Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[26] Ucieczka od zmian

 10170 słów przed wami. Wyjątkowo bolesnych słów. 

*** 16 lutego ***

          Adam był bezwzględny w swoich działaniach. Nie mógł pozwolić na to, żeby Feliks czuł się zbyt pewnie. Widocznie jego zakazy nie były skuteczne i dalej kręcił się u boku Gilberta, jakby nie bali się konsekwencji. Poczuł się znieważony. Jego zakazy zostały zignorowane. Postanowił podjąć się kroków ostatecznych. Nie życzył sobie, by Beilschmidt gościł w jego domu co każdy poniedziałek oraz sobotę, dlatego musiał znaleźć nowego korepetytora dla syna. Niezależenie od zdania pozostałych. 

          -Adam, ja bardzo cię proszę. Nie pogrążaj się jeszcze bardziej i nie każ im urywać kontaktu. Miłości nie zatrzymasz, a jak będą chcieli się spotkać, to i tak to zrobią. - Magdalena za wszelką cenę próbowała obronić Feliksa i jego związek. Zachowanie męża było okropne. Nie rozumiała jak można podchodzić w ten sposób do uczuć i czyjegoś zainteresowania tą samą płcią. 

          Adam w tym widział choroby, zboczenie, nienormalność. 

          Dla pozostałych to była zwykła, piękna miłość, która zasługiwała na rozwijanie się w spokoju. 

          -Nie odzywaj się! Sam doskonale wiem co mam robić i nie zmienisz mojego zdania. Feliks przecież nic nie wyciągał ze spotkań z Beilschmidtem, więc tym bardziej powinien uczyć go ktoś porządniejszy. - Feliks nie mógł dłużej słuchać tych słów. Krzywdziły go tak brutalnie, a świadomość, że może już nigdy nie zobaczyć ukochanego rozrywała jego serce. Aż chciało się płakać. Musiał zareagować, lecz bał się następnych kar cielesnych. 

          -Błagam, nie rób tego... Co ci przeszkadza nawet w tym, że będę mieć korepetycje z Gilbertem?! To nie jego wina, że nic nie wyciągnąłem z lekcji z nim! To tylko przeze mnie. On chciał dobrze. - Łukasiewicz zawzięcie próbował wygrać. Starał się myśleć pozytywnie. Mocniej ścisnął kieszeń bluzy, w której trzymał telefon z aktywnym połączeniem do partnera. Gilbert próbował słuchać tej rozmowy, jednak usłyszenia czegokolwiek było praktycznie niemożliwe. Lecz musiał dokładniej się dowiedzieć o co chodzi i w jaką stronę to zmierza. 

          Uratowanie Łukasiewicza było jego obowiązkiem. Najlepiej będzie od razu przejść do wyprowadzki. 

          -Powiedziałem, że mnie to nie obchodzi! Będziesz się mnie słuchał, niezależnie od tego co będzie robił ten skurwysyn! Nie macie wpływu na moje decyzje. Niedługo będziesz miał nowego korepetytora, a jeżeli jeszcze masz jakieś problemy, to mogę cię przenieść do innej szkoły. Ewentualnie wracamy do Wielkiej Brytanii. - Dreszcze przeszły po ciele blondyna. Za nic w świecie nie chciał wracać do tamtego kraju. Musiał zostać z Gilbertem oraz przyjaciółmi. Nie można ich rozdzielać. 

          Może nic nie pamiętał ze swojego życia w tamtym kraju, gdyż był tam przez zaledwie półtora roku swojego dziecięcego życia. Jednak wizja zamieszkania za granicą i tam spędzenia reszty życia ojca, przerastała go. Potrzebował przyjaciół, ukochanego. 

          -I tak nic nie zmienisz. Zostanę z Gilbertem i nawet jeśli znajdziesz mi kogoś innego, to nie osiągniesz swojego celu. - Możliwe, że Feliks zyskał za wiele pewności siebie. Ojciec patrzył na niego z pogardą i był gotowy znowu krzyczeć. Magdalena wolała nie dokładać swojego zdania. Jeszcze pogorszy sytuację. Łukasiewicz bez zastanowienia wstał z kanapy, pospiesznie idąc do swojego pokoju. Nie miał zamiaru dłużej siedzieć w towarzystwie wariata, który nie znał się na wolności czy szczęściu. 

          -Zostań tutaj w tej chwili! - Niebieskooki podniósł się z gotowością gonienia za synem. Jednak zdało się to na straty. Feliks momentalnie pobiegł do siebie i najpewniej automatycznie zamknął w sypialni. Miał nadzieję, że nie przesiedzi tam znowu całego dnia. Żona była wtedy nie do zniesienia. 

          -Zostaw go. Z dnia na dzień traktujesz go coraz gorzej i tym sposobem nie sprawiasz, że mam do ciebie lepsze nastawienie! Ponoć tak bardzo zależy ci na szczęściu w naszej rodzinie, a tylko pogarszasz szansę na lepsze dni. - Blondynka była zawiedziona. Już nie wiedziała czym ma przekonywać Adama do spokoju. Chyba nie było na to sposobu. Zrezygnowana odeszła od męża, nie mogąc dłużej patrzeć mu w oczy. Odczuwała obrzydzenie. 

          -Nawet ona... - Powiedział do siebie mężczyzna, oddając się swemu załamaniu. Nie wyobrażał sobie życia bez rodziny, a Maria mu ich nie zastąpi. Jednakże nie miał zamiaru pozostawić z tyłu swoich wieloletnich przekonań, które uznawał za jedyną prawdę. Nie chciał znać prawdy. Ona by go zniszczyła. Tracił najbliższych dla własnej satysfakcji, ale czy to jest tego warte? 

          Łukasiewicz wpadł do sypialni, panicznie zamknął za sobą drzwi i opadł na podłogę, zaczynając płakać. Nie obchodziło go, że ktoś może usłyszeć i się zainteresować. Jego szanse na lepsze życie były właśnie mordowane, jakby nigdy się dla innych nie liczył. Wolał zginąć, niż żeby zabrano mu Beilschmidta. Wyjął telefon z kieszeni i wyłączył głośnik. 

          -Nic z tego nie będzie. Nie uda nam się być ze sobą. - Dalsze negocjacje na ten temat były bezsensowne. Nie mieli co liczyć na akceptację związku, czy nawet tolerowanie ich. Gilbert słysząc te słowa, głośno westchnął. Był gotowy podjąć się ostrej walki o swoje dobro, które i tak nie było tak ważne jak bezpieczeństwo zielonookiego. Konieczne było przyjechanie do niego i zabranie do siebie. U niego będzie bezpieczny. 

          -Przyjadę po ciebie. - Rzekł pewnie albinos, nie przejmując się tym, że jego ostatnia wizyta w domu partnera prawie zakończyła się tragedią. W tej chwili nie myślał racjonalnie. Kto by myślał? Działał pod wpływem impulsu i chęci uszczęśliwienia wszystkich. 

          -Nie ryzykuj, błagam. Są jeszcze szanse na to, żebyśmy się kiedyś zobaczyli, a jak cię teraz stracę, to nie zobaczymy się nigdy więcej. Zostań w domu. - Nie mieli zamiaru się kłócić. Nie tego im było trzeba w tym momencie. Beilschmidt był zirytowany, lecz ostatecznie zgodził się na taki układ i postanowił zostać u siebie. Zapewne nie zaśnie w nocy. Potrzebował ciepła blondyna, aby zasnąć we względnej uldze. 

          -No dobrze, zostanę. Tylko proszę, uważaj tam na siebie. Nie zniosę tego, że coś może ci się stać. - Feliks zaśmiał się krótko, wycierając łzy z twarzy. Nie będzie tragedii. Ojciec raczej nie będzie chciał się do niego dostać siłą, a matka czy siostra na pewno zareagują. Brakowało mu przytulenia się na koniec rozmowy. Na pocałunek nie miał co liczyć. Na długo może zapomnieć o takiej bliskości. 

          -Kocham cię. - Powiedział na koniec Łukasiewicz, wyobrażając sobie, że jest obok białowłosego. 

          -Tak, również cię kocham. I pamiętaj, że to nie musi być koniec. - Koniec nie miał nadejść jeszcze długo. Lecz wielu mogłoby się poddać już teraz. Beilschmidt niechętnie się rozłączył, odkładając telefon na bok. Delikatny uśmiech od razu zniknął z jego twarzy, a pojawiło się zmartwienie oraz złość. Zwariuje bez Feliksa. Potrzebował go obok, żeby normalnie funkcjonować. 

***

          Francis nie wiedział co ze sobą zrobić. Praca zaczynała być coraz cięższa, pracownicy sprawiali problemy, sam miał wrażenie ciężkości na sercu, a na dodatek siostra utrudniała związek jego dobrych znajomych. Wszystko musiał załatwić sam, a liczenie na czyjąś pomoc było co najmniej naiwne. Niezależnie co zrobi, na zawsze pozostanie przegranym. Kiedy stracił swoją pewność siebie? Kiedyś wiecznie uśmiechnięty, z charyzmą, romantyczny, zadowolony ze swoich działać. Obecnie podważał nawet sens swojego stanowiska w szkole. 

          -Porozmawiaj z nią, spróbuj przekonać, że to co robi nie jest dobre. Mamy dość tego, że cały czas patrzy na nas krzywo i planuje rozdzielić. - To Erizabeta zainicjowała spotkanie z Bonnefoyem. Po następnych przykrych incydentach z Gianną, nie mogła tego dłużej ignorować. Roderich zdawał się zachować spokój i nie przejmować się tym zbytnio. Jedynie próbował odnaleźć się w trudnych warunkach i w nich rozwijać związek. 

          -Spróbuję to z nią rozwiązać, jednak nie gwarantuję, że to coś da. Gianna jest uparta z charakteru i od kiedy pamiętam, zawsze stawiała na swoim. Nie odpuści, póki nie osiągnie upragnionego celu. - Edelstein oraz Hedervary nie byli zadowoleni z tej odpowiedzi. Wszystko zapowiadało, że łatwo się od niej nie uwolnią i mogą zapomnieć o życiu bez zbędnej rywalizacji. Roderich nie czuł się dobrze z rolą wygranej, a Eliza z posiadaniem rywalki. 

          -Proszę cię, żebyś pogadał z nią jak najszybciej. Jej zachowanie jest coraz bardziej męczące i zdarza się, że specjalnie podchodzi do nas na mieście, aby zrobić Elizie na złość. - Niebieskooki nie mógł uwierzyć w to, że jego własna, rodzona siostra będzie robiła innym aż taką krzywdę. Spodziewał się po niej wszystkiego, ale nie tego. Co miał więcej powiedzieć? Dla niego sprawa była zamknięta. - Zrobisz to dla nas? 

          -Oczywiście, że zrobię! Jestem od tego, żeby pomagać wam w kryzysowych sytuacjach. Poza tym, nie chodzi tutaj tylko o was, ale również o moją siostrę. Jeżeli robi głupoty, to muszę ją od nich powstrzymać. - Francis niewyraźnie się uśmiechnął, próbując zatuszować swoje przybicie. Wolał, by nikt nie przejmował się jego smutkiem. 

          -Dziękujemy ci za to. Naprawdę jesteśmy ci za to wdzięczni. Zapewne gdyby nie twoja reakcja, to Gianna dalej by się od nas nie odczepiała i kontynuowała swój cyrk. Jej zachowanie jest, delikatnie mówiąc, żałosne. - Zielonooka nieźle się zdziwiła, gdy szatyn uderzył ją w bok. Przecież mówiła samą prawdę. Miała wrażenie, że ukochany może w pewnym stopniu być po stronie Bonnefoy. - Popierasz ją? 

          -O co ci chodzi? Gdybym był po stronie Gianny, to nigdy bym nie przychodził z tym problemem do Francisa. Jej zachowanie jest okropne, to prawda. Jednak czasami sama nie zachowujesz się lepiej. - Takie stwierdzenie było dla Erizabety obraźliwe. Wiedziała, że momentami nie okazywała szacunku Bonnefoy i najchętniej by ją zrzuciła z dachu, ale nie miała złych intencji i zaledwie zależało jej na zdrowej relacji z Edelsteinem. Czy tak wiele oczekiwała? 

          -Twoje słowa zabrzmiały tak, jakbyś to właśnie ją popierał, a moje zachowanie tępił. Poza tym, od samego początku jak proponowałam ci poproszenie Francisa o pomoc, to wychodziłeś z wątpliwościami. Nie chcesz dla nas dobrze? - Roderich domyślał się w jaką stronę zmierza ta rozmowa. Nie miał zamiaru się kłócić, a jak zwykle Erizabeta źle go rozumiała. Zestresowany zerknął na Francisa, oczekując pomocy. Lecz blondyn jedynie wzruszył ramionami. 

          -Elizo, nie chodziło mi o to, że nie chcę pozbyć się uciążliwego zachowania Gianny. Chodzi o to, że czasami zachowujesz się nieodpowiednio i to też jest uciążliwe. Za nic w świecie nie miałem na myśli tego, że cię nie kocham albo popieram Bonnefoy. - Stres Hedervary nie zniknął, ale na pewno był nieco mniejszy. Wtuliła się w partnera, mając głęboką nadzieję, że naprawdę nigdy jej nie zostawi. Załamie się bez niego. 

          -Może ja was zostawię. Jak coś, to porozmawiam z siostrą i postaram się wam pomóc. I wytłumaczcie sobie wszystko. Raczej nie chcecie się rozstać. - Nie chcieli, choćby najpierw mieli się wspólnie nacierpieć za cały świat. Roderich odwzajemnił uścisk i pocałował dziewczynę w policzek, głaszcząc ją po głowie. Gubił się w własnym zachowaniu. Widocznie był za słaby na związek. 

          -Przepraszam za moje zachowanie. Powinienem być bardziej ostrożny. - Zielonooka zaśmiała się głośno, patrząc mu w oczy. Ponownie patrzyła się na niego jak na idiotę, który nie rozumie co się wydarzyło. 

          -Nie zrobiłeś niczego złego. Ja po prostu nie umiem porządnie zinterpretować twoich słów. - Można powiedzieć, że ich trochę poważniejsza wymiana słów została zażegnana. Traktowano ich jako idealną parę, ale w rzeczywistości mieli wiele wad. Takich, które w każdej chwili mogły ich miłość zakończyć. - Obiecaj, że mi pomożesz. 

          -Obiecuję, że ci pomogę. Obiecałem to już dawno temu. - Nie mieli na co czekać. Ostatni raz się do siebie przytulili i postanowili wrócić do swoich zajęć, które obecnie były ich priorytetem. Chociaż w głębi serca woleli razem usiąść na kanapie, obejrzeć film i nie przejmować się resztą świata. Uwielbiali wspólnie zapominać o rzeczywistości, dopóki jeszcze mogli. 

          W końcu niedługo będą większe problemy i znalezienie miejsca na szczęście będzie praktycznie niemożliwe. 

***

          Ludwig czasami zaczynał się zastanawiać jaki jest sens w uczeniu gry na gitarze. Okazywało się, że całkiem spory, ponieważ mógł stworzyć coś dla Feliciano. Wiedział o jego zamiłowaniu do muzyki granej na tym instrumencie, dlatego postanowił skomponować dla niego drobny utwór. Wstydził się i nie był pewny swoich działań, jednak nie miał zamiaru rezygnować. Musiał udowodnić, że sympatia do Vargasa wcale nie jest wymyślona. I najważniejsze, sprawi rudowłosemu przyjemność. 

          Stara gitara Feliciano nie była najprzyjemniejsza w użyciu. Wydawało mu się, że dźwięki, które się z niej wydobywają, nie są idealnie czyste i zabierają całą magię jego melodii, która przecież miała wywrzeć na Vargasie ogromne wrażenie. Nie traktował tego jako ballade romantyczną. Również nie miał zamiaru wymyślać do tego tekstu. Zwykła kompozycja stworzona z myślą o ukochanej osobie. Nic specjalnego. 

          -Hej, Ludwig! - Feliciano niespodziewanie wpadł do sypialni partnera, niewyobrażalnie się ciesząc z możliwości spotkania go. Co z tego, że widywali się kilkanaście razy w tygodniu? Już zdążył się stęsknić! Rzucił się na ukochanego, bez zastanowienia go przytulając i składając dziesiątki drobnych całusów na twarzy. Nie przejął się faktem, że Beilschmidt grał na gitarze i mógł mu nieco przeszkodzić. - Nie przeszkadzam? - Zapytał dopiero po chwili. 

          -Nie, wszystko w porządku. Tak tylko grałem z nudów. - Odpowiedział zawstydzony Beilschmidt, przy tym odkładając przedmiot w bezpieczniejsze miejsce. Nie chciał, żeby prezencie od przyjaciela stało się coś złego. Okazywało się, że udzielona odpowiedź nie była wystarczająco satysfakcjonująca i Vargas koniecznie chciał znać szczegóły. 

          -A co dokładnie robiłeś? Ty nigdy się nie nudzisz. Na pewno grałeś z konkretniejszego powodu. - Słodki uśmiech rudzielca wręcz wymuszał na nim przyznanie się do prawdy, jaką było kończenie dla niego utworu. Zarumienił się mocno na twarzy, starając się unikać kontaktu wzrokowego ze złotookim. Jednak okazywało się to bardzo trudne, gdy twarz Latynosa była praktycznie przy jego własnej. 

          -Tworzyłem prezent dla ciebie. - Odparł niepewnie, sięgając po dłuższym namyśle instrument. Aż podskoczył z zaskoczenia, kiedy usłyszał pisk radości Feliciano. Ktoś robił dla niego prezent! I to bez okazji! Zgadywał, że bez okazji. Do jego urodzin pozostał niecały miesiąc, więc nadal za wcześnie. Już miał zapytać czy mu trochę zagra, lecz został wyprzedzony. - Usłyszysz to w swoim czasie. 

          -Dlaczego? Zagraj mi chociaż kawałek! Zainteresowałeś mnie, a wiesz, że nie lubię czekać. - Beilschmidt też nie lubił wielu rzeczy. Między innymi kłamać. Próbował nie zwracać zbytnio uwagi na przekonujący wzrok partnera i jak najszybciej wymyślić inny temat do rozmowy, ale jego praca poszła na marne. Feliciano nie miał zamiaru odpuszczać, a dalej się starać i wyciągnąć od niego przynajmniej jedną, ważną informację. - Grasz ze słuchu czy masz gdzieś nuty? 

          -Obydwa, tak mi najwygodniej. Niektóre elementy mam zapisane i są to te najlepsze, a inne ciągle ulegają zmianie, więc nie widzę sensu w zapisywaniu ich. - Było to pewne ułatwienie, jednak rudowłosemu wydawało się bezsensowne. Gdyby zapisał sobie od razu, to później by nie zmieniał. Dzięki czemu byłby bliżej ukończenia swojego dzieła. I to niby on nie myślał logicznie! 

          -Zagrasz mi kawałek? Jestem bardzo ciekawy tego co stworzyłeś do tej pory, a też będę mógł ci doradzić w pewnych kwestiach. Nie bądź taki samodzielny i pozwól sobie pomóc. - Feliciano chyba nie zrozumiał informacji, że kompozycja ta jest prezentem dla niego. Ludwig nie oczekiwał pomocy oraz wsparcia. Wolał zrobić to samodzielnie z niewielką pomocą Rodericha w zapisie nut. Rolą Vargasa było czekanie. 

          -Wybacz, ale wolę zrobić to sam. Powiedziałem, że jest to prezent dla ciebie, dlatego lepiej będzie jak nie usłyszysz nawet fragmentu tego, co stworzyłem. - Dalsze odmawianie było jeszcze bardziej bezsensowne. Beilschmidt nie był w stanie odmówić Vargasowi, a patrzył na niego tak przekonująco i wręcz sam ciągnął jego palce do grania kompozycji. W co on się znowu wpakował? - No dobrze, mogę ci zagrać trochę. 

          -Bardzo dziękuję! Zamieniam się w słuch. - Zaciekawienie rudowłosego przyprawiało trochę o niezręczność w środku blondyna. Lecz nie odmówił rozpoczęcia gry, a chętnie do niej przystąpił po dłuższych walkach ze sobą. Okazywało się, że to jest trudniejsze, niż przypuszczał. Niepewnie poruszył dwie struny, wydobywając z nich nijaki dźwięk. Feliciano dostrzegał jego zmieszanie i myślał, że pogorszył sytuację. - Przeze mnie nie możesz się skupić? 

          -Co ty wygadujesz? Nie przeszkadzasz mi i nie zrobiłeś niczego złego. Po prostu trochę się zestresowałem. Prezentowanie innym swoich umiejętności nie jest dla mnie łatwe. - Vargas przytaknął na odpowiedź i dalej patrzył na to, jak usilnie Ludwig próbuje coś zagrać. Było to bezcelowe. Dalej powstawały z tego nieokreślone dźwięki, które się ze sobą nie łączyły. 

         -Pomogę ci. Najpierw minimalnie mi pokaż w jakim kierunku to ma iść, a następnie cię jakoś poprowadzę. Pasuje taki układ? - Uzyskanie pomocy na pewno będzie miłe, ale wolał zrobić to sam. Jednakże chęci rudowłosego na pomoc były tak wielkie, że aż szkoda było mu odmawiać. Tak bardzo nie umiał mu się postawić. Postanowił ponownie ulec. Wytłumaczył dokładnie Vargasowi w jaki sposób ma to wyglądać, a już po chwili Feliciano powoli prowadził jego dłonie. A raczej to on prowadził jego, gdyż rolą Vargasa było bardziej dodanie mu pewności w swoich krokach. 

          Feliciano był tym zafascynowany. Nie dość, że mógł być tak blisko z ukochanym, to również poznawał od samego początku prezent, który miał poznać znacznie później. Nie przeszkadzało mu, że niespodzianka została zniszczona. To się nie liczyło. Ważniejsza była bliskość oraz zrozumienie, które wisiało w powietrzu i wypełniało pokój. Nawet Beilschmidt zdawał się uspokoić i być bardziej wyrozumiałym wobec siebie. 

          Melodia była spokojna. Nie zmieniała nagle swojego tempa czy wyglądu, a od samego początku do końca była to cicha kompozycja, wypełniona prawdziwym uczuciem. To brzmiało tak, jakby Ludwig bał się mówić głośno o swoich uczuciach, przeżyciach, marzeniach. Vargas był dla niego i nie miał zamiaru go zostawić. Dawał mu psychiczny komfort. Nawzajem go sobie dawali. Na końcu spojrzeli sobie w oczy i nieśmiało do siebie uśmiechnęli, rozumiejąc i wiedząc już wszystko. Złotooki prawie wszystko. 

          -Było aż tak strasznie? - Zapytał żartobliwie Feliciano, zabierając gitarę Ludwigowi. Beilschmidt nie odpowiedział od razu. Był zawstydzony, ale w tym pozytywnym sensie. Nie wiadomo dlaczego, zachichotał i przytulił się do Vargasa, co było dziwne nawet dla niego. Lecz nie narzekał i nie pytał głupio czy z ukochanym wszystko w porządku. Zaakceptował fakt, że po takim niewinnym zbliżeniu trzeba czegoś więcej, dlatego uścisk odwzajemnił i krótko pocałował niebieskookiego w głowę. Uwielbiali tak spędzać ze sobą czas. 

          Ciekawe na jak długo. 

*** 

          Antonio już dawno nie bawił się tak genialnie. Brakowało mu wspólnych wyjść z przyjaciółmi do baru, żeby się napić i porozmawiać o głupotach. W dorosłym życiu często brakowało na to czasu, ale gdy się go już znalazło, to korzystali ile wlezie. Pragnęli czasami poczuć się niczym rozwydrzone nastolatki, którym tylko jedno w głowie. Nie obchodziły ich wtedy konsekwencje i nawet gdyby policja została zmuszona ich stąd zbierać, to niczego nie będą żałować. Cała trójka potrzebowała relaksu w tych czasach. 

          Gilbert chciał na moment zapomnieć o swoich codziennych zmartwieniach. Głównie o tych z Feliksem oraz jego ojcem. 

          Francis potrzebował czasu dla siebie, a ostatnio miał go mało. 

          Za to Antonio po prostu marzył o zabawie. Brakowało mu jej w życiu. Na dodatek miał dziwne uczucie, że coś się skończy. Jednak nie wiedział co. 

          -Tosiek, co siedzisz taki ponury? Przyszliśmy się bawić, a nie myśleć o życiu w najsmutniejszy możliwy sposób! - Bonnefoy za wszelką cenę próbował rozluźnić towarzystwo, a po kilku kolejkach stawało się to wyjątkowo proste. Beilschmidt nadal za bardzo się martwił, a Carriedo wyglądał na niezadowolonego ze swojej obecności w tym miejscu. Jako jedyny próbował się zabawić, jak na niepoważnego dorosłego przystało. 

          -Nie siedzę ponury! Zamyśliłem się i to dlatego. Lepiej zapytaj pana zajebistego, dlaczego siedzi, jakby go skazali na ścięcie. - Zielonooki zerknął rozbawiony na albinosa, rozważając czy odpowiednie będzie pytanie o co dokładnie chodzi. Wiedział o jego problemach z Adamem, więc lepiej by było się zamknąć. - Gilbert, odezwij się coś. 

          -Co chcecie?! - Beilschmidt wziął głęboki wdech i wrócił do rzeczywistego świata. Zamyślił się i chwilowo nie reagował na cokolwiek i kogokolwiek. Stracił zainteresowanie dosłownie wszystkim i jedynie zastanawiał się, kiedy powinien wziąć do siebie Feliksa i zgłosić na policję zachowanie Adama. To przekraczało granice wszelkiej moralności lub zdrowego rozsądku. Przyjaciele powinni go zrozumieć. 

          -Nic nie chcemy. To znaczy, chcemy, żebyś przestał zamulać. Postaraj się zapomnieć chwilowo o swoich problemach i spędź z nami czas. Feliks pewnie sam sobie poradzi i nie musisz co pięć minut wysyłać mu wiadomości z pytaniem, czy dalej żyje. - Może faktycznie był przewrażliwiony. Francis robił wszystko, aby się wyluzować i mu to wychodziło. Może Antonio zdawał się być spięty, ale nie wspominał co chwilę o swoich zmartwieniach. A nawet o tym, że w czwartek ma romantyczne spotkanie z Lovino. 

          -Niech wam będzie, nie będę taki ponury. - Odrzekł białowłosy, sięgając po kufel piwa. Alkohol umiał go odstresować, a do tej pory wziął zaledwie kilka łyków. Może odrobina promili rozładuje jego negatywne emocje. Problem tkwił w tym, że gdy nie mówili o swoich życiowych kłopotach, to nie mieli o czym konkretnie rozmawiać. Carriedo mocno ryzykował wspominając o swoim zakłopotaniu czymś. 

          -Czy to dobrze, że odczuwam wrażenie końca? - Towarzysze niezrozumiale na niego spojrzeli. Jego słowa wydawały się dla nich abstrakcją, której pojąć nie umieli. - W sensie, czuję się tak, jakby coś w moim życiu miało dobiec końca. Mam wrażenie, że ktoś próbuje mi coś przekazać i mam się na to przygotować. Sęk w tym, że nie wiem co to będzie. Boję się, że wydarzy się coś złego. - Beilschmidt i Bonnefoy na siebie popatrzyli, próbując rozgryźć gadanie Carriedo. Poszło to na nic. 

          -To ty jesteś psychologiem z wykształcenia i znasz się na takich rzeczach. Nie pytaj nas o poradę w tej kwestii. Nie wiemy co to może być. - Blondyn wiedział, że jego odpowiedź nie była satysfakcjonująca i najprawdopodobniej zielonooki by go rozszarpał za taką pomoc, lecz co innego miał powiedzieć? Milczeniem wyszedłby na jeszcze bardziej chamskiego. Czuł na sobie zdenerwowane spojrzenie przyjaciela. Aż się zaśmiał. 

          -Wybacz nam Antonio, ale naprawdę nie wiemy jak ci pomóc. Najlepiej będzie, jeśli zaczniesz się oszczędzać i na siebie uważać, dopóki to uczucie nie minie. Przecież wiesz, że nie chcemy twojej krzywdy. - Już albinos był bardziej skuteczny w pomaganiu. Antonio odetchnął, biorąc następne łyki ulubionego napoju. Nie miał zamiaru ze sobą skończyć, szczególnie niespodziewanie. Nagła śmierć wydawała mu się najgorszym wydarzeniem, kiedy wszystko zaczynało być spokojne. 

          -Dziękuję wam. Nawet jeśli nie dostałem żadnej konkretnej porady, to i tak wam dziękuję. Nie wiem co bym bez was zrobił. - Gilbert poczuł się obrażony za to, że jego doskonała rada została uznana za słabą. Jednak świadomość, że ktoś był mu wdzięczny skutecznie przyćmiewała negatywne uczucia. - Co byście zrobili, gdybym zginął? 

          -Nie mów takich rzeczy! - Francis nie przejął się tym, że przez jego niespodziewany krzyk połowa zgromadzonych w lokalu dziwnie na niego spojrzała. Co stało się Antoniu, że zadawał takie przerażające pytania? Rozumiał słabe samopoczucie, lecz żeby aż tak? To było niepokojące. 

          -Francis ma rację, nie powinieneś mówić takich rzeczy. Jeżeli czujesz się aż tak źle, to poproś o pomoc profesjonalistę i nie zdawaj się jedynie na siebie. - Widocznie go nie rozumieli. Nie potrzebował czyjejkolwiek pomocy, a tylko zadał zwykłe pytanie. Może jednak było niepokojące. 

          -W porządku, już nie odzywam się w tej sposób. Zaledwie zadałem pytanie, ale skoro jest dla was takie drażliwe, to nie będę ciągnąć tematu. - Carriedo wydawał się spanikowany. Każda jego bliższa osoba, nawet taki Afonso, bardziej by się przejęła i kazała mu koniecznie udać się po profesjonalną pomoc. Już dawniej Antonio wykazywał niepokojące zachowania, a jego rodzina najbardziej mogła to potwierdzić. Szczególnie wybuchał emocjonalnie, gdy mu czegoś brakowało. Nawet drobnostek. 

          -Prosimy cię, weź się za siebie. Ostatnio naprawdę zdajesz się iść w złym kierunku, a jako twoi dobrzy przyjaciele od dzieciństwa, chcemy dla ciebie samego dobra. Zrobisz to dla nas? - Bonnefoy bywał cholernie przekonujący, kiedy chciał. Zielonooki uśmiechnął się lekko i oparł głowę o przyjacielskie ramię, pozwalając sobie na mały relaks. Posłał uśmiech jeszcze białowłosemu, by przypadkiem nie poczuł się zignorowany. 

          -Obiecuję, że się za siebie wezmę. A teraz przejdźmy do odpowiedniej części tego wieczoru, czyli do zabawy, pasuje? - Wszyscy nie mieli nic przeciwko i z ogromnymi chęciami przeszli do dalszego picia oraz śmiania się z rzeczy, z których raczej zdrowym na umyśle oraz dorosłym nie wypada. Chociaż ponoć poczucie humoru nie zna wieku. Nie obchodziło to ich. Mieli zamiar korzystać z czasu wolnego i z tego, że nadal jakimś cudem się przyjaźnią, a przyjaźni na całe życie jest naprawdę mało. 

          Bo ta przyjaźń będzie na całe życie, prawda? 

*** 18 lutego ***

          Feliciano odczuwał niepokój. Zawsze go ignorował, a przynajmniej próbował to robić. Jednak z dnia na dzień było coraz gorzej i nie potrafił wytrzymać ze świadomością, że coś jest nie tak, jak powinno. Zachowanie Ludwiga bywało podejrzane. Za każdym razem, gdy dostrzegał u niego zakłopotanie, zawstydzenie albo spięcie w jego towarzystwie, to przeczuwał, że coś niedobrego jest na rzeczy. Raczej do tej pory Beilschmidt by się przyzwyczaił do warunków związku z kimś. Na dodatek te wszystkie rozmowy z jego rodziną. 

          -Ludwig, chcę byś mi coś powiedział. - Beilschmidt odwrócił się po usłyszeniu tych słów. Vargas wyglądał na smutnego, co samo w sobie było niepokojące. Rozumiał, że Feliciano nie przechodzi najlepszego etapu w swoim życiu, jednak podchodzenie do niego ze łzami w oczach i zamiarami przeprowadzenia poważnej rozmowy, których rudowłosy nigdy nie lubił, było bardzo niepokojące. Lecz nie odmówił tej konwersacji. 

          -Stało się coś poważnego? - Zapytał po dłuższym namyśle. Wstał od swojego biurka, wraz z zauważeniem paru drobnych łez w kącikach oczu rudowłosego. Całe otoczenie straciło na znaczeniu, choć znajdowali się w jednej z sal lekcyjnych. Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Jego obowiązkiem było zadbanie o Vargasa. - Hej, nie bój się. Możesz mi powiedzieć wszystko. 

          -Chodzi o nas! Widzę, że coś ci nie pasuje i nawet nie starasz się tego ukryć! Twoje zachowanie jest sztuczne i wymuszone, widzę to. Lecz staram się ukryć swoją świadomość i wiecznie sobie wmawiam, że nic złego się nie dzieje. Wytłumacz mi o co chodzi! - Beilschmidt zrozumiał, że to już nie są żarty. Vargas zaczynał się domyślać prawdy, o ile już się jej nie domyślił. Jego zachowanie wskazywało na to, że jest załamany i dłużej nie pociągnie w tych wątpliwościach. Był okropnym kłamcą, jak i partnerem. Nie zasługiwał na Feliciano. 

          -Nie wiem co powiedzieć... - Blondyn odwrócił się, puszczając chwilowo złotookiego. Zrobiło mu się duszno, a w głowie zaczęło kołować. Kłamstwo miało krótkie nogi, jednak nie sądził, że szanse na ciągnięcie tej gry skończą się w tej chwili. Nie wiedział jak zręcznie z tego wybrnąć. Czy w ogóle jest sens bronienia się? - Wiem, że nie jestem idealnym chłopakiem i daleko mi do takiego, ale staram się. Jeżeli potrzebujesz kogoś lepszego, to zrozumiem. 

          -Brzmisz tak, jakbyś nawet nie chciał tego naprawić. Chodzi mi o to, że nie czuję od ciebie tego, że naprawdę mnie kochasz! Momentami zachowujesz się tak, jakbyś robił mi łaskę nawet o to, że jesteś. W każdej chwili mniej lub bardziej czuć od ciebie niezręczność i sztuczność. Nie pasuje ci coś w moim zachowaniu, czy po prostu nie umiesz dostosować się do warunków związku? - Ta rozmowa stawała się niewygodna. Obydwoje nie wiedzieli co mówić, byle tylko nie doprowadzić do najgorszego zakończenia. 

          Rozstania. 

          -To nie jest twoja wina! Jesteś idealnym chłopakiem i nie mam ci nic do zarzucenia. Starasz się i to jest najważniejsze. To ja jestem tym winnym. To ja nie umiem sobie poradzić z odpowiedzialnością za ciebie, za nas. Obiecuję, że się poprawię i zrobię wszystko, żebym czuł się bardziej komfortowo, a ty był szczęśliwy. - Beilschmidt podszedł do Vargasa z zamiarem przytulenie go. Jednak został szybko odepchnięty. Nie było szans na to, aby Feliciano mu tak szybko wybaczył. 

          -Naprawdę myślisz, że będę aż tak naiwny? Samo powiedzenie, że będziesz się bardziej starał, a twoje zachowanie będzie mniej sztuczne nic nie da. Nie pozwolę sobie na ponowne oszukanie się. - Zaufanie spadło do zera. Niebieskooki sam się tego po sobie nie spodziewał, ale jego oczy się załzawiły. Nie miał zamiaru brać rudowłosego na litość. Skoro nie miał zamiaru tego ciągnąć, to nawet lepiej dla niego. Nie musi dłużej kłamać. - Nie chcę cię tracić. Chcę mieć jedynie pewność, że nie będziesz zachowywał się tak, jakbyśmy byli razem za karę. 

          -Robię co tylko mogę, a że nie wychodzi, to... Moja wina. - Kogo chciał oszukać mówiąc, że będzie próbował? Oszukiwał tym siebie i co najważniejsze, Feliciano. Może i się starał, ale owe starania były tylko do tego, żeby nie wychodzić na człowieka bez emocji, którego nie obchodzą problemy oraz uczucia innych. To już wystarczająco pokazywało, jak bezduszny potrafi być. - Wiem, że to nic nie daje, lecz obiecuję, że bardziej się postaram. - Dla lepszego kłamstwa jest to konieczne. 

          -Daj mi jeden, dobry powód do ufania ci. 

          -Nie ma takiego, dlatego nie będę zdziwiony, jak mnie zostawisz i odejdziesz. - Vargas by sobie nie poradził bez Beilschmidta, więc zerwanie nie wchodziło w grę. Im obydwóm zależało na sobie nawzajem. Może w innym sensie, jednak żaden nie chciał stracić tego drugiego i wyrządzić mu krzywdy. - Rozumiem, że nie chcesz dać mi drugiej szansy. - To nie mógł być koniec! Nie to Feliciano miał na myśli. 

          -Nie chcę cię zostawiać! Chcę jedynie mieć pewność, że ten związek będzie prawdziwy z twojej strony. - Co innego mu pozostawało, jak zgodzenie się na to? Vargasa jakoś uszczęśliwić musiał, a oglądanie łez cieknących po jego twarzy nie było najlepszym zajęciem na świecie. 

          -Spokojnie, nie płacz już. Obiecuję ci, że to uczucie będzie prawdziwe i nie musisz się martwić o to, że kiedyś ze sobą skończymy. Wiem, że źle postąpiłem i często źle cię traktowałem, ale naprawdę ciężko jest być w szczęśliwym związku, gdy wszystkie poprzednie skończyły się tragedią. - Złotooki to rozumiał, a przynajmniej starał się zrozumieć. Ludwig był jego pierwszym, poważnym chłopakiem w życiu i nie rozumiał dokładnie, jak to jest stracić poprzednie osoby, które się kochało. 

          -Kocham cię. - Rzekł cicho Feliciano, pozwalając ukochanemu w końcu go przytulić. Raczej mógł mu zaufać. Chociaż wątpliwości nadal zżerały go od środka. 

          -Też cię kocham i nigdy nie zostawię. - Beilschmidt momentami się obawiał, że zapomni jak mówić prawdę. Tym bardziej, gdy jego związek z Vargasem będzie prawdziwy. Miał ogromną nadzieję, że taki dzień kiedyś nastanie i nie będzie musiał się męczyć całe życie z osobą, w której widział zaledwie przyjaciela. Życie było brutalne, jednak musiał jakoś wytrzymać. Robił to głównie dla Feliciano. Dla siebie nie miał co. 

*** 

          Adam był niebezpiecznym człowiekiem, któremu nie można było zaufać. Z każdym następnym dniem jego brutalność była większa i nie próbował się kontrolować przed użyciem siły. Był stanowczy w swoich działaniach i właśnie to sprawiało, że otoczenie się go bało. Szczególnie rodzina, która najbardziej doświadczała jego codziennego gniewu. Nie mieli zamiaru zwlekać. Trzeba było obgadać najważniejsze kwestie, od których zależało ich życie. 

          Życie Feliksa oraz jego związek z Gilbertem. 

          -Feliks, zrozum, że wyprowadzka będzie najbardziej korzystnym rozwiązaniem dla nas wszystkich. Nie zrozum tego tak, że chcemy się ciebie pozbyć. Jedynie chcemy, abyś był bezpieczny. Czego tutaj nie rozumiesz? - Magdalena od tylu dni próbowała wytłumaczyć synowi, że w domu nie znajdzie spokoju. Nawet uciekając do Vargasów, którzy są dosłownie w domu obok, nie znajdzie upragnionego bezpieczeństwa. Może Adam domyśliłby się od razu, że Łukasiewicz wprowadza się do ukochanego, ale Beilschmidt jest dobrym obrońcą. 

          -Nie mam zamiaru was zostawić! Nie chcę by tobie i Radmili stała się krzywda, kiedy ten wariat jest w domu. Jestem pewien, że nie będzie was traktował dobrze. Jako przykładny syn oraz brat, muszę o was zadbać. Moje dobro jest akurat najmniej ważne. - Nie mogli tego dłużej słuchać. Przerażające było to, jak bardzo Feliks chciał zadbać o swoje otoczenie, a zapominał o własnych podstawowych potrzebach. 

          -Czy ty w ogóle słyszysz co mówisz?! - Gilbertowi nie udawało się zachować spokoju. Marzył o szczęśliwym życiu z ukochanym. Mieszkaniu razem, nie przejmowaniu się zdaniem innych, bezpieczeństwie, spełnieniu razem pozostałych marzeń, może założeniu rodziny w jakiś sposób. Lecz było to zaprzepaszczone przez jego ignorancję i nadopiekuńczość. Blondyn nie dopuszczał do siebie informacji, że poradzą sobie bez jego pomocy. - U mnie będziesz bezpieczny. Nie pozwolę komukolwiek cię skrzywdzić. 

          -I co z tego, skoro reszta nie będzie bezpieczna?! Nie zostawię ich samych, a na pomoc Jakuba nie mam co liczyć! - Beilschmidt wszystkimi siłami próbował uniknąć kłótni przez taką rzecz. Złapał Łukasiewicza za dłoń i odetchnął, szukając w sobie resztek cierpliwości. 

          -Możemy wziąć Radmilę i Magdalenę do mnie. Wtedy wszyscy będą zadowoleni, a Adam nie tknie was nawet palcem. Zadowolony z takiej opcji? - Z każdej strony szukali kompromisu, ale to również nie dawało wszystkim satysfakcji. Kiedy Feliks zapominał o swoim dobru, Gilbert zapominał, że nie mieszka sam. Dodatkowe trzy osoby mogą nie spodobać się braciom. 

          -Nie, nie zgadzamy się. Wolimy nie robić problemów wam, jak i twoim braciom, Gilbert. - Zaczęła Radmila, mając w planach nawet powrót na studia i wzięcie matki ze sobą do Czech. Brat uda się do partnera, a ona z mamą za granicę. Może jak przekupi Jakuba pieniędzmi, to będzie trzymał ojca z daleka od nich, by nie zrobił im krzywdy i nie próbował naprowadzić do siebie. Blondyn już nie wiedział co mają zrobić. Chyba dzisiaj się nie dogadają. 

          -Skąd mam mieć pewność, że nie zrobi wam krzywdy? Jest zdolny do wszystkiego, szczególnie kiedy się zdenerwuje. - Największy problem tkwił właśnie w tym. Długo nie umieli znaleźć odpowiedniego rozwiązania na to. Gilbert uparcie trwał w przekonaniu, że wyprowadzka lub przynajmniej chwilowe zamieszkanie u niego jest najlepsze. Feliks nie chciał zostawiać najbliższych. A ci najbliżsi koniecznie pragnęli jego dobra. Mógł ulec jeden raz i zaryzykować. - Macie mi obiecać, że będziecie się pilnować. 

          -Więc jednak spróbujesz zamieszkać na chwilę u Gilberta? - W głosie kobiety można było wyczuć znaczną ilość nadziei oraz szczęścia. Jeżeli syn będzie bezpieczny, to jej już nic więcej do życia nie jest potrzebne. Wystarczyło przemyśleć realizacje i ewentualne komplikacje, jednak dobrze rozegrana akcja nie powinna szybko zakończyć się przegraną. 

          -Spróbuję zamieszkać nawet na zawsze! A przynajmniej dopóki ojciec nie będzie chciał mnie tutaj zaprowadzić siłą. - On mógł zrobić wszystko. On tutaj rządził i wydawał polecenia, do których każdy chcąc czy nie musiał się dostosować. Z niewielką radością zerknął na Beilschmidta. Widział po nim, że jest zadowolony i nie może doczekać się dnia, w którym nareszcie będą mogli być razem. Dosłownie i w przenośni. 

          -Żebyś ty tylko wiedział, jak bardzo się cieszę. - Powiedział albinos, przytulając blondyna i składając na jego twarzy delikatny pocałunek. Nie było nieodpowiednich osób w pobliżu, a Jakuba nawet nie próbował się bać. Ten chłopak jest żałosny. - Pozostaje kwestia przeprowadzenia przeprowadzki. Trzeba spakować najważniejsze rzeczy Feliksa i przenieść je tak, żeby Adam się za szybko nie zorientował. I tak pewnie wszystko zauważy tego samego dnia, ale niech chociaż nie przeszkodzi w przenoszeniu rzeczy. 

          -Mogę spróbować pozbyć się go z domu na parę godzin pod pretekstem, że chcę z nim poprawić relację. A ostatnio ciągle mi o tym gada... - Niebieskooka aż sobie przypomniała, jak rano mąż ponownie ją zaczepił i powiedział, że byłoby bardzo miło, gdyby gdzieś razem wyszli i zrobili coś, żeby było jak kilkanaście lat temu. Można to wykorzystać. - W czwartek się tym zajmiemy. Jutro może być spore urwanie głowy, a w czwartek jest dużo czasu pod wieczór na takie rzeczy. 

          -Mi pasuje! Nie widzę większych problemów w tym, a ojciec raczej nie będzie w tym niczego podejrzewał. - Możliwe, że Horáková była zbyt pewna tego pomysłu, ale dalej lepszy był taki, niż żaden. Odpowiednie rozegranie tego, a już będą bezpieczni. Spojrzała na brata, który skulony siedział w objęciach Beilschmidta. Wyglądał na spanikowanego. - Feliks, nie martw się. Obiecujemy ci, że będzie dobrze i nie będziesz dłużej krzywdzony. 

          -Po prostu się boję, że spędzę z Gilbertem tylko jedną, spokojną noc, a rano przyjdzie ojciec i będzie chciał mnie zabrać z powrotem. - Taka opcja była niestety bardzo prawdopodobna i najpewniej do niej dojdzie. Lecz gdyby Adama przytrzymać, przekonać do pewnych rzeczy, a może nawet zacząć grozić policją jak się nie uspokoi, to wszystko skończy się dobrze. Przynajmniej powinno. - Nie będzie tragedii. - Dodał po chwili. 

          -Najważniejsze, że na chwilę będziesz bezpieczny. Nie pozwolę na to, żeby zabrał cię do domu tak łatwo. - O ile całusy w policzek czy czoło były akceptowalne przy innych, tak już namiętne pocałunki w usta można by zakwestionować. Jednak Radmila ani tym bardziej Magdalena nie miały zamiaru sprzeciwiać się temu, że dwójka młodych ludzi się kocha i ma zamiar okazywać sobie czułości w kryzysowym dla ich związku momencie. Akceptowały to. - Naprawdę będzie dobrze. - Rzekł jeszcze albinos, kończąc pieszczotę. 

          -Postaram się ci zaufać. - Odpowiedział zielonooki, znowu wtulając się w jego ramię. U niego czuł się bezpieczny, kochany, zrozumiany. Liczył na jak najlepsze zakończenie, a raczej wszyscy w swoim życiu chcieliby skończyć dobrze. Tak zgadywał. 

***

          Erizabeta męczyła się ze znalezieniem odpowiedzi na pytanie, jak długo Gianna nie będzie dawała jej spokoju. Już nie chodziło o chęci zdobycia Rodericha. Głównym celem Bonnefoy było zniszczenie jej psychicznie, a potem satysfakcjonowaniem się tym, że zniszczyła życie kolejnej osobie. Nie rozumiała takiego zachowania. Wydawało jej się bezczelne i niegodne zachowania kobiety, która uchodziła wśród innych za całkiem ogarniętą. 

          Gianna zdawała się wyłapać informację, że w każdy czwartek zostaje na dodatkowych zajęciach muzycznych, dlatego zjawiała się na przerwie i była gotowa z nią dyskutować. Właśnie dlatego myślała nad opuszczeniem tej godziny lekcyjnej dla własnego bezpieczeństwa oraz komfortu psychicznego. Wiadomo na co ona jeszcze wpadnie? Jednak dzisiaj została w szkole i tak, jak się spodziewała, Bonnefoy postanowiła jej towarzyszyć do końca przerwy. 

          -Zostaw mnie w końcu! Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać i dłużej powtarzać, że nic nie osiągniesz. - Miała poczucie winy za to, że sama przyczyniła się do rozpoczęcia tej wojny. Gdyby wcześniej tak nie szczyciła się swoją wygraną, teraz nic by się nie działo. Dostawała za swoje, chociaż próbowała to odkręcić każdym sposobem. Prosiła o pomoc kogokolwiek, byle tylko uzyskać wsparcie. Lecz niebieskooka nie przestawała. 

          -Nie bądź taka drętwa! Sama to zaczęłaś i teraz narzekasz. Mogłaś wcześniej pomyśleć, zanim wzięłaś się za naśmiewanie ze mnie i takie chwalenie się tym, że zabrałaś mi faceta. - Blonynka uwielbiała taką zabawę. Traciła przy niej sporo czasu, który na przykład mogłaby wykorzystać do szukania bardziej korzystnej pracy, ale oglądanie jak cholernie Eliza sobie z nią nie radzi, było lepszą zabawą. Najpierw przyjemności, potem obowiązki! 

          -Pewnie bym nie zaczynała, gdybym od początku wiedziała, że jesteś taką szmatą. - Obydwie nie żałowały sobie używania mocniejszych słów. Nie poniosą za to żadnych konsekwencji, a każdy się wyzywa. Przyśpieszyła kroku z zamiarem udania się pod swoją salę, ale towarzyszka prędko znalazła się obok niej. Westchnęła awanturniczo, ledwo trzymając się od uderzenia niebieskookiej w twarz. Były w miejscu publicznym, nie wypada. 

          -Roderich nie byłby zadowolony z tego, że używasz takich słów. Z tego co się dowiedziałam, to niezmiernie tępi twoje zachowanie wobec mnie. Stwierdził, że zachowujesz się niedojrzale i jedynie bardziej mnie prowokujesz. - Edelstein na pewno tak nie twierdził. Hedervary była tego pewna i broniła się tym, że Bonnefoy ma tendencję do koloryzowania faktów. Co najwyżej powiedział, że momentami jest irytująca, ale nie żałosna czy niedojrzała. 

          -Nie kłam. Doskonale wiem, że Roderich nie powiedziałby takiej rzeczy o mnie, już prędzej o tobie. - Zielonooka zaczęła iść jeszcze szybciej. Nie mogła znieść ponownej obecności Gianny obok niej. Zaledwie chciała dobrze spędzić dzień w szkole, przy tym rozmawiając z przyjaciółmi i momentami posyłając mniej i bardziej znaczące uśmiechy do ukochanego. 

          -Prawdy ci nie powie, więc nawet nie będę ci radzić do niego pójść i zapytać. Po prostu mi zaufaj, a dobrze na tym wyjdziesz. Gdy przestaniesz traktować mnie jak kompletną sukę, to Roderich powinien być bardziej wyrozumiały wobec ciebie. - To brzmiało komicznie. W wypowiedziach Bonnefoy nie było ani krzty sensu, a Erizabeta głupia nie była. Wyczuwała kłamstwa oraz sarkazm idealnie, dlatego nie pozwalała innym na owinięcie jej sobie wokół palca. 

          -Kiedy ty przestaniesz za mną chodzić, to pogadamy. Nie chcę mi się wierzyć w to, że Roderich powiedział o mnie takie rzeczy. I uwierz mi, że go zapytam. On mnie nigdy nie okłamie. - Wzrok obydwóch dziewczyn spotkał się ze sobą, czyniąc atmosferę jeszcze mroczniejszą. Pozostali mogli wyczuć, że coś złego dzieje się w pobliżu. Gianna stanęła na chwilę, krążąc spojrzeniem po rozmówczyni. - I zapomnij, że przestanę traktować cię, jak szmatę. 

          -Nie rób z siebie ofiary. - Dodała niespodziewanie blondynka, planując się oddalić. Wydawało się jej, że po drugiej stronie korytarza chodził Francis, a gdy ją tutaj zobaczy, to nie skończy na samej kłótni. Ostatnio wystarczająco wykorzystywała jego cierpliwość. Wolała nie wylądować na ulicy. 

          -Nie robię z siebie ofiary. Raczej się bronię i jest to zupełnie normalne zachowanie. Tobie jest bliżej do ofiary, gdyż ciągle kłamiesz i próbujesz przedstawić mnie w złym świetle, przy tym wybielając siebie. - Niebieskooka znowu nie wiedziała, jaka odpowiedź będzie dobra. Z trudem przyznawała, że Eliza miała rację. - Po co ja w ogóle z tobą rozmawiam... - Rzekła na końcu zrezygnowana Hedervary, korzystając z zamyślenia Bonnefoy i odbiegając do znajomych. 

          -Twierdzi, że wygra. - Stwierdziła Gianna, odwracając się. Nie powiedziała tego do siebie, czy kogokolwiek w pobliżu. Bardziej to było powiedzenie o rzeczywistości komuś, na kim powierzała swoją wygraną. Lecz takich osób nie było. Działała samotnie, jak przez wszystkie lata. Kątem oka zerknęła na szatynkę, która widocznie oddaliła pamięć od ich rozmowy sprzed paru sekund. Lepiej dla niej. Niech nie zamartwia się na zapas. 

*** 20 lutego ***

          -Nie wiem czy to się uda... - Powiedział cicho Feliks, pakując do torby następne ubrania. Nie zabierali dosłownie wszystkiego. Jedynie najważniejsze rzeczy, które przydadzą się na co dzień. Robili to szybko i bez zastanowienia. Nie obchodziło ich, że do powrotu Adama do domu jest jeszcze sporo czasu, więc pośpiech jest niepotrzebny. Liczył się czas, a im szybciej Łukasiewicz znajdzie się w bezpiecznym miejscu, tym lepiej dla wszystkich. 

          -A dlaczego miałoby się nie udać? Jesteśmy blisko skończenia cię pakować. Parę chwil i już będziemy szli do samochodu i jechali do mnie. Tam będziesz bezpieczny na następne kilka dni. - Zaledwie kilka dni. Dobre i to, jednak zielonooki wolał schronić się gdzieś na dłużej. Nawet jeśli to będzie więzienie za pozbycie się ojca w sposób brutalny. Nie, nie mógł tego zrobić. Posunięcie się do tego będzie nieodpowiednie. 

          -To znaczy, wiem, że się uda, ale już wcześniej ci mówiłem, że bardzo dobrze ojciec może mnie zabrać na następny dzień. Adam nie jest idiotą i domyśli się, że mnie nie ma. - Beilschmidt zamknął następną torbę wzdychając. Wstał na równe nogi i uśmiechnął się pocieszająco do blondyna. Nie chciał, aby dłużej się przejmował. Czekało na nich szczęście. Może nie długie, ale było. 

          -Co mam zrobić, żebyś uwierzył w to, że wszystko dobrze się skończy? Adam dobrowolnie nie odpuści, więc musimy postawić na swoim i posunąć się do takich ruchów, by ewentualnie go przekonać. Bądź przekonać, żeby pokazał się od tej złej strony, a wtedy z łatwością się go pozbędziemy. - Zielone oczy nadal były przepełnione wątpliwościami. Feliks nie wiedział co ma o tym sądzić. Chcieli dla niego dobrze, a nie potrafił tego docenić. - Pamiętasz co ci zrobił, co nie? 

          -Doskonale to pamiętam, ale boję się. To chyba normalne. - Czego Beilschmidt się spodziewał? Że Feliks będzie skakał wokół niego, przy tym krzycząc jak bardzo cieszy się z wyprowadzki? Musiałby być idiotą, żeby uwierzyć takie rozwiązanie. Oczywiste było, że Łukasiewicz będzie się martwić i jego głowa będzie zaprzątnięta głównie troską o siostrę oraz matkę. - Próbuję uwierzyć w to, że nie będzie źle. 

          -I nie będzie. Możesz mi zaufać w tej kwestii. - Kolejny przekonujący uśmiech albinosa poleciał do blondyna. Zielonooki mimowolnie się zarumienił i schylił głowę, nie chcąc, by jego zawstydzenie zostało zauważone. Gilbert krótko się zaśmiał i go przytulił, ponownie myśląc nad tym, jak w razie potrzeby pozbyć się Adama z jego domu. 

          -Hej, pośpieszcie się. Niedługo ojciec wraca, a przecież nie chcecie zostać przyłapani. - Radmila weszła bez zastanowienia do pokoju brata. Nie zdziwiła się widząc, że przerwała mu w pocałunku z Gilbertem. Co innego oni mogą razem robić? Obydwoje oprzytomnieli i wrócili do pakowania ostatnich rzeczy, a nie pozostało ich sporo. Tylko parę drobniejszych pierdół i mogą iść do samochodu. 

          -Myślę, że to koniec. - Rzucił Beilschmidt w pewnym momencie, gdy Łukasiewicz przestał pakować rzeczy, Horáková przerwała pomoc, a on sam nie miał nic więcej do roboty. Pozostał najbardziej stresujący element tego wydarzenia. Pojechanie do nowego domu Feliksa. Chociaż nazywanie tego domem w tej chwili jest chyba przesadą. Zerknął na blondyna, który niespokojnie stał w jednym miejscu i tępo przyglądał się bagażom. Zrobiłby wszystko, aby go rozweselić. - Pocieszę cię tym, że będziemy mogli spędzać noce na graniu na playstation. 

          -Przekonałeś mnie w pewnym stopniu. - Odpowiedział żartobliwie Łukasiewicz, biorąc do rąk dwie, mniejsze torby. Był gotowy. Przerażony, lecz wolał mieć to już za sobą. Gilbert miał rację. Im szybciej to załatwią, tym lepiej dla nich. Wolał znaleźć się w bezpiecznym domu, niż nadal siedzieć w swoim więzieniu. 

          -Nawet nie wiesz jak się cieszę z tego, że w końcu się przekonałeś. - Długo nie musieli iść, żeby znaleźć się się na korytarzu. Ostatnim krokiem było ubranie się ciepło, a następnie przeniesienie rzeczy do bagażnika pojazdu. Nic trudnego, a będą jeszcze bliżej sukcesu. Feliks mimo swoich postanowień i sporej pewności działań, w ciągu dalszym się denerwował. Momentami zerkał na siostrę błagalnie, prosząc ją cicho o zadbanie o siebie. 

          -Myślę, że możemy wychodzić. - Rzekł po chwili, będąc gotowym. Spotkał się wzrokiem z Radmilą, a dostrzegając jej delikatny uśmiech, uwierzył, że naprawdę nie ma powodów do zmartwień. Łudził się, że ojciec potrafi być w porządku rodzicem, gdy tylko zapragnie. Spojrzał na partnera, który już czekał przy drzwiach, trzymając jedną z walizek. Wziął głęboki wdech. Była ostatnia szansa, żeby się wycofać. 

          Jednak zrozumiał, że musi początkowo uratować siebie, a potem dopiero martwić się o innych. Dlatego wyszedł z domu, żegnając się z rodzeństwem i podchodząc szybko do samochodu. Nagle zaczęła narastać w nim ekscytacja. Nie wiedział dlaczego, lecz zmartwienia stały się mniejsze i otworzył się na świadomość, że będzie lepiej. Powinno tak być. Gilbert go w tej sprawie nie okłamie. 

          -Nie możesz się doczekać, aż będziemy na miejscu? - Beilschmidt odczuwał niewyobrażalną radość, gdy patrzył na twarz Łukasiewicza wypełnioną nagłym spokojem i radością z tego, że będzie na chwilę bezpieczny. Nie było na świecie nic lepszego. Obydwoje wierzyli w swoje dobre zakończenie, a możliwe było, że nadejdzie ono już niedługo. 

          -Jeżeli tam zaznam spokoju, to tak, nie mogę się doczekać. - Usiedli wygodnie w samochodzie, powoli zaczynając swoją trasę do lepszego miejsca. Białowłosy liczył na to, że najbliższe dni nie będą zbytnio problematyczne, a Feliks szybko odnajdzie się w nowej sytuacji. Za to blondyn tylko marzył o tym, by być szczęśliwym, wolnym, żyć bez ograniczeń ani zbędnych utrudnień. - Dziękuję ci za to. 

          -Nie dziękuj, po prostu robię to co do mnie należy. - "Skromność" Gilberta czasami Feliksa rozbawiała do łez. Jednak tym razem się powstrzymał i w spokoju pojechali do jego domu, w którym miał być bezpieczny. Miał nadzieję, że nie pogorszą tym sytuacji. Każda osoba chciałaby być szczęśliwa i prowadzić normalne życie, więc nie mogli go winić za ucieczkę. A Beilschmidta tym bardziej. 

*** 

          Romulusowi coraz bardziej przeszkadzało to, że Ludwig stale gościł u jego wnuka i tak doskonale się bawili. Oczywiście nie miałby nic przeciwko, gdyby nie fakt, że znał prawdę. Przy każdym spotkaniu z Beilschmidtem prosił go, wręcz błagał o to, żeby sobie odpuścił i powiedział Feliciano o rzeczywistości. Na pewno Vargas by cierpiał w takiej chwili, ale wrócenie do normalności zrobiłoby mu dobrze. Poza tym, rudowłosy chyba zaczynał domyślać się prawdy. 

          Feliciano od samego początku miał wrażenie, że reszta rodziny nie podchodzi najpozytywniej do jego związku z Ludwigiem. O ile niedawno to ignorował i dbał o własne interesy, tak od kilku dni zachowanie dziadka dawało mu wiele do myślenia. Co jeżeli nie był jedynym, który odczuwa kłamstwo ze strony Beilschmidta? Krzywdziła go ta świadomość. Postanowił skorzystać z tego, że niebieskooki poszedł do łazienki. Zapytanie o coś chyba nie będzie problemem. 

          -Dziadek, mam do ciebie pytanie. Tylko proszę, odpowiedz szczerze. - Mężczyzna odwrócił się do złotookiego, próbując rozgryźć co może przekazywać jego ekspresja twarzy. Wyglądał na zmęczonego czymś. Przy okazji smutnego, rozżalonego oraz załamanego. Liczył na to, że to jedynie jakieś drobne problemy w szkole i Ludwig nie zrobił niczego złego. Przestawał mu ufać z dnia na dzień. 

          -Stało się coś poważnego? - Niemożliwe było kłamanie, że wszystko jest dobrze, gdy wszystko zaczynało się walić. Vargas zaczął mieć wątpliwości co do spowiadania się ze swoich przemyśleń lub innych kłopotów, ale szybko doszedł do wniosku, że rodzina mu zawsze pomoże albo doradzi. Nie było niczego złego w jego słabości. 

          -Chodzi o Ludwiga. - Romulus mógł się tego domyślić. Usiadł na kanapie, głośno wzdychając i myśląc nad następną rozmową z tym facetem. Skoro nawet rudowłosy zaczynał się na niego skarżyć, to faktycznie zaczynało robić się nieciekawie. W głębi duszy wierzył, że nie będzie źle i Beilschmidt weźmie sobie do serca jego słowa, lecz widocznie się przeliczył. - Jego zachowanie jest niepokojące. Nie czuję od niego, że naprawdę mnie kocha. Zachowuje się tak, jakby robił mi łaskę, że mną jest. 

          Albo po prostu nie umie okazywać odpowiednio uczuć. 

          -Wygląda na niezadowolonego, kiedy jestem w pobliżu. Wydaje się być takim spiętym i najchętniej by uciekł. - Serce Vargasa znacznie przyspieszyło, a on stracił chęci na mówienie o tym. Na pewno nie jest tak źle! Ukochany się poprawi, przecież obiecał. Był taki naiwny, jeśli w to wierzył. Pewnie nic się nie zmieni, a on na zawsze utknął w kłamstwie. 

          Własnym kłamstwie. Ludwig nie może kłamać. 

          -Rozmawiałem z nim o tym i powiedział, że jeżeli coś mi nie pasuje, to mogę z nim bez problemu zerwać. To wyglądało tak, jakby mu w ogóle nie zależało! - Feliciano na dobre się rozpłakał, utwierdzając się w przekonaniu, że jest najbardziej żałosną osobą na świecie. Normalny człowiek już dawno by taki związek zakończył. - Dodał też, że bardziej się postara, ale nie wiem czy mogę mu wierzyć... 

          Szatyn patrzył smutno na wnuka, głównie dając uwagę jego licznym łzom na twarzy. Serce mu pękało, kiedy na to patrzył. Wiedział, że młodszy Vargas jest osobą wrażliwą i ciężko sobie radzi w takich sytuacjach. Nie miał zamiaru go winić. Wina była po stronie Beilschmidta, dla którego udawanie związku było zabawą. Wyglądał na dojrzałego mężczyznę, a zachowywał się jak dziecko z przedszkola. 

          -Mam z nim o tym porozmawiać? Takich rzeczy nie powinno się ignorować. Lepiej porządnie zareagować, zanim będzie z tobą gorzej. - Złotooki momentalnie się zdenerwował. Zdawał sobie sprawę z tego, że dla dziadka sytuacja może być kryzysowa, lecz mimo tylu emocji, które z niego wypływały, nie było tak źle. Albo znowu wmawiał sobie nieprawdę. 

          -Proszę, nie bądź zły. Chciałem jedynie komuś się wyżalić, a nie zwalać obowiązek pomagania mi. Nie musisz jakkolwiek reagować, sam sobie poradzę. - Brązowooki czuł, że irytacja w nim narasta. Prawdopodobnie kiedyś by to naprawdę zlekceważył i w kółko mówił, że nie ma problemów, jednak teraz coś mocno się zmieniło w jego życiu. Niestety nie rozumiał co. Zestarzał się? 

          -Więc mam to zignorować i udawać, że nie widzę twojego cierpienia? Błagam cię, takich rzeczy nie powinno się unikać! Muszę ci pomóc i odpowiednio doradzić, zanim nie będzie gorzej. - Stanowczość Romulusa nie znała granic w takich momentach. Pokojowe rozwiązywanie spraw przestawało istnieć, a spokojne rozmowy były praktycznie niemożliwe do wykonania. Jednak Feliciano by nie chciał, żeby używał siły. 

          -Nie reaguj siłą. Możesz z nim porozmawiać i poprosić o większe staranie się, ale nie bądź agresywny. Naprawdę nie chcę, żeby Ludwigowi działa się krzywda, tym bardziej przez ciebie. - Starszy Vargas przytaknął na tą prośbę, wstając z siedzenia i przytulając wnuka. Był w stanie spełnić jego prośbę, lecz jak wyjdzie to w praktyce, nie był w stanie przewidzieć. W tym samym czasie, kiedy w spokoju się do siebie przytulali, do salonu wrócił Beilschmidt, nieco zdziwiony tym widokiem. - Tak cieszę się, że wróciłeś! - Powiedział rozradowany rudzielec, zapominając o problemach sprzed chwili. 

          -Poszedłem do łazienki zaledwie na kilka minut, spokojnie. - Odpowiedział blondyn, na końcu wypowiedzi się śmiejąc. Feliciano był naprawdę uroczy i dałby wszystko, aby dać mu lepsze warunki do życia. Lecz przez jeszcze trochę czasu to on musiał być tym "jedynym" dla Vargasa. 

          Romulus na pierwszy rzut oka nie widział niczego złego w tym związku. Normalna, kochająca się para, która powoli rozwijała swoją relację. Jednak przez znajomość z prawdą ten widok nie był taki uroczy. Był odrażający i sprawiał, że coraz bardziej tracił pozytywne zdanie o Ludwigu. A przecież się starał i nie chciał źle. Postanowił, że jeszcze nie będzie z nim rozmawiać. Zrobi to, gdy naprawdę sytuacja będzie kryzysowa i warta dokładnego przedyskutowania. 

***

          W pokoju panowała niezręczna cisza. Obydwoje nie chcieli, żeby tak wyszło, ale widocznie poruszanie tematu Gianny musiało zawsze się tak skończyć. Czasami tylko na siebie spoglądali, ale nie mieli zamiaru się odzywać. Duma im na to nie pozwalała. Można powiedzieć, że doszło między nimi do delikatnej sprzeczki, lecz znając ich poprzednie, mocniejsze rozmowy, już dawno by się pogodzili. Co jeśli to już była kłótnia? 

          Bonnefoy mogła być z siebie dumna. Udało jej się ich skłócić, ale i tak pewnie nie było to na długo. Za bardzo siebie kochali i sobie cenili, by tak łatwo ze sobą skończyć i to przez jakąś kobietę bez zasad. Erizabeta czuła się z tym gorzej. Miała w sobie przekonanie, że to wszystko przez nią i to ona jest odpowiedzialna za całą kłótnię. Roderich pozostawał bez winy, choć miał w sobie ogromny żal wobec siebie. 

          -Roderich... - Zaczęła nieśmiało Eliza, nerwowo drapiąc się po głowie. Edelstein na nią spojrzał, jednak nie odezwał się słowem. Za bardzo się wstydził. Padły słowa, które nigdy paść nie powinny. Zranił tym siebie, lecz co najważniejsze, ukochaną osobę, którą obiecał wspierać i jej pomagać. Wolał nie wiedzieć, co Hedervary musiała właśnie sobie o nim myśleć. Chociaż skoro zaczynała rozmowę, to chyba nie będzie źle. 

          -Tak? - W końcu wydusił z siebie cokolwiek. Na chwilę obecną, to była wyczerpująca odpowiedź. Zielonooka miała wrażenie, że nie zależy mu na rozmowie. Było całkowicie na odwrót, ale z jego zachowania ciężko było cokolwiek wyciągnąć. Znowu zamilknęli na dłuższą chwilę, jakby całkowicie zapominali o tym, ze mieli porozmawiać. Zależało im na pogodzeniu się. 

          -Naprawdę sądzisz, że moje zachowanie jest żałosne? Zachowuję się źle i głupio, więc nie będę zdziwiona, jak twoje słowa okażą się prawdą. - Erizabeta wolała nadal się bać i nic nie mówić. Może wtedy nie dowiedziałaby się prawdy, która krzywdziła ją w nawet najmniejszym calu. Roderich odchrząknął i wygodniej usiadł na krześle, próbując dobrać słowa tak, by nie skrzywdzić partnerki. 

          -Twoje zachowanie nie jest głupie, a tym bardziej żałosne. Może momentami jesteś zbyt zaborcza i za bardzo chcesz wszystkiego natychmiast, lecz nigdy bym nie pomyślał, że twoje zachowanie jest przedstawieniem żałosności. Zachowujesz się bardzo naturalnie w takich chwilach. - Eliza już nie wiedziała czy to jest komplement, a może obelga. Nie zachowywała się dobrze, a jednak mówiono jej, że źle nie robi. Edelstein zdawał się sam siebie nie rozumieć. 

          -Nie twierdzisz, że mogłabym traktować Giannę bardziej ulgowo? Sam niedawno stwierdziłeś, że powinnam się uspokoić i tak mocno nie denerwować. - To była prawda, ale na pewno nie wypowiadał tego w formie obrazy. Jedną z bardziej problematycznych rzeczy w relacji z Hedervary było to, że często rozumiała niektóre kwestie na opak, przez co później wychodziły nieprzyjemne sytuacje. 

          -Możesz nie zwracać tak na nią uwagi. Kiedy pozwalasz jej na denerwowanie ciebie, bardziej przekonujesz ją do dalszego chodzenia za tobą. Jeżeli nie będziesz długo jej dawać tej satysfakcji, to powinna odpuścić. Tak przynajmniej mi się wydaje. - Cudowne było to, że mimo kłótni i to całkiem intensywnej, teraz mogli normalnie wymienić ze sobą kilka zdań. Erizabeta kochała to w relacjach z bliskimi osobami. Szczególnie z Roderichem. 

          -Próbuję ją ignorować, lecz czasami jest to niemożliwe. Ona jest zbyt natrętna i nachodzi mnie w najmniej oczekiwanych momentach. Nie potrafię nad sobą panować, gdy ona jest w pobliżu. - Edelstein to rozumiał. Sam często tracił kontrolę w towarzystwie Bonnefoy, a wtedy niejedno przekleństwo cisnęło się na język. 

          -Musimy obydwoje się postarać. Bez odpowiedniej motywacji sobie nie poradzimy. - Zielonooka smętnie zgodziła się ze słowami ukochanego, zastanawiając się ile jeszcze pociągnie w takim stanie. Gianna wydawała się planować coś większego. Szatyn, widząc zaniepokojenie partnerki, postanowił obiecać jej pewną ryzykowną rzecz. - Jeżeli wytrzymasz bez dopiekania Giannie, to rozwinę porządnie nasz związek. 

          -Naprawdę tak mówisz?! - Erizabeta momentalnie zareagowała. Na swój sposób było to urocze. 

          -Tak, mówię to naprawdę. Lecz najpierw musisz się postarać i nad sobą zapanować. Inaczej możesz o tym zapomnieć na długie lata. - To była odpowiednia motywacja do nie zwracania uwagi na Bonnefoy. Nie dość, że będzie bliżej z partnerem, to jeszcze ostatecznie udowodni, że Edelstein jest jedynie jej! Musiała pokazać, że jest warta wszelkiego poświęcenia. Roderich wiedział, że pewnie nie robi dobrze i będzie tego prędko żałować, ale jeżeli miało to przekonać Elizę do odpowiedniego działania, był w stanie zaryzykować. 

          W końcu dla miłości może zrobić wszystko. 

***

          Antonio nie mógł uwierzyć, że to naprawdę się działo. Właśnie stał naprzeciwko swojej miłości życia i w głowie układał sobie wyznanie jej miłości. To było stresujące dla niego, jak i dla Lovino, ale obiecali sobie, że choćby na świat miały zacząć spadać asteroidy, to i tak sobie to powiedzą i będą ze sobą szczęśliwi. Nie mógł pozwolić na to, aby ktoś ten moment zniszczył. Był gotowy po raz pierwszy od wielu tygodni i nie mógł tego zaprzepaścić! 

          -Lovi, raczej już wiesz co chcę ci przekazać. - Powiedział nagle Carriedo, łapiąc Vargasa za ręce. Wywołało to w Romano niemałe dreszcze, lecz były one na tyle przyjemne, że nie awanturował się, a kompletnie oddawał swoim emocjom. Był gotowy na związek. Czekał na niego zdecydowanie za długo i nie mógł stracić takiej okazji do zdobycia oczekiwanego w życiu szczęścia. 

          -Domyślam się, ale tobie może zawsze chodzić o coś innego. Po prostu to powiedz, a nie się wygłupiasz. - Skoro Lovino postanowił zachować spokój i zostawić w kącie swój wybuchowy charakter, Antonio mógł się uspokoić i poważnie przekazać informację o swojej miłości. Wziął głęboki wdech, zanim przeszedł do mówienia tego. Okazywało się to trudniejsze, niż przypuszczał. 

          -Lovino, wiesz ile dla mnie znaczysz, i że bardzo mi na tobie zależy. Za nic w świecie nie chciałbym twojej krzywdy i marzę o naszej wspólnej przyszłości... - Romano nienawidził faktu, że ten idiota znowu pozwolił sobie na rozgadanie się, zamiast przejście do sedna i posiadanie tego za sobą. Wiedział, że normalnie nie uda mu się zatrzymać tej gadaniny, więc postanowił zrobić to raz i porządnie. 

          Pocałować Antonia i tym samym pierwszemu wyznać miłość. O której i tak już wiedzieli. 

          Pociągnął Carriedo w swoją stronę, nagle zbliżając swoje usta do jego twarzy. Kwestią czasu było to, aż się pocałowali i kompletnie zatracili w tej cudownej czynności, która niewyobrażalnie ich do siebie zbliżyła. Robili to niepewnie, jakby bali się, że zrobienie tego odważniej przyniesie jakieś niepożądane konsekwencje. Jednak po dłuższej chwili mieli wystarczająco pewności siebie, by dać temu pocałunkowi pasji oraz życia. Chociaż nie należeli do najbardziej doświadczonych osób. 

          -Tego się... Nie spodziewałem. - Rzekł szatyn, gdy pocałunek został zakończony. Zielonooki wyglądał na zestresowanego, lecz zarówno zadowolonego i dumnego z siebie. Również był szczęśliwy i wiedział, że to jest ten moment, w którym spełnił swoje największe marzenie. Był z osobą, w której dyskretnie się kochał od lat. Nareszcie miał Lovino dla siebie i nikt nie mógł go mu odebrać. Nawet Afonso

          -Też nie sądziłem, że będę musiał wyręczyć cię zarówno w tym. We wszystkim potrzebujesz pomocy. - Aż dziwne, że powstrzymał się od użycia przekleństwa lub przezwiska. To był niepodważalny szok dla ich obu. Romano zarumienił się i próbował unikać wzroku Antonia, ale po takiej chwili to było niemożliwe. - Kocham cię, zadowolony?! - Zapytał swoim typowym, pretensjonalnym tonem. 

          -Oczywiście, że jestem zadowolony! Czekałem na to wyznanie od lat i jak widać, w końcu się doczekałem. - Carriedo przytulił mocno Vargasa, całując go na koniec w policzek. Nie umiał powstrzymać się od wylewu uczuć. To było dla niego zbyt piękne, jak i nierealne. - Też cię kocham i za nic nie zostawię! Zrobiłeś mi tym ogromną przyjemność. - W głębi serca Lovino cieszył się, że mógł to zrobić dla Antonia. Wiecznie cierpiący mężczyzna w końcu mógł dobrowolnie okazać czułość osobie, którą kochał. 

          -Już się tak nie ciesz, bo jak mnie zdenerwujesz, to tyle będzie z naszego związku. - Rzekł żartobliwie Romano i co dziwne, nawet szatyn zaśmiał się z tak słabego żartu. Raczej nikt nie chciałby żartowania z zakończenia błogosławieństwa życiowego. Chcieli zostać przy sobie tak długo jak tylko dało, ale problem był taki, że musieli zbierać się do domów. Było późno. Za późno. - Przepraszam, ale muszę już iść. Mam parę rzeczy do zrobienia przed snem. 

          -W porządku, nie mam zamiaru cię zatrzymywać. Sam też muszę uzupełnić kilka papierów do pracy, sprawdzić niektóre rzeczy i wiesz jak to jest. - Vargas się domyślał. Uśmiechnęli się do siebie ostatni raz, złapali się na chwilę za dłonie i pożegnali, odchodząc w swoje strony i próbując zrozumieć co właśnie się zdarzyło. To nie mogła być prawda. Byłoby wtedy za dobrze. A co jeżeli do tego wyznania doszło na poważnie i teraz byli parą? To nie mieściło się w głowie! 

          Lovino czuł się niczym w siódmym niebie. Nie mógł uwierzyć w to co się wydarzyło i nadal wymyślał jakieś dziwne teorie, że to pewnie sen i za chwilę zadzwoni budzik. Lecz to nie miało nastać. To była prawda, której oczekiwał od tak długiego czasu. Aż się uśmiechnął, a do jego oczu naleciało kilka łez, pokazujących, że jest właśnie najszczęśliwszą osobą na tej planecie. Stanął na chwilę i odwrócił się w stronę odchodzącego Antonia. 

          Carriedo nawet płakał z radości. Kompletnie zatracił się w swoim szczęściu i świadomości, że jego marzenie zostało spełnione. Długo na to czekał i powoli tracił nadzieję, jednak ono w końcu się ziściło i mógł płakać z radości. Kiedy ostatni raz szczęście było tego powodem? Nie pamiętał. Nie zwracał uwagi na resztę świata. To się nie liczyło. Był tylko on oraz Lovino, którego tak bardzo pragnął przytulić, ale mieli swoje sprawy do załatwienia. 

          Aż nagle dotarł do jego uszu nieprzyjemny dźwięk. 

          Pisk opon. 

          Wyrwał się ze swojego zamyślenia, lecz wtedy było za późno. Zanim się obejrzał, samochód w niego uderzył i stracił przytomność. Zrobiło się ciemno i poczuł się tak, jakby go nie było. Ostatnie co usłyszał, to krzyk Romano w oddali, ale i tak nie przejął się tym. Jak niby miał to teraz zrobić? 

***

Bardzo pozytywne zakończenie, czyż nie? A tak całkowicie na poważnie, to ubolewam razem z wami. O ile jest wam w ogóle przykro z powodu ostatniego wydarzenia. No nic, trzeba było. Co sądzicie o tym rozdziale? Osobiście uważam, że jest słaby i mógł wyjść lepiej. 

Pozbycie się Yekateriny nie było takie trudne, ale z Antoniem mam już znacznie większe opory. Jego "śmierć" jest odkładana od dwudziestego trzeciego rozdziału, więc już wystarczająco czekałam. To czy na pewno umrze jest zagadką nawet dla mnie. Wszystko zależy od mojego humoru i warunków, w których będę pisać. 

Zacznijmy od tematu następnego rozdziału. Nie wychodzi on tak, jakbym chciała, by wychodził. Same wydarzenia są naprawdę interesujące i wiele wnoszą do fabuły, dlatego powinny wam się spodobać, lecz ich wykonanie już nie jest takie satysfakcjonujące. Kompletnie to zjebałam. Może nie będzie tak źle i uda mi się wyciągnąć z tego coś porządniejszego przed niedzielą. Może gdyby nie wkurzająca mnie mamusia i brak możliwości skupienia się, byłoby lepiej. Teraz na szybko omówmy wydarzenia w tym rozdziale. 

Adam załatwia Feliksowi nowego korepetytora i kompletnie chce urwać kontakt z Gilbertem. Już z góry wam powiem, że nowym korepetytorem będzie Norwegia, jednak będzie on postacią głównie epizodyczną. Są również plany wyprowadzki, która pod koniec rozdziału staje się prawdą. Możliwe, że ta cała wyprowadzka i ucieczka od Adama brzmi cudownie, ale wszyscy doskonale wiemy, jak to się skończy. Lecz poczekajmy na następne rozdziały. 

Gianna nie daje spokoju Erizabecie, a Roderich ma powoli dość. Nawet Francisa już w to wciągnęli, a co z tego wyjdzie, to wam nie powiem. Zdradzę jedynie, że AusHun idzie w dobrą stronę. Nie zapominajmy o GerIta. Feliciano zorientował się, że coś jest nie w porządku i robi o to awanturę Ludwigowi. Powiedzmy, że przejdą niedługo przez pewien kryzys. Właściwie, to zrobiłam z Ludwiga kompletnego debila w tym opowiadaniu i nie musicie mi tego mówić. 

I ten nasz Antonio. No niestety, zakończenie jest jakie jest i nic wam na to nie poradzę. Nie nastawiajcie się od razu na najgorsze, gdyż wszystko może się wydarzyć. Teraz przejdźmy do krótkiego powiedzenia o moim życiu. 

Zrobiłam nową okładkę do Panaceum. Mam nadzieję, że wam się podoba. Przy okazji trochę pomęczyłam się w szkole i nasłuchałam gadania, że dostanę karę na laptopa. I tak ogólnie wyglądał ten tydzień. Szkoła ostatnio jest strasznie męcząca i jest wiele roboty, jednak niedługo święta i będzie można odpocząć. Miejmy nadzieję, że czas wolny zostanie odpowiednio wykorzystany. 

No więc to na tyle w tym rozdziale! Mam nadzieję, że wam się podobał i czekacie na więcej. Do zobaczenia już w niedzielę! Liczę na to, że uda mi się ten rozdział wstawić... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro