[28] Koniec miłości
8954 słowa. Których wam o mało nie wstawiłam, bo ciągle zapominam, że dzisiaj czwartek.
*** 28 lutego ***
Przez napływ furii nie potrafił siebie kontrolować. Robił wszystko pod wpływem impulsu i nie było mowy o tym, aby zachować spokój i normalnie obgadać problem. Byli skłóceni, nie mieli zamiaru rozwiązywać czegokolwiek pokojowo. Feliks w amoku pakował swoje rzeczy, w myślach wyklinając cały wszechświat i osoby, które doprowadziły go do tego momentu. Winił siebie, Gilberta, ojca, cały świat. Nic nie dzieje się bez powodu, a jeśli świat dla niego zaplanował cierpienie, to miał dosyć takiego życia.
-Feliks, błagam, nie odchodź! W domu nie będziesz bezpieczny, ojciec zrobi ci tylko krzywdę! Obiecuję ci, że dobrze o ciebie zadbam i u mnie będziesz bezpieczny. Dlaczego mi to robisz? - Gilbert wystraszony wszedł do sypialni, zastając Łukasiewicza będącego w połowie pakowania jednej torby. Widok ten łamał mu serce. Nie mógł znieść świadomości, że jego chłopak wolał w bólu mieszkać u siebie, niż z zagwarantowaną opieką być u jego boku.
-Zamknij się! Nic nie wiesz. Ciągle tylko gadasz o tym jak to bardzo będę z tobą bezpieczny, a tutaj nie chodzi jedynie o moje bezpieczeństwo! Jesteś pierdolonym hipokrytą, skoro twierdzisz, że twoje dobro jest najważniejsze. Naprawdę sądzisz, że nie wiem po co ci tu jestem? - Beilschmidt był posądzany o coś, o czym nawet by nie pomyślał. Nie ma niczego złego w tym, że dwójka kochających się ludzi jest ze sobą blisko. Trudna sytuacja w życiu to inna sprawa.
-Dlaczego traktujesz mnie tak źle? Powtarzałem ci tyle razy, że jesteś dla mnie bardzo ważny i nie chcę twojej krzywdy. Co mam zrobić, żebyś został?! Kocham cię i nie pozwolę komukolwiek na skrzywdzenie cię. - Blondyn nie chciał dłużej wysłuchiwać sztucznych obietnic. Gdyby naprawdę Gilbert się z nim liczył, brałby jego zdanie pod uwagę. Zadbałby o niego na odległość. Wcześniej nie było z tym problemów.
-Nic więcej nie mów! Odchodzę od ciebie i mnie nie zatrzymasz. Lepiej nie pogarszaj sytuacji, bo dojdzie do zerwania. - Łukasiewicz nie chciał tego mówić. Nigdy by tego nie powiedział. Jednak przez złość w nim panującą nie myślał nad sensem swoich słów, które doprowadzały Beilschmidta do płaczu. Albinos schylił głowę, biorąc głęboki wdech. Nie mógł stracić ukochanego. Życie wtedy nie będzie miało zbyt wiele sensu.
-Proszę cię tylko o jedno...
-Ja również cię proszę o jedno! - To były jedne z nielicznych momentów, w których to Feliks był tym stanowczym, a Gilbert był gotowy schować swoją dumę, "upokorzyć" się, i pokazać, ile jedna osoba może dla niego znaczyć. Łukasiewicz budował jego świat, dał to dziwne szczęście, jakiego szukał od lat i pozostałe miłości nie potrafiły mu tego zagwarantować. Poczuł, że ma dla kogo się starać, a wraz z chwilą pojawienia się Adama, pokazywał, że nie jest kompletnie zniszczony.
-Nie wygłupiaj się i odłóż te walizki. - Beilschmidt reagował błyskawicznie, gdy widział, że blondyn sięga po następny bagaż. Pozwolenie na to będzie pewną przegraną. Złapał nadgarstki zielonookiego i spojrzał mu w oczy. Wzrok partnera był przepełniony wściekłością, smutkiem, poczuciem winy. Obydwoje byli za to odpowiedzialni. Łukasiewicz zdawał się wstydzić utrzymywania kontaktu wzrokowego. Nie dziwiło go to.
-Masz mnie zostawić w tej chwili. - Rzekł stanowczo blondyn.
-Pozwól mi wszystko wytłumaczyć. Jeżeli to nie będzie cię przekonywało, to nie będę dłużej cię trzymać u siebie. Możesz wracać do domu i nawet urwać kontakt, jak tak bardzo ci ze mną nie pasuje. - Beilschmidt nie chciał ująć tego tak ostro. Wiedział, że nie zabrzmiał za dobrze, a utwierdziło go w tym przykre spojrzenie zielonych oczu.
-Brzmisz tak, jakby ci nie zależało. - Skwitował krótko Feliks, wyrywając ręce z objęcia Gilberta. Obydwaj chcieli uniknąć rozstania, dalszych kłótni, cierpienia przez siebie nawzajem. Mieli być zgodną parą, która sobie pomaga w trudnych chwilach. Zamiast tego kłócili się z byle powodów oraz nie umieli zrozumieć. Niszczyli tę relację. Skazywali ją na porażkę. Niestety skutecznie. - Możesz mówić. - Pozwolenie Łukasiewicza ociekało brakiem zaufania.
Żalem do siebie samego. Pragnął przeprosić, lecz nie wiedział jak. Duma mu na to nie pozwalała.
-Wiem, że nie zrobiłem dobrze ze swoją wczorajszą reakcją. Po prostu się zdenerwowałem i niepotrzebnie pomyślałem, że chcesz mnie całkowicie zostawić. Poczułem się odepchnięty na drugi plan, a zawsze miałem nadzieję, że tego nie doznam. Rozumiem, że chcesz wrócić do siebie i tam zadbać o bliskich i nawiązać kontakt z ojcem. Mogę ci w tym pomóc. Tylko proszę, nie zostawiaj mnie w ten sposób. - Czerwone oczy zaszkliły się od nagłej obecności łez. Feliks poczuł ból Gilberta. Sam czuł się podobnie.
-Podaj mi jeden powód do zaufania ci i pozostania z tobą. Naprawdę nie jest łatwo zaufać po tym, jakie zrobiłeś mi wyrzuty. Nie czułem się komfortowo przez ciebie ze swoją decyzją, a przez cały czas twierdziłem, że robię dobrze. Próbowałem ci przekazać to spokojnie. - Powstrzymał się od kontynuowania odpowiedzi. Widział po białowłosym, że ma dość.
-Ponowne mówienie, że możesz na mnie polegać i cię obronię chyba nie ma sensu. - Odparł łamiącym się głosem albinos. Przetarł oczy dłonią, na dłuższą chwilę milknąc. Za bardzo bolało. Serce biło szybko, a uczucia były kruszone na drobne kawałeczki. Ciężko będzie to potem poskładać. - Dalej cię kocham i moje obietnice nadal są aktualne. Wszystko zależy od ciebie. - Nie mógł dłużej wytrzymać. Odwrócił się i podszedł do ściany, opierając się o nią głową i cicho zaczynając płakać. Poddał się. - Zostań przynajmniej, dopóki nie będzie wiadomo co z Antoniem...
Nie uzyskał odpowiedzi. Zaledwie poczuł, że Łukasiewicz przytulił go od tyłu i wtulił głowę w jego plecy. Blondyn głośno oddychał i wydawało mu się, że też płakał. Złapał jego dłoń i mocniej ją ścisnął, czując, że najpewniej Feliks mu wybaczył. Chociaż raczej nie było mu czego wybaczać. Zachował się źle, ale nie wyskakiwał od razu z wyprowadzką.
-Przepraszam, nie powinienem... Ja tylko chcę, żebyśmy byli szczęśliwi, a ukrywając się nic nie zdziałamy. - Albinos uśmiechnął się lekko, skierowując w stronę ukochanego. Tak jak przypuszczał, zielonooki płakał, lecz nie tak bardzo jak on. Złapał go za twarz, próbując uspokoić. Było to niewykonalnie, kiedy sam był w rozłamie emocjonalnym. - Zostanę z tobą do tego czasu, ale potem wracam do siebie.
-Dziękuję za to. Obiecuję, że do tego czasu doskonale o ciebie zadbam. I będziemy szczęśliwi. Ten czas musi być odpowiednio wykorzystany. - Zaczęli powoli kołysać się w swoich objęciach, nadal bez słów siebie przepraszając. Mieli za co. Zrozumieli siebie, swoje potrzeby, pragnienia, plany na przyszłość. Gilbert pragnął pomóc, a Feliks sobie poradzić. Problemy ich przerastały i nawet razem ledwo sobie z nimi radzili. Jednak jakoś wytrzymać trzeba. Razem jest odrobinę lżej.
***
Lovino nie mógł dłużej tego wytrzymać. Wszyscy chcieli mu pomóc, gdy tego nie potrzebował. Afonso przyczepił się niego i ciągle próbował zdziałać z nim coś na boku, kompletnie zapominając o zasadach moralności. A Antonio dalej się nie obudził. Leżał w szpitalu i ponoć lekarze próbowali go uratować. Właśnie widział, jak go ratowali. Nic nie robili. Płakał całymi dniami, rozmyślając nad tym czy jest sens bardziej się starać i wierzyć, że nie wszystko musi koniecznie źle się skończyć. Rozładowywał swoją złość na innych.
-Jestem wkurzony, rozumiesz?! Świat notorycznie mnie krzywdzi i twierdzi, że to takie w porządku. Nie mogę nacieszyć się miłością. Wszystko jest mi odbierane, a wy próbujecie żerować na moim nieszczęściu! - Nie wiedzieli co Romano mówi. Krzyczał o takich głupotach, o jakich nawet najśmielsze umysły by nie pomyślały. Feliciano nie sądził, że kiedykolwiek usłyszy takie słowa od własnego brata. Był oskarżany o cały ból z życia Lovino.
-Nie zmienia to faktu, że nie masz prawda rzucać takimi słowami do Feliciano! I do każdego innego zresztą też. Nikt tutaj nie jest winny, a skoro nie potrafisz zatrzymać przy sobie szczęścia, to nie nasz problem. My ci nic nie robimy. Nawet nie próbuj wyciągać brudów z przeszłości! - Ludwig nie mógł znieść zachowania Vargasa. Było żałosne, a próby zwalenia na Feliciano swoich win było uderzeniem poniżej pasa.
-Nie wypowiadaj się! Gówno wiesz na temat tej sytuacji, a zachowujesz się tak, jakbyś był ekspertem! Zawsze próbowałem zatrzymać swoje szczęście, ale musiało mi zostać odebrane. Feliciano mi wszystko zabrał. Mu się może ułożyć, a mi nie?! Los na pewno się na mnie uwziął! - To była zupełna bzdura. Nigdy nie faworyzowano jednego z nich. To, że ich życie toczyło się inaczej, nie było winą rudowłosego. Zielonooki mówił to praktycznie przez łzy. Krztusił się nimi. Wyklinał swoją słabość i siły wyższe, które układały plan na niego.
-Zastanów się co w ogóle mówisz. Przekazuję ci jedynie prawdę i nie ma sensu w koloryzowaniu jej albo zakłamywaniu. Feliciano nie jest ci nic winien. - Beilschmidt nie szczędził w brutalnych słowach. Prawda często raniła. Niestety wielu jej do siebie nie dopuszczało i uparcie trzymało własnych racji, które krzywdziły pozostałych. W tym przypadku, złotooki był głównym poszkodowanym przez brata.
-Proszę, zastanów się co mówisz, Lovi. Nigdy nie próbowałem cię skrzywdzić lub odebrać to, co należało do ciebie. Zawsze życzyłem ci powiedzenia i nie pragnąłem wobec ciebie złych rzeczy. - Młodszy Vargas niepewnie zabrał głos, próbując podejść do rodzeństwa. Robiło mu się słabo na myśl o rozmowie z Romano. Jego obecne zachowanie było niepokojące. Szatyn spojrzał na niego zdziwiony, co chwilę zerkając na Ludwiga.
-Nie podchodź do mnie. Już wystarczająco wiele zrobiłeś. - Powiedział panicznie, odsuwając się przez falę nerwów. Uspokajający uśmiech rudowłosego bardziej go denerwował. Miał wrażenie, że to zaledwie sztuczne próby udzielenia pomocy, by niedługo znowu było jak dawniej. Antonio wróci, a Feliciano ponownie przejdzie do zabierania mu okazji do wykazania się. Wiecznie ten "lepszy".
Okłamywał siebie samego. Feliciano nigdy nie był nader niego wywyższany.
-Próbuję ci pomóc. Wiem, jak bardzo ciężki jest dla ciebie ten czas, dlatego pragnę zaoferować tobie pomoc. Jesteśmy zgodnym rodzeństwem, nie możesz temu zaprzeczyć. - Rudzielec powiększył swój uśmiech, pewnie łapiąc zielonookiego za dłoń. Lecz została ona prędko wyrwana i mógł zapomnieć o upragnionej, braterskiej bliskości. Czyżby ta relacja była stracona? - Nie odpychaj mnie...
-Zostaw mnie w tej chwili! Idź do swojego ukochanego i bądźcie razem szczęśliwi! Mną się nie przejmujcie, umiem sobie sam poradzić. - Feliciano nie odpuszczał. Obrał sobie za cel pomaganie Lovino i będzie się tego uparcie trzymał! Od tego jest rodzeństwo. Poszedł za bratem, jednak nagle nastąpiło to, czego nigdy by się nie spodziewał. - Kurwa, powiedziałem, że masz mnie zostawić! - Niespodziewany ból pojawił się na twarzy Vargasa, wydobywając z jego gardła krzyk.
-Feliciano! - Ludwig momentalnie znalazł się przy partnerze, kucając przy nim na podłodze. Vargas został uderzony w twarz. Nie było to delikatne uderzenie, które łatwo można wybaczyć. Zrozumiał, że nie może tak łatwo polegać na własnym bracie. Może naprawdę powinien się wycofać. Smutno złapał się w zraniony policzek, niepewnie zerkając na ukochanego. Nie potrafił pojąć tego ruchu. Romano krzywdził z taką łatwością? - Do końca cię popierdoliło?!
-Mógł się do mnie nie zbliżać i pozwolić mi na bycie samemu. - Romano nie widział winy w swoim zachowaniu. Może trochę, ale nie na tyle, żeby padać na podłogę i prosić brata o wybaczenie. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem złotookiego. Coś się w nim złamało. Widział to cierpienie, zaskoczenie, pragnienie podarowania dobra światu. Bliskim osobom. Blondyn pomógł wstać rudowłosemu i zanim cokolwiek dodał, nie było ich w pokoju. Został sam, tak jak oczekiwał.
-Nie spodziewałem się tego... Nie chciałem dla niego źle! - Feliciano bronił się ze wszystkich sił, choć nie było to konieczne. Ludwig był po jego stronie.
-Rozumiem to, nie mam zamiaru cię winić. Wiesz, że zawsze będę po twojej stronie. - Długo nie mógł tego zapewnić. Jednak sprawiało to, że Vargasowi było lepiej z samym sobą, więc nie przestawał. Wierzył, że lada moment, a udawane uczucie stanie się prawdziwe. Był bliski tego. Lecz czy nie będzie za późno, gdy zorientuje się o swojej miłości? Pewnie tak nie będzie. Jest wystarczająco blisko odkrycia prawdy o swym uczuciu.
***
Dzieci były odpowiedzialnością, na którą nie wszyscy byli gotowi. Na przykład taki Roderich. Uchodził za odpowiedzialnego mężczyznę, który wie czego chce od życia i potrafi sobie poradzić w trudnych sytuacjach. Jednak prawda była taka, że trudno mu było znaleźć rozwiązanie dla prostych sytuacji, jakie nie potrzebują zbytniego wysiłku rozumu. Potomstwo może go przerosnąć. Faktycznie, odpowiedzialny był, ale dzieci potrzebują czasu, cierpliwości, uwagi. Nie miał na to czasu.
-Cieszysz się, że będziemy pomagać mojej siostrze w opiece nad jej córką? - Edelstein był zawiedziony, że przez kilka godzin będzie niańką. To była ostatnia rzecz jakiej chciał tego dnia, a miał przecież kończyć swoją następną kompozycję. Pojawiły się nawet plany, aby wysłać poprzednie utwory do wytwórni muzycznej. Erizabeta jedynie stwierdziła, że może to zrobić jutro i dzisiaj ma jej pomóc w zajmowaniu się siostrzenicą.
-Tak, niezmiernie zadowolony. - Odpowiedzieć szatyna ociekała sarkazmem, który doskonale był wyczuwalny przez Elizę. Dziewczyna westchnęła i wróciła do oglądania innych samochodów na drodze. Zawodził ją fakt, że partner podchodził tak niechętnie do zajmowania się dzieckiem. Ibolya zapewniała, że Aloé nie jest problematycznym dzieckiem, więc kłopotów z nią nie będzie.
-Mógłbyś chociaż udawać, że akceptujesz taki sposób na spędzenie dnia. Rozumiem, że miałeś inne plany, ale sama sobie nie poradzę w zajęciu się małym dzieckiem. Aloé jest naprawdę słodka i pewnie ją polubisz! - Roderich pozostawał niewzruszony. Tylko prowadził samochód ze wskazówkami nawigacji i czasami przytakiwał na słowa partnerki. - Wiesz, że Ibolya jest dla mnie praktycznie jak rodzona siostra i nie mogę jej zawieść. - Hedervary posmutniała i zaczęła bardziej kwestionować sens ewentualnego rozwijania związku.
-A dlaczego nie może nią zająć się ktoś inny? Pewnie są inne osoby, który by się nadawały. - Problem tkwił w tym, że takich osób nie było.
-Ibolya musiała pojechać do mamy do szpitala. Za to jej mąż ciągle siedzi w pracy i rzadko przejmuje się losem córki. Aloé dziadka nie ma, a moi rodzice są zajęci własnym życiem codziennym. Tata pracuje w domu, a mama dla sąsiadek jest typową kurą domową. Choć momentami ma więcej władzy od ojca. - Odpowiedź była wyczerpująca. Edelstein skinął głową, skręcając w następną uliczkę, gdzie o mało jakiś samochód w nich nie uderzył. Miał już dość wypadków samochodowych na następny miesiąc.
-No dobrze, pomogę ci w tym. Nie mam innego wyjścia. - Szatyn uśmiechnął się do ukochanej, łapiąc ją za rękę. Oczywiste było, że potrzebowała wsparcia w takim obowiązku, a zajmowanie się dzieckiem nie jest zabawą. Szczególnie takim małym, które nadal siedzi w kołysce. - Wybacz za moje początkowe niechęci. Powoli zaczyna mi przechodzić.
-Nic nie szkodzi, przecież nie mogę zmusić cię do cieszenia się z opiekowania dzieckiem. To nie jest łatwa robota, a pełna straconych nerwów. Mimo tego, i tak się cieszę, że w końcu się zgadzasz! - Erizabeta nie ukrywała faktu, że radość ją rozpierała. Może jednak nie będzie tak źle za kilka lat, kiedy sama okaże się być ciężarną. To dopiero będzie zdziwienie!
-Na pewno nie będzie źle? Wiesz, że zawsze obawiam się opieki nad dziećmi. Brak mi do nich cierpliwości. - Co nie zmieniało faktu, że i tak je lubił. Akurat dzieci były takim zjawiskiem w jego życiu, o którym nie wiedział co ma myśleć. Wszystko zależało od wieku oraz charakteru. Skoro Eliza zapewniała, że Aloé nie jest problematyczna, to pewnie tak jest. Hedervary go nie okłamywała.
-Obiecuję ci, że pokochasz to dziecko, jak swoje własne! Autentycznie, to jest anioł. Oh, jesteśmy na miejscu! - Edelstein z widocznym strachem w oczach spojrzał na niewielki domek jednorodzinny. W jednym z okiem już stała Ibolya, a dostrzegając ich szeroko się uśmiechnęła i do nich pobiegła. Zaparkował w bezpiecznym miejscu i razem z Erizabetą wyszli z pojazdu, kierując się do bramy.
-Miło was widzieć! A teraz szybko wchodźcie, bo zaraz córka zacznie panikować. - Cała trójka udała się do mieszkania, gdzie znajdował się punkt zainteresowania Rodericha. Aż sam się dziwił, że jakieś dziecko i opieka nad nim mogła go zaintrygować do tego stopnia. Nawet mu się przypomniało, jak bracia się z niego śmiali, że będzie opiekunką do dzieciaków.
Zgadywał, że tamten pokoik był sypialnią dziewczynki. Niepewnie do niego wszedł i jak podejrzewał, zauważył tam kołyskę z dzieckiem. Serce mu szybciej zabiło z nerwów. Nie był zwyczajny do zajmowania się tak młodymi osobami. Nieśmiało zaczął podchodzić do łóżeczka, w końcu zerkając na niemowlę. Myślał, że zareaguje bardziej absurdalnie. Lecz widok śpiącej córki siostry Elizy go rozczulił i wywołał uśmiech na twarzy. Z trudem powstrzymywał się od wzięcia jej na ręce. Wtedy by ją obudził.
-Zobacz, jak się rozgościł. Żeby ci zaraz dziecka nie zabrał! - Eliza roześmiana weszła do pokoju, a dostrzegając Edelsteina zafascynowanego dzieckiem, nie mogła trzymać swojego pisku ekscytacji na wodzy. To było za słodkie! Ibolya również się zaśmiała, podchodząc do partnera rodzeństwa. Roderich wydawał się jej ciekawą personą. Chciała go bliżej poznać.
-Przepraszam za kłopot. - Odpowiedział szatyn, nie do końca wiedząc co ma powiedzieć. Obydwie kobiety się zaśmiały i spojrzały na siebie, stwierdzając, że Roderich jest strasznie uroczą, idiotyczną osobą pełną głupoty.
-Nie robisz kłopotów. Przyszedłeś tutaj właśnie po to, aby jeden okiełznać. - Powiedziała czarnowłosa, podchodząc do mężczyzny. Kątem oka zajrzała do córki, ale widząc, że ta spokojnie śpi, postanowiła jej nie przeszkadzać. - Pamiętaj, że to dalej małe dziecko, więc nie denerwuj się za bardzo. W razie problemów wołał Elizę. Ona jest bardziej doświadczona w zajmowaniu się dziećmi. - Edelstein przytaknął i wrócił do mimowolnego obserwowania Aloé. Nawet nie zwrócił uwagi, jak siostra Erizabety wyszła z domu i został tutaj jedynie z ukochaną.
-Jak tak bardzo ci się podoba, to możemy sobie zrobić jedno. - Rzekła żartobliwie zielonooka, podchodząc do partnera. Ten westchnął z dezaprobatą, nie chcąc tego tematu poruszać ponownie. Momentami miał wrażenie, że wszyscy robią to specjalnie, byle zachęcić go do założenia własnej rodziny. To nie był dobry czas i miejsce. Jeszcze na długo.
-Nie, dzięki.
*** 1 marca ***
Problemy w związku były smutną codziennością, z którą uparcie próbowało się walczyć. Lecz niestety rzadko kiedy osiągało się sukcesy, przez co problemy się rozrastały i wręcz niemożliwe było zwalczenie niektórych. Ludwig nienawidził swojego kłamstwa. Z jednej strony dawało mu ono wiele korzyści i nie miał nic przeciwko kontynuowaniu tego, a z drugiej ledwo sobie radził i marzył o tym, żeby to zakończyć. Pomoc przyszła od najmniej oczekiwanej osoby. A i tak nie powiedział jej wszystkiego. Właśnie tego, że to kłamstwo.
-I tak mniej więcej prezentuje się cała sytuacja. - Dokończył Beilschmidt, z trudem opierając się o chłodną ścianę. Na myśl o swoich problemach z Vargasem chciało mu się płakać. Feliks kiwnął głową w odpowiedzi, nadal się dziwiąc, że związek jest bliskiego przyjaciela może być taki przykry. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Jego mina przedstawiała brak pomysłu na pomoc. Widocznie do tego jest potrzebna wena.
-Myślę, że powinniście sobie wszystko wytłumaczyć ponownie. Dla Feliciano naprawdę niezrozumiałe jest, że ktoś sobie nie radzi tak dobrze z miłością, jak on. Wasza relacja polega na kontraście. On jest nieuleczalnym romantykiem, któremu tylko flirty w głowie. Z kolei ty jesteś bardziej poważny w swoich uczuciach i nie należysz do wylewnych osób. Dlatego też z trudem przychodzi ci związek. Musicie to sobie wytłumaczyć porządnie, a nie przy kawce w kawiarni. - Powtarzanie w kółko pewnych rzeczy było dla Łukasiewicza odpowiednią drogą do osiągnięcia porozumienia. Gilbert cały czas mu powtarzał, że będzie dobrze i teraz naprawdę robią wszystko, aby tak było.
-Rozmawiałem z nim o tym tyle razy i wydaje mi się, że dalej tego nie zrozumie. To znaczy, od tego zagrania mu kompozycji w szkole wydaje się być bardziej wyrozumiały wobec mnie, lecz to nadal nie to. Znudzę go ciągle wałkując ten temat. - To nie miało znaczenia. Jak pragnął dobroci w związku, to najpierw musi cierpieć. Nie ma nic za darmo.
-Naprawdę sądzisz, że milczeniem cokolwiek zdziałasz? Tutaj chodzi o twoją miłość do osoby, która ponoć jest dla ciebie najważniejsza na świecie! Pokaż, że te słowa nie są puste i faktycznie kochasz Feliciano! Kiedy mu dosadnie przekażesz, że pewne rzeczy są dla ciebie problemem, to w końcu zrozumie i będziecie szczęśliwi. - Zielonooki miał wrażenie, że jeszcze czegoś nie wie. W historii blondyna było parę nieścisłości, a pewne fakty były stale przekręcane. - No chyba, że jest rzecz, o której nie wiem i zmieni bieg całej rozmowy.
-Powiedziałem ci o wszystkim, o czym możesz wiedzieć. Feliciano i tak pewnie spowiada ci się z większości naszego związku, więc nie widzę sensu w mówieniu jeszcze więcej. - Może Vargas czasami mówił za wiele, aczkolwiek nie były to rzeczy przydatne do poprawienia relacji. Setna historia o wyjściu do parku albo zjedzeniu pysznej pizzy na mieście nie była interesująca. Takie szczegóły są nieistotne.
-Nie mówiąc mi wszystkiego nie licz na dokładną pomoc. Ja ci powiedziałem, co masz znowu zrobić. Nie jestem specjalistą, jednak takie rozwiązanie wydaje mi się najbardziej logiczne. Feliciano jest tym typem człowieka, któremu trzeba wiele razy powtarzać, a może za tysięcznym zrozumie. - Beilschmidt zamilkł. Już nie wiedział co ma w końcu zrobić.
-A jak się wziąć za jego anoreksję? Trochę się poprawiło i łatwiej jest nazywać to zwykłym wychudzeniem, ale nadal są problemy z uwolnieniem go od tego. Uparł się i często dalej nie je. - Łukasiewicz doskonale znał się z tym kłopotem. Przecież Vargas jest jego przyjacielem, a Vargas bez problemów nie jest Vargasem. Przykre, że akurat takie coś padło na Feliciano.
-Chodzi do tego dietetyka, prawda?
-Ciągle chodzi na wizyty i mam wrażenie, że niedługo rozłożą nad nim ręce i będą kazali iść z tym do szpitala. - Zielonooki niemrawo się zaśmiał. Akurat ten problem dotyczył ich obu. Był zmuszony tutaj milczeć, gdyż problemy z odżywianiem przyjaciela były nawet dla niego za trudne.
-W tym ci nie pomogę. Też nadal próbuję przekonać Feliciano do leczenia się, takiego porządnego. Jednak on dalej twierdzi, że ma to pod kontrolą i nie potrzebuje mocnej, profesjonalnej pomocy. Nie wszystko jest łatwe. Nie tylko ty masz problemy w związku, również mam w nim problemy. - Blondyn zainteresował się. Jednak odpuścił sobie pytanie o szczegóły. Widział po Feliksie, że mówienie o swoich zmartwieniach z Gilbertem to ostatnia rzecz, jakiej obecnie chce. Domyślał się trochę o co chodzi. Był w domu podczas ich sprzeczki. Wiele było słychać.
-Nie będę wnikał.
-Nawet lepiej, to nie twój interes.
-Mam tylko nadzieję, że nie będzie u was wielkich problemów. I tak pewnie wystarczająco męczysz się z ojcem, a szkoda by było, gdyby jeszcze Gilbert zaczął coś psuć. Nie będzie źle. Nie powinno. - Łukasiewicz dziwnie czuł się z tym, że ten Ludwig dawał mu rady i życzył szczęścia. To było do niego niepodobne, ale z drugiej strony, również do niego nie pasowało, by pomagał Beilschmidtowi w związku. Robił to głównie dla Feliciano.
Co nie zmieniało faktu, że było mu całkiem miło.
***
-Nie będę czegokolwiek jadł, rozumiesz?! Nie będę w siebie wpychał, kiedy nie jestem głodny i jedzenie jest ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał. - Ludwig tracił nerwy do tego chłopaka. Za namową Feliksa do niego poszedł i postanowił miło spędzić czas. Jednak Vargas miał inne plany. Na początku było przyjemnie, lecz wraz z momentem przyjścia pory obiadowej atmosfera stała się ciężka, dziwna, zapowiadająca kłótnię. Spodziewał się głośniejszej dyskusji.
-Proszę cię, nie rób problemów! Zjedz chociaż trochę i nie zachowuj się jak dziecko. Za chwilę będziesz pełnoletni i nie przynależy ci zachowywanie się, niczym rozwydrzony bachor. - Rudowłosy czuł się obrażony przez te słowa, ale stwierdzenie Beilschmidta było przykrą prawdą. Jego zachowanie było żałosne i bez problemu można było go porównać do dziecka z przedszkola. Takie są najgorsze.
-Zrozum, że nie mam na to ochoty. Nie jest ze mną źle, jak było przedtem. Jeżeli czasami sobie odpuszczę posiłek, to do tragedii nie dojdzie. - Okazywało się, że na tym etapie życia w takim stanie każda, nawet najmniejsza dawka jedzenia się liczyła. Jedno odpuszczenie sobie posiłku, a może potem takie zachowanie powielać i znowu doprowadzić siebie do krytycznego stanu, o mało nie lądując w szpitalu. Czuł się, jak pod opieką prawdziwych lekarzy. Ludwig idealnie się do nich nadawał swoim zachowaniem.
-Nikogo nie interesuje, że nie masz ochoty. Tutaj chodzi o twoje dobro i powinieneś jeść. Chociaż trochę, nie wymagam za wiele. - Momentami blondyn bardziej czuł się jak skończony rodzic, niż partner wyjątkowo problematycznej osoby. Największy problem tkwił w tym, że Feliciano nie potrafił zrozumieć prostych faktów. Gdyby nie jego niechęć do zrozumienia cudzej troski, nie musieliby teraz się kłócić. Właśnie to łączyło go z Lovino.
-Możesz próbować mnie zrozumieć? Postaw się w mojej sytuacji. - Takie rzeczy były praktycznie niemożliwe dla osoby w pełni zdrowej. Ludwig zamyślił się, odkładając talerz z jedzeniem na bok. Próbował wymyślić jakiś błyskotliwy sposób na przekonanie Vargasa do jedzenia. Przekupienie go seksem będzie wbrew jego kręgosłupowi moralnemu, więc odpada. Z kolei zwykłe pocałunki nie są zbyt przekonujące. - Myślisz, że nawet najgorsza osoba może kiedyś stać się dobrą? W sensie, nie jestem teraz najlepszym przykładem dla innym, a chciałbym.
-Wszystko zależy od twoich starań. Na razie jedynie narzekasz i się buntujesz. - Beilschmidta dziwiło to pytanie. Nie spodziewał się go, a nie sądził, by rudowłosemu tak mocno zależało na świeceniu odpowiednim przykładem. Okazywało się, że nie wiedział o nim jeszcze wielu rzeczy. - Najpierw musisz się ogarnąć, wyleczyć. Raczej wolisz być przykładem dla ludzi zdrowych, a nie zakompleksionych nastolatków, którzy nie znają podstaw zdrowej diety.
-Wiem, że początkowo muszę się wyleczyć. Jednak zrozum, że to nie jest takie łatwe. Do odpowiedniej postury ciała mi bardzo daleko i jestem tego świadomy. I tak pewnie nigdy nie będę miał dobrej wagi. Wiecznie miałem jakieś problemy z odżywianiem. - Na myśl przychodziły lata dzieciństwa, kiedy to miał nadwagę. Ciężko mu się z tym żyło i czuł się cholernie głupio, gdy o tym myślał. Niczym nie przypominał siebie sprzed lat.
-Nie myśl o tym teraz. Przeskakiwanie z jednego problemu na drugi może jest u ciebie codziennością, ale jestem tutaj, żeby ci z tym pomóc. Nawet jeżeli z nadwagi przeszedłeś w wychudzenie przez te kilka lat, to nie znaczy, że całe życie będziesz się męczył. - Ludwig nie czuł się zbyt pewnie w roli pocieszyciela. Starał się mówić samą prawdę, która by rozweseliła Feliciano i sprawiłaby, że jego dzień będzie lepszy. Jego celem życiowym było uszczęśliwienie ukochanego.
-Ale powiedz mi, czy jest szansa na to, abym kiedykolwiek był zdrowy? Patrząc na mój zapał, chęci, obecny stan. - Patrząc na to mogło być ciężko. Beilschmidt naprawdę nie chciał dołować bardziej Vargasa, a widział po nim, że jest z nim źle i ostatnimi dniami nie przechodzi najpiękniejszego etapu w życiu.
-Jak się postarasz, to oczywiście, że jest na to szansa. - Skwitował szybko blondyn, wstając od stołu i chcąc na chwilę pójść do łazienki. Poza tym, wypadałoby przekazać Veronice, że syn ponownie nie chce jeść i się w tym temacie kłóci. Zastanawiające było, że matka Feliciano nadal potrafiła podchodzić do tego tematu z taką lekkością. Wręcz lekceważyła problem.
-Kocham cię! - Krzyknął radośnie rudzielec, odzyskując część swoich dawnych nadziei. Może naprawdę nie wszystko było stracone, a trochę cierpliwości oraz determinacji sprawi, że będzie z nim lepiej. Pragnął całym sobą, by w końcu być zdrowym i z uśmiechem na ustach kroczyć przez życie, wśród ukochanych osób, na których pokładał nadzieje.
-Tak, również cię kocham. - Dopiero teraz Ludwig zauważył, że rzadko kiedy to on pierwszy mówi takie wyznania. Było prawdopodobieństwo, że taka "pierdoła" również miała znaczenie dla Feliciano i skoro nie mówił tego, to nie kocha go na poważnie. Na całe szczęście, Vargas nie zdawał się przejmować jego speszeniem.
***
-Ostatnio dziwnie się czuję. Mam mdłości, głowa mnie nieco boli, jestem dziwnie senna. Nie wiem czy to przez pogodę, czy po prostu jestem chora. Myślę, że po prostu jestem przeziębiona. Wiesz, od niedawna mam też katar i chrypę. - Erizabeta stawiała sobie różnorakie hipotezy, które były bardziej oraz mniej prawdopodobne. Roderichowi dziwnie się ich słuchało. Coraz dziwniejsze tezy partnerki przyprawiały go o niezręczność. Nie chciało mu się wierzyć, że jest aż tak źle.
-Nie lepiej jest ci pójść do lekarza? Myślę, że tam odpowiednio stwierdzą, co może ci dolegać. Lepiej sprawdzić teraz, niż czekać z tym do ostatniej chwili. - Logicznie myśląca osoba właśnie tak by postąpiła, lecz Eliza miała pewny niesmak do lekarzy. Sama nie wiedziała dlaczego, jednak wolała nie pokładać swojego życia na nich. Jedynie w ostateczności, gdy jej życie naprawdę będzie zagrożone.
-Nie pójdę do lekarzy, bo ich nie lubię. Doskonale o tym wiesz. Umiem sama sobie poradzić. Niedługo pewnie przejdzie i po prostu za bardzo dramatyzuję. Zapewne to tylko jakieś przejściowe osłabienie organizmu. - Dalsze oszukiwanie siebie mogło być niebezpieczne. Edelstein strasznie zaczynał się niepokoić, a dobro Hedervary było dla niego niezwykle ważne. Postanowił zadać troszkę więcej pytań.
-Jak długo czujesz się w ten sposób? - Zapytał na starcie, patrząc w oczy parterki. Wyczuwał każde jej kłamstwo, jak i większe zastanowienie.
-Myślę, że od niecałego tygodnia. Pięć dni, nie więcej. - Przytaknął na odpowiedź, myśląc nad następnymi pytaniami.
-Opisz mi dokładnie swoje samopoczucie i jak bardzo twoje zachowanie uległo zmianie.
-No więc, czasami mam mdłości, jestem słabsza, bardziej senna, trudniej jest mi się skupić, wszyscy mi mówią, że jestem cholernie drażliwa i przy okazji Feliks i Feliciano sugerują mi głupoty, przez co zdaje się być również agresywniejsza. - Na pierwszy rzut oka żadna nowość. Jednakże, Roderich znał ukochaną na tyle dobrze, że potrafił stwierdzić pewne rzeczy momentalnie. Faktycznie, po dłuższym zastanowieniu się Eliza była minimalnie inna.
-Nie wiem co to może być. Radzę ci naprawdę udać się do lekarza, jeżeli to zachowanie jest dla ciebie bardzo niepokojące. Na twoim miejscu bym nie zwlekał. Im szybciej, tym lepiej. - Z tyłu szatyn miał myśl, co to może być. Albo znowu otoczenie nagadało mu głupot i był przewrażliwiony. Było to prawdopodobne, a teraz tym bardziej łatwo innym było mu nagadać nieprawdopodobnych rzeczy, gdy był ledwo podatny na odróżnianie prawdy od plotek.
-Myślisz, że to przeżyję? - Zapytała Erizabeta, z nieodpowiednim uśmiechem do zadanego pytania. Takich rzeczy nie powinno się poruszać! Po Roderichu aż przeszły dreszcze.
-Mam ogromną nadzieję, że tak. Raczej nic poważnego ci nie dolega. - Edelstein nawet bardziej zaczynał się bać. Cokolwiek mu się teraz powie, to jak głupi weźmie do siebie i będzie rozważać przez kilka następnych dni. - Lepiej nie poruszajmy tego tematu, bardzo proszę. Myślmy o pozytywach, a nie o tym co może ci dolegać. Gdyż na pewno nic złego. - I to nie było coś złego, lecz skąd mieli to wiedzieć?
-Już tak nie panikuj, nic złego mi nie dolega. Jesteś cholernie uroczy, gdy się denerwujesz! - Dziewczyna szybko znalazła się przy ukochanym i mocno go przytulała, ofiarując w tym czasie wiele swojej miłości oraz sympatii. Roderich naprawdę nie wiedział co ma o tym myśleć. Pozostawało mieć nadzieję, że nie będzie tak źle, a kiedy zaczną w to wierzyć, to stanie się prawdą. Odwzajemnił uścisk od zielonookiej, próbując zapomnieć o rozmowie sprzed chwili. Starał się uznać ją za niepotrzebną. W końcu mało wnosi do ich żyć, prawda? Czy może jednak nie?
***
Gilbert nienawidził szpitali. Kojarzyły mu się źle od kiedy był małym dzieckiem. Takiego nastawienia nie poprawiało to, że w szpitalach odchodziło najwięcej jego bliskich. Krzywdziła go świadomość, że Antonio może być następny. Kiedy Francis bez problemu przychodził do przyjaciela i był gotowy przy nim siedzieć z nadzieją, że za chwilę się obudzi, to on miał opór przed pojawianiem się tutaj. Nawet w towarzystwie innych. Jednak Feliksowi udało się go przekonać.
-Denerwuję się. Mam wrażenie, że coś złego się wydarzy. - Powiedział niepewnie Beilschmidt, łapiąc dłoń Łukasiewicza i mocno ją ściskając. Jego serce biło w zatrważającym tempie, a w głowie pojawiały się różnorakie teorie o tym, że go wygonią, później Carriedo będzie miał do niego urazę za coś. To nie mogło się stać. Takie myśli były efektem nadmiernego martwienia się.
-Przecież nic złego się nie stanie. Postaraj się uspokoić i pomyśleć o tym, że lekarze próbują wszystkimi siłami przywrócić Antonia do przytomności. Negatywne nastawienie jeszcze nikomu nie pomogło. - Blondyn posłał uśmiech do albinosa, czując nawet na sobie jego dreszcze. Gdyby zbliżył się chociaż odrobinę, z łatwością by usłyszał szybkie bicie serca. Przerażało go to. W głębi serca wiedział, że szanse na życie Carriedo są znikome, lecz nie może wyskoczyć z takimi słowami tak po prostu.
-Uwierz mi, że próbuję myśleć pozytywnie, ale nie wychodzi. Pewnie tobie również nie byłoby łatwo, gdyby Feliciano lub Erizabeta wylądowali w tym miejscu i byliby bliscy śmierci. - Feliks nie chciał o tym słuchać. Wizja straty przyjaciela była okropna i w tym Gilberta rozumiał. Jednak wiecznie nastawianie się źle też nie sprawi, że szansa szczęśliwego zakończenia się zwiększy. Los jest kurwą. Zawsze robi na odwrót, niż by się chciało.
Bez słowa poszli do sali, w której leżał Hiszpan. Beilschmidt zblakł przed wejściem, co chwilę patrząc na drzwi, a to na Łukasiewicza. Zielone oczy nie działały tym razem na niego uspokajająco. Czuł się tak, jakby go dosłownie zmuszano do zobaczenia nieprzytomnego Antonia. Lecz sam zdecydował, nie mógł się wycofać. Teoretycznie mógł, ale wtedy wyszedłby na tchórza.
-Gotowy?
-Innej opcji nie mam. - Pewnie rozchylił wejście do sali. Czuł na sobie pilny wzrok ukochanego. Pilnował go i był w stanie momentalnie otoczyć swoim ciepłem, gdy emocjonalnie pęknie. Chwile tego typu nie należały do prostych w życiu. Ze strachem spojrzał na łóżko, otoczone białą pościelą. Pod nią leżał Carriedo, prawie jak nieżywy. Jakby nie wiedział co mu dolega, to pewnie by stwierdził, że ma wyjątkowo spokojny sen, jak na siebie. - Dobry Boże...
-Dasz radę sam, czy przynieść ci może wody? - Blondyn stanął z tyłu albinosa, obserwując, jak ten siada na krześle. Prawie z niego spadł. Ręce mu się trzęsły, wzrok nie wiedział gdzie krążyć, aż trudno było go skupić na przyjacielu. To nie mógł być Antonio. Nadal nie dopuszczał do świadomości, że to właśnie on. Carriedo został potrącony przez samochód. Jego przyjaciel umierał.
-Możesz przynieść, zaczekam. - Feliks nie był pewny zostawiania Gilberta samemu sobie, lecz do zbiornika z wodą nie miał daleko. Zrobi to prędko i jeszcze szybciej wróci. Nie zwlekał z przyniesieniem wody. Zanim się Beilschmidt obejrzał, nie było go w pomieszczeniu. Albinos tępo patrzył na Hiszpana, próbując cokolwiek wyczytać z tego twarzy. Niepewnie podniósł kołdrę, a widząc liczne siniaki na ciele zrobiło mu się słabiej. Nie spodziewał się tego widoku.
Antonio był nienaturalnie blady, jego oddychanie było wspomagane przez maszyny. Szum tego wszystkiego stawał się wkurzający po momencie.
-Przepraszam za wszystko. - Zaczął Gilbert, łapiąc rękę mężczyzny. Czuł, że jest to czas na pożegnania. - Przepraszam za wszystkie kłótnie, robienie ci krzywdy w przeszłości. Nasza relacja nie zawsze była kolorowa. Żałuję chwil, w których sobie żartowałem, że nigdy nie spełnisz marzeń oraz jesteś przegrywem życiowym, mimo że widziałem jak bardzo cię to krzywdzi. Nigdy nie miałem tego na myśli naprawdę. Wybacz mi za to, że wiele razy nie stawałem po twojej stronie i działałem przeciw tobie. Nie wiem co miałem wtedy w głowie. - Ich przyjaźń była w wielu ciemnych barwach. Nie była idealna, wręcz krzywdząca. Lecz nie mieli kiedyś nikogo innego, poza sobą. Łzy spłynęły mu po twarzy po przypomnieniu sobie tamtych dni.
Nawet nie usłyszał, jak Feliks z powrotem wszedł do sali.
-I przede wszystkim, zasługujesz na przeprosiny za jedną rzecz. Przepraszam, że o ciebie lepiej nie zadbałem. Może gdybym odpędził cię od nocnego wychodzenia z domu, teraz by cię tutaj nie było. - Poczuł blokadę w gardle. Był słaby, jego honor oraz duma już nie istniały. Nie musiał udawać przed bliskimi, a oni wiedzieli, że jego pewność siebie jest w głównej mierze tarczą ochronną przed skrzywdzeniem go. - Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
-Naprawdę jest dla ciebie przyjacielem. - Rzekł Łukasiewicz, sprawiając, że Beilschmidt z zaskoczenia podskoczył na krześle. Gilbert spojrzał na niego zawstydzony. Nikt nie miał tego usłyszeć. Wygłupił się swoimi uczuciami, które niestety nie były jakkolwiek koloryzowane, czy udawane. Przynajmniej Feliks miał okazję zauważyć znowu jego słabszą stronę. - Kiedyś kwestionowałem waszą przyjaźń. Teraz widzę, że to nie miało sensu.
-Uważasz, że jestem złym przyjacielem? Zrobiłem mu tyle złego, a on dalej ze mną był i próbował wytrzymać. Nie zasłużyłem na niego. - Białowłosy skrycie marzył, aby szatyn się obudził i głośno przyznał, że słyszał jego wszystkie słowa. To mógłby być przełom dla ich znajomości. Nigdy wcześniej nie wyskakiwał tak ze swoimi przemyśleniami. Nie wyskakiwał z nimi tak, że płakał. Blondyn dostawił sobie drugie krzesło i wtopił w niego swoje spojrzenie. Domyślał się co usłyszy.
-Nikt na niego nie zasłużył. Jest za dobrą osobą, by ot tak zostać jego przyjacielem i wykorzystywać dla własnych korzyści. - Feliks też nie ukrywał, że mu ciężko. Czyjaś śmierć, nieważne kogo, była trudnym wydarzeniem i nie wyobrażał sobie, żeby szkoła straciła kolejnego nauczyciela, a jego ukochany pogrążył w żałobie. - Nie wiem dokładnie jak wyglądała wasza relacja. Nie było mnie z tobą jedenaście lat. Jednak wiem, że pewnie się starałeś i nawet jeśli robiłeś mu krzywdę, to nie celowo.
-Serio tak twierdzisz? - Łukasiewicz przytaknął. Wziął głęboki wdech i wytarł oczy z łez, ostatni raz chwilę patrząc na Carriedo. Nie wątpił, że przeżyje. On był silnym facetem, może i beztroskim, ale nie pozwalał innym wchodzić sobie na głowę. Śmierci zapewne też. - Dziękuję za te słowa. Pewnie jest tak, jak mówisz. - Beilschmidt pozwolił blondynowi na wtulenie się w go. Zanim wyszli z sali i przeszli do swoich innych codziennych spraw, powiedział Feliksowi ważną rzecz. - Nie czekajmy aż się obudzi. Po jego ewentualnej śmierci będzie ciężej mi tobie pomóc.
-Co masz na myśli?
-Niedługo udamy się do twojego domu i załatwimy sprawy z Adamem. Obiecuję ci to. - Łukasiewicz nie mógł w to uwierzyć. Nie spodziewał się takiej decyzji po Gilbercie w takiej chwili, kiedy siedział przy umierającym przyjacielu. Myślał, że będzie specjalnie przedłużał, a tutaj taka niespodzianka. Nie pozostawało mu nic innego, jak cieszenie się oraz dziękowanie. Ta decyzja musiała wymagać wiele odwagi.
A przygotowanie się do cięższych dni będzie jeszcze trudniejsze.
*** 3 marca ***
Erizabeta czuła się tak, jakby z dnia na dzień było z nią coraz gorzej. Rano obudziła się z mdłościami i skręcało ją do tego stopnia, że chciała zwymiotować i dosłownie błagała o nie pójście do szkoły. Ból głowy był strasznie uciążliwy, a patrząc na nożyczki była gotowa się nimi pochlastać. Nie mogła tego dłużej znieść. Pielęgniarka nie umiała jej pomóc, a już u niej była trzy dni w przeciągu czterech godzin. Pozostali mówili, że powinna iść do lekarza, ale w ciągu dalszym odmawiała. Coś jej mówiło, że to nadal nie czas na lekarzy.
-Elizo, to już nie są żarty. Skoro czujesz się okropnie do tego stopnia, to powinnaś pójść do lekarza. To może być doprawdy poważna choroba, która powoli cię niszczy. Chyba nie chcesz nas zostawiać, prawda? - Poza swoim bolesnym stanem, Eliza miała dosyć gadania, że powinna pójść do profesjonalistów i się przebadać. Sama umiała się domyślić co jej dolega. Niedługo jej przejdzie i wróci do dawnej siebie.
-Nie przesadzajmy! Jeszcze chwila, a na pewno mi minie i wszystko będzie jak dawniej. Nie ma powodów do martwienia się. - A może po prostu próbowała zatuszować swoje ciche błaganie o pomoc? Takie zachowanie doskonale do niej pasowało. Edelstein nie odstępował jej na krok i próbował przemówić do rozsądku, lecz to dalej nie skutkowało. Kłótnia wisiała w powietrzu. - Mówię poważnie, nic mi nie jest. Chwila i przejdzie.
-Mówisz tak od ósmej, a jest już po dwunastej. Błagam cię, nie ignoruj tego problemu. Twoje zdrowie jest dla nas najważniejsze i nie wiem co byśmy bez ciebie zrobili. Tak profilaktycznie, rzuć w kąt swoją niechęć do lekarzy i się przebadaj. - Nie mogła tego dłużej znieść. Mówienie jej co ma robić, a czego nie irytowało ją do tego stopnia, że miała chęć kogoś pobić. Zrobienie tego na Vladimirze nie będzie wystarczające. Potrzebowała kogoś innego.
-Pozwól mi żyć własnym życiem. Powoli zaczyna być lepiej, a jak na parę chwil jeszcze sobie usiądę i będę pić dużo wody, to całkowicie mi przejdzie. Żaden ból nie trwa wiecznie. - Hedervary miała rację, lecz pozostawała kwestia ile pozostało jej bólu. Szatyn westchnął, biorąc ją pod swoje ramię. Widział po niej, że ledwo idzie i powinna usiąść. Najlepiej w łazience, by w razie nagłych mdłości była blisko ubikacji.
-Pozwalam ci żyć własnym życiem, ale problem tkwi w tym, że robisz w nim głupoty. - Zielonooka fuknęła wielce obrażona i za partnerem udała się do toalety. Pomyślała o dziwnej rzeczy, jednak szybko ją wykluczyła. Oparła się o ścianę i usiadła na podłodze. Tutaj było chłodniej i nie kręciło się tylu ludzi. Miała okazję do porządnego odpoczęcia. Do końca przerwy nadal było trochę minut, a Roderich pewnie dobrze się nią zajmie. - Lepiej?
-Troszkę tak, ale dalej nie czuję się fantastycznie. Może gdybym przyjęła tego proszka od pielęgniarki, to już byłabym w lepszym stanie. - Pewnych rzeczy nie można było żałować, lecz przez swoją niewiedzę, Erizabeta mogła mieć wyrzuty sumienia. Odetchnęła, przymykając oczy i zaczynając się zastanawiać, kiedy rodzice zaczną jej truć życie pytaniami o stan fizyczny. Było z nią dobrze. Każdemu zdarzają się gorsze dni dla organizmu.
-Zaraz przejdzie, mówię ci. - Edelstein kucnął przy dziewczynie i musnął dłonią jej twarz. Uśmiechnął się, słysząc jej cichy pomruk. Sam nie wiedział czy oznaczał on zadowolenie, a może wstręt. Zgadywał, że to pierwsze, gdyż zielonooka niedługo po tym też się wyszczerzyła i to wyjątkowo promiennie. Niespodziewanie pojawiła się nieodpowiednia myśl w jego głowie. - Nie sądzisz, że powodem do twojego stanu może być...
-Nawet tego nie kończ. Nie mam zamiaru dłużej słuchać teorii na temat tego, co może mi dolegać. Feliks z Feliciano już wystarczająco przesadzili. - Roderich był wdzięczny Elizie za powstrzymanie go. Mówienie o takich rzeczach w miejscu publicznym może się źle skończyć. Zaraz ktoś przekształci jego pytanie, rozpowie plotkę i zaczną się domysły, że Erizabeta może być z nim w ciąży i za kilka miesięcy będzie dziecko. Byli odpowiedzialną parą, która dobrze dba o swoje życie seksualne i przyszłość.
-Wybacz, po prostu próbuję cię jakoś nakierować na to, co może ci się dziać. A już wcześniej ustaliliśmy, że to nic złego. - Bo skąd złe rzeczy mogłyby wziąć się u Hedervary? W jej rodzinie nie było bardzo poważnych chorób, troszczyła się o siebie i nie wdała w żadne niebezpieczeństwo, które przyniosłoby jej problemy na zdrowiu.
-Nie przepraszaj. Wiesz, że od niedawna jestem strasznie drażliwa. Jak tak bardzo chcesz, to możesz dokończyć swoją myśl. - Kończenie jej było cholernie ryzykowne, nawet mówiąc ją ścianą w swojej sypialni we własnym domu. Jednak skoro Erizabeta tak ładnie prosiła i słodko na niego patrzyła, to dlaczego nie zaryzykować? Najwyżej zostanie stąd wygoniony.
-Myślę, że możesz być w ciąży. Twoje zachowanie na to dosadnie wskazuje. Sam nie mogę w to uwierzyć, ale to może być prawda. - Eliza mogła się tego spodziewać. Zaśmiała się ironicznie, nerwowo drapiąc po głowie. A co jeśli to prawda?
-Nie osłabiaj mnie. - Odpowiedziała krótko, z oporami wstając z podłogi. Straciła ochoty na dalszą rozmowę, a wolne miejsce zostało zastąpione obawami, że naprawdę coś złego jest na rzeczy. O ile ciąża mogła być złą rzeczą. W jej wieku pewnie tak, jednak dla starszych problemu raczej nie powinno być. Szatyn zaśmiał się z własnej głupoty, bijąc po głowie. Przecież to logicznie niemożliwe! Nie może zostać teraz ojcem. I pewnie nie zostanie kiedykolwiek.
***
Feliciano nienawidził stałych kontroli u dietetyka. Czuł się u niego niekomfortowo i gdyby miał taką możliwość, pewnie już dawno by go tutaj nie było. Jedyna osoba, która go tutaj trzymała, to Ludwig. Dla niego był w stanie to przeboleć. Nie miał nic przeciwko przypisanej mu dietetyczce. Była to naprawdę miła kobieta, która wiedziała co robi w swojej pracy. Jednak ta praca go zniechęcała. Albo po prostu nie rozumiał jej sensu oraz celu. Następne pytania powodowały, że chciało mu się płakać.
-Ile dziennie jesz? - Zapytała kobieta, ponownie sięgając po swój notatnik. Widziała po Vargasie, że ma gorszy dzień i będzie łatwo zniszczyć jego cierpliwość, dlatego musiała być wyjątkowo ostrożna i wyrozumiała dzisiaj. Beilschmidt też powinien działać nieco kojąco na rudowłosego. Kilka uśmiechów, uścisków dłoni czy czułych słówek wyszeptanych do ucha, a humor już poprawiony. Lecz tego dnia nie miało być tak łatwo.
-Koło trzech posiłków, zależy od dnia. - Odpowiedział całkiem spokojnie Feliciano, ale jego wzrok wskazywał tylko na to, że jego cierpliwość dobiega końca. Ścisnął dłoń partnera, dyskretnie patrząc mu w oczy. Błagał swoim wzrokiem o to, aby pozwolono mu wrócić do domu i nie kazano dłużej przychodzić do tego więzienia. Męczył się tutaj i jedynie tracił chęci do dalszego walczenia o siebie. - Głównie małe porcje.
-Widzę, że nie ma jakichkolwiek postępów od kilku tygodni. Myślę, że to odpowiedni moment, żeby ci to powiedzieć. - Brązowowłosa odłożyła zeszyt z długopisem i poważnie spojrzała na pacjenta. Nie robiła sobie dłużej żartów. Chodziło o ludzkie życie i nie można było traktować tego, jak jakąś głupotę. - Pora, byś poszedł do szpitala. Ja nie mogę wiecznie sprawować nad tobą opieki, a bez jakiegokolwiek wsparcia lekarzy w końcu się wykończysz. Sam wspomniałeś, że nie chcesz umierać.
-Nie chcę, by zamknięto mnie w szpitalu! Tam mi nie pomogą, a bardziej zaszkodzą. Do końca odbiorą mi motywację do leczenia się. - Niebieskooki westchnął słysząc odpowiedź rudowłosego. Już dawno nie słyszał takiej głupoty z jego ust. Jednak musiał go zrozumieć. Postrzeganie świata przez Vargasa było mocno spaczone i nie mógł go za to winić. - Przepraszam, ale muszę iść do łazienki. Ludwig, chodź ze mną. - Feliciano robił wszystko, aby nie musieć rozmawiać z lekarzami. Nie ufał im.
Udali się do pobliskiej łazienki, gdzie nie będą ich osądzać za chęć szybszego wyjścia stąd. Jak wróci wcześniej do swojego domu i nie powie o tym komukolwiek, to się krzywda nie stanie. Może i dalej inni decydowali za niego, lecz nie pozwoli sobą pomiatać i zmuszać do rzeczy, których nie chce. Czuł na sobie karcący wzrok Beilschmidta, mówiący mu, że postępuje niepoważnie. Sam to doskonale wiedział.
-Dlaczego tak na mnie patrzysz? Nie robię niczego złego. Ode mnie zależy w jaki sposób będę się leczył i czy w ogóle będę to robił. - Blondyn zaśmiał się słabo, długo nic nie odpowiadając. Dziwna pewność siebie złotookiego powodowała u niego uczucie dyskomfortu, a jednak był przyzwyczajony, że Feliciano niechętnie, ale dalej zgadza się na wszystko, co inni mu nakazują. Warto zaznaczyć, że to dla jego dobra.
-Jestem zdziwiony, że zrobiłeś się taki buntowniczy. Sądziłem, że nie będziesz miał siły na samodzielną walkę, a właśnie zaczynasz unikać rozmów z dietetykiem. Przypomnieć ci, jak bardzo chciałeś się dla mnie wyleczyć? Co się zmieniło? - Okazywało się, że dużo. Lecz nie były to złe rzeczy czy to, że Feliciano nie zależało dłużej na Ludwigu. Nic z tych rzeczy! Po prostu wolał działać na własną rękę, jak na dorosłą i samodzielną osobę przystało.
-Dalej cię kocham i moje uczucia wobec ciebie nigdy nie ulegną zmianie. - Odparł krótko rudowłosy, przytulając niebieskookiego. - Jedynie nie chcę być dłużej podporządkowywany innym. Wiem, że pewnie twierdzisz, że nie jest to warte mojego życia, ale naprawdę potrafię sobie sam poradzić. Umiem się ogarnąć. - Ludwig szczerze wątpił w to stwierdzenie. Często się zdarzało, że Feliciano nie potrafił sobie poradzić z prostymi, codziennymi czynnościami. To nie było normalne.
-Nie radzisz sobie, widzimy to. Gdybyś naprawdę był dorosły i potrafił radzić sobie z problemami, to nie wstydziłbyś się poproszenia o pomoc i pozwolenia innym na drobne kontrolowanie twoich czynności życiowych. Jak chcesz żyć, to pozwól innym na pomaganie ci w tym. - Dorosłość była znacznie bardziej skomplikowaną sprawą, niż mogłoby się wydawać. Vargas tego nie rozumiał i koniecznie pragnął mieć już osiemnaście lat, żeby czym prędzej zakończyć swoją współpracę z dietetykami. Wiedział dokąd zmierzać.
-Jeszcze jest trochę czasu. Parę wizyt i to zakończę, a dobrze jest, skoro w ogóle jem i nie unikam jedzenia całkowicie. - Co nie zmieniało faktu, że po zakończeniu leczenia się może wrócić do swojego starego zachowania, jakim było krążenie wokół śmierci. Beilschmidt odwzajemnił uścisk i zaczął kombinować w jaki sposób przekonać Vargasa do nie rezygnowania z leczenia. To uparta osoba, więc takie działanie zapewne nie przyniesie pozytywnych rezultatów. Lecz spróbować można.
***
Feliks się stresował. Z jednej strony chciał wrócić do domu i zadbać o swoją rodzinę, a z drugiej strony właśnie stał przed drzwiami mieszkania i panikował. Ze strachem w oczach patrzył na Gilberta, który mocno trzymał jego dłoń i co chwilę mówił, że jak chce, to mogą jeszcze zaczekać z powrotem. Nigdzie im się nie spieszyło. Może nawet lepiej będzie poczekać, a nie brać się za to już teraz. Brak kontaktu z Adamem pewnie nie zwiastował czegoś dobrego. On coś kombinował i pewnie myślał nad skrzywdzeniem ich.
-Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? To nie jest twój obowiązek, a Magdalena i Radmila sobie przecież dobrze radzą. Rozmawiałem z nimi wczoraj i mówiły, że nie ma wielkich problemów. - Łukasiewicz znowu miał wrażenie, że Gilbert chce go tylko dla siebie. Nie chciał być cudzą rzeczą. Był człowiekiem, który potrafił podejmować samodzielne decyzje i przy tym rozsądnie myśleć. Był pewny swojego działania. Uciekaniem tego nie zakończy.
-Dokonałem wyboru i nie mam zamiaru się wycofać. - Odpowiedział po dłuższym namyśle blondyn. Zapukał do drzwi i czekał, aż ktoś mu otworzy. Bał się spotkania z ojcem. Nie musiał się zastanawiać, żeby wiedzieć, że nic się nie zmienił przez te kilka dni i nadal uważał, że jest psychicznie chory i takich jak on trzeba tępić. Chciało mu się płakać na myśl o tym. Długo nie musieli czekać, aby ktoś im otworzył. Ich oczom ukazała się zdziwiona Horáková. Akurat ich się najmniej spodziewała.
-Co wy tutaj robicie? Nie powinno was tutaj być. - Dziewczyna była gotowa wyganiać stąd brata i Gilberta, jednak zauważając wolę walki oraz ogromne nadzieje w ich spojrzeniach, postanowiła się do tego nie posuwać. - Wejdźcie. - Dodała krótko, przepuszczając ich w drzwiach. Coraz bardziej doceniała fakt, że ojca nie ma obecnie w domu i z tego co wiedziała, nie będzie go do piątku. Feliks zjawił się w idealnym momencie. Jednak dalej powinien siedzieć u Beilschmidta, a nie tak po prostu przychodzić. - Co sprawiło, że przyszliście?
-Chcemy porozmawiać z Adamem i rozwiązać ten konflikt. Mamy nadzieję, że w końcu będzie można mu przetłumaczyć do rozsądku. - Białowłosy czuł, że to nie jest moment, w którym zielonooki jest gotowy tłumaczyć swoją obecność. Widział po nim, że jest wystraszony i ledwo stoi na nogach. Szybko poprowadził go do salonu, gdzie mógł usiąść w spokoju na kanapie.
-Nie przypuszczałam, że będziecie chcieli się za to zabrać teraz. Przekonanie Adama do czegokolwiek może być trudne. W ogóle się nie zmienił, mimo że próbowałam z mamą szczerze z nim porozmawiać. - Radmila usiadła obok brata, który dalej nie był w stanie czegokolwiek powiedzieć. Zmierzenie się z ojcem może mieć co najmniej tragiczne skutki.
-Domyślamy się, że nic nie uległo zmianie. On się nigdy nie zmieni. Jednak Feliks uparł się, że chce zadbać o ciebie i matkę, a ojcu wytłumaczyć niektóre rzeczy. - Gilbert wolał nie wspominać o kłótni, która była niedawno. Horáková nie byłaby zadowolona z wiedzy o tym. Łukasiewicz odetchnął, spoglądając na siostrę.
-Ja tylko chcę się o was troszczyć. I zakończyć kłótnię z Adamem. Nie mogę znieść tego, że ciągle próbuje mieć nade mną dominację i kontrolować moje życie. Wczoraj znowu zaczął dzwonić i nie daje mi spokoju. Wysyła mi wiadomości z groźbami, twierdzi, że jak wrócę to zrobi mi krzywdę. Chciałbym iść z tym na policję, ale dopóki te słowa nie stały się prawdą, lepiej nie sięgać po tak drastyczne środki. - Niebieskooka nie mogła uwierzyć, że dochodzi już do takich rzeczy. Przecież nie było na co czekać! Z tym trzeba iść na policję.
-Feliks, tutaj nie ma na co czekać! Skoro dochodzi do takich rzeczy, to powinieneś czym prędzej zgłosić to specjalnym służbom. Masz dowody. - Radmila nie rozumiała zamiarów Feliksa. Może były one głupie i prowadziły do większej ilości problemów, jednak były w pewnym stopniu logiczne. Adam może stać się wyjątkowo brutalnym w kryzysowych sytuacjach.
-Ciągle mu mówię, żeby poszedł z tym na policję, a on dalej nic! Feliks, nie ryzykuj. Masz dowody, czas, zapewnione wsparcie i bezpieczeństwo. Na co czekasz? - To było dobre pytanie. Zielonooki zamilknął. Albinos westchnął widząc to. Kucnął przy nim i spojrzał głęboko w oczy, lecz jedyne co zauważył, to zastanowienie oraz załamanie. Strachu nieco mniej. Skoro Adam nadal nie przyszedł, to chyba nie stanie im się krzywda. Może nie ma go w domu?
-I tak wiele nie zdziałacie. Mama wygoniła Adama do kolegów i wraca dopiero w piątek. Wtedy ewentualnie możecie z nim porozmawiać i powalczyć o akceptację. Jednak do tego czasu nie myślcie, że cokolwiek zdziałacie. Możecie co najwyżej się przygotować. - To wszystko wyjaśniało. Łukasiewicz poczuł dziwny napływ ulgi i uśmiechnął się do Beilschmidta. Nie musieli tego robić dzisiaj, a to nieopisywalny sukces! Był zadowolony. Szczęśliwy, na chwilę jeszcze wolny.
-Może to i lepiej. Bardziej się przygotujemy do rozmowy i może faktycznie pójdziemy na policję. Groźby nie są zabawą. - Gilbert cieszył się, że Feliks to w końcu zrozumiał. To nie były dłużej zwykłe głupoty i dosłowne igranie z ogniem. To była poważna sprawa, nad którą ledwo trzymali kontrolę. Wtulili się w siebie i przez dłuższą chwilę tak siedzieli. Pozostały ostatnie niecałe trzy dni szczęścia, o które walczyli.
Oby przyniosło to odpowiednie rezultaty. Bo przyniesie, prawda?
***
Afonso, jako że był najbliższą osobą Antonia, która żyła w Niemczech, był jako pierwszy informowany o jakichkolwiek zmianach w zdrowiu Carriedo. Za każdym razem niechętnie odbierał od nich telefon i przyjmował informacje, odpowiadał na niezręczne pytania, albo co gorsza przychodził do szpitala na ich każde zawołanie. Nienawidził tego. Tym razem miał już nie odebrać i stwierdzić, że on to wszystko pierdoli, a brat i tak nigdy się dla niego bardziej nie liczył. Jednakże coś go podkusiło i wziął telefon, odbierając połączenie.
-Czego znowu chcecie? - Zapytał pretensjonalnie, rzucając pustą paczkę z chipsami na bok.
-Mamy do przekazania panu bardzo ważną informację na temat pańskiego brata. Proszę nas posłuchać. - Ferreira zamienił się w słuch, rzygając już tymi wszystkimi wieściami. Na co mu to było? Dosadnie przekazywał, że ma gdzieś stan Antonia i mają do niego nie dzwonić. Rodzice w Hiszpanii są bardziej zainteresowani. Na początku nie zdawał sobie sprawy z tego, że wiedza o tym cholernie mocno wpłynie na jego życie.
-Po prostu to powiedzcie i miejmy to już za sobą. - Odpowiedział, rozkładając się na łóżku. Tak fajnie mieszkało się bez rodzeństwa. Zero ograniczeń, pretensji, kłótni. Sama wolność!
-Niestety, nie udało nam się Antonia uratować. Pański brat nie żyje. - Afonso początkowo nie zareagował zbyt źle. Nie dotarło do niego, że stracił brata. Dopiero po długiej chwili zrozumiał, co właściwie się stało.
Antonio był martwy. Stracił go i nigdy więcej nie zobaczy go żywego. Został sam i nie było osoby, która mogłaby go wesprzeć nie tylko finansowo, ale również psychicznie. Nie miał brata, nie miał rodzeństwa, nie miał jedynej osoby, która przynajmniej próbowała go zrozumieć.
Antonia już z nim nie było.
***
Niezwykle pozytywne zakończenie, czyż nie? Cóż, w końcu musiałam napisać co ostatecznie dzieje się z Antoniem i jak doskonale przeczytaliście, nie oszczędziłam go. Takie plany były od samego początku i niestety nie postanowiłam ich zmienić. Wtedy fabuła byłaby drastycznie do zmiany, a tego wolałam uniknąć. Moje podejście do rozdziału jest neutralne. Niby nie mam nic przeciwko, lecz czegoś mi w nim brakuje. A wy co o nim myślicie? Podobało się?
Panaceum jest na takim etapie, gdzie brak nowych czytelników, a ci starzy powoli zaczynają odchodzić, a jak są, to nie dają o sobie znać. Muszę przyznać, że jest to demotywujące. Przez co powoli brakuje mi sił do pisania, a nie piszę tylko dla siebie i za darmo. No nic, nie mogę z tym czegokolwiek zrobić. Może dziewięć gwiazdek spod poprzedniego rozdziału jest dla kogoś wystarczające. Teraz na szybko streśćmy sobie ten rozdział i jego najważniejsze wydarzenia.
Feliks i Gilbert o mało się nie rozstali. Akurat pierwsza scena mi się całkiem podoba i jestem w stanie stwierdzić, że wyszła dobrze. Może jej tematyka jest depresyjna, ale efekt jest zadowalający. I przy okazji Gilbert wyszedł jak nie on. Co nie zmienia faktu, że jego zachowanie jest adekwatne do sytuacji. Również Gilbert postanowił porządnie pomóc Feliksowi, więc w następnym rozdziale spodziewajcie się sporych akcji z Adamem.
U Feliciano jeszcze dochodzą problemy z bratem. Idealnie nas to prowadzi do pewnej rzeczy, o której obecnie wam powiedzieć nie mogę. Jednak wiedzcie, że szykuje się coś poważnego. Jak zresztą od kilku rozdziałów. Pomijając to, że Feliciano nadal buntuje się w kwestii jedzenia, to nic ciekawego u GerIta się nie działo. Może poza tym, że Feliks okazał dobre serce Ludwigowi i mu względnie pomógł.
AusHun, z wątków głównych, jest dalej najnudniejszy. Dalsze wałkowanie tego, że z Elizą nie jest dobrze, a między zdaniami przewija się Gianna. I też jest temat dzieci. No, następnych rozdziałów nawet nie muszę spoilerować. Wy sami doskonale wiecie, co będzie się działo. No więc to właśnie był ten rozdział! Mam nadzieję, że wam się podobał.
Co do następnego, wychodzi mi całkiem okej. Zostały mi dzisiaj do napisania dwa wydarzenia, a jutro ciąg dalszy. Myślę, że rozdział niedzielny przypadnie do gustu wam, jak i mi. A to niepodważalny sukces.
Mówiąc o moim nudnym życiu, to nic ciekawego się nie dzieje. Moje dni i tak zlatują głównie na rozdziały i nie robienie niczego konkretnego. Na przerwę świąteczną również nie mam pomysłu, więc pewnie będą próbowała napisać coś na zapas i zająć się niespodzianką dla was na wigilię.
Z ważniejszych ogłoszeń powiem, że w czwartek, w przyszłym tygodniu, nie będzie rozdziału ze względu na święta. Mówiłam o tym już w poprzednim rozdziale i powiem o tym w następnym, jakbyście mieli zapomnieć.
To na tyle w tym rozdziale! Mam nadzieję, że wam się podobało i czekacie na więcej. Do zobaczenia już w niedzielę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro