[20] Droga do końca
*** 15 stycznia ***
Osiąganie szczęścia łatwe nie było. Pojawiało się więcej komplikacji i odechciewało się dalszej roboty, żeby w najbliższym czasie stać się szczęśliwym człowiekiem. Demotywacja była na każdym kroku, choć mogłoby się wydawać, że był bliski osiągnięcia upragnionego sukcesu. Czuł blokadę przed powiedzeniem czegokolwiek, w tym samym czasie pragnąć wykrzyczenia tego i pokazania całemu światu, jak bardzo kocha tamtego debila.
-Lovi, możesz zacząć. Przecież wiesz, że cokolwiek to będzie, to nie będę na ciebie zły. - Uspokajający wzrok Antonia nie pomagał, za to przeciwnie. Lovino leżał obok niego na łóżku i od dobrych trzydziestu minut próbując wydusić z siebie nawet słówko. Podziwiał Carriedo za dawanie mu tak ogromnych pokładów cierpliwości. Mógłby się podzielić, a może lepiej by mu się żyło z samym sobą.
-Byłeś kiedyś w sytuacji, gdzie twoja jedna decyzja miała wpływ na całą, twoją przyszłość? - Romano aż sam się dziwił, że zdołał zadać to pytanie. Był to niezaprzeczalny cud. Momentami marzył o pożyczeniu nastawienia Feliciano do wyznawania miłości. Brat robił to tak bezproblemowo, a on męczył się z tym od niecałej godziny.
-Ciągle w takich jesteśmy. To że teraz leżysz, a nie siedzisz pewnie też będzie miało jakiś większy wpływ na twoje życie. Pewnie na to w najbliższych dwudziestu minutach. - Bolące kości nigdy nie były jego przyjacielem. Długie leżenie w jednej pozycji mogło go jeszcze bardziej odgonić od planów wyznania miłości. Właśnie to miał na myśli, myśląc o demotywacji na każdym kroku. Ona była wszędzie. Nawet w takich błahostkach.
-Nie wyskakuj mi teraz z filozoficznymi przemyśleniami. - Odpowiedział Vargas, w końcu siadając. Oparł się o ścianę i zmierzył Hiszpania wzrokiem. Dalej mógł się wycofać, ale nie chciał. Celem na ten dzień było spełnienie swojego marzenia, czyli zdobycia swojego ukochanego i rozpoczęcie z nim związku. Takiego szczęśliwego. Dłuższe męczenie się z własną samotnością było bezcelowe. Krążył ciągle w tych samych miejscach, robił to samo, nie osiągał niczego nowego. Antonio mógł to zmienić.
-Lepiej będzie, jak powiesz to, co chcesz powiedzieć. Naprawdę nie musisz się mnie bać! Myślałem, że darzysz mnie zaufaniem i nie boisz mówić się tego, co ci doskwiera. - Zielonooki westchnął, słuchając następnych głupot przyjaciela. Musiałby mieć pięć lat, by bać się Antonia i przy okazji przydałyby się jakieś zaburzenia psychiczne. Nawet nowonarodzone dziecko nie wystraszy się tego idioty.
-Wyznawałeś kiedykolwiek ludziom coś bardzo ważnego? - Carriedo kiwnął potwierdzająco głową. - No właśnie! Teraz postaw się w mojej sytuacji i zastanów się, czy wyznanie ci czegoś ważnego jest proste. - Szatyn zastanowił się nad słowami Włocha. Wszystko wskazywało na to, że jego skryte pragnienie niedługo zostanie spełnione. Po tylu, długich latach.
-Mówię poważnie, nie masz czego się bać. Cokolwiek to jest, zrozumiem i będę cię akceptować. - No chyba, że znowu mnie skrzywdzisz. Tych słów Carriedo nie wypowiedział z jednego, prostego powodu. Nie chciał Lovino wystraszyć. Nie od dzisiaj było wiadomo, że momentami działo się w jego głowie nie za ciekawie i lądowały tam przerażające myśli. Próbował je hamować. Najważniejsze było, że nie wypowiadał ich głośno.
-W porządku, powiem ci to. - Romano wziął głębszy wdech, zastanawiając się w duchu co najlepszego robi ze swoim życiem. Spełniał marzenie, więc robił dobrze. Dążenie do własnej satysfakcji nie było czymś złym. Jedynie pragnął szczęścia, którego ostatnio brakowało w jego szarym życiu. Antonio miał pełno kolorów, których mógł, a nawet chciał, mu użyczyć. Korzystał z tego, a bardzo możliwe, że będzie ciągnął te kolory dalej. - Bardzo cię...
-Antonio, mam sprawę do ciebie. - Afonso nie mógł do tego dopuścić. Doskonale wiedział w jakiej sprawie Vargas przyszedł do jego brata. Świadomość tego wyniszczała go od środka. Nie mógł pozwolić Carriedo na wygraną, nie własnym kosztem. Może wychodził na tego złego, jak i na kłamcę, skoro niedawno zapewniał Lovino, że da mu już spokój, lecz ból był za duży. Romano spojrzał na niego z urazą, a Antonio z lekkim zawiedzeniem, ale zarówno zaciekawieniem.
-Co się stało? - Zapytał szatyn, niechętnie odwracając wzrok od ukochanego.
-Powinieneś mieć kompletnie wyjebane na to, co się stało! - Krzyknął Vargas, nagle wstając i zasłaniając Antonio brata. Jego szansa została zmarnowana, nadzieje odebrane, a chęci unicestwione. Ferreira nieźle się zdziwił, chociaż do przewidzenia było, że Lovino w takiej sytuacji się zdenerwuje. - Znowu mi przeszkodziłeś! Byłem tak blisko osiągnięcia sukcesu, a ty nadal swoje! Obiecałeś, że nie będziesz się wtrącać. - Bez ani słowa więcej, Vargas wyminął Portugalczyka w przejściu i udał się jak najdalej od niego oraz Antonia. Widocznie jeszcze dzisiaj tego nie zrobi. Nigdy tego nie zrobi.
-O co mu chodzi? - Carriedo wstał zmartwiony, próbując udać się do Lovino. Widział po nim, że jest bliski płaczu, a nie chciał jego krzywdy. Afonso go zatrzymał.
-Dajmy mu ochłonąć. Kiedy poczuje się lepiej, to wróci. - Odparł Ferreira, wychodząc z sypialni rodzeństwa. Dla Antonio to było podejrzane. Brat nagle wszedł mu do pokoju w trakcie ważnej przemowy Romano, pod pretekstem tego, że musi przekazać mu coś ważnego. Teraz o tej ważnej rzeczy nawet słówkiem nie wspomniał. Zabraniał mu też rozmowy z Vargasem. To nie było normalne.
***
Śnieg ponownie spadł, ozdabiając swoją idealnością całe miasto. Mimo większego ryzyka wypadku samochodowego, czy złamania jakiejś kończyny, wielu nie przejmowało się tym i cieszyło się z tego, że śnieg jeszcze raz postanowił zagościć tej zimy. Mogłoby się wydawać, że jeszcze dużo czasu do wiosny, a jednak zlecieć mogło błyskawicznie. Feliks rozkoszował się pięknymi widokami, spadającymi białymi drobinkami z nieba i przede wszystkim, Gilbertem. On był najlepszy z całego otoczenia. Dawał mu ciepło w ten zimny dzień.
-Gilbert, lubisz jeździć na łyżwach? - Zapytał Łukasiewicz, jak zwykle nie powstrzymując się od pokazywania swojego zachwytu światem. Pozwoliło mu to na chwilowe zapomnienie o swoich problemach, które kurczowo próbował ukrywać. Jakoś nie uśmiechało mu się otwarte mówienie, że ojciec w każdej chwili może go wyrzucić z domu, a jest bez żadnego koła ratunkowego. Pomijając Gilberta, jednak on jest osobną sprawą.
-Lubię, a co? - Odpowiedź była wyjątkowo wyczerpująca. Blondyn zarumienił się znacząco, mając już w planach tłumaczenie się tym, że jest zimno. Może i było, lecz nic nie potrafiło ukryć faktu, że bardzo chciał iść z Beilschmidtem na lodowisko. Byłoby to takie idealne zwieńczenie zimy, tego, że są razem, dobrze im się ze sobą powodzi i na zawsze pozostaną razem. Poza tym, kto stawiałby im na lodowisku stwierdzenie, że mogą być razem? Wyjdą czysto "przyjacielsko".
-Myślałem o tym, żebyśmy kiedyś tam poszli. Ostatnio tam poszedłem, gdy jeszcze byłem dzieckiem, więc miło by było odświeżyć sobie wspomnienia z lodowiska, idąc tam z tobą. - Albinos uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie o tym, jak z dwa lata temu był stałym bywalcem na lodowiskach. Coś zmieniło się rok temu. Nie widział przeszkód w wróceniu do starego nawyku. Przynajmniej miał sposób na trzymanie zdrowej formy zimą, a z Feliksem zawsze tak mógł spędzać czas.
-Chętnie się tam z tobą udam. - Więcej Gilbert nie musiał mówić, żeby zostać przytulonym przez pchłę. Uwielbiał dostawać takie przyjemności od życia, szczególnie kiedy spacerował po styczniowym Berlinie, który nigdy nie należał do względnie ciepłych. Cieszył się z możliwości posiadania tak cudownego chłopaka. Widocznie życie się do niego uśmiechnęło. - Po lodowisku będziemy mogli pójść do jakiegoś baru, a tam wypić sobie kawę, zjeść coś, pogadać o życiu. Następnie do mojego domu, do sypialni i...
-Tak, wiem, że strasznie chcesz seksu, ale odpuść sobie jeszcze na moment. - Tym razem Beilschmidt się zaczerwienił, a słodki śmiech Łukasiewicza nie poprawiał sytuacji. Wyszedł na napalonego idiotę, jednak nic na to nie poradzi. Feliks wrócił do wtulania się w Gilberta, czując intensywny zapach jego perfum. Kochał takie perfumy. Mocne, nieco słodkie, lecz nadal nie przesadzone i przyjemne dla nosa. Aż nagle zauważył dość wysoką kobietę, uważnie im się przyglądającą. - Możemy stąd odejść?
-A co się stało?
-Po co mamy stać w jednym miejscu? Jeszcze tyle miejsc jest do zobaczenia. - Zielonooki zaśmiał się nerwowo, co zaniepokoiło białowłosego. Postanowił nie protestować, a poszedł dalej z ukochanym, ciągnąc temat ich planów na najbliższe dni. Wrażenie bycia obserwowanym nie zanikało. Wręcz się nasilało. - Też masz to dziwne uczucie?
-Zależy o jakie ci chodzi. Jeżeli również nie czujesz palców od tego zimna, to tak, czujemy dokładnie to samo. - Blondyn mimowolnie się zaśmiał, co albinosa ucieszyło. Jednakże szybko wrócił do swojej powagi, niepewnie się rozglądając. Ktoś za nimi chodził.
-Masz wrażenie, że ktoś cię obserwuje? - Gilbert dziwnie zerknął na Feliksa, który coraz bardziej patrzył na boki, a jego oczy wypełniały się przerażeniem. Magiczna atmosfera, wypełniona miłością oraz wzajemnym zrozumieniem, zamieniła się w niezrozumienie i strach. Beilschmidt rozejrzał się, ale nie zauważył żadnej podejrzanej osoby, jaka mogłaby być nimi zainteresowana w złym sensie. Naprawdę Łukasiewicz bał się do tego stopnia, że aż czuł się oglądany przez kogoś?
-Nie mam takiego wrażenia. Pewnie znowu coś sobie wymyśliłeś i teraz nie możesz się tego pozbyć. Trochę spokoju, a minie. Przecież jesteśmy bezpieczni. - Gilbert posłał uśmiech do Feliksa, mając nadzieję, że to go trochę uspokoi. Nie chciał, żeby Łukasiewicz martwił się pierdołami, które nie miały miejsca. Chociaż sam powoli przestawał czuć się komfortowo.
-Mówię poważnie! Przed chwilą widziałem jakąś kobietę, która natarczywie się nam przyglądała. - Beilschmidt zatrzymał się gwałtownie, panicznie patrząc za siebie. Miał wrażenie, jakby faktycznie jakaś kobieta za nimi szła i właśnie ją widział. Przez głowę przeszła myśl, że matka mogła ich śledzić, by później wydawać wszelkie informacje Adamowi. To niemożliwe. Pewnie mieli jakąś schizę przez obawy. Jednak profilaktycznie postanowił udać się z Feliksem jak najdalej od tego miejsca, byle pchła poczuła się pewniej.
-Już dobrze, nie denerwuj się tak. Jak chcesz, to możemy pojechać trochę dalej, a na wieczór odstawię cię do domu. Jutro przecież też jest szkoła, musisz odpocząć. - Blondyn zgodził się na taki układ, dostając jeszcze krótki pocałunek w usta od białowłosego. Był to niezwykle niebezpieczny gest, kiedy było prawdopodobieństwo obserwowania przez Marię, lecz poza zobaczeniem tego, nie powinna mieć więcej dowodów na ich związek. Udali się na najbliższy przystanek, żeby pojechać w dal.
-Mam was. - Powiedziała cicho Maria. Lecz nie postanowiła iść za nimi. Niech mają trochę spokoju.
*** 16 stycznia ***
Natalia nie mogła uwierzyć w to, co właśnie działo się w jej życiu. Wszystko nagle stało się takie łatwe, jakby wcześniej nic się nie stało. Ivan starał się nie sięgać tak często po alkohol, Yekaterina próbowała być silna, a ona miała siłę wyciągnąć do ludzi rękę. Miała motywację do odezwania się do nich, poważnego zaprzyjaźnienia się, a nie jedynie przytakiwania na ich słowa i czasami wyjścia z nimi na miasto. To wszystko wyskakiwało na kompletnie nowy poziom.
-Co cię tchnęło, żeby wyjść z nami na miasto? - Alfred był bardzo zaskoczony obecnością Arlovskayej. Myślał, że ponownie odrzuci propozycję przejścia się po okolicy, a tutaj taka niespodzianka. Pozostali również nie próbowali ukrywać swojego zdziwienia. Feliciano był nieco onieśmielony obecnością Natalii, Erizabeta miała możliwość złapania z nią lepszego kontaktu, Feliks nareszcie mógł zrozumieć co siedzi tej dziewczynie w głowie, a Matthew podchodził do tego neutralnie. Skoro była, to dobrze.
-Stwierdziłam, że nie ma sensu siedzieć w domu i pójdę z wami się przejść. Trochę się zakolegować, pokazać, że nie jestem kompletną introwertyczką. Jednak fakt, że poszliśmy na plac zabaw trochę mnie zniechęca. - Zaśmiali się głupio, znowu zerkając na wszystkie napisy ze ścian domku dla małych dzieci. Najczęściej przekleństwa, ale też wyznania miłości oraz numery telefonu.
-To nasze ulubione miejsce do rozmów o życiu! Może czasami dzieciaki nas tutaj nachodzą i zdarza się, że rodzice wyganiają, ale tak, to jest to idealne miejsce do wygłupów, zadumy, ubolewania nad pewnymi rzeczami, jarania się niektórymi wydarzeniami. Wiesz, typowe miejsce na spotkania nastolatków z kryzysem egzystencjalnym. - Blondynka przytaknęła, myśląc, że takie rzeczy mówione przez Łukasiewicza są zupełnie normalne. Ostatnio był bardziej melancholijny, lecz chyba nie oznaczało to czegoś złego.
-Od ostatniego czasu życie stało się na tyle nieprzewidywalne, że coraz częściej tutaj przychodzimy. I przy okazji zabieramy dzieciom miejsce do zabawy. - Dodał żartobliwie Feliciano, zdobywając się na śmiech. Arlovskaya powoli zaczynała rozumieć o co w tym chodzi. Niektórzy w tym towarzystwie tak desperacko marzyli o poczuciu radości z dzieciństwa, że aż przychodzili do miejsc, które im się z dzieciństwem kojarzą. Albo znowu doszukiwała się dziury w całym.
-Tak, życie naprawdę od niedawna mocno szokuje. - Na chwilę zapanowała cisza, przeznaczona zastanowieniu się nad dotychczasowymi wydarzeniami. Eliza nie miała na co narzekać, chociaż Gianna nieźle ją wkurzała. Feliciano starał się wyleczyć. Feliks coraz bardziej obawiał się swojej przyszłości. Za to Matthew z Alfredem próbowali zrozumieć swoją miłość do pewnych osobników. Życie widocznie nie lubiło ich za bardzo.
-Zawsze mogło być gorzej. Dopóki nikt nie umiera, to nic nie musi się źle skończyć. - Kiedy zapanowała kompletnie depresyjna atmosfera, Natalia podjęła się ratowania uśmiechu towarzyszy. Nie była złą osobą, za jaką mogli ją brać. Nie chciała ich smutku, więc wyskakiwała z tymi dość nieumiejętnymi słowami pocieszenia.
-Podoba mi się twój styl bycia. Chcesz dobrze dla swojego otoczenia, jednak nie potrafisz tego okazać. Lubię cię. - Jones wyszczerzył się do Arlovskayej, wywołując u niej delikatne zarumienienie. To na pewno z zimna. Nawet nie zauważyła, gdy trójka przyjaciół i Matthew spojrzeli na nią dziwnie, jakby już mieli w planach swatanie jej z Alfredem. Nie mieli takich planów, ale w każdej chwili mogły się pojawić.
-Będzie dobrze, prawda? - Zapytał nagle Vargas. Coś mu mówiło, że za jakiś czas wszystko się skończy.
-Powinno być. - Odpowiedział Łukasiewicz, modląc się w duchu o jak najlepsze zakończenie. A Natalia dochodziła do wniosku, że chyba złym pomysłem było wychodzenie z nimi na miasto.
***
Erizabeta była zadowolona z miejsca, w którym postawił ją świat. Miała prawie wszystko, czego można było sobie zażyczyć w tym okresie życia. Może brakowało jej paru rzeczy, jednak przynajmniej miała przyjaciół, dobre oceny i przede wszystkim, chłopaka. Rozpoczęcie roku nie przynosiło jej pozytywnego nastawienia, lecz teraz wszystko wydawało się uspokoić. Przerażało ją to. Właśnie to sprawiało, że jej uśmiech był zmieszany z tysiącem podejrzeń wobec przyszłości.
-Nie sądzisz, że niedługo coś się zepsuje? - Zapytała nagle, odwracając uwagę Rodericha od książki. Wyjątkowo dobrej książki, opowiadającej o najpiękniejszym wojennym romansie, o jakim dane mu było czytać. Odłożył lekturę na bok, czując, że zapowiadała się poważna rozmowa. Kolejna w tym tygodniu. Spojrzał na dziewczyną, która już kierowała na niego lekko zmartwione spojrzenie.
-Co miałoby się zepsuć? Między nami wszystko jest w porządku, nic się nie psuje, dookoła również jest mniej więcej spokój. Za bardzo się martwisz. - Edelstein pogłaskał Hedervary po głowie, całując jeszcze krótko w policzek. Nie uzyskał prędko odpowiedzi. Szybko zrozumiał o co konkretnie mogło chodzić zielonookiej. Westchnął, niechętnie podejmując się tego tematu. Miał nadzieję, że nie będą musieli o tym rozmawiać, ale najwidoczniej innej opcji nie było. - Martwisz się Gianną?
-To chyba normalne, że martwię się dziewczyną, która może mi rozwalić związek. Doskonale wiesz, że cię kocham i nie chcę cię stracić. Jeśli ona zacznie się bardziej wtrącać, to może zniszczyć naszą relację. - Erizabeta uważała, że jej zmartwienie jest ogromną przesadą, a nic nie musiało się wydarzyć w tej sprawie. Lecz wolała się upewnić, że ma zapewnioną wieczną miłość od Rodericha. Była głupia, żałosna i nie dopuszczała do siebie innych zakończeń. Życie bajką nie było, Roderich nie będzie wiecznie jej.
-Elizo, mówiłem ci tyle razy, że nie musisz się martwić. Kocham tylko ciebie, a Gianna jest moją dawną znajomą z pracy i nikim innym. Kiedy w końcu to zrozumiesz? - Edelstein był pewny tego, że wiele nie zmieni się na przestrzeni lat. Możliwe, że wejdzie na wyższy poziom relacji z ukochaną, wyprowadzi się od braci, albo oni wyprowadzą się od niego i zostawią mu wielki dom, założy rodzinę i znajdzie lepszą pracę. To brzmiał jak plan na idealne życie!
-Jesteś tego pewny? Ona coraz bardziej kombinuje, widzę jak na mnie patrzy w szkole, gdy przychodzi do Francisa. Przecież z daleka widać, że planuje nas rozdzielić! - Szatyn przewrócił oczami, dając mocno do zrozumienia, że uważa zachowanie partnerki za mocną przesadę. Różnica między nimi była taka, że Erizabeta za bardzo nastawiała się negatywnie, a Roderich za bardzo pozytywnie. Co doprowadzi ich związek do dosłownego niczego.
-Mam porozmawiać z Gianną? - To było jedyne odpowiednie rozwiązanie, jakie przychodziło do głowy Edelsteina.
-Gdybyś mógł, to bardzo chętnie. Tylko, żeby z tej rozmowy nie wyszło coś więcej! - Szatyn zaśmiał się, przytulając zielonooką. Jej zazdrość była niezmiernie urocza, jednak przyprawiało go to też o myśli, że ta zazdrość niedługo zamieni się w straszną. Dobry nastrój zniknął wraz z momentem pojawienia się świadomości, że chorobliwa zaborczość może ich znajomość zniszczyć. Koniecznie musiał uspokoić Giannę, byle Erizabeta nie zdenerwowała się za bardzo.
***
Z każdym następnym dniem, było coraz lepiej. Gilbert miał świadomość tego, że jego związek z Feliksem rozkwita i nic nie jestem w stanie go zniszczyć. A może była to zwykła bańka, której nie chciał rozbić przez strach? Adam w każdej chwili mógł dowiedzieć się prawdy. Jednak nie zamartwiał Łukasiewicza swoimi podejrzeniami, a jedynie oglądał go jak pokazywał się w jeszcze piękniejszych kreacjach. Blondyn koniecznie chciał się pochwalić nowościami, które ostatnio zakupił. To było słodkie.
-Podoba ci się? - Zapytał Feliks, pokazując się w następnej sukience. To było bardzo normalne, że chłopak ubierał się w sukienki. Również normalne było to, że prawie nikt nie miał z tym problemów. Beilschmidt uśmiechnął się lekko, dokładnie mierząc wzrokiem ukochanego. Połączenie niebieskiego z pomarańczowym od zawsze mu się podobało, chociaż sądził, że Feliks wcześniej stawiał na lepsze połączenia.
-Naprawdę pięknie! Masz jeszcze coś nowego? - Zielonooki zarumienił się odrobinę, słysząc następne komplementy. Może białowłosy nie wysilał się za bardzo mówiąc, że pięknie wygląda i dana kreacja jest śliczna, lecz i tak doceniał i cieszył się z takich pochwał. Usiadł obok Gilberta, wtulając się w jego ramię.
-Więcej nie mam, wydałem wszystkie oszczędności. A większość ubrań, które ci pokazałem, to stare ubrania Radmili. Stwierdziła, że skoro tak bardzo zainteresowałem się damką garderobą, to da mi trochę swoich starych ubrań. Pomyślała też, że planuję zmianę płci, ale szybko to wykluczyłem. Po prostu lubię być... Inny. - Feliksowi nadal dziwnie mówiło się o tym, że coraz bardziej interesuje się crossdressingiem, ale Gilbertowi mógł ufać. On nie wyda jego zainteresowań nieodpowiednim osobom.
-To naprawdę dobrze, że nie boisz się być sobą. Jednak musisz pamiętać o tym, że twój ojciec dalej jest w pobliżu i może dowiedzieć się o tym. Skoro nie toleruje homoseksualizmu, to crossdressingu u chłopaka tym bardziej. - Łukasiewicza mocno zdołowała ta świadomość. Ojciec próbował go sobie podporządkować, zrobić z niego osobę, którą nigdy nie będzie. Identyfikował się ze swoją specyficznością, którą rodzina próbowała mu odebrać.
Oczywiście, ta sama rodzina w ciągu dalszym nie rozumiała, że wypadałoby zapukać. Magdalena bez większych oporów weszła do pokoju syna, zastając go w sukience, przytulającego się do Gilberta. Akurat to drugie zaskakujące nie było, ale te pierwsze już tak.
-Co tutaj się dzieje? - Spytała kobieta ze swoim codziennym uśmiechem. Beilschmidt nieco wystraszył się jej obecnością, ale widząc spokój partnera sam się opanował. Widocznie jej naprawdę nie trzeba się jakoś bardzo obawiać. Wcześniej miał z tyłu głowy myśl, że Magdalena mogłaby przyczepić się paru dziwactw syna, ale jak widać, akceptuje go w stu procentach. - Twoje ubrania już przyszły, Feliks?
-Jak widać, przyszły. W jakiej sprawie jesteś? - Niebieskooka zamilkła na dłuższą chwilę, myśląc czy jest sens poruszać ten temat. Jakub niby mówił, że to nic ważnego, ale czuła potrzebę wytłumaczenia sobie kilku rzeczy z synem i jego partnerem. Ponownie się uśmiechnęła, lecz nie tak szczerze, jak wcześniej. To był pierwszy powód do martwienia się jej obecnością.
-Chodzi o Jakuba. Mówił, że go zastraszacie, stawiacie jakieś warunki, chcecie go kontrolować. Nie wiem czy dobrze go zrozumiałam, mówił strasznie niezrozumiale, ale najważniejsze chyba rozumiem. Co takiego dzieje się między wami? - Gilbert z Feliksem spojrzeli na siebie, o mało nie wybuchając śmiechem. Nie sądzili, że Murgaš będzie aż tak żałosny, ale w sumie, to mogli się tego spodziewać. Łukasiewicz nie dziwiła się brakiem zainteresowania w tej sprawie, patrząc na tę dwójkę.
-Czy to źle, że chcemy czuć się bezpiecznie? Jakub zdecydowanie chce powiedzieć ojcu o tym, że jesteśmy razem, więc robimy wszystko co tylko możliwe, żeby móc jak najdłużej się sobą cieszyć w spokoju. Co w tym dziwnego? - Blondyn mocniej ścisnął dłoń Beilschmidta w obawie, że teraz nawet matka będzie ich potępiać. Nie chciał tego. Nikt tego nie chciał. Gilbert był gotowy kłócić się i mówić, że nie robią niczego złego. Pewnie przesadzali momentami, jednak Jakub też dobrze nie postępował.
-Trochę za daleko zaszliście. Grożenie śmiercią czy problemami nie jest dobre. O ile tobie, Gilbert, się nie dziwię, bo twoja matka jest trochę pojebana i niebezpieczna, więc zeszło na ciebie, to ty, Feliks, odrobinę przesadzasz. Jakub jest twoim bratem i nie powinieneś tak go traktować. Ty Gilbert też, ale u ciebie to bardziej zrozumiałe. - Cisza wypełniła pokój. Zielonooki niepewnie patrzył na albinosa, jakby to on miał być jego ratunkiem. I był jego ratunkiem, ale od ojca. Nie od martwiącej się mamy.
-I co mamy z tym zrobić? - Spytał nareszcie Beilschmidt.
-Uspokoić się. Rozmawiałam z Jakubem i zapewnił, że nie będzie czegokolwiek mówić ojcu i nawet będzie was wspierał w tym trudnym czasie. Jeszcze będę się starała przekonać Adama do tego, że związki jednopłciowe wcale nie są złe, ale pewnie za wiele z tego nie wyjdzie. Mówię wam, że tragedii nie będzie. - Leciały następne pocieszające uśmiechy. Zakochana para poczuła się nieco lepiej, jednak ich zmartwienie nie zostało zniszczone do końca. Pozostawała nutka niepewności. - Nie będę już wam przeszkadzać. - Dodała Magdalena, wiedząc, że pewnie Feliks oraz Gilbert planują ze sobą jakieś niecne rzeczy.
-Będzie dobrze, chyba. - Powiedział niechętnie Feliks.
-Najwyżej się zawiedziemy.
***
Nie zważając na ulewę i to cholerne zimno, Lovino próbował mieć uśmiech na twarzy. Starał się nie myśleć o swojej porażce w wyznawaniu miłości Antonio, przy okazji nie martwiąc się tak przesadnie o brata. Było to niestety niemożliwe i nawet patrzenie na deszcz nie zaspokajało jego krzyczącej duszy. Dotarł do niego dźwięk czyjegoś pukania do drzwi, co go zdenerwowało. Nie życzył sobie jakichkolwiek gości. Poszedł na korytarz, by otworzyć tajemniczemu gościowi, a jego zdziwienie nieźle się powiększyło, kiedy zauważył listonosza. Trzymał kwiaty i jakąś kopertę.
-Niczego nie zamawiałem, proszę dać mi spokój. - Romano był gotowy zamykać drzwi przed nosem mężczyzny, lecz jego wzrok skutecznie mu to uniemożliwił. Niechętnie przeszedł do słuchania o co chodzi, a owa przesyłka trochę go intrygowała. Pewnie dziadek dalej miał jakichś cichych wielbicieli mimo starego wieku, albo Carriedo obudził się ze swoją miłością.
-Jest w domu Feliciano Vargas? - Więc jednak to Ludwig się obudził.
-Jest w swoim pokoju, zawołać go?
-Nie ma takiej potrzeby. Proszę tylko tutaj podpisać i wszystko będzie gotowe. - Vargas przytaknął, wziął długopis i podpisał w ustalonym miejscu. Następnie przyjął dosyć spory bukiet kwiatów oraz kopertę z niewiadomą zawartością. Zamknął drzwi i poszedł do pokoju brata, już wyobrażając sobie jego reakcję na taki prezent. Zgadywał, że to od Ludwiga. Feliciano nie ma innych wielbicieli. Najprawdopodobniej nie.
-Hej, dostałeś prezent. - Powiedział na wstępie Lovino, po raz kolejny spotykając brata malującego coś. Od niedawna Feliciano bardzo ciągnęło do tworzenia obrazów, jakby to była jego nowa pasja. Lepsze to, niż zamulanie całe dnie. Młodszy Vargas na niego spojrzał z ciekawością, rozszerzając oczy na widok kwiatów. Powoli domyślał się od kogo mogą one być.
-Z jakiej to okazji? - Zapytał rudowłosy, chętnie biorąc do rąk zwykłe tulipany i przy okazji kopertę. Dzień momentalnie stał się odrobinę lepszy, chociaż mógł taki być od samego początku. Nie mógł oderwać wzroku od czerwonych kwiatów, które idealnie kontrastowały z krwią, którą dzisiaj rano wymiotował. Nie było to dobre wspomnienie. Wolał zachować je jedynie dla siebie.
-Z takimi pytaniami do swojego kochanego Beilschmidta. Ciesz się, póki jeszcze możesz. W każdej chwili Ludwig może zacząć dawać ci inne prezenty. - Feliciano nie zrozumiał o co chodzi bratu, ale nie przejął się tym. Ważniejszy był prezent od ukochanego. To na pewno znaczyło coś więcej! Ponownie zrobiono mu nadzieję, która pewnie niedługo zostanie zniszczona, lecz cieszył się. Nie interesowało go, że zapewne Ludwig nie miał na myśli flirtu, a zaledwie pragnął go pocieszyć.
-Zobaczmy, co to za koperta. - Rzekł do siebie młodszy Vargas, gdy Romano wyszedł z jego pokoju. Ujął przedmiot w swoje dłonie, delikatnie go rozrywając i już po chwili patrząc na krótki list. Wszystko było napisane w taki elegancki sposób, nie było mowy o ani jednym błędzie. Napisane było szczerze, tak od serca. Wymyślone tak, jakby pisała to osoba, która faktycznie jest zakochana. I było podpisane, że napisane przez Ludwiga. Najlepszy prezent w życiu!
"Czelność miałem Twoje uczucia zranić.
W końcu jednak zrozumiałem jaki błąd popełniłem.
Postanawiam przeprosić, błagać Cię o wybaczenie.
Nie tak nasza relacja wyglądać miała, przeznaczony był jej lepszy wygląd.
Uczuć nadal swych zupełnie nie rozumiem, chociaż staram się je pojąć.
Lecz jedna rzecz jest mi dobrze znana - nie chcę Ciebie krzywdzić.
Starać się będę w tej miłości, którą powoli rozumiem.
Świat mi ją dał, nareszcie i Ty możesz ją dostać.
Więc długo już czekać nie będziesz musiał.
Będziemy razem, ale daj mi jeszcze chwilę.
Krótką chwilę na przygotowanie się.
By jak najlepsze życie Tobie dać."
Może nie wyglądało to na słowa pisane przez Ludwiga, ale jednak Feliciano się cieszył. On mu to wysłał, podpisał swoim imieniem, pragnął ich związku. Nie mógł doczekać się dnia, w którym spełni swoje marzenie. Mógł dać ukochanemu wiele czasu, jednak też wieczność czekać nie będzie.
*** 18 stycznia ***
Gianna siedziała na fotelu w salonie, myśląc nad swoim położeniem. Była w złym miejscu, w złym momencie, nieodpowiednim towarzystwie i miała złe nastawienie. Miała w planach to zmienić, ale najpierw musiała to odpowiednio rozegrać. Nagłe całowanie Rodericha nie przyniosło sukcesów, więc nagłe pozbywanie się Erizabety również dobrych efektów nie da. Powinna rozegrać to powoli, lecz z sukcesem. Pokazać, że jest lepszą opcją, niż jakaś nastolatka z zerowym doświadczeniem życiowym.
-Co planujesz? - Pytanie standardowe, kiedy Francis widział dziwne zachowanie siostry. Gianna od dłuższego czasu zachowywała się niepokojąco, co w sumie było dla niej codzienne, ale teraz na potęgę niepokoiła swoimi akcjami. Był prawie pewny, że znowu chodziło o związek Rodericha oraz Erizabety. To najmocniej zaprzątało głowę blondynki.
-Nic ciekawego i dotyczącego ciebie. Pewnie nie będziesz z tego zadowolony, ale nie przejmuję się tym. - Bonnefoy już zrozumiał co siostra kombinuje. Zdecydowanie chodziło o jej nową miłość i rywalkę. Wydawało mu się to głupie, jednak z drugiej stron, sam czasami bywał zazdrosny, więc musiał wykazać się zrozumieniem. Co nie oznacza, że też akceptacją. Takie zachowanie było nieakceptowalne.
-Zgaduję, że znowu chodzi o Rodericha. - Gianna przytaknęła bez zawahania, licząc cicho na to, że brat przełamie się do współpracy z nią. Lecz jego sympatia do Edelsteina, jak i do Hedervary, pewnie zabroni mu posunięcia się do takiego czynu. - Błagam cię, odpuść. Na świecie jest jeszcze tylu wolnych facetów, których możesz bez problemu zdobyć. Pokaż ten jeden raz, że nie jesteś szmatą z charakteru i nie rozwalaj komuś związku. Czym Eliza ci zawiniła? - To było dobre pytanie, ale nie posiadało odpowiedzi.
-To co zajęte, jest najlepsze. - Odrzekła bez zastanowienia niebieskooka, wywołując u blondyna spore załamanie. Wiedział, że Gianna momentami potrafiła nieźle dać w kość i pokazać kto tutaj rządzi, lecz w tej chwili zdecydowanie przesadzała. Nie był zwolennikiem miłości tego typu, a niszczenia prawdziwych, pięknych związków tym bardziej.
-Dlaczego jestem z tobą spokrewniony? Ja przecież nie jestem taką kurwą z charakteru! - Bonnefoy usiadł na kanapie, ubolewając nad swoim marnym losem z rodzeństwem. Dziewczyna zaśmiała się krótko, wracając do myślenia nad swoim życiem. Nie była w stanie wskazać momentu, w którym stała się aż taka zgorzkniała. Jedno było pewne, przed poznaniem Rodericha taka nie była. Miłość zmienia człowieka. To fakt.
-Musisz to jakoś przeboleć. Zawsze możesz ratować ich związek, kiedy to ja będę go powoli niszczyć. - To był genialny pomysł! Chociaż nie podobała mu się wizja robienia siostrze pod górkę. Nie chciał jej pomagać, ale przeszkadzanie również dobre nie było. Wolał dalej próbować ją przekonać do odpuszczenia i znalezienie sobie kogoś innego, kto nie został zajęty przez inną osobę. To będzie trudna robota.
***
Mawiali, że perfekcyjne wieczory nie istnieją. I mieli rację. Jednak były takie dni, w które nic nie mogło ulec w zniszczeniu, wszystko zlatywało w pięknej atmosferze, a wszelkie zmartwienia odchodziły w niepamięć. Zamiast martwić się chwilowo nieistotnymi pierdołami, planowali swoją dalszą przyszłość, uwzględniając ich wzniesienia oraz upadki. Przecież żadna relacja nie jest nieskazitelna. Lecz nie przejmowali się tym. Najważniejsze było, że spokojnie mogli zjeść kolację w restauracji.
-Gilbert, co ty na to, żebyśmy przeprowadzili się do Polski? - Beilschmidt o mało nie zakrztusił się szampanem, gdy Feliks wyskoczył z tą jakże chorą propozycją. Niemożliwe dla niego było mieszkanie w tym kraju, więc wolał pozostać tutaj. Ewentualnie wyprowadzić się nad morze, lecz również nie w najbliższym czasie.
-A może coś mniej ekstremalnego? - Łukasiewicz spochmurniał, co było całkiem zrozumiałe. Jako Polak, chciał wrócić do ojczystego kraju, w którym nawet nie był ani razu. Jedynie widział zdjęcia, oglądał jakieś filmy, ale właśnie to sprawiało, że chciał tam zamieszkać. Wydawało mu się, że ten kraj jest cudowny i warto jest w nim zamieszkać. Chociaż zdania są podzielone. Blondyn rozmarzył się, kompletnie zapominając o udzieleniu odpowiedzi.
-W takim razie, co proponujesz? - Odparł po dłuższej chwili. Albinos stwierdził, że może jednak Polska nie jest takim złym wyborem, a przecież im dalej od Adama, tym lepiej. Miał parę wątpliwości, ale skoro mogłoby to uszczęśliwić Feliksa, to może się przemęczyć te kilka lat, a potem uciec jak najdalej, bo inaczej zwariuje. Oczywiście uciec ze swoją pchłą. Inaczej wyszedłby na wyrodnego partnera, a takiego tytułu nie chciał za nic w świecie.
-Możemy tam wyjechać na kilka miesięcy, ale nie na więcej. I najlepiej na mazury, tam jest najspokojniej. - Oczy Feliksa zaświeciły się w napływie ekscytacji. Gilbert właśnie wyskoczył z najlepszą możliwą propozycją, jaka tylko była! Zapragnął natychmiastowego wyjazdu za granicę do kraju, z którego teoretycznie pochodził. Wakacje na mazurach w małym domku, ciszy i spokoju z ukochanym były jednym z jego większych marzeń. Mieszkanie tam konieczne nie było, lecz na pewno byłoby ciekawym przeżyciem.
-Może wyjedziemy tam jeszcze w te wakacje?! Odpoczniemy od Berlina, chwilowo zamieszkamy w cichym miejscu, które będzie wolne od pewnych osób. - Mówiąc "pewne osoby" Feliks miał głównie na myśli swojego ojca. Gilbert pomyślał o swojej matce, ale praktycznie wychodziło na to samo. Uśmiechnęli się delikatnie, wracając do wpatrywania się w swoje oczy i myślenia o tym, jak bardzo poszczęściło im się w życiu. Ciekawe ile to będzie jeszcze trwało. - Myślisz, że przesadzam? - To pytanie było zaskakujące.
-Co masz na myśli? - Albinos odpuścił sobie na moment jedzenie, wiedząc, że nadszedł czas na poważniejszą rozmowę, niż żartobliwe planowanie swoich najbliższych wakacji. Miał nadzieję, że zielonooki mówi o tym w formie żartu. Bez problemu dostrzegł zadumę, panującą w oczach ukochanego. Zmartwił się tym, a nieczęsto zdarzało się, że zachowanie Łukasiewicza ulegało aż takiej zmianie w przeciągu paru sekund.
-Myślę o sprawach, które nie będą miały miejsca. Po drodze może zdarzyć się wszystko, więc mówienie o rzeczach, jakie będą za kilka miesięcy, jest bardzo lekkomyślne. Bardzo dobrze mogę nie dożyć następnego miesiąca. - Po Gilbercie przeszły nieprzyjemne dreszcze. Jego chłopak właśnie mówił o możliwości własnej śmierci. Zdawał sobie sprawę z tego, że wiele rzeczy mogło ulec zniszczeniu, Adam zamienić się w kompletnego wariata, a wypadki chodzą po ludziach, ale takim nastawieniem na pewno nie osiągną sukcesu.
-Feliks, błagam cię, nawet tak nie mów! Nic nie musi się źle skończyć, a nam nie musi być przypisana jakaś tragedia. Wiesz, że ci pomogę w razie jakiegoś problemu. Uda nam się spełnić twoje marzenia, moje pewnie też, uwolnisz się od ojca i wszyscy będą szczęśliwi. Zresztą, co cię trzyma przed wyprowadzką już teraz? - Łukasiewicz spuścił wzrok, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nic go nie trzymało. Lecz może poczucie, że nie powinien zostawiać matki oraz siostry blokowało go przed pójściem do domu ukochanego.
-Nie będę zostawiać mamy i Radmili. Nie zrozum mnie źle, bardzo chętnie bym się do ciebie wyprowadził, ale ojciec może im zrobić dosłownie wszystko. Poza tym, jak się wkurzy, to będzie chciał, żebym wrócił, a nie będę zsyłał na ciebie więcej problemów. Też nie mieszkasz sam. - Beilschmidt przytaknął, łapiąc blondyna za dłoń. Ścisnął ją, dodając odrobiny otuchy Łukasiewiczowi. Miał rację, zostawianie kogokolwiek z Adamem dobrym pomysłem nie jest, jednak nie można dawać komuś szczęścia własnym kosztem.
-Zastanów się nad tym. Drzwi mojego domu są dla ciebie zawsze otwarte. - Rumieniec Feliksa się pogłębił, wywołując również wrażenie tego, że ma w brzuchu wiele motylków. Aż zabrakło mu słów. Uwielbiał świadomość tego, znaczy dla kogoś coś więcej, niż samo bycie przyjacielem, bądź członkiem rodziny. Był kochany, akceptowany. Miał zapewnione, że dalej jest miejsce ratunku, w którym nawet czeka osoba, którą kocha ponad swoje życie.
-Dziękuję za to. Nie musisz dla mnie tego robić. - Odrzekł krótko, trzęsącą się dłonią sięgając po kieliszek z szampanem.
-Wiem, że nie muszę, ale chcę. Doskonale to wiesz. - Poczuli się bardziej komfortowo. Znowu zniknęła świadomość, że niedługo coś się zepsuje, a wystarczyły tylko słowa, że zostanie oferowana pomoc. Feliks zapragnął odwdzięczenia się za wszystko co Gilbert dla niego robił, lecz chwilowo nie miał czegokolwiek. Ciekawe jak długo będzie musiał zwlekać z porządnymi podziękowaniami.
***
-Kiedy w końcu przestaniesz zabierać ci szczęście z życia?! - Antonio nie mógł wytrzymać dalszego życia z bratem. Ilekroć miało wydarzyć się coś, co pozwoli mu się szczerze uśmiechnąć, Afonso zawsze musiał przyjść i wszystko zniszczyć. Zabierał mu każdą najdrobniejszą rzecz czy osobę. Czerpał z tego satysfakcję i pod udawanym, zmartwionym spojrzeniem, ukrywał się uśmiech radości z osiągniętego sukcesu. Miał tego dość, ale co mógł poradzić? Widocznie był tym straconym.
-O co ci chodzi? Nic przecież ci nie robię. - Ferreira niechętnie spojrzał na Carriedo, a widząc jego spore zdenerwowanie aż sam się wystraszył. Nigdy nie lubił rozmawiać z wkurzonym Antoniem, chociaż gdy tak na niego patrzył, to ciężko było nazywać jego stan zdenerwowaniem. To było coś bliskiego histerii. Do oczu Hiszpana cisnęły się łzy, jego ręce drżały i głos znacznie łamał.
-Wcale nic nie robisz! Znowu odepchnąłeś ode mnie Lovino, zabrałeś go dla siebie, w ogóle nie przejąłeś się tym, że możesz mnie tym krzywdzić. - Szatyn zaśmiał się głośno, podchodząc do starszego rodzeństwa. Zachowanie zielonookiego było całkiem urocze, choć w pewnym stopniu rozumiał jego ból. On sam często kiedyś był ofiarą zabierania mu szczęścia z życia, a teraz pokazywał wszystkim jaki to był błąd.
-Chodzi ci o sprawę sprzed trzech dni? Błagam cię, nie zachowuj się tak żałośnie. Zajmij się innymi rzeczami, a nie ciągle ten Lovi, Lovi i Lovi. Wiesz, że są inne osoby, które mogą sprawić, że się uśmiechniesz? - Antonio długo nic nie odpowiadał. Dla Afonso była to oznaka pewnej wygranej, więc nawet nie chciało mu się marnować więcej czasu na brata i go wyminął. Prędko się okazało, że jednak koniec rozmowy to nie jest.
-To od Lovino chcę tego szczęścia. I nie, nie chodzi mi o sprawę sprzed trzech dni, czy kiedy to się wydarzyło. Chodzi mi o dzisiaj. - Ferreira zerknął zaintrygowany na Carriedo, czując, że się wydało. Widocznie braciszek nie był taki głupi, co było udowadnianie wiele razy. Stanął w miejscu, lustrując wzrokiem zielonookiego. Wyglądał tak, jakby się uspokoił, lecz z jego oczu nadal lała się chęć mordu. - Dzwoniłem do Lovino z prośbą o spotkania jutro. Powiedział, że nie może się jutro ze mną spotkać, bo ma już spotkanie z tobą. To prawda? Czy może kazałeś mu mnie unikać?!
-Faktycznie, umówiłem się na jutro z Lovino, ale nie jest to powód do denerwowania się. Również mam prawo do spotykania się z nim, a że miałeś jakieś tam plany, to nie mój problem. Możesz go zobaczyć pojutrze. - W Carriedo coraz bardziej narastała złość. Nie mógł znieść sztucznego usprawiedliwiania się przez brata. Zachowywał się tak, jakby nie jego sprawą było cierpienie Antonio. - Nie patrz tak na mnie. Jedynie stwierdzam fakty.
-Dlaczego mi to robisz? Co takiego ja ci zrobiłem, że teraz odbierasz mi dosłownie wszystko, co mam i daje mi radość? - Wyglądało na to, że Antonio stracił wszelkie siły na dalszą kłótnię. Ton jego głosu stał się dziwnie spokojny. Niczym nie przypominał siebie sprzed chwili. Afonso wzdrygnął się, kiedy Carriedo się odwrócił i podszedł do stojaka z nożami. Szybko zrozumiał w jaki sposób może za moment skończyć.
-Odłóż, kurwa, ten nóż w tej chwili! Zabicie mnie nie przyniesie ci odpowiednich skutków. W taki sposób tym bardziej nie zdobędziesz swojej miłości. - Cisza po raz kolejny wypełniła kuchnię, chociaż zielonooki uparcie próbował coś z siebie wydusić. Szatyn wykorzystał to do oddalenia się, byle nie zginąć. Zostanie zabitym było bolesne, ale zostanie zabitym z ręki własnego rodzeństwa było jeszcze gorsze.
-Skoro nie mogę zabić ciebie, to zabiję siebie. Będziesz mógł mieć Romano na własność, twoje marzenie się spełni i będziesz jedynym dzieckiem naszych rodziców. Ja nie będę ci przeszkadzał. Mi i tak wiele nie pozostało. - Ferreira uznawał to za zwykły żart. Carriedo nie mógł posunąć się do takiej akcji. Miał całe życie przed sobą, tyle do osiągnięcia. Świat nie kończył się na miłości!
-Bardzo cię proszę, nie rób tego! Wiem, że może ci być ciężko i nie widzisz dla siebie nadziei, lecz nie poddawaj się! Jak tak bardzo chcesz spotkania z nim, to zrezygnuję z mojego własnego! Zobacz jakim jestem dobrym bratem. Tylko nie rób sobie krzywdy. - Antonio, nie zważając na słowa brata, przyłożył sobie nóż do gardła. Miał wątpliwości, ale ostatecznie postanowił. Postanowił jeszcze kilka dni temu, jednak starał się wytrzymać. Śmierć w tak młodym wieku sama w sobie była załamująca.
-Daj mi jeden, dobry powód do nie zabijania się.
-Jezus Maria, co za idiota... - Afonso bez zastanowienia podszedł do brata, korzystając z jego ponownego zamyślenia. Antonio był słaby w popełnianiu samobójstwa przed kimś. Carriedo ocknął się dopiero po wyrwania mu broni, co skutkowało większym zdenerwowaniem oraz w pewnym stopniu agresją.
-Kurwa, oddaj mi to! Zrozum, że nie ma dla mnie nadziei! Będziesz miał tyle korzyści z mojej śmierci. - Szatyn odłożył ostrze na swoje miejsce, dokładnie obserwując i pilnując, by brat nie wziął tego z powrotem. Ten jeden raz mógł pokazać, że nie jest aż tak złym bratem na jakiego wyglądał.
-Kogo będę denerwować, kiedy umrzesz? Daj mi się tobą nacieszyć jeszcze chwilę. - Afonso pociągnął za sobą Antonio, byle był jak najdalej od ostrych narzędzi, którymi mógłby zakończyć swoje życie. Dla Carriedo to była tylko tortura. Nie traktował tego jak oznakę troski oraz miłości braterskiej, ale jak okaz nienawiści i chęci większego uprzykrzania mu życia. Najpierw odbiera miłość, a teraz każe żyć. Nienawidził Ferreiry za to.
*** 19 stycznia ***
Nie zawsze była zwolenniczką niszczenia innym życia. Zdarzało się, że pomagała innym i to nawet bezinteresownie. Jednak w pewnym momencie zrozumiała, że jest to nieopłacalne i więcej satysfakcji przynosi dawanie innym cierpienia. Krzywdzenie rodziny również jej pasją nie było. I to nie uległo zmianie przez te wszystkie lata. Lecz przez napływ cierpienia, jakie zafundowała jej rodzina, postanowiła się odpłacić tym samym. Miała wystarczająco wiele dowodów na to, że Gilbert jest w związku z Feliksem, dzięki czemu przypodoba się Adamowi, mówiąc mu o tym.
Feliks z Gilbertem spokojnie siedzieli w pokoju Beilschmidta. Przytulali się do siebie, momentami dogryzali, ale wiedzieli, że to dla żartów. Był w końcu moment na wspólne wygłupy, odetchnięcie od codziennych problemów, zapomnienie o niektórych wydarzeniach z niedalekiej przeszłości. Byli razem i to się liczyło. Po następnych atakach głośnego śmiechu, przykuwającego mocno uwagę pozostałych domowników, wzięli głęboki wdech i uciszyli się na moment. Moment podsumowany namiętnym pocałunkiem.
Przerwanym wejściem Marii do pokoju.
-Jak cudownie was znowu widzieć. - Zaczęła kobieta z uśmiechem obserwując, jak jej syn panicznie odrywa się od ust ukochanego i na nią patrzy. Był w tym pewien stopień satysfakcji. Beilschmidt, jak i Łukasiewicz, byli bardzo zdziwieni jej widokiem i tym, że właśnie ona się im przygląda i pewnie zastanawia w jaki sposób zniszczyć im życie. Feliks wiedział, że ten dzień będzie musiał w końcu nadejść. Nic nie mogło go zatrzymać. Mocno ścisnął dłoń partnera, jakby to miało pomóc.
-Czego od nas chcesz? - Zapytał poważnym tonem albinos z odrazą patrząc na matkę. Do przewidzenia było, że coś kombinowała. Od momentu, gdy Feliks zaczął czuć się obserwowany, domyślał się w jaką stronę to zmierza. Zmierzało to do zniszczenia perfekcyjnego stanu rzeczy, któremu i tak już dużo czasu nie dawali. Czuł na sobie zmartwiony wzrok blondyna, jego stres, zmartwienie, stracenie nadziei. Obiecywał, że nie będzie tak źle. Było okropnie.
-A czego ja mogę od was chcieć? Wiesz przecież, że lubię męczyć ludzi, którzy mi nic nie zrobili. Od dłuższego czasu was obserwowałam i zastanawiałam się, jak was przyłapać na takich miłosnych zbliżeniach. W końcu się udało i jestem usatysfakcjonowana! - Niewiele można było wyciągnąć z tej odpowiedzi. Poza oczywiście tym, że Maria nie znała empatii oraz współczucia. - Twój ojciec nie będzie zadowolony, kiedy mu powiem, że jesteś w związku z facetem.
-Odwal się od nas. To że jesteś szmatą nie znaczy, że masz niszczyć życie każdej, napotkanej osobie i rozpowiadać jej sekrety nieodpowiednim osobom. Jestem pewny, że sama dobrze nie wyjdziesz na mówieniu mojemu ojcu, że jestem homoseksualny. - Feliks sam nie wiedział czy mówienie tego jest dobrych pomysłem, a może najgorszym błędem w życiu. Białowłosa uśmiechnęła się w kącikach ust, dochodząc do wniosku, że Feliks jest bardziej odważny, niż przypuszczała. Gilbert nerwowo spojrzał na partnera, próbując go uciszyć.
-Lepiej odpuść. Nawet jeśli powiesz Adamowi o nas, to będziemy w stanie sobie z nim poradzić. Najwyżej Feliks przyjdzie na stałe do mnie, a ty nie będziesz mogła zrobić z tym czegokolwiek. - Zadziwiająca była pewność Beilschmidta, że nie będzie tak źle. Albinoska zaśmiała się krótko, nie spuszczając wzroku z blondyna. Intrygował ją.
-Gdy Adam dowie się o wszystkim, to wątpię, że pozwoli synowi na taką łatwą ucieczkę. On nie jest normalny i doskonale o tym wiecie. Nie będziecie mieli ratunku z tej sytuacji. - Gilbert nie wiedział, jak ma z tą kobietą rozmawiać. Była pewna swojej wygranej. Proszenie jej, wręcz błaganie, o nie wydawanie komukolwiek informacji o jego związku z Feliksem tylko bardziej go wygłupi, a nie spowoduje, że dalej będzie mógł spokojnie spać.
-Nawet nie próbuj nam zaszkodzić. - Rzekł stanowczym tonem Łukasiewicz, ciężej oddychając, lecz starając się to ukrywać. Kiedy bardzo mu zależało i musiał bronić siebie oraz osobę, którą kochał, był w stanie porzucić swoją strachliwość i pokazać, że nie jest byle kim. Maria nie była łatwą osobą do pokonania, szczególnie gdy już sobie postawiła pewien cel i nie chciała go porzucać. Jednak nikt nie mówił, że będzie łatwo.
-Zastanowię się. Lecz i tak, Feliksie, spodziewaj się niedługo zdenerwowania ojca. - Białowłosa bez ani słowa więcej wyszła z sypialni Gilberta, myśląc nad swoim położeniem. Gilbert nie zawinił jej żadną ogromną rzeczą, Feliks tym bardziej. Ledwo go znała. Jednak wizja tego, że Adam w końcu pokaże kim naprawdę jest była zbyt kusząca, by tak po prostu dać jej odejść. Musiała skorzystać.
-Czy to już koniec? - Zapytał niepewnie Łukasiewicz, mogąc trochę odetchnąć po wyjściu kobiety. Beilschmidt westchnął, przytulając go i zastanawiając nad opcją wyprowadzki nawet dalej, niż do Polski. Jak najdalej od matki, Adama, nietolerancji oraz cierpienia. Miał tego dosyć, nie dawał sobie z tym rady. Wiedział, że długo nie wytrzyma, ale nie sądził, że aż tak krótko.
-Nigdy nie będzie koniec. - Odpowiedział Gilbert, całując Feliksa w głowę.
***
Ludwig od zawsze miał tendencję do robienia głupot. Wiele razy próbował coś z tym zrobić, zaradzić coś na to, jednak zawsze kończyło się to niepowodzeniem. Czasami miał wrażenie, że mentalnie jest większym dzieckiem od Feliciano, który ostatnio nieźle komplikował jego życie. Nie miał mu tego za złe, to nie była jego wina, ale w pewnych momentach miał szczerze dość. Ledwo znajdował chęci do dalszego kontaktu z Vargasem, mimo, że naprawdę go lubił i chciał dla niego jak najlepiej.
Teraz również postanowił zrobić coś głupiego. To nie mogło skończyć się dobrze.
-Feliciano, pamiętasz jak wysłałem ci kwiaty oraz list? - Rudowłosy spojrzał zaciekawiony na przyjaciela, domyślając się o co może mu chodzić. Skoro wspomniał o tych prezentach, to na pewno chodziło o wyznanie miłości. Beilschmidt był tak uroczo przewidywalny! Przystanęli przy ławce, wpatrując się w siebie nawzajem. Wokół była cisza, nikt im nie przeszkadzał. Jedynie ich oddechy wypełniały otoczenie i może czasami szum wiatru.
-Oczywiście, że pamiętam! Jak mógłbym zapomnieć o tym cudownym prezencie? - Blondyn wziął głęboki wdech, myśląc nad swoimi życiowymi decyzjami. Nie robił dobrze, doskonale to wiedział. Lecz jeżeli może uszczęśliwić kogoś, kto bardziej tego szczęścia potrzebuje, to był w stanie się poświęcić. Dla swojego przyjaciela przecież można, prawda? No właśnie nie. Najpierw trzeba zadbać o siebie, a dopiero potem o innych. Jednak on tego nie rozumiał, więc krzywdził siebie.
-No właśnie. Pisałem, żebyś dał mi czas i pozwolił na porządne przygotowanie się do miłości i naszego związku. Pewnie już wiesz do czego zmierzam. - Ciężkie było przełamanie się do powiedzenia tych dwóch słów. Łatwiej by było, gdyby była możliwość dodania, że to jest miłość zupełnie platoniczna, ale takiej nie musiał udawać. Udawać musiał tą romantyczną. Ujął twarz Feliciano w swoje dłonie, delikatnie gładząc chłodne policzki opuszkami palców. Vargas nie mógł uwierzyć w to, że to się właśnie działo. Marzenie się spełniało!
-Kochasz mnie? Tak na poważnie? - Zapytał rudowłosy bez namysłu, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo był krzywdzony. Spełnienie marzeń było tak naprawdę pojawieniem się koszmarów w uroczym przebraniu.
-Nie zadawaj głupich pytań, na które są oczywiste odpowiedzi. - Minęła kilka sekund, a obydwoje przeżywali swój pierwszy, poważny, pierwszy pocałunek. Taki słodki, delikatny, przeciekający nie doświadczeniem oraz udawanym perfekcjonizmem. Mimo tego, byli zadowoleni. A przynajmniej Feliciano, kompletnie nieświadomy i jeszcze nie znający prawdy.
-Więc teraz jesteśmy parą? - To pytanie było głupie, lecz również normalne, gdy bardzo w coś nie wierzyłeś. Feliciano był w siódmym niebie, dostał nagłego napływu energii oraz motywacji do działania. Znowu widział sens w leczeniu się, miał dla kogo naprawdę żyć! Wiedział, że czekanie się opłaci. Skoro Ludwig teraz był z nim, to nie miał zamiaru odchodzić. Nie teraz, kiedy życie wyszło na prostą.
-Mówiłem ci coś o głupich pytaniach. Tak, jesteśmy parą. Kocham... Cię. - To było ciężkie do wymówienia, kiedy wiedziałeś, że to zwykłe, chwilowe kłamstwo do zapewnienia komuś szczęścia w życiu. Nie czuł się z tym dobrze, ale trzeba. Przytulił Feliciano, głaszcząc go po głowie i słuchając jego cięższego oddechu, wskazującego na zadowolenie i ekscytację. W co on się wpakował? Czekały go długie miesiące udawania. Poświęcenie jednak nie znało granic.
***
Ivan miał dosyć tego, że za każdym razem musieli iść po Yekaterinę, by ta łaskawie zeszła na obiad. Na początku było to zrozumiałe, nie widziała motywacji w chodzeniu gdziekolwiek, ale teraz, gdy zapewniała, że wszystko jest lepiej, to nie miało większego sensu. Był gotowy znowu robić jej wywód o tym, jak bardzo nieodpowiedzialnie się zachowuje, lecz ostatecznie odpuścił. Niech przynajmniej ten dzień dobrze zleci. Stanął przed drzwiami do jej pokoju, zastanawiając się czy znowu zasta siostrę załamaną, leżącą na swoim łóżku.
Ten dzień był jak każdy inny. Co innego miał zobaczyć? Yekaterina pewnie ponownie będzie narzekać na swoje życie, niechętnie kierując się do kuchni, żeby tam zjeść obiad, a następnie wrócić do swojej sypialni i kontynuować dosłowne nic. To nie była żadna nowość. Otworzył drzwi od pokoju siostry, już otwierając usta, by powiedzieć doskonale znaną kwestię "Yekaterina, obiad jest gotowy, schodź na dół". Lecz tego dnia było inaczej.
Przypomniały mu się chwilę, w których Yekaterina dawała mu cenne rady życiowe. Dni, w które ona się śmiała i mówiła jakie życie jest piękne. Słyszał jej delikatny głos, perlisty śmiech, czysty śpiew, wręcz nieskazitelny chichot. Widział jej urodę, zupełnie nie zapuszczoną kobietę, która o siebie dbała. Do głowy wracały wspomnienia nawet takie nic nie znaczące. Jak ten dzień w roku, kiedy wspólnie jedli kolację w salonie i był względny spokój. Pamiętał o każdej, dobrej rzeczy, którą zrobiła dla niego albo Natalii.
A teraz patrzył na jej powieszone ciało.
Yekaterina nie żyła.
Powiesiła się.
***
No to ten... Fajny rozdział, co nie? Ma on 7856 słów, więc nie jest jakoś masakrycznie długo. Co do wydarzeń, całkiem w porządku. Koniec troszkę depresyjny, ale z drugiej strony, Yekaterina nie była jakoś bardzo ważną postacią w tej historii. Cytując słowa Natalii z tego rozdziału, "Dopóki nikt nie umiera, to nic nie musi się źle skończyć". Bardzo adekwatne, prawda? Tak, od tego rozdziału zacznie się porządny rozpierdol, choć jeszcze przez moment będzie dosyć spokojnie.
A tak zupełnie na poważnie i odkładając taki smutny nastrój na bok. Kto spodziewał się śmierci Yekateriny w tym rozdziale? To że umrze było do przewidzenia, jednak mało rzeczy wskazywało na to, że zabije się akurat w tym rozdziale. I chętnie też się dowiem, kto bardziej jest tą sprawą rozbawiony, niż zasmucony. W sumie, to zobaczę to po innych komentarzach. Jestem również bardzo podekscytowana. Yekaterina jest pierwszą postacią, którą zabiłam tak na poważnie. Sukces, czyż nie? Możecie już obstawiać kto zginie następny i w jakich okolicznościach.
Mówiąc o reszcie wydarzeń i mojej ogólnej opinii. Rozdział nie jest zły, chociaż wiele rzeczy mogło wyjść lepiej. Na dobrą sprawę, ostatnie cztery wydarzenia są bardziej istotne dla fabuły, a reszta sobie po prostu jest i coś robi. Przynajmniej mam już jedną postać z głowy. No więc, najbardziej warta uwagi jest GerIta. Ludwig zaczął udawać już kompletnie miłość do Feliciano, a on uwierzył. Będą z tego problemy. Udawanie miłości nigdy nie kończyło się dobrze. Podejrzewam, że tutaj inaczej nie będzie.
Maria wie o Feliksie i Gilbercie! Wystarczy tylko czekać, aż powie o wszystkim Adamowi i nawet PrusPol przestanie być względnie spokojny. Myślę, że jeszcze z trzy, góra cztery rozdziały, i u nich też nie będzie tak kolorowo. Antonio próbował się zabić. Nie wiem co myśleć o tej scenie. W sumie, to pokazuje ona jedynie, że nie jest z nim dobrze. I od razu wykluczę fakt, że Antonio popełni samobójstwo. Nie chcemy w kółko tych samych rodzajów śmierci. Nawet nie wiemy czy Antonio na pewno zginie.
Ogólnie, to jestem zadowolona z Spamano w tym rozdziale. Wyszło wyjątkowo dobrze! Pozostałe wątki troszkę są w cieniu, lecz to szczegół i kwestia czasu, aż w końcu i u nich zacznie się robić ciekawie. Również Gianna została kompletną szmatą, więc mamy nową antagonistkę. No, muszę przyznać, że to opowiadanie nareszcie zaczyna się robić względnie ciekawe.
Przy okazji, bardzo chcę podziękować niektórym z was za to, że moje opowiadanie "Wycieczka po miłość" ma już 30k wyświetleń. Jest to dla mnie ogromne osiągnięcie, które nie mogłoby mieć miejsca bez was. Naprawdę dziękuję!
Więc to będzie na tyle w tym rozdziale. Mam nadzieję, że mimo śmierci Yekateriny i ewidentnego zmierzania do niszczenia życia pozostałym, i tak wam się podobało i czekacie na więcej. Do zobaczenia już w czwartek!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro