[21] Zgubiony rozsądek
*** 20 stycznia ***
Nikt nie spodziewał się, że dotrze do nich taka informacja. Normalnie przyszli do szkoły, rozmawiali ze sobą, narzekali na dzwonek, zajęli swoje miejsca w sali, aż w końcu ich nauczyciele poinformowali, że muszą iść na salę gimnastyczną w pewnej sprawie. Bez protestów, poszli za nauczycielami i znaleźli się w ustalonym miejscu, gdzie już czekała pozostała część kadry nauczycielskiej wraz z dyrektorami. Głównie kręcili się wokół Ivana, który był dziwnie przygaszony. Patrzył się jedynie na podłogę, czasami przytakując na słowa innych.
-Bardzo proszę o ciszę! - Zaczął Francis, łamiącym się głosem. Było słychać, że chodziło o coś poważnego. Zgromadzeni uczniowie przeszli do niechętnego słuchania, twierdząc, że to pewnie następny, nudny apel na temat drugiego półrocza. - Mamy do przekazania wam naprawdę przykrą informację. Dotarła do nas wieść o tym, że... - To nie było łatwe do powiedzenia. Twoja koleżanka z pracy właśnie nie żyła i musiałeś o tym powiedzieć pozostałym.
-Powiedzieć to za ciebie? - Zapytał Arthur, podchodząc do Bonnefoya. Zawsze łatwiej było mu zaakceptować fakt, że ktoś odszedł i prostsze było powiedzenie o tym. Co nie oznaczało, że nie było mu przykro z powodu śmierci współpracowniczki. Spędził z nią ciekawe kilka lat. Niebieskooki przytaknął, odchodząc od mikrofonu i siadając na jednym z krzeseł. To go przerastało. Cieszyło go, że Kirkland wykazał się wsparciem chociaż dzisiaj.
-Tak jak powiedział Francis, wydarzyło się coś okropnego i zasługujecie na to, żeby o tym wiedzieć. Jak pewnie już wiecie, niektórzy nauczyciele nie mają tutaj łatwo i żyją ze sporymi problemami. Jednego z nauczycieli te problemy przerosły. Przykro mi to mówić, ale Yekaterina Braginskaya, dla niektórych z was nauczycielka chemii, popełniła wczoraj samobójstwo. Nie żyje. - To było kilka sekund, szybkie przekazanie tego, a uderzyło z ogromną siłą.
Zdziwienie wstąpiło na twarze uczniów, niwelując nutkę nudy czy rozbawienia przez głupoty ze znajomymi. Ich nauczycielka się zabiła. To było nie do pomyślenia. Wiedzieli, że z tą kobietą nie jest dobrze i poszła na zwolnienie w celu wyleczenia się z depresji, lecz nie przypuszczali, że ta choroba doprowadzi do takiej tragedii. To wyjaśniało przybicie Braginskiego oraz nieobecność Natalii. Szok aż odebrał im mowę. Tylko ciężej oddychali, patrzyli na siebie i w myślach prosili, by okazało się to nieśmiesznym żartem.
-Nie mówi pan poważnie, prawda? - Matthias, jako jeden z niewielu, był w stanie cokolwiek z siebie wyrzucić. Wzrok nauczycieli na niego przeszedł, smutno oznajmiając, że bardzo by chcieli, żeby nie mówili teraz poważnie. Jednak śmierć Yekateriny była faktyczną tragedią, która musiała mieć kiedyś miejsce.
-Będziemy na bieżąco informować, kiedy odbędzie się pogrzeb i gdzie będzie. Osoby chętne mogą się zjawić. - Arthur kątem oka zerknął na Ivana. Zauważył to, lecz nie zareagował bardziej, jak zaledwie przytaknięciem na jego słowa. Był to znak, że pozwala na pojawienie się innych osób, niż tylko najbliższej rodziny. Jego serce mocno zabolało, gdy zobaczył Bonnefoya z załzawionymi oczami. Zdawał sobie sprawę z tego, że był blisko z Yekateriną, jako pracowniczką, ale nie sądził, że aż tak będzie przeżywał jej śmierć. Bardziej od jej rodzonego brata.
-Co teraz będzie z lekcjami chemii? Będziemy z nich zwalniani, czy dostaniemy nowego nauczyciela? - Padało coraz więcej pytań, wraz z minimalnym przyswojeniem świadomości, że jedna z lepszych nauczycielek w szkole nie żyła i niedługo będą szli na jej pogrzeb. Kirkland westchnął, nie wiedząc jak Francis chce to rozwiązać. W szkole było jeszcze czterech innych nauczycieli chemii, ale oni mieli już wystarczająco zawalony grafik.
-O tym będziemy myśleć. Gdyby chemia miała wam wypadać pierwsza lub ostatnia, to będziecie zwalniani. Jak będzie w środku, to będą zastępstwa. Tyle rzeczy chcieliśmy wam przekazać. Możecie się rozejść. - Mimo pozwolenia Arthura na wrócenie do lekcji, nikt nie wstał ze swojego miejsca. Rozumiał to, sam czuł się tak, jakby jeszcze nie powinni stąd odchodzić. Było cicho. Każdy na swój sposób właśnie żegnał Yekaterinę.
-To nie może być prawda... Przecież niedawno chodziła po tej szkole i normalnie z nią rozmawialiśmy! - Antonio był w grupie z osobami, które nie wierzyły w śmierć Braginskayej. Rozchodzili się do swoich klas, rozmyślając nad pracą kobiety. Uczniowie rzadko na nią narzekali, była bardzo lubiana, potrafiła porządnie przekazać wiedzę oraz nawet w najmniejszym stopniu uczniów zainteresować. A teraz jej nie było. Zniknęła na zawsze.
-Musimy się z tym pogodzić. Jestem pewny, że Yekaterina nie chciałaby, żebyśmy aż tak po niej ubolewali. Pewnie powiedziałaby, że coś się kończy, a coś zaczyna i mamy dać szansę innym. W końcu "ona nie jest najważniejsza na świecie"... Właśnie tak by powiedziała, niestety. - Odparł Berwald, niepewnie idąc przed siebie. Zwykł rozmawiać z Braginskayą, kiedy wracali z różnych spotkań na sali gimnastycznej. Teraz uległo to zmianie.
-Mam nadzieję, że już długo nie stracimy jakiegoś nauczyciela. To nie są duże szkody jedynie dla szkoły, ale również dla nas. Straciliśmy naszą dobrą znajomą, a to tylko dlatego, że nie zareagowaliśmy odpowiednio szybko. - Dodał do rozmowy Roderich, najbardziej czując ból, jaki musiał doskwierać rodzinie Yekateriny. Stracili siostrę, wnuczkę, siostrzenicę. Trudno żyło się ze świadomością, że za parę dni zobaczy te wszystkie zapłakane twarze. Albo brak łez.
-Obwinianiem się wiele nie zdziałamy. Jakoś sobie poradzimy i otoczymy Ivana z Natalią odpowiednią troską, a uczniom damy nowego nauczyciela. - Odrzekł Yao, wyglądając tak, jakby najmniej przejmował się odejściem współpracowniczki. W rzeczywistości bardzo go to bolało, lecz płakaniem i lamentowaniem do przodu nie pójdą. Rozeszli się do swoich klas, opornie rozpoczynając lekcję.
***
Nie tylko złe informacje były dzisiaj do przekazania. Mimo żałoby po stracie Yekateriny, nie mogło zostać im zabronione cieszenie się z pewnego sukcesu. Powiedzenie o tym w niewielkim lokalu może najlepszym pomysłem nie było, ale do spotkań grupki przyjaciół nadawało się doskonale. Spokojnie siedzieli na swoim miejscach, rozmawiając i jedząc pizzę. Nawet Feliciano zdobył się na zjedzenie niewielkiego kawałka! I tak nie do końca, ale jednak!
-Mamy do przekazania wam świetną informację! - Zaczął Vargas, ledwo kończąc przeżuwanie swojej porcji. Beilschmidt doskonale wiedział, co jego partner chce właśnie przekazać. Przeszły po nim dreszcze, a w głowie lekko się zakołowało, ale nie sprzeciwiał się. To był odpowiedni czas na powiedzenie o tym. Złapał rudowłosego za rękę, wywołując u niego ciche piśnięcie ekscytacji. Nadal nie mógł uwierzyć w to, że był z Ludwigiem, miłością swojego życia.
-Czym chcesz upiększyć ten dzień? - Odpowiedział z uśmiechem Feliks, ciesząc się z radości przyjaciela. Już dawno nie widział go takiego rozentuzjazmowanego. Erizabeta zachichotała, widząc te iskry ekscytacji w złotych oczach. Patrząc na to, że Feliciano oraz Ludwig trzymali się za ręce, domyślała się o co może chodzić. Wskazywało to tylko na jedno. I było to spełnienie marzeń Vargasa, jak i jej i Feliksa. Jak o czymś marzyć, to wspólnie!
-Zgaduję, że to coś ważnego. - Rzekł Antonio, momentami patrząc na Lovino. Widział po nim, że zaczyna się stresować świadomością tego, że jego mały braciszek jest w związku z jakimś skończonym idiotą. Nie byli niedorozwinięci, widzieli w jaki sposób ta dwójka się na siebie patrzy, jak do siebie mówi i jakie gesty sobie okazuje. To było bardziej, niż urocze!
-To jest naprawdę ważne! Gwarantuję wam, że będziecie bardzo zadowoleni po usłyszeniu tego. - Zgromadzeni zaśmiali się przez pewność siebie Feliciano, dochodząc do wniosku, że chyba będzie lepiej. Młodszy Beilschmidt uśmiechnął się skromnie, próbując gdzieś znaleźć swoją rolę w mówieniu o tym. Chociaż znając jego chłopaka, on powie wszystko od razu. Również z dokładnym przebiegiem wyznania miłości.
-Po prostu to powiedz, a nie przedłużasz. Ludwig aż się uśmiechnął ze zniecierpliwienia. - Gilbert znowu miał humor na żarty, lecz ochoty na inne rzeczy skutecznie biły ten humor na łopatki. Łukasiewicz nie miał nic przeciwko temu, żeby ukochany czasami spojrzał na niego dogłębniej, albo przejechał dłonią po jego nodze. Jednak stwierdzał, że podwijanie jego koszulki przekraczało pewne granice.
-Trochę cierpliwości, to nie jest łatwe do powiedzenia. - Przynajmniej tutaj głos mógł zabrać Ludwig. Resztę postanowił przekazać partnerowi, widząc jego podzielanie zniecierpliwienia z Gilbertem. Jak i pozostałymi, a naprawdę chcieli już wiedzieć o co chodzi. Rudowłosy wziął głębszy wdech, nie trzymając swojego szerokiego uśmiechu w zamknięciu. Niech wiedzą, jak bardzo się cieszy!
-Od wczoraj jestem w związku z Ludwigiem! - Tyle wystarczyło, żeby na twarzach pozostałych pojawiło się pozytywne zaskoczenie. Feliks oraz Erizabeta ledwo powstrzymali się od piszczenia z radości. Ludwig troszkę się zawstydził, ale nie odpuszczał w dalszym trzymaniu dłoni ukochanego. Gilbert z Roderichem odetchnęli w radości, wiedząc, że brat nie jest kompletną pierdołą i potrafi wziąć sprawę w swoje ręce. Antonio aż zaniemówił w myślach gratulując nowej parze. Szkoda, że nikt w towarzystwie nie umiał czytać jego myśli. Za to Lovino rozszerzył oczy w przerażeniu, lecz zarówno szczęściu. Nareszcie jego brat będzie miał odpowiednią motywację do leczenia się!
-Mówisz poważnie? - Spytał Edelstein, patrząc na zmianę na brata i jego nowego ukochanego. Widocznie głębokie wierzenie w takie poprawadzenie spraw się opłaciło i przyniosło całkiem słodki związek, który prędko się nie zakończy. Beilschmidt przytaknął na pytanie, nie czując się zbyt dobrze z tymi spojrzeniami. Ten związek dalej był kłamstwem z jego strony. Jednak wyglądało na to, że wszystkim się podoba, więc kontynuował grę.
-Mam nadzieję, że traktujesz mojego brata na poważnie. Nie mam zamiaru niedługo słuchać jego płaczu, spowodowanego przez ciebie. - To była kompletna hipokryzja. Jeszcze niedawno Romano przekonywał Ludwiga do tego, żeby udawał miłość do Feliciano, a teraz mówił, by jego uczucia lepiej okazały się prawdziwe i trwałe, bo jak nie, to będzie miał problemy. To nie miało sensu. - Ciesz się, że nie zabraniam ci tego związku.
-I tak nie miałbyś jak tego zabraniać. Prawdziwej miłości nie powinno się blokować. - Odpowiedział Carriedo, czując, że na myśl przychodzi mu brat. Czuł się źle z niedawnymi wydarzeniami. Nie zaprzeczał temu, że go poniosło i nie powinien tak robić, ale przynajmniej dosadnie przekazał Afonso czego oczekuje od życia. Wraz ze słowami o zabranianiu miłości, Gilbert i Feliks przypomnieli sobie o Marii. Wiedziała o wszystkim, byli zagrożeni. Bardzo dobrze mogła być gdzieś w pobliżu, a jej nie zauważali.
-Po prostu cieszmy się nową parą. Życzę wam, żeby wasz związek utrzymał się jak najdłużej i przynosił same pozytywy do waszego życia! - Eliza uśmiechnęła się do przyjaciela i jego partnera, dochodząc do wniosku, że jest to wyjątkowo udane połączenie. Los się postarał. Satysfakcjonujący był fakt, że ona razem ze swoimi przyjaciółmi już byli z kimś w związku. Nie sądzili, że nastanie to tak szybko, lecz nie protestowali. Najważniejsze było, że mieli jakieś oparcie w życiu i ktoś nie pozwoli im na poddanie się tak łatwo. Są osoby, które mają siłę na cierpienie razem z nimi.
*** 22 stycznia ***
Gianna miała dosyć tego, że ta dwójka idiotów cały czas za nią chodziła i próbowała wymusić coś na co nigdy się nie zdobędzie. Jeszcze rozumiała to, że Francis próbował ją odgonić od rozwalania związku Rodericha i Erizabety, ale Antonio wziął się kompletnie znikąd i gdyby miała taką możliwość, wykopałaby go do jego domu. Irytacja osiągała stopień większy, niż powinna. Próbowała przeczekać najgorszy okres w damskiej toalecie, która nie zyskała zbyt dobrej sławy wśród uczennic, jednak nawet tutaj ci dwaj debile potrafili ją złapać.
-Co ci da rozwalenie im związku? Roderich cię nie kocha i jego miłość do ciebie byłaby w dużym stopniu sztuczna. To Eliza jest mu przeznaczona i na odwrót! - Carriedo starał się być użyteczny, ale w sumie, to powtarzał wszystko, co wcześniej mówił Bonnefoy. Blondynka westchnęła, mocniej trzymając drzwi od kabiny. Jak się wkurzą, to siłą ją stąd wyciągną.
-Da mi to satysfakcję! A Rodericha mogę łatwo w sobie rozkochać. - Pewność siebie niebieskookiej była przerażająca. Była tak pewna swojej wygranej, że nie dopuszczała do siebie myśli, że ilekroć będzie próbować zdobyć Edelsteina, ten będzie ją odrzucał. I przy okazji będzie dostawać następne mordercze spojrzenia od swojej rywalki, która w pewnym momencie zdenerwuje się aż za bardzo.
-Wątpię, żeby rozkochanie go w sobie było takie łatwe, skoro jego serce bije głównie dla Elizy. Na ciebie nie ma już miejsca. - Francis nie czuł się dobrze z uświadamianiem siostry w takie bolesne rzeczy, ale najbardziej właśnie jego Gianna mogła się posłuchać. Jednak siostra była wyjątkowo upartą babą, więc pewnie nic nie osiągnie. - Naprawdę nie możesz znaleźć sobie kogoś innego?
-Jak się w kimś zakochasz, to też będę ci powtarzać, żebyś znalazł sobie kogoś innego. - Bonnefoy poczuł się zgaszony. To była prawda, odkochanie się ot tak łatwe nie było, a mogło ciągnąć się długimi miesiącami, a nawet latami, ale spróbować można. Sam nie wyobrażał sobie odpuszczenia Matthew. Lecz gdyby mu kazano, by Williams mógł być szczęśliwy z osobą, którą naprawdę kocha, poświęciłby swoje uczucie. Taka była różnica między nim i siostrą.
-Jest na świecie tyle osób, a ty akurat lgniesz do zajętego faceta. Dlaczego nie weźmiesz sobie na przykład... Afonso? - Ta propozycja szokowała nawet samego Carriedo. Rzucił tym bez zastanowienia, ale i tak był już gotowy do swatania Gianny z bratem. Wszystko dla ratowania jednej z piękniejszych par w tej szkole! Blondynka poczuła, jak nagłe zimno wskakuje na jej ciało, a w głowie pojawiała się okropna wizja związku z tym dorosłym gówniarzem.
-Wolę być singielką, niż z twoim bratem. - Odrzekła dziewczyna, aż trzęsąc się z obrzydzenia.
-Na twoim miejscu też bym tak wolał. - Na chwilę zrobiło się ciszej. Każdy, bez wyjątku, wyobraził sobie jak wyglądałby związek Gianny z Afonso. Doszli do wniosku, że to byłaby komedia tego stulecia, a nawet millenium! - Wracając do tematu, błagam cię, odpuść i nie niszcz komukolwiek relacji. Można osiągnąć satysfakcję w inny sposób. - Bonnefoy oparła się bardziej o ścianę, czując, że prędko się od nich nie uwolni.
-Zastanowię się. Może zmienię zdanie i znajdę sobie kogoś innego, ale nie gwarantuję wam tego. - Francis oraz Antonio aż podskoczyli z ekscytacji i świadomości tego, że prawie wygrali. Postanowili dać dziewczynie spokój na chwilę, a na koniec dnia wypytać ją czy aby na pewno trzyma się swojego postanowienia. Gianna zaśmiała się w duchu. Odpuszczanie nie było w jej stylu. Poddawanie się nie miało tym razem zająć głównej roli.
***
Kiedy miało się powód do leczenia, łatwiej było przystąpić do rozpoczęcia go. Gdyby od samego początku Feliciano miał tyle powodów do wzięcia się za siebie, pewnie teraz nie byłby bliski wylądowania w szpitalu. Teraz miał zagwarantowaną pomoc dietetyka, więc w najbliższym czasie jego stan powinien się poprawić. Pilnowano go, dawano cenne rady i starano się o jego szczęście. Życie obrało najpiękniejszy możliwy tor.
-Tak bardzo się cieszę, że w końcu będę mógł rozpocząć leczenie się! Obiecuję, że dotrwam do końca i będziemy szczęśliwi. Wierzysz mi, prawda? - Feliciano mocno złapał za rękę Ludwiga, który ledwo nadążał za jego szybkim mówieniem. Jedyne co zrozumiał, to zapewnianie, że Vargas dotrwa co samego końca. Chciał w to wierzyć, lecz żyjąc w takim kłamstwie było to co najmniej niemożliwe.
-Feli, zlituj się nad nim. On dalej nie ogarnął do końca, że jesteście parą, a jeszcze każesz mu się cieszyć z tego, że zaczynasz się dobrowolnie leczyć. - Zaśmiał się Lovino, zdecydowanie mając lepszy dzień. Nie wiedział dlaczego, ale dalej chciało mu się próbować zdobyć Antonia, mimo wielu przeszkód, szczególnie w postaci Afonso. Radość brata dawała mu niewyobrażalne pokłady energii oraz cierpliwości.
-Bardzo się z tego cieszę! Mam ogromną nadzieję, że przyniesie to odpowiednie efekty i poważnie nie zrezygnujesz po paru kontrolach. - Vargas nieco się zarumienił, odwracając się jeszcze na moment i kierując wzrok na szpital. Dziękował siłom wyższym za to, że nie musiał przymusowo siedzieć w tym miejscu i robić dosłowne nic. Tylko bardziej by się tam męczył, niż leczył. Rudowłosy bez zastanowienia pocałował blondyna z trudem trzymając swoje piski radości na wodzy.
-Poważnie? Na przeciwko mnie? - Romano odwrócił się zażenowany, samemu chcąc kogoś tak pocałować. Bez jakichkolwiek problemów, komplikacji, późniejszych kłótni czy świadomości, że nie spodobałoby się to ukochanej osobie. Kiedy miał pewność, że namiętne sceny się skończyły, wrócił do nie chodzenia ze spuszczoną głową.
-Naprawdę akceptujesz związek mój i Ludwiga? Jakoś nigdy wcześniej nie okazywałeś temu pomysłowi sympatii, a teraz bez większych problemów idziesz obok nas, gdy trzymamy się za ręce. - Mogli spodziewać się tego pytania. Beilschmidt nie rozumiał jego sensu. Skoro Romano nie miał problemów ze związaniem się z jego bratem, to dobrze. Gdyby miał, to nawet by się tym zbytnio nie przejął. Uszczęśliwienie Feliciano jest ważniejsze od krzyków jego wkurzonego rodzeństwa.
-Dlaczego miałbym nie akceptować? Dopóki ten debil cię nie krzywdzi, to nie mam nic przeciwko. Jedyna rzecz, na jaką mogę być obecnie wściekły, to Afonso i fakt, że się nie leczysz, ale zacząłeś się leczyć, więc tylko Afonso bym udusił. - To było zupełnie normalne, że zielonooki wspominał o mordowaniu kogokolwiek.
-Miło słyszeć, że nie masz ze mną jakichkolwiek problemów. Naprawdę kocham twojego brata i nie mam zamiaru go zostawiać. Może nawet za kilka miesięcy wykombinuje się coś do rozwinięcia tego związku. - Serca Vargasów szybciej zabiły. Feliciano z ekscytacji i świadomości, że któregoś pięknego dnia obudzi się z pierścionkiem zaręczynowym. Lovino za to nie wyobrażał sobie siedzenia na ławce w kościele, podczas ślubu brata. Chociaż lepsze to niż stanie nad jego grobem w trakcie pogrzebu.
***
-Feliks, przecież nie stanie ci się krzywda! Nie panikuj tak. - Gilbert śmiał się głośniej, niż powinien. Uważał, że zachowanie pchły jest śmieszne do tego stopnia, że zasługuje na zostanie przedstawionym w najnowszych komediach. Najpierw prosi o to, żeby przejechali się jego motocyklem po mieście, a teraz panikuje i krzyczy, że na pewno to się źle skończy. W co on się wpakował?
-Raz widziałem jak jeździsz! Na pewno doprowadzisz do wypadku i zginiemy, a ja nie chcę umierać. Poza tym, na drogach jest ślisko i łatwo o wypadek. Nie będę ryzykować. - Łukasiewicz odwrócił się teatralnie, ale nie przestał zerkać na piękny, czarny motocykl, na którym uparcie chciał usiąść. Przejechanie się było kuszące, lecz również ryzykowne. A od momentu śmierci Yekateriny miał wrażenie, że los tylko czeka na odpowiedni moment, by go zabić.
-Będę ostrożny, obiecuję. Po co miałbym zrobić ci krzywdę? - To było dobre pytanie. Blondyn w ogóle nie odpowiedział. Próbował jedynie nie mieć kontaktu wzrokowego z partnerem, jakby bał się, że za moment zostanie nawet bardziej przez niego wyśmiany. Zmienił zdanie wraz z przypomnieniem sobie dnia, w którym Gilbert o mało nie skończył pod kołami samochodu. Wolał, żeby motocykl pozostał w garażu.
-Nie lubię, kiedy jest zagrożenie śmierci. Naprawdę jesteś nieostrożny w trakcie jazdy. - Albinos wiedział, że pewnie trudno będzie przekonać zielonookiego do pojechania z nim na krótką wycieczkę, ale nie sądził, że to będzie aż takie ciężkie. Bez większych oporów, wziął Feliksa na ręce i podszedł do pojazdu, chcąc siłą zabrać Łukasiewicza spod domu i pokazać mu, że wcale nie musi być tak źle. - Zostaw mnie w tej chwili!
-Nie gorączkuj się tak. Pojedziemy do fajnego miejsca i miło się tam zabawimy. - To nie brzmiało dobrze, jednak na swój sposób Feliks ufał Gilbertowi. Skoro krzywda mu się nie stanie, to musiał mu zaufać. Wygodnie usiadł na siedzeniu, czekając aż Beilschmidt usiądzie przed nim. Gdy ten był już gotowy, za jego prośbą, a może rozkazem, mocno go złapał. Błagał o to, żeby ta podróż nie zakończyła się źle oraz żeby cali i zdrowi znaleźli się w ustalonym miejscu. Gdyby tylko wiedział, gdzie białowłosy chce go zabrać. - Jesteś gotowy?
-Wystraszony, ale gotowy.
-Uznam to za tak. - Feliksowi nawet nie chciało się bardziej dogryzać Gilbertowi. Musi zachować pełną ciszę, jeżeli chce dożyć następnej pełnej. Poprawił kask, który dostał przed momentem, a po chwili ruszyli. Szybciej i gwałtowniej, niż sobie tego życzył. Lecz było w tym coś z frajdy i doskonałej rozrywki. Na początku bardzo się bał, próbował mówić, żeby Gilbert zwolnił, jednak nie dawało to wiele. Serce biło cholernie szybko, a kończyny trzymał dość sztywno. Wolał nie wiedzieć, co właśnie Beilschmidt musi o nim myśleć. Pewnie, że jest żałosną pchłą, która boi się głupot.
Aż w końcu dotarli do końca.
-Jesteśmy na miejscu! - Powiedział z radością białowłosy po spokojnym zaparkowaniu i zdjęciu kasku. Chętnie by wstał z motocyklu, ale Feliks trzymał się go tak kurczowo, że nijak mógł się ruszyć. - Możesz mnie puścić. - Dodał po chwili, kiedy nawet próby oderwania od siebie rąk pchły nie poskutkowały. Dziwiło go, że wystraszył Łukasiewicza do tego stopnia.
-Jesteś głupi! - Rzekł nagle blondyn po zdjęciu kasku i wstaniu z motocyklu. Albinos zaśmiał się, chcąc w ramach przeprosin przytulić ukochanego. Choć sam fakt, że tutaj przyjechali było dobrym przeproszeniem. Feliks powinien być zadowolony. - Wystraszyłeś mnie i jeszcze myślisz, że masz prawo się śmiać! - Gilbert bardziej się roześmiał. Udało mu się przytulić wściekłą pchłę, a to był ogromny sukces.
-Gorsze rzeczy się dzieją, a ty panikujesz przez jazdę na motocyklu. - Blondyn nic nie odpowiedział, zaledwie wtulił się miękki szalik albinosa. Znowu użył tych genialnych perfum. Jednak to nie było w stanie zatrzymać jego zestresowania. Przecież to mogło zakończyć się tragedią!
-Nie chcę, żeby stała ci się krzywda. - Odpowiedział po pewnym czasie Łukasiewicz, nie poluźniając swojego uścisku. Stał się nawet bardziej intensywny. Beilschmidt westchnął, układając sobie w głowie idealne przeprosiny, które zatrzymają gniew partnera.
-Krzywda mi się może stać dopiero po kłótni z twoim ojcem, więc nie panikuj. - No świetne te przeprosiny.
-Nawet tak nie mów! Nie stanie ci się żadna krzywda, a tym bardziej z jego ręki. Więc nie gadaj głupot. - Na chwilę znowu zrobiło się ciszej. Wykorzystali to do trwania w słodkim uścisku i myśleniu o tym w jakim miejscu się znajdują. Feliks zdecydowanie ucieszy się z niewielkiego parku rozrywki, w którym będzie mógł chwilowo zapomnieć o swoich problemach w domu. Niestety, Gilbert nie wykluczał tego, że któregoś dnia między nim i Adamem dojdzie do poważniejszej kłótni.
***
Wspominanie dawnych czasów było przyjemne, albo bolesne. Zależało od tego jakie życie prowadziło się kiedyś i obecnie. Oni nie narzekali na swoje dawne życie, chociaż Roderich chętnie by zmienił kilka rzeczy, może usunął pewne osoby. Erizabeta nie poddawałaby wielu rzeczy zmianom. Praktycznie nic. Wierzyła, że wszystko wydarzyło się z jakiegoś powodu i gdyby sobie zażyczyła, żeby Edelstein wtedy nie wyprowadziłby się z braćmi, to teraz nie mogliby być parą. Wszystko miało swój powód.
-Byłaś słodkim dzieckiem. Szkoda, że teraz nie chodzisz z włosami spiętymi w dwie kitki. - Eliza czuła, jak coś za moment w niej pęknie. Faktycznie, słodka może była, ale tych dwóch kitek nienawidziła całym sercem aż do teraz. Jednak dla Edelsteina mogła się poświęcić. Kontynuowali przeglądanie każdego zdjęcia z poszczególnych stron, wracając wspomnieniami do tamtych dni, gdy byli całkowicie nieświadomymi przyszłości dziećmi. Dotarli w końcu do zdjęć z ich nastoletnich lat. Wtedy nie szczędzili w zabawie, choć w tamtych czasach również Roderich uchodził za tego najspokojniejszego z rodzeństwa.
-Może lepiej pomińmy te zdjęcia... - Powiedziała niepewnie Hedervary, widząc jej zdjęcie ze swoim pierwszym chłopakiem w życiu. Ciężkie było przypomnienie sobie jego imienia. Nie przykładała sporej wagi do takich rzeczy, a nieistotne szczegóły automatycznie wyrzucała ze swojej głowy po zniknięciu z jej życia. Nie uśmiechało się jej pokazywanie swoich byłych chłopaków przed swoim obecnym chłopakiem.
-Chętnie zobaczę z kim kiedyś byłaś. Nie mam z tym problemów. - Po zielonookiej przeszedł nieprzyjemny dreszcz, spowodowany przeżyciami, które już dawno powinny z jej głowy wypaść. Teraz był Roderich, a nie jakiś Sadik, Franciszek, Fernandez, czy Bóg wie kto jeszcze. Dziwiło ją, że Edelstein był taki chętny do słuchania o nich. Najważniejsze było, że nie proponował spotkania z nimi. Nawet nie wiedziała co właśnie się z nimi dzieje. To nie było istotne.
-Naprawdę chcesz o nich słuchać? Nie sądzę, żeby wiele to wniosło do twojego życia.
-Jeżeli nie chcesz o nich rozmawiać, to rozumiem i nie będę cię do tego zmuszać. Jednak chętnie posłucham o osobach, które kiedyś kochałaś. Szczególnie o twoim pierwszym chłopaku. - Eliza stwierdziła, że nic jej nie szkodzi, więc postanowiła się przełamać i opowiedzieć o swojej pierwszej "miłości". Akurat album był otworzony na stronach z Danielem. Kojarzyła, że on przynajmniej starał się utrzymać tę relację w stanie akceptowalnym. Nie to co pozostali. - Ilu ich było przede mną?
-Pięciu. - Odpowiedziała krótko Hedervary, przypominając sobie najważniejsze szczegóły ze związku z Danielem. Na początku było miło, jak to zwykło być na początku. Po paru tygodniach przestało być tak kolorowo, a jak przystało na zaledwie trzynastolatków, wiele zdziałać nie mogli. - To jest Daniel. Poznaliśmy się w szkole, a dokładnie, to na spotkaniach klubu sportowego. Dużo ze sobą rozmawialiśmy i w końcu coś "zaiskrzyło". Bez zastanowienia się, postanowiliśmy rozpocząć związek. Teraz nie mogę go traktować na poważnie. Bardziej był do popisania się przed innymi.
-Ile trwał? - Jak Roderich o tym słuchał, to również myślał, że to nie mogło być na serio. Nawet na takie nie brzmiało.
-Przetrwał niecały miesiąc i postanowiliśmy to skończyć po tym, jak strzeliła w niego zazdrość po zobaczeniu mnie z innymi kolegami z klubu. To było głupie, ale zabawne. Potem się wyprowadził do Budapesztu i tyle było ze znajomości. - Erizabeta zaśmiała się cicho, przeglądając następne zdjęcia z tym chłopakiem. Ciekawe co teraz działo się w jego życiu.
-Kto był twoim ostatnim chłopakiem? - Mówienie o tym co działo się pomiędzy było trochę bez sensu, a też te związki nie należały do najciekawszych. Eliza przewinęła kilka stron albumu, nareszcie docierając do tego, który najbardziej złamał jej serce. Miała wtedy piętnaście lat, uważała, że jest dorosła i o mało kompletnie nie straciła głowy dla tamtego chłopaczka. Jak dobrze, że teraz była w dobrych rękach.
-To był najbardziej bolesny i krótki związek, jaki był w moim życiu. Nawet ty go przebiłeś pod względem długości naszego bycia razem. Trwał jakieś dwa tygodnie. Obydwoje traktowaliśmy to tak, jakby to miała być ta jedyna miłość, która jest nam przeznaczona. Spędzaliśmy każdą, wolną chwilę razem, wiele rozmawialiśmy, planowaliśmy wspólną przyszłość. Aż w końcu się okazało, że grał na dwa fronty i "zdradzał" mnie z inną dziewczyną. Ciężko było to nazwać zdradą, tak samo jak ten związek prawdziwym. Zdenerwowałam się, zerwałam z nim i jeszcze długo po tym byłam załamana. - To akurat trochę Rodericha zaskoczyło. Spodziewał się wszystkiego, lecz nie tego. Chociaż takie zakończenie było do przewidzenia.
-Miałaś ciekawe życie romantyczne. - Skwitował szatyn po paru sekundach, przyglądając się temu chłopakowi, który kiedyś namieszał w głowie jego ukochanej. Nawet po jego twarzy było widać, że nie należy do najprzyjemniejszych chłopaków na świecie i nie trudne jest dla niego skrzywdzenie jakiejś osoby. Cieszyło go, że mógł wreszcie dać ukochanej szczęście. Zasługiwała na nie.
-Dalej mam ciekawe życie romantyczne. - Odrzekła zielonooka, całując partnera w policzek. Wygląda na to, że temat miłości mogli zakończyć i przejść do wygodniejszych tematów, które nie wymagały wspominania o nieodpowiednich osobach. Wtuleni w siebie, uważnie słuchając swoich spokojnych oddechów, przeglądali fotografie, niektóre z nich komentując i śmiejąc się, mając w głowie zabawne wspomnienia. Ciekawe, czy za kilka lat będą ten moment dobrze wspominać.
*** 24 stycznia ***
Zaczynało robić się gorąco. W każdej chwili tajemnica mogła zostać wydana, tym samym niszcząc spokój, który był w ich życiu. Każdy ich wspólny ruch był wykonywany z niepewnością. Mieli wrażenie, jakby ktoś ciągle im się przyglądał i analizował ich zachowanie, by niedługo o wszystkich powiedzieć nieodpowiednim osobom. Nie mogli być bezpieczni nawet w swoich objęciach. Przynajmniej względnie skupili się na korepetycjach. Musieli nadgonić stracone godziny.
-Rozumiesz już chociaż trochę? - Łukasiewicz uśmiechnął się niepewnie, drapiąc po głowie i tępo patrząc na wytłumaczenia Beilschmidta zapisane na kartce. Mimo uważnego słuchania oraz pytania o niezrozumiałe rzeczy, teraz czuł się jakby dopiero co poznawał to zagadnienie i zupełnie nic nie umiał. Białowłosy już wiedział, że to będą ciężkie dwie godziny. Z takim nastawieniem blondyna w życiu nie dojdą do nawet stuprocentowego ogarnięcia zakresu z podstawówki. - Przypomnij mi proszę, co ty robisz na mat-fiz?
-Rodzice chcieli, żebym poszedł, więc poszedłem. - Odpowiedź była wyczerpująca. Albinos głośno westchnął, opierając ręce na biurku i z urazą patrząc na swoje notatki. I na co on siedział pół nocy nad tym? Tylko po to, żeby zobaczyć słodki, jakże niewinny uśmiech Feliksa, wskazujący na to, że jest idiotą w tym temacie. - Jesteś zły?
-Bardziej zawiedziony, ale to nic. Może do matury cię jakoś ogarnę. Jednak wątpię w to. Dlaczego nie poszedłeś na humana? Patrząc na twoje oceny z przedmiotów humanistycznych, nadajesz się tam idealnie. - Gilbert obrócił się bardziej w stronę Feliksa, mając idealny widok na jego zakłopotanie. Pewnie sam nie znał odpowiedzi na to pytanie. Albo dalej będzie wykręcał się rodzicami.
-No, skoro rodzice ładnie prosili o mat-fiz, to wysłuchałem ich próśb. Poza tym, po humanie często nie osiąga się porządnej przyszłości. Nie będę lądował w McDonaldzie na kasach. Nie chcę widzieć Alfreda częściej, jak pięć razy w tygodniu. - Beilschmidt załamywał się bardziej z każdym, następnym słowem ukochanego. Takie nastawienie sprawiało, że na mat-fiz, biol-chem, czy jakikolwiek inny kierunek tego typu, lądowali idioci. Jakby nie mogli zająć się tym co im wychodzi dobrze.
-Nie chciałem być tym, który ci to mówi, ale z takim nastawieniem do mat-fiz również wylądujesz w McDonaldzie i będziesz widział Alfreda częściej, niż tego chcesz. - Zawstydzenie Łukasiewicza sięgało ogromnego poziomu i nic nie zapowiadało, że ulegnie to zmianie na lepsze. Zrobiło się cicho, aż mogli doskonale usłyszeć czyjeś zbliżające się kroki. Chwila, jak to kroki?! - Jak to będzie twój ojciec, to się wkurwię.
-Feliks, chodź na kolację. - Powiedziała wesołym głosem Magdalena, stojąc dość blisko Adama. Widocznie świat postanowił wybrać mniejsze zło. Najważniejsze było, że Adam był pilnowany, więc nie dojdzie do tragedii. Beilschmidt był gotowy zostać kolejne pół godziny w samotności, byle jego partner na spokojnie zjadł kolację. Jak się miało okazać, ten wieczór wyjątkowo miał okazać się inny.
-Ty również, Gilbert. - Rzekł niechętnie ojciec Feliksa z odrazą patrząc na białowłosego. Mógł bardziej sprzeciwić się Magdalenie. To był szok dla każdego, oprócz dla blondynki, która zmusiła męża do takich ruchów. Gilbert na początku myślał, że źle usłyszał i niebieskooki jedynie podkreślił, żeby pozostał na swoim miejscu, lecz wychodziło na to, że mówił na poważnie. - Na co czekacie?! Kolacja stygnie. - Więc to nie były żarty. Dla Łukasiewicza był tutaj jakiś haczyk, na który musieli zwrócił uwagę. Co jeżeli porcja Gilberta była otruta?! Nie mógł na to pozwolić!
-Skąd taka zmiana? - Zapytał blondyn, powstrzymując się ledwo od złapania albinosa za rękę. Jakoś go bronić musiał.
-Stwierdziłem, że nie ma sensu, żeby Gilbert tak tutaj siedział. Wiem, że źle postępowałem wobec ciebie i nie chcę dłużej cię tak traktować. Masz prawo kolegować się z Feliksem, uczyć go i mu pomagać i żeby zacząć trochę od początku, zapraszam cię na kolację. - Beilschmidt jeszcze bardziej nie rozumiał. Jednak narzekać nie zamierzał. Po chwili wstawał razem z Feliksem i kierowali się do jadalni, gdzie ponoć mieli zjeść razem kolację. To nie mieściło się w głowie Gilberta. Stracił mózg.
-Może nie będzie tak źle. Jest szansa na to, że nas zaakceptuje! - Powiedział Łukasiewicz z ekscytacją, dyskretnie łapiąc Beilschmidta za dłoń. Jego radość była nieopisywalna. Aż chciało mu się płakać z radości, skakać po całym domu i śmiać się bez powodu. Gilbert uśmiechnął się do ukochanego, całując go szybko w policzek. Miał nadzieję, że Adam tego nie widział. Był odwrócony tyłem, nie powinien tego widzieć. Poczuli się lepiej. Tak jakby Maria już nie stała im na drodze.
-Życie byłoby piękne nawet bez tego. Obiecałem przecież, że dam ci lepsze życie. - Zielonooki zarumienił się mocno, owijając mocniej palce wokół dłoni partnera. Naprawdę czuł się lepiej. Przykre, że jeszcze nie mógł przytulić się do Gilberta, całując go i tym samym dziękując za wszystko co dla niego robił. Zrobi to po kolacji.
Wielka szkoda, że uczucie radości było nietrwałe, a życie wcale nie miało okazać się piękniejsze.
***
Sens jego działań był do podważenia. Wszystko, co zrobił w ostatnim czasie, było cholernie głupie i żałował, że poprowadził swoje życie oraz relacje z Feliciano w taki sposób. Lecz skoro Vargas zaczął się leczyć, a jego życie stanie się lepsze, to chyba robił dobrze. Jednak czuł potrzebę porozmawiania o tym z kimś, kto nie będzie go oceniać, a wysłucha i "pomoże". Dziwne było oczekiwanie pomocy od nagrobka z wykutymi imionami oraz nazwiskami "Gabriele Vargas" i "Sebastian Vargas". Usiadł na ławeczce, patrząc na ciemny grób. Pora na rozmowę.
-Wiem, że nie robię dobrze, ale po prostu staram się o dobro twojego syna. - Zaczął na wstępie Beilschmidt, uważnie przyglądając się imieniu ojca Feliciano. Pamiętał, że jeszcze przed swoją wyprowadzką, Gabriele spokojnie żył i cieszył się każdym dniem ze swoją rodziną. Aż nagle, pewnego dnia, musiało dojść do tego wypadku samochodowego, gdzie Gabriele zginął wraz z jednym ze swoich synów. Zgadywał, że miało to miejsce niedługo po jego zamieszkaniu w Monachium.
Feliciano pewnie wtedy się mocno nacierpiał.
-Nie wiem czy obserwujesz życie swojego syna, tam na górze, ale wiedz, że z Feliciano nie dzieje się najlepiej. Doprowadził siebie do okropnego stanu, niczym nie przypomina siebie sprzed lat. Wiem, że sam jestem odpowiedzialny za jego obecne życie, lecz postanowiłem się poprawić. Udawanie miłości nie jest dobrym pomysłem, jednak właśnie tej miłości Feliciano ode mnie oczekuje. To dało mu szczęście i motywację do poprawienia się. Mam nadzieję, że nigdy nie dowie się o moim kłamstwie. Tak, udaję, że go kocham. - Właśnie mówił do nagrobka. To już wyższy poziom głupoty.
Lecz po prostu chciał, żeby przynajmniej jedna osoba w rodzinie ukochanego wiedziała, co robi. Nawet jeśli będą go nienawidzić w zaświatach.
-Nie chcę źle dla twojego syna. Wręcz przeciwnie! Marzę o daniu mu szczęśliwego życia, na jakie zasługuje. Niejednokrotnie stwierdzałem, że on jest za dobry dla tego świata. Za bardzo go skrzywdzono. Skoro kłamstwem mogę mu dać piękne życie, to jestem w stanie zaryzykować. Liczę na to, że rozumiesz. Może nawet pewnego dnia naprawdę go pokocham tak, jak każdy by chciał. Romantycznie, prawdziwie... - Zrobiło się ciszej. Jedynie do jego uszu docierał świst wiatru, komentarze starszych pań, które hobbystycznie chodziły na cmentarz. Słyszał śmiech dzieci w oddali, czyiś głośniejszy tupot, szelest liści. Robił źle, ale nie umiał się wycofać. - Sam siebie nie rozumiem, więc nie oczekuję, że pan to zrozumie. Jest pan tylko Vargasem.
-Dlaczego gadasz do grobu? - Beilschmidt o mało nie zszedł na zawał z zaskoczenia. Panicznie spojrzał na Lovino, który stał nad nim i sceptycznie myślał o jego zachowaniu. Wyszedł na idiotę, ponownie. Westchnął, przesuwając się i pozwalając Romano zajęcie miejsca. Jeszcze długo nic nie mówili. Nie mieli co. Vargas zerknął na blondyna, rozważając podjęcie się rozmowy. - Odpowiesz?
-Chciałem powiedzieć twojemu ojcu i bratu, że jestem w związku z Feliciano. Zasługują na wiedzę o tym. - Zielonooki przytaknął, stwierdzając, że to całkiem logiczne. Może trochę głupie oraz naiwne, ale z drugiej strony, ojciec zawsze marzył o poznaniu przyszłych ukochanych swoich dzieci. Miał do tego możliwość. Wielka szkoda, że dopiero po śmierci, a minęło już trochę lat. - A ty co tutaj robisz?
-Dzisiaj jest następna rocznica ich śmierci. Przecież jest data na grobie. - Blondyn uważnie przyjrzał się nagrobkowi, w końcu dostrzegając dzisiejszą datę. Faktycznie, wypadała kolejna rocznica tego wydarzenia. I tak jak podejrzewał, Gabriele zginął z Sebastianem niedługo po jego wyprowadzce. Nieszczęście za nieszczęściem. Nawet wolał nie wiedzieć, jak wyglądało wtedy życie ukochanego.
-W takim razie, gdzie jest Feliciano i twoja mama z dziadkiem?
-Zastanawiają się w sklepie, którą wiązankę kupić.
-To wiele wyjaśnia. - Nie dziwiło to Ludwiga za bardzo. Pewnie bardzo im zależało na tym, żeby grób prezentował się jak najlepiej, a wiązanka powinna strzelić w gusta zmarłego. Jakby zmarłemu robiło jakąś różnicę, co jest na jego grobie. Mu by bardziej zależało na tym, żeby ktokolwiek o nim pamiętał. Uśmiechnął się na myśl o Gabrielu. To był bardzo pozytywny facet. Widać, że to po nim Feliciano zyskał większość swojego charakteru.
-Czy związek z moim bratem cię przerasta? - Zapytał niespodziewanie Lovino, wybijając Ludwiga z zamyślenia. To było idealne miejsce na poważniejsze rozmowy o wydarzeniach sprzed niedawna. Beilschmidt nie miał zamiaru przyznawać się do tego, że oszukiwał ze swoją miłością do młodszego Vargasa, lecz sądził, że Romano zasługuje na szczerość w tej sprawie. Nawet jeśli ma się zdenerwować i zabronić kontaktu z rodzeństwem. Może tak byłoby lepiej.
-Ciężko jest zadbać o osobę, chorującą na anoreksję. Jest to na swój sposób męczące, lecz radzę sobie. Feliciano obiecał, że się za siebie weźmie i będzie współpracował, więc mu wierzę i go pilnuję. Widać, że postanowił się postarać. - Szatyn zgodził się z tymi słowami, przypominając sobie o tym z jaką radością brat wstał dzisiaj do szkoły. Dawno nie widział go takiego zadowolonego. A to wszystko dlatego, że zobaczy swojego chłopaka.
-Dziękuję ci, że tak się dla niego starasz. Gdyby nie ty, może i on właśnie by leżał w trumnie. - Nie było to przyjemne stwierdzenie. Wręcz bolesne i nieadekwatne do tego momentu. Bardzo liczyli na to, że Vargas się ogarnie i nie będzie dłużej robić głupot. Był za młody na śmierć. Tyle rzeczy jeszcze mógł przeżyć i zdobyć. - Doceń te podziękowania! Przychodzą mi one z ogromną trudnością, a co dopiero podziękowanie tobie.
-Naprawdę miło jest dostawać od ciebie podziękowania. - Odrzekł po chwili Beilschmidt, ostatni raz patrząc na grób Vargasów. Dałby wszystko, żeby móc ich zobaczyć jeszcze ten jeden raz i pewnie nie siedział sam w takich chęciach. Jednak pewne osoby muszą odejść, by pojawiły się nowe i dostały swoją szansę. Najważniejsze, że Feliciano dalej był obok niego. To było zdecydowanie najbardziej istotne.
-Idziesz już? - Spytał Lovino, widząc, że Ludwig wstaje ze swojego miejsca.
-Zrobiłem wszystko co planowałem. Nie będę przeszkadzać tobie i pozostałym, a na pewno zaraz się pojawią. - Romano kiwnął głową w odpowiedzi, patrząc, jak Beilschmidt się odwraca i idzie w stronę wyjścia z cmentarza. Uważał za urocze to, że zdołał tutaj przyjść, zainteresować się i powiedzieć Gabrielowi o związku z jego synem. Jednak coś mu mówiło, że Ludwig nie powiedział mu o wszystkim. Nie mógł mu w pełni zaufać.
***
Roderich jedynie na chwilę wszedł do sklepu, żeby kupić coś do picia. Nie sądził, że za chwilę będzie świadkiem takiego przykrego widoku. Erizabeta miała cierpliwie na niego poczekać po drugiej stronie ulicy, by po paru minutach kontynuować swój spacer po Berlinie w poszukiwaniu czegoś ciekawego do roboty.
Zamiast zobaczenia Elizy stojącej przy jakimś budynku, dostrzegł ją kłócącą się z Gianną. Nie wiedział skąd Gianna się tutaj wzięła, ani tym bardziej jak doszło do tej kłótni, ale jednego był pewny. Taki obrót spraw był do przewidzenia i nie będzie miał teraz łatwo w życiu.
-O co znowu poszło? - Zapytał z powagą, mocniej ściskając butelkę z wodą. Trudne było nie zaczęcie się nią bić po głowie, byle wybudzić się z tego złego snu. Jednak to nie był sen, a rzeczywistość, z którą jakoś musiał sobie poradzić. Obydwie dziewczyny spojrzały na niego trochę zaskoczone, choć u Hedervary było to bardzo pozytywne zaskoczenie. Wręcz radość z tego, że została uratowana z tego piekła. Automatycznie podeszła do niego, łapiąc pod ramię i z wyższością patrząc na Bonnefoy.
-Spokojnie stałam, a ona mnie zaczepiła i zaczęła mówić, że na pewno uda jej się mi ciebie odbić. Mówiłam, że coś kombinuje! - Edelstein niechętnie spojrzał na blondynkę, która za nic w świecie nie miała zamiaru przyznawać się do tego. Już miała swoją wersję wydarzeń, a była ona oczywiście nieprawdziwa. Roderich nawet nie chciał dłużej wysłuchiwać historii o tym, jak doszło do tej konfrontacji. Jedynie potrzebował informacji czego Gianna od nich chciała, a na pewno nie chodziło o samą chęć wygrania i bycia z nim w związku.
-Czego od nas chcesz? Chyba ci niedawno jasno przekazałem, że możemy być co najwyżej przyjaciółmi. Jednakże patrząc na twoje zachowanie, wątpię, żebym chciał takiej przyjaciółki. - Bonnefoy dalej nic nie odpowiadała. Nie miała zbyt dobrych argumentów, by wybronić się w tej słabej sytuacji. Erizabeta była w zdecydowanie lepszej sytuacji.
-Wydaje mi się normalne, że próbuję osiągnąć sukces i nie poddaję się, mimo straconej pozycji. - Nie były to słowa na wygranie kłótni, która jeszcze przed momentem była w lepszej formie. Od momentu przyjścia Edelsteina zrobiło się spokojniej, a była tak bardzo bliska wygrania tej dyskusji.
-Ludzkość od dłuższego czasu nazywa to zazdrością. Po prostu zostaw mnie i Elizę w spokoju, a wyjdzie ci to na dobre. Takim zachowaniem wiele nie osiągniesz. - Dla Rodericha to był koniec rozmowy. Nie widział sensu w kontynuowaniu tego. Pociągnął partnerkę za rękę i czym prędzej zaczęli oddalać się od Gianny. Dla niej to nie był koniec. Miała zamiar to kontynuować i w końcu wygrać, byle chociaż raz w życiu mieć z czegoś porządną satysfakcję. A cierpienie znienawidzonej osoby dawało wiele radości.
*** 26 stycznia ***
W powietrzu unosiła się ciężka atmosfera. Wypełniała się ona płaczem, jękami cierpienia, tęsknotą oraz niedowierzaniem. Jedni przeżywali bardziej i ich rozpacz rozchodziła się po całym cmentarzu, drudzy siedzieli cicho i w myślach zastanawiali się czy to aby na pewno jest prawda. Yekaterina od zawsze uchodziła za silną dziewczynę, która nie poddaje się łatwo, a jakaś choroba psychiczna zdołała ją doszczętnie zniszczyć. Ciężko było w to uwierzyć jej rodzinie.
Z pogrzebem uporali się dość szybko. Nie życzyli sobie żadnych mszy ani styp, czy jakichkolwiek innych udziwnień. Zwykły pogrzeb na cmentarzu, tak jak życzyłaby sobie tego Braginskaya. Skremowana, tak jak wspominała kilka miesięcy temu, pochowana razem z rodzicami. Każdemu to odpowiadało, a sama Yekaterina byłaby bardzo zadowolona ze spełnionej woli. Pozostawała tylko kwestia tęsknoty. Już nigdy jej nie zobaczą. Nie będą mieli możliwości porozmawiania z nią, przytulenia jej czy ratowania od robienia głupot. Jedna głupota ją zabiła.
-To nie może być prawda... Na pewno za chwilę znowu się pojawi i będzie trzeba ją odganiać od wiecznego próbowania popełnienia samobójstwa. I pewnie dalej będzie się ciąć. - Natalia najbardziej nie dopuszczała do siebie śmierci siostry. Na początku wypłynęło z jej oczu parę drobnych łez, ale teraz uważała to za zwykły żart od losu. Yekaterina nigdy by się nie zdobyła na coś takiego. Nie byłaby zdziwiona, gdyby okazało się to snem.
-Natalio, wiem, że to może być dla ciebie szok, ale nie wierzeniem w to wiele nie zdziałasz. To jest prawda, Yekaterina nie żyje. Przykro mi to mówić, lecz tak właśnie jest. - Ivanowi było ciężko. Byli w jeszcze gorszej sytuacji życiowej, niż przed śmiercią siostry. Nie dość, że będą teraz mniejsze zarobki, to jeszcze stracili bliską osobę. Życie coraz bardziej się marnowało i pokazywało, że na tym świecie nie ma dla nich miejsca.
-Przecież ona nigdy by tego nie zrobiła. Jestem przekonana, że czeka teraz na nas w domu z obiadem i za chwilę wszystko wróci do normy. Życie nie mogło potoczyć się w ten sposób. - A jednak się potoczyło i udowodniło, że może być tylko gorzej. Braginsky westchnął, łapiąc młodszą siostrę za rękę i znowu wpatrując się w niewielką tabliczkę dostawioną do płyty grobowej z napisem "Yekaterina Braginskaya. 24.08.1986 - 19.01.2020."
-Dalej nie mogę w to uwierzyć. - Skomentował Alfred, stojąc z innymi bardziej na tyłach. Nie chciało mu się aż tak słuchać płaczu obcych ludzi. Ubolewał razem z nimi po śmierci Yekateriny, ale nie aż tak.
-A kto może w to uwierzyć? To tragedia, której nikt się nie spodziewał. Pozostaje nam się z tym pogodzić, chociaż na pewno będzie to trudne. - Odpowiedział Feliks, opierając się o drzewo. Niewiele widzieli z tej odległości, lecz oglądanie jak grupka ludzi płacze po bliskiej osobie nie było zbytnio interesujące. Były ciekawsze rzeczy do oglądania. Wziął głęboki wdech, zastanawiając się co jeszcze świat im zaserwuje w najbliższym czasie.
-Najważniejsze, żeby nam się nie stała krzywda. - Powiedziała Erizabeta, smutno przyglądając się Natalii. Tragiczne dla niej było to, jak Arlovskaya nie chciała wierzyć w śmierć rodzeństwa. Starała się ją zrozumieć, ale nie wychodziło za dobrze. Jedyne co wiedziała, to że cierpiała. Nie pokazywała tego, lecz z daleka można było zobaczyć wylewający się ból z jej oczu. Dlaczego akurat Natalię spotkało takie coś?
-Coś mi mówi, że nie nacieszymy się spokojem na długo. - Dodał do rozmowy Feliciano, najbardziej wczuwając się w klimat pogrzebu. Znał ból straty rodzeństwa, więc doskonale podzielał uczucia Natalii. Pozostawała mu nadzieja, nie będzie wcale tak źle, jednak szanse na to były znikome. Życie bywało bolesne oraz dołujące.
***
Gilbert nie miał problemu z odprowadzeniem Feliksa do domu. Miał po drodze, więc dlaczego by nie skorzystać? Pożegnają się przy wejściu i wróci do siebie, żeby następnego dnia znowu zobaczyć się z ukochanym i korzystać ze swojego związku, dopóki mają taką możliwość. Jednak Feliks miał inne plany. Wciągnął go do swojego domu i kazał chwilę z nim posiedzieć, mimo tego, że w domu zapewne siedział Adam. I tak jak się spodziewali, na wstępie zostali przywitani przez niego oraz Magdalenę.
-Co znowu się stało? - Zapytał niechętnie Łukasiewicz, stając na chwilę z ukochanym. Adam nawet nie czepiał się faktu, że Beilschmidt znowu był w jego domu.
-Mam dla ciebie dobrą wiadomość. - Skoro ojciec mówił, że wiadomość jest dobra, to na pewno było kompletnie na odwrót. Blondyn z delikatnym przerażeniem przeszedł do słuchania, nie wspominając nawet o albinosie, który wyostrzył słuch na sam widok ojca partnera. - Chwilowo muszę wrócić do pracy. Dlatego razem z twoją matką i Jakubem będziemy wylatywać do Wielkiej Brytanii, tak na jakieś niecałe dwa tygodnie. Chciałbym sobie przedłużyć znacznie urlop. Chciałbyś polecieć z nami? Poznałbyś trochę świata. - Po Feliksie przeszły nieprzyjemne dreszcze. Nie miał zamiaru się stąd ruszać! Tym bardziej z ojcem i bez Gilberta. Może to zaledwie dwa tygodnie, ale już wiedział, że to będzie koszmar.
-Wybaczcie, ale nie skorzystam. Wolę zostać w domu, chodzić do szkoły, widywać się ze znajomymi. - Odparł ze strachem zielonooki, starając się nie spojrzeć na Gilberta. Czuł na sobie jego wystraszony wzrok, wskazujący na to, że nie chce jego wyjazdu. Zerknął na matkę, która smutno na niego patrzyła i błagała swoim wzrokiem, by pozostał w domu z Radmilą.
-No proszę cię, co będziesz w tym domu siedział? Te dwa tygodnie bez szkoły wielkiej krzywdy ci nie zrobią, a wyjedziesz za granicę, pozwiedzasz ciekawe miejsca. Co ci szkodzi? - Wyglądało na to, że Adam chciał w pewnym stopniu dobrze dla syna. Miał okazję do zintegrowania się z nim i wytłumaczenia sobie nawzajem paru ważniejszych spraw. Był pewny, że to głównie Beilschmidt trzymał Feliksa w tym miejscu. Był gotowy złamać swoje postanowienie i przestać go tolerować.
-Nie zmuszaj mnie do czegokolwiek. Nie czuję potrzeby wyjeżdżania do innego kraju. Wolę pozostać w domu i nie zaniedbywać innych sfer w życiu. - Niebieskooki zaczynał się irytować. Była możliwość nawiązania lepszej relacji, ale jak zwykle Feliksowi musi się coś nie spodobać i wiecznie siedzieć z tymi samymi osobami. A może spotkałby w końcu jakąś dziewczynę, ale nie! Będzie siedział w tym domu i nic nie osiągnie.
-Feliks, bardzo cię proszę...
-Nie zmuszaj go. - Powiedział gwałtownie Gilbert, zwracając na siebie uwagę pozostałych. Miał nadzieję, że nie wyniknie z tego kłótnia, ale myśląc o słowach Adama z niedawnej kolacji, chyba nie będzie miał nic przeciwko, jak się wypowie. - Skoro nie ma ochoty na wyjazd, to niech zostanie w domu. Przynajmniej nie będę opuszczał szkoły i poprawi się z niektórych przedmiotów. Prawda, Feliks? - Jeżeli fizyka miała go zatrzymać w Berlinie, to był gotowy automatycznie się zgodzić.
-No właśnie, niech Feliks zostanie tutaj i poprawi się w tym czasie z przedmiotów, które nie idą mu najlepiej! Wyjazd tylko obniżyłby jego poziom w szkole. - Kobieta włączyła się do rozmowy. Dobro syna było dla niej najważniejsze, więc podzielała zdanie Gilberta w tym temacie. Adam nie miał więcej do gadania. Musiał zgodzić się na taki układ.
-Niech będzie, możesz zostać. Jednak naprawdę masz porządnie wykorzystać ten czas, w którym będziemy nieobecni. - Niebieskooki odwrócił się niechętnie i poszedł do salonu, żeby tam zaczerpnąć odrobiny spokoju. Dopóki mógł. Magdalena uśmiechnęła się delikatnie, ciesząc się ze swojego oraz syna i jego partnera sukcesu. Feliks przytulił się do Gilberta, czując, że za kilka dni będą mogli spędzić ze sobą naprawdę dużo czasu.
I może nawet dojdzie do czegoś ciekawego.
***
Kiedy patrzę na ten rozdział, to ostatecznie dochodzę do wniosku, że chyba się wypaliłam. Tak doszczętnie. Lecz i tak postaram się dokończyć Panaceum, a co będzie dalej, to nie wiem. Może jednak nie będzie tak źle. Rozdział ma 7800 słów, więc nie ma tragedii. I przy okazji to bardzo ładna liczba. A co wy sądzicie o tym rozdziale?
Naprawdę nie sądzę, żeby ten rozdział się dobrze prezentował. Efekt końcowy mi się nie podoba i najchętniej bym ten rozdział usunęła i zaczęła pisać od początku, ale wtedy pewnie byłoby jeszcze gorzej. Kiedy patrzyłam na wydarzenia, które tutaj zaplanowałam, myślałam, że rozdział będzie naprawdę dobry i wyjdzie zajebiście dobrze. A to byłby niepodważalny sukces, patrząc na to co dawałam wam wcześniej. Jednak jak widać, rozdział najlepszy nie jest. Jest nudny, nic się nie działo najciekawszego, a jak twierdzicie inaczej, to nie wiem co. Pewnie znowu uderzają we mnie kompleksy pisarza, albo się nie znacie. Obstawiam to pierwsze. Wy dobrze się znacie. Zgaduję.
Co się tutaj działo? Wszyscy dowiedzieli się o śmierci Yekateriny. Akurat to wydarzenie nie jest złe. Jestem z niego w miarę zadowolona. Wszyscy również wiedzą o związku Feliciano z Ludwigiem. Tutaj już wyszło nieco gorzej, lecz nie ma tragedii. Francis i Antonio próbują przenieść Giannę na lepszą stronę. Tego wydarzenia mogłoby bardzo dobrze nie być. Następne dwa wydarzenia mogą iść do kosza i nikt nie odczuje różnicy. Przynajmniej w kolejnym wydarzeniu dowiedzieliśmy się trochę o poprzednich związkach Erizabety, więc w pewnym stopniu jest to ważne. Adam przeprosił Gilberta. SZOK I NIEDOWIERZANIE. Ludwig rozmawiający z grobem, a następnie z Lovino mi się bardzo podoba, może zostać. Kłótnia Elizy i Gianny też może zniknąć. Nie jest to nikomu potrzebne. Pogrzeb Yekateriny wyszedł źle, delikatnie mówiąc. A wylot Adama do Wielkiej Brytanii jest szansą na szczęście u Feliksa i Gilberta, więc fajnie. No, po powrocie Adama nie będzie tak fajnie.
Co do rozdziału na następny czwartek. Nie wiem czy się wyrobię. Rozdział na niedzielę już mam i wychodzi bardzo średnio, jednak rozdział czwartkowy będzie dosyć... Ważny. Przynajmniej dla mnie. Planuję tam naprawdę ważne wydarzenia i chcę, by ten rozdział wyszedł dobrze i będę potrzebować więcej czasu na napisanie go oraz poprawienie. Co za tym idzie, nie zdziwcie się, jak wtedy nie będzie rozdziału.
Historia z życia wzięta! Prawie rozwaliłam sobie kolano. Spadłam ze schodów i ledwo chodzę. Rano, gdy wychodziłam do szkoły, moje nogi postanowiły się zbuntować, przez co wylądowałam na ziemi i moja prawa noga dość mocno ucierpiała. Kolano mam całe starte, strasznie boli, a chodzenie jest dosyć uciążliwe. Mogę chodzić, ale troszkę boli. Troszkę bardzo. I jeszcze uderzyłam się w to kolano tak z dwadzieścia razy dzisiaj, więc boli jeszcze bardziej. Widok mnie, jak chodzę, jest co najmniej komiczny.
To będzie na tyle w tym rozdziale! Mam nadzieję, że mimo jego chujowości i tak wam się spodobał, a kompleksy naprawdę tylko we mnie uderzają, a nie tracę chęci do dalszego pisania. Dopiero co wenę dostałam! Do zobaczenia już w niedzielę w rozdziale, który jest minimalnie lepszy!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro