[22] Utrata rzeczywistości
Dwie sprawy, zanim zaczniecie czytać! Bardzo proszę, żeby przynajmniej połowa z was się odniosła do drugiej sprawy.
Po pierwsze, w czwartek nie będzie rozdziału. Naprawdę nie jestem z tego zadowolona, ale przez moje dosyć poważne przeziębienie nie jestem w stanie zaplanować wydarzeń oraz przelać je na rozdział, a bardzo zależy mi na tym, żeby następny rozdział wyszedł dobrze. Mam nadzieję, że rozumiecie i nie macie mi tego za złe. Nie jestem z tego dumna.
Po drugie! Wiem, że Panaceum dopiero zaczyna się zbliżać do swoich najciekawszych momentów, lecz chcę już wiedzieć czy po Panaceum byście chcieli bardziej spokojne opowiadanie, bez większych dram i ma być słodko, czy może chcecie dramy, rozlew krwi, śmierć i płacz? W skrócie, chcecie spokój czy dalsze dramaty? Chcę już wiedzieć, które pomysły bardziej rozwijać, a którym jeszcze chwilowo odpuścić. Będzie miło, jak odpowie każdy, czytający to teraz, ale nie jest to pewnie możliwe.
*** 29 stycznia ***
Sekundy mijały w bardzo powolnym tempie. Niecierpliwość przewyższała wszystko inne, uniemożliwiając spokojne stanie i słuchanie słów siostry o tym, że chwilowy spokój od ojca nic nie znaczy. Dalej życie może nabrać gorszego toru. Mimo tego, Feliks nie mógł powstrzymać szczęścia i myśli o wspólnych dwóch tygodniach z Gilbertem. Spełnienie marzeń! Odetchnął z uśmiechem na ustach, wyobrażając sobie noce z ukochanym, romantyczne spacery, wygłupy z rana oraz słodkie randki. Będzie bardziej niż cudownie.
-Feliks, słuchasz mnie? - Zapytała Radmila, szturchając brata w ramię. Ten wyrwał się automatycznie z zamyślenia, wyrzucając piękno partnera z głowy. Nie cieszyło go to. Lecz gdyby ojciec zobaczył, że tak intensywnie myśli o tym, od razu zacząłby pytać. - Wiem, że cieszysz się możliwością spędzenia z Gilbertem spokojnie czasu, ale jeszcze przez chwilę się stwarzaj takich podejrzeń. Ojciec i tak już się domyśla.
-Mogę powiedzieć, że cieszę się z czegoś innego. Jak powiem, że poprawiłem się z fizyki, to będzie zadowolony. - Dziewczyna westchnęła, drapiąc się po głowie. Nie wiedziała jak to jest być zakochanym, więc wypowiadać się nie mogła.
-A przypomnieć ci kto cię uczy fizyki i jakie nastawienie ma Adam do tej osoby? - Spytała z udawanym uśmiechem Magdalena, nachodząc syna od tyłu. Nie wiedziała czy cieszyć się z wylotu do Wielkiej Brytanii, czy może ubolewać. Z jednej strony, mogła odbudować relacje z mężem i dać dzieciom chwilowy spokój. Oprócz Jakuba. On coś kombinował z ojcem. Jednak patrząc na to z drugiej strony, to kombinowanie czegoś może nie przynieść pozytywów.
-Błagam was, już nie mogę się z czegoś cieszyć? Ojciec ma zero do gadania w kwestii tego z kim się spotykam, gdzie i w jakiej sprawie! Nie będzie mnie kontrolować. - Obydwie kobiety przytaknęły z dezaprobatą, patrząc na siebie smutno. Może Adam nie miał prawa kontrolować już Feliksa, ale nie zmienia to faktu, że nadal może go skrzywdzić.
-Oczywiście, że możesz się cieszyć. I to z wielu rzeczy! Lecz póki on jest w pobliżu, lepiej trzymać swoje uczucia na wodzy. Wiesz, że ojciec zaakceptował Gilberta głównie dlatego, bo go zmusiliśmy. Każdego dnia może wrócić do dawnych nawyków. - Łukasiewicz nic nie odpowiedział. Jedynie się odwrócił i pomyślał, że musi czym prędzej się stąd uwolnić. Co go obchodziło zdanie ojca? Był pełnoletni, sam o sobie decydował.
-Hej, zaraz mamy samolot. Wypadałoby się już szykować. - Magdalena mocniej ścisnęła rączkę od walizki, słysząc głos męża. Wybił się ponad wszystkie inne dźwięki na lotnisku. Spojrzała na niego niechętnie, godząc się na taki układ. Musieli jeszcze znaleźć Jakuba, a jak zwykle gdzieś poszedł i nie mogli go znaleźć. Bała się. O siebie oraz swoich najbliższych. Adam mógł zrobić dosłownie wszystko.
-Już idę, daj mi chwile. - Powiedziała ze sztucznym uśmiechem, odwracając się jeszcze na chwilę do dzieci. Niebieskooki awanturniczo westchnął, odchodząc by szukać starszego syna. Nie zostało dużo czasu do ich odlotu, a Jakub kręcił się w bliżej nieokreślonym miejscu. - Bardzo was proszę, uważajcie na siebie podczas mojej nieobecności.
-Spokojnie, dobrze zajmę się Feliksem! A o mnie nie musisz się martwić. - Brązowowłosa posłała matce uśmiech, przy okazji łapiąc blondyna za rękę. Zielonooki zgodził się z jej słowami, ten jeden raz nie mając zamiaru się kłócić. Najważniejsze było, żeby bezpiecznie dotrzeć do domu i nacieszyć się ukochanym, dopóki taka możliwość istnieje.
-Mam nadzieję, że uda ci się uspokoić ojca przez ten czas. - Rzekł Feliks. Kobieta zamyśliła się podważając sens swoich zamiarów. Go ciężko było zmienić. To było wręcz niemożliwe. Kiedy Adam ustalił sobie pewne rzeczy, to kurczowo się ich trzymał i nie było mowy o zmianie. Lecz spróbować mogła. W końcu nadzieja umiera ostatnia.
-Również mam taką nadzieję. Wiecie, że chcę zapewnić wam jak najlepsze życie, a z takim ojcem trochę ciężko o spokój. - Na chwilę zrobiło się ciszej. Magdalena momentalnie przytuliła Feliksa oraz Radmilę z trudem trzymając łzy. Po tym wyjeździe wszystko może ulec zmianie. Może na lepsze. Byłoby cudownie. Blondyn uwolnił się z uścisku matki, ciesząc się z jej starań. Bardzo możliwe, że któregoś dnia naprawdę ojciec zaakceptuje Gilberta i będą mogli być jedną, wielką, szczęśliwą rodziną. Abstrakcyjna myśl.
-Będzie dobrze, obiecuję. - Powiedziała jeszcze szatynka. Magdalena przytaknęła i rozejrzała się za mężem. Nietrudno było dostrzec Adama, rozmawiającego z Jakubem o tym, że znowu się oddalił. Jak do dziecka. Pożegnała się i odeszła od nich, psychicznie nastawiając się na męki, jak i pozytywne zaskoczenie. Każda opcja jest prawdopodobna.
Pora zacząć dwa tygodnie "szczęścia".
***
Romulus nie miał nic przeciwko temu, że Ludwig przychodził do jego wnuka. W końcu byli parą od pewnego czasu. Oglądanie szczęśliwego z życia Feliciano było błogosławieństwem, leczy przyglądanie się nieobecnemu Ludwigowi już męczarnią. Koniecznie musiał dowiedzieć się o co tutaj chodzi, a w związku powinny cieszyć się dwie osoby. Nie jedna. Skorzystał z okazji, że Feliciano był chwilowo zajęty czymś innym. Podszedł do Beilschmidta, ledwie pijącego herbatę. Z daleka widział, że coś jest nie w porządku.
-Co się dzieje? - Zapytał Vargas, siadając naprzeciw. Blondyn spojrzał na niego zaskoczony, odłożył kubek z napojem i odchrząknął nerwowo. Co miało być nie tak? Może był nieco ponury, jednak nie jest to powód do zmartwień. Każdemu zdarza się gorszy dzień. Kogo próbował oszukać? Związek z Feliciano go mocno dobijał, ale nie może odpuścić. Przecież to doszczętnie zniszczy rudowłosego. Kochał go, lecz jak przyjaciela. W taki sposób też nie chciał jego cierpienia.
-A co ma się dziać? Nic mi nie jest. - Romulus przewrócić oczami. Po Beilschmidtcie mógł się tego spodziewać. Ta rodzina od zawsze wymigiwała się ze swoimi problemami, ukrywając swe cierpienie oraz katusze. Miał pewne doświadczenie z tymi ludźmi. Widocznie historia lubi zataczać koło.
-Nie wmówisz mi, że wszystko jest dobrze. Widać po tobie, że masz jakiś problem. A jako stary znajomy twojego ojca oraz dziadek twojego ukochanego, powinienem ci pomóc. Dlatego spowiadaj mi się ze swoim problemów! - Vargas uśmiechnął się przekonująco. Dodał odrobiny otuchy Ludwigowi, ale nie na tyle, by nie mieć kłopotów z mówieniem o prawdzie. To był Romulus, a słyszał o nim wiele rzeczy. Rodzina była dla niego najważniejsza i gdyby dowiedział się, że tak bestialsko krzywdzi jego wnuka, nie opuściłby żywy tego domu.
-Będziesz wściekły.
-Czasami trzeba. - Zaśmiał się Włoch, klepiąc towarzysza po plecach. Mógł zaryzykować i powiedzieć o tym. Najwyżej będzie miał dożywotni zakaz kontaktu z Feliciano i jeszcze włoską mafię idącą za nim krok w krok. Tak źle na pewno nie będzie, lecz wiadomo jakie kontakty ma Romulus? Wziął głęboki wdech, przypominając sobie o słowach, że tylko spokój ich uratuje. Był lubiany przez tę rodzinę, nie będzie źle.
-Moja miłość do Feliciano nie jest do końca miłością. - Powiedział niepewnie, cicho, ze strachem. Nie zważając na to, Romulus doskonale usłyszał te słowa, które uderzyły w niego z cholerną siłą. Na początku uznał to za żart. Nawet trochę się zaśmiał. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że Ludwig nie żartował, a zdał sobie z tego sprawę po jego smutnym spojrzeniu. To była prawda. - To bardziej litość i chęć uszczęśliwienia go.
-Nie sądzę, żebyś mówił poważnie. Jesteś zbyt dobrym chłopakiem, byś dopuścił się takiego okrucieństwa. - Beilschmidta dobijało, że Vargas mu nie wierzył. Miał możliwość wycofania się, ale nie chciał. Skoro to zaczął, to musiał również dokończyć. - Jednak mówiłeś poważnie? - Zapytał szatyn ze zdziwieniem w głosie. Blondyn pokiwał twierdząco głową, wzdychając w swojej głupocie. W co on się wpakował? - Nieźle mnie teraz zszokowałeś. - Zaczął Romulus, mocniej opierając się o krzesło. Jego twarz wyrażała zdziwienie, złość, rozżalenie, na swój sposób też pogardę. Lecz w głębi jego myśli znajdowała się wiedza, że Ludwig nie robił tego, bo chciał Feliciano skrzywdzić. Po prostu się o niego troszczył, ale w nieodpowiedni sposób. - Podziwiam cię za to, że chcesz się zatroszczyć o Feliciano. Jednak również mam ochotę cię udusić za okłamywanie go.
Do Ludwiga dotarło co właściwie powiedział. Przyznał się do jednej ze swoim tajemnic przed osobą, która mogła mu zaszkodzić i pokazać, że kłamstwo się nie opłaca. Za bardzo zaufał Vargasowi. Cała ta rodzina była jego największym koszmarem.
-Wiem, że nie robię dobrze, ale co innego mi pozostało? Feliciano widzi nadzieję na własne dobro głównie we mnie, więc nie będę go zostawiał w tym samego i zmuszał go do relacji przyjacielskiej. Jeżeli w ten sposób mogę go uszczęśliwić, to mogę się przemęczyć. - Vargas długo nic nie odpowiadał. Jedynie wpatrywał się w Beilschmidta, jak w bohatera, lecz zarówno skurwiela.
-Liczę na to, że odpowiednio poprowadzić tę sprawę i w dobrym momencie powiesz Feliciano o prawdzie. Nie mam zamiaru patrzeć, jak mój wnuk znowu cierpi z twojej winy. - Rozmowa zakończyła się w tym momencie. Romulus nie miał zamiaru krzyczeć na Ludwiga, zabraniać mu znajomości z Feliciano, przyznania się przed nim do prawdy, czy jakkolwiek się obrażać. Wierzył w to, że Beilschmidt wie co robi. Jak dobrze to rozegra, to z Feliciano nie uleci nawet jedna, drobna łezka, a skończą jako prawdziwa para, u której miłość jest obustronna. Naiwne było wierzenie w to.
***
Feliks jeszcze dzisiaj zadzwonił do Gilberta i powiedział mu, że ojciec wyleciał na dwa tygodnie z kraju. Również tego samego dnia Beilschmidt spakował najważniejsze rzeczy i przyszedł do ukochanego. Po co miał codziennie opuszczać swój dom i robić sobie spacerki po mieście, gdy mógł po prostu chwilowo wprowadzić się do Łukasiewicza? To było zdecydowanie wygodniejsze. Korzystali z otrzymanej wolności od wszelkich komentarzy Adama, a Maria zeszła na odrębny plan. Nikt nie liczył się poza nimi.
-Tak bardzo się z tego cieszę! W końcu możemy normalnie spędzić ze sobą czas bez jakichkolwiek zmartwień, a przecież Radmila nas nie wyda. Będziemy mogli robić tyle rzeczy razem. Chodzić do kina, siedzieć razem do późnej nocy, jeździć twoim motocyklem, chodzić na zakupy i wiele innych rzeczy! - Radość Feliksa była rozczulająca. Gilbert zaśmiał się cicho, dalej jednak obawiając się, że skakanie Łukasiewicza po łóżku źle się skończy. Leżał dosłownie obok.
-I przede wszystkim, pouczymy się fizyki. - Zebrało mu się na żarty i musiał to wykorzystać. Blondyn jakby zaczął skakać mniej energicznie, lecz nie przestawał. Aż dziwne, że nadal się nie zmęczył i nie postanowił odpocząć. Zmierzył zaledwie ukochanego zabójczym wzrokiem, informując o tym, że te dwa tygodnie nie powinny być marnowane na coś, co i tak mu się w życiu nie przyda.
-Chyba cię popierdoliło. Nie będę się tego uczył! To mi się nawet w przyszłości nie przyda. Wolę zająć się czymś innym, jak na przykład, prowadzeniem rozrywkowego życia z tobą. Robienie wspólnych szaleństw zbliża do siebie pary. - Zielonooki uśmiechnął się w kącikach ust, ale nie wyzbył się tym sceptycznego wzroku albinosa. Chyba nie był zadowolony, że nazwał jego ulubiony przedmiot bezużytecznym.
-Fizyka rozwija twój umysł, naucza logicznego myślenia, a poza tym, to fizyka otacza nas na dosłownie każdym kroku i byłoby miło, gdybyś miał o tym nawet podstawową wiedzę. - Tutaj Gilbert zakończył uzasadnianie plusów fizyki. Co prawda, jeśli nie chce się łączyć swojej przyszłości z nią, to faktycznie może być bardziej bezużyteczna, niż pomocna, lecz wiadomo co się w życiu wydarzy? Nawet jeśli Feliks jest humanistą, powinien coś z fizyki wiedzieć.
-Nie przekonasz mnie do tych głupot! Jak dla mnie, fizyka i inne przedmioty ścisłe ograniczają umysł i uczą zwykłego powtarzania schematów, a pozostałe rzeczy umysł rozwijają i pozwalają myśleć nieszablonowo, abstrakcyjnie, a nie wiecznie podążać za logiką i przyjętymi przez świat normami. - W trakcie inteligentnego odpychania argumentów rozmówcy, nogi Feliksa elegancko się podwinęły, przez co spadł prosto na Gilberta. Nie było to przyjemne dla Beilschmidta, choć nagły ciężar na ciele na pewno był słodki.
-Wiedziałem, że powalam ludzi na kolana, ale żeby od razu na mnie lecieć? - Zaśmiał się białowłosy, obserwując jak blondyn próbuje się pozbierać po upadku. Sam nie czuł się najlepiej. Miał wrażenie, że zaraz wypluje wszystkie swoje wnętrzności. Lecz z chwili na chwilę to mijało i czuł się lepiej.
-Zamknij się i przestań ze mnie śmiać. Każdemu może się zdarzyć utrata równowagi! - Feliks usiadł przed brzuchem Gilberta, intensywnie wpatrując się w jego oczy. Przeciekały rozbawieniem oraz chęciami na niecne rzeczy. Jednak to nie był jeszcze moment na takie przyjemności, musieli zaczekać. Co prawda, był bardziej gotowy niż przedtem, ale jak poczekają, to się nikomu krzywda nie stanie.
-Po prostu się ze mną nie kłóć i pogódź z faktem, że będziemy się trochę uczyć. Różnych rzeczy, nie tylko fizyki. - Beilschmidtowi mogło chodzić o dosłownie wszystko, lecz jednej rzeczy Łukasiewicz domyślał się bez problemu. Spowodowało to, że na jego policzkach pojawił się ogromny, bardzo widoczny rumieniec. Zanim Radmila zapukała do drzwi jego pokoju z pytaniem, czy schodzą na kolację, pocałowali się jeszcze intensywnie, podsumowując ten piękny dzień.
***
Noc mijała bez większych zarzutów. Sen nie był czymkolwiek zakłócany, szczęśliwie odpoczywali i nie przejmowali się tym, że za kilka godzin radość z tego zostanie zakłócona budzikiem. Tak mogło być u Erizabety, ale nie tym razem. Od niecałej godziny odczytywała następne wiadomości od Gianny o niezbyt przyjemnej treści. Nawet nie chciało jej się na nie odpisywać. Bonnefoy zacięcie kontynuowała męczenie Hedervary, jakby nie miała innych rzeczy do roboty. Dziewczyna ciężko oddychała i naprawdę żałowała, że dała Giannie swój numer dawno temu. Kiedy jeszcze nie było rywalizacji o Rodericha.
-Kurwa, niech ona da mi już spokój... - Powiedziała cicho zielonooka, zerkając na Rodericha. Postanowił u niej przenocować, a że rodzice nie mieli nic przeciwko, to nie zwlekali z tym. Teraz spał obok niej, zupełnie nieświadomy tego, że pewna osobniczka zdecydowanie przekraczała pewne granice. Trudne było nie rozpłakanie się. Jednak pozostać silną musiała.
Odstawiła telefon na bok, wygodnie układając się na posłaniu i próbując jak najszybciej zasnąć. Lecz zdenerwowanie blokowało jej rozpoczęcie tej cudownej czynności w trybie natychmiastowym. Wtuliła się w Edelsteina, ale i to niewiele dawało. Słysząc dalsze wibracje komórki, kilka łez wyleciało z jej oczu, a ona sama zaczęła niewyraźnie płakać. Lecz po pewnym czasie stało się to na tyle intensywne, że aż Roderich się obudził.
-Co się stało? - Zapytał niechętnie, odwracając się w stronę dziewczyny. Nienawidził widoku jej łez i widocznego załamania w oczach. Ta szybko otarła mokre ślady, jakby chciała udawać, że nic się nie wydarzyło. Edelsteina oszukać nie mogła, wszystko świetnie widział, mimo sporego mroku w pokoju.
-Nic się nie dzieje. Tylko coś mi się przyśniło. - Odpowiedziała Erizabeta, oczywiście kłamiąc. Wolała nie znać reakcji partnera na prawdę, a widziała po nim, że ma szczerze dość jej akcji z Gianną. To go męczyło. Szatyn westchnął, czując, że irytacja w nim narasta. Cierpiał, gdy Eliza ukrywała przed nim swoje prawdziwe bóle. Jeżeli coś się działo, to powinna mu o tym mówić, a na pewno jakoś jej pomoże.
-Masz mówić prawdę. - Rzekł stanowczo, wywołując nieprzyjemne zimno na ciele partnerki. Nie lubił być takim stanowczym. To kompletnie nie była jego część osobowości, ale kiedy chodziło o dobro jego najbliższych, to musiał wykazać się czymś więcej, niż pocieszającymi słowami oraz udawaniem, że wierzy w każde ich kłamstwo. A Eliza nie była najlepszym kłamcą. Czuł, że za tym "nic się nie dzieje" stoi przykra prawda.
-Gianna... - Odparła Erizabeta, zakrywając usta dłońmi. Przerażała ją świadomość, że Edelstein się wkurzy, zacznie na nią krzyczeć i cała, spokojna noc legnie w gruzach. Męcząca cisza została przerwana wibracją jej telefonu, wskazując na to, że Bonnefoy kontynuowała wysyłanie obraźliwych wiadomości. Co jej to dawało poza satysfakcją? Chyba tylko dodatkowe punkty do głupoty. Roderich wyrwał urządzenie z rąk dziewczyny, przeglądając najnowsze sms-sy od dawnej współpracowniczki. Zawiódł się nawet bardziej.
-Zablokowanie jej numeru powinno pomóc. - Powiedział sam do siebie szatyn, pośpiesznie blokując numer telefonu Bonnefoy. To nie tak, że denerwował się na to, bądź miał tego dość. Chociaż to drugie było bardziej prawdopodobne. Zależało mu na szczęściu ukochanej, więc robił dosłownie wszystko co mógł, by ją uszczęśliwić. Wygląda na to, że jeszcze raz będzie musiał z Gianną porozmawiać, albo zamienić słowo z Francisem na ten temat.
-Dlaczego to robisz? - Pytanie na pozór głupie. Jednak na dobrą sprawę, Roderich mógł ten problem zignorować i stwierdzić, że na głupoty nie powinien marnować czasu.
-A dlaczego nie? Elizo, nie zadawaj głupich pytań. Jednym z moim priorytetów jest twoje szczęście i będę ci pomagał w takich chwilach. Kocham cię i nie pozwolę na niszczenie ci życia przez jakąś inną dziewczynę. A teraz śpij, nie zostało wiele nocy. - Edelstein odłożył telefon na szafeczkę obok, przytulając partnerkę i samemu zamykając oczy. Eliza uśmiechnęła się delikatnie, ponownie ocierając powieki z pozostałości płaczu. Miała kogoś, kto jej pomoże. A po chwili, obydwoje znowu trwali w cudownej czynności, jaką jest spanie.
***
Adam nie wierzył w swoje postępowania, ale one były najprawdziwszą prawdą, która nie mieściłaby się w nawet najśmielszych wyobrażeniach. Od wielu miesięcy tego nie robił. Czuł wobec tego lęk, ale ten jeden raz mógł pokazać żonie, że nadal ją kocha i mu na niej zależy. Mimo robienia wielu głupot. Właśnie zabrał ją do restauracji na wspólny obiad, lecz nie przebiegało to zgodnie z jego planami. Wręcz przeciwnie. Magdalena wydawała się niezainteresowana i momentami zachowywała się, jakby się go brzydziła. Zasłużył.
-Cieszysz się z tego wyjścia? - Zapytał nagle. Pytanie było aż nadto głupie. Wywołało u kobiety cichy chichot, który w ogóle nie zmienił się od tych wielu lat znajomości. I pomyśleć, że to już było z trzydzieści lat od ich ślubu. Może trochę mniej, ale kto by się tym przejmował? Już chciała odpowiadać z niepodobnym do siebie sarkazmem, lecz takim zmieszanym z najszczerszą prawdą. Jednak dzwonek telefonu Adama jej w tym przeszkodził. - Przepraszam na chwilę. - Gdyby Łukasiewicz chciał powód, dlaczego żona czasami tak chamsko wobec niego postępowała, może pomyśleć o tym momencie.
-Witaj, Adamie. Słyszałam, że już jesteś w Wielkiej Brytanii. Jak się tam sprawy mają? - Maria ponownie dała o sobie znać. Blondyn westchnął, odchodząc jeszcze dalej. Nikt nie mógł tej rozmowy usłyszeć, a w szczególności Magdalena. Najpewniej pomyślała, że znowu szef z pracy czegoś chce. Nawet lepiej, że tak twierdziła. Maria nie była osobą, którą łatwo znosiła.
-Nie możesz dać mi spokoju przynajmniej dzisiaj? Jestem na obiedzie w restauracji z Magdaleną i nie powinienem jej ignorować dla ciebie. W jakiej sprawie dzwonisz? Tylko szybko. - Beilschmidt zaśmiała się perliście, poprawiając włosy. Dzwoniła w dosyć ważnej sprawie, jednak skoro Łukasiewicz był aż tak zajęty odbudową relacji z żoną, to chyba nie będzie mu przeszkadzać. Lecz byłoby ciekawie, gdyby zdenerwował się na środku restauracji.
-Mam ciekawą informację, która może cię bardzo ucieszyć. Albo przeciwnie. Na pewno będziesz mógł to nieźle wykorzystać. - Niebieskooki z odrazą przeszedł do słuchania białowłosej. Momentami zerkał w stronę partnerki, która kontynuowała jedzenie i czasami patrzyła przez okno. Wyglądała na znudzoną. - Chodzi o Feliksa. Zrobił rzecz, która może cię nie zadowolić. I jest również mocno związana z Gilbertem, więc tym bardziej będziesz zdenerwowany.
-Staram się Gilberta zaakceptować i powoli zaczyna wychodzić. Jednak jego obecność w domu dalej mnie wkurza. I jeżeli chcesz mi powiedzieć o przyjaźni mojego syna z twoim, to muszę cię zaskoczyć, już o tym wiem. - Nie było to ani trochę zaskakujące. Maria doskonale zdawała sobie sprawę z wiedzy Adama. Miała coś zupełnie lepszego, co doszczętnie zniszczy dotychczasowy spokój. Łukasiewicz znowu spojrzał na żonę. Czuł potrzebę rozłączenia się i wrócenia do niej.
-O tym, że Gilbert woli się zabawiać z facetami każdy doskonale wie. Już od paru lat, ale nieważne. Wiedziałeś, że Feliks ma tak samo? Tak, twój kochany syn woli być w związku z chłopakami i jest w związku z Gilbertem. Zaskoczony? - Brak odpowiedzi wskazywał na to, że Adam zdziwił się i zabrakło mu słów. Zrobiła to, osiągnęła po części swój sukces. Powiedziała o rzeczy, która miała pozostać tajemnicą na jeszcze bardzo długo! Satysfakcja osiągała wysoki poziom.
-Wybacz, nie słuchałem cię. Co mówiłaś? - Łukasiewicz aż przesadnie zaczął wpatrywać się w Magdalenę. Do tego stopnia, że zignorował słowa Beilschmidt i jej wielce ważną informację. Szczerze, to nie interesował się jej słowami na chwilę obecną. Był na czymś w rodzaju randki, a na takiej prawdziwej był naprawdę dawno temu.
-Jak zwykle nie przykładasz żadnej wagi do moich słów... Wiesz, może ja nie będę ci teraz przeszkadzać. Jesteś na tej swojej randce z Madzią, inne rzeczy ci w głowie. Zadzwonię do ciebie wieczorem, a wtedy na spokojnie ci powiem o tej ważnej rzeczy. Pasuje ci taki układ? - Adam automatycznie przytaknął na taką propozycję, aż się dziwiąc, że Maria wykazała się wyrozumiałością oraz cierpliwością. To było do niej takie niepodobne.
-Dziękuję za wybaczenie. Ja już będę uciekał, do usłyszenia. - Łukasiewicz bez zbędnego czekania zakończył rozmowę, schował telefon do kieszeni i wrócił do żony. Trochę musiała na niego poczekać, ale opłaciło się. Odpoczęli od siebie przez moment, tym samym unikając automatycznej kłótni. Nawet już nie pamiętali, co takiego ich połączyło ze sobą. O ile cokolwiek ich łączyło. Za to Maria z dezaprobatą położyła się na łóżku, stwierdzając, że ten jeden raz może pokazać, że nie jest kompletną szmatą. I pokazywała to nieodpowiednim osobom.
***
Nic nie mogło zniszczyć romantycznej aury, która nastała wraz z ich pojawieniem się w tym miejscu. Alfred nie pamiętał dnia, kiedy ostatnio był aż tak zdenerwowany. Mimo stuprocentowej pewności swoich czynów, bał się. Wyznanie miłości nie należało do najłatwiejszych. Arthur od samego początku zastanawiał się w jakiej sprawie koniecznie musiał wyjść z domu, bo inaczej Jones sam do niego przyjdzie. Wolał, żeby nikt nie widział stanu jego mieszkania. Było gorzej, niż źle.
-Po co mnie tutaj wyciągnąłeś? - Zapytał Kirkland, czując się tak, jakby robił przyjacielowi ogromną łaskę za spotkanie z nim. Prawda była kompletnie inna, lecz nie umiał tego okazać. Nie był dobry w uczuciach oraz ich okazywaniu. Jednak wyglądało na to, że Amerykaninowi to nie przeszkadzało i akceptował go takiego. Sprawiało to, że nie czuł się całkowicie sam na tej planecie.
-Mam do powiedzenie ci coś naprawdę ważnego! Mam nadzieję, że odwzajemniasz moje chęci w tym. Byłoby bardzo miło, gdyby nasze relacje wskoczyły na całkowicie nowy poziom. - Blondyn nie rozumiał o co może chodzić niebieskookiemu, chociaż cichy głosik w jego głowie ostrzegał przed zagrożeniem dla jego strefy komfortu. Wziął głęboki wdech, wierząc w to, że nie będzie tak źle.
-W takim razie zaczynaj. Nie mam całego dnia. - Alfred odetchnął, ze strachem łapiąc Arthura za ręce. Wywołało to w nim niespodziewane dreszcze, ale nie protestował. Może to nie będzie to o czym teraz tak zawzięcie myślał. Aż się zarumienił na samą myśl o tym.
-Artie, wiem, że to może być dla ciebie szok. Dla mnie na swój sposób również. Jednak nie chcę dłużej z tym zwlekać i udawać, że nic się nie dzieje. Powiem prosto z mostu, bo nie lubię zwlekać z mówieniem o swoich uczuciach. - Chwila przerwy dla poskładania myśli. Kirkland wykorzystał to do większego denerwowania się, a Alfred do złapania odwagi. - Kocham cię. - Jak obiecał, tak też zrobił. Poleciał prosto z mostu i zawstydził Kirklanda.
Arthur poczuł jak robi mu się duszno, a dłonie zaczynają się pocić. To nie było normalne w środku zimy, bardzo mroźnej zimy. W głowie się zakołowało, a serce znacznie przyspieszyło. Zdenerwował się, spanikował, wystraszył się tego, że ktoś może czuć do niego coś więcej. Sama przyjaźń była dla niego szokująca, a co dopiero miłość.
-Nie mówisz poważnie. - Powiedział Kirkland, o mało nie zaczynając wymiotować ze stresu.
-Mówię bardzo poważnie. Kocham cię i zrobię dla ciebie wszystko. Sam nie wiem jak do tego doszło, ale w pewnym momencie zacząłem czuć do ciebie coś więcej. Więc, odwzajemniasz moje uczucia? - Blondyn zaczął się śmiać, jakby wydawało mu się to słabym żartem od losu. To nie mogła być prawda. Kto mógłby pokochać takiego zgorzkniałego człowieka, jakim był? To nie mogło się dziać. Nie w tym życiu.
-Alfred, wybacz, lecz to nie może się udać. - Rzekł na wstępie Anglik, odsuwając się od niebieskookiego. Alfred zbladł na twarzy, słysząc to. - Ty masz całe życie przed sobą, jeszcze niejedna osoba pojawi się na twojej drodze. Ja już mam te przeszło trzydzieści lat i niedługo powinienem układać się w grobie. Przepraszam, ale po prostu nie. - Kirkland szybko zaczął odchodzić od Jonesa, nie chcąc dłużej być w jego towarzystwie. Zranił go własną nie gotowością, jednak co mógł zrobić? Jak go nie kocha, to nie będzie się do czegokolwiek zmuszać. Nawet jeśli Alfreda zranił, to nie jego wina. Nie kazał mu się zakochiwać.
-Artie... - Powiedział cicho Alfred, tępo wpatrując się w odchodzącego Arthura. Zanim się obejrzał, Kirkland kompletnie zniknął z jego pola widzenia. Stracił go na zawsze i nic nie mogło sprawić, że go odzyska. A to wszystko przez jego własną głupotę oraz chęć uszczęśliwienia każdego. Widocznie nie był Arthurowi przeznaczony.
***
Nic nie zapowiadało, że za chwilę wydarzy się tragedia. Dlatego w spokoju siedzieli w swoim towarzystwie i rozmawiali, zanim nadszedł czas obiadu i przeszli do innej czynności. Czynności, która jeszcze niedawno przyprawiała Feliciano o odruchy wymiotne, a dzisiaj był w stanie się przełamać. Chociaż czasami nadal miał wątpliwości co do swoich starań. Mimo obecności Ludwiga, przyjaciół oraz rodziny, w pewnych momentach zaczynał wątpić w swoje starania i ich sens. Po co to robił?
-Feliciano, dlaczego nic nie jesz? - Zapytał Beilschmidt, delikatnie i powoli kręcąc się na krześle. Przynajmniej dzisiaj nie było makaronu, a to już pół sukcesu. Vargas skierował na niego niewinny uśmiech, jakby nie widział niczego złego w swoim zachowaniu. Prawie jak parę tygodni temu. Było to co najmniej niepokojące, lecz dla Ludwiga bardziej denerwujące. Obiecano mu coś, a właśnie się tego nie wypełniało.
-Nie jestem głodny. Zjem później. - Rudowłosy przerwał dłubanie widelcem w ziemniakach, spoglądając dokładniej na partnera. Nie czuł się komfortowo z jego karcącym wzrokiem, a wiedział z jakiego powodu ukochany tak na niego patrzy. Nie miał zamiaru kontynuować swojej drogi do grobu, kiedy już miał profesjonalną pomoc lekarzy, najbliżsi go wspierali, a on sam postawił sobie jasny cel.
-Nawet nie próbuj wykręcać się tym, że nie jesteś głodny. Obiecałeś, że zaczniesz się leczyć i jeść, a nie dostałeś wcale dużo. Zjedz przynajmniej trochę. Krzywda ci się nie stanie. - Dla blondyna to było bardziej problematyczne, niż przypuszczał. Dzień w dzień, cały czas bez wyjątku, z Feliciano były jakieś problemy. Nie chodziło jedynie o jego wstręt do jedzenia. Chodziło o wszystko. Lubił go, ale brakowało mu do niego nerwów.
-Naprawdę nie jestem głodny i nie jest to spowodowane moimi kompleksami, strachem, czy czymkolwiek innym w tym stylu! Proszę, uwierz mi. Co by mi przyszło z okłamywania ciebie? - Za tym słodkim uśmiechem ukrywało się ciche cierpienie, które próbowało się zamaskować poprzez próby podjęcia leczenia. Poszli do lekarza, więc byli prawie na wygranej pozycji. Teraz przychodzi wytrzymać, a to jest wręcz niemożliwe.
-Z takim nastawieniem nigdy się nie wyleczysz. Co ci teraz nie pasuje? Ponoć miałeś się za siebie wziąć, spełnić marzenie o zdrowym i szczęśliwym życiu. Naprawdę twoje zdanie zmienia się aż tak szybko? - Zrobiło się cicho. Nie mieli nic więcej do powiedzenia, poza dalszym tłumaczeniem się z niejedzenia, albo wypytywaniu czemu nie je. Takim sposobem nie dojdą do porozumienia, a związek zakończy się tak szybko, jak się zaczął.
-Przepraszam za to... Powinienem jeść, nawet jeśli nie chcę. - Powiedział smutno Vargas, biorąc do ust trochę ziemniaków. Zrobił to bardzo opornie i niechętnie. Jednak dla lepszej przyszłości i Ludwiga mógł się przełamać. Nawet jak za kilka minut będzie biegł do łazienki z zamiarem zwrócenia obiadu. Dalej mu się czasami zdarzało, ale nie tak często, jak kiedyś.
-Najważniejsze, że próbujesz. - Odpowiedział marnie Beilschmidt, samemu kończąc posiłek. Stracił wszystkie pozostałości dobrego nastroju, co oznaczało tylko jedno. Głównie Vargas był powodem jego przybicia. Czy to już podchodzi pod toksyczną relację? Pewnie nie, zapewne był jedynie przewrażliwiony. To normalne, że osoba chora się buntuje. Nie rozumiał go, ale próbował. - Przepraszam za reagowanie tak ostro. Chcę jedynie, żebyś był zdrowy.
-Nie przepraszaj! To nie jest twoja wina, a tylko moja. Nie ty kazałeś mi popadać w kompleksy i głupie pomysły. Jestem winny samemu sobie i będę próbował z tego wyjść. Z twoją pomocą oczywiście. - Ludwig przytaknął na te słowa, czując, że nie rozumie kilku rzeczy. Choć sam nie wiedział jakie rzeczy to są. Najwyraźniej Feliciano był zbyt inny, by mogli się dogadać. Może kiedy Vargas będzie zdrowy, to znowu odejdzie. Tak będzie dla niego najłatwiej.
-Po prostu nie odpuszczaj. Pomogę ci, nieważne co będzie się działo. - Rudowłosy cieszył się z akceptacji oraz wybaczenia mu jego głupoty. Lecz jedna rzecz skutecznie odbierała mu jego radość. Beilschmidt praktycznie w ogóle nie był zadowolony w trakcie ich związku.
-Jeżeli się ze mną męczysz, to powiedz. Nie będę na siłę cię przy sobie trzymać. - To był wystarczający sygnał na to, że Ludwig nie udaje odpowiednio dobrze. Aż tak było po nim widać, że jest mu tutaj niedobrze? Westchnął, odchodząc od stołu i podchodząc do partnera. Przytulił go z jednej strony z troską, a z drugiej wbrew sobie. Chyba powinien udać się do lekarza, bo inaczej zwariuje.
***
Basen był dość nietypowym miejscem, jak na randki. I właśnie to sprawiło, że się tutaj udali. Na dobry początek wspólnie spędzonych dwóch tygodni, postanowili zrobić sobie romantyczne spotkanie, które ich do siebie zbliży i sprawi, że poczują się lepiej. A trzeba przyznać, że znaczna obecność Adama ich dobijała i zabierała większość radości z życia. Feliksowi w szczególności. Tak nie mogło być. Nie chcieli następnej tragedii.
-Podoba ci się tutaj? - Zapytał Gilbert, chcąc jakoś poprowadzić rozmowę. Nienawidził, gdy nagle robiło się cicho i nie miał jakichkolwiek tematów do rozmowy. Głupie pytania zawsze ratowały go z takich sytuacji, nawet jeśli do końca dnia był postrzegany za idiotę bez żadnych umiejętności randkowania. Feliks spojrzał na niego rozbawiony, poprawiając strój kąpielowy. Pewnie czułby się źle ze swoją wątłą posturą, ale patrząc na to jak inni tutaj wyglądali, to mógł być z siebie nawet dumny.
-Jest w porządku. Nie perfekcyjnie, ale też nie najgorzej. Może gdybym był lepszy w pływaniu, to bawiłbym się jeszcze lepiej. - To był zdecydowanie duży problem na basenie. Beilschmidt nawet próbował jakoś nauczyć pływać Łukasiewicza, lecz przynosiło to zerowe efekty. Ten chłopak po prostu się do tego nie nadaje. I właśnie dlatego głównie stał w miejscu, chłapał w białowłosego wodą, ewentualnie nurkował na krótki czas.
-Jeszcze trochę tutaj posiedzimy, więc na pewno za chwilę będziesz się dobrze bawił. - Odrzekł albinos, stając bliżej. Blondyn nie rozumiał dlaczego, ale z chwili na chwilę poczuł się gorzej. Nie wiedział czy było to spowodowane zmęczeniem z poprzednich dni, a może miał zaledwie gorszy dzień, lecz nie podobało mu się to. Czasami tak miał, że automatycznie tracił nadzieję na wszystko, nie chciało mu się osiągać sukcesów i najchętniej zająłby sobie miejsce na cmentarzu i strzelił w łeb. - Za chwilę wracam. Idę do łazienki.
-No dobrze, czekam! - Zielonooki uśmiechnął się promiennie do partnera, przyprawiając go o szybsze bicie serca, jak i prawdopodobieństwo na bliższy kontakt z podłogą. A takie nagłe znajdowanie się pod wodą nie było przyjemne i tym bardziej bezpieczne. Gilbert bez przedłużania udał się do łazienki, pozostawiając Feliksa całkiem samego. W momencie, kiedy zaczęła ciekawić go śmierć.
Oparł się o ściankę, patrząc niewyraźnie przed siebie. Wyglądało na to, że wszyscy pozostali bawili się doskonale i nie chcieli wracać do domu. Jednak on najchętniej położyłby się na łóżku i oddał słodkiemu nic nie robieniu. Dla świętego spokoju, dalej tutaj siedział i cierpliwie czekał na Beilschmidta. Nie odszedł daleko, przecież mógł mu powiedzieć, że chce wrócić do domu. Chyba nie będzie z tego awantury.
Każdy był zajęty sobą. Nikt nie zwracał uwagi konkretnie na niego. Był dla nich nieistotnym szczegółem i jedną z wielu osób, które dzisiaj przyszły popływać. Co mogło być w nim ciekawego? Ponownie zanurkował pod wodą, biorąc przed tym głęboki wdech. To było ciekawe doświadczenie, jednak mogło zakończyć się tragedią. Lecz panika skutecznie go uratuje, więc nie było co marzyć o śmierci w tej chwili. Nie kiedy Gilbert za chwilę wróci.
Ale i tak zignorował tę wiedzę. Nie przejął się faktem, że Beilschmidt za moment znowu się zjawi i będzie wymyślał dziwne teorie na temat jego stanu psychicznego. Nie było źle, tylko miał głupie pomysły. Mijały następne sekundy, powietrza miał coraz mniej, a inni nie reagowali na to, że jakiś chłopaczek za chwilę się utopi. Ścisnął oczy, jakby nie chciał oglądać swojego końca. Najlepiej by było, gdyby wcale tutaj nie przychodził, a przynajmniej oszczędziłby innym stresu.
Aż w pewnym momencie ktoś pociągnął go w górę, wyciągając z oblicza śmierci.
-Do końca cię pojebało?! Co tak siedziałeś w tej wodzie i nic nie robiłeś? - Gilbert spodziewał się wszystkiego, nawet tego, że Feliks rozbierze się do naga i będzie tak stać, jednak to przewyższyło wszystkie jego oczekiwania. W jego głowie zrodziły się podejrzenia, że z Łukasiewiczem może być coś źle, a to wszystko przez zbyt duży nacisk od ojca. Dlaczego się tego spodziewał? Załamanie u Feliksa było tak bardzo prawdopodobne, że to aż przykre. Bolało go, jako jego chłopaka.
-Nie denerwuj się tak. Znowu nurkowałem, a że zostałem w wodzie na dłużej, to nic złego. - Blondyn próbował wytłumaczyć swoje nieodpowiednie zachowanie, ale nie wychodziło. Miał wrażenie, że niedługo będzie gorzej, choć miał chwilowy spokój od ojca. A może właśnie po jego powrocie mu się pogorszy? Na razie była to zwykła ludzka ciekawość, która zaskakująca nie była w społeczeństwie. Niedługo to może zamienić się w prawdziwe problemy emocjonalne.
-Tak, oczywiście. Problem w tym, że mogłeś się utopić, bo nie możesz pływać, a widać, że siedziałeś w tej wodzie długo. - Beilschmidt nie czuł się dobrze z ponownym karceniem ukochanego, jednak czasami musiał. Łukasiewicz robił głupoty i wiedział to od wielu lat. Przewidywał, że głupota nie przejdzie mu wraz z wiekiem. Sam lepszy nie był. Widząc odrobinę załzawione, zielone oczy, wzdrygnął się i zrozumiał, że takie wybuchanie ze swoimi emocjami dobre nie było. - Nie płacz, nie zrobiłeś niczego złego. To znaczy, zrobiłeś, ale dalej jesteś żywy, więc bardzo się cieszę. Tylko nie rób tak więcej.
Feliks przytaknął i wtulił się w Gilberta. Była to wystarczająca odpowiedź, która nie była zbytnio wymagająca. Czuł, że głos zaraz zacznie mu się łamać, a od zawsze tego nienawidził. Najważniejsze, że było teraz trochę lepiej i ciekawość do śmierci minęła. Jak tak dalej pójdzie, to może pozbędzie się tego na zawsze. Lub bardziej się rozwinie i będzie gorzej. Marzył o spełnieniu opcji pierwszej.
*** 2 lutego ***
Denerwujące było ciągłe czekanie na coś, co i tak nie mogłoby się udać. Lovino dusił się w swoim ukrywaniu uczuć i tym, że nadal są problemy w wyznaniu ich. Antonio zdawał się wszystkiego domyślać, co było mu całkiem na rękę. Lecz dalej chciał powiedzieć to sam i pokazać światu, że potrafi być samodzielny. Jednak nie miało to nadejść jeszcze dzisiaj. Akurat dziś były inne rzeczy do roboty, a to że spotkali się na mieście i szli przez park było przypadkiem. Nie planowali tego, chociaż Carriedo miał w planach spotkanie się z Vargasem.
-Już niedługo twoje urodziny, Lovi! Wiem, że do nich jeszcze przeszło miesiąc, ale dalej, są już niedługo. Wiesz już co byś chciał na urodziny? - Romano nie przepadał za tematem swoich urodzin, a to i tak jest dość delikatne określenie. Traktował ten dzień jak rocznicę zniszczenia życia każdej osobie na ziemi. Nie przeszkadzało mu jego depresyjne podejście do życia.
-Nie rozmawiajmy o tym. Wolę nie załamywać się tym, że niedługo będę miał dwadzieścia trzy lata i dalej nie mam odpowiedniego wykształcenia, porządnej pracy, własnego domu i partnera na resztę życia. I tak pewnie wyląduję na kasach w jakimś sklepie. - Szatyn zmarszczył brwi, słysząc te melancholijne wyznanie. Mógł się takiego spodziewać. Przecież właśnie rozmawiał z Lovino Vargasem.
-To nie zmienia faktu, że tego samego dnia urodziny ma Feliciano. Masz jakieś plany na prezent dla niego, albo jakieś wstępne pomysły na imprezę urodzinową? O ile będziecie cokolwiek organizować w tym roku. - Oczywiście, że będą coś organizować. Tym bardziej, że będą to osiemnaste urodziny młodszego Vargasa, dlatego wypada zrobić naprawdę sporą imprezę z jego najbliższymi. Problem w tym, że jego stan może zepsuć plany.
-Prezentu jeszcze nie mam, ale plany na imprezę są prawie skończone. Jeżeli się zastanawiasz czy zostaniesz zaproszony, to najprawdopodobniej tak, jednak listę gości ostatecznie będzie robił Feliciano. Wiesz, że często zapomina o niektórych osobach. - Antonio zaśmiał się na myśl o imprezie sprzed trzech lat, kiedy to Vargas zapomniał zaprosić gdzieś tak z połowy rodziny, a pozostali domownicy nie zainteresowali się tym za bardzo.
-O Ludwigu na pewno nie zapomni. - Stwierdził krótko Carriedo, myśląc o uroczych widokach, jakich ostatnio można było doświadczyć w szkole. Feliciano i Ludwig byli jedną z najsłodszych par, jakie dane mu było widzieć w życiu. Sam pragnął takiego związku i może niedługo go dostanie. Wszystko wskazywało na to, że Lovino wyzna mu miłość.
-Nawet nie przypominaj. Ich widok przyprawia mnie o wymioty. - Romano znowu miał te widoki przed sobą. Poza tym, zachowanie Ludwiga go cholernie niepokoiło i sprawiało, że chciał czym prędzej przetrzepać mu głowę i sprawić, że naprawdę zacznie się partnerem przejmować. Zachowywał się tak, jakby za karę chodził z Feliciano za rękę, całował go oraz przytulał. Ten związek nie mógł utrzymać się długo.
-Bez przesady, są dobraną parą! Może trochę widać, że Ludwig dalej nie czuję się z tą miłością najbardziej komfortowo, ale niedługo mu przejdzie i będzie naprawdę cudownie. Trochę cierpliwości, Lovi. - Romano westchnął, mogąc się domyśleć, że Antonio będzie uparcie bronić tamtego związku. A wielkim problemem dla niego było rozpoczęcie swojego własnego. Co za ironia.
-Broń ich dalej, a na pewno wyjdzie ci to na dobre. - Carriedo nie wiedział jak to interpretować. Uznawał to za jedną z wielu gróźb od Vargasa, które później nie miały jakiegokolwiek podłoża w rzeczywistości. W pewnym stopniu uznawał to za urocze. Z trudem powstrzymał się od złapania ukochanego za rękę, a marzył o tym od dłuższego czasu. Tylko tego najbardziej teraz pragnął.
-Mają jeszcze czas na rozwinięcie związku. Może sam kiedyś dowiesz się, jak to jest. - Lovino poczuł, jak bicie jego serca przyśpiesza wraz z usłyszeniem tych słów. Ich znaczenie było jednoznaczne. Antonio coraz bardziej sugerował mu związek i już sam nie wiedział czy ma się z tego cieszyć, a może uciekać jak najdalej. Był taki niezdecydowany.
***
Lodowisko było niezwykle romantycznym miejscem z cudownym klimatem. Nawet jeśli łyżwiarstwo nie było czyjąś domeną, to i tak mogło się tutaj dobrze bawić, jak i szybko załapać technikę jazdy na łyżwach. Akurat Erizabeta i Roderich byli obeznani w tym temacie, więc jazda nie sprawiała im większych trudności. Doskonale się bawili, spędzali ze sobą spokojnie czas i nawet na moment zapomnieli o swoich problemach w postaci nieodpowiednich osób.
-Za chwilkę wracam, muszę iść do toalety. - Powiedziała Eliza, odchodząc powoli od Edelsteina. W takie dni to było konieczne, ale i tak chciała uporać się z tym szybko. Zeszła z lodu, kierując się w stronę łazienek. Szła szybko, byle nie stracić spodni szczególnie w miejscu publicznym. Wiadomo jak by zareagowali? Pewnie też czułaby niezręcznie i powrót do domu byłby konieczny. Szła spokojnie, lecz szybko, aż nagle poczuła jak ktoś łapie ją za brzeg jej kurtki. Spojrzała zaskoczona i ujrzała na oko sześcioletnie dziecko.
-Mama? - Zapytał chłopiec, uważnie przyglądając się dziewczynie. Szybko jednak się zorientował, że musiał pomylić osoby, gdyż zaczepiona kobieta przypominała jego mamę jedynie fryzurą. Kurtki również były bardzo podobne. Lecz był zaledwie dzieckiem i miał prawo się pomylić.
-Nie bardzo. - Odpowiedziała speszona Hedervary, zaczynając lekko się rumienić na twarzy. Właśnie podeszło do niej jakieś randomowe dziecko i nazwało ją mamą. Rozumiała, że to zapewne pomyłka, ale dalej było to dla niej dziwne. Jednak jej zdziwienie nie było najważniejsze. Ten chłopczyk najprawdopodobniej się zgubił i wypadało mu pomóc. Na pewno szukał swoich prawdziwych rodziców, z którymi tutaj przyszedł. - Zgubiłeś się?
-Bardzo możliwe. - Odparło dziecko, rozglądając się nerwowo dookoła. Z każdą sekundą niepokój w nim narastał i panicznie chciał znaleźć matkę, żeby wpaść w jej objęcia i przekazać, jak bardzo się wystraszył. Mógł nie odchodzić od niej, a nie byłoby teraz tego problemu. Eliza jednoznacznie stwierdziła, że nie powinna przejść wobec tego obojętnie. Nawet jeśli jej spodnie już się marnowały.
-Mogę pomóc ci znaleźć twoją mamę. Na pewno nie odeszła daleko i sama pewnie cię już szuka. - Erizabeta kucnęła przy chłopcu, starając się wyjść na jak najbardziej sympatyczną. Nie może pozwolić miesiączce na zrobienie z niej szmaty wobec małego dziecka. Lubiła pomagać i nic nie zmieniło się w tej kwestii teraz. - Jak wygląda twoja mama?
-Ma długie, brązowe włosy, czerwoną kurtkę... Ma na imię Kornelia. - Odrzekło niepewnie dziecko, nie będąc pewne, czy może ufać tej pani. Wyglądała na miłą i pokojowo nastawioną, co za tym idzie, chyba nie było potrzeb do obaw. Informacja o czerwonej kurtce była najważniejsza dla Elizy. W ten sposób będzie łatwiej znaleźć matkę chłopca. Poza tym, w końcu zrobi jakiś dobry uczynek!
-Elizo, co ty robisz? - Spytał Roderich, podchodząc do partnerki i przyglądając się sytuacji. Domyślał się powoli o co może chodzić, lecz dalej wydawało mu się to zbyt abstrakcyjne. Erizabeta ot tak rozmawiała z jakimś chłopcem i zaoferowała mu pomoc. Jakby już zapomniała o konieczności wizyty w toalecie.
-Pomagam dziecku! Zgubił się i szuka swojej mamy. Pomożesz mi w szukaniu jej? - Roderich przekręcił oczami, wzdychając cicho. To było tak bardzo do przewidzenia. Lecz rozumiał Hedervary, nikogo nie powinno się zostawiać w potrzebie. Jednak nie miał teraz zbyt wielkich chęci na poświęcania czasu jakiemuś obcemu chłopcowi. Wyjdzie na bezdusznego, jak nie pomoże.
-Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
-No proszę cię! Jak chwilę poświęcimy na to, to tragedia się nie wydarzy. Zlituj się. - Nie miał innej opcji, jak ostatecznie pomóc temu dziecku. Poza tym, Erizabeta tak ładnie prosiła, że odmowa była wręcz niemożliwa! Zgodził się na pomoc, podchodząc bliżej do wspomnianej dwójki i rozpoczynając poszukiwania niejakiej Kornelii. Trwało to trochę czasu. Chłopczyk już zaczynał się martwić, że nigdy nie odnajdzie swojej opiekunki, co oczywiście było nieprawdą. Jednak dzieci mają sporą tendencję do takich zmartwień.
Mijały następne minuty, aż nagle Erizabeta zauważyła kobietę w czerwonej kurtce o długich, brązowych włosach. Szła szybko i wyglądała na zdenerwowaną. Od razu się okazało, że była to poszukiwana matka chłopca. Podbiegli do niej, przepraszając za zawracanie głowy, a po chwili już zwracali dziecko.
-Bardzo dziękuję za pomoc! Nawet nie wiem jak mam się odwdzięczyć. - Mówiła kobieta, mocno trzymając syna. Erizabeta nie mogła pohamować rumieńców radości, a Roderich zakłopotania. Najważniejsze, że chłopiec już był w odpowiednich rękach i mieli sprawę z głowy. Nie wyobrażał sobie adoptowania dziecka, szczególnie w tej chwili.
-Naprawdę nie ma za co dziękować! Miło było pomóc. - Odpowiedziała Eliza, ostatni raz uśmiechając się do kobiety i pozwalając jej odejść. Na długo nie zapomni tego wydarzenia, jak i też nie pozbędzie się szybko swego zadowolenia. To było cudowne, urocze i aż sama zachciała mieć takiego słodkiego dzieciaczka. Może za kilka lat, gdy bardziej ogarnie się w życiu, sobie takiego sprezentuje. - To było słodkie, prawda? Chciałbyś może kiedyś dziecko?
-Chwila, słucham? - Roderich na początku nie zrozumiał słów dziewczyny, jednak szybko do niego dotarło, że Erizabeta najprawdopodobniej niedługo będzie miała ochotę na dziecko. Kiedy on sam nie był gotowy. - Może kiedyś się zgodzę. Na razie poczekajmy. - Eliza uśmiechnęła się szeroko, wiedząc, że jest szansa na przyszłe potomstwo. Może nie nadejdzie szybko, ale kiedyś na pewno się pojawi.
***
Niedziela powoli dobiegała końca, choć wieczór cholernie się dłużył. Nie mieli nic konkretnego do roboty, przez co znudzeni siedzieli na kanapie i próbowali sobie wytworzyć jakieś twórcze zajęcie. A to wszystko na nic. Dalej siedzieli bezczynnie, pytając się co chwilę nawzajem czy coś wykombinowali. Feliks z nudów poszedł do swojego pokoju, żeby poszukać jakiegoś filmu, który mogliby razem obejrzeć. Inaczej się tutaj zanudzą na śmierć, a tego stanowczo nie chcieli. Całe życie jeszcze przed nimi!
Nagle w salonie rozbrzmiała krzykliwa piosenka, którą Łukasiewicz miał ustawioną jako dzwonek. Beilschmidt aż przesadnie się tym zainteresował, przez co odruchowo odebrał. Szybko okazało się to ogromnym błędem, którego zaczął żałować momentalnie.
-Witaj, Feliks. Tutaj twój tata. Dzwonię, by dowiedzieć się co u ciebie, jak radzisz sobie sam w domu. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - Albinos poczuł na sobie dreszcze, słysząc głos Adama. Nie miał ochoty na rozmowę z nim, ale wszystko wskazywało na to, że teraz trochę z nim porozmawia. Kiedyś trzeba. Może tym sposobem przekona się do tego faceta i zrozumie, że wcale nie jest taki zły. Chociaż to mało prawdopodobne.
-Feliksa obecnie nie ma obok. Tutaj Gilbert. - Łukasiewicz o mało nie zaczął krzyczeć, słysząc głos Beilschmidta. Byłby o wiele bardziej zadowolony, gdyby to Radmila odebrała, lecz los widocznie bardzo chciał, żeby porozmawiał z Gilbertem. Nienawidził go i najchętniej teraz by zaczął na niego krzyczeć. Jednak nie mógł być taki niemiły. Szczególnie po tym co obiecał Beilschmidtowi.
-Gdzie jest Feliks i za ile wróci?
-Jest w swoim pokoju i czegoś szuka. Nie wiem za ile wróci. - Odpowiedział oschle Beilschmidt, mocno dając do zrozumienia, że nie życzy sobie rozmowy z ojcem ukochanego. To była najgorsza możliwa osoba do rozmowy, ale wytrzymać musiał. Spodziewał się jeszcze wielu innych pytań kontrolnych, między innymi dlaczego miał przy sobie telefon Feliksa. Choć mogłoby się to wydawać oczywiste.
-Co w ogóle robisz u Feliksa? Zgaduję, że jesteście u niego w domu. - Oczywiście, że to pytanie musiało paść! Było takie standardowe, kiedy miało się do kogoś podejrzenia. Wiele podejrzeń. Białowłosy naprawdę nie miał ochoty na tę konwersację i najchętniej by się rozłączył. Lecz potem miałby spore problemy. Nie pozostawało mu nic innego, jak odpowiedzenie.
-Mam obecnie korepetycje z nim. Ponoć nie masz z tym problemów, to bardzo cię proszę o nie czepianie się tego. Ponoć wiedza Feliksa i jego osiągnięcia w szkole są najważniejsze. - Adam długo nic nie odpowiedział. Nie zważając na swoją niechęć do Gilberta, dalej był nauczycielem oraz korepetytorem jego syna, więc musiał go chociaż minimalnie zaakceptować. Przynajmniej w tej sprawie, nie wspominając nawet o przyjaźni.
-Mam nadzieję, że nie robisz mu żadnych złych rzeczy. Chodzi o rzeczy, które nie przystają nauczycielowi wobec uczniowi. - Z łatwością mogło się domyśleć o jakie czynności chodzi. Nie było to żadną tajemnicą, a też Gilbert nie był głupi. Aż chciało się zażartować, że robi Feliksowi wiele zbereźnych rzeczy i świetnie się ze sobą tak bawią, ale takie żarty mogłyby się skończyć dla niego bardzo nieprzyjemnie. Dla jego pchły zresztą też. Lepiej się powstrzymać.
-Spokojnie, nie robię mu jakichkolwiek krzywd. Udzielam mu korepetycji z fizyki, a nie z seksuologii. - Chociaż to drugie może niedługo. Łukasiewicz westchnął, postanawiając uwierzyć ten jeden raz Beilschmidtowi. Nie słyszał nigdzie w tle Feliksa, więc najpewniej Gilbert nie kłamał. Jednak coś mu mówiło, że wspomniane korepetycje są jedynie przykrywką czegoś poważniejszego, co koniecznie musiał wiedzieć. Jak wróci, to zrobi konkretny przegląd.
-Nie będę w takim razie zawracał wam głowy. Mam nadzieję, że naprawdę nauczysz Feliksa porządnie i nie będzie miał dłużej problemów z fizyką. To naprawdę ważne, żeby skończyć z dobrą oceną z tego przedmiotu. Przekaż Feliksowi, że ma do mnie jutro zadzwonić po szkole. - Białowłosy zgodził się na taki układ, już po chwili odkładając słuchawkę. To było aż dziwnie męczące. Naprawdę szokowało go, że obecność Adama jest taka męcząca i tak skutecznie odbiera chęci do życia. Akurat do salonu wszedł Feliks i trzymał w dłoniach trzy płyty.
-Coś się działo? - Zapytał blondyn.
-Twój ojciec dzwonił. Powiedział, że masz jutro do niego zadzwonić po szkole. - Odpowiedział zgodnie z prawdą Gilbert, robiąc obok siebie więcej miejsca zielonookiemu. Feliks niechętnie przytaknął, zastanawiając się w duchu czego ojciec może od niego znowu chcieć. Odpowiedź była niby oczywista. Liczył na to, że nie jest to przymusowe wyjeżdżanie do Wielkiej Brytanii. Bez ani słowa więcej o tym wydarzeniu, przeszli do wybierania odpowiedniego filmu na ten wieczór.
***
Związek polegał na odpowiedniej bliskości, wsparciu, akceptacji oraz prawdziwej miłości. To, czego oczekiwał Feliciano, było bardzo normalne, ale na obecną chwilę niestety niewykonalne. Jego stan fizyczny na to nie pozwalał, a będzie lepiej jak nie będą ryzykować, a wezmą się za to za kilkanaście tygodni, gdy będzie z nim zdecydowanie lepiej. Nie nadchodziło to szybko, ale oszukiwał się, że kiedyś się doczeka. Chociaż był cień szansy, że Ludwig się na to zgodzi i będą usatysfakcjonowani.
-Lulu, chciałbyś iść ze mną do łóżka? - Ludwig o mało nie wypluł z ust soku, słysząc tę propozycję. Od razu domyślił się o co może chodzić "niewinnemu" Feliciano, który ponoć jeszcze nie myślał o takich rzeczach. A tak przynajmniej zapewniali Feliks z Erizabetą. Czuł się oszukany. Spojrzał zszokowany na Vargasa, który jedynie patrzył na niego z uroczym uśmiechem. Widział po nim, czego pragnie.
-Ty tak na poważnie teraz? - Zapytał, ciągle nie dopuszczając do siebie wieści, że jego słodki Feliciano chciał seksu.
-A dlaczego miałbym nie mówić na poważnie? To normalne, że w pewnym momencie w związku nadchodzi moment na seks, więc myślę, że to odpowiedni moment. Nocujesz u mnie. Mama, dziadek oraz Lovino już śpią i nie powinni się czepiać. Przynajmniej spróbujmy. - Vargas w podskokach podszedł do blondyna, łapiąc go za ramiona i głęboko wpatrując się w jego niebieskie oczy. Coś było w tej propozycji, że Ludwig momentalnie się rozochocił. Jednak dalej miał zastrzeżenia. Feliciano nie miał formy do takiego wysiłku, jakim jest stosunek seksualny.
-Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Sam doskonale wiesz w jakim stanie jesteś. Seks może cię mocno zmęczyć i przynieść przykre konsekwencje. Możemy jeszcze trochę się wstrzymać? - Już nie chodziło o samą słabą posturę Vargasa, a nawet o to, że ze strony Beilschmidta ten związek był zwykłym kłamstwem i grą aktorską. Nie wyobrażał sobie, żeby iść do łóżka z osobą, którą postrzegał jedynie jako swojego przyjaciela. To wykraczało poza jego wyobraźnię.
-No proszę cię! Kiedy nie będziemy zbytnio szaleć i zrobimy to na spokojnie, to nic złego się nie stanie. Co mam zrobić, byś się zgodził? - Ludwig nie umiał walczyć z tym rozkosznym spojrzeniem, które wręcz krzyczało, by się nie powstrzymywał. Propozycja była niezwykle kusząca, lecz naprawdę mogło się to zakończyć tragedią.
-Zrozum, że to nie jest najlepszy czas na to. Kiedy będzie z tobą lepiej, a ja nabiorę odwagi, to na pewno się za to zabierzemy. Poczekaj jeszcze trochę. - Rudowłosy już dawno nie był taki zawiedziony. Miał wrażenie, jakby jego następne marzenie zostało tak po prostu unicestwione. Próbował sobie to tłumaczyć tym, że niebieskooki robi to z troski, lecz nie działało.
-No dobrze, zaczekam... - Odpowiedział smutno Feliciano, bez życia kierując się w stronę łóżka. Ludwig nawet nie chciał przyznawać, że miał z tego powodu poczucie winy. Wierzył, że robi dobrze, a jego odmowa jest spowodowana uzasadnioną troską. Położył się obok Włocha, przytulając go od tyłu i całując jeszcze w głowę na dobranoc. Może było to głównie kłamstwo, lecz akurat ta część "związku" bardzo mu się podobała.
***
Ten rozdział nie jest zły. Mógł wyjść lepiej, ale tragedii nie ma. Albo po prostu mam dobry humor, lecz ciężko o to, gdy ma się stan podgorączkowy, kaszel i co chwilę się sięga po chusteczkę. Tak, jestem przeziębiona. Rozdział ma 8273 słowa i chętnie dowiem się co o nim sądzicie. Ja sama podchodzę do niego całkiem pozytywnie. Myślę, że jest to dobre wprowadzenie do dalszych wydarzeń.
Co właściwie się działo w tym rozdziale? Na swój sposób, dość ciekawe rzeczy, jak i takie, które mogłyby tutaj w ogóle nie występować. Przede wszystkim, Adam dał nam na chwilę spokoju od siebie. Dzięki czemu Feliks będzie mógł z Gilbertem posunąć się do bardzo ciekawych rzeczy. Już teraz powiem, że w następnym rozdziale będzie scena erotyczna. I w tym następnym rozdziale, po tym niedzielnym, również będzie. Tak, dwa rozdziały ze scenami erotycznymi pod rząd. Też jestem zdziwiona. Po drugie, Romulus wie o kłamstwie Ludwiga! Pierwotnie miało dojść do wielkiej dramy, ale po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że nie miałoby to sensu. Romulus nie pasuje mi do osoby, która od razu by się zdenerwowała za taką rzecz, a raczej naiwnie by wierzył w szczęśliwe zakończenie.
Gilbert wprowadził się do Feliksa na moment. Jakoś nie chce mi się go co chwilę wyciągać z domu, więc walnęłam go do partnera. Przynajmniej łatwiej będzie mi doprowadzić ich do seksu. Gianna również nie próżnuje w byciu idiotką i nie daje Elizie spokoju. Tylko czekać, aż Roderich przestanie sobie z tym radzić! Adam o mało nie dowiedział się o orientacji seksualnej syna. Było gorąco. Maria naprawdę jest skończoną szmatą. Lecz o to chodzi w antagonistach! Arthur odrzucił Alfreda. Ogólnie, to zaczynam się zastanawiać nad AmeBela. Feliciano próbuje unikać jedzenia, a Ludwig się denerwuje. Czy to już można nazwać relacją toksyczną? Patrząc też na to kłamstwo Ludwiga. I przy okazji Feliks oraz Gilbert poszli na randkę. Mam mieszane uczucia do tego fragmentu.
Spaceru Lovino i Antonia mogłoby nie być. A scenka wyjścia Erizabety i Rodericha na lodowisko była urocza. Bardzo urocza. Ogólnie, to również Gilbert miał pokłócić się z Adamem, jednak wyszło to coś. Stwierdziłam, że jeszcze na moment dam im spokój od kłótni. Na to przyjdzie czas niedługo. Za jakieś kilka rozdziałów. I przy okazji Feliciano napalił się na seks. Gwarantuję wam, że szybko nie doczekamy się pierwszego razu Feliciano z Ludwigiem. Nie kiedy on jest w takim stanie.
I to by było tyle z tego rozdziału. Wyszedł całkiem znośnie, choć niektóre wydarzenia mogłam napisać lepiej. Tak jak napisałam, rozdział następny będzie dopiero w niedzielę, a to przez moje słabe samopoczucie. Chociaż do szkoły i tak pewnie będę musiała jutro iść. Następny rozdział będzie ciekawszy i lepszy. Obiecuję wam to.
Wspominając jeszcze krótko o mnie, to poza przeziębieniem, noga przynajmniej mnie już tak nie boli. Co prawda, gdy dłużej jestem w jednej pozycji, to troszkę zaczyna drętwieć, lecz tak ogólnie, to jest całkiem znoście. Mogę chodzić. Gorzej z myśleniem.
To na tyle w tym rozdziale! Mam nadzieję, że się wam spodobał i czekacie na więcej. Do zobaczenia już w niedzielę i znowu przepraszam, że nie będzie go w czwartek!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro