Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[25] Niezłamane obietnice

*** 14 lutego ***

          Biegł w deszczu, szukając dla siebie ratunku. Nikt nie przejął się drobnym chłopakiem, który ledwo miał zapiętą kurtkę, kurczowo trzymał się lewej ręki, a buty prawie spadały mu z nóg. Niektórzy się zainteresowali, lecz na udzielenie pomocy czy nawet głupie zapytanie co się dzieje, to już nikt nie wpadł. Lepiej dla niego. Mógł z większą łatwością znaleźć się w upragnionym niebie, od którego dzieliło go już tylko parę budynków. Ponownie wpadł w kałużę, prawie do niej kompletnie wpadając i mocząc swoje ubrania jeszcze bardziej. Wystarczył mu fakt, że wcześniej się przewrócił i niewiele brakowało do skręcenia kostki.

          Gilbert mu obiecał, że spędzą walentynki w najcudowniejszy sposób, jaki jest możliwy w takich warunkach. Miał po niego dyskretnie podjechać, ale jak się okazuje, nie będzie to potrzebne. Sam przyszedł z następnymi problemami, które Beilschmidta do niego zniechęcały. Takim wrażeniem pewnie daleko nie zajdzie, jednak ojciec przez ten czas zniszczył jego samoocenę na tyle, że ciężko było w siebie uwierzyć.

          -Błagam, niech będzie w domu. - Powiedział do siebie cicho Feliks, od razu pukając do drzwi, gdy znalazł się przed domem partnera. Ścisnął torbę, w której miał ubrania na zmianę. Pomyślał o tym, że ten dzień wcale nie musi być taki okropny, a bez towarzystwa Adama na pewno uda mu się wyciszyć i poczuć magię tej uroczystości. W końcu miłość jest dzisiaj najważniejsza. Taka szczera, wzajemna, silna.

          Długo nie czekał na to, by mu otworzono. W przejściu szybko pojawił się Gilbert, a zauważając ukochanego znowu w podłym stanie, poczuł, że skręca go w brzuchu i łzy same cisną się do oczu. Tego dnia nikt ani nic nie miało zniszczyć, a Adam kolejny raz demolował jego plany o uszczęśliwieniu Łukasiewicza. Nieważne jak będzie się starał, wiele nie osiągnie. Tutaj potrzeba stanowczych kroków.

          -Ojciec znowu się nad tobą znęcał? - Zapytał niepewnie, wpuszczając blondyna do mieszkania. Ten w odpowiedzi przytaknął, chociaż kilka wyzwisk i niedoszłych uderzeń chyba jeszcze nie podchodzi pod znęcanie się. Nie lubił o tym mówić. Szczególnie, kiedy to on był ofiarą. Błagalnie zerknął na albinosa, dając mu znak, że nie jest to najlepszy moment na rozmawianie o tym.

          -Nacieszmy się sobą, dopóki nie zaczął mnie szukać. Dzisiaj są walentynki i to święto polega na tym, żeby spędzić go z ukochaną osobą, nie martwić się swoimi problemami oraz o nich zapomnieć! Przecież niedługo mieliśmy iść na randkę. - Zadziwiające było to, że mimo tylu problemów, Feliks nadal potrafił się uśmiechnąć i pamiętać o pozytywniejszych stronach życia. Choć wychodziło mu to coraz gorzej. Gilbert uśmiechnął się, wiedząc, że może zaufać partnerowi. Nie będzie tragedii, a sama miłość oraz zrozumienie.

          -Rozbierz się, nie siedź w tej kurtce. Miałem właśnie się szykować i potem po ciebie jechać, ale znowu mnie wyprzedziłeś. Co masz w tej torbie? - Mimowolnie pomyślał o tym, że Łukasiewicz może nareszcie stwierdził, jak dobrym pomysłem jest zamieszkanie u niego. Magdalena i Radmila pewnie poradziłyby sobie same. On jest w niebezpieczeństwie i tutaj mógłby o siebie zadbać. Lecz zapewne w bagażu nie było ubrań lub gadżetów zielonookiego.

          -Wziąłem ubrania na przebranie się. Nie będę z tobą wychodził na miasto w przemoczonych ubraniach, które są brudne. Lepiej ubrać się bardziej elegancko. - Beilschmidt czuł się cudownie ze świadomością, że Łukasiewicz nie zważając na tyle zagrożeń tak dla niego się starał. Dla wielu może to być drobny szczegół, ale dla niego to był dowód, że nawet w najgorszych warunkach, Feliks będzie mu pokazywał swoją sympatię takimi pierdołami.

          -Miło to słyszeć. - Odparł białowłosy, wchodząc do salonu. Blondyn poszedł za nim i przy okazji zdjął swoją kurtkę, rzucając ją na kanapę. Dopiero po chwili przypomniał sobie o tym co niedumnie zdobiło jego rękę. Panicznie złapał ubranie i zakrył nim niechciany ślad, który mógłby Gilberta jedynie zdenerwować. Beilschmidt odwrócił się w jego stronę, jakby się nad czymś zastanawiał. I to była prawda. Nerwowy wzrok Feliksa był zastanawiający. - Coś się stało?

          -A co miało się stać? Wszystko w porządku! - Odrzekł promiennie Łukasiewicz, dalej kręcąc się wokół partnera. Uczucie psychicznego ciepła w cudzym domu było dziwne. U siebie tego nie czuł, lecz w obcych mieszkaniach już tak. W własnym pokoju nawet nie odczuwał takiego komfortu, jak w tym salonie. Tutaj był prawdziwy dom.

          -Na pewno? Twoje zachowanie stało się bardzo podejrzane. Rozumiem, że czujesz się źle przez ojca, ale u mnie martwić się nie musisz. - Albinos podszedł do zielonookiego, mocno go przytulając. Pocałował go w policzek i przejechał dłonią po jego głowie, zatapiając palce w jego wilgotnych włosach. Feliks znacznie się zarumienił. Odwzajemnił uścisk, chwilowo zapominając o tym, że ukrywał ważny szczegół na swoim ciele. Delikatny oraz powolny pocałunek kompletnie go zdradził.

          Gilbert domyślał się, że ukrywa coś na ręce. Nagle bardzo się nią zainteresował, a to samo w sobie jest dziwne. W momencie, gdy kurtka spadła na podłogę i ręka Łukasiewicza była zasłaniana zaledwie rękawem, Beilschmidt zakończył pocałunek i przyjrzał się kończynie. Nie takiego widoku oczekiwał.

          -Co ci się stało? - Pytanie padło automatycznie wraz z zauważeniem zakrwawionego rękawa bluzki blondyna. Feliksowi zrobiło się słabo. Spodziewał się, że Gilbert prędzej czy później to zauważy, lecz jego planem było to, żeby ogarnąć ranę w łazience, dzięki czemu Beilschmidt nigdy by tego nie zauważył. - Adam ci to zrobił, tak? - Zapytał zdenerwowany albinos, podwijając materiał bluzki. Nie było lepiej. Zadrapanie było długie, leciała z niego krew, jednak nie wyglądało to na głębokie rozcięcie poważnych lotów.

          -To nic poważnego, naprawdę. Obmyję wodą, nakleję plaster i wszystko wróci do normy. - Feliks starał się zatuszować swój problem uśmiechem oraz wiecznym gadaniem, że krzywda mu się nie dzieje. Skulił się pod piorunującym spojrzeniem partnera, które wręcz do niego krzyczało, by się ogarnął i za siebie wziął.

          -Czy ty w ogóle słyszysz co mówisz?! Krew ci leci z ręki pewnie już od dłuższego czasu i jeszcze śmiesz gadać, że to nic poważnego. Trzeba to opatrzyć. - Jak dobrze, że domowa apteczka była właśnie w łazience. Nie musiał jej szukać w pośpiechu. Wiedział, że podchodził do Feliksa zbyt ostro i nie powinien na niego krzyczeć, ale w takich momentach ciężko jest zapanować nad emocjami.

          -Przepraszam... - Szepnął Łukasiewicz, siadając na sedesie. Faktycznie, rana wykonana przez ojca nie prezentowała się dobrze i dalsze zwlekanie ze sprawdzeniem tego mogłoby zakończyć się tragedią. Przynajmniej wizyta w szpitalu nie była konieczna.

          -Nie przepraszaj, nie od ciebie to zależało. Pewnie po prostu broniłeś się w trakcie walki, a że boisz się o takich rzeczach mówić, to nic. Szkoda, że dalej ukrywasz przede mną tak ważne rzeczy. - Gilbert kucnął przy blondynie, wycierając wilgotną chusteczką krew dookoła. Feliks nic nie odpowiadał. Czuł się źle ze swoim zachowaniem. - Nie ufasz mi?

          -Ufam ci! Jedynie nie chcę bardziej cię denerwować, a gdybym sam się tym zajął, to byś się nigdy o tym nie dowiedział i nie stracił więcej nerwów. - To był akurat dla Beilschmidta najmniejszy problem. Odetchnął, sięgając po więcej wody i kątem oka patrząc, jak Łukasiewicz powstrzymuje swoje emocje od wybuchu. W pewnym stopniu doceniał to, że nie chciał go zamartwiać. Jednak dalej powinien być świadomy takich rzeczy.

          -Nie ukrywaj przede mną takich spraw. Wiesz, że ci pomogę i będę ratował ze złych sytuacji. Obiecałem ci i dotrzymam słowa. Kocham cię. - Gilbert pozwolił sobie na pocałowanie ust Feliksa, co ku jego satysfakcji, wywołało u pchły drobny uśmiech i rozweselenie na następne kilka godzin. Uwielbiał pocieszać ukochanego i sprawiać, że jego dzień stawał się lepszy. Nawet jeżeli czasami Feliks doprowadzał go do stracenia cierpliwości.

          Za to Łukasiewicz uwielbiał, kiedy o niego dbano. Szczególnie po następnych torturach od ojca. Poczucie akceptacji oraz zrozumienia, to było coś, czego było mu trzeba.

          -Również cię kocham. - Zwykły całus zamienił się w długą pieszczotę. Jak dobrze, że poza nimi nie było innych w domu, bo gdyby teraz tutaj weszli, to zastaliby wyjątkowo namiętny widok. Chociaż Roderich miał niedługo przyjść z Erizabetą. Jednak zakochana para się tym nie przejęła i kontynuowała swoje niewinne zbliżenie, niedługo po nim dalej ratując zranioną rękę.

          Walentynki nie muszą być idealne, żeby sprawiać przyjemność. Szczególnie w ich przypadku.

***

          Erizabeta od zawsze marzyła o doskonałym spędzeniu walentynek z ukochaną osobą. Miała dość wiecznego siedzenia w domu tego dnia, słuchania jacy inni są szczęśliwi i samotnego leżenia na łóżku z piosenkami o miłości. Tego już miała nigdy więcej nie zaznać. Teraz miała Rodericha, do którego przyszła i na wieczór mieli udać się na cudowną randkę, która była zapowiadana od początku lutego. Nie martwiła się obecnie Gianną, czy jakąkolwiek inną osobą. Jednak obecność Marii mogła być nieco problematyczna.

          -Naprawdę miło wiedzieć, że jesteście razem. Taka z was zgrana i urocza para. - Sami nie wiedzieli czy Maria mówi na poważnie, czy jej słowa były przesiąknięte sarkazmem. Trudne było zrozumienie tej kobiety, szczególnie w momencie, kiedy chodziło o związki. Ten temat z nią jest bardziej, niż skomplikowany. Eliza uśmiechnęła się niezręcznie, pod stołem łapiąc Rodericha za rękę. Potrzebowała wsparcia w tej wstydliwej chwili.

          -Bardzo miło nam to słyszeć. Mamy nadzieję, że nie będziesz miała niedługo jakichś problemów z naszym związkiem. Byłoby naprawdę przykro, gdybyś nagle miała wątpliwości. - Edelstein nie wiedział co ma odpowiadać. "Matka" wydawała się dzisiaj wyjątkowo spokojna, ale tyle lat jak ją znał, to wiedział, że takie zachowanie jest zwykłą przykrywką. Pewnie po to, żeby wywołać na Erizabecie dobre wrażenie, a potem niespodziewanie zmieszać ją z błotem.

          -Skądże znowu?! Dlaczego miałabym mieć problemy z taką słodką dziewczyną? Twój wybór jest dla mnie zadowalający. Lecz nawet gdybyś wybrał jakąś dziwkę z osiedla, to i tak nie miałabym wiele do powiedzenia. Chociaż w tobie, Erizabeto, również kilka rzeczy można by zmienić. - Akurat to pochwała nie była. Hedervary skrzywiła się na twarzy, mocno dając do zrozumienia, że takich uwag sobie nie życzy. Szatyn również nie był zadowolony z obrażania jego dziewczyny.

          -Erizabeta odpowiada mi w stu procentach i ją kocham. Nie czuję potrzeby robienia problemów z jej wad, które wcale nie są takie problematyczne. Kocham ją całą. - Zielonooka mocniej ścisnęła dłoń partnera, lekko posyłając mu swój piękny uśmiech. Beilschmidt myślała, że zaraz zwróci obiad przez te słodkości. Zagadała do tej dwójki, aby minimalnie stworzyć pozory dobrej, zastępczej matki, ale też trochę dopiec Erizabecie. Po części spełniała swoje pragnienie, ale jakim kosztem? Mogła nie przychodzić do domu synów, a i tak zastała tylko Rodericha. 

          -Niezmiernie mnie to cieszy. Jedynie powiedziałam swoje zdanie i nie musisz brać go pod uwagę. A ty Elizko, co sądzisz o związku z moim "synem"? - Eliza nie czuła się dobrze z tymi pytaniami. Maria za bardzo wnikała w ich związek, zamiast go najzwyczajniej zaakceptować i odpuścić im pytania kontrolne.

          -Jestem zadowolona z efektów. Rozwijamy tę relację i jest nam ze sobą dobre. Cieszy mnie, że mogę być z taką cudowną osobą, jaką jest Roderich. Najlepszy chłopak, jaki mógł mi się trafić. - Możliwe, że Erizabetę za bardzo poniosło z tą odpowiedzią. Jednak obserwowanie reakcji Beilschmidt było wyjątkowo zabawne. Jej zdegustowanie oraz zmieszanie dawało radochę.

          -Doskonale jest to wiedzieć. A planujecie coś poważniejszego w najbliższym czasie? - Roderich prawie zakrztusił się sokiem. Błagał w myślach, żeby ten temat nie został znowu poruszony. Miał go serdecznie dosyć i nie chciało mu się słuchać o tym, jak bardzo powinien się Erizabecie oświadczyć. Było dla nich za wcześnie! Zanim Eliza w ogóle zabrała głos, znacznie ją wyprzedził.

          -Nie planujemy niczego. Jest dla nas za wcześnie, a czujemy się dobrze z byciem zwykłą parą. Podejrzewam, że do narzeczeństwa jest nam jeszcze bardzo daleko. - Przynajmniej jedna, dobra informacja tego dnia! Albinoska westchnęła z ulgą, tracąc swoje zmartwienia, że Edelstein niedługo na dobre ułoży sobie życie.

          -Jak dobrze! Macie rację, nie marnujcie się tak szybko. Macie całe życie przed sobą, a i tak pewnie prędko pożałujecie wzięcia ze sobą ślubu. - To było obraźliwe. Erizabeta i Roderich woleli tego nie skomentować, a najlepiej wrócić do spokojnego jedzenia obiadu, w którym Maria nie będzie im przeszkadzać. Nie chcieli więcej uwag tego typu.

          -Nieuniknione jest, że kiedyś ślub weźmiemy. Jednak na pewno nie niedługo. - Dodała na koniec Erizabeta, patrząc złowrogo na białowłosą. Coś jej mówiło, że robienie sobie wroga w Marii nie skończy się dobre, ale nie pozwoli innym na traktowanie jej, jak bezużyteczną idiotkę.

***

          Randkowanie tego dnia było zupełnie normalne. Nawet jeżeli jakiś romans był zakazany, pod znakiem zapytania albo kłamstwem z jednej strony. Ludwig nie był fanem tego święta i uważał je za niepotrzebne, lecz od momentu rozpoczęcia związku z najważniejszą w jego życiu osobą, zapragnął odpowiedniego spędzenia tej uroczystości. Dlatego właśnie stał na korytarzu w domu Feliciano i czekał, aż ten skończy się szykować. Czekał na niego od przeszło dwudziestu minut.

          -Feliciano, ile jeszcze mam czekać? - Zapytał z dezaprobatą, gdy Vargas ponownie przeleciał mu przed oczami. Nie wiedział w jakiej sprawie tak biegał, ale na pewno nie było to coś dobrego. Bieganie mogło go za bardzo męczyć, kiedy był wychudzony. Dlaczego tak ryzykował? Rudowłosy na początku się zaśmiał, znowu pojawiając się przed nim. Podszedł do niego i mocno przytulił, jakby to nie było dla niego coś złego.

          -Nie denerwuj się tak i bądź spokojny! Dzisiaj jest cudowny dzień i nie warto tak się denerwować. Za chwilkę będę gotowy, trochę cierpliwości. - Feliciano zdecydowanie miał dzisiaj dobry humor. Nie wiedział czy po prostu tak wypadało, a może była to sprawka walentynek. Normalnie Vargas pewnie byłby dziwnie przybity i nie dawałby oznak swojej radości.

          -Pośpiesz się, nie mamy całego dnia. Niedługo zaczyna się seans w kinie. - Rudzielec przytaknął i odbiegł od partnera, kierując się do swojego pokoju. Prawie przewrócił się na schodach, lecz ostatecznie nic się nie wydarzyło. Beilschmidt zaśmiał się cicho, opierając przy tym o ścianę i myśląc o tym, jak bardzo Feliciano zasługuje na spędzenie tych świąt z bardziej wartościową osobą. Która przede wszystkim nie kłamie.

          -Możemy porozmawiać? - Nagle w przedpokoju pojawił się Romulus. Podszedł do blondyna, uważnie mierząc go wzrokiem i myśląc nad sensem ponownego męczenia go. Znał jego plany i nie miał przeciwko temu, żeby poszedł z Feliciano do kina. Jednak wiedza o tym, że robi to dla lepszego udawania skutecznie zaburzała mu wizję słodkiego oglądania razem romansów.

          -Jasne, że możemy. Stało się coś poważnego? - Ludwig bez problemu domyślał się tematyki tej rozmowy. Starszy Vargas miał go pod kontrolą i coraz ciężej szło mu ignorowanie tego, że jego kochany wnuk był tak nieświadomie krzywdzony. Beilschmidt miał zamiar przepraszać za to do końca życia.

          -Na początku zaznaczę, że nie mam nic przeciwko temu, żebyś chodził na randki z Feliciano. Nie mam problemów z tym, że chcesz go uszczęśliwiać, ale jednak robienie tego ciągnącym się kłamstwem jest trochę okrutne. Wiesz do czego zmierzam? - Niebieskooki nie za bardzo znał odpowiedź na to pytanie. Domyślał się, że Romulusowi chodziło o przyznanie się przed Feliciano do udawania, lecz przyniosłoby to drastyczne skutki.

          -Chodzi o to, żebym dłużej nie udawał, tak? - Vargas niepewnie przytaknął na to stwierdzenie. Nie sądził, że robi dobrze, odbierając wnukowi jedyny sposób na szczęście, ale gdyby nie daj Boże dowiedział się o tej grze, załamałby się do końca. Wtedy nie będzie dla niego ratunku. Musieli odpowiednio działać, dopóki nie było za późno. - Wiem, że nie robię dobrze, ale tym sposobem ratuję go od śmierci. Załamie się, jeśli mu powiem, że przez ten cały czas kłamałem.

          -I tym bardziej się załamie, kiedy się dowie tego niespodziewanie, gdy do tego nie miało dojść. Naprawdę staram się wierzyć w to, że któregoś dnia naprawdę go szczerze pokochasz i będziemy mogli rzucić twoją grę aktorską w niepamięć, ale nie mamy pewności, że do tego dojdzie. Nie lepiej to przerwać i poczekać? - Mogło to mieć swoje plusy, jednak w głowie Beilschmidta pojawiało się więcej minusów.

          -Wiem co robię. Uważam, że złym pomysłem jest przerywanie tego, kiedy Feliciano jest o wiele szczęśliwszy i zaczął leczyć się z własnej woli. Może to leczenie się idzie opornie, jednak się stara. Gwarantuję, że on nigdy się o tym nie dowie i dobrze o niego zadbam. - Takiej pewności również nie miał. Przecież niedawno Vargas prawie przeczytał o jego udawaniu z pamiętnika. Wtedy było niebezpiecznie blisko.

          -Czego się nie dowiem? - Zapytał z uśmiechem Feliciano, podchodząc do ukochanego. Momentalnie się do niego przytulił, prawie całując w policzek. Nie wypadało tego robić przy innych, chociaż dziadek nie powinien mieć z tym problemów. Obydwoje spojrzeli spanikowani na rudzielca, mając wrażenie, że i tak usłyszał za dużo. Teraz będzie się ciągle pytać.

          -Nic ważnego, co mogłoby mieć wpływ na nasz związek. - Odpowiedział Ludwig, oczywiście robiąc z siebie idealnego partnera. Musiał przyznać, że był oszołomiony wyglądem chłopaka. Pięknie ułożone włosy, jasnoróżowa koszula, śliczna różyczka wpięta w granatową marynarkę, a do tego idealnie dobrane buty. Uroczy uśmiech Feliciano dopełniał całość. - Wyglądasz pięknie.

          -Bardzo dziękuję! Również doskonale się prezentujesz. - Ludwigowi było bardzo miło przez otrzymywane komplementy. Nie był do nich zwyczajny i często bardziej kończył zażenowany, niż zadowolony, lecz wyjątkowo teraz nie zareagował zbyt skandalicznie. - My będziemy się już zbierać! Film zaczyna się niedługo, a nie chcemy się spóźnić. - Romulus przytaknął i nie zatrzymywał dłużej zakochanej pary. Może patrzył trochę za bardzo złowrogo na Beilschmidta, ale i tak starał się myśleć pozytywnie o tym kłamstwie. Jakkolwiek to brzmiało. Dopóki Feliciano nie wie o prawdzie, to jest dobrze.

***

          Doskonale się ze sobą bawili, nawet jeśli ich wyjście z domu polegało na ponownym jedzeniu i zwykłym rozmawianiu ze sobą. Randki nie zawsze musiały zwalać z nóg i być niezwykle wymyślne. Zwykłe wyjścia do restauracji lub spacery po spokojnych miejscach również mogły skutecznie zapełnić chęć spędzenia ciekawie czasu z ukochaną osobą. Erizabeta nie przejmowała się tym, że jeszcze wiele razy w życiu dokładnie tak samo spędzi wieczór z Roderichem. Brak zmartwienia był odwzajemniony.

          -Cieszy mnie, że przyszliśmy akurat tutaj. Bardzo mi się podoba! Jest tutaj niezwykły klimat, idealnie na walentynki. - Edelsteinowi brakowało słów na okazanie swojej wdzięczności partnerce. Doceniała jego starania, a on dziękował jej całym sobą za to, że jest dla niego taka dobra. Aż za dobra. Robił tyle głupot wobec niej, a jednak dalej go akceptowała i kochała. Piękny był urok miłości.

          -Nie musisz za to dziękować. Czystą przyjemnością jest sprawianie ci takiego szczęścia. - Złapali się za dłonie, dokładnie patrząc sobie w oczy. Widzieli w nich te iskierki podekscytowania i szczęścia, że znajdowali się w tym miejscu. Eliza z uśmiechem wróciła do dalszego jedzenia, jakby nie jadła od paru dni. Dla Rodericha było to zadziwiające słodkie. Sam nie wiedział dlaczego. - Widać, że ci smakuje. Dużo ostatnio jesz. 

          -Może jestem w ciąży. - Odparła żartobliwie dziewczyna, ale mimo ogromnego i wyczuwalnego żartu w jej słowach, po szatynie i tak przeszły dreszcze i mimowolnie wyobraził sobie siebie w roli ojca. Nie nadawał się do tego. Wizja rodzicielstwa skutecznie go przerastała i przyprawiała o chęci ucieczki jak najdalej. Miał nadzieję, że po ostatnim zbliżeniu z Erizabetą nie doszło do przypadkowego zapłodnienia.

          -Bardzo cię proszę, nie mów takich rzeczy. Nie ma możliwości na twoją ciążę. To jest po prostu niemożliwe. - Powiedział Roderich, upijając trochę wina z kieliszka. Dziwnie zaczął się czuć przez nagły temat ciąży. Miał wrażenie, że Eliza próbowała mu coś zasugerować. Jakby już chciała starać się o potomstwo i nie miała innych rzeczy do roboty. Mieli na to czas, a gdyby wpadli, to... Właśnie nie wiedział co zrobić.

          -Co w tym złego? Nie chciałbyś mieć dziecka? - Elizie ponownie włączył się tryb macierzyński. Może nie dosłownie, jednak w pewnym stopniu zapragnęła posiadania małego dziecka obok siebie i zajmowania się nim. Wychowanie kogoś na własne podobieństwo musi być cudowne. Lecz do bycia matką miała jeszcze sporo czasu. Do wszystkiego w związku z Roderichem miała dużo czasu. Bez pośpiechu, a na pewno dobrze na tym wyjdą.

          -Oczywiście, że bym chciał, ale może nie w najbliższym czasie. Naprawdę jest mi dobrze na takim etapie naszej relacji na jakim jesteśmy obecnie. Nie potrzebuję żadnych oświadczyn, ślubu lub zakładania rodziny. Nie zrozum mnie źle! Z tobą chętnie, lecz nie teraz. - Hedervary smętnie przytaknęła, ponownie biorąc do ust trochę ulubionego dania. Może faktycznie za bardzo naciskała, przez co dostawała minusy u partnera. - Hej, nie obrażaj się. Nie chcę się z tobą kłócić tego dnia i każdego innego. Po prostu jest dla mnie za wcześnie i będzie cudownie, jak to uszanujesz.

          -Uszanowałam to. Nie muszę wiecznie mówić, że w czymś się z tobą zgadzam. Rozumiem, że dla ciebie to za wcześnie. Dla mnie zresztą też. Jedynie lubię sobie pomyśleć o rzeczach, które są odległe i nie wydarzą się szybko. Wiesz, takie planowanie swojej przyszłości. - Edelstein zgodził się ze słowami dziewczyny, już nieco się uspokajając. Wybuchanie ze swoimi emocjami nie przyniesie odpowiednich efektów. To są walentynki, trzeba się uspokoić i oddać miłosnej atmosferze.

          -Mimo wszystko, założenie z tobą rodziny byłoby cudowne. - Rzekł bardziej do siebie szatyn, oddając się w pełni myślom. Zielonooka zaśmiała się, dokładnie przyglądając zamyśleniu partnera. Skoro Roderich tego w pewnym stopniu chciał, to nie pozostawało jej nic innego, jak podarowanie mu tego, gdy będzie odpowiedni moment. - Powiedziałem to głośno? - Zapytał speszony Edelstein.

          -Troszkę usłyszałam. - Odpowiedziała Erizabeta, hamując swój dalszy chichot. Fioletowooki zaczerwienił się na twarzy, jednak był to tak nieistotny problem, że nie próbował tego ukrywać. Niech Hedervary wie, że pewnego dnia nadejdzie dzień, w którym obydwoje będą na to gotowi i postanowią się za to wziąć. Możliwe, że będzie to już za rok, może za pięć lat. Mu się nie spieszyło. Gorzej z marzeniami Elizy. - A co jeżeli życie zaserwuje nam niespodziankę?

          -Nawet nie snuj takich teorii. To się nigdy nie wydarzy, ponieważ jestem ostrożny w łóżku. Możliwość na wpadkę jest praktycznie zerowa. - Dziewczyna lubiła kpić z pewności partnera. Już nie chodziło o sam fakt, że miał taką charyzmę, a o to, że wykluczał sprawy oczywiste. Nie pójdą do łóżka na seks jeszcze jeden raz czy dwa. Będą to robić wiele razy i zawsze jest mniejsze albo większe prawdopodobieństwo, że będą mieli niedługo małą, powoli rozwijającą się niespodziankę. Jednak tym razem z pewnością nic nie było na rzeczy.

          -Wszystko może się wydarzyć. Lecz tym razem masz rację. W najbliższym czasie dziecka na pewno mieć nie będziemy. Możemy o tym zapomnieć. - W końcu umieją się zabezpieczać. Edelstein nawet nie próbował się sprzeciwiać. Obydwoje byli tego pewni i nic nie mogło ich zaskoczyć. Jeszcze chwilę rozmawiali na temat zakładania rodziny oraz dzieci, a na końcu ponownie doszli do wniosku, że nie muszą martwić się niespodziewanym potomstwem.

          Choć pod koniec randki temat wrócił do głowy Erizabety i miała dziwne wrażenie, że jednak coś może się szykować.

          Nie, to pewnie znowu jej chore wymysły i za duża wyobraźnia.

***

          Gilbert nie należał do fanów banalnych pomysłów na randki. Zależało mu na czymś oryginalnym. Nie musiało to być koniecznie romantyczne. Ogromny sukces będzie i tak, kiedy druga połówka będzie pozytywnie zaskoczona oraz zadowolona. Potem mogli przejść do genialnej zabawy, zupełnie ignorując na ten moment swoje codziennie zmartwienia. A teraz mieli ich za dużo.

          Kręgielnia była miejscem idealnym! Właśnie tutaj Beilschmidt udał się ze swoją miłością, żeby pozwolić jej się wyluzować i zaznać prawdziwej zabawy. Nie był mistrzem w grze w kręgle, jednak pewną praktykę już złapał i pragnął przekazać ją Feliksowi. Łukasiewicz nie miał nic przeciwko wyjściu do tego miejsca i bardzo cieszył się, że mógł wieczór spędzić akurat tutaj. Raczej Adam nie będzie go szukał w tym miejscu. Jest zbyt niepozorne.

          -Podoba ci się? - Zapytał Gilbert, ponownie przytulając Feliksa od tyłu. Nawet nie przejmował się tym, że przegrywał. Jeśli to sprawiało pchle radość, to również się cieszył. I pomyśleć, że ta słodka istotka, która z dwadzieścia minut temu nic nie umiała, teraz powalała go na ziemię. Łukasiewicz wyszczerzył się, zerkając na swoją liczbę punktów. Ciekawe co dostanie za wygraną. Odwrócił się i porządnie uściskał partnera, tym samym dziękując mu za zabranie go tutaj. Ich pierwsze, wspólne walentynki prezentowały się na razie cudownie.

          -Bardzo mi się podoba! Nie mogłem lepiej sobie wyobrazić naszych walentynek. Tak się cieszę, że mogę być z tobą. - Białowłosy czuł, że jego duma powoli wzrasta. Świetnie się spełniał w roli chłopaka! Miał tylko nadzieję, że nie przyłapie ich nikt znajomy, kto mógłby im zaszkodzić. W takie prawie nic nieznaczące dni często są największe zagrożenia dla zakazanych romansów. Lecz kto by się nimi teraz przejmował? Może zielonooki, który momentami miał wrażenie bycia obserwowanym.

          -Dzięki za docenianie moich starań. Wybieranie ciekawego i nie nudnego miejsca na randkę jest cholernie trudne. - Feliks odpowiedział widokiem swoich śnieżnobiałych zębów i cichym chichotem. Gilbert uwielbiał ten widok, więc nie pozostawało mu nic innego, jak pocałowanie ukochanego i późniejszy powrót do gry. Gdy spokojnie grali, śmiali się ze swoich porażek, cieszyli z sukcesów i czasami nawzajem docinali, Łukasiewiczowi raz mocniej, a raz delikatniej, towarzyszyło uczucie, że ktoś ciągle krąży po nim wzrokiem. I nie był to Beilschmidt.

          -Jest tylko jeden problem. - Zaczął blondyn, zanim albinos rzucił swoją kulą. Białowłosy podszedł do niego i zamienił się w słuch, nie będąc zadowolonym z następnych komplikacji. Wiedział, że nie będzie wiecznie kolorowo, ale teraz Feliks mógłby sobie odpuścić zmartwienia. - Czuję się tak, jakby ktoś na mnie ciągle patrzył. Kontrolował mój każdy ruch i potem miał to przekazać ojcu. Nie masz tak? - Gilbert westchnął, odruchowo się rozglądając. Nikogo podejrzanego nie widział.

          -Pewnie za bardzo stresujesz się Adamem. Mówię ci, żebyś o tym chwilowo zapomniał, a przynajmniej starał się o tym nie myśleć. Jesteśmy tylko my i nikt więcej. Żadna osoba tutaj nam nie zrobi krzywdy, gwarantuję ci to. - Zapewnienia o bezpieczeństwie zaczynały w pewnym momencie nie działać. Łukasiewicz nienawidził siebie za psucie cudownej atmosfery, jednak gdyby o tym nie powiedział głośno, to nie czułby się lepiej. Wręcz gorzej.

          -Przepraszam za to... Wiem, że za bardzo o tym myślę i powinienem skupić się na nas. Jesteś zły? - Beilschmidt mógł się domyślić, że partner uzna to za obrazę. Prawda była taka, że zaledwie zależało mu na radości z tego wieczoru i spokojnej grze, która nie będzie polegać na niezdrowej rywalizacji. Liczyła się miłość.

          -Nie jestem zły, jedynie zawiedziony. Chcę, żebyś mimo tych problemów potrafił się szczerze uśmiechnąć i cieszyć z drobnostek, które jeszcze funduje ci świat. Doskonale wiesz, że ci pomogę i nie masz powodów do obaw przy mnie. - Blondyn podarował ukochanemu następny uśmiech i wtulił się w niego, wdychając zapach jego drogich perfum. Było w tym zapachu coś odprężającego. Sama obecność Gilberta była istnym relaksem dla duszy.

          -Postaram się o tym zapomnieć dla ciebie. Nie gwarantuję, że się uda, ale będę robić wszystko, by osiągnąć w tym sukces. - I takich słów Gilbert mógł słuchać godzinami. Gdyby mógł, to wziąłby Feliksa na ręce i wycałował go całego, lecz byli w miejscu publicznym, a tutaj nie wypada.

          -Mam pomysł. Zagrajmy jeszcze chwilę i pójdziemy do bardziej pięknego miejsca, które tym bardziej przypadnie ci do gustu. Pasuje ci taki układ? - Łukasiewicz energicznie pokiwał potwierdzająco głową, już nie mogąc doczekać się następnej niespodzianki. Beilschmidt zawsze fundował mu cudowne prezenty, których nie zapominał na długo. Wrócili do gry w kręgle, a kiedy zielonooki ostatecznie wygrał i mógł satysfakcjonować się swoim zwycięstwem, albinos zaprowadził go do innego miejsca. Jakże magicznego oraz romantycznego.

          -Gdzie mnie prowadzisz? Nie podoba mi się to. - Może Feliks byłby bardziej pozytywnie nastawiony, jeżeli nie miałby zasłoniętych oczu i nie bałby się ciemności. Jednak był prowadzony przez ukochaną osobę i zapewne w tym momencie też mógł jej ufać. Szli powoli, bez pośpiechu. Łukasiewiczowi nieco plątały się nogi, ale próbował się nie przewrócić. Gilbert go przecież trzymał.

          -Zaraz się dowiesz, trochę cierpliwości. - Byli prawie na miejscu. Niewiele brakowało, żeby stanęli w parku ustalonym przez Beilschmidta na poczekaniu. Pierwotnie nie miało być żadnego spaceru po tajemniczym, romantycznym miejscu, ale widząc załamanie blondyna inaczej nie mógł. Stanęli nagle, a albinos rozejrzał się po okolicy. Niewybitne miejsce, ale za to jakie skuteczne w poprawianiu humoru! Na dodatek tak pięknie wystrojone z okazji walentynek. W oddali ktoś grał powolną muzykę. Aż chciało się tańczyć.

          -Jesteśmy na miejscu? - Spytał Feliks, zdejmując z oczu chustkę. Przetarł oczy i z zaciekawieniem rozejrzał się po parku, w którym właśnie byli. Mimowolnie westchnął z zachwytu, a niepodważalnie było tutaj pięknie. W głębi serca domyślał się gdzie pójdą, lecz to miejsce było lepsze od jego najśmielszych przekonań. Rozmarzony spojrzał na Gilberta, który po prostu ekscytował się razem z nim.

          -Więc niespodzianka! Mam nadzieję, że ci się podoba. - Beilschmidt mógł być z siebie dumny. Nie było nic lepszego od sprawienia, że twoja miłość właśnie zaczynała płakać z radości i nie mogła doczekać się dalszych atrakcji. - Utwierdzasz mnie w przekonaniu, że bardzo się cieszysz. - Blondyn przytaknął i jeszcze raz rozejrzał się po otaczających go cudach. - Chodź się przejść. - Dodał na koniec Gilbert.

          Jednak spacerem okazywało się początkowe wirowanie powoli w rytm delikatnej muzyki smyczkowej. Następnie były to już poważniejsze ruchy, bardziej wypełnione śmielszym uczuciem, niż samą chęcią wygłupów. Lepiej się ruszali, częściej wymieniali znaczącymi spojrzeniami i co najbardziej ważne, nie przejmowali tym, że inne pary czy randomowi ludzie im się przyglądali z zastanowieniem. I zapewne sporymi wątpliwościami.

          Ich amatorski taniec dobiegał końca. Melodia nadal pozostawała spokojna, dlatego sami nie przyspieszyli i nie zaczęli unikać odpowiedniego rytmu. Skończyli w swoich wzajemnych objęciach, które były teraz tak cudownie wypełnione ciepłem. Dobrze wiedzieli jakie to jest ciepło i co ono oznaczało. Na dobre zakończyli swoją zabawę, patrząc na siebie niewinnie i myśląc nad dalszymi posunięciami. Wyznanie miłości chyba nie będzie złą opcją.

          -Kocham cię. - Rzekł prawie niesłyszalnie Feliks, zatapiając twarz w ciepłym szalu Gilberta. Beilschmidt zaśmiał się i zerknął w górę, obserwując poszczególne gwiazdy. Widok był zniewalający i nie dziwił się, że tyle zakochanych par uwielbiało patrzeć wspólnie na konstelacje. Sam mógł to porobić z Łukasiewiczem.

          -Również cię kocham. - Odpowiedział niedługo, kierując się na jedną z ławek. Chwila odpoczynku nie zrobi im źle, a będą mogli ze sobą porozmawiać i bardziej udowodnić, że czują do siebie poważne rzeczy.

          Ich miłość była piękna. Wielka szkoda, że zakazana przez pewne osoby.

***

          Ludwig nie wiedział co go kopnęło do tego, żeby pójść z Feliciano na komedię romantyczną do kina. Najpewniej była to wiedza o tym, że w przeciwieństwie do niego samego, Vargas lubi romanse. Nigdy nie rozumiał sensu takich filmów, ale skoro już się do tego przemógł, to musiał wytrwać. Akurat ta produkcja nie była taka zła. Może fabuła była przewidywalna, lecz ułożona w miarę logicznie. Niektóre żarty nawet doprowadzały go do śmiechu. Jednak najlepsza była świadomość, że podobało się rudowłosemu. Podjął dobrą decyzję.

          Feliciano był niezwykle zadowolony tym seansem. Podobało mu się i choć wyłapywał wiele podobieństw do innych filmów romantycznych, to był zadowolony i wiedział, że będzie strasznie ubolewać po zakończeniu. Z tyłu głowy planował, jak odpowiednio odwdzięczyć się Beilschmidtowi za zabranie go tutaj. Nie spodziewał się, że w pewnym momencie nadejdzie scena łóżkowa, która niewyobrażalnie go podnieci.

          Sam ponownie zapragnął seksualnego zbliżenia z ukochaną osobą. Doskonale wiedział, że nie jest to teraz możliwe, szczególnie przez fakt, że Ludwig nie był gotowy. Zdrada nie wchodziła w grę. Jeszcze umiał zapanować nad swoim podnieceniem seksualnym. Lecz na jak długo? Zerknął na niebieskookiego, który nieco zawstydzony kontynuował przyglądanie się produkcji. To było na swój sposób urocze!

          -Chciałbyś przeżyć to samo? - Ludwig znacznie się wzdrygnął po usłyszeniu tego pytania. Spanikowany spojrzał na Feliciano, dla którego pytanie o to w zatłoczonym kinie jest odpowiednie i w ogóle go to nie krępowało. W końcu nikt nie musiał tego słyszeć, ale też mogli to usłyszeć wszyscy. Ciężko było się powstrzymać od krzyczenia na Vargasa za takie głupie zachowanie.

          -O czym ty mówisz? To nie jest czas i miejsce na takie rzeczy. Mówiłem ci przecież niedawno, że jak będę chciał seksu, to ci powiem. - Beilschmidt nieśmiało próbował się skupić na filmie, lecz dalsze oglądanie sceny erotycznej sprawiało, że zaczynał wyobrażać sobie siebie oraz Vargasa w łóżku w takiej sytuacji. Brzydził się siebie za to. Rudzielec nie chciał odpuszczać. Osiągnie swoje, choćby miał każdemu przeszkadzać w oglądaniu!

          -Nie bądź taki niedostępny. Są walentynki, a jak dzisiaj się tak zabawimy, to tragedia się nie stanie. Przecież nie mam już aż tak wątłej budowy ciała. Przynajmniej spróbujmy. - Dalsze zachęcanie było chyba spisane na straty. Blondyn zdawał się przestać reagować na prośby, a kompletnie zamyślił się. Zastanawiające było o czym myślał. Może o plusach seksu?

          -Porozmawiajmy o tym po filmie, w drodze do domu. Wolę, żeby nikt tego nie usłyszał. - Pocieszające było, że siedzieli w jednym z ostatnich rzędów, gdzie nie było wiele osób. Był cień szansy na to, że nikt nie usłyszał gorącej prośby i nie myślał sobie o nich dziwnych rzeczy. Złote oczy zaświeciły w napływie entuzjazmu. Feliciano nie mógł doczekać się wieczoru, w którym przeżyje swój pierwszy raz. Możliwe, że jeszcze dzisiaj!

          -Obiecujesz mi to? - Aż nie chciało się wierzyć w takie błogosławieństwo. Cały film, który Vargas uznawał za udany, automatycznie utracił na zainteresowaniu. Głowa rudowłosego była zaprzątnięta radością.

          -Tak, obiecuję ci to. Jednak nie gwarantuję, że na pewno osiągniesz swój wymarzony cel. - To nie było ważne! Ważniejszy był fakt, że chociaż omówią porządnie temat ich pierwszego razu, a Beilschmidt nie będzie wiecznie odpowiadał, że nie jest gotowy, albo Vargas nie spełnia odpowiedniego przedziału wagowego. Najpewniej nie osiągnie sukcesu, jednak jego ciekawość zostanie na dobre zaspokojona.

          Lecz trudno było zapanować nad sobą w stu procentach, gdy miało się zapewnione, że temat seksu zostanie poruszony za dosłownie niecałe pół godziny. Feliciano ledwo wytrzymywał ze swoim szczęściem, a to, że nikt im się nie przyglądał tylko bardziej go w środku rozniecało. Co miał ze sobą zrobić w tej sytuacji? Co miał zrobić z Ludwigiem? Nie powstrzymał się od pocałowania go i to całkiem namiętnie. W trakcie oglądania takich filmów niemożliwe jest powstrzymanie się od tego.

          Beilschmidt domyślał się takiego zakończenia. Na początku nie dostrzegał pozytywów w tym pocałunku, jednak kiedy stał się on dziwnie miły, a dłonie Feliciano dawały mu przyjemne dreszcze, postanowił pocałunek odwzajemnić i ponownie dać Vargasowi radość z tego, że chwilowo udało mu się nad nim zapanować. Sam znajdował w tym wiele cudowności.

          -Podobało ci się? - Zapytał Feliciano, zanim przeszli do dokładnego skupienia się na filmie. Ludwig odpowiedział krótkim oraz cichym śmiechem, byle nie przeszkadzał pozostałym w seansie. W pewnym stopniu sam zyskał ochotę na małe co nieco, ale nie był to czas na to. Tym bardziej, że ten związek nie był na serio.

          -Oczywiście, że mi się podobało. A teraz oglądaj. - Złapał Vargasa za rękę i ponownie spojrzał na film. Już zapomniał, co działo się w nim niedawno, więc bardziej po prostu się przyglądał i próbował zapanować nad emocjami. Wtulający się w niego Feliciano dawał mu specyficzne uczucie, którego nie umiał zrozumieć.

***

          -Wiesz Lovi, bardzo cieszy mnie to, że postanowiłeś dzisiaj pójść ze mną na spacer. Oczywiście nic nie sugerowałem zapraszając cię tutaj. To, że dzisiaj są walentynki, dosłownie nic nie znaczy. - Słowa Antonia brzmiały na straszne kłamstwo, ale naprawdę zapomniał o tym, że jest dzień zakochanych, więc nawet nie miał dla ukochanego odpowiedniego prezentu. Nie pozostawało nic innego, jak wyjść na spacer. Romano chyba nie miał nic przeciwko.

          -W porządku, rozumiem to przecież. Również cieszę się z tego, że możemy spędzić ten dzień razem. Dwóch singli w najbardziej denny dzień w roku spędzają razem wieczór. Zabawne... - Chciałoby się zmienić swój stan związkowy, lecz najpierw wypadałoby zyskać do tego odwagę i nie robić dłużej z siebie idioty. Obydwaj nie byli zadowoleni ze swojej marnej pewności siebie. Gdyby umieli, już dawno by się do siebie przytulali, będąc parą.

          -Właściwie, to mam dla ciebie ofertę. Wiesz, taką nie do odrzucenia. - Zażartował Carriedo, by rozluźnić atmosferę. Nie chciał, żeby było między nimi cicho i w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Już wystarczająco kiedyś mieli słabe relacje, a teraz była pora na zmienienie tego. - Chętnie znowu bym z tobą wyszedł na spacer, ale taki poważniejszy. Najlepiej w czwartek, bo wtedy mam najwięcej czasu. Chciałbyś wtedy spotkać się w tym samym miejscu, co dzisiaj?

          -No nie wiem, chyba mam wtedy inne plany. - Vargas nie miał nic przeciwko wspólnym wyjściom z ukochanym, jednak ostatnio zaczął bardziej rozglądać się za własnym mieszkaniem i dobrą pracą, która spełniałaby finanse na jego podstawowe potrzeby, jak i dawała możliwość na pozwolenie sobie na pewne przyjemności. W czwartek planował bardziej rozejrzeć się za czymś w gastronomii.

          -To dla mnie ważne. Raczej nie spędzisz całego dnia na robieniu jednej rzeczy. Oczywiście jeżeli spotkanie bardzo by zabrało czas, to rozumiem! Nie musimy się widzieć koniecznie wtedy i postaram się wymyślić coś innego. - Zrobiło się dziwnie. Lovino nie chciał wychodzić na takiego, co nawet żałuje innym spotkania. Musiał jakoś sytuację uratować, a Antonio już wyglądał tak, jakby miał się załamać przez zwykłą odmowę.

          -Nie no, jeżeli to dla ciebie naprawdę bardzo ważne, to mogę znaleźć dla ciebie trochę czasu. Spacery wiele nie zajmują, a może mi to poprawić samopoczucie po dość męczącym dniu. Też na wieczór, jak dzisiaj? - Carriedo energicznie przytaknął głową, nie mogąc uwierzyć w to, że znowu mu się udało. Przekonał miłość swojego życia do tego, żeby już w przyszłym tygodniu spotkali się w ten cudowny czwartek i na dobre rozpoczęli swój równie piękny związek. To będzie najlepszy dzień w jego życiu.

          -Bardzo ci za to dziękuję! Nawet nie wiesz jak się cieszę. - Romano mógł się tego domyślić. Zresztą, Carriedo był na tyle obecnie zadowolony, że nawet umysłowy idiota stwierdziłby, że ewidentnie jest pod wpływem dużej ilości endorfin.

          -Doskonale to widzę. Nie musisz pytać o takie rzeczy. A mógłbyś mi trochę powiedzieć, co planujesz na to spotkanie? Zaciekawiłeś mnie. - Antonio zaśmiał się cudownie, dochodząc do wniosku, że Vargasowie mają we krwi za dużą ciekawość oraz niecierpliwość. Głównie to go rozczulało w tej rodzinie. Szczególnie w Lovino, a to on skradł jego serce już kilka lat temu. Przerażające, że tak długo zbierał się do wyznania mu miłości.

          -Nie mogę ci powiedzieć. To będzie niespodzianka i wszystkiego dowiesz się dopiero w piątek! - To również było do przewidzenia. Romano przeklął pod nosem i zastanowił się po jaką cholerę zadawał się z tym Hiszpanem. Wtedy przypomniał sobie, że go kocha i zrobiłby dla niego wszystko. Była możliwość, że czwartkowe spotkanie posłuży im do rozpoczęcia upragnionego związku, a to na pewno dodawało sił w dalszym oczekiwaniu. Oby tylko to nie skończyło się źle.

***

          Miłosne intrygi od zawsze były ciekawym urozmaiceniem go życia. Ich intryga za nic nie zaliczała się do tych pozytywnych i nie miała przynieść odpowiednich skutków. Nie wszystko musi koniecznie być dobre. Czasami wypada uprzykrzyć komuś życie swoimi humorkami oraz niepoprawnymi poglądami na świat. Dym papierosowy ponownie uniósł się w kuchni, nie dając ich nosom idealnego zapachu. Był ohydny i aż ich od niego skręciło w środku.

          -Masz zamiar odpuścić Feliksowi, czy męczyć go do samego końca? - Maria była zainteresowana zaistniałą sytuacją. Oglądania wiecznie zdenerwowanego Adama było doskonałą rozrywką i nie mogła doczekać się tego, aż jeszcze bardziej pokaże swoje prawdziwe oblicze. Mordercze spojrzenie na niej spoczęło, wywołując u niej krótki, sarkastyczny śmiech. Traktowała to jako potwierdzenie.

          -Nie denerwuj mnie jeszcze bardziej. Wystarczy mi fakt, że ta dwójka mnie wkurza. Myślą, że wszystko im wolno i nikt nie stanie im na drodze. - Od momentu dowiedzenia się o prawdziwej orientacji seksualnej syna, Łukasiewicz praktycznie cały czas chodził w złym humorze i nic nie potrafiło go rozweselić. Próbował rozładować emocje przy alkoholu, lecz okazywało się to zbędne. Dalej był przygnębiony.

          -Nie przeszkadza ci to, że najprawdopodobniej są właśnie na randce i nie przejmują się zbytnio tym, że możesz im zrobić krzywdę za to? Błagam cię, nie pozwalaj sobie wchodzić na głowę. Pokaż im dosadnie, że ty tutaj stawiasz warunki i ich zdanie w ogóle się nie liczy. - Takie rozegranie również wchodziło w grę. Problem w tym, że w momencie, gdy blondyn nie miał odpowiednio dużo alkoholu w organizmie bądź nie był wystarczająco zdenerwowany, uderzało w niego poczucie winy za takie traktowanie Feliksa. Tak było teraz.

          -A tobie nie przeszkadza to, że traktuję w ten sposób twojego biologicznego syna? Rozumiem, że nie przepadasz za swoją rodziną i tobie jest wszystko jedno, jednak z samego tolerowania ich, mogłabyś wykazać się szacunkiem. - Niebieskooki wiedział, że wychodzi na hipokrytę. Gdyby kierował się takim tokiem rozumowania od samego początku, zaistniałe obecnie problemy nigdy by nie powstały. Może nawet miałby lepsze relacje z synem, a żona nie planowałaby rozwodu.

          -Mogłabym powiedzieć ci dokładnie to samo. - Odpowiedziała Beilschmidt z niewidocznym uśmiechem, gasząc papierosa w popielniczce. Zastanawiało ją, kiedy w końcu palenie parunastu papierosów dziennie da pożądane efekty na jej życiu. Czuła się niezadowalająco dobrze. - Dlaczego mam odnosić się z szacunkiem do osób, które mnie nie szanują? O ile u ciebie można się zastanawiać czemu tak traktujesz rodzinę, to u mnie nie ma większych problemów ze stwierdzeniem tego.

          -Nigdy nie mówiłaś dlaczego ich nienawidzisz. - Nawet lepiej. Maria nie miała nastroju do mówienia o tym. Od kiedy pamiętała rodzina Gauthiera jej nie lubiła, a sam Gauthier często się do niej nie przyznawał, chociaż od lat starała się być dobrą żoną, a potem matką. To że wydarzyło się tyle tragedii, to już odrębna sprawa. Za bardzo to na nią wpłynęło. Podejrzewała, że gdyby mąż po narodzinach Rodericha nie chciał jej zostawić dla tamtej dziewczyny i później nie próbował oddzielić od pasierba, to może nawet by go pokochała niczym własnego syna. Tamta kobieta i tak przestała się interesować po dostaniu pieniędzy.

          -Po co ci ta wiedza? Najważniejsze, że wiesz, że nimi gardzę. Nigdy nie próbowali mnie zaakceptować, więc dlaczego ja mam ich? To nie miałoby sensu. - Łukasiewicz był w stanie się z tym zgodzić. Jednak Maria miała rację w tym, że jego zachowanie nie było niczym uzasadnione. Co najwyżej tym, że źle go wychowano i wpajano złe przekonania do głowy, a teraz tym żył i nie umiał się tego pozbyć. Był przyzwyczajony i nie potrzebował zmiany.

          -Masz jakieś poważniejsze problemy? Planujesz sama komuś zniszczyć życie? - Temat musiał zostać poprowadzony. Adam nie lubił wpraszać się do cudzego życia i pytać o sprawy dość osobiste, ale z Marią był chyba na tyle blisko, że mogła mu o paru sprawach powiedzieć. Kobieta się zaśmiała, sięgając po następnego papierosa. Choć nie miała zbyt sporej ochoty na palenie w tej chwili.

          -Chcę bardziej zacząć ingerować w związek Rodericha z Erizabetą. Nie wiem czy się opłaca, skoro wybrnął ze swojego dzieciństwa całkiem sprawnie, ale Eliza raczej już nie poradzi sobie za dobrze. Ewentualnie jej nie doceniam. - Opcja druga była bardzo prawdopodobna, ale ze względu na to, że nawet Hedervary miała gorsze dni, mogła spróbować. A gorsze dni były u niej coraz większą codziennością. - Poza tym, wiem jak bardzo chciałeś, żeby Feliks związał się w przyszłości z Erizabetą. Możemy znowu współpracować.

          -Widzę, że nie próżnujesz w niszczeniu innym życia. Życzę ci powodzenia. Może jeszcze będzie szansa na to, żeby Feliks był z odpowiednią osobą. - Niedawno Adam odłożył wszystkie marzenia na bok i oddał się swojej smutnej rutynie, jednak pragnienie zobaczenia syna z dziewczyną wróciło natychmiastowo. Faktycznie mógł pomóc dawnej miłości, by przynajmniej syn skończył z dobrą osobą. - W porządku, możemy współpracować.

          -Niezmiernie jestem tym usatysfakcjonowana! Mam nadzieję, że tym razem coś z naszej współpracy wypali. - Łukasiewicz chciał wierzyć, że skończy się to za niecały tydzień, ale coś mu mówiło, że tym razem mogą razem osiągnąć wygraną. Dlatego nie decydował się na rezygnację po paru dniach i to jeszcze z błahego powodu.

          -Ludwigowi nie będziesz niszczyć życia, czy po prostu nie masz pomysłu? - Spytał żartobliwie niebieskooki, dokładnie obserwując reakcję białowłosej. Jej wzrok wyglądał na zdziwiony, lecz na swój sposób też rozbawiony.

          -On sam się wykończy przez swoją głupotę. Nie muszę mu pomagać. - Odparła po krótkiej chwili kobieta, ostatecznie decydując się na nie zapalanie następnej fajki. Jeśli nie oszczędza innych osób, to chociaż oszczędzi własny organizm. Nawet jeżeli nie zostało jej wiele czasu. Mimo tego, że Adam już dawno ją sobie odpuścił, a z ich próby związku nic nie wyszło, to i tak coś go do Marii ciągnęło. Oby nie zrobił wobec niej głupoty.

***

Rozdział znacznie krótszy od tych poprzednich, gdyż ma zaledwie 7190 słów. Mam nadzieję, że nie przeszkadza wam to i może nawet jesteście z tego powodu zadowoleni. Mówiąc o mojej opinii o tym rozdziale, to muszę wam powiedzieć, że jestem z niego całkiem zadowolona. Już dawno się nie zdarzyło, żebym trzy razy pod rząd wypowiadała się tak dobrze o własnym rozdziale. A wy co o nim sądzicie? 

Co się wydarzyło? Adam jest kompletnym skurwielem i zaczyna znęcać się nad Feliksem. Szybko poszło. Chyba nawet za szybko. Tak czy inaczej, stało się i reakcja ze strony najbliższych powinna pojawić się już niedługo. Maria planuje ingerować w związek Rodericha z Erizabetą. Sama Gianna zaczęła robić się już nudna, a że Maria od zawsze miała z Roderichem problemy, to teraz nie będzie ignorować jego szczęścia. Eliza nieźle się przez nią nacierpi. Romulus uparcie próbuje przekonać Ludwiga do nie kłamania. Nie idzie mu to najlepiej i Feliciano niedługo zacznie coś podejrzewać. Lecz i tak dobrze, że jeszcze przez tę chwilę jest względny spokój u nich. Eliza żartuje, że może być w ciąży. Interpretujcie to jak chcecie. Ja mogę zmienić zdanie w każdej chwili. U Feliksa i Gilberta jest słodko, tak w skrócie. A Feliciano jest napalony w ciągu dalszym. Za to Antonio zaprasza Lovino na romantyczną randkę. Niektórzy mogą się już pewnej rzeczy domyślać. Maria i Adam kombinują. Kocham ich, naprawdę. Nie kocham ich za to co robią, a za co jak zostali wykreowani. 

I właśnie to działo się w tym rozdziale! Dość spokojnie, jednak zostało to przedstawione na tyle dobrze, że mogę to zaakceptować. Kończąc temat tego rozdziału, a przechodząc do następnego. Mam już zaplanowane wydarzenia. Za pisanie wezmę się w poniedziałek i mam wrażenie, że nie starcza mi czasu na pisanie. Lecz nie przejmujcie się, nie będę opuszczać dni. Rozdziału na pewno nie będzie dwudziestego szóstego grudnia, ale to przez święta, a to chyba jest zrozumiałe. Wy jak i pewnie ja będziemy zajęci czymś innym. 

Co do opowiadania, które będzie po Panaceum. Mam spory kłopot z wyborem. Mam aż cztery pomysły, które są warte napisania i aż mnie ciągnie do wzięcia się za nie w tej chwili. No ale trzeba najpierw dopieścić do końca Panaceum. 

Jedno dzieje się podczas II wojny światowej i kręci się wokół zagłady Żydów. 

Drugie jest w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku i akcja jest w jednej z amerykańskich szkół. Będą dramy, morderstwa i niepoprawna miłość. 

Trzecie jest w odległej przyszłości. Bardzo odległej. Rok koło 2150, czyli sobie jeszcze poczekamy. Fabuła kręci się wokół tworzenie robotów, które są dosłownie na podobieństwo ludzkie w 98%. Może podchodzi to bardziej pod luźną komedię, lecz czas na dramaty również się znajdzie. 

I czwarty pomysł, rok 2050, świat jest zniszczony, każdy nie może czuć się bezpiecznie i ludzkość walczy o przeżycie. Głównym zagrożeniem jest pewna zaraza, która rozniosła się po świecie i doprowadziła do tego, że ludzie zachowaniem zamienili się w dzikie zwierzęta. A co dokładnie robią, to trochę dziwnie mówić. Zobaczycie w swoim czasie. 

To będzie na tyle w tym rozdziale! Pewnie mówienie wam o moich planach jest ogromnym błędem i ktoś to skopiuje i napisze po swojemu, ale z drugiej strony, nie znacie dokładniejszego zarysu. No nic. Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał i czekacie na więcej! Do zobaczenia już w czwartek! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro