Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[29] Walka z samym sobą

11228 słów. 

Przypomnę jeszcze, że w czwartek nie będzie rozdziału ze względu na święta, za to we wtorek spodziewajcie się czegoś nowego na profilu. Powinno się wam spodobać. Jest również prawdopodobieństwo, że też w przyszłą niedzielę nie będzie rozdziału, ponieważ chciałabym sobie zrobić niby przerwę świąteczną od pisania, ale nie jest to pewne. O ostatecznej decyzji wam powiem niedługo w konwersacjach. Miłego czytania! 

*** 6 marca *** 

          Lovino nie chciał w to wierzyć. Była to informacja, która niszczyła mu całe życie i sprawiała, że nie chciało mu się żyć. Cierpiał, płakał, krzyczał, błagał, aby nie okazało się to prawdą. Jednak śmierć Antonia była rzeczywistością. Jego ukochany był martwy i już nigdy więcej go nie spotka. Nie porozmawiają, nie przytulą się do siebie. Nie powiedzą o swojej miłości, nie spędzą razem dnia. Pozostał sam. Bez Antonia. 

          To był kolejny dzień jak płakał i nie miał zamiaru wyjść z łóżka. Załamał się i gdyby nie stała opieka bliskich, pewnie by go już na tym świecie nie było. Był zbyt zależny od straconej miłości. Ona decydowała o jego następnych poczynaniach i sprawiała, że upadł na dno. Był skończony. Nie było dla niego nadziei. 

          -Lovino, ja naprawdę rozumiem, że jest ci ciężko i nie chcesz żyć przez to co się stało, ale pomyśl o swojej rodzinie, znajomych. Masz dla kogo żyć. Świat nie opierał się tylko na Antoniu. - Afonso nie był dobry w pomaganiu. Dopiero do niego docierało, że nie miał brata i pozostał na ewentualnej łasce rodziców. Albo naprawdę został sam i musiał samodzielnie sobie radzić. 

          -Jak twój partner zginie zaraz po zaczęciu waszego związku, to powiem ci dokładnie to samo. Nie wiesz co czuję. Nie wiesz przez jakie piekło właśnie przechodzę! To nie ty jesteś odpowiedzialny za śmierć ukochanej osoby i to nie ciebie stale uniewinniają! - Przerażający był fakt, że Romano zwalał na siebie całą winę. Twierdził, że był jedynym odpowiedzialnym, a nie miał wpływu na prędkość jazdy tamtego faceta oraz jego nieuwagę. 

          -Proszę cię, przecież to nie twoja wina! Nie miałeś jak go obronić. Stało się i nic na to nie poradzimy. Lekarze się starali, a czasami się nie udaje. - Ferreira wychodził na niezainteresowanego. Zachowywał się tak, jakby śmierć brata była codziennością i był przyzwyczajony, albo nawet cieszył się z tego, że Carriedo dłużej nie żył. Nie mieli dobrej relacji, lecz dalej bolało i zaczynał rozumieć, co się wydarzyło. 

          -Łatwo ci mówić! Nigdy nie dbałeś o Antonia i wiecznie się z nim kłóciłeś. Nie obchodzi cię jego śmierć i jedynie chcesz mnie wykorzystać dla swoich celów! - Vargas idiotą nie był, a przynajmniej w swoich oczach. Afonso nie chciał go wykorzystywać, bawić się jego uczuciami, a potem zostawić samego i bardziej załamać. Rozumiał jego cierpienie. Sam przez nie przechodził. Zbliżył się do chłopaka i spróbował go przytulić. Bliskość drugiej osoby jest ważna w takich chwilach. - Zostaw mnie. 

          -Próbuję ci pomóc. Nie mam złych intencji. Zrozumiałem jaki błąd popełniłem i postanowiłem się zmienić. Specjalnie dla lepszej przyszłości i ciebie. - Lovino nie rozumiał co to ma znaczyć. Miał żałobę po partnerze i jakaś ofiara losu próbowała go zdobyć, jak jakąś nagrodę. Wstał z łóżka i spojrzał w oczy szatyna. Widział w nich nadzieję oraz skruchę. 

          -Czy naprawdę Antonio musiał pierw zginąć, żebyś się zmienił? - Zapytał z udawanym spokojem, nadal lustrując wzrokiem mężczyznę. Czuł obrzydzenie, gdy na niego patrzył. Już dawno nie widział tak obrzydliwej osoby. Jednak Afonso cholernie mu przypominał o zmarłym Antonio. Byli braćmi, takimi podobnymi. Tyle ich łączyło, jak i dzieliło. 

          -Wiem, że byłem głupi i nie doceniałem tego, co dawał mi świat. Mówię poważnie, postaram się zmienić i godnie zastąpić ci Antonia. - To nie brzmiało dobrze dla Romano. Ferreira jeszcze bardziej wychodził na takiego, który cieszy się z wypadku brata i wyciąga z tego same korzyści. Jakby z tego były jakiekolwiek pozytywy! 

          -Nie uda ci się mnie zdobyć. Nie myśl sobie, że jak Antonia nie ma, to automatycznie możesz zająć jego miejsce w życiu wszystkich! On był jedyny w swoim rodzaju, a ty tylko go nienawidzisz i jesteś niewdzięczną kopią... - Vargas odwrócił się i ponownie oddał płaczu. Długo nie wróci do dawnego siebie. To było wręcz niemożliwe. W tej chwili. 

          -Nie chcę rozpoczynać z tobą związku! Mam na myśli to, że mogę się tobą zająć i cię wesprzeć. Słyszysz mnie? - Lovino dłużej nie słuchał. Myślał uporczywie nad tymi pięknymi dniami z Carriedo, które już nigdy nie wrócą. Wspomnienia idealnej miłości i niekoniecznie poprawnej znajomości będą go nawiedzać aż do śmierci i nie dadzą mu spokoju. - Jak sobie chcesz. Chciałem dobrze. - Szatyn wyszedł z pokoju znajomego i udał się do siebie. Dom stał się wyjątkowo nudny. 

          -Debil... - Powiedział cicho do siebie Romano, kładąc się ponownie na łóżku. Chciał przestać płakać, lecz było to niemożliwe. To był jeden z gorszych etapów w jego życiu. Gdyby nie śmierć Carriedo, pewnie dalej byłby względnie szczęśliwym człowiekiem. Może nawet byłoby z nim lepiej. Jednak nie mógł za to winić Afonso. On tego nie chciał, choć jego zachowanie było niepoprawne. Był w stanie mu zaufać, ale jaką to będzie miało cenę w przyszłości? 

***

          Grobowa atmosfera panowała w domu, nie dając spokojnie ułożyć myśli. Bezsensowne było układanie porządnych argumentów, skoro rozmówca zaraz je zmiatał swoimi błędnymi przekonaniami. Mogli próbować, ale wierzenie, że przyniesie to szczęście w życiu, było co najmniej naiwne. Niczym u dzieci, które mają nadzieję, że jak będą grzeczne w domu, to nie poniosą konsekwencji za wybryki w szkole. Feliks i Gilbert byli na straconej pozycji. Z Adamem nie uda im się wygrać, choćby się starali najbardziej na świecie. Rozmowa nie musiała być kontynuowana. 

          -Dla mnie rozmowa jest zakończona. Powiedziałem dosadnie, że nie życzę sobie tego, żebyście byli parą i mieli ze sobą jakikolwiek kontakt. Jak nie chcecie większych problemów, to radzę przestać ze mną dyskutować. - Adam był bezwzględny w swoich słowach. Nie chodziło o radość syna, jego komfort psychiczny, czy nawet o wychodzenie na dobrego ojca. Celem było pokazanie, że nadal tutaj rządził. Wolał nie patrzeć na pozostałą dwójkę. Obserwowanie widoków zza okna było bardziej bezpieczne. 

          -Nie rozumiem jak możesz tak postępować. Robisz po prostu źle, ale zgaduję, że już to wiesz. Nie będziesz o nas decydować. Jedynie próbowaliśmy przekonać cię do bezpieczniejszych poglądów, ale skoro nie chcesz, to nie. - Gilbert nie będzie się dłużej prosił. Było przedyskutowane. Spokojny początek rozmowy wskazywał na to, że ojciec Feliksa może się zgodzić przynajmniej na akceptację, jednak finał był mocno zawodzący. Zielonooki na niego spojrzał, chcąc przekonać do tego, że nie muszą kończyć na tym etapie. 

          -Naprawdę chcesz ryzykować życie Feliksa? Gdybyś z nim teraz zerwał i pozwolił być wolnym, to później nic złego by się nie stało. Ryzykujesz jego zdrowie, jak i swoje własne. Ponoć go wielce kochasz. Pokaż to i odważ się to zakończyć. - To podchodziło pod tchórzostwo. Mimo ciężkich wydarzeń z ostatnich dni, śmierci Antonia, problemów z matką, nie miał zamiaru się poddawać. Łukasiewicza nigdy w życiu nie zostawi. Tym bardziej, gdy go o to proszono. 

          -Nie obchodzi mnie co ty myślisz i co próbujesz na mnie wymusić. Feliksa nie zostawię i radzę ci to w końcu zrozumieć! - Białowłosy nie był w stanie kontrolować swojego gniewu. Był on za duży, zbyt potężny, tak silny, że wiedza o kontroli znikała. Adam długo nic nie odpowiedział. Z urazą obserwował Gilberta, momentami zerkając na syna. Widział po nim, że również nie będzie łatwo odpuszczać. 

          -Feliks, może ty postawisz ostateczny krok i wykażesz się większą odwagą od ukochanego? - Łukasiewicz na niego zerknął. Wzrok ten ociekał odrazą oraz nienawiścią. Nie dziwił mu się. Nie robił dobrze i nie wymagał od blondyna, by go chociaż tolerował. 

          -Zapomnij o tym. Nie będę zostawiał Gilberta, bo ty tak chcesz. Twoje zdanie się dla mnie nie liczy. Chodźmy już. - Feliks wstał z kanapy i pociągnął za sobą partnera. Gilbert nie miał nic przeciwko pójściu stąd, a rozmowa z Adamem nie miała prawa dalszego bytu. Nic z tego nie wyciągali. Niebieskooki dalej zawzięcie twierdził, że są chorzy, nienormalni, szkodzą środowisku i demoralizują innych. Z takim człowiekiem nie da się rozmawiać. 

          Adam zrozumiał. Może nie to, co chcieliby inni, ale doszła do niego jedna kwestia. Ciche rozmowy są nieskuteczne w udowadnianiu swojej racji oraz żelaznej pozycji w rodzinie. Pozostali myśleli, że jeśli z uśmiechem wrócił od kolegów i bez zbędnej agresji zgodził się na rozmowę z Feliksem i jego partnerem, a ten widok powodował u niego spore mdłości i złość, to wszystko jest w porządku i nie ma potrzeb do obaw. Czuł się zlekceważony. Jego ważność malała. 

          -Jeżeli nie chcecie pokojowo, to tak nie będzie. - Powiedział cicho, odwracając się. Na jednym fotelu była urocza poduszka, pod którą lubił trzymać różne rzeczy. Poczynając od ukrywanego alkoholu przed Magdaleną, a kończąc na pierdołach typu książki. Tym razem był to poważny przedmiot. Całkiem sporej wielkości nóż z ostrym czubkiem. Specjalnie dzisiaj ostrzył. Na całe szczęście, byli rozmówcy nie zwrócili już na niego uwagi. Zajęci sobą odchodzili do bezpiecznego miejsca, nie spodziewając się ataku. 

          A jednak, Feliks na chwilę się zainteresował. Smutno spojrzał za siebie, nie sądząc, że ujrzy to. Adam szybko do nich podchodził, znacznie podnosząc rękę z nożem do góry. Kierował się w stronę Beilschmidta i pragnął dźgnąć go od tyłu. Nie było innego wyjścia. Musiał i chciał obronić partnera, choć ryzykował tym siebie. 

          -Uważaj! - Krzyknął głośno Łukasiewicz, odpychając Gilberta na bok. Beilschmidt wpadł na ścianę, o mało z niewielkich szafek nie strącając zdjęć rodzinnych. Złapał się kurczowo za plecy, mając wrażenie, że coś mu w środku pękło. To nie było przyjemne i cicho pod nosem zaczął przeklinać infantylność blondyna. Otworzył zdenerwowany oczy, a zauważając co się wydarzyło zrozumiał, że mógł skończyć o wiele gorzej. 

          -Feliks! Co ty mu zrobiłeś?! - Albinos podbiegł do zielonookiego, kucając przy nim. Obawiał się, że będzie to poważne dźgnięcie, lecz okazywało się, że jest to "niewinne" draśnięcie na ręce. Niewinne w porównaniu do zadźgania. Ból roznosił się po całym ciele i trząsł Feliksem w szoku. Krew wylewała się z rany. Zielonooki ciężko oddychał z przepływu bólu, trzymając zranioną kończynę. Jakoś musiał obronić twarz, a widocznie też nie odskoczył w tył wystarczająco. Ojciec nic nie mówił. 

          -Jest dobrze, przeżyję. - Odpowiedział Feliks, przecierając czerwoną ciecz rękawem bluzy. Nie było mu jej szkoda. Gilbert nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Nadal stał nad nimi psychopata z nożem, który mógł ich zabić w każdej chwili. To już podchodziło pod usiłowanie zabójstwa. Tego nie wolno ignorować. - Błagam, chodźmy stąd. - Dodał po chwili Łukasiewicz, ale Beilschmidt zdawał się go nie słuchać. Wstał i spojrzał poważnie na Adama. 

          -Zapłacisz za to, co mu zrobiłeś. To już druga taka akcja, w której rzucasz się na niego z nożem! Jeżeli twierdzisz, że nie poniesiesz za to konsekwencji, to grubo się mylisz. Policja już na ciebie czeka. - Ton głosu białowłosego był straszny. Wypełniała go złość, ale zarówno dziwny rodzaj chęci bronienie kogoś. Takiego przesadnego, obsesyjnego. We wzroku czerwonych oczu kryła się nienawiść do wszystkich osób, które krzywdziły jego ukochanego. Dla nich nie była przydzielona litość. 

          -Dzwońcie na policję, jak chcecie. Mi nie pozostaje nic do stracenia, a dalej mam nóż. - Niebieskooki triumfalnie się uśmiechnął, podnosząc narzędzie do góry. Pomagał nim przed twarzą albinosa, nie zdejmując z twarzy psychopatycznego uśmieszku. - Gdyby naprawdę mi zależało na pozbyciu się was, nie czekałbym na waszą reakcję. Po prostu bym zaczął atakować. Policja mi nic nie zrobi. - Błędne przekonanie Adama prowadziło do jego przegranej. Cokolwiek będzie robił, oni nie spuszczą z niego wzroku. 

          -Idziemy. - Gilbert zwrócił się do Feliksa i pospiesznie zaczęli iść do łazienki, aby tam zająć się raną. Nie obchodziły go prośby Łukasiewicza o to, żeby nie prosił o interwencję policji. To nie miało znaczenia, tutaj potrzeba poważnych reakcji. On nie rozumiał, że jego życie jest zagrożone. W takim wypadku Beilschmidt był gotowy udawać, że zrywa z nim, byle zadbać o jego dobro. O jego życie, bez którego nie będzie ich. To nie była zabawa, a poważna walka z czasem. 

*** 

          Następne spotkania stawały się coraz bardziej irytujące. Nie pomagało dalsze złe samopoczucie, które teoretycznie było mniejsze i z dnia na dzień było z nią lepiej, ale nasilało się z niespodziewanymi rozmowami z Gianną. Ona jej łatwo nie odpuści. Specjalnie do niej przychodziła, ukrywała swoje zamiary pod słodkim płaszczykiem dobrej przyjaciółki, i po chwili już rozpoczynała swoje przedstawienie, które swoją żałosnością przewyższało dużą część uczniów tej szkoły. 

          -Nie udawaj, że mnie tutaj nie ma. - Zaczęła pretensjonalnie Bonnefoy, opierając się ręką o ścianę. Z wyższością obserwowała, jak Eliza siedzi na ziemi i patrzy przed siebie, próbując zrozumieć sens kontynuowania życia. Zgadywała, że o tym myślała. Coś jej nie pasowało. Normalnie Hedervary już dawno by ją zjechała z góry na dół i tak kilka razy, a teraz nawet nie wysilała się, żeby odpowiedzieć. Zrozumiała, że to nie ma sensu? 

          -Lepiej zajmij się bratem w żałobie, a nie mnie męczysz. - Zielonooka spróbowała wstać, a kiedy nagle się zachwiała, ponowiła swoją starą pozycję. Siedzenie do końca przerwy będzie najbezpieczniejsze. Blondynka dziwnie się jej przyglądała i to czuła. Gianna przy niej kucnęła, dokładnie obserwując ekspresję twarzy. Przyspieszony oddech, bladość na twarzy, czerwone policzki, nieobecny wzrok. Niepokoiło to prawie każdego, kto chociaż na chwilę zerkał na Erizabetę. 

          -Na pewno wszystko w porządku? - Zaczynało się. Eliza awanturniczo westchnęła, wstała pewnie z podłogi i spróbowała odejść od rozmówczyni. Nogi odmawiały posłuszeństwa i miała wrażenie, że zaraz poleci przed siebie. Bonnefoy niechętnie poszła za nią. Coś jej mówiło, że reakcja jest konieczna. - Powiedz mi, jak dzieje się coś niedobrego. 

          -Akurat ty jesteś ostatnią osobą, której bym mówiła co mi dolega. - Odparła Hedervary, podarowując pełne urazy spojrzenie Giannie. Niebieskooka fuknęła, jednak nie miała zamiaru rezygnować. Może nie miała genialnej relacji z Elizą, ale to nie znaczyło, że ma ignorować jej problemy. Nie była kompletnie zła. Dziewczyna dosłownie przechodziła na drugi świat przed nią! Musi pomóc. 

          -Nie bądź taka uparta. Widzę, że dzieje się coś niedobrego. Chodźmy do łazienki, tam będzie bezpieczniej. - Blondynka bez zastanowienia pociągnęła za sobą dziewczynę, prowadząc ją do najbliższej łazienki. Obecnie ich relacja schodziła na drugi plan. Ludziom w potrzebie wypada pomagać, niezależnie o co się kłócą, jakie mają zastrzeżenia do siebie i jaką mogą mieć przeszłość. Weszły do toalety. Eliza poczuła przyjemny chłód na twarzy. Tutaj było idealnie. 

          -Dlaczego to robisz? Bardzo dobrze mogłabyś nadal mnie obrażać i korzystać z mojego złego stanu. - Zapytała Hedervary, idąc do jednej z kabin. Przy okazji wzięła niewielki kosz ze śmieciami, gdyby miała wymiotować. Zupełnie zabezpieczona przeszła do słuchania Bonnefoy. 

          -Teraz nie obchodzą mnie nasze wspólne problemy. Od zawsze kierowałam się przekonaniem, że nawet jak kogoś bardzo nie lubię i najchętniej bym tę osobę zrzuciła z wieżowca, to i tak muszę jej pomóc, kiedy ta cierpi. Ludzkie cierpienie jest okropne i nie mogę na nie patrzeć. Oczywiście mówię tutaj o takim cierpieniu, którego nie powoduję ja. Żebyś zaraz nie miała mnie za hipokrytkę. - To było miłe. Erizabeta poczuła się wspierana w końcu przez kogoś innego, niż Roderich. Było jej trochę lżej. - Co ci dolega? Z jakiegoś powodu się tak czujesz. 

          -Nie wiem, od kilku dni się zastanawiam. Myślę, że to przejściowe i po prostu mam gorsze dni. Chora nie jestem, poważnych chorób nie mam i w reszcie mojej rodziny też żadne nie występują. Jakbym wiedziała, to bym z tym walczyła. Na razie jedynie czekam. Powoli zaczyna być lepiej. - Uspokajało to Giannę. Nie tylko z powodu tego, że niedługo bez wyrzutów zacznie męczyć Erizabetę, a również dlatego, że nie będzie musiała zamieniać się w niańkę. Jedna pomoc skutkowała drugą. I tak w kółko. 

          -Liczę na to, że szybko wrócisz do zdrowia. Chorowanie na cokolwiek do ciebie nie pasuje, a z tego co zdążyłam się dowiedzieć, nie jestem typem osoby podatnej na choroby. - Zielonooka nie wiedziała co ma o tym myśleć. Jeszcze niedawno kłóciła się z Gianną w każdej możliwej okazji, a teraz rozmawiały bez krzyków i wyzwisk, jakby były dobrymi przyjaciółkami od lat. Czyż to nie jest dziwne? 

          -Cudownie jest usłyszeć takie rzeczy od innej osoby, niż Roderich czy bliscy przyjaciele. I również fajnie, że nie snujesz żadnych teorii o tym, co może mi dolegać. - Niebieskooka zaśmiała się, czując, że wyjątkowo mocno zaczyna czuć się dobrze. Dawno nie rozmawiała z innymi tak na luzie i nie czuła się przy tym akceptowana. Cuda się zdarzają. 

          -Nie obchodzi mnie dokładnie, co ci się dzieje. Najistotniejszy jest fakt, że coś ci dolega i nie czujesz się przez to dobrze, a co to dokładnie jest, to już nie mój interes. Jedynie z tobą rozmawiam. - Z jednej strony brzmiało to, jak zwykłe próby wybielenia się i zrobienia sobie dobrej opinii, a z drugiej był to faktyczny objaw troski oraz dosyć małej sympatii, która gdzieś tam głęboko była w nich zakorzeniona. 

          -Dziękuję za to. Podejrzewam, że dalej bym zdychała na korytarzu, gdybyś się nie zainteresowała. - Bonnefoy miała okazję do zapoznania się z wdzięcznością od innych. To było rzadkie zjawisko w jej życiu, gdyż praktycznie nikt jej niczego nie zawdzięczał. Tym bardziej by się tego nie spodziewała po Hedervary, z którą od wielu tygodni ma konflikt. Pozostawało jej tylko się uśmiechnąć i niedługo wrócić do rutyny. Cuda nie trwają wiecznie. 

          -Nie dziękuj, nie masz za co. - Odrzekła na końcu blondynka, wychodząc z toalety. Nie miała interesuj dłużej tutaj siedzieć, a zielonooka jest na tyle samodzielna, że może sama sobie poradzić. Gdyby zaczęła wymiotować albo gorzej się czuć, to też są inne osoby, które mogą pomóc. To nie tak, że nagle przestała się interesować. Po prostu zaczęła odczuwać dyskomfort względem tego, że jest sympatyczna wobec wroga. Roderich jest od takiego zachowania wobec Erizabety! 

*** 

          To bolało. Nie mógł znieść świadomości, że następna ważna osoba w jego życiu nie żyła i pozostawał sam. Antonio był z nim od najwcześniejszych lat życia. Od zawsze mieli całkiem dobrą relację i na siebie nie narzekali. Starali się pomagać sobie nawzajem i poświęcać dużą część wolnych chwil, nawet na głupią rozmowę przez telefon. Tego już nie było. Stracili to i nie było możliwości na cofnięcie czasu, aby zapobiec tragedii. Feliciano wyrzekał się tego, lecz Carriedo naprawdę nie żył. 

          -Dlaczego wszystko musi zmierzać w takim kierunku? - Vargas leżał wtulony w Ludwiga, wylewając następne łzy. Na początku Lovino się od niego odwraca i osądza o rzeczy, których nigdy w życiu by nie zrobił, a teraz dochodziła śmierć jednej z lepszych osób, jaką poznał w życiu. Co miało być następne? Sam zginie? Oby nie, miał całe życie przed sobą. Czuł się tak, jakby zaprzepaszczona została jego część. Część jego historii. 

          -Nie odpowiem ci na to pytanie. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale jest to niepodważalna tragedia. Niektórzy mogą sobie nawet z tym nie poradzić. - Beilschmidtowi było ciężko. Antonio był również jego dobrym znajomym, dlatego ubolewał po jego śmierci i myślał o wszystkich lepszych oraz gorszych chwilach. Ta znajomość była dwulicowa, jednak prawdziwa i zależało im na wspólnym dobru. 

          -Całe życie się psuje... Boję się, że następną osobą będzie ktoś jeszcze bardziej mi bliski, jak Feliks, Erizabeta, albo co gorsza ty. Nie chcę was stracić i bez was sobie nie poradzę. - Vargas ledwo mówił przez łzy. Czuł się skończony, wyprany z wszelkich pozytywów. Już dawno nie było z nim źle do tego stopnia. Z każdą chwilą następne cząstki jego optymizmu pękały i znikały w smutnej spirali cierpienia. Nikt nie umiał tego zatrzymać. 

          -Spokojnie, my cię nigdy nie zostawimy. Jesteś dla nas zbyt ważny, żebyśmy ot tak sobie znikali i udawali, że nic nas nie łączy. - Już nie chodziło zaledwie o to. Wypadki chodziły po ludziach. Rudowłosy był przerażony do tego stopnia, że czuł się tak, jakby niedługo następna osoba miała zostać zabita i jej życie nagle się zakończy. Tracił każdego. 

          -A gdyby niefortunnie coś ci się stało? Nie zniosę tego! Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie! - Więcej łez spływało po twarzy Feliciano, doprowadzając go do stanu skrajnie złego. Niebieskooki nie wiedział co ma na to zaradzić. Nienawidził oglądać, jak jego partner płacze i jest załamany. Cierpiał razem z nim i mu samemu zbierało się na płacz, kiedy przypominał sobie o straconych osobach, jak i swoich błędach. 

          -Obiecuję ci, że nigdy cię nie zostawię. Żadne wypadki ani nasze konflikty nie sprawią, że z ciebie zrezygnuję i postanowię zostawić samego. - W takim momentach Ludwig naprawdę zaczynał się czuć, jak faktyczny chłopak Feliciano. Jednoczyli się w swoim bólu, wspierali w trudnej sytuacji, obiecywali rzeczy, których dotrzymanie będzie praktycznie niemożliwe. Jednak się postarają. Specjalnie dla siebie nawzajem. 

          -Kocham cię. I to bardzo. - Vargas znowu to robił. Zbyt intensywnie wylewał swoje uczucia do Beilschmidta, a widział, że mu to nie odpowiada. Przyprawia o niezręczność i zabiera chęci na kontynuowanie spędzania razem czasu. Obrzydzenie w niebieskich oczach się zwiększało, lecz problem tkwił w tym, że nie było to zdegustowanie. To było zawiedzenie samym sobą. Feliciano ponownie go wyprzedził i nie pozwolił na powiedzenie tej pięknej sentencji pierwszemu. Ludwig siebie za to nienawidził. 

          -Również cię kocham. - Podstawowa odpowiedź zdawała się zadowalać Vargasa. Rudzielec słabo się uśmiechnął, próbując znaleźć pozytywy. Niczego nie potrafił znaleźć. Widocznie wszystko zostało pogrzebane, wraz z ostatnim dobrym wydarzeniem w jego życiu. Nieoczekiwanie poczuł na swoich ustach czarujące uczucie, jakim był pocałunek. Rozświetliło to jego dzień i sprawiło, że zrobiło się minimalnie lepiej. Na chwilę zapomniał o swoich problemach, a to dzięki ukochanemu. Pocałunki Ludwiga były najlepsze! 

          -Nie spodziewałem się tego. Jesteś w tym coraz lepszy! Może któregoś dnia przebijesz moje pocałunki. - Zażartował rudowłosy, chociaż w jego mniemaniu to był zwykły flirt, jakby mało nimi strzelał do niebieskookiego. Blondyn zarumienił się odrobinę. Działało to na niego źle. Lecz zależy z jakiej perspektywy się na to patrzy. Pomyślał o wyjątkowo perwersyjnej rzeczy. Takie pierdoły umiały sprawić, że zapominało się na moment o problemach. Żywot znowu odzyskał sens. Może na krótki czas, ale jednak! 

          -Możliwe, że uda mi się sprawić, że będę nie tylko lepszy od ciebie w tym. - Ludwig szedł w bardzo złym kierunku. Co nie znaczyło, że nie podobało się to Feliciano. Mieli tendencję do robienia razem ryzykownych rzeczy, które niekoniecznie były odpowiednie w danym czasie. Człowiek miał prawo odstresować się na wszystkie sposoby. Niezależnie czy będzie to wypicie ulubionej herbaty, a może pójście się upić w barze. Zabawy w łóżku również wchodziły w grę. Wydawało im się, że obydwoje są gotowi. 

          Beilschmidt zawisł nad Feliciano, patrząc na niego z góry. Miał perfekcyjny widok na zaczerwienienie, które powoli rozwijało się na twarzy ukochanego. Ten widok był rozkoszny do tego stopnia, że bez zbędnych ograniczeń zaczął zachłannie całować Vargasa po szyi, przy tym robiąc różane, delikatne ślady. Rudowłosy podchodził do tego niepewnie, jednak nie wycofywał się. Jego pragnienie w końcu zostanie spełnione! 

          -Na pewno jesteś tego pewny? Nie chcę, żebyś w samym środku się wycofał. - Feliciano miał silne obawy, że Ludwig nagle zmieni zdanie i tyle będzie z przyjemności. Nie chciał, aby wieczór ponownie zleciał na zwykłym przytulaniu się do siebie i szeptaniu słodkich słówek, jakby nie zrobili tego w poprzednie dni. Beilschmidt spokojnie się uśmiechnął, zatykając usta Vargasa następnym pocałunkiem. 

          Robiło się bardziej gorąco. Ekscytacja w nich narastała i nie wstrzymywali się od dokładniejszych pieszczot. Nie mieli czego sobie żałować. Byli dla siebie i dla robienia sobie wzajemnych dobroci. Dlaczego mieliby tym razem nie skorzystać? Feliciano łapczywie wpijał się w usta Ludwiga, pomału zaczynając zdejmować z niego koszulkę. Nie kontrolował się. Chwilowo zapomniał o swoich zmartwieniach. O swej żałobie, którą miał po Antoniu. Nie musiał smucić się całymi dniami. Miał Beilschmidta, z którym pragnął być blisko. Tego wieczoru aż nadto blisko. 

          Vargas nareszcie zdjął górną część ubrania blondyna. Mógł bezkarnie obserwować, jak cudowne ciało ma jego partner. Miał to wszystko na własność i z satysfakcją miał możliwość obserwowania tego. Czuł niezrozumiałą ekstazę w środku, gdy na to patrzył. Aż dziwne, że Ludwig nie wymigiwał się jego wychudzeniem. Zapomniał o konsekwencjach? 

          -Jesteś gotowy? - Zapytał Beilschmidt, głośno dysząc. Nie przejmował się sytuacją, obecnymi czasami, czy nawet tym, że w domu nie są zaledwie oni. Otoczenie się nie liczyło. Miał możliwość spełnienia siebie i doprowadzenia marzenia Vargasa do prawdy. Ta noc była ich. Nikt nie był w stanie ich zatrzymać. Choćby się waliło i paliło, będą razem. 

          -Z tobą zawsze. - Odpowiedział uśmiechnięty Feliciano, czując, że nie może dłużej wytrzymać. Za szybko się podniecał, co nie działało pozytywnie na sam początek zbliżenia seksualnego. Następne sekundy wcale nie były gorsze. Radość rosła i miał większe chęci na poważną bliskość z Ludwigiem. Namiętnie się całowali, przy tym krążąc dłońmi po swoich ciałach. Jednak większość cudownych chwil jest niszczona przez osoby trzecie, więc do pokoju bez uprzedzeń weszła Veronica. To dopiero był dla niej szok! 

          -Przeszkodziłam wam? - Zapytała niepewnie kobieta, obserwując, jak syn panicznie odrywa się od partnera. Zdecydowanie im przeszkodziła, ale nie miała przez to wyrzutów sumienia. Stało się i nic na to nie poradzi. Sądziła, że dobrym pomysłem będzie zawołanie ich na kolację, choć pewnie wszystko zakończy się standardowo, bo awanturą z Feliciano. Przykra była obecna codzienność. 

          -Nie, nic z tych rzeczy! Właściwie, to już kończyliśmy. - Odpowiedział speszony Ludwig, puszczając drugiego chłopaka w spokoju. Vargas aż nie chciał wierzyć, że Beilschmidt wygaduje takie bzdury o tym, co na moment ich połączyło. Inni mają prawo wiedzieć, że są doskonałą parą, która nie wstydzi się takich tematów! Chociaż przyznawanie tego przed rodzicem może być nieco zawstydzające. 

          -No dobrze, nie musicie kłamać. Nie mam nic przeciwko takim rzeczom. Mówiąc po co przyszłam, to kolacja już czeka. Jak będziecie gotowi, to możecie śmiało schodzić na dół. I proszę cię Feli, nie rób dzisiaj awantur. Niech przynajmniej dzisiejszy wieczór będzie spokojny. - Rudowłosy przytaknął, czując się tak, jakby proszono go o rzecz niemożliwą. Z jego niepoprawnymi przekonaniami i sporą sympatią do krzywdzenia siebie samego, może być trudno nie robić awantur. Lecz dla bliskich mógł się postarać. Matka miała rację, w tych dniach nie powinien być ciężarem. Śmierć Carriedo wszystkim wystarczała. 

*** 9 marca *** 

          Wsparcie od przyjaciół było koniecznością na tym etapie życia. Nie wyobrażali sobie, aby zaradzić coś na swoje codzienne problemy samodzielnie, a z bliskimi osobami zawsze jest raźniej. Feliks nie opierał się tylko na Gilbercie, a on i tak miał już wiele na głowie. Przyjaciele pewnie odpowiednio mu doradzą w kwestii ojca. Feliciano po prostu chciał mieć poczucie, że inni nadal z nim są. A Erizabeta potrzebowała odetchnięcia po dniach pełnych bólu. Czuła się już w pełni dobrze, więc nie miała problemów z przyjściem do Vargasa. 

          -Zacznijmy od tego, że nie mam zamiaru słuchać waszych teorii na temat mojego zdrowia. Czuję się już lepiej i nie potrzebuję słuchania o przeszłości, która i tak nijak wpłynęła na moje całe życie. - Tak było dla Elizy najłatwiej. Zręcznie zjeżdżali na jej temat, a kiedy wspominano o niej to nie mogło zabraknąć tematu jej przymulenia przez przeszło tydzień. Było, minęło i nie było sensu dalej tego drążyć. 

          -Nawet nie mieliśmy zamiaru cię o cokolwiek pytać, co mogłoby być z tym związane, ale miło, że powiedziałaś o tym na samym początku. - Odpowiedział Łukasiewicz z udawanym uśmiechem. Coś czuł, że Hedervary nie ma najmniejszej ochoty na rozmawianie o tym, a to pewnie przez to, że niedawno wystarczająco o tym mówili. Najważniejsze, że już jej przechodziło i był spokój. Ciekawe na jak długo.  

          -Lepiej powiedzcie co u was. Wiecie, że moje życie jest nudne. - Blondyn i rudowłosy spojrzeli na siebie zastanowieni. Ich życie również nie należało do zbyt ciekawych, choć na pewno przechodzili w nim ogromne cierpienie i było ono nieporównywalnie wielkie do tego, co mogła przechodzić Erizabeta. Oczywiście nie mieli zamiaru bagatelizować cudzych problemów. Tak nie wolno. Vargas nieśmiało postanowił zacząć. Łukasiewicz za bardzo bał się rozmawiać o swoim ojcu. 

          -Prawie przespałem się z Ludwigiem! Powiedzcie, że tego się nie spodziewaliście. - Tak jak się domyślał, przyjaciele spojrzeli na niego zaskoczeni. Myśleli o wszystkim. Poczynając od tego, że Feliciano postanowił na poważnie wziąć się za leczenie, a kończąc na tym, że będzie wracał do Włoch. Jednak ta informacja przewyższyła ich przekonania, które okazały się bardzo błędne. Niestety, wizję tego zrujnowało słowo "prawie"

          -Jak to prawie? Co wam znowu przeszkodziło? - Hedervary była zawiedziona nieudolnością Feliciano w sprawach seksualnych. Gdyby naprawdę mu zależało, to żadnej osobie by nie pozwolił tego zniszczyć. Nawet sobie samemu! Jednak jak się okazywało, nie wszystko jest takie proste i piękne, dlatego komplikacje pojawiają się nawet tu. Rudowłosy zarumienił się mocno, próbując to ukryć dłońmi. Przypominanie sobie tamtego wieczoru cały czas tak na niego działało! 

          -Mama weszła do pokoju i uniemożliwiła kontynuowanie tego... Ale nie mam jej tego za złe! Skąd miała wiedzieć? Jestem zadowolony z tego co się wydarzyło i mam nadzieję, że niedługo dojdzie do czegoś więcej. Byłoby miło. - Ostatnie zdanie Vargas wypowiedział z niepokojącą melancholią. W głębi serca twierdził, że nie jest gotowy na takie rzeczy, a cholernie pragnął zbliżenia seksualnego. - Myślicie, że nie jestem na to gotowy? 

          -Zależy od twojego punktu widzenia. - Zaczął Łukasiewicz, wygodniej układając się na łóżku. Temat seksu nie był mu obcy, jednak czuł się znacznie bardziej komfortowo z własnym seksem, niż ze sprawami łóżkowymi innych osób. Nawet jeżeli tymi osobami byli jego przyjaciele z dzieciństwa. - Patrząc na twój wiek, możesz być dla niektórych za młody. Jednak patrząc na twoją dorosłość psychiczną oraz mentalną... Też jesteś za młody. - Feliks nie umiał pomagać. Zostało mu tym razem to udowodnione kapryśnym spojrzeniem Feliciano. - Tylko żartowałem! Jeżeli czujesz się na to gotowy, to nie czekaj. 

          -Dziwię się, bo Ludwig cały czas mówił, że jest za wcześnie i powinniśmy zaczekać, a wtedy zrobił to bez większych oporów. Zastanawia mnie co nim kierowało. - Vargas doszukiwał się dziury w całym. Nie stały za tym jakieś konkretne powody. Po prostu Beilschmidt miał taką chęć i dla zadowolenia siebie zaczął ją realizować. Jednak rudowłosy bywał zbyt tępy, aby to ogarnąć. 

          -Najpewniej kierowało nim podniecenie. Głównie to towarzyszy ludziom w chwilach tego typu. - Odparła Hedervary, myśląc, że Feliciano jest strasznie uroczy w tym temacie. Zero doświadczenia i zadawanie takich pytań ją rozczulało u innych. Chociaż sama nie była ekspertką i jeszcze długo nią nie będzie. Czasami lubiła się mądrzyć i wyjść na bardziej inteligentną, niż jest. 

          -Mam nadzieję, że już niedługo do tego dojdzie! Czekam na to od tygodni i nie mogę znieść faktu, że gdy nawet Ludwig był gotowy, to ktoś musiał przeszkodzić. - To było frustrujące. Rudowłosy z dezaprobatą położył się na łóżku, czekając, aż pozostali postanowią kontynuować rozmowę. - Może uda się w moje urodziny. Są niedługo. - To brzmiało jak doskonały plan. Feliks oraz Erizabeta spojrzeli na siebie porozumiewawczo, rozumiejąc siebie bez słów. 

          -Może i uda się to ogarnąć w twoje urodziny. Pewnie byłby to najlepszy prezent, jaki dostaniesz w tym roku. - Eliza cieszyła się szczęściem rudzielca. Widziała w jego oczach radość i ekscytację. Dosłownie czuła jego zniecierpliwienie tym, że musi dalej czekać i nie jest w stanie przyspieszyć procesu urodzin. Pragnęła tego dnia razem z nim. - Myślę, że temat można zakończyć. Feliks, co dzieje się u ciebie? - Głupie pytanie. Już im mówił o tym co zrobił mu ojciec. 

          -Co u mnie?! - Zapytał panicznie Łukasiewicz, nerwowo się śmiejąc. To było najgorsze pytanie, jakie można było mu teraz zadać. Nie uśmiechało mu się opowiadanie o tym, jak o mało nie oddał życia za Gilberta, ojciec go nie toleruje i dokonuje na nim coraz większych kar cielesnych, nie wspominając o tych psychicznych. Samo mieszkanie z nim było mordęgą. - Co u mnie... 

          -Jak nie chcesz mówić, to nie mów. Wiemy, że niektóre sprawy mogą być dla ciebie bardzo prywatne i wolisz ich nie wyciągać poza swoją rodzinę. - Vargas czule skierował wzrok na przyjaciela, łapiąc go za rękę. Chciał go wesprzeć, a widział, że nie jest mu łatwo. W takie dni wzajemne wsparcie było konieczne. Radzenie sobie samemu było piekłem, jakiego nie życzyli nikomu innemu. - I tak ci pomożemy, cokolwiek będzie się działo. 

          -Nie, w porządku! Powiem wam, o ile po drodze nie zacznę płakać. To nie takie łatwe. - Domyślali się tego. Na dodatek dochodziła świadomość, że Feliks jest osobą o wyjątkowo słabej odporności psychicznej, więc takie rzeczy tym bardziej mogą go krzywdzić. - Ojciec koniecznie chce, abym rozstał się z Gilbertem. Grozi nam. Gilbert mówi, żebym poszedł z tym na policję, ale boję się. Pewnie to nic nie da. Tak jak wam pokazałem, gdy chciałem obronić Gilberta, sam odniosłem dość sporą stratę. - Łukasiewicz ponownie odsłonił rękę, pokazując podłużny plaster przyklejony wzdłuż kończyny. - Nadal jestem z Gilbertem, lecz boję się, że nie będzie to już trwało długo. 

          -Boże święty... Przecież Gilbert ma sto procent racji! I mówię to ja, Erizabeta Hedervary. Nie powinieneś tego tak lekceważyć. Skoro dochodzi do takich rzeczy, to konieczne trzeba iść na policję. Twój ojciec musi zacząć się leczyć i zostać zamknięty, jak najdalej od ciebie. - Zielonooka nie mogła w to uwierzyć. Wiedziała, że jest źle, ale nie sądziła, że do tego stopnia. Vargas nie wierzył własnym uszom. Wmawiał sobie, że rana na ciele blondyna jest zaledwie nieszczęśliwym wypadkiem, lecz skoro sytuacja prezentowała się tak, to musieli zareagować. - Na policję idziesz ty, albo my. Szybka decyzja. 

          -Co?! Nie! Nie możemy z tym iść na policję. Jeszcze nie teraz. - Na język nasuwało się pytanie "to kiedy?". Sprawa była poważna i kontynuowanie swojego niewzruszenia tym może doprowadzić do tego, że Adam poczuje się zbyt pewnie i dojdzie do ogromnej tragedii, której nigdy nie zapomną. Nie chcieli śmierci Gilberta, a tym bardziej Feliksa. Blondyn wyglądał na spanikowanego. Już było dla niego za dużo. 

          -Błagamy cię, zastanów się co mówisz i posłuchaj nas. Jak chcesz żyć, to musisz to życie obronić. - Rudowłosy przejechał dłonią po plecach przyjaciela, dodając mu otuchy. Feliks cicho westchnął, drapiąc się po głowie. Faktycznie, ignorowanie tego nie przyniesie odpowiednich rezultatów. Adam zdania nie zmieni, a może jedynie swoje błędne przekonania pogłębić. 

          -Niech będzie, niedługo się za to wezmę. Jeszcze z Gilbertem porządnie to uzgodnię i będę w końcu szczęśliwy. - Dawało to nadzieję oraz spokój. Liczyli na to, że Łukasiewicz naprawdę nie będzie dłużej udawał, że wszystko w porządku. Chodziło o jego bezpieczeństwo, miłość do Gilberta. Skoro mu zależy na ukochanym, to tym bardziej musi iść do odpowiednich służb. Beilschmidt również jest zagrożony. - Może ty teraz coś powiesz, Eliza? Rozwesel nas swoim związkiem z Roderichem. 

          -Słucham? - Erizabeta zdawała się speszona tym pytaniem. Nie miała co opowiadać. Jej życie jest nudne. Nie miała zamiaru wałkować tego, że źle się czuła, a Edelstein niczym dzielny rycerz ciągle jej pilnował i nie spuszczał ze swego pilnego oka. Zanudzi tym przyjaciół, którzy pragnęli historii pełnych akcji. Sęk w tym, że akcja w jej życiu ograniczała się do wyścigów z autobusem i poprawiania piątek z geografii. 

          -Nie udawaj głupiej! Doskonale wiesz o co nam chodzi. - Oczywiście Feliks z Feliciano myśleli o jednej ze swoich głupszych teorii, która dotyczyła ciąży Elizy. To było niemożliwe, wiedzieli to, ale pośmiać się można. Sama teza zabawna nie była, a dla osoby w tak młodym wieku to może być dosłowna tragedia. Jednak zachowanie Hedervary w momencie wspominania jej o tym już doprowadzało do łez. - Więc jak nazwiesz swoje i Rodericha przyszłe dziecko? - Zapytał z dwuznacznym uśmiechem Łukasiewicz. 

          -Nie będzie żadnego dziecka! Odpuśćcie w końcu i pozwólcie mi normalnie żyć. Nie jestem gotowa na dzieci i mój zły stan na pewno nie wskazywał na ciąże. Lepiej zmieńmy temat. - Pozostała dwójka krótko się zaśmiała, stwierdzając, że ich kochana przyjaciółka jest strasznie naiwna. Każda opcja jest prawdopodobna mniej lub bardziej. Lecz sami powoli zaczynali uważać, że nieco przesadzają. Nie mogą zaplanować przyszłości innych osób. 

          -Jeszcze zobaczymy co będzie... - Rzekł cicho Feliciano, przechodząc z przyjaciółmi do luźniejszych tematów, które tak bardzo nie dotyczyły ich codziennego życia. Zwykłe plotkowanie, jakby to była jakaś nowość. Jednak z tyłu głowy nadal mieli myśli o tym co dzieje się w ich życiu i jakie może to mieć skutki w przyszłości. Zapewne nie pozytywne. Czuli, że nie osiągną szczęśliwego zakończenia

*** 

          -Błagam, zostaw mnie! Przecież nic ci nie zrobiłem i nie mam takiego zamiaru. Próbuję tylko pomóc! - Feliciano zastanawiał się za jakie grzechy musi to teraz przeżywać. Zaraz po wyjściu przyjaciół z domu, do jego pokoju wszedł Lovino widocznie zdenerwowany. Rozumiał, że przechodzi ostry czas w życiu, szczególnie po stracie partnera, ale tego kompletnie się nie spodziewał. Kilka mocniejszych słów i już doszło do rękoczynów. Próbował się bronić, lecz nie wychodziło. Był bity na podłodze i wyzywany od najgorszych. A w domu nie było nikogo innego. 

          -Zamknij się! Jesteś odpowiedzialny za zniszczenie mi całego życia. Od zawsze dostawałeś co najlepsze, a nade mną się litowano i z łaską mi pozwalano na bycie szczęśliwym. Teraz się zemszczę i pokażę ci, że wcale nie jesteś takim aniołkiem za jakiego cię wszyscy postrzegają. - Romano z ogromną siłą podnosił i energicznie uderzał pięścią w młodszego Vargasa, zostawiając widocznie ślady. Nie panował nad sobą. Wypił za dużo i było widać efekty. Nie obchodziły go łzy ani krzyki brata. On też niedawno płakał i darł się z błaganiami o lepsze życie. 

          -Przecież to nie jest moja wina! Gadasz same głupoty i siedzisz w błędnych przekonaniach. - Rudowłosy czuł, że brat wypił za wiele alkoholu i teraz przeważało to na jego zachowaniu. Koniecznie musiał gdzieś się schronić, a gdzie, to już nie wiedział. Został zaciągnięty do kuchni, a to miejsce było niebezpieczne pod wieloma względami. Poczynając na ostrych nożach, a kończąc na uderzeniach patelnią. 

          -Powiedziałem, że masz się zamknąć! Nie interesują mnie twoje próby obronienia się. Zaraz poczujesz to, co ja musiałem czuć przez wiele lat własnego życia. - Największym absurdem było to, że starszy Vargas wtedy nie czuł nic specjalnego. Dostawał miłość od rodziny, obydwoje cierpieli po śmierci ojca oraz Sebastiana, miał przyjaciół, dostawał czego chciał i byli sobie równi. Tylko tyle, że była między nimi różnica wieku niecałych pięciu lat. Nic poza tym. 

          Romano wstał, aby na chwilę złapać oddech i napić się wody. To miejsce było pełne różnorakich narzędzi, którymi mógł się posłużyć z łatwością. Pragnął ich wykorzystania. Najwyżej się nie uda, ale Feliciano jest zbyt dużym tchórzem, żeby komukolwiek powiedzieć co zaszło. Rudowłosy pilnie obserwował co robi rodzeństwo. Szatyn myślał, że został pobity do tego stopnia, że nie może wstać z podłogi, jednak prawda była bardziej korzystna dla złotookiego. Wstał najciszej jak tylko mógł i pobiegł do swojego pokoju, zamykając się w nim i następnie chowając w szafie. 

          -Gdzie on, kurwa, jest?! - Krzyknął sfrustrowany Lovino, rozglądając się po pomieszczeniu. Ten idiota znowu miał szczęście i udało mu się przed nim uciec, ale nie na długo. Był bardziej przygotowany do walki, a w domu poza nimi jeszcze długo nie będzie nikogo innego. W tym czasie młodszy Vargas wybierał numer do Ludwiga. Widział w nim swój ratunek i nadzieję na dalsze życie. Jeżeli anoreksja go nie zabije, to rodzeństwo tym bardziej. 

          -Błagam, niech odbierze... 

          -Halo, coś się stało? - Szczęście zagościło w rudowłosym, kiedy usłyszał spokojny głos ukochanego. Poczuł się bezpieczniejszy, lecz dalej nie na tyle, żeby wyjść z pokoju i zmierzyć się z bratem. Nie winił go, ale nie zwalniało go to z tego, aby się bać. Przerażenie akurat towarzyszyło w większości. 

          -Lovino mnie pobił i zwyzywał. Boję się, że zrobi mi większą krzywdę. Właśnie ukrywam się w szafie w swoim pokoju. Na razie nie przychodzi, ale może w każdej chwili. - Beilschmidt aż wstrzymał oddech od tej informacji. O nieszczęściu Romano wiedział i nawet planował go jakoś wesprzeć, jednak tego, że dojdzie do znęcania się nad Feliciano nie umiał przewidzieć. Lovino mógł być do tego zdolny, a Vargas nie brzmiał tak, jakby kłamał. To była prawda. Brutalna, szczera prawda. 

          -Dobrze, rozumiem. Już do ciebie jadę i ci pomogę! - Feliciano nie wyczuwał, że niebieskooki zareaguje tak natychmiastowo i od razu wyskoczy z pomocą. Cieszyło go to i tym samym się dowiadywał, że miał na kim polegać. Nie był sam i była gdzieś na tym świecie osoba, która nawet wskoczy za nim w ogień. - Proszę, nie wychodź z szafy. Zostań tam i czekaj, aż przyjadę. 

          -Jest w porządku. Sytuacja nie jest taka kryzysowa! Poradzę sobie i nie musisz się tak denerwować. - Vargas czuł się tak, jakby ta reakcja była zbyt przesadzona jak na Ludwiga. Lecz była ona szczera i nie wyolbrzymiona. Beilschmidt naprawdę się martwił, a krzywda fizyczna Vargasa była jego największym koszmarem. Czuł, że prawdziwa miłość jest blisko i kłamstwo przestanie być dłużej cudowną grą aktorską. To uczucie się pojawiało i bardziej iskrzyło. Miłość wisiała w powietrzu. 

          -Nie przesadzam. Jest źle i jestem od tego, żeby cię obronić. W końcu cię kocham, prawda? - Robiło się ciepło na sercu. Rudzielec się uśmiechnął i z trudem powstrzymał od przytulenia telefonu. To by było za dziwne nawet jak na niego. Niedługo niebieskooki naprawdę będzie obok i będą mogli się do siebie przytulić. 

          -Dziękuję. - Odpowiedział krótko Feliciano, zanim zakończył rozmowę. Nie powinien dłużej zatrzymywać Ludwiga, a wydawało mu się, że usłyszał kroki Lovino na korytarzu. Kwestią czasu było jego przyjście i otrzymanie pomocy, na którą czekał. Miłość jest pięknym uczuciem. Ta prawdziwa tym bardziej. 

*** 

          -Wypuść mnie w tej chwili! - Feliks nie mógł uwierzyć, że do tego doszło. Dał się zmanipulować, obdarzył resztkami zaufania, pokazał swoją naiwność i teraz za to płacił. Wiedział, że ojcu nie może zaufać. Jednak widząc jego przygnębienie i słysząc mowę o tym, że chciałby przeprosić, jego dobre serce za bardzo wzięło górę. Został zamknięty na klucz w swoim pokoju. Adam przewidział, że pewnie niedługo będzie chciał uciec do Gilberta, więc mu to uniemożliwił. 

          -Zapomnij o tym! Dałem ci niedawno możliwość zakończenia tego i nie skorzystałeś. Gdybyś dobrowolnie rozstał się z Gilbertem, nasza rodzina w końcu byłaby szczęśliwa. Wszystko niszczysz dla własnych korzyści. Za karę masz cierpieć. - Niebieskooki zaśmiał się gardłowo, odchodząc od drzwi. Udało mu się dopiąć celu i pokazał, że był tym rządzącym. Łukasiewicz powoli zaczynał wierzyć w to, że jest źródłem każdego rodzinnego problemu. Jego zniknięcie mogło to naprawić. 

          -Proszę cię ostatni raz, żebyś mnie wypuścił! Mam prawo do decydowania o sobie i masz gówno do gadania w tej kwestii! - Takie odzywki nie pomagały. I tak wiele nimi nie zdziałał. Ojca nie było w pobliżu i nie usłyszał jego marnych próśb. Zdenerwowany uderzył pięścią w drzwi i odwrócił się do nich plecami, osuwając się na podłogę. Samotna łza spłynęła po jego policzku. Lada moment, a już zacznie płakać. Był słaby. Osamotniony, bez jakiejkolwiek pomocy. 

          Był beznadziejną osobą. Marzył o tym, aby urodzić się kimś innym. Najlepiej nigdy nie poznać Gilberta i nie odkryć, że jest tym cholernym homoseksualistą. Nie miał nic przeciwko takiej orientacji seksualnej, lecz ona niszczyła mu życie. Odbierała osoby, które mogłyby być z nim potencjalnie blisko. Kochał Gilberta i nie chciał go zostawić. Jednak ta miłość była destrukcyjna. Piękna, szczera, wręcz nieskazitelna. Lecz niszczyła ich obu. Zakończenie tego go skrzywdzi, ale może to była jedyna opcja? 

          Nie, tego nie może zrobić. Może niezbyt dobrze mu się powodzi z ukochanym w obecnych czasach, ale zakończyć tego nie powinien. Rozstanie będzie oznaką słabości. Nadal zamknięty w własnej sypialni sięgnął po telefon, wybierając numer do Beilschmidta. On mu pomoże. W najgorszym przypadku nie odbierze. 

          -Hej, coś się stało? - Na całe szczęście wersja z odrzuceniem połączenia okazała się nieprawdziwa. - Wszystko w porządku? Płaczesz? - Gilbert zaniepokoił się cichym szlochem po drugiej stronie telefonu. Domyślał się o co może chodzić. Strach rozniósł się po jego psychice i już wyklinał Adama w myślach. 

          -Zamknął mnie w pokoju i stwierdził, że jestem odpowiedzialny za wszystkie tragedie, które miały miejsce w naszej rodzinie. To tak mocno zabolało... Nie powinno mnie być. Żeby przypadkiem nie powiedzieć, że nie powinno być nas. - Trudno było to z siebie wydusić. Obydwoje nie mogli uwierzyć w słowa, które padły. Powinni zerwać? Przecież byli dla siebie jednymi z niewielu powodów do uśmiechania się teraz. Beilschmidt nie mógł na to pozwolić, a Łukasiewicz nie powinien więcej razy tego powtarzać. 

          -Nie mów, że... Nie, pewnie sobie żartujesz. Nie zerwiemy, prawda? Powiedz, że nie. Wiesz, że cię kocham i za nic w świecie nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Pomogę ci w trudnych chwilach! Nie możesz mi tego zrobić! - Albinos się unosił. Zielonooki nie powiedział, że mają koniecznie ze sobą skończyć. Myślał do przodu. Swoimi nerwami sprawił, że blondyn zaczął bardziej płakać. Wbijał przez nerwy palce w głowę i zaciskał zęby na wargach. Straszne bolało, ale trzymało od dalszego gadania głupot. 

          -Nie chcę z nami kończyć. Po prostu mówię, że nasz związek powoduje u mnie wiele problemów, jednak to nie sprawia, że cię nie kocham i osądzam za swoje krzywdy. Również nie chcę dla ciebie źle. - Ciężko im przychodziło porozumienie się. W pewnych rzeczach niemożliwe było znalezienie tego złotego środka, w którym wszystkim byłoby dobrze. - Chcę cię zobaczyć, ale nie mam jak. 

          -Chętnie bym po ciebie przyjechał, jednak nie chcę cię bardziej narażać. Zadzwoń do Feliciano i może niech ktoś z jego bliskich ci pomoże. Mieszkacie obok siebie. W razie czego dzwoń do mnie i na pewno zareaguję. - Otrzymanie pomocy od Vargasów mogło być bezużyteczne. Adam ich wszystkich momentalnie wygoni, choć z Romulusem czasami umiał się dogadać. Głównie przy piwie. Blondyn wytarł łzy. Wiedział, że na białowłosym może polegać, ale jak długo to będzie trwało? Każdemu pęka cierpliwość. 

          -Jak długo będziesz ze mną wytrzymywać? - Gilbert nie zrozumiał pytania. Wydawało mu się, że jak się kogoś kocha, to wytrzymuje się z nim aż do końca tej miłości. Nie ma żadnych wyjątków czy nagłych przerw spowodowanych pierdołami. Uczucie do Feliksa było bezgraniczne. Dlatego cierpliwość również szybko nie mogła się zakończyć. - Robisz i oferujesz mi wiele. Masz dla mnie aż za duże pokłady cierpliwości. Czasami przesadzam i nic z tym nie robisz. 

          -A co mam zrobić z tym, że czuję do ciebie to, co czuję? Nie pozbędę się tego, a wystarczająco ci coś obiecałem. Zrozum, że nie mam cię dość i będę o ciebie dbał, gdy to jest konieczne. - Serce Łukasiewicza zabiło szybciej z radości. Mówiono mu o tym tyle razy, a dalej reagował tak samo. Pragnienie namiętnego całowania Gilberta oraz przytulenia go się powiększała, jednak przez utkwienie we własnym domu to nie było osiągalne. - Któregoś dnia naprawdę zostaniesz uratowany, ale najpierw musimy podjąć się odpowiednich kroków. 

          -Wiem o tym. Jak tylko się stąd uwolnię, to zacznę bardziej myśleć nad interwencją policji. Masz to u mnie zagwarantowane. - Łukasiewicz zaśmiał się na końcu wypowiedzi i o dziwo, ten śmiech był całkiem szczery. Nie należał on to jego najintensywniejszych śmiechów, które były idealną oznaką jego szczęścia i o mało się przez nie dusił, ale Beilschmidt przynajmniej dostał znak, że tragedii nie ma. Tak, jego miłość była zamknięta w domu i siedziała pod niebezpieczną opieką ojca, lecz śmiech dawał nadzieję na dalszą walkę. 

          -Poradzisz sobie. Jestem tego pewny. Jeszcze nigdy nie poddałeś się do tego stopnia, żeby rzucić wszystko, więc tym razem również tak będzie. - Zielonooki nie mógł zaprzeczyć. W głębi duszy pozostawał starym sobą, czyli charyzmatycznym, pewnym siebie chłopakiem z prawdziwym uwielbieniem do życia. Nadal marzył o wykorzystywaniu wszystkich dni na sto procent, a że chwilowo nie było to do wykonania, było inną sprawą. 

          -Dziękuję za wierzenie we mnie. Pewnie masz rację! - Gilbert zawsze miał rację. No, może nie zawsze, jednak w większości przypadków. Nie zważając na śmierć przyjaciela, problemy w rodzinie, czepiającą się wszystkiego matkę i komplikacje w związku z Łukasiewiczem, pozostawał dawnym sobą. Zadufanym w sobie facetem, który postradał wszystkie zmysły. Lecz nadal potrafił zadbać o najbliższych. Szkoda, że na razie ukrywał się pod załamaniem. 

          Słabość Feliksa była powierzchowna. W środku żył w nim ogromny duch walki oraz wyjątkowo wielkie nadzieje na dobre zakończenie. Jak można nie kochać takiej zdeterminowanej osoby? 

***

          Maria była pod wrażeniem. Dotarło do niej, że "poprawienie" relacji z Roderichem jest niewykonalne, ale tego, że postanowi ją przeprosić za swoje niedawne wybryki już się nie spodziewała. Można powiedzieć, że się z tego cieszyła. Nie widziała w tym żadnych haczyków i ich nawet nie było. Zwykłe spotkanie matki z przybranym synem oraz jego partnerką. Mimo oczywistych planów wobec Erizabety, musiała przyznać, że była naprawdę uroczą dziewczyną i Edelstein doskonale wybrał. 

          -Źle cię potraktowałem, ale nie wyklucza to tego, że nie zachowałaś się dobrze. Często mnie źle traktowałaś i pokazujesz to nawet po moim dorośnięciu. Jednak od zawsze chciałem wyjść na tego mądrzejszego, więc przepraszam cię za moje chamskie zachowanie. Nie powinienem. Liczę na to, że nie masz mi tego za złe. - Beilschmidt słyszała, że była jednocześnie obrażana, jak i przepraszana. Nie przeszkadzało jej to. Była w stanie stwierdzić, że jej to w pewnym stopniu schlebiało. Nikogo nie lubiło się w całości. 

          -Cieszy mnie, że zrozumiałeś swój błąd. Nie oczekiwałam od ciebie przeprosin, a sama święta nie jestem. Każdy z nas popełnia błędy. - Mimowolnie zerknęła na Elizę, która z uwagą przysłuchiwała się rozmowie. Musiał być jakiś sposób na wprowadzenie jej do konwersacji. Potrzebowała ważnych informacji, jakie później będzie mogła wykorzystać. Miała Hedervary zaszkodzić, a nie się z nią zaprzyjaźniać. 

          -Jestem tak bardzo zadowolona z tego, że doszliście razem do porozumienia! Roderich tyle razy mówił, że od samego początku wasza relacja nie należała do pięknych, a teraz się pogodziliście. Mam nadzieję, że nareszcie zaczniecie od początku i będziecie zgodną rodziną. - Zielonooka wierzyła w niemożliwe. Jednak łudzić się mogła, a mimo sporych obaw wobec białowłosej, chyba w tej chwili mogła jej zaufać. Urocze było zakłopotanie Edelsteina. Jakby chciał powiedzieć, że robi to jedynie dla zasady. 

          -Również liczę na to, że będzie lepiej. Kiedyś byłam okropną matką i dbałam tylko o własne interesy. Teraz rozumiem, że to nie było dobre i powinnam się zmienić. Roderich nie trzyma urazy długo. Uda nam się naprawić więzy. - Słowa Marii brzmiały niezwykle wiarygodnie. Szatyn nie miał zamiaru się nabrać. Wyczuwał tą sztuczność na kilometr. To, że Erizabeta tego nie wyczuwała, nie było jej winą. Nie znała tak dobrze tej kobiety. Z czystej grzeczności nie wchodził jej w słowo. - Opowiecie mi coś o waszym związku? Jak to się rozwija? 

          -Rozwija się całkiem dobrze! - Zanim Roderich w ogóle zdążył zareagować i zaledwie powiedzieć, że wszystko idzie po staremu, Eliza się wyrwała i była gotowa opowiadać przebieg poprzednich tygodni. Miała dzisiaj dobry humor. Aż za dobry. - Staramy się nie popadać ze sobą w konflikty i się szanujemy. Pomagamy sobie i nie ma większych problemów. Ostatnio Roderich wiele dla mnie zrobił i jestem mu za to wdzięczna. 

          -A co konkretnie się działo? - Szatyn został kompletnie z tej rozmowy wykluczony. Nie uśmiechało mu się mówienie o swoim związku oraz życiu, tym bardziej, że rozmawiał z niezaufaną osobą. Wydawało mu się, że Hedervary jest nieco bardziej rozsądna od niego. 

          -Przez kilka dni źle się czułam. Cały czas mnie mdliło, byłam mocniej zirytowana, i ogólnie ledwo żyłam. Gdyby nie on, pewnie nie dałabym rady. Naprawdę był wtedy pomocny! - Dziewczyna posłała uśmiech do partner, łapiąc go pod stołem za rękę. Roderich zarumienił się wielce zakłopotany, nadal nieufnie patrząc na matkę. Marzył o tym, by nie zaczęła pytać o szczegóły. 

          -Wiesz czym było spowodowane takie samopoczucie? Nie brzmi to pozytywnie. - Marzenia legły w gruzach. Skoro Beilschmidt planowała swój atak stosunkowo niedługo, musiała zacząć działać szybko. Parę drobnych szczegółów i już będzie w lepszym położeniu. 

          -Nie sądzę, żeby mówienie o wszystkim było dobrym pomysłem. Wolimy, aby pewna część mojego związku z Elizą pozostała jedynie między nami. Niech lepiej osoby postronne nie wiedzą wszystkiego. - Erizabeta zaskoczona zwróciła się do Rodericha. Zauważała w nim stres. Prawdą było, że chyba za bardzo otworzyła się przed jego matką, a przecież jeszcze niedawno nie zaufałaby jej nawet w kwestii przeniesienia szklanki wody. 

          -Roderich ma rację. Tyle informacji pani wystarczy. Mam nadzieję, że ograniczenie się do tego nie przeszkadza. - Albinoska zaczęła wyklinać cały świat w myślach. Oni byli zbyt sprytni. Już myślała, że zielonooka się rozpędzi i powie jej dosłownie o wszystkim, a tutaj taki zawód. Najważniejsze wiedziała. Erizabecie coś dolegało, a co, to może dowiedzieć się od na przykład Zoltána. Chociaż Izabela może mu w tym przeszkodzić. 

          -Próbuję tylko pomóc i coś zaradzić na twoje zdrowie. Wolę, żeby niedługo to nie wróciło, a zawsze można się przed tym udać do lekarza. - I temat lekarza wracał, niczym bumerang. Eliza westchnęła czując, że zdenerwowanie w niej narasta. Delikatny uśmiech Edelsteina nie był w stanie jej uspokoić, lecz wybuchanie ze swoimi nerwami nie będzie dobre. Próbowała w ciągu dalszym wywołać na Marii dobre wrażenie. 

          -Nie wiem co to mogło być. Zgaduję, że nic poważnego, skoro już zniknęło. Pewnie chwilowo mój organizm miał gorsze dni. - Taka odpowiedź nie zdradzała za dużo, ale też mogła usatysfakcjonować Beilschmidt. Jednakże, białowłosa czuła, że to nie wszystko co mogła usłyszeć. Edelstein skutecznie trzymał Hedervary od powiedzenia więcej. - Na przykład rodzeństwo cioteczne się bało, że jestem chora na coś poważnego. A Feliks z Feliciano zawzięcie mi sugerowali ciąże. - Dodała Eliza ze śmiechem. 

          -Ciążę? - Maria słyszała w życiu różne głupoty, jak na przykład to, że Gauthier ją kocha, ale tego zupełnie się nie spodziewała. Myślała, że do takich rzeczy jeszcze daleko, lecz trafiła się cholernie dobra okazja do mocniejszego pokazania swojej dominacji. Nikt nie był jej równy. - Cóż, liczę na to, że gdybyś okazała się ciężarna, to będziesz dobrą matką, a Roderich ojcem. - Szatynowi zrobiło się słabiej. To nie był czas na dzieci! Za nic w świecie nie zapłodnił Erizabety. To były tylko chore fantazje otoczenia, nic więcej. Erizabeta odpowiedziała ponownym śmiechem. 

          Maria już wiedziała co ma zrobić. Dowiedzieć się czy Eliza ostatecznie jest w ciąży i spodziewa się dziecka, a w razie potwierdzenia tego zrobienie wszystkiego, aby doprowadzić do poronienia. To będzie idealny sposób na uprzykrzenie życia Roderichowi. 

*** 11 marca *** 

          Oglądanie tego było bolesne. Płacz sam się na niego rzucał i sprawiał, że nie wytrzymywał emocjonalnie. Jego kochany Feliciano przeżywał teraz tak dużo i nie mógł nic z tym zrobić. Był dosłownie obok i przychodził na każde zawołanie, a jednak nie udawało mu się uratować partnera. Vargas na nim polegał. Liczył na pomoc i mu ufał. Lecz pozostawał bezsilny. Jak na złość, Feliciano twierdził, że nie trzeba iść na policję, a samemu się za to biorąc ryzykował swój związek oraz zaufanie rudowłosego. Żadna opcja nie była dla niego korzystna. 

          -Dlaczego on ci to robi? Nie rozumiem... Tego nie możemy ignorować i jeszcze udawać, że Lovino nie robi nic złego! Nie próbuj go usprawiedliwiać. - Ludwig ze smutkiem przejeżdżał palcami po zranionym ciele Feliciano, przy tym zastanawiając się jaki jest sens w dalszych próbach pomocy Romano. Odpowiednią i jedyną pomocą będzie zgłoszenie takiego zachowania do pewnego miejsca. Był w stanie zaryzykować. 

          -Nie winię za to Lovino. To dopiero jeden taki incydent. Ma gorsze dni i nie panuje nad sobą. Ty pewnie też byś próbował wyładować swoją złość na niekoniecznie bezpieczne sposoby. Wiem, że normalnie nigdy by nie podniósł na mnie ręki. - Vargas nie dostrzegał negatywów w zachowaniu brata. Dalej widział w nim starego Lovino, który o niego dbał i dało się z nim normalnie porozmawiać. Przywoływał z łatwością wspaniałe wspomnienia. Wspólne wakacje w dzieciństwie, pomaganie sobie w wielu rzeczach, śmianie się z głupot, żałoba po bliskich. Tyle razy się integrowali. 

          -Naprawdę nie dostrzegasz tego co ci robi? Pierw do mnie dzwonisz, żebym ci pomógł i uratował od Lovino, a teraz wyskakujesz mi z tym, że go nie winisz. To nie ma sensu. - Beilschmidt nie miał więcej cierpliwości w zanadrzu. Nie dość, że anoreksja Feliciano zaczynała po raz kolejny bardziej się ujawniać, to jeszcze jego starszy brat doprowadzał jego ciało do śmierci. Mrugnięcie okiem, a jego miłość może już nie żyć. 

          -To, że go nie winię nie znaczy, że jego zachowanie mnie nie rani i nie oczekuję pomocy. Rozumiem twoje zdanie. Wiele rzeczy dla ciebie może nie mieć sensu. Lecz wyobraź sobie, że to Gilbert albo Roderich zaczynają cię tak traktować. Szedłbyś od razu na policję i kazał im ich zamykać za kratkami za fizyczne znęcanie się nad tobą? Czy może spróbowałbyś ich zrozumieć i im pomóc? - Blondyn zamilkł. To było dobre pytanie. Łatwo było mu komentować zachowanie innych, ale gdy sam znalazłby się w takiej sytuacji, pewnie zachowywałby się podobnie do Vargasa. 

          Udawał, że to ich nie łączy, a byli w tym tacy do siebie podobni. 

          -Mówiłeś, że postarasz się mnie zrozumieć. Zanim cokolwiek powiesz, postaw się w mojej sytuacji i pomyśl. - Niebieskooki westchnął, zamaczając szmatkę w chłodnej wodzie. Trzeba było obmyć te wszystkie siniaki czy inne drobne rany. Nie było tego wiele, ale nawet ta drobna ilość mogła mieć wielkie znaczenie. Dla rudowłosego to było bardzo przyjemne, szczególnie kiedy wykonywane przez partnera. - Mam nadzieję, że robienie tego ci nie przeszkadza. 

          -Robiłem gorsze rzeczy, a akurat to jest na swój sposób uspokajające. Dzięki temu wiem, że nie ignoruję całkowicie twojego problemu i cię wspieram. - Feliciano zaśmiał się, odwracając lekko głowę w stronę Ludwiga. Kątem oka dostrzegał jego delikatny uśmiech oraz rumieniec na policzkach, jakby wstydził się robienia tego. Jeszcze niedawno chciał seksu, a teraz był taki zażenowany. - Twoja mama i dziadek w ogóle wiedzą o akcjach Lovino? 

          -Nie mówiłem im o tym. Wolę, by to wydarzenie jeszcze przez chwilę pozostało między mną i bratem. Kiedy naprawdę będzie niebezpiecznie, powiem o tym pozostałym. - Beilschmidt na chwilę przestał przecierać szmatką plecy ukochanego. Jakim cudem oni o tym nie wiedzieli? O takich rzeczach trzeba mówić. Jednak wolał już się nie produkować na mówienie o rzeczach oczywistych, które może powiedzieć sam. Zadba o Vargasa. 

          -Masz im to powiedzieć, albo sam to zrobię. Lecz licz się z tym, że gdy ja się za to wezmę, to rodzina nie będzie zbyt zadowolona. Lepiej jak sam się tym zajmiesz. - Feliciano o tym wiedział. Bał się o tym mówić, tym bardziej, że brat ciągle krzywo na niego patrzył i miał wrażenie, że pewnego ranka może już się nigdy nie obudzić. Przerażała go ta myśl. Motywowała do zajęcia się sobą. 

          -Powiem im o tym. I to nie tak, że będę specjalnie czekał do samego końca. Naprawdę ich o tym poinformuję. - Vargas powiedział to z niepodobną do niego powagą. Jakby zdał sobie sprawę z zagrożenia i zaczął myśleć trzeźwo. To była nowość, jak na niego. Beilschmidt cieszył się z tego, że w końcu miał coś zagwarantowane. Nie musiał aż tak się bać, że jego związek oraz nie kłamstwo zakończy się tragedią. Coś mu mówiło, że nie będzie źle. Bo nie będzie. 

*** 

          Jutro miał być ważny dzień dla przyjaźni Gilberta, Francisa oraz Antonia. To miało być ostatnie spotkanie, zakończenie tej historii. Wcześniej nie mieli okazji się pożegnać i powiedzieć sobie o ważnych dla ich znajomości rzeczach. Jednak następnego dnia miała być do tego okazja. Pogrzeb Carriedo miał być zwieńczeniem ich przyjaźni, wspólnych głupstw, momentów pełnych zadumy, śmiechu, smutku. W tej relacji było wszystko. I to wszystko trzeba zostawić za sobą. 

          -Nie wiem czy uda mi się tam pójść. - Rzucił Beilschmidt, leżąc na łóżku. Zamiast cieszyć się z tego, że Feliksowi udało się do niego przyjść i wspólnie, miło spędzać czas, to on smucił się czymś, co i tak niedługo nie będzie miało większego znaczenia. Antonia nie było. Musiał się z tym pogodzić i wiecznie tym nie żyć, gdyż inaczej może stać się wrakiem człowieka. O ile już się nim nie stał. Łukasiewicz położył się obok niego i przytulił. Obydwoje potrzebowali wsparcia. 

          -Na pewno ci się uda. Oczywiste jest, że pewnie się popłaczesz, będzie ci ciężko i sama myśl stania nad grobem przyjaciela jest przytłaczająca, ale musisz sobie jakoś poradzić. Pójdę tam z tobą i ci pomogę. Będzie też Francis, twoi bracia. Nie będziesz tam siedział sam. Będziemy cię wspierać. - Białowłosy odetchnął, zwracając się do Łukasiewicza. Łatwo było mu mówić. Strach przed okazaniem swoich uczuć i zmierzeniem się z rozstaniem był zbyt duży. Przerastało go to kilkakrotnie. 

          -Boję się. To chyba normalne w takich chwilach. Idę na pogrzeb swojego przyjaciela. Dociera do mnie, że to nasze ostatnie spotkanie i nigdy więcej go nie zobaczę. I tak jutro z nim nie porozmawiam. Nie pośmieję się z nim, nie pożartuję, nie przytulę. - Więcej nie powiedział, nie mógł. Ścisnęło go w gardle i poczuł gorzki smak łez. Znowu zaczynał. Lecz nie winił siebie za to. Zrozumiał, że częste płakanie po takich przeżyciach jest codziennością. Zanim się obejrzał, płakał. 

          Feliks go za to nie oceniał. Jednoczył się z nim w tym bólu i bez zwlekania go objął, pozwalając na wypłakanie się w ramię. Bolało go słuchanie szlochu Gilberta. Czuł na sobie jego cierpienie i ciche błaganie o to, aby jednak ta tragedia okazała się złym snem. Głaskał go po plecach i szeptał do ucha pocieszające słowa, licząc na to, że cokolwiek zdziała. Dziwnie się czuł z tym, że tym razem on był tym uspokajającym, a Gilbert tym, który płakał i potrzebował oparcia psychicznego. Role w ich związku zmieniały się na wielu płaszczyznach. 

          -Naprawdę będzie dobrze. Przejdziemy przez to razem i wspólnie to przeżyjemy. Wiem, że będzie boleć i ten dzień może być dla ciebie traumatyczny, ale nie możesz tak po prostu nie przyjść. Antonio nie byłby zadowolony. Dlatego bardzo cię proszę, wykaż się resztkami swojej odwagi i pokaż, że nie można tak łatwo cię pokonać. Pokaż, że kochałeś Antonia, jak przyjaciela. - Ich spojrzenia się spotkały. Wymienili się zrozumieniem oraz załamaniem, próbując złapać trochę uczuć tego drugiego. Łukasiewicz miał rację. Zostanie okrzyknięty tchórzem, jak się nie zjawi. Musiał to zrobić dla Carriedo. Nie musiał, a chciał. 

          -Zaufam ci i się przełamię. Poradzimy sobie z tym razem. - Zielonooki się lekko uśmiechnął, przejeżdżając dłonią po mokrej od łez twarzy albinosa. Był bledszy, niż zazwyczaj. Jego ręce drżały i ledwo mówił. Zabawne, że dopiero dzień przed pogrzebem to wszystko uderzyło w niego tak mocno. O mało nie pchnęło do pójścia tam, gdzie już jutro będzie przyjaciel. Nie podda się. Przejdą przez to wspólnie. 

          -Nawet nie wiesz jak bardzo cieszę się z tego, że jesteś w stanie to zrobić. Dajesz mi nadzieję na to, że się pozbierasz i w końcu będzie dobrze. - Nie nadejdzie to prędko. Żałoba miała to do siebie, że często trwała długie miesiące, jak nie lata. Gilbert poczuł się minimalnie lżej i uwierzył, że będzie umiał sobie poradzić. Stanie jutro na tym cmentarzu. Zmierzy się ze swoim lękiem i sprawi, że będzie to miał za sobą. Cała ta historia będzie za nim i zacznie z Francisem od początku. 

          Tym razem bez Antonia. Widocznie jego pięć minut dobiegło końca. 

*** 12 marca *** 

          Zebrali się na cmentarzu, w tych przykrych okolicznościach. Wiele łez polało się podczas mszy w kościele, jak i dalej lały się w drodze do tego miejsca. Nie mogli nic poradzić na to, że Antonio był cudowną osobą i ciężko było po nim nie płakać. Zebrało się wielu bliskich z rodziny, przyjaciół, znajomych, współpracowników oraz dobrych uczniów Carriedo. Wszyscy ubolewali. Nie było osoby, która chociaż na moment by nie uroniła łzy. To był emocjonalny dzień, który każdy zakończy z zepsutym humorem. Dlaczego zawsze najwspanialsi ludzie muszą odejść do tamtego świata? 

          Rodzina przeżywała największy ból. Stracili ważną osobę, z którą byli ściśle związani od lat. Wiele zawdzięczali Carriedo. Poczynając od drobnego wsparcia w trudnej chwili, pomocy w odnalezieniu czegoś, a kończąc na tak ważnych rzeczach, jak odnalezienie siebie. W końcu Antonio był genialnym psychologiem. Mało kto był mu równy. 

          Do Afonso dotarło, że brata już nie było. Nie było drugiej takiej osoby, która mogłaby go wesprzeć i mieć tak ogromne pokłady cierpliwości. Był okropny i ich relacja upadała bardziej z każdym dniem od lat, jednak nadal byli rodzeństwem. Dalej byli rodziną i w głębi serca się kochali. Nie było już osoby, dzięki której w ogóle w ciągu dalszym żył. Nikt nie powie mu słowa pocieszenia, nie da ponownie pieniędzy, z nikim się nie pośmieje, nie popłacze nad własnym losem. Był sam. Zaprzepaścił szansę na poprawę relacji. A gdy zdał sobie sprawę o swoim błędzie, było za późno. 

          Relacja Lovino z Antoniem nie była kolorowa od początku. Wtedy wiele się kłócili i często bywało tak, że ogłaszali siebie wrogami. Nie chcieli siebie widzieć, dopóki nie pojawiło się silniejsze uczucie po kilku spokojniejszych incydentach. Długo próbowali powiedzieć sobie o tym uczuciu. Nawet gdy o nim wiedzieli, nadal mieli przed tym opory. Aż w końcu to się stało i zakończyło tragedią. Romano nie mógł uwierzyć, że stracił ukochanego tak łatwo. Nie wierzył w to, że stał nad jego grobem. Nie dowierzał. Uważał to za zły sen i głośno płakał, licząc na to, że tym sposobem wybudzi się z koszmaru. Jednak Carriedo nie żył. Nie miał swojej miłości. 

          Feliciano uważał Antonia za dobrego znajomego oraz przyjaciela rodziny. Ród Carriedo i Vargasów od wielu lat był ze sobą blisko. Nie wyobrażał sobie rozwiązywania większych problemów w dzieciństwie bez niego. Antonio był dla niego prawie jak brat, ale ze względu na jego relację z Lovino, nigdy go tak nie nazwał. Zawdzięczał mu wiele swoich sukcesów. Też po części mógł być mu wdzięczny za to, że udało mu się wyrwać z wysokiego stadium anoreksji. Gdyby nie on, pewnie byłby na jego miejscu. Teraz będzie musiał radzić sobie bez niego. 

          Feliks i Erizabeta nie mieli większego powiązania z Antoniem, poza tym, że za czasów lat dziecięcych czasami spotykali się na podwórku. Nie mieli wiele kontaktu, a w szkole rozmawiali ze sobą sporadycznie, lecz kiedy już dochodziło do interakcji, rozmawiali jak wspaniali przyjaciele, którzy rozumieją siebie bez słów. Z Carriedo każdy mógł się dogadać. Czy się chciało czy nie, trzeba przyznać, że to był cudowny facet. 

          Roderich wraz z Ludwigiem również nie mieli ogromnego kontaktu z Antoniem. Poza tym, że wiele lat temu często spędzali ze sobą czas i większość przypadków nie wspominali dobrze, to nie mieli super relacji. W pracy rozmawiali często, lecz nie były to długie i trwałe rozmowy. Jednak przez sam pryzmat tego, że byli ze sobą stosunkowo blisko i pracowali w jednym miejscu, a kilkanaście lat temu wychowywali się na tym samym podwórku, było im ciężko. Zarówno jak pozostali, byli w żałobie. 

          Francis stał. Stał i się patrzył, myśląc o swoim pierwszym spotkaniu z Antoniem, oficjalnym ogłoszeniu siebie nawzajem przyjaciółmi. Wspominał głupie akcje, kłótnie, wyjścia na miasto, nieszczęśliwe miłości, problemy w szkole. Czy nawet sam fakt, że jeszcze niedawno wyszli razem z Gilbertem do baru i doskonale się bawili. Czuł się tak, jakby zniknęła ważna część jego życia. Nigdy więcej nie usłyszy tego perlistego głosu na żywo. Nigdy więcej nie poczuje, że komuś na nim zależy. Nigdy więcej nie zobaczy się ze swoim najlepszym przyjacielem, dla którego był jak brat. 

          Gilbert był zaraz obok niego. Tępo wpatrywał się w trumnę spuszczoną w dół i myślał o dniach, których nie wykorzystał odpowiednio z Antoniem. Zamiast wspominać pozytywy, błagał o wybaczenie za wszystkie kłótnie oraz nieprzyjemne żarty, jakimi Carriedo mocno skrzywdził. Mimo tego, na myśl nasuwały się pozytywniejsze dni. Pierwsze spotkanie, pierwsze wspólne picie alkoholu, wyjścia do klubu czy podrywy losowych osób w liceum. To były takie wspomnienia, których nie chciało się zapomnieć za nic w świecie. Do końca życia będzie pamiętać o przyjacielu. Był cudowną osobą, jakiej nie należy zapomnieć. 

          I kiedy większość osób wyszła z cmentarza albo czekała na pozostałych przy bramie, Gilbert i Francis w spokoju stanęli nad tabliczką z napisem "Antonio Fernandez Carriedo. 1992 - 2020". 

          -Czy to naprawdę się dzieje? - Zapytał łamiącym się głosem Beilschmidt, ledwo stojąc na nogach. Było mu słabo. Jego myśli tego do siebie nie dopuszczały. Łudził się, że jak któregoś dnia pójdą do ich ulubionego baru z czasów nastoletnich lat, to Antonio będzie tam na nich czekać i zamówi im ich ulubione piwo. 

          -Niestety tak. Również nie mogę w to uwierzyć. - To było za dużo nawet dla Bonnefoya. Próbował wychodzić na silną psychicznie osobę, na której niełatwo jest zrobić wrażenie, lecz śmierć bliskich osób była od niego silniejsza. Gdyby nie to, że już pogodził się ze śmiercią Carriedo, pewnie dalej by płakał i prosił o zwrócenie mu przyjaciela. Oczywiście w ciągu dalszym łzy cisnęły mu się to oczu, ale nie aż tak. To był nowy początek. Zaczynali od nowa. - Jestem Francis. - Powiedział, zwracając się do Gilberta. 

          -Co ty robisz? - Zapytał niezrozumiale albinos, widząc, że blondyn wyciąga do niego rękę, jak na powitanie. 

          -Zaczynamy od nowa. Tym razem bez Antonia. Jestem Francis i miło mi znowu cię poznać. - Dla Beilschmidta to było absurdalne. Rozumiał, że był nowy start i od teraz nie będzie z nimi Carriedo, lecz nie sądził, że jest to powód do dosłownego poznania się na nowo. Jednak skoro to miało dać im spokój wewnętrzny i ułatwić pogodzenie się ze śmiercią bliskiej osoby, był gotowy to zrobić. 

          -Jestem Gilbert, mi również miło cię poznać. - Uśmiechnęli się do siebie i uścisnęli dłonie, jak wtedy wiele lat temu, gdy byli zaledwie dziećmi. Gdyby nie Antonio, nie znaliby się teraz. Tak wiele mu zawdzięczali. Mimowolnie spojrzeli na grób i lekko uśmiechnęli się pod nosem. Pora się z tym pogodzić. Był początek, a nie koniec. Carriedo pewnie byłby z nich zadowolony i z takiego postępowania. 

*** 

Ludzie, to się stało! W końcu jestem zadowolona z własnego rozdziału! Nawet nie wiecie jakie cudowne uczucie to jest. Już dawno go nie miałam. Naprawdę muszę wam przyznać, że jestem zadowolona z efektu końcowego i mam nadzieję, że myślicie tak samo. Jaka jest dokładnie wasza opinia? Coś byście zmienili? 

Co działo się w tym rozdziale? Lovino mocno ubolewa po Antoniu i nie możemy się temu dziwić. Jednak zadziwiające może być już to, że z tego powodu w zły sposób rozładowuje emocje. Feliciano znacznie przez niego ucierpi, a niedługo dojdzie jeszcze problem w postaci Ludwiga. Mówiąc o Antonio, moment jest pogrzebu strasznie we mnie uderzył. Nie wiem, czułam się tak ciężko w trakcie pisania tego. Na dodatek, Adam coraz bardziej szaleje i myślę, że zmierza to w okropną stronę. Wydarzenia na następny rozdział mam już zaplanowane i nie będzie lekko. Stanu Elizy łatwo możemy się domyślić, a jak ktoś nie wie co jej dolega, to w sumie się cieszę. Widocznie nie jestem aż tak oczywista. Feliciano i Ludwig prawie się ze sobą przespali i muszę wam przyznać, że jesteśmy bardzo blisko ich pierwszego razu. Niedziela zaledwie za tydzień! Nie zapominajmy o Marii o tym, co zaplanowała. Ona i Adam ciągle kłócą się o miano największego skurwiela w Panaceum. 

No więc to był ten rozdział! Mam nadzieję, że wam przypadł do gustu i w waszych oczach nie zaszalałam za bardzo z dramatami. Staram się dać moment na śmiech i uśmiechnięcie się, lecz przez to jaka jest fabuła, jest to delikatnie mówiąc niemożliwe. Postaram się, aby rozdział następny mimo ogromnego napływu dram, miał w sobie odrobinę komedii. Nawet jeżeli mam już zaplanowane wydarzenia. Powinno wyjść dobrze, a mam więcej czasu na napisanie tej części. 

Pogadajmy o świętach. Mam wrażenie, że jestem jedną z niewielu osób na Ziemi, która świąt szczerze nienawidzi. Wizja spotkania z rodziną, jak i ten cały świąteczny zamęt potrafi człowieka doprowadzić do strasznego stanu i ja właśnie w nim jestem. Przeraża mnie, że już we wtorek jest wigilia. Nie ma tego złego! Pewnie ludzie na wattpadzie będą sypać różnorakimi podarkami, tak samo jak ja. I przy okazji, to zbliżam się do drugiej rocznicy założenia tego konta. Minie chwila, a już będzie drugi stycznia. 

Mówiąc o prezencie, który dla was mam, raczej wam się spodoba. Jest z tym shipem, dzięki któremu przyszła większość moich czytelników, dlatego spodziewam się dobrego odbioru. Zgaduję, że wasze oczekiwania są skrajnie inne od tego, co faktycznie dla was mam i już czeka w wersjach roboczych. Macie jakieś domysły? 

To tyle w tym rozdziale! Liczę na pozytywne komentarze, jak i ewentualną krytykę. Rozdziały nie są idealne, ja to wiem. Do zobaczenia mam nadzieję,że już za tydzień! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro