Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[27] Liczne łzy

8704 słowa. Nie zbyt udane, ale i tak ważne dla fabuły. 

*** 21 lutego ***

          Skąd mieli przewidzieć, że dojdzie do tej tragedii? Mimo zaznajomienia się z dziwnym wrażeniem końca u Antonia, nie byli w stanie stwierdzić, że będzie chodziło o wypadek samochodowy. Mogli o niego lepiej zadbać, przekonać do pozostania z domu, przykładania większej wagi do ostrożności na ulicy. Jednak było już za późno i jedyne co mogli zrobić, to czekać. Carriedo leżał nieprzytomny w szpitalu, a lekarza ciągle walczyli o jego życie. Na razie nic nie zapowiadało, że się obudzi. 

          Lovino nienawidził siebie za to. Był dosłownie obok, a nawet nie zdążył krzyknąć do niego, żeby uważał. To była tylko jego wina i nikt nie mógł go przekonać, że jest inaczej. W myślach krążyły pytania czy Antonio się obudzi, czy dalej będzie go kochał po tym incydencie, a bardzo dobrze mógł również zostać współodpowiedzialnym. Miał możliwość ratunku. Lecz zadzwonił po pogotowie, udzielił pierwszej pomocy. Nie powinno mu nic grozić. 

          -Wiadomo co dzieje się z tamtym gościem? - Zapytał Afonso, opierając się ścianę. Wzrokiem krążył po Romano, który nerwowo chodził od miejsca do miejsca i co chwilę pytał lekarzy, czy coś wiadomo. Przyszli tutaj razem z Feliciano. Głównie po to, by Lovino miał w kimś oparcie, ale obecnie nie przejmował się resztą świata. Sam zjawił się z samego szacunku do brata. W tej relacji nie było sympatii. 

          -Policja go zabrała, a co dalej się dzieje, to nie wiem. Mam nadzieję, że kara będzie sprawiedliwa. Nie winą Antonia jest, że ten facet nie wyhamował odpowiednio szybko, mimo, że było czerwone światło. - Ferreira przytaknął, ponownie nic nie mówiąc. W tej chwili odpowiednią rozmową było milczenie. Czasami spoglądał na młodszego Vargasa, aby dopilnować czy nie dzieje mu się nic złego. Nerwy robiły z nim złe rzeczy. Carriedo był mu bliski, dlatego zależało mu na tym, żeby przeżył. 

          -Wiadomo coś? - Zielonooki panicznie podszedł do jednej z pielęgniarek. Wychodziła ona z sali, w której zajmowali się Antoniem, więc powinna coś wiedzieć. Kobieta niezrozumiale na niego popatrzyła, dopiero po chwili orientując się, że musi być tym Lovino Vargasem. Westchnęła, patrząc na jakieś papiery i przypominając sobie dokładnie stan pacjenta. Nie napawał on optymizmem. 

          -Nie jest dobrze. Nie możemy za wiele zdradzać, ale powiem tylko, że prawdopodobieństwo przeżycia tego przez Antonia jest naprawdę mała. Nie powinnam tego mówić, lecz proszę przygotować się na najgorsze. Jego stan zdrowotny jest bardzo zły i ciężko cokolwiek zrobić. - Romano przytaknął, biorąc głęboki wdech. Dopiero co zyskał miłość od drugiej osoby. Taką miłość, której chciałby zaznać każdy. I teraz było mu to odbierane. 

          -Lovi, nie stresuj się tak. Na pewno Antonio będzie dalej żył i stworzycie razem cudowny, długotrwały związek! - Feliciano próbował pocieszyć brata, lecz w zamian dostawał spojrzenia pełne nienawiści. Chciał kogoś uszczęśliwić i w ciężkiej chwili zapewnić radość, jednak widocznie nie było to wymagane i jedynie marnował swój czas. - Proszę, nie płacz. Wiesz, że tego nie lubię. Wszyscy tego nie lubimy. 

          -Jak w ogóle śmiesz mówić takie rzeczy? - Lovino był bliski wybuchu emocjonalnego. Przez pierwsze godziny płakał i krzyczał, a kiedy trochę się uspokoił i był w stanie przyjechać do szpitala, coś powoli w nim pękało. Negatywne uczucia mogły wziąć górę w każdej chwili, przez co może wyładować swoją złość na niewinnym rodzeństwie, które zaledwie chciało pomóc. - Wiedziałem, że nie powinienem się w ogóle starać. Wszystko jest mi zabierane i nie mogę nacieszyć się miłością. 

          -Nawet tak nie mów! Każdy z nas kiedyś znajdzie tego jedynego i stworzy z nim piękną relację. Antonio jest ci przeznaczony, więc nie ma mowy, że umrze. Nie nastawiaj się tak negatywnie. - Rudowłosy nie rozumiał tego uczucia. Nie wiedział jak to jest mieć partnera na łożu śmierci i rozumieć, że każda sekunda może być tą ostatnią. Nie jego miłość była skazana na straty. Nie jego związek mógł zostać zakończony

          -Nie odzywaj się. - Szatyn przyśpieszył, najchętniej wychodząc z tego miejsca. Lecz pozostał, głównie dla Carriedo. 

          -Nie odtrącaj mnie, proszę. Chcę ci pomóc, a nie zaszkodzić. - Feliciano pogarszał sytuację. Nie rozumiał, że brat wolał posiedzieć sam i w samotności czekać na wyniki działań specjalistów. Możliwe, że przesadzał i był zbyt nachalny. Lecz dla dobra rodzeństwa mógł ryzykować. 

          -Powiedziałem, żebyś się nie odzywał! Nic, kurwa, nie wiesz! To nie twój chłopak właśnie leży w szpitalu i to nie o jego życie lekarze właśnie walczą! Nigdy nie zrozumiesz co czuję i nawet próbuj mówić, że jest inaczej. Ten ból jest dla wielu nieznajomy, a wypowiadają się, jakby byli ekspertami. - Tak się składało, że rudowłosy doskonale znał uczucie tracenia bliskich osób w wypadku samochodowym. Romano zresztą też. Zapominał o tym, jak kilka lat temu odszedł ojciec i brat? 

          -Nie zapominaj, że tata i Sebastian również zginęli na drodze. Może nie jest to ten typ miłości, ale dalej boli. - Vargas wolał nie przypominać sobie o tamtym dniu. Był młody, nie rozumiał dokładnie co się wydarzyło. Po prostu mu przekazano, że kontakt z rodzicem oraz rodzeństwem może zostać zerwany na długie lata, a on to przyjął. Serce Lovino zabiło szybciej na myśli o nich. Tęsknił tak mocno. 

          -Nie mów nic więcej. Błagam, nie załamuj mnie bardziej. 

          -Chcę pomóc! Czego nie rozumiesz? 

          -Powiedziałem coś! Nie będziesz wtrącał się w moje problemy. Poradzę sobie samotnie, bez niczyjej pomocy albo uwagi! Cały czas mnie wyręczaliście w takich chwilach, to teraz pora na samodzielność. - Romano odbiegł od brata, udając się w miejsce tylko sobie znane. Nikt nie potrafił przewidzieć co zrobi, lecz mieli nadzieję, że nic złego. Feliciano posmutniał, schylił głowę i otarł oczy, które powoli zaczynały łzawić. 

          -Lepiej będzie jak dam mu spokój... - Powiedział sam do siebie, podchodząc do Afonso. Wszystko widział i był gotowy biec za Vargasem, aby zrobić mu porządny opierdol za krzyczenie na młodsze rodzeństwo, jednak sobie odpuścił. Nie tego Lovino od nich oczekiwał w te dni. Oczekiwał wsparcia, czy chociaż zrozumienia. 

***

          -Masz mi w tej chwili powiedzieć gdzie on jest! Nie mam zamiaru się męczyć z szukaniem go po całym Berlinie. - Adam szybko dowiedział się, że Feliksa nie ma w domu. Co prawda, zrobił to dopiero dzisiaj rano, ale jego reakcja była natychmiastowa. Domyślał się gdzie syn mógł uciec, ale dopóki nie usłyszy tego od pozostałych, to nie da im spokoju. Z trudem powstrzymywał się od użycia agresji. 

          -Zapomnij, że ci powiem! Feliks ma prawo być bezpieczny i żyć bez obaw, że zrobisz mu krzywdę. - Radmila pozostawała nieugięta. Nie miała zamiaru wydawać tajemnicy, która trzymała Feliksa od dalszego bólu w tym domu. U Gilberta był chroniony i ojciec nie mógł się tam udać tak po prostu. Beilschmidt nie odda ukochanego łatwo. Łukasiewicz uśmiechnął się do córki, po chwili zwracając się do drugiego syna. Żony nawet nie było co pytać. 

          -Może ty coś powiesz, Jakub? Na pewno jesteś wtajemniczony. - Po Murgašie przeszły dreszcze, a uczucie poważnego wzroku Magdaleny oraz Radmili nie pomagały w skupieniu się. Nie wiedział czyją stronę obrać. Jeżeli będzie z ojcem, reszta będzie miała mu to za złe i może przestać liczyć na ich wsparcie. Gdyby poszedł z siostrą i matką, ojciec skutecznie uprzykrzy mu życie. Gubił się w własnych myślach. - Nic nie powiesz? 

          -Zostaw go w spokoju! Nie mieszaj go do tej sytuacji. Nawet nie miał na nią wielkiego wpływu. - Magdalena mimowolnie stanęła w obronie dziecka, co nie miało się na niej pozytywnie odbić. Niebieskooki niechętnie na nią spojrzał, zastanawiając się jakim cudem słodka Madzia z wieczoru teraz mogła zamienić się w buntowniczą kobietę, która podważała jego każde słowo. 

          -Jedynie go zapytałem, czy coś wie na ten temat. Pewne jest, że czegoś się od was dowiedział. - Cisza wypełniła pokój. Wszyscy nie wiedzieli co dalej mówić, choć Adam miał całkiem sporo rzeczy do powiedzenia. Ostatecznie powstrzymał się od wygłaszania kolejnej przemowy o tym, jak bardzo nieodpowiednie jest zachowanie Feliksa. A widział w nim niedawno posłuszne dziecko do wykorzystania. - Więc powiesz coś? 

          -Nie... - Odpowiedział niepewnie chłopak, próbując spojrzeć w oczy ojca. Jednak strach go od tego odgonił i dalej wpatrywał się w podłogę. Słyszał niespokojny oddech Horákovy, której zależało na tym, aby Adam nie wyniósł żadnej, ważnej informacji. Coś w nim pękało i sprawiało, że pragnął uwolnić się od niewygodnego kontaktu z rodzicem, a dać mu to mogło powiedzenie prawdy. - Co będę z tego miał? 

          -Wszystko co tylko zechcesz. Jak mi powiesz i załatwię najważniejsze sprawy, to możesz mnie prosić o wszystko. - Propozycja była kusząca, lecz nagły, spanikowany wzrok pozostałych dawał mu do zrozumienia, że musi zadbać o brata. Feliks nie wybaczy mu, że zdradził jego położenie i przy okazji zniszczył sytuację Gilberta. 

          -Jest u Gilberta. - Rzekł cicho, opierając się o oparcie siedzenia. Niebieskie oczy zaświeciły się triumfalnie, a ich właściciel głośno się zaśmiał i stwierdził, że potrafi wygrać z każdym. Z wyższością popatrzył na córkę i żonę, które nie umiały uwierzyć w to, że Jakub to powiedział. Łukasiewicz zadowolony usiadł na fotelu, myśląc nad dalszymi posunięciami. Wydawało mu się, że automatyczne kierowanie się do Beilschmidta będzie zbyt przewidywalne. 

          Nie odczuwał złości. Był rozbawiony żałosnością otaczających go ludzi. 

          -Błagam cię, Adam, nie rób mu krzywdy! Pozwól mu odpocząć i się uspokoić. Sam wróci, gdy poczuje taką potrzebę. Poza tym, również mógłbyś przemyśleć pewne kwestie, zanim znowu podniesiesz na niego rękę. - Blondynka błagalnie patrzyła na męża, chowając swoją dumę w ukryciu. Czasami dla bezpieczeństwa innych trzeba się zniżyć na dno. 

          -A kto powiedział, że mam zamiar po niego pójść i ponownie brać za krzywdzenie go? Masz rację, kiedy sam zechce, to przyjdzie. Nie będę się męczył i po niego szedł. Będzie miał niespodziankę, gdy wróci. - Nikt dokładnie nie wiedział co to oznaczało. Idioci twierdzili, że przemyślał sobie zachowanie i postanowił być wyrozumiałym tatą. Osoby dobrze go znające wiedziały, że planował krwawą jatkę. 

          -Zastanów się i nie wyciągaj pochopnych wniosków. Dowiedz się czegoś o homoseksualizmie, zrozum, że nie ma w tym niczego złego, a homoseksualiści nie są zakażonym gatunkiem. Po prostu pomyśl nad swoim zachowaniem. - Co to za świat, w którym to córka musi pouczać rodzica? Radmila spojrzała na brata i skinęła głową w bok, dając mu znać, że chce porozmawiać. Nie mogła przejść obojętnie obok tego, że Murgaš bez większego powodu niszczył życie Feliksa. 

          -Radmila ma rację. Przez ten czas możesz przemyśleć pewne rzeczy. - Magdalena odwróciła się i udała do sypialni, aby tam zadzwonić do zielonookiego i poinformować, że ma się tam porządnie pilnować. Adam w każdej chwili mógł zmienić zdanie. Liczyła na to, że Gilbert doskonale się spisze i gdyby ukochany był w niebezpieczeństwie, to go uratuje. 

          -Nikt nie będzie mnie pouczał. - Stwierdził mężczyzna, sięgając po telefon. Z jakiegoś powodu wieść o akcjach syna naprawdę go nie zdenerwowała. Myślał, że odpowiedzią na to jest fakt, że przestał się przejmować. Nadal był tym samym Adamem, któremu wszystko przeszkadza, ale teraz tym bardziej nie dbał o konsekwencje oraz zdanie innych ludzi. Feliks będzie cierpieć, a Gilbert razem z nim. 

*** 

          Może Roderich i Erizabeta nie przechodzili najlepszego okresu w swoim związku, a to wszystko przez pewną wybitnie zazdrosną Francuzkę. Jednak nie zabraniało to im spotykania się dość często i to w swoich domach. Rodzice Elizy też nie mieli nic przeciwko obecności Edelsteina, a nawet cieszyli się z tego, że po obiedzie była osoba do zmywania naczyń z Izabelą. 

          Sympatycznie spędzali czas. Izabela i Zoltán byli zajęci sobą, a zakochana para siedziała ze sobą na górze i rozmawiała o tematach wyjątkowo nie związanymi z Gianną. Lecz nagle ktoś zapukał do drzwi domu Hedervary, tym samym wyrywając właścicieli ze swoich codziennych zajęć. Zoltán z trudem oderwał się od oglądania meczu, idąc otworzyć niespodziewanemu gościowi. Nie spodziewał się, że spotka akurat

          -Maria? Co ty tutaj robisz? - Ze strachem w oczach patrzył na białowłosą kobietę, która z uśmiechem zaglądała mu za plecy. Nie zapowiadała swojego przyjścia, a również nie mieli większego powiązania w interesach od paru dobrych lat. Dlatego jej obecność była co najmniej dziwna. Beilschmidt krótko zachichotała. - Nie chichocz mi tutaj i odpowiadaj. 

          -Słyszałam, że mój syn często przychodzi do twojej córki. Wiadomo, są parą, więc nie dziwi mnie to za bardzo. Nie było go w domu i postanowiłam zajrzeć tutaj. Jest Roderich? - Hedervary nie był przekonywany takim wytłumaczeniem. Nie mogła najpierw zadzwonić i wtedy ewentualnie przyjść? Słyszał ostatnio od Erizabety, że "matka" partnera podejrzanie się zachowuje. Nie uśmiechało mu się jej wpuszczać. 

          -Dlaczego mam ci ufać? 

          -Ponieważ przed moją wyprowadzką mieliśmy całkiem dobrą relację i nie mam złych intencji. Cokolwiek o mnie obecnie myślisz, nie zrobię krzywdy Erizabecie. - Nadal go to nie przekonywało. Lecz przez narzekanie żony, że wpuszcza zimno do mieszkania, spanikował i postanowił albinoskę wpuścić. W najgorszym przypadku będzie wysłuchiwał litanii Izabeli o tym, że wpuszcza do domu osoby, których nienawidzi. 

          -No dobrze, wchodź. - Powiedział szybko i przepuścił kobietę w drzwiach. Niekomfortowe było oglądanie, jak nagle się wyszczerzyła i energicznie zaczęła zdejmować płaszcz. Po niedługiej chwili szła na górę, gdzie przebywali Roderich z Elizą. Zastanawiało go, jaką sprawę ma do syna. Też zaskakujące było, że nazwała Edelsteina własnym dzieckiem i to bez żadnego sarkazmu w głosie. 

          -Dalej nie mogę uwierzyć w to, że obiecałeś rozwinąć związek za taką drobnostkę. - Eliza w napływie ekscytacji ściskała mocno pluszowego misia, nie mogąc wyobrazić sobie momentu, w którym założy na palec pierścionek zaręczynowy. Roderich również nie umiał o tym myśleć. Głównie dlatego, bo żałował swoich decyzji, ale zawsze może się to okazać wyjątkowo cudowne. Zaręczyny nie są końcem świata. 

          -To w ciągu dalszym nie jest pewne na sto procent. Zapamiętaj, że najpierw musisz nie skupiać się tak mocno na Giannie i najlepiej będzie, kiedy zaczniesz ją ignorować. Wtedy dostaniesz swoją nagrodę. - Dziewczyna o mało nie zaczęła piszczeć. Wizja zaręczyn wypełniała cały jej umysł, rozchodząc się po niej całej i wywołując na twarzy rumieńce, reszcie ciała dreszcze, a serce już nie wiedziało czy bije z radości, a może nadal ze zmęczenia, gdyż niedawno skakała po całym łóżku. 

          Aż w pewnym momencie do pokoju zadowolona z siebie weszła Maria. Nie spodziewali się jej, a obecność tej kobiety nie dawała powodów do szerszego uśmiechu. 

          -Co tutaj robisz? - Zapytał Roderich z wyraźnym zdenerwowaniu w głosie. "Matki" nie miało tutaj być. Nie było mowy o tym, żeby zniszczyła im ten dzień i jeszcze czerpała z tego satysfakcję. Kątem oka zerknął na Erizabetę, której oczy wypełniły się przerażeniem oraz nerwami. Obydwoje byli gotowi wygonić Marię stąd siłą, a to tylko dlatego, że przeszkodziła im w spokojnej rozmowie. Czekali na taką za długo. 

          -Przyszłam was odwiedzić i trochę porozmawiać. Już nie mogę spotkać się z własnym synem i jego partnerką? - Uśmiech Beilschmidt naprawdę był niepokojący. I przede wszystkim sztuczny oraz wypełniony nieprawdziwymi, dobrymi intencjami. Edelstein wiedział w jaką stronę to zmierza i nie miał zamiaru doprowadzić do ziszczenia się tego koszmaru. Obiecał sobie, że obroni swój związek od nieodpowiednich osób. 

          -Nie sądzę, żeby teraz była potrzeba spotkania. Mogła pani się jakoś zapowiedzieć, a na pewno znaleźlibyśmy nieco czasu. - Hedervary widziała po ukochanym, że powoli traci cierpliwość. Niestety miała wcześniej możliwość zobaczenia wkurzonego Rodericha, dlatego dobrze radziła białowłosej, by stąd poszła. 

          -Proszę cię, wyjdź. Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. Już wystarczająco zniszczyłaś mi życie i nie pozwolę na to, abyś nawet rozwaliła mi związek z osobą, która w końcu daje mi poczucie, że coś dla niej znaczę. - Beilschmidt nie sądziła, że szatyn postanowi wdać się z nią w dyskusję. Również nie przypuszczała, że tak łatwo ją przejrzy i będzie od razu wyganiać, chociaż nawet nie powiedziała po co dokładnie przyszła. A przyszła po coś bardzo oczywistego. 

          Więcej satysfakcji

          -Dlaczego twierdzisz, że chcę ci zniszczyć związek? Nie mam złych planów wobec ciebie i Elizy! Czasy, kiedy byłam złą matką, dobiegły już końca i chcę, żebyśmy zaczęli od początku. Nigdy nie jest za późno na poprawę relacji. - Okazywało się, że jest za późno od kilku lat. Na pierwszy rzut oka Edelstein nie wyglądał na osobę, która długo trzyma urazę, ale szybko można było się zorientować, że prawda jest absolutnie inna. Hedervary złapała go za dłoń, próbując tym uspokoić. Wiele tym nie zdziałała. 

          -Widać to po tobie. Uwierz, ale jesteś naprawdę przewidywalna i łatwo zrozumieć, jakie masz w danym momencie intencje. Zapomnij, że pozwolę ci na takie łatwe ingerowanie w moje relacje z Elizą. - Szatyn był pewny swoich słów. Nikt nie będzie nim rządził, ani tym bardziej jego bliskimi osobami, na których mu cholernie mocno zależało. Spojrzał pewnie na zielonooką, która swoją miną odradzała mu dalszej dyskusji. - Nie mam zamiaru się powtarzać. Wyjdź stąd. 

          -Nie możesz mnie stąd wygonić. Mam prawo z wami porozmawiać i spędzić czas. - Maria zaczynała się niepokoić. W momencie, gdy Roderich wstał z łóżka i szybko do niej podszedł, jej ciało delikatnie zadrżało, a w środku skręciło. Z jakiegoś powodu Edelstein był znacznie na lepszej pozycji i nie podobała jej się ta świadomość. Jego wzrok nie dawał pozytywnych przeżyć. - Niech ci będzie. Pójdę, lecz nie licz później na taką dobroć z mojej strony. 

          -Nie oczekuję tego od ciebie, gdyż nawet nie wiesz co to jest. - Albinoska nic więcej nie powiedziała. Bez słowa wyszła z pokoju i opuściła rezydencję Hedervary, kompletnie nie reagując na pytania Zoltána, dlaczego wychodzi tak szybko i czy nie chciałaby zostać na kawę. Szatyn był z siebie zadowolony, jak nigdy wcześniej. Odwrócił się do partnerki, której ekspresja twarzy wyrażała zmieszanie, zdziwienie, radość i coś w rodzaju złości. - Jesteś zła? 

          -Mam być zła za to, że wygoniłeś osobę, która próbuje nam zaszkodzić? Wybacz, ale takie rzeczy się u mnie nie zdarzają. - Roderich uśmiechnął się lekko i ponownie usiadł obok partnerki, jeszcze mimowolnie zerkając z okna. Maria wychodziła zdecydowanie zirytowana i pewnie przeklinała go pod nosem. Gdyby to jeszcze miało cokolwiek dać. Z odnowioną, miłą atmosferą wrócił do rozmawiania z ukochaną, mając nadzieję, że nie będzie więcej takich akcji. 

***

          Nie było szans na wspólne szczęście. Ciągle jakieś problemy lub osoby, które notorycznie psuły radość ze związku, towarzystwa siebie nawzajem, tysiąca przyjemności oraz pieszczot. Coraz częściej się zastanawiali, kiedy w końcu będzie przynajmniej tydzień wolności od problemów, które mozolnie, jednak skutecznie, dobijały ich z dnia na dzień. Widocznie ich miłość nie miała być zaliczana do tej szczęśliwej. Dobrze, że chociaż dano im możliwość wspólnego płakania nad swoich losem.

          -Niech on już przestanie dzwonić! - Feliks nie wytrzymywał psychicznie z presją, jaką dostawał od ojca. Następne połączenia co kilka chwil, niepokojące wiadomości z groźbami, a na dodatek Gilbert był kompletnie załamany po wypadku samochodowym Antonia. Rozumiał jego zdenerwowanie. Carriedo jest jego dobrym przyjacielem od lat i nie wyobrażał sobie rozstania w najbliższych dniach. Lecz teraz spadła na niego odpowiedzialność zadbania o Beilschmidta. Jego problem zszedł na drugi plan. 

          -Feliks, spokojnie. Za chwilę przestanie, jak nie będziesz długo odbierać. - Albinos siedział skulony na łóżku i myślał jak się to skończy. Nie mógł stracić najlepszego przyjaciela, któremu zawdzięczał tyle sukcesów w życiu. Z samym Francisem nie będzie tak samo. Blondyn usiadł obok i dłużej przyglądał się jego bladej twarzy, na której było parę, ledwo widocznych zacieków od łez. 

          -Nienawidzę, gdy płaczesz. - Zaczął Łukasiewicz, wyłączając telefon. Nie chciał dłużej słuchać wibracji komórki i czytać szantażów ojca. Jego obowiązkiem było zadbanie o ukochanego i wsparcie w trudnym okresie. Było ciężko dla wszystkich. Może nie miał zbyt bliskiej relacji z Antoniem, ale to dalej jeden z nauczycieli w jego szkole, więc przeżywał na swój sposób. - Wiem, że taka pomoc jest bez sensu i najlepiej, gdybym się w ogóle nie odzywał, ale postaraj się myśleć pozytywnie. Antonio wcale nie musi zginąć. 

          -A jeśli jednak? - Z czerwonych oczu ponownie wypłynęły łzy, szybko otarte rękawem swetra blondyna. Tak jak w poprzednie dni to Gilbert zajmował się wycieraniem łez z twarzy Feliksa, tak teraz było na odwrót. Zabawne, jak jedno wydarzenie może drastycznie odwrócić role. Nie zmieniało to faktu, że Łukasiewiczowi było ciężko i chętnie wpadłby w objęcia Beilschmidta, by porządnie się wypłakać. Jednakże dzisiaj był tym silniejszym. On pomagał. 

          -Nie mów tak, błagam. Rozumiem, że cierpisz i źle czujesz się z tym wydarzeniem, ale zrób to dla mnie i spróbuj pomyśleć pozytywnie. Nic nie musi się źle kończyć, pamiętasz? - Obydwoje zaśmiali się, wracając niestety po chwili do swojej dawnej melancholii. Daliby wszystko, żeby to nigdy się nie wydarzyło i mogli być szczęśliwi. Ciekawe czy jest gdzieś alternatywne uniwersum, gdzie mają szczęśliwe zakończenie. 

          -Skoro tobie udało się zachować resztkę radości w sobie, to mi również się to uda. W końcu jestem zajebisty. - Zielonooki już nie pamiętał, kiedy ostatnio białowłosy wspominał o swojej wspaniałości i wywyższał nader innych. Przytulili się mocno, zaznając odrobiny spokoju. Na moment życie zrobiło się piękniejsze, lecz była to zaledwie chwila, która miała się skończyć w mgnieniu oka. Jednak póki byli razem, korzystali. Byli szczęśliwi w ten sposób. 

          -Naprawdę nie będzie źle. Sam mi powtarzałeś, że nic nie musi się źle skończyć, więc pomyśl o tych słowach i kieruj się nimi. Ja uwierzyłem i odważyłem się na wyprowadzkę. Pomogłeś mi. - Aż chciało się powiedzieć, że Gilbert pomaga wszystkim i to za każdym razem skutecznie, bo przecież jest najlepszy na całym świecie. Może nie najlepszym z najlepszych, ale na pewno najcudowniejszym, jaki mógł się trafić Feliksowi. 

          -Wyłączyłeś telefon, że już nie dzwoni? - Zapytał Beilschmidt, sięgając po chusteczki. Nie będzie wiecznie wykorzystywać ubrań pchły do wycierania mokrych śladów z policzków. Łukasiewicz przytaknął na pytanie i zerknął niechętnie na urządzenie, domyślając się jakie uczucia muszą towarzyszyć teraz Adamowi. Kwestią czasu był jego przyjazd. 

          -Boję się, że niedługo tutaj przyjdzie. - Białowłosy posmutniał i spojrzał przed siebie, wyobrażając sobie najgorszy scenariusz, w którym nie udaje mu się blondyna uratować i Adam faktycznie zabiera go do ich domu. - Ale ty mnie obronisz, więc nie mam się czego bać. - Polegał na nim i nie mógł zawieść. Inaczej go straci na wieczność i nie będzie miał co liczyć na dalszy związek. - Wywieram na tobie presję? Przepraszam, nie to miałem na myśli! 

          -Spokojnie, nic na mnie nie wywierasz! Co najwyżej spokój i podniecenie. - Zielonooki zarumienił się znacznie i stwierdził, że partner zdecydowanie zaczął próbować się rozweselić. Jak już padały teksty z podłożem seksualnym, to było prawie dobrze. - Postanowiłem, że ci pomogę i nic się w tej sprawie nie zmieniło. Kocham cię przecież. - Było to pocieszające w trudnych chwilach. Feliks uśmiechnął się i pocałował Gilberta w usta. Pierwotnie miał to był drobny całus, ale praktyka wyszła zupełnie inna. 

          Uwielbiali takie momenty. 

          Będzie ogromna szkoda, gdy ich zabraknie przez Adama. 

*** 23 lutego *** 

          Kiedy Feliciano mówił o poprawie relacji, nie miał na myśli tego. Ludwig popadał ze skrajności w skrajność. Jego zachowanie nadal wyglądało na wymuszone i ciężko było doszukać się tam chociaż odrobiny naturalności. Vargas nie mógł znieść świadomości, że wyjście do kawiarni pewnie również było zmuszaniem się Beilschmidta do bycia dobrym chłopakiem. Gorąca czekolada smakowała łzami. Nienawidził tego uczucia, a miłość powoli zamieniała się w niechęć. Tak bardzo nie chciał takiego zakończenia. 

          -Coś ci nie pasuje? Wyglądasz na smutnego i nie jest to pewnie smutek przez wypadek Antonia. - Niebieskooki dokładnie przyjrzał się rudowłosemu i spróbował wywnioskować, co mówi jego wzrok. Wiedział, że dalej nie jest dobrym chłopakiem i takim zachowaniem na pewno szybko nim nie zostanie, ale się starał. Zapewne to wyjście też wyglądało na kłamstwo, dlatego ciężej było mu się starać na poważnie. 

          -Nadal nie czuję tego czegoś od ciebie. Nie wiem czy po prostu jestem na to ślepy, a może naprawdę dalej nie wziąłeś sobie moich słów do serca. - O ile to serce w ogóle posiadasz. Jednak od tych słów Feliciano się powstrzymał, byle nie wynikła kłótnia. To była ostatnia rzecz, jakiej chciałby między sobą i Ludwigiem. Beilschmidt westchnął, z dezaprobatą kręcąc głową. Co miał zrobić? 

          -Próbuję, naprawdę próbuję i chcę, aby ten związek nareszcie był prawdziwy. Zrozum, że rzeczy, które przychodzą ci z łatwością, innym mogą sprawiać trudności. - Vargas pragnął to zrozumieć od bardzo wielu lat, lecz widocznie jego spojrzenie na świat było zbyt mocno ograniczone. Zrobiło się niezręczne i żadne uśmiechy nie mogły tego załagodzić. W końcu kto by się uśmiechał w takiej chwili? 

          -Widzę, że próbujesz wszystkimi siłami wyjść jak najlepiej. - Rzekł rudowłosy, zmieniając pozycję na krześle. Nie chciał wychodzić na chłopaka, który nie docenia pracy swojego partnera i najchętniej by zaczął wymieniać jego wszystkie wady, przy tym zapominając o zaletach. Lecz to był głównie czas do porozmawiania o ich wspólnych błędach, które popełniają razem. - Doceniam to, ale... 

          -Wiem, że może być lepiej. Nie musisz tego podkreślać za każdym razem. Po prostu daj mi więcej czasu. I zanim powiesz, że dałeś mi go już wystarczająco dużo, to przyznam ci w tym rację. Jednak dalej powinieneś pamiętać, że dla mnie oczywiste rzeczy nie są takie oczywiste. Cieszmy się z naszego spotkania tutaj. Tak po prostu. - Na pewno takie rozwiązanie było lepsze od kłócenia się, do którego było wyjątkowo blisko. Rudowłosy podniósł kąciki ust, chcąc wyjść na chociaż trochę radosnego tego wieczoru. 

          -Przepraszam za ciągłe zwracanie ci uwagi. To wkurzające, wiem. Jednak chcę jedynie, żebyśmy byli naprawdę szczęśliwi. - Feliciano tłumaczył to Ludwigowi już po raz setny. To stawało się powoli nudne i nie do zniesienia. Niespodziewanie Beilschmidt złapał dłonie Vargasa i mocno je ścisnął, jakby obawiał się, że złotooki zaraz zacznie gdzieś uciekać. Spojrzał na niego, próbując się uśmiechnąć. 

          -Nie przepraszaj za takie rzeczy. To tylko moja wina i niczyja więcej. Jestem pewny, że niedługo będę gotowy i nasza miłość będzie stabilna. Uwierz mi, że nie chcę naszego rozstania, a tym bardziej twojej krzywdy. Ostatecznym powodem do wyznania ci miłości było właśnie twoje cierpienie, dlatego nie chcę ci go fundować więcej. - Rudowłosy poczuł dziwne ciepło w środku. Pewnie była to wiedza, że znaczy wiele dla drugiej osoby i ona naprawdę go kocha. 

          Był taki naiwny. 

          -Mogę ci zaufać? Znowu. - Pytanie miało oczywistą odpowiedź. Oczywiście, że nie. Jednakże blondyn postanowił sobie odpuścić taką odpowiedź i dalej zgrywać dobrego partnera, który chce jedynie dobrze. I po części tak właśnie było. Jednak ciężko było się nazwać czyimś chłopakiem, gdy w praktyce nadal był singlem. 

          -Jeżeli jesteś w stanie, to tak. - Można powiedzieć, że to tyle z tego tematu. Nie mieli nic więcej do gadania, a ciągnięcie mówienia o tym, jak źle im się ostatnio układa mijało się z celem. Mieli się sobą cieszyć, być szczęśliwi, zapomnieć o tych wszystkich zmartwieniach, a nie tylko bardziej je rozpamiętywać. To był ten moment, w którym można zapomnieć o wszystkich winach. 

*** 

          Każdy czasami pęka. U jednych następuje to szybciej, u drugich wolniej, ale wszyscy w pewnym momencie będą mieli dość i zaczną błagać los o litość. Niektórym zaczyna towarzyszyć szczęście i życie staje się dziwnie lekkie, lecz w większości przypadków nic się nie zmienia i trzeba dalej żyć z wiecznym cierpieniem. Roderich nie wiedział co mu towarzyszy. Chyba na razie oczekiwania na odpowiedź od sił wyższych. Zaśnięcie wydawało się chwilowo niemożliwe. Nawet jeśli obok leżała Erizabeta i czekała, aż się położy. 

          -Nie wiem, ile jeszcze tak wytrzymam. To chyba przewyższa moje siły. - Eliza zmartwiła się tym wyznaniem. Spodziewała się, że ukochany zacznie w końcu się dusić przez te problemy, a nagłe przyjście Marii nie poprawiało jego stanu psychicznego oraz emocjonalnego. Sama nie radziła sobie najlepiej, a od niedawna czuła się przybita, zmęczona, wyprana z wszelkich sił. Na dodatek była bardziej nerwowa. 

          -Co masz dokładnie na myśli? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się załamałeś i... - Hedervary nie dokończyła przez nagłą blokadę w gardle. Wizja tego, że Edelstein może mieć depresję była na tyle chora i abstrakcyjna, że jej pojawienie się w rzeczywistości jest niemożliwe. Jej partner był silnym facetem, który nie poddaje się z byle powodu. 

          -Nic z tych rzeczy! Do tego nie jestem obecnie zdolny i nie sądzę, żebym kiedykolwiek był. Chodzi o to, że zaczynam się bać. Maria zaczęła się bardziej wtrącać do naszego związku, a Gianna nie odpuszcza. Szczerze to wątpię, że rozmowa z Francisem cokolwiek dała. Też nie chcę dawać mu obecnie więcej problemów. - Zielonooka zgodziła się tutaj z szatynem. Przypomniała sobie z jakim trudem Francis chodził po szkole. Robiło jej się go szkoda. 

          -Faktycznie, nie jest nam łatwo od dawna, ale nie możemy poddać się z takich powodów. Nie możemy dać im satysfakcji z tego, że przegraliśmy i poddaliśmy się przez takie banały, z którymi bez problemu można sobie poradzić. - Może nie było to takie bezproblemowe, skoro Roderich już zaczynał pękać. Zazdrościł Erizabecie, że nadal potrafiła z odwagą zmierzyć się z wrogiem, a on jedynie zgrywał tego odważnego. W środku panikował. 

          -Nie obrazisz się, jak nawet po pozbyciu się Gianny trochę poczekasz na oświadczyny, czy coś innego co wymyślę? - Eliza wiedziała, że nie może być tak łatwo. Wiecznie jakieś komplikacje, które opóźniały spełnienie jej najskrytszych marzeń, jakie sprawiłyby, że byłaby szczęśliwa w tym brudnym świecie. Nie wyglądała na zadowoloną. - Więc się obrazisz, tak? 

          -Raczej nie. No chyba, że będziesz tego unikał na naprawdę idiotyczne sposoby, to wtedy możesz przestać liczyć na akceptację z mojej strony. Jednak jeśli z powodów własnego dobra, to mogę poczekać. - Przynajmniej tyle mógł mieć. Edelstein odetchnął z ulgą, przytulając Hedervary i mając wrażenie, że może nie powinno być tak źle. Tragedii na pewno nie będzie. Konflikt z Gianną powinien niedługo się zakończyć, a Marii łatwo się pozbędzie. 

          -Wystarczy poczekać, a obydwoje będziemy szczęśliwi. - Dodał na koniec szatyn, całując dziewczynę w głowę. Wyznali sobie na koniec miłość i po chwili już zamykali oczy, by oddać się snu. To był jeden z niewielu momentów w dobie, gdy naprawdę człowiek może się zrelaksować, zapomnieć o problemach i pomyśleć nad idealnym światem, w którym chciałby żyć. Wtedy bez większych problemów się śniło. A potem znowu się lądowało w rzeczywistości, dla której musieli porzucać piękne sny. 

*** 

          Były chwile w życiu, kiedy zapominało się o swoich problemach i mogło się zrelaksować, oddając jedynie własnym przyjemnością, gorącej kąpieli, ulubionemu alkoholowi oraz drugiej osobie. Takie wieczory były najlepsze. A raczej późne noce, gdyż było po północy. Obydwoje musieli wcześnie wstać, a zamiast tego robili głupoty i dbali o swój związek. Przez problemy, których się nagromadziło, nie mieli czasu na tą romantyczniejszą część ich relacji. Była pora na naprawienie tego. 

          -Nie jęcz tak głośno. Zaraz wszystkich pobudzisz. - Gilbert był zadowolony z obrotu sytuacji. Początkowa, spokojna kąpiel zamieniła się w aż nadto bliskie przytulanie się, jakie powoli zahaczało o coś innego. Obydwoje mieli na takie rzeczy nastrój, dlatego nie widzieli przeszkód w intymnym zbliżeniu. Pomału się do tego zbliżali. Krążył dłonią po czułych miejscach Feliksa, tym samym sprawiając mu wielką przyjemność. 

          -Przecież jestem cicho, nie dramatyzuj. Cieszmy się tym, że możemy być ze sobą blisko i nadal nikt nas nie rozdzielił na dobre. W końcu nie chcesz naszego rozstania, prawda? - Łukasiewicz lekko się odwrócił i posłał partnerowi promienny uśmiech, który bardzo dobrze mógłby bardziej emanować światłem od tych wszystkich świeczek. Ponownie się wtulił w Beilschmidta, biorąc łyk piwa. Nie wiedział co go skusiło do napicia się tego. 

          -Oczywiście, że nie chcę naszego rozstania. To jest ostatnia rzecz, jakiej bym chciał. - Odpowiedział szybko albinos, odkładając puszkę na szafeczkę obok. Pocałował blondyna w szyję, a po chwili już robił drobne, różane ślady wywołując w zielonookim ciche jęki. Miał być cicho, lecz z drugiej strony, było za dobrze na kontrolowanie się. 

          -Cudownie, że udało nam się zapomnieć o tych problemach. Przynajmniej na moment jest spokój. - Uwaga Feliksa mogła skutecznie sprawić, że znowu zaczną się martwić osobami ich otaczającymi i jak ich akcje mogą wpłynąć na życie codzienne. Jednak rzeczywistość okazała się wyjątkowo pobłażliwa. Byli zbyt skupieni na sobie nawzajem, aby ponownie martwić się nagłym towarzystwem Adama czy tym, że Antonio może w każdej chwili odejść. Myśleli tylko o sobie. Na ten moment inni nie mieli większego znaczenia. 

          -Nie mówmy o tym, proszę. Jesteśmy my i nikt więcej. Skup się na naszej bliskości. - Beilschmidt chyba wracał do zachowania sprzed wypadku przyjaciela. Nie był taki przybity i widocznie uwierzył, że Carriedo nie musi koniecznie ginąć. Umiał się uśmiechnąć, zająć czymś konkretnym i co dla Łukasiewicza najważniejsze, okazywanie sobie uczuć nie było takie drętwe. Było czuć, że faktycznie się kochają. 

          Przez dłuższą chwilę po prostu milczeli. Przekazywali sobie tym wiele rzeczy, jak na przykład to, że nigdy siebie nie zostawią, ale to był taki banał, który powtarzali sobie przy każdej możliwej okazji. Więcej znaczenia miał fakt, że ich uczucia były prawdziwe i po tej kąpieli, spokojnym pójściu do łóżka i obudzeniu się o poranku, nadal będą siebie wspierać. A na pewno niedługo smutek wróci. 

          Twarz Feliksa została pokryta rumieńcem, dzięki towarzystwie nagłej radości. Gilbert pozostawał nieco uśmiechnięty i z pełną satysfakcją patrzył, co ładnego zrobił na ciele zielonookiego. Będzie mu za to "dziękował", gdy zaczną się szykować do szkoły. Zaśmiał się krótko i niespodziewanie dla Łukasiewicza, pocałował go i pewnie odwrócił twarzą w swoją stronę. Oddech blondyna aż przyśpieszył z zaskoczenia. 

          -Co ty kombinujesz? 

          -A co ja mogę kombinować? Nie przyszliśmy tutaj się tylko wykąpać, ale również być ze sobą blisko. Musisz przyznać, że taka bliskość niezmiernie ci się podoba. - Feliks krążył wzrokiem po ciele Gilberta naprawdę zaczynając się zastanawiać, czy dojdzie do czegoś więcej. Dawno się za to nie brali, a była okazja. Chociaż chyba obecny czas nie sprzyjał wydarzeniom tego typu. - Za każdym razem, gdy będziemy ze sobą blisko w tej sposób, zrobię wszystko, żebyś poczuł się doskonale, wyjątkowo. Wiesz o co chodzi? 

          -Jestem w stanie stwierdzić, że wiem o co chodzi. Przynajmniej się domyślam. Tobie zawsze chodzi o to samo. - Zanim Beilschmidt zdołał odpowiedzieć, Łukasiewicz wpił się w jego usta i dał wiele ekstazy tym ruchem. Białowłosy gwałtownie złapał tył blondyna i namiętnie odwzajemnił pocałunek, który zdecydowanie prowadził do czegoś więcej. - Całą noc spędzimy na zajmowaniu się sobą, tak? - Zapytał zalotnie Feliks. 

          -Najwyżej nie pójdziesz do szkoły i porządnie odeśpisz. Ja sobie poradzę. - Gilbert podniósł się, kładąc partnera na swoich dawnym miejscu, pewnie nad nim triumfując. Ponownie udało mu się przejął przewagę i pokazać, że on tutaj rządzi. Łukasiewicz nawet nie był tym specjalnie urażony. Jeżeli znowu dostanie wiele uwagi i będzie mu szczerze powtarzane, że jest kochany oraz najważniejszą osobą w cudzym życiu, może być uległym. 

          -Skoro tak twierdzisz, to nie będę cię zatrzymywać. - Zielonooki wygodniej się ułożył i czekał na pierwsze ruchy albinosa. Nie towarzyszył mu stres, który był poprzednim razem. Mniej więcej wiedział czego się spodziewać, więc nie panikował, a jedynie oczekiwał poczucia kochania od Gilberta. W jego objęciach czuł się bezpiecznie. Gorąca woda jeszcze bardziej go ekscytowała i powstrzymywała od wycofania się. Nie towarzyszyły mu zmartwienia sytuacją życiową. Był Gilbert. Kiedyś trzeba zapomnieć o rzeczywistości dla ważniejszych spraw. 

          Beilschmidt miał dosłownie takie same doznania i przemyślenia. Nie liczyli się inni. Byli tu i teraz, dlatego nie wracali wspomnieniami do dawnych chwil, które zaledwie ich dobijały. Dumnie uśmiechnął się do ukochanego, zanim przeszedł do konkretnego ruchu, zaczynającego nocną przyjemność. Był szczęśliwy. Nawet w kryzysowych sytuacjach umiał wrócić do dawnego siebie, dać zabawę Feliksowi i jeszcze dobrze na tym wyjść w przyszłości. To była dopiero zajebistość! 

          I jak przewidywali, większość nocy naprawdę została spędzona w wannie. 

*** 24 lutego *** 

          Życie Francisa zmierzało w okropnym kierunku. Z dnia na dzień było coraz gorzej i z bólem serca zadawał sobie pytanie, ile jeszcze tak pociągnie? Nie było mowy, że długo. Od zawsze był osobą kruchą emocjonalnie, która nie radziła sobie bez pomocy najbliższych. Co nie zmienia faktu, że w pewnym rzeczach doskonale sam sobie radził. Jednak potrzebował towarzystwa. Antonio zaraz po Gilbercie był jego najbliższą osobą i nie wyobrażał sobie życia bez niego. Jak odejdzie, zrobi się szaro. Zostawi po sobie tylko piękne wspomnienia oraz tęsknotę. 

          -Mam wrażenie, że w ogóle nie przejmujesz się losem brata. Przychodzisz byle przychodzić i wykazujesz zerowe zainteresowanie szansą jego śmierci. - Bonnefoy był obrzydzony postawą Afonso. Ferreira zachowywał się tak, jakby musiał tutaj siedzieć za karę, a bardzo dobrze mógł dalej być w domu i zastanawiać się, jak utrzyma dom bez pracy i bez ukończonej szkoły. Rodzina mu nie pomoże. Wyląduje na ulicy i zabawa się skończy. 

          -Przychodzę tutaj, więc jest dobrze. Nie wymagaj ode mnie za wiele. Nie będę całe dnie płakać za bratem, któremu i tak nic wielkiego nie zawdzięczam. - Blondyn nie rozumiał, jak można mieć takie nastawienie do rodzeństwa. Nie wyobrażał sobie, by tak się zachowywać, kiedy Gianna umiera w szpitalu, lub co gorsza, on jest na łożu śmierci i siostra tak się zachowuje. Wizja ta łamała mu serce. 

          -Nie rób nam łaski, że tutaj jesteś. Antonio tego nie potrzebuje i bardziej by się cieszył, gdybyś przychodził tutaj z własnych, niewymuszonych chęci. - Zielonooki fuknął w odpowiedzi, odchodząc od towarzysza. Miał dość wiecznego słuchania, że jest złą osobą i gardzi bratem. Przecież on to wiedział od kilkunastu lat! Nie musieli dłużej go w tym uświadamiać. Francis westchnął, rozglądając się. 

          Chciał znaleźć jakiegoś lekarza, który powiedziałby mu jaka jest sytuacja Carriedo i czy dalej jego stan jest krytyczny. Mogło się poprawić, albo wręcz przeciwko. Wierzył, że opcja pierwsza okaże się prawdziwa. Zauważył niedaleko wysokiego mężczyznę, którego kojarzył z wcześniej. Szybko do niego podszedł i zagadał, nie przejmując się tym, że może być zajęty czymś innym. 

          -Dzień dobry, przepraszam za przeszkadzanie. Chcę jedynie o coś zapytać. - Lekarz skinął głową, odwracając się do Francisa. Obecnie nie miał wiele rzeczy do roboty. - Wiadomo co dzieje się z Antoniem Carriedo? Od paru dni leży nieprzytomny i ciągle powtarzają, że próbują go uratować. Chciałbym znać konkrety. - Bonnefoy nie był zadowolony z podejrzliwego wzroku doktora. Możliwe, że takie wiadomości nie zostaną mu udzielone. 

          -Kim pan jest dla poszkodowanego? - Niebieskooki nienawidził pytań kontrolnych w takich chwilach. Chodziło o życie osoby, która była dla niego jak rodzony brat! 

          -Jestem bliskim przyjacielem Antonia oraz reszty jego rodziny. Gdzieś niedaleko również kręci się jego młodszy brat. Prosił o zapytanie się o stan rodzeństwa. - Podkoloryzowanie faktów nie szkodziło. Afonso i tak wykazywał zerowe zainteresowanie, więc nie zrobi awantury za kłamanie. Mężczyzna przytaknął i spojrzał na kolejne wyniki badań Hiszpana. Nie dawały one nadziei na szczęśliwe zakończenie. 

          -W ogóle nie da się go przywrócić do przytomności. Praca serca jest osłabiona, na dodatek mocne uderzenie głową o ziemię spowodowało poważniejsze urazy w mózgu. Niestety Antonio powoli umiera. Wątpimy, że uda nam się go uratować. Przykro mi z tego powodu. - Musieli przygotować się na najgorsze. Bonnefoy spojrzał na podłogę i zaczął ciężej oddychać. To nie mogło się dziać. Jego najlepszy przyjaciel na pewno niedługo się obudzi i znowu będą razem szczęśliwi! 

          -Pan nie może mówić poważnie. On jest za młody, żeby umierać. Musicie zrobić wszystko, aby wyszedł z tego żywy! - Lekarz w dezaprobacie przewrócił oczami, próbując wykombinować porządną odpowiedź. Rozumiał, że bliscy w takich chwilach cierpieli, lecz mówienie, że koniecznie muszą go uratować nie poprawiało sytuacji. 

          -Robimy wszystko, by Antonio przeżył. Od kilku dni notorycznie przy nim siedzimy i ratujemy, a że nie przynosi to odpowiednich efektów, to już inna sprawa. - Dla blondyna to podchodziło pod nie staranie się. Nie umiał zrozumieć, że ci ludzie wykorzystują swoje wszystkie siły, żeby jego przyjaciel dalej mógł chodzić po tej planecie, a nie robić za glebę dla kwiatów na cmentarzu. Carriedo nie mógł zostawić go, Gilberta, rodziców, brata, Lovino. Lovino przede wszystkim. 

          -Po prostu nie chcę go stracić. Są chociaż jakieś szanse na dalsze życie? - Mimowolnie wyobrażał sobie dzień, w którym stanie nad grobem Antonia. Spodziewał się tego za długie dziesiątki lat, gdy wszyscy będą starzy, a śmierć ze starości będzie czaić się na każdym rogu. Stopniowo się do tego przygotowywał, a kiedy nastawało to przez nieszczęśliwy wypadek, z trudem trzymał łzy na wodzy. 

          -Są, ale bardzo małe. Myślę, że nie wynoszą nawet dwudziestu procent, a dwadzieścia w takiej sytuacji to i tak dużo. - Francis zgodził się z lekarzem i postanowił mu dłużej nie przeszkadzać. Pozostawało czekać, a co przyniesie czekanie, to już nikt obecnie nie wiedział. Szkoła stała się bez Carriedo ponura. Wieczory bez rozmów telefonicznych takie puste. Nawet nie miał do kogo się odezwać i pożartować, a Gilbert miał na głowie Feliksa oraz jego ojca. Wszyscy inni byli zajęci. 

          -Dobrze, dziękuję za powiedzenie o tym. Przekażę reszcie rodziny. Nie przeszkadzam już, do widzenia. - Bonnefoy odszedł od mężczyzny i powolnym krokiem szedł po korytarzu, wypatrując Afonso. Liczył na to, że choć informacją o sporej szansie na śmierć brata się zainteresuje. Może nawet ucieszy, znając ich relację. Nie, to by było po prostu złe. Ferreira nie był święty, jednak do takiego zachowanie by się nigdy nie dopuścił. 

          Chyba pora rozglądać się za garniturem na pogrzeb. 

*** 26 lutego *** 

          Ludwig nie wiedział co go strzeliło, żeby przynosić ze sobą gitarę do szkoły. Roderich go namówił, twierdząc, że to będzie dobre miejsce do zagrania finalnej wersji kompozycji sprzed dni i uległ. A mógł się sprzeciwić. Edelstein go nie zmuszał. To będą najbardziej upokarzające minuty w jego życiu, ale Feliciano nie powinien mieć jakichkolwiek zastrzeżeń do jego gry. Wiedział, że kontynuuje naukę i będzie tylko lepszy. 

          Postanowił skorzystać z długiej przerwy obiadowej. To był idealny moment na zagranie tego Vargasowi, a błagał go o zaprezentowanie mu tej piosenki od początku dnia. Już miał w planach wyrzucić instrument do pobliskiego śmietnika, lecz ostatecznie zrezygnował. Złamałby tym serce rudowłosego, a już wystarczająco się przyczynił do jego rozłamu. 

          -Już nie mogę się doczekać usłyszenia tego! Na pewno efekt końcowy jest niesamowity, zupełnie jak ty. - Ludwig zarumienił się, siadając na stoliku i wyjmując gitarę z futerału. Nie miał nic przeciwko flirtowaniu, jednak zważając na ich problemy w związku, zachowanie Feliciano mogło być trochę nieadekwatne. Lecz i tak był zadowolony, że Vargas z nim flirtował mimo niedawnych akcji. 

          -Już, spokojnie. Za chwilę usłyszysz swój prezent. - Rudowłosy odpowiedział śmiechem. Usiadł na krześle i wnikliwie obserwował, jak ukochany zabiera się do gry upragnionej kompozycji. Wymienili się spojrzeniami, które były wypełnione zrozumieniem i uczuciem, jakiego nic nie potrafiło zgasić. A przynajmniej tak im się wydawało. Odrzucili zmartwienia na bok. Beilschmidt zaczął grę, a Vargas przeszedł do słuchania. 

          Wraz z pierwszymi dźwiękami po Feliciano przeszły pierwsze dreszcze. Kiedy Ludwig wczuł się w swoją grę i robił wszystko, aby wyszła jak najlepiej, Vargas przeżywał i zastanawiał się co będzie następne. Serce szybko mu biło, a radość w środku narastała w towarzystwie świadomości, że ktoś się dla niego postarał. Czuł w tej melodii miłość. Czuł w niej prawdziwe uczucie, które kwitło, lecz robiło to wyjątkowo długo. Miał wrażenie, jakby Beilschmidt przekazywał mu każde, najdrobniejsze przemyślenie dotyczące ich związku i teraz mu to przekazywał, poprzez spokojną, aczkolwiek smutną melodię. 

          Jednak była w tym nutka radości. Słyszał pozytywy, jakie były mu przekazywane. Widział zresztą emocje, które były na twarzy ukochanego. To sprawiało, że się wzruszył i pragnął czule przytulić partnera, by tak mu podziękować za trud jaki wkładał w ich związek. To prawda, wcześniej go nie doceniał. Teraz uległo to zmianie i dotarło do niego, że miłość nie dla wszystkich jest łatwym tematem. Niektórzy wyjątkowo mocno cierpią w tym. 

          -Podobało ci się? - Feliciano zatopił się w swoich myślach do tego stopnia, że nie zareagował na pytanie Ludwiga. Po prostu na niego patrzył, a ocknął się, gdy poczuł łzy spływające po jego twarzy. Nawet nie sądził, że wywoła to w nim takie emocje. Przerażenie Beilschmidta było zabawne. Miał Vargasowi poprawić humor, a nie jeszcze dobijać! - Hej, nie płacz! Co się stało? 

          -Nic złego, bez obaw! - Zaśmiał się rudzielec, wycierając z twarzy mokre ślady. To zabawne, że z taką łatwością mógł niebieskookiego wystraszyć. Kilka łez, a ten już panikuje. Właśnie w tej kompozycji słyszał obawy o niego. Troskę, którą pragnął mu zagwarantować. Uwielbiał ballady romantyczne, bo to chyba była ballada. Tak twierdził, Ludwig zapewne będzie zaprzeczać. - Bardzo mi się podobało. Dziękuję za to. 

          -Oh, to naprawdę mnie cieszy! Myślałem, że nie wyszło dobrze i ci się nie podobało. Twoja mina przez cały czas wyrażała dość dziwne uczucie, która nie wyglądało pozytywnie. - Vargas się wyszczerzył i oddał objęciom Beilschmidta. Czuł, jak jego serce prędko bije, dając znać o wielkim zdenerwowaniu, siedzącym w Ludwigu. Wystąpienia artystyczne nie były jego mocną domeną, nawet przed zaufanymi osobami. 

          -Nie musisz się przejmować, to było cudowne. Dałbym wszystko, żeby zapomnieć o tym i móc posłuchać jeszcze raz. Pierwsze wrażenie jest najlepsze. - Ludwig musiał zgodzić się z tym stwierdzeniem. Odetchnął w uldze, wstając od rudowłosego i chowając instrument z powrotem do futerału. Miał to z głowy, a to najbardziej go interesowało. Osiągnął swój cel, jakim było minimalne wybielenie się i próba faktycznego zakochania w Feliciano. Ciekawe było to, że wcale nie był tak daleko od tego. 

***

          Długo nie było go w swoim prawdziwym domu. Nie wiedział co dzieje się z matką, siostrą i jakie plany ma ojciec. Spodziewał się, że Adam sam niedługo zagości u Gilberta i będzie robił awanturę oraz siłą próbował zaprowadzić do siebie, jednak to nie nastawało. Wszystko jakby ucichło, pomijając to, że pierwszego dnia po ucieczce ojciec notorycznie do niego dzwonił i pisał wiadomości z groźbami. Beilschmidt nawet oferował, żeby pójść z tym na policję, lecz odmawiał. Nie pora na to. 

          -Gilbert, muszę ci coś powiedzieć. - Ustronne miejsce na przerwie szkolnej chyba było dobrym miejscem na poruszenie tego tematu. Nie chciał dłużej czekać, a ukrywanie swoich przykrych chęci do powrotu do domu było nieodpowiednie. Ukochany spojrzał na niego z uśmiechem, zastanawiając się, co znowu Łukasiewicz mógł wykombinować. Po tym chłopaku mógł spodziewać się wszystkiego. 

          -Stało się coś złego? - Można tak powiedzieć. Blondyn nie chciał tego przyznawać z taką łatwością, gdyż takim sposobem na pewno zdenerwowałby ukochanego. Kłótnie nie były rzeczą, jakiej potrzebowali. Jednak musiał w końcu powiedzieć, że czuje potrzebę wrócenia do siebie i zadbania o bliskich oraz ostatecznego wytłumaczenia sobie wszystkiego z Adamem. Ryzykował, ale to się nie liczyło. 

          -Może nie stało się, ale może się stać. Proszę cię, tylko się nie denerwuj. - Albinos profilaktycznie stanął w miejscu i zostawił na tyle swój dobry humor. Zapowiadała się poważniejsza rozmowa. - Chcę wrócić do domu. - Rzekł gwałtownie blondyn, samemu się zatrzymując. Nagle pobladł i zrobiło mu się słabo po powiedzeniu tego. Przerażony zerknął na białowłosego, który na początku chyba nie zrozumiał dobrze jego słów. 

          -Słucham? - Jedynie to wydusił z siebie Gilbert. Oparł się o ścianę, a jego spojrzenie nabrało morderczego wyglądu. 

          -Chcę wrócić do domu. To znaczy, to nie tak, że jest mi u ciebie źle! Jest naprawdę dobrze i doceniam wszystko, co dla mnie robisz. Lecz czuję potrzebę wrócenia tam. Nie dlatego, że czuję się tam dobrze, a dlatego, że chcę zająć się Radmilą i mamą. Nie mogę myśleć tylko o sobie. Ojciec na pewno już niejedną złą rzecz im zrobił. - Beilschmidt próbował to zrozumieć. Jego ukochany wybierał cierpienie, zamiast spokojnego życia i nie przejmowania się innymi? To nie miało sensu. Nawet jeżeli chodziło o rodzinę. 

          -Na pewnie tego nie chcesz. Żartujesz sobie ze mnie i próbujesz wywołać poczucie winy za niewystarczające staranie się. - Nie miał zamiaru w to uwierzyć. Nie chciał w to wierzyć. Denerwowała go wiedza, że wiecznie był odsuwany na drugi plan i mało kto interesował się jego potrzebami. Jeszcze w takim momencie, kiedy jego przyjaciel umierał w szpitalu. Zero wsparcia. Cały czas był tym drugim. 

          -Mówię poważnie. Muszę o nie zadbać i się zainteresować, a nie ciągle udawać, że nic się nie dzieje, a jak sobie przypomnę, to tylko płaczę. Jak się nie postawię ojcu, to się nigdy nie skończy. Powiedziałeś, że będziesz mnie wspierać, więc teraz nie rób mi pod górkę. - Beilschmidta nie obchodziło co mówić wczoraj, tydzień temu, czy nawet miesiąc temu. Miał zadbać o Feliksa. Magdalena oraz Radmila go o to prosiły. Wykonywał powierzone mu zadanie i trzymał Łukasiewicza przy sobie. 

          -Zostajesz ze mną i nigdzie się nie ruszasz. U mnie jesteś bezpieczny i nikt nie zrobi ci krzywdy. Proszono mnie o zaopiekowanie się tobą, dlatego nie będziesz nigdzie wracał. - Głos białowłosego groźnie się podnosił. Blondyn nie chciał tego dłużej słuchać. Gdzie nie pójdzie, będą chcieli uparcie go kontrolować i pilnować, aby "nie stała mu się krzywda". Jego uczucia nie były tutaj ważne. 

          -Nie jestem twoją rzeczą. Jestem twoim chłopakiem i powinieneś akceptować moje decyzje. Przecież cię nie rzucam! Dalej będziemy razem i będziemy się o siebie nawzajem troszczyć. Tylko tyle, że będę w innym miejscu. Poradzę sobie. - Gilberta to bolało. Już nie wiedział czy padać na podłogę i z płaczem błagać Feliksa o zostanie z nim, czy może pozostawać nieugiętym i siłą trzymać Łukasiewicza w swoim domu. 

          Ta relacja nie mogła stać się toksyczna, lecz kończenie jej też nie wchodziło w grę. 

          -Rozumiem, że nie jesteś moją rzeczą, ale to nie sprawia, że masz się nagle narażać! Radmila i Magdalena pewnie doskonale sobie radzą, a skoro Adam nadal do nas nie przyszedł i nie zaczął walki, to na pewno nic złego się nie dzieje. Masz zostać i nie interesują mnie twoje sprzeciwy. - Zielone oczy się zaszkliły, a blondyn znacznie odsunął. Słowa Gilberta go raniły. Nie spodziewał się ich po nim. 

          -A mnie nie interesuje twoja "troska". Chcesz mnie po prostu dla siebie i jesteś chorobliwie zazdrosny. Zostanę u ciebie ostatni dzień, a potem możemy się pożegnać. Nie kończę związku, ale na pewno nie będę u ciebie mieszkał. - Feliks odsunął się, na koniec ocierając oczy z łez. Zanim Gilbert zdążył jakkolwiek zareagować, nie było go w pobliżu. Wrócił do bardziej zatłoczonej części korytarza i próbował udawać, że nic się nie wydarzyło. 

          Beilschmidta bolało to coraz bardziej. Okrzyknięto go zazdrośnikiem, który myśli jedynie o własnych potrzebach, a tylko chciał zadbać o ukochaną osobę. Proszono go o to, a również sam tego pragnął. Marzył o bliskości Feliksa, jego cieple, słodkim uśmiechu, pocieszających słowach, wsparciu. Już nie tracił tylko przyjaciela. Tracił też chłopaka, który sprawił, że stał się lepszą osobą. 

***

          Erizabeta za cholerę nie wiedziała co się jej dzieje. Domyślała się, że to pewnie miesiączka wyjątkowo brutalnie dawała o sobie znać i niedługo znowu zacznie się obfite krwawienie, ale mogło nie być aż takiej tragedii. Ostatnio bardziej ją mdliło. Nie było źle i sobie z tym radziła, ale dalej było to uciążliwe w życiu codziennym. Normalnie siedziała przy ławce i w skupieniu rozwiązywała zadanie z chemii, aż nagle zaczęło ją mdlić. Dłużej nie mogła tego wytrzymać i poszła do łazienki z Feliksem. I tak nikt nie przejmował się podziałem łazienek. 

          -No nie mówcie, że kolejna zaraz zacznie wymiotować co pięć minut. - Łukasiewicz miał dodatkowe zmartwienie. Zachowanie przyjaciółki go niepokoiło i nikt nie potrafił stwierdzić, co dokładnie jej dolega. To mogło być wszystko. Poczynając od nadchodzącego okresu, a kończąc na poważnych chorobach. Nie mógł się uspokoić po kłótni z Gilbertem, a to już raczej była kłótnia. - Bardzo źle się czujesz? 

          -Trochę lepiej, ale wcześniej czułam się bardziej żywa. - Eliza sama nie wiedziała czy jej słowa podchodziły pod żart, a może były zaledwie zwykłą odpowiedzią. Odetchnęła, siadając na podłodze i tępo patrząc przed siebie, zastanawiając się czy w końcu będzie wymiotować. Czuła na sobie zaniepokojony wzrok blondyna. Nie chciała mu dodawać problemów. - Nie martw się tak. Nic złego mi się nie dzieje. 

          -Od kilku dni tak się zachowujesz. Może pójdziesz do lekarza, żeby cię dobrze przepadali? Lepiej zareagować teraz, niż czekać. - Dziewczyna fuknęła, próbując wstać, jednak szybko z powrotem osunęła się na podłogę. Okazuje się, że była zbyt słaba na stanie. Jak dobrze, że Feliks zdecydował się pójść z nią. 

          -Od kilku dni? Niecałe trzy dni gorszego samopoczucia nic nie mówią. Pewnie strułam się jakimś jedzeniem i teraz mnie goni. - Łukasiewiczowi chciało się śmiać z naiwności przyjaciółki. Tyle możliwości i tyle ryzykowania, a ta stawiała na zwykłe zatrucie pokarmowe. Gdyby zjadła coś niedobrego, to właśnie by siedziała w domu w łazience. Złapał ją za rękę i spojrzał głęboko w oczy. 

          -Zastanów się i nie wyciągaj pochopnych wniosków. - Niewiele to dawało Hedervary. Jej drogi towarzysz również mógłby nie stwarzać chorych teorii o chorobach, czy innych cholerstwach, które zabrałyby jej młodość. Jeszcze raz spróbowała stanąć na równych nogach i tym razem się udało. Widocznie nie było z nią aż tak tragicznie. - A co jeżeli... 

          -Proszę cię Feliks, zajmij się własnym życiem i nie wskakuj z teoriami do mojego. Jesteśmy blisko, ale bez przesady. - Niechętnie pomyślała o tym, co mógł wyobrazić sobie blondyn. Dreszcze po niej przeszły, dzięki czemu szybko pozbyła się tej wizji z głowy. Było na to za wcześnie. W czerwcu będzie miała zaledwie dziewiętnaście lat i dalej będzie za wcześnie na takie rzeczy. Nie czuła się gotowa, a takie kwestie od zawsze należały do ryzyka. 

          -Tylko chciałem powiedzieć co ci się dzieje. Najbezpieczniej będzie postawić na miesiączkę, chociaż ostatnio miałaś ją wcześniej. - Dobrzy przyjaciele znali się na takich rzeczach. Erizabeta była pewna, że to wina okresu, a zawsze tak ją bolało oraz mdliło przed nią. Nie widziała sensu w szukaniu dziwnych domysłów, które później by się okazały nieprawdą. Wystarczał jej fakt, że Feliciano sugerował jej milion dziwactw w przeciągu doby. 

          -Mam nieregularne, więc nadal nic na mnie nie masz. - Łukasiewicz westchnął, wychodząc z Hedervary z toalety. Widocznie nie uda mu się powiedzieć dzisiaj o swoich domysłach, które niekoniecznie muszą być prawdziwe. Przyjaciele często wymyślali chore rzeczy na swój temat, aby później bać się, że coś z tych rzeczy okaże się prawdą. 

          A szkoda, że Eliza nie chciała Feliksa wysłuchać. 

***

No więc to tyle w tym rozdziale! Mam nadzieję, że wam się podobał i czekacie na więcej. Cóż, mojej opinii pewnie możecie się domyślić. Nie jestem najbardziej zadowolona z efektów końcowych, ale staram się myśleć pozytywnie. Niedługo i tak pewnie pokocham ten rozdział. Zawsze mam tak, że po jakimś okresie czasu wszystkie moje rozdziały przypadają mi do gustu, nawet jeżeli na początku ich nienawidziłam. Wyjątkiem jest piąty rozdział Wycieczki. Nadal go nienawidzę. 

Z góry również chcę podziękować za 4k odsłon i przeszło 600 gwiazdek! Może za rok dobijemy 10k wyświetleń. Byłoby fajnie. A tak na poważnie, to bardzo dziękuję! 

Swoją drogą, zaczynam się obawiać, że nie zmieszczę się z Panaceum w 50 rozdziałach. Jeszcze mam w cholerę rzeczy do napisania, a tutaj już rozdział 28 w czwartek. A teraz na szybko omówmy ten rozdział.

Antonio nadal jest w szpitalu i nie wiadomo czy przeżyje. Pierwotnie już teraz mieliście się dowiedzieć co z nim będzie, lecz postanowiłam potrzymać was w niepewności, a też nie chciało mi się pisać dwunastu wydarzeń. Jedenaście to i tak dużo. Na dodatek Jakub wygadał lokalizację Feliksa. Najlepszy brat 2020 roku! Adam i tak zareagował wyjątkowo pokojowo, choć jest następne akcje już takie pozytywne nie będą. I też Maria doczepiła się AusHun. Raczej nie muszę mówić co tam zrobi. Ludwig również stara się być dobrym chłopakiem, jednak wychodzi mu to wyjątkowo źle. Feliciano długo nie wytrzyma w takiej relacji. Przy okazji Roderich pomału zaczyna mieć dość tego wszystkiego i ja wcale mu się nie dziwię. 

Feliks pokłócił się z Gilbertem! Jeszcze tego nam brakowało do szczęścia... Cóż, nie zawsze może być kolorowo, ta relacja również ma wiele wad. Mówię wam, że Adam to odpowiednio wykorzysta. I przy okazji Erizabeta gorzej się czuje. A dlaczego, to już sami kombinujcie. Ja wam wszystkiego mówić nie będę. 

I to był ten rozdział! Zrobię wszystko, aby następny był lepszy i działo się w nim więcej ekscytujących rzeczy. Mam już zaplanowane wydarzenia, a do pisania wezmę się jutro. Oby wtedy były lepsze warunki do pisania. Mam też dla was dobrą informację! W święta możecie spodziewać się ode mnie prezentu. Czyli w dzień, w którym wszyscy będą zajęci sobą i ostatnią rzeczą, jakiej będziecie chcieli, to coś ode mnie. Będzie coś nowego na profilu. A co, to możecie się domyśleć. 

Nie mam nic więcej do dodania. Mam ogromną nadzieję, że rozdział przypadł wam do gustu i nie cierpieliście na nim za bardzo. Do zobaczenia już w środę! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro