Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[24] Tragedia w miłości

W tym rozdziale będzie scena erotyczna z AusHun, której streszczenie znajdziecie w mojej gadaninie. Przy okazji wykonam tam dwie zaległe nominacje. Miłego czytania! 

*** 10 lutego *** 

          Szczęśliwie leżeli wtuleni w siebie, zupełnie nie przejmując się tym, że obydwoje nie byli teraz w szkole. Kto by się nią przejmował w takim momencie? Byli po ważnym dla ich związku wydarzeniu. Jeden dzień nieobecności krzywdy nie wyrządzi. Gilbert pomału wybudzał się ze snu i wracał do świata rzeczywistego, tym samym zdając sobie sprawę z tego, że nie poszedł do pracy. Jednak jakie konsekwencje poniesie za zaledwie jeden dzień? Żadne. Feliks był ważniejszy. Po pierwszym razie wypadało o niego zadbać, wesprzeć, trwać razem w tej radości. 

          Łukasiewicz dalej spokojnie leżał, nie wiedząc, że kompletnie zaspał do szkoły. Lecz ten drobny szczegół się nie liczył. Więcej dla niego znaczył Beilschmidt, w którego objęciach właśnie się znajdował. Wraz z promieniami słabego słońca obudził się. Ich obecność na powiekach przyjemna nie była. Mruknął coś niewyraźnie, co wywołało u jego partnera cichy śmiech. 

          -Panienka się obudziła? Chociaż nazywanie cię teraz panną jest strasznie naciągane. - Białowłosy żartował z samego rana. Blondyn nie do końca rozumiał co się dzieje. Dopiero się budził. Niech nie wymagają od niego natychmiastowego ogarniania rzeczywistości. Rozciągnął się, aż kilka kości mu skrzypnęło. Jednak nie przejął się tym. Był Gilbert

          -Nie rób sobie żartów. - Odpowiedział leniwie zielonooki, przewracając się na bok. Teraz dokładniej mógł patrzeć na ukochanego, który widocznie od dłuższego czasu mu się przyglądał. Dziwnie czuł się z tą świadomością. Lecz jeszcze dziwniejsza była myśl, że w nocy doszło między nimi do seksualnego zbliżenia. Nadal nie potrafił w to uwierzyć, choć było na to wiele dowodów. Uśmiechnął się delikatnie, wpadając mocniej w objęcia albinosa. - Wiesz, że cię kocham? 

          -Doskonale to wiem i już wystarczająco mi to udowodniłeś. Również cię kocham. - Gilbert złożył na ustach Feliksa słodki pocałunek, żeby jak najlepiej zacząć ten dzień. Obydwaj zbytnio nie przejęli się faktem, że zostali w domu. Czy to miało jakieś znaczenie? W ciągu dalszym byli w przekonaniu z wieczoru, że obecnie liczą się tylko oni. Nie było ważniejszych spraw. 

          -Cieszysz się z tego, co zaszło między nami? - Zapytał niepewnie Łukasiewicz, czując, jak wspomnienia zaczynają pojawiać się w jego głowie. Pewnie zrobił z siebie idiotę i źle się zaprezentował! Zapewne wydawał dziwne dźwięki czy układał w dziwnych pozycjach. To doskonale wyjaśnia, dlaczego Beilschmidt tak dużo się śmiał. - Nie podobało ci się, prawda? Wiem, że zrobiłem wszystko źle, nie musisz mi tego mówić! - I cała magia zniknęła. 

          -O czym ty mówisz? Naprawdę przejmujesz się tym jak się zachowywałeś? Sam lepszy nie byłem. Nie musisz przejmować się takimi pierdołami. Bardzo mi się podobało, a w szczególności ty. - Białowłosy puścił oczko do blondyna, wywołując na jego twarzy lekkie zarumienienie. Skoro nie było tragedii, to chyba nie musi się martwić. 

          -Tak się cieszę z tego wszystkiego... - Zaczął Feliks rozmarzonym tonem. Aż do oczu cisnęły mu się malutkie łzy wzruszenia, tak samo jak na początku niedawnej cudowności. - W końcu to ze sobą zrobiliśmy! Czy to nie jest ekscytujące?! Mamy to za sobą i od teraz możemy robić razem coraz więcej rzeczy. Urozmaicimy nasze życie seksualne, rozwiniemy bardziej naszą relację i... 

          -Już się tak nie ciesz. - Przerwał nagle Gilbert, tłumiąc dłonią śmiech. Wystarczająco się ostatnio pośmiał. Łukasiewicz odetchnął z uśmiechem, wracając do pozycji leżącej. Beilschmidt mocno go przytulił i dość długo byli po prostu do siebie przytuleni. Nic więcej mówić nie musieli. Idealnie się rozumieli i czuli, że obydwoje są szczęśliwi. Nawet nie chciało im się wstać, żeby zejść na dół i przyszykować sobie jakieś śniadanie. Radmila pewnie o tym nie pomyślała. - Wiesz, że musimy wstać? - Spytał z dezaprobatą albinos. Tutaj było tak dobrze. 

          -Przecież możemy jeszcze poleżeć. Nikt nam krzywdy nie zrobi. - Mogli się zdziwić, że to przekonanie nie było najbardziej prawdziwe. Lecz przyszłości przewidywać nie umieli. Czerwone oczy zmierzyły go sceptycznym spojrzeniem, ale dalej było tam coś w rodzaju rozbawienia oraz troski. Blada dłoń przejechała po policzku blondyna, tym samym wydobywając z niego cichy pomruk radości. - No dobrze, możemy wstać. 

          -Leń z ciebie. - Feliks już chciał odgryźć się w błyskotliwy sposób, ale jego usta zostały "zaatakowane" przez następne pocałunki. Uwielbiał je, a Gilbert kochał mu je podarowywać. Ciekawe co następne na nich czekało? Zwlekli się niechętnie z łóżka, gdyż godzina ich do tego zmuszała. Teoretycznie mogliby już jeść obiad. Beilschmidt na szybko wszedł do łazienki, za to Łukasiewicz prędko udał się do kuchni. Wyczuł z niej zapach pierogów. Siostra widocznie robiła obiad. 

          -Hej, Radmila. - Zaczął Łukasiewicz, podchodząc do rodzeństwa. Dziewczyna zerknęła na niego, o mało nie wybuchając śmiechem. To co wydarzyło się w nocy było dla niej co najmniej śmieszne. - Bo wiesz, ja i Gilbert... 

          -Wiem, słyszałam. - Odparła błyskawicznie Horáková, nakładając pierogi na duży talerz. Zielonooki przytaknął speszony, jakby czymś złym była świadomość siostry o tym, że nie jest dłużej prawiczkiem. Miał nadzieję, że nie był aż tak głośno z ukochanym. Okazywało się, że jego nadzieje były złudne. Albinos wszedł do kuchni, przytulając partnera od tyłu i całując go w szyję. Radmila o mało nie rzygnęła z tej słodkości. 

          Zanim Feliks się obejrzał, już oddawał się kolejnemu, namiętnemu pocałunkowi, którego był tak spragniony. W pewnym stopniu żałował, że Gilbert przebrał się w normalne ubrania, a pewnie po to poszedł do toalety. Tylko zgadywał. Mogliby jeszcze pójść do łóżka i nago się do siebie przytulić, a to było o wiele fajniejsze od zwykłego przytulania się w ubraniach. Niebieskooka nawet nie próbowała im przeszkadzać. 

          Nie zwrócili uwagi na nagłe kroki na korytarzu

          -Wróciliśmy! - Krzyknęła głośno Magdalena, próbując udawać szczęśliwą. Wylot do Wielkiej Brytanii był naprawdę cudowny i doskonale się bawiła. Jednak fakt, że mąż dostał parę następnych miesięcy wolnych nie dawał jej aż tyle radości. Cała trójka weszła do kuchni, wiedząc, że pewnie tam zastaną pozostałych. Jakie było ich zdziwienie, a szczególnie Adama, widząc, że Feliks całował się z Gilbertem. 

          -Co tutaj się dzieje? - Zapytał szybko Adam, oglądając tę niedopuszczalną rzecz. Na początku myślał, że to zwykły żart i syn postanowił go przywitać w dosyć denerwujący sposób, ale gdy zauważył przerażenie jego oraz Gilberta, automatycznie wykluczył opcję żartów. To była prawda, a oni całowali się szczerze. Feliks był w związku z Gilbertem. Swoim nauczycielem, z którym nie powinno go łączyć nic innego, poza nauką. To było odrażające. 

          -Tata?! - Łukasiewicz automatycznie oderwał się od ukochanego, panicznie spoglądając na rodziców. Ojciec wyglądał na wkurzonego i dosłownie w każdej chwili mógł w swoim gniewie rzucić się na niego albo Beilschmidta. Matka patrzyła przerażona i wewnętrznie załamywała się nad tym, że prawda wyszła na jaw. A Jakub udawał, że go to nie dotyczy. Jego oczy przeciekały skruchą. Obawiał się. On dowiedział się wszystkiego i mógł go rozdzielić z Gilbertem. 

          -Więc to miała na myśli twoja matka mówiąc, że masz głębszą relację z Feliksem. - Niebieskooki skierował te słowa do Gilberta, patrząc na niego złowrogo. Beilschmidt nie chciał w to wierzyć, ale dalszym ignorowaniem tego problemu nie uda mu się obronić siebie i osoby, którą obiecał chronić. - Za kogo ty się uważasz, że całujesz mojego syna i traktujesz go tak, jakby nic innego na tym świecie nie istniało?! Wasze zachowanie jest obrzydliwe, o ile nie podchodzi pod chorobę! 

          -A kim ty jesteś, żeby decydować o życiu Feliksa?! - Białowłosy nie wytrzymywał z zdenerwowaniem, który pojawiło się i w nim. Pozostali jedynie z przerażeniem ich obserwowali. Czuł, jak Feliks próbuje odciągnąć go od dalszej rozmowy z Adamem, lecz nie mógł sobie odpuścić. To nie mógł być koniec. - Tak, jestem z nim w związku od dłuższego czasu, ale przez ciebie musimy się ukrywać. Twoje zachowanie jest obrzydliwe, jeśli nie potrafisz zaakceptować Feliksa takiego, jakim jest. 

          -Doskonale wiecie, jak bardzo nie toleruję homoseksualizmu. Nie myślcie nawet o tym, że was będę tolerował! - Magdalena spróbowała odciągnąć męża od miejsca zdarzenia, by ten się uspokoił, ochłonął i pomyślał rozsądnie nad odpowiednim rozwiązaniem. Lecz jedynie dostała w odpowiedzi piorunujące spojrzenie oraz zaciągnięcie na bok przez Radmilę. - Wyjdź z tego domu i nie pokazuj się ani razu więcej u boku Feliksa. 

          -Nie możesz zabronić mi związku z Gilbertem! Kocham go, a on mnie i nic tego nie zmieni. Jestem pełnoletni i sam mogę o sobie decydować, więc masz zerowy wpływ na moje życie i to z kim się prowadzę. - Zielonooki nie mógł wiecznie siedzieć cicho. Adam aż był zdziwiony, że był w stanie cokolwiek z siebie wydusić. Zmartwiony wzrok Gilberta powędrował na niego, ale zapewnił, że sobie poradzi. 

          -Dopóki mieszkasz w moim domu nie będziesz o sobie decydować. - Odpowiedź przyprawiała o łzy w oczach. 

          -Ale przecież... 

          -Żadnego ale! Nie będziecie razem i możecie zapomnieć o tym, że kiedykolwiek pozwolę wam na powrót do siebie. A ty już stąd wyjdź i zostaw nas w spokoju. Muszę porozmawiać z synem. - Beilschmidt chciał się dalej kłócić, jednak Łukasiewicz dał mu znak, że może wrócić do siebie. Nie pozostawało mu nic innego, jak jedynie odejść, a dopiero później brać się za poważniejsze akcje. Gilbert szybko się wyszykował i szybciej wyszedł, a jego odejściu towarzyszył akompaniament ciężkiego płaczu Feliksa. 

***

          Erizabeta stresowała się tym, że Feliksa nie było w szkole. Zawsze zapowiadał swoją nieobecność, a teraz nawet nie odezwał się słowem. Kiedy tak było, na pewno wydarzyło się coś złego. Starała się o tym nie myśleć, a uspokajające słowa Rodericha i delikatne całusy w głowę jej w tym pomagały. Lecz dalej na boku siedziała Gianna, która nie chciała odpuszczać w odbiciu Edelsteina. Właśnie teraz przed nią stali i próbowali dojść do porozumienia. Nie można ot tak komuś rozwalić związek! 

          -Dlaczego nie rozumiecie, że nie odpuszczę?! Wy pewnie też zrobilibyście wszystko, żeby ze sobą pozostać, gdy ktoś by wam kazał się rozstać. Nie będę wam ustępować. Już wystarczająco wiele razy pozwalałam innym być szczęśliwym, a sama na tym traciłam. - Obydwoje westchnęli, patrząc na siebie smutno. Chodziło o ich miłość. Nie mogli dopuścić do tego, że przez pewną zazdrosną kobietę się on rozpadnie. 

          -Proszę cię, przecież na świecie jest jeszcze tylu facetów, z którymi mogłabyś się związać. I tak nie ma szans na to, że się w tobie zakocham. - Bonnefoy największą demotywację miała właśnie w informacji, że Roderich wcale nie musi jej pokochać. Po raz kolejny była odrzucana, choć próbowała być w porządku. Jednak ta sytuacja wymagała nieco brutalniejszego traktowania. 

          -Zrozum, że Roderich kocha mnie, a nie ciebie. Usilnie próbując go mi odebrać nie uda ci się wygrać. Jedynie zaprzepaszczasz swoje szanse. - Eliza nie chciała, aby w jej wypowiedzi były jakieś uszczypliwości. Wystarczającym dowodem na to, że poleciała trochę za ostro, było delikatne uderzenie przez partnera. - Próbuję ci przekazać, że w ten sposób nie wygrasz. Nie wygrasz jakkolwiek. Tak ciężko jest ci odpuścić i poszukać nowej osoby? 

          -A tobie tak ciężko jest mi ustąpić? - Hedervary poczuła, że blondynka ma rację. Chociaż bardzo dobrze również jej nie miała. Ich zachowanie było żałosne. 

          -Roderich nie będzie dobrze czuł się z naszym rozstaniem i związkiem z tobą. - Odrzekła zielonooka, mając sukces po swojej stronie. Edelstein szybko przytaknął na jej słowa, czując, że takim argumentem uda im się uwolnić od Gianny. 

          -A ja nie będę czuła się dobrze z oglądaniem, jak cholernie szczęśliwi jesteście wy. - Bonnefoy czuła się w tym wszystkim tak, jakby jej uczucia nie były ważne. Może nie robiła dobrze. Możliwe, że zachowywała się jak kompletna szmata i próbowała odebrać innym szczęście, lecz też zasługiwała na swoje szczęśliwe zakończenie. Każdy na nie zasługiwał. 

          -Skoro kochasz Rodericha, to jego szczęście powinno być dla ciebie najważniejsze. - Po raz kolejny przewaga była na stronie Erizabety, jednak nie chodziło jej o to. Próbowała tylko udowodnić, że nawet gdyby udało się Giannie zdobyć Rodericha, to on nie będzie zadowolony. W miłości chodzi o to, żeby obydwie osoby czuły się komfortowo, a uczucie między nimi było prawdziwe

          -Chociaż raz ktoś mógłby zainteresować się tym, że ja również mogę być szczęśliwa. - Gianna odeszła od swoich rozmówców, wychodząc ze szkoły i wracając jak najszybciej do domu. Przyszła do tego miejsca specjalnie do porozmawiania z nimi, a wyniosła dosłowne nic. Eliza westchnęła, mając w środku złość, która narastała z każdą, następną chwilą. Nigdy nie uda im się osiągnąć sukcesu. To było takie frustrujące. Mimo tego miała wrażenie, że Bonnefoy powoli zaczyna rozumieć swój błąd. Coraz częściej dawała im w spokoju przejść. 

          -W takim tempie może za dziesięć lat uda nam się od niej uwolnić. - Zażartował Roderich, żeby atmosfera się rozluźniła. Jednak w tym żarcie mogło być wiele prawdy, czego bardzo nie chcieli. Dziewczyna się do niego przytuliła, próbując chwilowo zapomnieć o swoim problemie. Ich problemie. 

***

          Siedzieli w niewygodnej ciszy, momentami na siebie zerkając. Każdy, bez wyjątku, siedział właśnie w salonie i myślał o zaistniałej sytuacji ze związkiem Feliksa z Gilbertem. Radmila oraz Magdalena miały nadzieję na brak kary dla Feliksa. Niczym nie zawinił! Jakub próbował się nie wtrącać, lecz mimowolnie był po stronie ojca. Feliks tylko marzył o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznych objęciach ukochanego i nie być tutaj dłużej. Za to Adam starał się opanować swój gniew. 

          -Jestem tobą zawiedziony. W głębi serca miałem nadzieję, że moje obawy co do ciebie nie okażą się prawdziwe, ale widocznie los chciał inaczej. Co takiego ma Gilbert, czego nie mają inne dziewczyny?! Naprawdę musiałeś akurat sobie wziąć faceta, który na dodatek jest twoim nauczycielem?! Przynosisz wstyd całej rodzinie! - Blondyn skulił się pod krzykiem ojca, czując się zażenowany swoją postawą. Co jeśli jego homoseksualizm naprawdę czynił go gorszym? Z jakiegoś powodu homofobia się brała. 

          -Mów za siebie! My nie mamy się czego wstydzić. - Radmila do samego końca miała zamiar trzymać stronę brata. Nie mogła zostawić go samego. Szybko spotkała się z morderczym spojrzeniem ojca, które mówiło jej, że nie powinna się wtrącać. 

          -Nie odzywaj się lepiej, gówniaro. Tylko pogarszasz sytuację. - Horáková planowała kłócić się z Adamem, że Feliks wcale nie jest gorszy na tle innych, jednak troska matki ją od tego powstrzymała. Lepiej nie wywoływać w nim chęci na walkę. Niebieskie spojrzenie ponownie wylądowało na blondynie, który najchętniej by stąd uciekł do bezpieczniejszego miejsca. Czuł się ze sobą okropnie. Momentalnie stracił swoją dobrą samoocenę, a był gotowy zgodzić się, że jest wstydem dla całej rodziny. 

          Potrzebował Gilberta. 

          -Nie ode mnie zależało, że będę wolał chłopaków. I tym bardziej nie moją winą jest, że zakochałem się akurat w Gilbercie. Nie potrafiłem tego przewidzieć i zrobić czegoś, co mogłoby tą miłość zatrzymać. - Feliks chciał się obronić i zapewnić sobie szczęśliwą przyszłość. Jednak z wkurzonym ojcem nie umiał wygrać. Wiedział, że w mgnieniu oka zostanie mu podporządkowany i może zapomnieć o wolności. Jak najszybciej musiał wyrwać się z tego koszmaru. 

          -Myślisz, że mnie to interesuje? Mogłeś się pohamować, nie dawać aż tak zapanować swojemu zboczeniu nad sobą. Lecz jak się okazuje, pokusa była zbyt duża. - Adam powoli zaczynał zbliżać się do syna, a kiedy stał nad nim i dokładnie lustrował swoim wzrokiem, o mało nie splunął na niego. Czuł obrzydzenie, gdy myślał o tym, że jego dziecko jest gejem. To było niedopuszczalne w tej rodzinie! 

          -Przecież to nie jest zboczenie! I nie można trzymać swojej miłości w ukryciu! Dlaczego nie potrafisz dopuścić do siebie tak prostych informacji, że miłość może być między każdym i nie ma w tym niczego złego? - Młodszy Łukasiewicz ledwo trzymał swoje łzy w ukryciu. Co chwilę patrzył na pozostałych, ale oni mało mogli zrobić. Wolał ich w to nie wplątywać, byle nie stała im się krzywda. 

          -Nie próbuj się ze mną kłócić! Wcześniej już powiedziałem, że dopóki mieszkasz pod moim dachem, to nie masz żadnych praw do decydowania o swoim życiu, a w szczególności o związkach. Nie będziesz z Gilbertem, choćbym nawet musiał się z tobą przeprowadzić do innego kraju. Nie będziesz robił z naszej rodziny żadnych idiotów ani zboczeńców. Masz zakaz kontaktu z Beilschmidtem, czy ci się to podoba, czy nie. - To była ostateczna decyzja Adama. Nikt nie mógł go powstrzymać. 

          Zielone oczy zaszkliły się od napływu łez oraz większego załamania. Zabroniono mu być szczęśliwym z osobą, którą kochał najbardziej na świecie. Coś w nim pękło i sprawiło, że nie mógł wrócić do dawnego siebie. Ważna cząstka jego osoby została zniszczona. To coś budowało go od wielu lat i nie pozwalało na kompletnie oddanie się rozżaleniu. To była pewność siebie? Wiara w lepsze jutro? Wola walki o swoje? Może wszystko stąd. 

          -Weź przestań! Feliks może być sobą i nie zrobisz z niego swojej marionetki. - Magdalena nie mogła dłużej patrzeć na załamanie syna, który tak wiele dla niej znaczył. Poza tym, Gilbert był dla niego odpowiedni. Razem mogli się wyszaleć, dobrze spędzić razem czas, zadbać o siebie i przy tym Łukasiewicz miał poczucie, że ktoś naprawdę go kocha inaczej, niż rodzina. A teraz zostało mu to odbierane. 

          -Kurwa, nie odzywaj się! Nie rozmawiam z tobą. Tym razem nie uda ci się obronić syna. Zrozumcie, że związek dwóch chłopaków nie jest normalny, a ja nie będę oglądał jak Feliks marnuje swoje życie. - Po tych słowach zielonooki dłużej nie wytrzymał. Rozpłakał się do końca i pobiegł do swojego pokoju, żeby tam zdobyć upragniony spokój. Na co mu były niedawne przyjemności, skoro teraz je tracił? Najważniejsze, że nie zabrano mu telefonu, więc mógł spokojnie zadzwonić do Gilberta. Zamknął się na klucz, położył na łóżku i z łzami w oczach zadzwonił do ukochanego. On mu pomoże. 

***

          Została ostatnia lekcja, która nie miała zostać zakłócona czymkolwiek. W spokoju rozwiązywali zadania matematyczne i były one względnie rozumiane nawet przez Feliciano. Do czasu. W pewnym momencie poczuł się masakrycznie źle i aż go skuliło z nagłego bólu. Nie wiedział skąd to się wzięło i dlaczego, ale zapragnął natychmiastowego zwymiotowania. Wiedział, że miał tego unikać, lecz tylko to mogło dać mu ulgę. 

          -Feli, wszystko dobrze? - Zapytała Erizabeta, widząc niepokojące zachowanie przyjaciela. Vargas spojrzał na nią niewyraźnie, swoim wzrokiem dosłownie błagając ją o pomoc. Czuł się tak, jakby zaraz miał stracić przytomność i odejść z tego świata. Kiedy ponownie miał odruch wymiotny, bez zastanowienia odszedł od ławki i wybiegł z sali. Wszyscy patrzyli na niego zszokowani, ale nie przejmował się tym. Źle się poczuł, nie będzie zwlekał. 

          -Co mu odbiło? - Powiedział Ludwig sam do siebie, od razu podnosząc się ze swojego miejsca i biegnąc za Feliciano. W pewnym stopniu domyślał się co mogło się stać. Nie dawało mu to pozytywnych uczuć. Pozostałe osoby z klasy patrzyły na siebie zdziwione, niektórzy nawet rozbawieni, jednak zdecydowana większość była bardziej wystraszona. Eliza z trudem powstrzymywała się od pójścia do rudowłosego. 

          Beilschmidt wbiegł do toalety, do której wszedł Feliciano. Do jego uszu natychmiast dotarł dźwięk wymiotowania i to naprawdę poważnego. Vargas czuł się potwornie. W głowie mu się kołowało, ciągle coś szumiało w pobliżu, nie czuł nóg i momentami miał ogromne zamroczenie umysłu, przez co nawet nie wiedział gdzie się znajduje. Cud, że cały dotarł do łazienki. Ludwig kucnął przy nim, by dać mu poczucie, że nie jest w tym sam. Trochę czasu minęło, zanim Feliciano na dobre przestał wymiotować. 

          -Co ci się stało? - Pytanie było bardzo niepotrzebne, ale jakoś musieli złamać tę niezręczną ciszę. Rudowłosy długo nie odpowiadał. Ledwo rozumiał, co właśnie się wydarzyło. Dopiero po spuszczeniu wody przez blondyna zaczął minimalnie rozumieć, co właśnie zrobił. Był sobą załamany. Nienawidził siebie za to, że nie potrafił się powstrzymać. 

          -Też chciałbym wiedzieć... - Odpowiedział cicho Feliciano, opierając się o chłodną ścianę. Nienawidził tego uczucia po wymiotowaniu. Gdyby tylko miał na to siłę, to podniósłby się z podłogi i dokładnie wypłukał usta, ale przez swój zły stan fizyczny miał to szczerze gdzieś. Skierował wzrok na ukochanego, a widząc jego smutek bardziej się do siebie zniechęcił. Choć to nie była jego wina. 

          -Proszę cię, żebyś naprawdę wziął się za siebie. Sam widzisz co się z tobą dzieje. Nie chcemy cię stracić i ty chyba nie chcesz nas zostawiać samych. - Ludwigowi było ciężko. Zdecydował się na rzecz, która kilkakrotnie go przerastała i nie potrafił jej sprostać. Pragnął uszczęśliwić każdego wokół, tym samym zapominając o własnych potrzebach. Co było z nim nie tak? Przecież to oczywiste, że na pierwszym miejscu powinno się stawiać własne samozadowolenie. 

          -A co robię? Próbuję się wyleczyć, chodzę do tego dietetyka, staram się odpowiednio odżywiać wracać do zdrowia, ale nie potrafię! Myślisz, że to jest takie proste? - Beilschmidt zwlekał z odpowiedzią. Gadał same głupoty, którymi nie plusował u Vargasa. Widział te drobne łezki w jego oczach, które dawały znać o jego załamaniu. Czuł stąd jego zażenowanie sobą. Jakby miał na to wpływ. 

          -Przepraszam za moje słowa. Faktycznie, nigdy w pełni nie zrozumiem twoich przeżyć. Mimo tego próbuję pomóc i zależy mi na twoim zdrowiu. Wiem, że chcesz się wyleczyć i robisz wiele rzeczy w związku z tym, jednak możesz wykazać się jeszcze bardziej. Wystarczy spróbować. - Wystarczająco się starał. Rudowłosy próbował się odgryźć w jakiś porządny sposób, ale nie było to jego ulubione zajęcie. Tym bardziej wobec ukochanego. Zachciał go pocałować, lecz szybko przypomniał sobie o nie wypłukaniu ust po wymiotowaniu. 

          -Chętnie bym cię pocałował, ale sam wiesz jaka jest sytuacja. - Odparł z uśmiechem, nie chcąc, żeby dalej było między nimi tak niezręcznie. Niebieskooki zaśmiał się krótko, postanawiając minimalnie spełnić marzenie Feliciano. Może szkolna toaleta nie była najromantyczniejszym miejscem na pocałunek. Jednak gdzie indziej mieli iść? 

          -To nie jest żadna przeszkoda. - Odpowiedział na to Beilschmidt, ponownie zgrywając romantyka. Może nie był to upragniony całus w usta, ale dalej podchodziło to pod pocałunek. Ludwig ucałował krótko Feliciano w policzek, chcąc dać mu przynajmniej tyle radości w tej chwili. Czuł się z siebie zadowolony. Tym bardziej, że w ramach nagrody dostał promienny uśmiech od Vargasa. Udawanie było bolesne, lecz nie zawsze. 

*** 12 lutego ***

          Lovino aż sam nie wierzył, że to robi. To było do niego tak strasznie niepodobne, że bał się, że w trakcie jego snu zrobiono mu pranie mózgu. Rzadko praktykował takie wygłupy, szczególnie z osobą, która mu się podobała. Jednak widocznie to był jego szczęśliwy dzień, a takie nie zdarzały się często. Widocznie była okazja do pokazania Antoniowi, że nie jest wcale taką złą osobą i może się z nim dobrze bawić. 

          -Lovi, nie bądź aż tak brutalny! - Carriedo nie sądził, że taki dzień kiedyś nadejdzie. Romano sam do niego przyszedł, o dziwo uśmiechnięty, i zaoferował wspólne spędzenie czasu w domu. Nie miał nic przeciwko, dlatego od razu się zgodził i przeszli do rozwijania swojej relacji w dobrą stronę. W końcu co złego mogło się niedługo wydarzyć? Coś czuł, że wyznanie miłości jest zaraz obok. 

          -Nie narzekaj i korzystaj z mojego dobrego humoru! - Antonio miał zamiar korzystać jak najdłużej. Nawet jeżeli momentami Vargas zachowywał się, jak nie on. Czasami lepszy dzień zdarza się każdemu. Tym najbardziej zgorzkniałym ludziom na świecie również. Ich zabawa była dziwna. Głównie polegała na biciu się, jednak nie aż tak mocnym. Zwykłe zaczepianie. 

          -Już dawno nie widziałem cię w takim dobrym humorze. - Rzucił Antonio, wiedząc, że taka uwaga może wywołać w Lovino lekkie zdenerwowanie. Lubił, kiedy ten zaczynał się wkurzać. Wyglądał wtedy tak uroczo! Jedyne co otrzymał w odpowiedzi, to ciche fuknięcie, co było wyjątkowo łagodną reakcją, jak na Romano. Cieszył się z tego. Ciągnęli dalej swoją rozrywkę, aż w pewnym momencie Carriedo postanowił trochę przejąć inicjatywę. 

          -Hej, co ty robisz?! - Zielonooki mocno się zdenerwował wraz z momentem powalenia na plecy przez szatyna. Był bliski osiągnięcia swojego celu, a teraz był mu on tak bestialsko odbierany. Jednak podobał mu się uśmiech Antonia, więc nie odbierał mu tej frajdy już na starcie. 

          -A co ja mogę robić? Wygłupiam się z tobą, tak jak tego oczekiwałeś. - Lecz tego co zrobił po tych słowach Carriedo nie można było nazwać zwykłym żartem, czy innym rodzajem wygłupów. Antonio znacznie przybliżył swoją twarz do ust Lovino, chcąc go pocałować. Był gotowy i pewny swoich działań. Na początku Romano uparcie próbował go od siebie odepchnąć, jednak nie przyniosło do upragnionego efektu. Długo nie musiał czekać, by pocałował się z ukochanym. 

          Początek był delikatny, nienachalny, idealnie słodki. Lovino nie wierzył, że pozwolił sobie na takie coś. Obiecywał sobie niejednokrotnie, że nigdy w życiu nie zgodzi się na pocałunek z Antoniem, zanim nie zostaną parą. A przecież do ich związku było jeszcze sporo czasu. Nie wiedział czy ma się cieszyć, a może odpychać od siebie Carriedo i krzyczeć na niego za pozwalanie sobie. 

          -Co to miało znaczyć? - Zapytał Romano, kiedy szatyn oderwał się od niego. Odpowiedział mu krótki chichot oraz uroczy uśmiech, który nie rozwiewał jego wątpliwości. Antonio usiadł obok, zastanawiając się czy zrobił dobrze. Nie żałował, lecz sceptyczny wzrok Vargasa wskazywał zaledwie na jego niezadowolenie. 

          -Uznaj to za dalsze wygłupy. - Odpowiedział Carriedo, nie spełniając prośby zielonookiego o porządną odpowiedź. Tak, jego wątpliwości dalej siedziały w nim mocno zakorzenione. Denerwowało go, że szatyn często nie odpowiadał konkretnie, a zamiast tego bawił się w jakieś zagadki, które bardziej go denerwowały. Nie zmieniało to faktu, że pocałunek był całkiem udany. 

          Nie powiedział tego głośno, ale był z niego zadowolony. 

***

          Vargasowie lubili zapraszać Ludwiga na obiad do siebie. Skoro był w związku z Feliciano i tak się kochali, to dlaczego by nie sprawiać im radości ze wspólnego posiłku? Każdy, może poza Lovino oraz Romulusem od czasu dowiedzenia się o kłamstwie Beilschmidta, cieszył się z obecności Ludwiga, a też potem Veronica miała pomoc w zmywaniu naczyń. Obecnie spożywali jedno z ulubionych, starych dań Feliciano. Wielka szkoda, że młodszy Vargas prawie nic nie tknął. 

          -Przynajmniej spróbuj. Przecież nie zawsze jedzenie musi kończyć się wymiotowaniem. - Zapewnienia matki niewiele dawały. Rudowłosy dalej nie wziął nawet odrobiny, a zaledwie patrzył tępo na postawione przed nim jedzenie. Pozostali westchnęli z dezaprobatą, wywołując u niego spore poczucie winy. Nie chciał ich zasmucać, lecz ciężko jest wyjść ze swojego wychudzenia i wstrętu do żywności. 

          -Nie naciskajmy tak na niego. Widać, że walczy ze sobą, żeby się przemóc i pozwolić sobie na wyleczenie się. - Ludwig postanowił zabrać głos, by dać chociaż małe oparcie partnerowi. Martwił się o niego jeszcze bardziej, a ostatnie wydarzenia nie pozwalały mu na całkowite uspokojenie się i na dodatek wyciąganie korzyści ze swojego kłamstwa. 

          -Tak, masz rację. Feliciano bardzo się stara i wszyscy to doceniamy. Co nie zmienia faktu, że się martwimy. Nie chcemy cię stracić. - Ostatnie zdanie Romulus skierował do wnuka, który odpowiedział niewyraźnym uśmiechem. W ramach wdzięczności za troskę, wziął trochę ryżu do ust, jednak nie przyniosło to upragnionych efektów. Lecz nie zamierzał się poddać. Nawet nie zauważył, gdy dziadek skierował dosyć złowrogie spojrzenie na Ludwiga. 

          -Dziękuję za wyrozumiałość. Traktujecie mnie zbyt ulgowo. W szpitalu pewnie by się nie zastanawiali, że ja nie chcę. - Było w tym trochę prawdy. Głównie dlatego rudowłosy nie chciał jechać do szpitala, a wolał dostać opiekę łagodniejszego dietetyka, do którego regularnie chodził na kontrole. Poważne leczenie się chyba za bardzo złamałoby go psychicznie. 

          -Raczej tam nie jest aż tak bardzo źle. Lekarze są troskliwymi osobami, które chcą uratować twoje życie, a nie złamać twoją psychikę, żebyś potem chciał się zabić. - Veronica szczerze wierzyła, że w szpitalu dobrze by zadbali o jej syna, ale wszystko może się wydarzyć. Jeżeli Feliciano byłby bardzo problematyczny, to nie ma co liczyć u niego na taryfę ulgową. Traktowaliby go ostro. 

          -Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał tam lądować! Tam musi być okropnie. - Inni zgodzili się z nim w dosyć dużym stopniu, jednak dalej mieli pewne zastrzeżenia. Może lepiej będzie zaryzykować i postawić Vargasowi mocne zasady, które sprawiłyby, że w końcu będzie zdrowy? 

          -Na razie skupmy się na twoim komforcie psychicznym i może tym sposobem będziesz miał więcej motywacji do leczenia się z własnej woli. - Ludwig przybliżył się do Feliciano i nieumiejętnie pocałował go w usta. Nie wiedział czy tak wyszło przez obecność innych, czy naprawdę nie umiał się całować, lecz najważniejsze, że rudowłosemu i tak się spodobało. Najbardziej niepokojące dla Beilschmidta było to, że Romulus spojrzał na niego z odrazą. To pewnie przez to kłamstwo. A miał się nie denerwować. Widocznie za bardzo cenił sobie dobro Feliciano. 

*** !!! ***

          Erizabeta nadal nie mogła pozbyć się swojego zmartwienia. Życie jej najbliższych obierało najgorszy, możliwy kierunek na świecie, a jej własne zmartwienia zaczynały ją przytłaczać. Potrzebowała czegoś, co by ją zrelaksowało. Pozwoliło zapomnieć na moment o wszystkim co złe i zabierające jej komfort psychiczny. Jednak na razie musiała się zadowolić zwykłą kawą. I przy okazji Roderichem, a on zawsze potrafił ją rozweselić. Od dłuższego czasu była między nimi ciężka, lecz przyjemna atmosfera. Zachęcało do działania. 

          -Na pewno wszystko dobrze? Mam wrażenie, że coś dalej dosyć mocno cię gryzie. - Edelstein znał swoją partnerkę. Wiedział kiedy była zadowolona, a kiedy była przygaszona. Akurat teraz prawdą była druga opcja. Przykry fakt. Eliza zerknęła na niego zdziwiona, chociaż zadowolona, że ktoś się nią zainteresował. 

          -Mówiłam ci, że nie jest tak źle. Niedługo mi przejdzie. Jednakże na pewno nie jestem teraz w najlepszym nastroju. - Szatyn westchnął smutno, obejmując zielonooką. Chciał ją uszczęśliwić i nawet miał na to pewien sposób, ale wykonywanie go albo proszenie w tej chwili o jego realizację będzie co najmniej nieuprzejme z jego strony. 

          -Musi być coś, co mogę dla ciebie zrobić. - Hedervary wpadła na pewien pomysł, ale nie sądziła, że jest on odpowiedni. Może Roderich nie miał na to ochoty? Lecz nie dowie się o tym, dopóki nie zapyta! Mogła zaryzykować i od razu wyskoczyć ze swoim pragnieniem. 

          -Właściwie, to jest jedna rzecz, której oczekuję. - Odpowiedziała nieśmiało Erizabeta, bardziej wtulając się w ukochanego. Obydwoje zaczynali się domyślać do czego za chwilę dojdzie. To było bardziej, niż pewne. Na ich ustach pokazał się lekki uśmiech, a po krótkim momencie patrzenia sobie w oczy, przeszli do delikatnego pocałunku. Za bardzo się tym ekscytowali. Kto wie co z tego wyjdzie? 

          -Jesteś pewna, że chcesz tego? - Roderich był gotowy się za to zabrać i ponownie dać Erizabecie wiele przyjemności, ale tym razem lepszej. Zdecydowanie bardziej przemyślanej od tego co działo się wtedy w klasie. Eliza mocno się zarumieniła, powoli krążąc dłońmi po swoich nogach. Nie była pewna swojego nastawienia, lecz zupełnie normalne było, że pary ze sobą współżyją, więc chyba przeszkód nie ma. 

          -Oczywiście, że jestem pewna! Chcę spędzić z tobą cudowny wieczór i na dobre zapomnieć o naszych problemach. - Taka odpowiedź była wystarczająca. Na myśl przychodził dzień jej pierwszego razu, który zdecydowanie najlepszy nie był. Jednak od tego był każdy, następny raz, aby poprawić ten poprzedni. Nie mogła doczekać się, aż powtórzy to z Edelsteinem. 

          -Skoro tak bardzo tego chcesz, to dostaniesz to. - Następne kilka pocałunków, delikatnego dotykania w czułych miejscach oraz szeptania powoli słodkich słów, które miały dodać odwagi. Ich policzki były dosłownie gorące od napływu podniecenia, a dłonie trochę drżały przy towarzystwie stresu. W końcu po raz kolejny mieli się ze sobą przespać. To jest nieco większe wydarzenie od zwykłej randki w restauracji.

          Na twarzy Erizabety pojawiło się niewielkie zaskoczenie zmieszane z zadowoleniem, gdy Roderich zaczął rozpinać guziki jej błękitnej koszuli. Nie najcudowniejszym uczuciem była świadomość, że ktoś właśnie oglądał jej biust. Chyba na tym etapie związku nie powinno być takiej niezręczności. 

          -Na pewno tego chcesz? Wyglądasz na naprawdę zawstydzoną. - Dalsze troski Edelsteina zaczynały denerwować Hedervary, choć doskonale go rozumiała. Na jego miejscu również by się przesadnie martwiła i w kółko zadawała te same pytania. Uśmiechnęła się w odpowiedzi i na dobre zablokowała usta partnera od ciągłego zamartwiania się. 

          -Jest doskonale i wiem czego oczekuję. Możemy przejść do sedna. - Fioletowooki został nagle powalony na plecy przez ukochaną, tym samym zaczynając na nią patrzeć z dołu. Musiał przyznać, że to było lepsze od wiecznego przyjmowania inicjatywy, a nigdy nie uważał się za najlepszego dominatora. Szczególnie w łóżku. Postanowił całkowicie oddać kontrolę partnerce, która wydawała się zadowolona z takiego obrotu spraw. 

          Edelstein postanowił nie mieszać się w jej zamiary. Cały ten wieczór zależał w pełni od niej i chciał się dostosować. Eliza wydawała się speszona na początku i nie do końca wiedziała, jak ma się zachowywać. Dopiero po paru chwilach doszła do wniosku, że najlepszą opcją będzie rozebranie się do końca i tym sposobem uwodzenie partnera. Nie był to najbłyskotliwszy pomysł, ale też nie najgorszy. Była gotowa. Chwila zajmowania się sobą, a szybko zaczęła zadowalać Rodericha ładnym widokiem. 

          -Podoba ci się? - Zapytała ze swoim typowym błyskiem w oku, kiedy była czegoś ciekawa. Musiała wiedzieć czy dobrze się prezentuje, czy może bardziej odstrasza ukochanego swoich wyglądem. Siedziała na jego kroczu, więc nie za bardzo miał jak uciec. Szatyn zaśmiał się krótko, gładząc dłonią udo Erizabety. Jej zachowanie było rozczulające. 

          -A siedziałbym tutaj, gdyby mi się nie podobało? - Właściwie, to pytanie Elizy było niepotrzebne, ale przynajmniej miała stuprocentową pewność, że brązowowłosy jest nią usatysfakcjonowany. Przychodziła pora na więcej. Zeszła z niego i usiadła obok, rozpinając pewnie rozporek jego spodni. Chociaż odczuwała w środku pewien lęk, cieszyła się ze swojej dominacji. I najbardziej możliwości takiej bliskości z Roderichem. Sam Roderich starał się nie uwolnić za bardzo swojej ekscytacji, lecz całym swoim ciałem właśnie ją ukazywał. 

          -Jesteś gotowy? - Następne pytanie, które tym razem miało doprowadzić do odpowiedniej części tego wieczoru. To był jej pierwszy raz z tą czynnością, dlatego nie wiedziała czy będzie chociaż minimalnie tak, jakby tego pragnął Edelstein. Pozostawało jej mieć nadzieję. Przejechała językiem po penisie Rodericha, próbując wyłapać wzrokiem jaka jest reakcja ukochanego. Kątem oka zauważyła, że drobnie się uśmiechnął w kącikach ust i nieco odprężył. Widocznie ten ruch wywołał u niego sporo przyjemności. 

          Z chwili na chwilę robiła to pewniej, ale w głębi serca dalej odczuwała pewny dyskomfort. Cały czas sądziła, że robi źle i Roderichowi się nie podoba, a jego ciche pomruki są tylko do dodania jej otuchy. Edelstein z ogromnymi chęciami bardziej oddawał się temu pięknemu uczuciu, na który czekał tak długo. Jak na pierwszy raz Elizy z czymś takim, robiła to naprawdę dobrze. Choć momentami za bardzo dawała się ponieść swoim zębom. Nie zważając na to, podobało mu się. Pragnął zrobić już więcej i nie przedłużać takimi pierdołami, które jednak były cudowne. 

          -Elizo, przerwij na moment. - Takie słowa nie napawały dziewczyny optymizmem. Na pewno zrobiła coś źle i może teraz zapomnieć o reszcie nocy spędzonej na wspólnych pieszczotach! Lecz wzrok fioletowych oczu był dziwnie spokojny i nie wskazywał na to, że ma jej coś za złe. Uśmiechnęła się do niego, wycierając niewielką strużkę śliny, spływającą po jej wargach. 

          -Coś się stało? - Spytała niepewnie, nie chcąc tracić swojej kontroli. 

          -Jest naprawdę cudownie, ale nie mogę dłużej czekać. Za bardzo się podekscytowałem, żeby być zadowolonym zaledwie tym. Co nie zmienia faktu, że jesteś doskonała. - Erizabeta zarumieniła się, słysząc takie pochwały. Roderich nawet nie wiedział, ile to dla niej znaczy. Dla takich słów była w stanie chociaż troszkę być bardziej uległą, jednak nie musiało to być konieczne. Zaśmiała się cicho, patrząc jak Edelstein sięga po swoje spodnie i z kieszeni wyciąga paczkę prezerwatyw. Do jego myśli wróciło niezręczne spotkanie z Francisem przy kasie. 

          -Może jednak będzie lepiej, gdy sam się tym zajmiesz. Z przyjemnością pooglądam, jak ty zaczynasz dominować. - Powiedziała Eliza w trakcie męczenia się Edelsteina z zabezpieczeniem. Idealnie się rozkoszowała jego zdziwionym wzrokiem po usłyszeniu jej wypowiedzi. Długo nie czekała na to, by szatyn się do niej zbliżył i był gotowy do działania. 

          -Mogę zacząć? - Zapytał niepewnie, próbując cokolwiek wyczytać z ekspresji twarzy dziewczyny. Dalej jego doświadczenie pozostawało praktycznie zerowe i gubił się w własnych zamiarach, lecz tym razem miał zamiar bardziej się postarać i nie popełniać podstawowych błędów. Zaczął powoli wchodzić w partnerkę, próbując nieudolnie ją przyzwyczaić do tego uczucia. Szybko wyłapał, że chyba się nie spodobało. 

          -Proszę, nie aż tak szybko... - Rzekła cicho zielonooka, poprawiając pod głową poduszkę. Początki zawsze nie są najlepsze. Nie powinna tego skreślać na samym starcie. W pewnym stopniu cudowny był fakt, że znowu miała możliwość do poczucia w środku partnera i bycia z nim tak blisko, jednak jego gwałtowność nie należała do najpiękniejszych. Wszystko chciałby od razu. 

          -Przepraszam, będę ostrożniejszy. - Delikatnie się pocałowali, próbując ponownie zabrać się za to zbliżenie. Następny raz w nią wszedł, tym razem ostrożniej i nie stwarzając pozorów niecierpliwego człowieka, który najchętniej przeszedłby już do energicznego poruszania się. W między czasie swojego rozważnego zaspokajania ukochanej, powoli całował jej szyję i chwilami zatapiał dłonie w jej włosach. Przez parę następnych, dłuższych chwil nadal nie było perfekcyjnie i Eliza często syczała z bólu, ale wraz z momentem przyzwyczajenia się do tego uczucia, syczenie oraz niezadowolenie zamieniło się w ciche jęki i satysfakcję. 

          Mijały następne minuty. Roderich był coraz bardziej pewny swojego postępowania, dlatego nie widział problemów w przyspieszeniu i byciu nieco bardziej bezpośrednim. Całował Hedervary w okolicach jej biustu, często bez większej siły jej piersi przygniatając. Dawało to Erizabecie wiele radości. Jęczała w własnej satysfakcji seksualnej, ciesząc się z każdego ruchu ukochanego oraz oczekując więcej. Swoim wzrokiem błagała go o następne cudowności, które prędko nie miały się skończyć. Cała noc przed nimi! 

          -Rodi... Proszę, szybciej! - Nie była w stania powstrzymać się od takich banalnych tekstów, które przecież często psuły romantyczną atmosferę. Edelstein spełnił jej prośbę. Wraz z jej słowami jego ruchy stały się intensywniejsze, dokładniejsze, miały w sobie więcej uczucia. Starał się, żeby zapewnić jej jak najlepsze wrażenia. Sam zaczął cicho dyszeć, czując się jeszcze bardziej, niczym w niebie. 

          Dziewczyna zamknęła oczy i o mało nie zapomniała o reszcie świata. Czasami zaczynało dziwnie boleć, ale nie zatrzymywało to jej od ciągłego czerpania z tego radości. Niespodziewanie Roderich z niej wyszedł i zmienił pozycję. Delikatnie rzecz ujmując, nie spodziewała się tego. Teraz siedziała na kolanach, a Edelstein tak samo za nią siedział, nadal mając więcej kontroli od niej. A pierwotny zamysł był kompletnie odwrotny. Piękne uczucie tylko się nasiliło i dało jej więcej szans na orgazm. 

          -Jest dobrze? - Zapytał mimowolnie szatyn, pieszcząc biust zielonookiej. Po jej jęczeniu wnioskował, że bezsensownie pytał. 

          -Jest lepiej, niż dobrze! - Odpowiedziała Erizabeta, wręcz krzycząc. Jak dobrze, że rodziców nie było w domu, bo inaczej z rana mogłaby od nich dostać niezrozumiałe spojrzenia. Niewyobrażalnie się cieszyła, kiedy ruchy Rodericha stały się jeszcze szybsze. To był zupełny odlot, którego nigdy by się nie spodziewała. Nawet Edelstein nie spodziewał się po sobie tylu sił. Jednym, konkretnym ruchem udało mu się skończyć, a po nieco większych staraniach również Eliza mogła z tego wyjść zadowolona. - Dziękuję za to. - Dodała po odpoczęciu. 

          -Naprawdę nie masz za co. To była sama przyjemność. - Odparł fioletowooki, zdejmując z siebie prezerwatywę. Po tym położył się obok dziewczyny i mocno ją przytulił, całując jeszcze w głowę. Ta odpowiedziała niewyraźnym chichotem i oficjalnie stwierdziła, że jest coraz lepsza w takich sprawach. 

***

          Padał deszcz. Jego krople mocno uderzały o szyby, wydając dla niektórych dosyć irytujący dźwięk. Jednak dla niektórych mogło to być odprężające. Go to nie obchodziło. Miał większe zmartwienia na głowie, niż to, że była ulewa, a to może go łatwo przyprawić o przeziębienie. Szukał schronienia, jak najdalej od swojego więzienia

          Stanął przed drzwiami do domu, który był jego jedynym ratunkiem w tym mieście. Zapukał w nie szybko, oczekując natychmiastowej reakcji domowników. Nerwowo rozglądał się na boki, jakby bał się, że ojciec już się zorientował, że uciekł z domu. Gilbert musiał mu pomóc. Nawet nie wiedział, czy to łzy spływały po jego twarzy, a może był to deszcz, który specjalnie wpadał mu do oczu. Kiedy powoli zaczynał tracić na ratunek u ukochanego, ktoś mu otworzył. 

          -W czymś mogę pomóc? - Zapytał Ludwig, otwierając gościowi drzwi. Gdyby wiedział, że to tylko Feliks, to by się nie witał tak oficjalnie. Serce mu szybciej zabiło, gdy zobaczył jego mokre włosy, podpuchnięte od płaczu oczy, czerwone policzki i przemoknięte ubrania od niedokładnego zapięcia płaszcza. Buty również nie były najlepiej założone. Wyglądało to tak, że Łukasiewicz ubierał się w pośpiechu. 

          -Jest w domu Gilbert? - Jedynie na tym zależało blondynowi. Nie przejmował się faktem, że było grubo po dwudziestej trzeciej i pewnie Beilschmidt układał się do niespokojnego snu. Pisali ze sobą wcześniej. Wiedział, że białowłosy ledwo zasypia przez swoje zmartwienia. Zauważył, że wzrok niebieskookiego spoczął na siniaku przy jego ustach. Za bardzo zdenerwował ojca. Podejrzewał, że byłoby gorzej, gdyby się nie obronił. 

          -Dlaczego jesteś posiniaczony? Dzieje się u ciebie coś złego? - Wypadało pomóc Feliksowi, tym bardziej, że był chłopakiem jego brata. Ludwig prawie odruchowo dotknął ranę, a miał w zwyczaju tak robić. Feliks wydawał się niezadowolony jego ciekawością. 

          -Bawimy się w same pytanie, czy co? Po prostu pozwól mi się z nim spotkać. - Beilschmidt bez słowa przepuścił Łukasiewicza w przejściu, jeszcze chwilę obserwują to, jak blisko płaczu on jest. Nie wyglądał dobrze, a z tego co wiedział od białowłosego, to Adam dowiedział się o ich związku. Nie wskazywało to na coś dobrego. Powstrzymał się od dalszego pytania. 

          Zielonooki prędko szedł po schodach na górę, ale nie wychodziło mu to najlepiej. W szybkim tempie szedł do ukochanego, przez co stracił wiele sił. Nerwy robiły swoje, a słaba pogoda oraz późna pora skutecznie utrudniały mu odpowiednie funkcjonowanie. Na dodatek ojciec widocznie planował zrobić z niego kalekę. Po wielu mękach stanął przed wejściem do pokoju partnera. Tutaj był jego ratunek. Stuknął parę razy w drzwi swoim charakterystycznym sposobem, żeby od razu dać znak o swojej wizycie. 

          -Feliks?! - Beilschmidt w mgnieniu oka znalazł się przy drzwiach, kiedy do jego uszu dotarło to pukanie. Za bardzo je kojarzył z Łukasiewiczem. Gdy go zauważył, to coś w nim pękło. Cały mokry, zdecydowanie właśnie płaczący, zmęczony i z siniakiem na twarzy. Mógł się tego spodziewać. - Tak się o ciebie martwiłem. Przestałeś odpisywać i już myślałem, że stała ci się krzywda. - Przytulił go mocno, jednak dalej pilnując, żeby nie zrobić mu zbyt dużej krzywdy. Był taki kruchy i delikatny. 

          -Jeszcze żyję. - Odpowiedział ledwo blondyn, łamiącym się głosem. To wszystko go przytłaczało i nie pozwalało na nawet chwilę bez ani jednej łzy. Czując ciepło od osoby, którą kochał najbardziej na świecie wreszcie zaznawał bezpieczeństwa, jakiego oczekiwał od życia. Czym zawinił, że świat go tak okrutnie traktował? - Uważasz, że jestem chory? 

          -Co najwyżej na łeb, skoro nie ubrałeś się porządniej. - Odrzekł pół żartem pół serio albinos, uwalniając w końcu ukochanego ze swojego uścisku. Niezwykle się ucieszył, gdy ten zaśmiał się z jego słów. Jednak łez nic nie potrafiło zatrzymać. - Dlaczego przyszedłeś tak późno? O tej porze jest niebezpiecznie. Gdybyś zamknął się u siebie w pokoju, to ojciec na pewno nie zrobiłby ci krzywdy. - Tym razem zielonooki zaśmiał się bardziej ironicznie. Doceniał troskę Gilberta, lecz już wolał zostać pobity na mieście przez obcych ludzi, niż własnego ojca i to jeszcze za to, że był taki, a nie inny. 

          -Doskonale widzisz co mi zrobił. Nie jestem bezpieczny w domu. - Łukasiewicz ponownie dotknął ślad spod ust i na myśl o tym ataku sprzed obiadu o mało nie zaczął wymiotować. Te wspomnienia były zbyt krzywdzące. Pociągnął nosem, nie chcąc dłużej płakać. To go przerastało, a wielu mu mówiło, że to będzie dopiero początek. - Nie chcę, żeby mnie zabił... 

          -Co ty wygadujesz? Nawet jeżeli spróbuje, to ja na to nie pozwolę. Żaden twój prawdziwy bliski na to nie pozwoli. Przecież będziemy cię chronić i zrobimy wszystko, żeby on cię nie krzywdził. - Świadomość oparcia w kimś była naprawdę cudowna. Blondyn niewyraźnie się uśmiechnął, otulając się bardziej wilgotną kurtką. - Zdejmij to. Jeszcze się przeziębisz, a wtedy na pewno będziesz musiał zostać w domu. - Gilbert szybko odebrał ubranie od Feliksa, wchodząc z nim do pokoju i rozwieszając przy kaloryferze. Lubił, kiedy włączał mu się tryb odpowiedzialnego chłopaka. - Co tak stoisz? Wchodź. 

          -Dziękuję ci. Bez ciebie pewnie już dawno by mnie nie było. - Beilschmidt podniósł kąciki ust, podchodząc do Łukasiewicza. Obydwoje usiedli na łóżku i przez dłuższy czas siedzieli w ciszy. Zielonooki czuł opory przed powiedzeniem o tym, co do tej pory zrobił mu ojciec. - Próbowałem bronić swojej racji, więc mnie zaatakował. - Powiedział nieśmiało blondyn, czując, że łzy nabierają mu się do oczu. Miał to dziwne uczucie w gardle. - Uciekłem do pokoju, ale zanim się tam zamknąłem, to tam wszedł. Chciał mnie znowu uderzyć, jednak odpowiednio szybko przyszła Radmila. 

          -Mówię ci, żebyś tam nie mieszkał. Skoro dochodzi do takich sytuacji już teraz, to nie powinieneś mieszkać z Adamem. Rozumiem, że nie chcesz krzywdy siostry i matki, ale zadbaj najpierw o siebie. One sobie poradzą. - Problemem było to, że Feliks usilnie próbował zadbać o wszystkich. Prowadziło go to do zguby. Wtulił twarz w ramię Gilberta, pozwalając sobie na nawet najmniejsze uspokojenie się. 

          -Uwierz, że bardzo chciałbym z tobą zamieszkać i w końcu być bezpiecznym, ale póki Radmila i mama będą z nim mieszkać, to i tak nie będę zadowolony do końca. - Troska prowadziła do zaniedbywania siebie. Beilschmidt westchnął, głaszcząc Łukasiewicza po jego mokrej głowie. Stwierdził, że teraz nie ma sensu o tym rozmawiać. Lepiej dać Feliksowi odpowiedni komfort, a nie kazać mu mówić o niewygodnych dla niego tematach. 

          -Posiedź tutaj chwilę. Zaparzę ci herbaty i poszukam suchych ubrań. Jak chcesz, to możesz iść się wykąpać, albo wejść pod kołdrę. - BIałowłosy krótko ucałował w głowę blondyna. Miał wrażenie, jakby zielonooki miał gorączkę, lecz jego głowa była wyjątkowo chłodna od kontaktu z zimnem. Feliks zarumienił się i delikatnie do niego uśmiechnął w podzięce. U niego na pewno będzie bezpieczny. Pytanie tylko, ile będzie mógł tutaj być? Ojciec prędzej czy później się zorientuje, że uciekł. 

          Gilbert wyszedł z pokoju, jeszcze przy wyjściu zerkając na ukochanego. Chciał o niego zadbać i właśnie to zrobi. Nikt ani nic nie stanie mu na przeszkodzie, aby chociaż odrobinę wykazać się odpowiedzialnością oraz troską. Szczególnie wobec osoby, którą od dłuższego czasu naprawdę szczerze pokochał i pragnął spędzić z nią resztę życia. O ile to będzie możliwe. Adam w końcu o wszystkim już wiedział. 

*** 13 lutego ***

          Feliciano był nieźle zdziwiony, kiedy u Ludwiga spotkał Feliksa. Z tego co wiedział, właśnie Feliks wracał do domu, ale szedł tam z Gilbertem w dosyć ważnej sprawie. Wiedział już o jego problemie z ojcem, więc przed jego wyjściem życzył mu powodzenia, i żeby jego życie w końcu się ułożyło. Nie mógł patrzeć na to, jak jego przyjaciele męczą się w życiu. Próbował nie myśleć o tym, że u niego wcale nie lepiej. 

          -Za moment wracam. Pójdę do łazienki i możemy wrócić do rozmowy. - Powiedział Ludwig, odchodząc chwilowo od Vargasa. Był dość zadowolony z tego, dokąd ta konwersacja prowadziła. Cudowna była wiedza o tym, że mimo ciągłego kłamania w kwestii miłości, i tak mogli się dogadać i całkiem miło spędzić ze sobą czas. Rudowłosy przytaknął na jego słowa i wyszczerzył się. Lecz siedzenie w miejscu i zwykłe czekanie stawało się nudne po kilku sekundach. 

          Położył się na miękkim posłaniu, zamykając oczy i oddając się myślom o tym, jakie jego życie romantyczne jest cudowne. Udało mu się osiągnąć sukces w tej strefie życia i nic nie potrafiło zniszczyć tego, że jest z Ludwigiem. Co najwyżej sam mógł to zaprzepaścić przez swoje zachowanie i brak chęci do leczenia się, lecz wolał to chwilowo przemilczeć. Po co psuć sobie humor? 

          Nie chcąc dłużej być w jednym miejscu i w nudzie oczekiwać partnera, wstał z łóżka i zaczął rozglądać się za czymś ciekawym. Na początku szukał książki o interesującej tematyce, ale szybko mu się to znudziło. Nie miał ochoty na czytanie czegokolwiek. Jednak w trakcie szperania po półkach albo innych szafeczkach, odnalazł niewielką książeczkę, która na pierwszy rzut oka była od dłuższego czasu nieużywana. Lecz w rzeczywistości właściciel stale w niej pisał. 

          Nie podejrzewał, że może to być pamiętnik Beilschmidta. Nawet na taki nie wyglądał. Obojętnie przeleciał po wszystkich stronach, zauważając, że większość z nich jest zapisana. Notki zazwyczaj nie były długie, a raczej należały do krótkiego streszczenia jakiegoś wydarzenia oraz personalnych odczuć. Zerknął na najnowszy zapis, zaczynając uważnie czytać. 

"12 lutego, 2020. 

Życie zdaje się być w porządku. Jednakże u braci coś zaczyna się sypać. Nie chcą mi dokładnie powiedzieć o co chodzi, co za tym idzie, bardziej się martwię. Nie lubię, kiedy coś przede mną ukrywają. No ale przecież jestem tym najmłodszym, więc nie mam prawa wiedzieć, co dzieje się w świecie "dorosłych". Na dodatek z Feliciano jest coraz gorzej. Nie wiem ile jeszcze sobie tak poradzę. Moje uczucia do niego są kompletną..." 

          -Feliciano, odłóż to! - Blondyn panicznie podbiegł do partnera i wyrwał mu swój pamiętnik z dłoni. Jeżeli dobrze zgadywał, to rudowłosy otworzył na jego najnowszym wpisie, a tam po raz drugi dokładnie przyznał, że uczucia, które do niego żywi, nie bardzo są prawdą. Koniecznie musiał uniknąć sytuacji, w której Feliciano dowiaduje się prawdy. 

          -Co złego jest w tym, że chciałem to sobie zobaczyć? Zwykła książka. - Vargas uśmiechnął się niewinnie, nie do końca rozumiejąc co właściwie zrobił źle. Ludwig wyglądał na spanikowanego i zmartwionego tym, że dowie się jakiejś nieodpowiedniej rzeczy. Sprawiło to, że jeszcze bardziej się zaciekawił. 

          -Właśnie czytałeś fragment mojego... Pamiętnika. Proszę, nie ruszaj tego ani razu więcej. - Złotooki dopiero teraz skojarzył fakt. Coś mu się właśnie wydawało, że ta książeczka może być pamiętnikiem Beilschmidta, ale ciekawość okazywała się zbyt wielka. 

          -W porządku, nie będę więcej razy tego ruszał! - Odpowiedział promiennie Feliciano, wstając z podłogi i wracając na wygodne łóżko. Ludwig postarał się uśmiechnąć do Vargasa w ramach wdzięczności za nie bycie aż tak wścibską osobliwością. Naprawdę zaczynał żałować, że nie może być z nim w związku na poważnie, a jego miłość nie jest prawdą. Miał głęboką nadzieję, że któregoś dnia los się do niego uśmiechnie i postanowi oszczędzić chociaż takich problemów. 

***

          Feliks zamknął się w swoim pokoju dla własnego bezpieczeństwa. Razem z nim tam siedziały Magdalena i Radmila, gdyby Adamowi znowu się przypomniało, że trzeba ukarać syna za to, że urodził się taki, a nie inny. Za to Gilbert siedział z nim w salonie i próbował pokojowo rozwiązać z nim problem. Za wszelką cenę chciał, żeby Łukasiewicz zrozumiał, że homoseksualizm nie jest czymś złym i Feliks nie miał na to zbyt wielkiego wpływu. Lecz jak na razie Adam tego do siebie nie dopuszczał. Był przekonany o swojej racji. 

          -Ile razy mam ci powtarzać, że nie przekonasz mnie do swojego zdania?! Sam doskonale wiem w jaki sposób mam się z tym obchodzić i jak sobie z tym radzić. Choćbyś miał zabrać Feliksa do siebie, to i tak wiele nie da. Siłą go potem tutaj przyprowadzę. - Beilschmidt ledwo trzymał swoje uczucia na wodzy. Ten człowiek był taki denerwujący. Niczym nie dało się go przekonać, a widział po jego wzroku, że najchętniej by go pobił. 

          -Znęcanie się za to nad Feliksem nie jest dobrym rozwiązaniem. Rozumiem, że możesz mnie nie lubić i nie podoba ci się, że Feliks nie znajdzie sobie dziewczyny, nie weźmie z nią ślubu i nie założy rodziny, jednak nie jest to powód do fizycznego męczenia go. Powinieneś być świadomy tego, że za znęcanie się nad kimś poniesiesz konsekwencje prawne. - Dla Łukasiewicza były to zwykłe groźby, które nijak się miały do rzeczywistości. Nie mogą go powstrzymać. 

          -Nie będziesz decydować o tym, co robię z Feliksem i w jaki sposób. Zapomnij o tym, że z nim będziesz i w ciągu dalszym będziesz mu udzielać korepetycji. Możecie mieć kontakt co najwyżej w szkole, ale jeśli dowiem się, że tam macie ze sobą romans, to go przepiszę do innej szkoły. Nie pozwolę nigdy więcej na to, żeby uciekł do ciebie! - Poważny ton głosu niebieskookiego był co najmniej przerażający. Jednak na białowłosym nie robiło to większego wrażenia. Dalej walczył o swoje. 

          -Co jest takiego złego w tym, że Feliks jest taki?! Kompletnie nie rozumiem twojego zachowania. Raczej nie ma nic złego w tym, że chce być szczęśliwy. Poza tym, jest pełnoletni i może sam o sobie decydować. - Cierpliwość Łukasiewicza powoli się kończyła. Dalsze gadanie Gilberta doprowadzało go do ogromnego zdenerwowania, które w zatrważającym tempie prowadziło do agresji. - Feliks zasługuje na związek z osobą, którą naprawdę kocha. 

          -Nie będziesz mną rządził! Sam decyduję o życiu mojego syna i nikt inny nie będzie mnie pouczać. Nie masz z nim więcej kontaktu, nie będziesz z nim w związku i możesz zapomnieć o akceptacji z mojej strony! - Beilschmidt nie wytrzymywał. Gdyby miał teraz taką możliwość, to od razu wziąłby się za pakowanie rzeczy ukochanego i jechałby z nim do swojego domu. Najważniejsze, by nie miał kontaktu z Adamem. 

          -Nie masz nad nim żadnej władzy! Feliks sam o sobie zadecyduje i bardzo dobrze jeszcze dzisiaj może do ciebie przyjść i powiedzieć, że się wyprowadza. - Te słowa do końca rozwścieczyły Adama, nie dając nawet cienia szansy na to, że będzie się kontrolował. 

          -Kurwa, dość! - Łukasiewicz gwałtownie się odwrócił i wycelował pięścią w twarz w Beilschmidta. 

          Ku szczęściu Gilberta, udało mu się trochę ominąć atak, ale i tak pięść dosłownie otarła się o niego. Naprawdę nie miał ochoty na walkę, tym bardziej, że na piętrze wyżej siedział Feliks i pewnie wszystko słyszał. Lecz skoro sytuacja wymagała użycia siły, to był gotowy się bronić oraz walczyć o swoją rację. Odskoczył do tyłu, patrząc w oczy Adama, które wręcz żarzyły się w zdenerwowaniu. 

          -Nie sądzę, żeby agresja była potrzebna. - Rzucił krótko albinos, szykując się do większego wysiłku fizycznego. Blondyn poprawił swoje upięcie włosów i odetchnął, próbując jeszcze złapać odrobinę spokoju, ale poszło to na marne. Użycie siły było konieczne, bo inaczej nigdy nie pozbędzie się natarczywego twierdzenia, że robi źle. 

          -Lepiej się już nie odzywaj. - Następne ataki leciały z obydwóch stron. Gilbert po dłuższym czasie stwierdził, że nie ma sensu zaledwie się bronić, skoro również może być trochę brutalniejszy. Przez cały ten czas próbował namówić Łukasiewicza do większego spokoju i porozmawiania w ciszy, jednak nadal nie udawało mu się osiągnąć realizacji tej prośby. W tym samym czasie, Feliks zaczął interesować się dlaczego z salonu dobiega aż tyle hałasów. Martwił się. Po dłuższych namowach udało mu się pod opieką matki zejść na dół. 

          -Gilbert, co tutaj się dzieje?! - Nie był w stanie kontrolować swojego krzyku, kiedy zobaczył, że ukochany walczy z Adamem i to zdecydowanie ze swojej winy. Nie czuł się z tym dobrze i najchętniej rzuciłby się na pomoc, by jak najszybciej to zakończyć, jednak opiekuńcza ręka Magdaleny zatrzymała go od ryzykowania własnego zdrowia. Beilschmidt zaskoczony na niego spojrzał, chcąc już do niego podbiegać, ale niespodziewanie poczuł bolesne uderzenie na twarzy. Adam wykorzystał jego nieuwagę. 

          -Co wy robicie?! - Tym razem Magdalena nie mogła powstrzymać się od panikowania, które zresztą było słuszne. Szybko zaczęła odciągać męża od Gilberta, byle nie zrobił mu większej krzywdy. Feliks nie pozostawał próżny w uspokajaniu sytuacji. Kucnął przy Beilschmidtcie, który w napływie bólu osunął się na ziemię. Uderzenie było bardziej na boku. Miał nadzieję, że nie doszło do jakiegokolwiek uszkodzenia. 

          -Gilbert, powiedz coś. - Szepnął Łukasiewicz, łapiąc albinosa za dłoń. Jego milczenie było niepokojące. Białowłosy jedynie patrzył złowrogo na Adama i marzył o tym, żeby odpłacić mu się dokładnie tym samym. 

          -Wszystko w porządku, nie martw się. - Odpowiedział w końcu Gilbert, kurczowo łapiąc się za zranione miejsce. Nie miał zamiaru nad tym ubolewać. Przecież się zagoi, a walczył w słusznym celu. Robił wszystko dla bezpieczeństwa ukochanej osoby, która właśnie siedziała obok niego i dokładnie przyglądała uderzonej twarzy. 

          -Przecież trzeba do tego przyłożyć coś zimnego. Chodźmy stąd. - W tym momencie blondyn zupełnie stracił zainteresowanie ojcem, a tylko martwił się tym, że Beilschmidtowi mogła stać się poważniejsza krzywda. Adam i tak był teraz trzymany przez Magdalenę. Miał nadzieję, że matce nie stanie się tragedia w jego towarzystwie, a zostawiał ją samą. Zerknął na ojca, całym sobą pokazując, jak bardzo go nienawidzi. 

          To były takie czasy, w których musiał zadbać o Gilberta, a on o niego. Inaczej może im się nie udać zdobywanie swojego szczęśliwe zakończenia

***

          Erizabeta wpadała często na głupie pomysły. Kiedy to nie był zakup czegoś ekstremalnie drogiego, to chciała zrobić coś, co mogłoby zrobić z niej kalekę do końca życia. No chyba, że medycyna pójdzie niespodziewanie bardzo w górę, ale nic tego nie zapowiadało. Akurat tym razem jej pomysł był bardziej przyziemny i dość sympatyczny, ale Roderich raczej nie byłby zadowolony z tej propozycji. Szczególnie po niedawnej rozmowie z Zoltánem. 

          -Planujesz rozwinięcie naszego związku w wiadomy sposób? - Edelstein dziwnie spojrzał na dziewczynę, automatycznie przypominając sobie o nachalności jej ojca. Widocznie ród Hedervary już miał to we krwi. Nie od razu domyślił się o jakie rozwinięcie związku ukochanej może chodzić, a mogła myśleć o dosłownie wszystkim. Poczynając od niewinnej randki, a kończąc na cichym ślubie na drugim końcu świata. 

          -Chodzi ci o zaręczyny, czy o coś innego? - Eliza energicznie przytaknęła na pierwszą opcję, już marząc o idealnych oświadczynach. Najlepiej w ustronnym miejscu, może nawet w domu, żeby nikt nie przeszkodził. Najważniejsze, by to był ich dzień, a nie osób postronnych. Szatyn mocno się speszył tą propozycją, ale nie mówił, że jest ona całkowicie zła. Była cudowna, lecz również było stanowczo za wcześnie na takie rzeczy. Nie był gotowy. A Eliza mogła tego żałować w każdej chwili. 

          -Wiesz doskonale, że marzę o spędzeniu z tobą reszty życia. I ja wiem, że akurat nie przechodzimy najlepszego etapu w naszej znajomości, bo jest Gianna, jednak moglibyśmy spróbować zbliżyć się do siebie w bardziej poważnym stopniu. - Roderich doskonale Erizabetę rozumiał. Gdyby byli ze sobą dłużej, a inne osoby nie próbowałby zniszczyć ich relacji, to zapewne już zastanawiałby się nad wyborem pierścionka zaręczynowego oraz odpowiednim miejscem do ślubu. 

          -Pozwól mi się bardziej nad tym zastanowić, Elizo. Mamy jeszcze czas na takie rzeczy. I rozumiem, że możesz się niecierpliwić, lecz daj mi odrobinę więcej czasu. A jak tak bardzo nie możesz doczekać się zaręczyn, to zawsze możesz ty mi oświadczyć. - Edelstein oczywiście powiedział to żartobliwie, ale wiadomo co właśnie wpadło do głowy Hedervary? Zgadywał, że nic dobrego. Chociaż takie przeżycie byłoby naprawdę ciekawe. 

          -Skoro tak bardzo tego chcesz. - Odpowiedziała zielonooka, oczywiście też odpowiadając głównie żartem. Nie miała obecnie funduszy na zaręczyny, a na logikę, to było jej całkiem dobrze teraz. Pomijając rzecz jasna Bonnefoy. Przytuliła się do partnera, przymykając oczy i ponownie wyobrażając sobie swój perfekcyjny ślub. Miała nadzieję, że uda jej się to przeżyć. I to właśnie z Roderichem. 

          Byłaby wielka szkoda, gdyby kiedyś się rozstali. 

***

Rozdział ten ma 9474 słowa, więc jest zdecydowanie krótszy od tego poprzedniego. Muszę przyznać, że jestem z niego całkiem zadowolona i podoba mi się. A wy co sądzicie o tym rozdziale? Niektóre wydarzenia faktycznie mogły wyjść lepiej, szczególnie ta scena erotyczna, ale nie można mieć wszystkiego. Najważniejsze, że jest znośnie. 

Zaczęłam już pisać rozdział na niedzielę i jest to rozdział walentynkowy. Muszę przyznać, że miałam spory problem z wyborem, czy ten rozdział ma być ostatnią okazją do wyciszenia się i dania postaciom spokojnego momentu w życiu, czy może już kompletnie lecieć z dramatami i się nie zatrzymywać. Ostatecznie wyszło tak, że jest trochę tego i trochę tamtego. Chociaż te dramy są liche. Więc będzie wyjątkowo spokojnie. Teraz sobie ten rozdział podsumujmy! Omówię tylko najważniejsze wydarzenia. 

Adam dzisiaj dojebał. Dowiedział się w końcu o tym, że Feliks jest homoseksualny i jest w związku z Gilbertem. Co za tym idzie, u PrusPola już nie będzie tak kolorowo. Już wam dałam takie małe przedsmaki tego, co będzie niedługo. To znaczy, Adam krzyczący na Feliksa za bycie takim, a nie innym. Kontrolowanie jego życia i przede wszystkim życia uczuciowego. Zabronił też kontaktu z Gilbertem. I doszło do pierwszych rękoczynów. Na Feliksie oraz Gilbercie, a to poważna sprawa. Będzie tylko gorzej. 

Gianna nadal nie odpuszcza AusHun. Mam wrażenie, że jej postać zbliża się do łagodniejszych sfer, jednak to pewnie tylko moje personalne wrażenie. Oraz najważniejsze w tym rozdziale, Erizabeta i Roderich znowu mieli scenę łóżkową. I to dosłownie łóżkową. Nie jestem zadowolona z efektów, lecz trzeba było. Żadna scena erotyczna nie pojawia się bez powodu. A teraz streszczenie. 

Erizabeta ma ochotę na seks, Roderich ma ochotę na seks, więc decydują się na seks. Tak w wielkim skrócie. Zaczyna się od niewinnych pieszczot, następnie dochodzi do bardziej gorącego zbliżenia. I w końcu doszło do odpowiedniej części tego wieczoru, czyli do zbliżenia seksualnego. Koniec! Co z tego wyjdzie, nie wiem. Zależy co wymyślę. 

GerIta! Feliciano dalej wymiotuje i jest coraz bardziej bliski stanu krytycznego, a Ludwig jeszcze bardziej dusi się w swoim kłamstwie. Obydwie te sprawy nie przyniosą dobrych rezultatów. Przy okazji Romulus zaczyna mieć problemy z Ludwigiem i jest to zrozumiałe. Staram się wymyślić dla nich coś ciekawszego, ale nie za bardzo mi to wychodzi. Było również trochę Spamano, lecz nad tym shipem bardziej się zastanowimy w następnych rozdziałach. 

Co u mnie się dzieje? Pomijając, że w szkole nie najlepiej, to całkiem w porządku. Rozdziały pisze mi się przyjemnie, mam całkiem dobry humor i jakoś to leci. Co prawda, ta szkoła mnie trochę dobija, a dokładniej to poszczególne osoby w niej, ale za chwilę weekend i sobie odpocznę. Przy okazji jutro mam z klasą wycieczkę do kina z okazji mikołajek, więc fajnie. A teraz nominacje! Osoby niezainteresowane mogą już iść. Dziękuję za przeczytanie rozdziału i mam nadzieję, że wam się podobał! 

Nominacja od Lemonbotak

1. Nie wiem, raczej jabłkowy. 

2. Najpierw pozwólcie mi do końca opanować niemiecki, a potem może włoski lub szwedzki. 

3. Raczej w kota. Życie tych zwierząt mnie fascynuje i w końcu byłabym spełniona w życiu. Oczywiście mówię tu o kotach, które mają dom i się o nie dba. 

4. Nie obchodziłam, ale też nie mam nic przeciwko. 

5. Bardzo lubię oglądać gwiazdy! Czasami potrafię spędzić wiele minut na zwykłym oglądaniu nieba. Daje to wiele inspiracji, lecz również wycisza. 

6. Obecnie są pofarbowane na biało i nie chcę tego zmieniać. 

7. Raczej zachód. Widok wtedy jest piękny i wieczór jest coraz bliżej, a uwielbiam wieczory. 

8. Obojętnie. 

9. Czekoladowe. 

10. Raczej nikogo, bo nie miałabym o kim pisać opowiadań, a o prawdziwych osobach tak trochę dziwnie. 

11. 67%. 

12. Nie lubię budyniu. 

13. Dokładnie, to 1.79, ale zawsze mówię, że 1.80. 

14. Zależy jakie pająki i jakie węże. Lecz raczej gorsze są pająki. 

15. Nie mam aż tylu osób do nominacji... No dobra. Podam kilka, nie piętnaście, ale zawsze coś. 

-kapitan-chmurka-

MayaPoker

Le_anonim

StepBack6969

Kamieniarka

I każdy inny kto chce być nominowany! 

Nominacja od -kapitan-chmurka-

1. Rocznikowy. A tak na poważnie, to nie za bardzo chcę podawać z jakiego jestem rocznika. Większość z was i tak pewnie się tego domyśla. 

2. Ulubiony kolor, to zdecydowanie niebieski. Lubię również czarny. 

3. Lubię cię! 

4. Historia oraz j. polski. 

5. Nie mam ulubionej piosenki, chociaż ostatnio dużo słucham piosenki Filter "Happy Together". Bardzo mi pasuje do jednego z moich pomysłów na opowiadanie. I w sumie, to większość piosenek od zespołu Muse to takie moje perełki. Szczególnie "Stockholm Syndrome" oraz "Uprising". 

6. Nie mam jakiegokolwiek idola. 

7. Nie mam BFF. Jestem samotna w tej kwestii. W sensie, w internecie na pewno się ktoś znajdzie, ale poza internetem mam tylko chłopaka i koleżankę. 

8. No nie wiem, może Le_anonim.

9. Ja kocham czekoladę. 

10. Może mam, może nie. 

11. K. 

12. Nie mam ulubionego YouTubera, chociaż lubię sobie obejrzeć filmy od paru. 

13. Nominować dwanaście osób... Nie mam tylu w dobrych kontaktach, a nie chcę nominować osób, których praktycznie nie znam, a one nie znają mnie. No więc... 

Lemonbotak

another_dead_rat

StepBack6969

Le_anonim

Kamieniarka

MayaPoker

I tak pewnie tych nominacji nie zrobicie. Nie wymagam tego od was. 

No więc to będzie na tyle w tym rozdziale! Mam nadzieję, że wam się podobał i nie złamał za bardzo serca. Do zobaczenia już w niedzielę w rozdziale walentynkowym! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro