po okolicy, żeby mieć pewność, że nikt w tym czasie ich nie obserwował. Byłoby trochę niezręcznie, gdyby większość zgromadzonych na placu na nich patrzyła. Mówiąc całkiem szczerze, to blondyn miał nadzieję, że albinos odda mu swojego loda.

***

          Francis już dawno pogodził się z faktem, że czasami musiał zostać dłużej w pracy. Nie było to zbyt przyjemne, tym bardziej, że miał w domu ciekawsze zajęcia, no ale musiał wypełnić wszystkie papiery, które dzisiaj rano zostały przysłane i zalegały mu na biurku. W głębi serca, liczył na pomoc Arthura i może jeszcze paru innych nauczycieli, lecz pozostał w tym sam. Do dwudziestej się wyrobi, wróci do domu i pójdzie spać, następnego dnia znowu wstając i się męcząc. Kariera dyrektora szkoły była ciężka.

          Nagle usłyszał pukanie w drzwi, więc ktoś pewnie czegoś od niego chciał. Nie chciało mu się teraz kogokolwiek u siebie gościć, chyba że będzie to pomoc, to bardzo chętnie. Powiedział głośno, że można wejść, a jego oczom ukazał się Matthew Williams. Mógł się go tutaj spodziewać.

          -Coś się stało, Matthew? - Bonnefoy odłożył długopis, zwracając wzrok w pełni na ucznia. Wyglądał na zawstydzonego, lecz gdyby się tak zastanowić, to ten blondyn zachowywał się tak prawie zawsze. Coś słyszał, że Williams teraz próbuje zmienić się na bardziej pewnego siebie, ale jak mu to wychodzi, to nie wiedział.

          -Chcę zadać panu jedno pytanie, ale z tego co widzę, to jest pan zajęty, więc nie będę przeszkadzał. - Matthew nerwowo się odwrócił, chcąc już wychodzić, jednak Francis zatrzymał go swoim westchnięciem i cichym stuknięciem w biurko. Był w stanie znaleźć czas dla każdego ucznia, więc dla blondyna również. Nie było powodów do denerwowania się, a Matthew zachowywałby się, jakby świat miał zaraz się skończyć.

          -Spokojnie, możesz mi wszystko powiedzieć. Jestem od rozwiązywania waszych problemów i od odpowiadania na pytania i inne zmartwienia. - Niebieskooki uśmiechnął się do ucznia, odsuwając dla niego krzesło na przeciwko, żeby usiadł. Na chwilę udało mu się zapomnieć o stosie papierów do wypełnienia.

          -Chcę wiedzieć, czy zajęcia dodatkowe z francuskiego będą kontynuowane. - I znowu sobie o tym przypomniał, kiedy w końcu udało się tak tym minimalnie nie zamartwiać. Niby miał szukać tego nauczyciela do francuskiego, lecz wtedy pojawiły się papiery i musiał poświęcić im trochę czasu. Nie chciał zawieść tych wszystkich uczniów, a przede wszystkim Matthew. Był on jednym z tych uczniów, z którymi pracowało mu się najlepiej. Williams miał ogromny potencjał, którego nie można było zmarnować i musiał się nim zająć.

          -Postaram się, żeby takowe zajęcia były już w październiku, lecz najpierw wypadałoby znaleźć przynajmniej jednego nauczyciela francuskiego. Sam sobie nie poradzę z przeszło czterdziestu osobową grupą. - Matthew przytaknął i pomyślał, że niepotrzebnie zamęcza dyrektora swoimi problemami. Przecież może spokojnie poczekać i nie być takim nachalnym.

          -No dobrze, przepraszam za robienie problemów. Pójdę już. - Blondyn wstał od biurka, a kiedy chciał wyjść z gabinetu, niebieskooki jeszcze go zatrzymał. Nie miał zamiaru tutaj dłużej siedzieć, nie będzie innych męczyć swoją obecnością.

          -Nie robisz problemów, Matthew. To normalne, że chcesz odpowiedzi na nurtujące cię pytanie, więc ci odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Obiecuję, że w przyszłym miesiącu postaram się o takie lekcje i ponownie będziesz mógł pokazać innym swoje wysokie umiejętności. Nie marnuj swojej wiedzy. - Bonnefoy posłał uczniowi uśmiech, a ten w lepszym humorze wyszedł na korytarz, kierując się już w stronę wyjścia ze szkoły. Wystarczy poczekać, a życie znowu stanie się ciekawsze oraz piękniejsze.

*** 13 września ***

          Do pierwszej lekcji pozostało niecałe dziesięć minut. Uczniowie już zbierali się pod swoje klasy, oczekując zajęć na ten dzień i kolejnej dawki wiedzy oraz zdenerwowania. Większość nauczycieli siedziała w pokoju nauczycielskim, cierpliwie czekając na rozpoczęcie swojej roboty. Niektórzy jednak mieli dyżur na korytarzu, więc krążyli od jednej strony do drugiej, rozmawiając ze sobą o ostatnich wydarzeniach ze swojego życia. Akurat teraz Gilbert opowiadał braciom o swoim wczorajszym spotkaniu z Feliksem.

          -Masz dobre wrażenia z pierwszej, dokładniejszej interakcji z nim? - Warto było wiedzieć jak najwięcej, a na razie białowłosy tylko opisał cały wypad na miasto. Pójście na miasto, ekscytowanie się ładnymi ubraniami w okolicznym sklepie, zjedzenie lodów na placu, pobrudzenie się nimi przez zielonookiego i powrót do domu pełen śmiechu. Może nie brzmiało to zbyt ciekawie, ale jednak było przyjemnie. Szczerze mówiąc, Gilbert chciał to powtórzyć, a wiadomo, że za każdym razem będzie inaczej i może jeszcze lepiej.

          -Nie mogę narzekać. Czekałem na to od wielu lat, chociaż już dawno temu straciłem nadzieję na to, że kiedykolwiek ponownie się z nim spotkam. Nieźle się z nim uśmiałem i nie sądziłem, że będzie tak cudownie spędzić czas z własnym uczniem. Co prawda, nasze relacje mogę trochę wykraczać poza szkołę, lecz postaram się, żeby zachować w tym trochę rozumu. - Roderich i Ludwig przytaknęli, myśląc nad tym jak bardzo brat dojrzał. Możliwe, że to przez pracę w jakiej się znajdował. Bycie nauczycielem wymagało naprawdę wiele odpowiedzialności oraz niegłupiego myślenia.

          -Ostatnio stałeś się bardziej odpowiedzialny. Już tak nie krzyczysz o swojej zajebistości, nie rwiesz się do ryzykownych przeżyć. Czym jest to spowodowane? - Blondyn momentami nie poznawał brata, więc musiał znać odpowiedź na to pytanie. Starszy Beilschmidt nie spodziewał się tego pytania, tak samo jak przeskoczenia na inny temat. Poważnie zaczął zastanawiać się nad odpowiedzią, myśląc również o dawnych dniach, kiedy był przez wszystkich uważany za wybuchowego chłopaka, nieznającego granic. Charyzmatyczny, zabawny, nie znający nudy, i nieprzewidywalny. A nagle się uspokoił, wraz z rozpoczęciem pracy. Tak, zdecydowanie uspokoił się przez bycie nauczycielem.

          -Nie przesadzajcie, przecież się nie zmieniłem. Może jestem odrobinę spokojniejszy, ale tego wymaga ode mnie praca. Dalej potrafię być taki jak kiedyś, bo to jest nieodłączna część mnie. I nie wyskakujcie mi z tym, że ludzie się zmieniają. Ja mogę się w pełni uspokoić, ale dopiero po siedemdziesiątce. O ile dożyję, a powinienem. - Albinos pozostawał pewny swojej zajebistości, a nawet wczoraj ją niejednokrotnie podkreślał przy Feliksie, powodując u niego spore ataki głośnego śmiechu. Poza tym, nadal świecił niewątpliwą pewnością siebie oraz urokiem, więc w ogóle nie zmienił się od kilku lat. Nieustannie, od czasów przedszkola.

          -W takim razie, zrób coś nieprzewidywalnego. - Roderich właśnie prosił się o pewne kalectwo, a już raz musiał jeździć przez Gilberta na wózku inwalidzkim, przez kilka tygodni. Może nie będzie tak źle i czerwonooki zrobi coś w granicach dobrego smaku. Byłoby miło, gdyby wszyscy wyszli dzisiaj zdrowi ze szkoły. Aż nagle, kompletnie niespodziewanie, Gilbert kopnął Ludwiga w nogę. Na całe szczęście, nie na tyle mocno, żeby zrobić mu poważną krzywdę.

          -Dobra, to było niespodziewane... - Niebieskooki skulił się trochę z bólu, łapiąc się za obolały obiekt. Tragedii nie było, ale gdyby albinos użył do tego więcej siły, naprawdę mogłoby dojść do czegoś poważnego. Jak widać, Beilschmidt miał w swojej głowie rozum.

          -Nie próbujcie więcej razy mi mówić, że się zmieniłem. - Dodał jeszcze czerwonooki, odchodząc od braci i kierując się pod salę dwadzieścia cztery, gdzie miał mieć właśnie fizykę z jedną z klas drugich. Ponownie będą mogli spotkać się ze swoim zajebistym nauczycielem, który przekaże im masę ciekawych informacji z dziedziny fizyki. Mógł spodziewać się tego, że teraz będzie co chwilę gadał o swojej świetności, akcentując zawyżone ego.

***

          Gilbert od samego początku, jak zaczął tutaj pracować, podchodził z niepewnością do Ivana. O ile Yekaterina wydawała się być w porządku kobietą, to jej brat nie ukrywał się ze swoją specyficznością. I właśnie to go przerażało, jego niecodzienne zachowanie i słowa, jakie czasami potrafiły wypadać z jego ust. Coś słyszał, że nie za dobrze układa się u niego w domu i często dochodzi między nim, a siostrą do kłótni. Ponoć Natalia jest w tym najbardziej poszkodowana. Aż dziwne, że nikt się tym nie zainteresował.

          -Co masz taką zamyśloną minę? - Zapytał Francis, podchodząc do przyjaciela i do niego zagadując. Przerwa obiadowa była idealnym momentem na luźniejszą rozmowę, a taka miała nadejść właśnie w tym momencie. Gilbert spojrzał na niego zaskoczony, żeby po chwili cicho westchnąć, odkładając na szafkę pusty kubek z kawą.

          -Powiesz mi coś o Ivanie? - Bonnefoy kompletnie nie sądził, że to pytanie teraz padnie. Nie sądził, że ono padnie kiedykolwiek. Poczuł się, jakby wkraczali na zakazane tematy, których nigdy w życiu nie powinno się poruszać. Nie lubił rozmawiać o Braginskym, a trzymał go tutaj tylko z czystej litości oraz jego słabej sytuacji w życiu. Gdyby nie to, już dawno zwolniłby go z tej szkoły, dając odpocząć innym nauczycielom, uczniom, ale przede wszystkim Natalii.

          -Nie przepadam za nim. Jest zakałą naszej obsady nauczycielskiej w tej szkole, ale dobrze zajmuje się dzieciakami na w-f i wychodzą z sali gimnastycznej z jakąś wiedzą oraz umiejętnościami. Gdybym mógł, już dawno bym go stąd zwolnił. - Beilschmidt tylko bardziej się zainteresował, a temat był bardziej rozległy niż mógł przypuszczać. Historia tej rodziny była straszna, mroczna, przykra, lecz pierwszy lepszy człowiek mógłby powiedzieć, że ta trójka rodzeństwa bardzo się nawzajem kocha.

          -Mogę wiedzieć dlaczego go nie zwolnisz i czemu go nie lubisz? - Blondynowi ciężko było o tym mówić, wiedząc doskonale co się za tym kryje. Zerknął na fioletowookiego, który dość spokojnie rozmawiał z Yao. Był to stosunkowo rzadki widok, lecz działał niezwykle kojąco na serce.

          -Jest specyficznym człowiekiem. Często reaguje agresją, krzykiem, kłóci się z innymi, ale stara się nad sobą panować. W czerwcu poszedł się leczyć i chyba dało to odpowiednie efekty, gdyż wydaje się spokojniejszy. Co prawda, widać jeszcze, że nie do końca sobie wszystko w życiu ułożył, jednak jest troszkę lepiej. Często kłóci się z Yekateriną o Natalię. On stwierdza, że Yekaterina nie powinna się nią zajmować przez własne problemy. A ona stwierdza, że on nie powinien zajmować się Natalią. Niejednokrotnie chodzili do terapeuty rodzinnego. Ja też próbowałem coś u nich zdziałać, ale dostałem jasny sygnał, żeby się nie mieszać. Od tego czasu, jedynie patrzę i czekam na jakiś przełom. - Francis momentalnie posmutniał, kiedy o tym powiedział. Wolał nie wiedzieć, co kryje się za tymi promiennymi uśmiechami.

          -To straszne. Co się stało z ich rodzicami? - Kolejny trudny temat, o których niebieskooki nie przepadał wspominać. Dowiedział się o wszystkim przypadkowo od Natalii. Chciał, żeby na zebrania szkolne przychodzili rodzice, a nie rodzeństwo, które powinno mieć wywiadówkę z własną klasą. Wtedy Arlovskaya mu wytłumaczyła, że rodziców nie ma. Już od paru lat. 

          -Naprawdę nie chcę o tym mówić, Gilbert. To nie jest ciężki temat tylko dla nich, lecz również dla mnie. Może powiem ci kiedy indziej, a teraz przejdźmy do łagodniejszych tematów. Co u ciebie i Feliksa? - Francis wysilił się na uśmiech, wiedząc, że już długo nie uda mu się odzyskać dobrego samopoczucia po poruszeniu tematu tamtej rodziny.

          -A co ma być u nas? Poszliśmy na ten spacer i tyle. Było naprawdę fajnie, lepiej nie mogłem spędzić tego dnia. Kilka razy nieźle się uśmiałem i szczerze, chciałbym spędzać z nim tak czas więcej razy. Nawet nie sądziłem, że aż tak mi go brakuje. - Gilbert się rozmarzył, odbiegając myślami do czasów dzieciństwa. Wtedy było tak cudownie i teraz również tak mogło być. Z tą różnicą, że powinni też zająć się szkołą. Ona była ich głównym obowiązkiem teraz. - Hej, nie patrz się tak na mnie! 

          -Przecież normalnie patrzę. Po prostu cieszę się twoim szczęściem. - Francis starał się wybronić jak tylko mógł, ale wyszło jak zwykle. Pewnie Beilschmidt będzie go brał za cholerną swatkę, która nie ma co robić w życiu. Prawda jest taka, że jedynie chciał poprawić Łukasiewicza z fizyki. - Jeszcze będziesz prosił o to, żeby pogłębić wasze relacje. - Co z tego, że będzie to niepoprawne.

***

I mamy kolejny rozdział. Ma on 6375 słów, więc dalej nie napisałam czegoś cholernie długiego, co można uznać za kompletną przesadę. Jak podobał się ten rozdział? Macie jakieś uwagi? 

Ogólnie, to jestem zdenerwowana. Jak wiadomo, do wstawienia rozdziału potrzebny mi jest Internet, tak samo jak do poprawienia tego rozdziału. Znowu zaczęły się coś z nim dziać i nic mi nie działało, co za tym idzie, trochę się zdenerwowałam. Oczywiście, kochana mamusia to zauważyła i stwierdziła, że skoro tak źle reaguje na problemy z Internetem, to na pewno jestem uzależniona i trzeba mi to wszystko ukrócić. Ciekawi mnie, jak zareagowałaby na to, że najprawdopodobniej przez brak Internetu, przepadnie jej rozdział, a wattpad robi czasami ciekawe rzeczy z takich powodów. 

No jak widać, Internet się uspokoił i jest dobrze, lecz dalej jestem wkurzona. Wracając do tematów łagodniejszych oraz przyjemniejszych, mam parę modów do simsów. Tak, wiem, bardzo was to zainteresowało i wiele wniosło do waszego życia. Ogólnie, to ostatnie wkręciłam się ponownie do grania w simsy i nawet nie sądziłam, że będzie to takie przyjemne.

Tutaj macie Feliciano szalejącego z pistoletem. I tak, wiem, że niepodobny do siebie w kanonie. Może gdyby był loczek, wszystko prezentowałoby się lepiej. 

A tutaj Feliks szalejący z nożem. Nie wiem dlaczego jest zakrwawiony. 

Słodziaki odrabiają razem lekcje, jak uroczo. Przy okazji, macie tutaj troszkę kuchni i salonu, który stworzyłam. Powiem tyle, kompletnie nie umiem budować domów w simsach. 

Na koniec słodki PrusPol. 

Jednak wam jeszcze pokażę to. Mina Ludwiga jest zajebista. W sensie, spójrzcie na to. Dobra, nie wiem po co wam to wszystko pokazywałam. Po prostu mam potrzebę pokazania wam, co robię w chwilach, kiedy nie piszę rozdziałów i nie śpię. Mam nadzieję, że chociaż minimalnie was to zainteresowało. 

To na tyle w tym rozdziale! Liczę na pozytywne opinię o nim, a następny będzie w czwartek. Do zobaczenia już niedługo~. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro