[19] Ostatnie dni piękna
*** 9 stycznia ***
Rok szkolny trwał w najlepsze, drugie półrocze się rozpoczęło, a uczniowie mieli okazję do poprawienia się z pewnych przedmiotów, dodania odrobiny ciekawości życiu. Z kolei nauczyciele wypełniali swoje obowiązki, dalej będąc traktowanymi jak kompletne przegrywy. Poza szkołą, każdy miał swoje życie prywatne. Nie każdemu się w nim dobrze powodziło, nawet było gorzej, niż w pracy. Nie chcieli wyciągać swoich problemów tutaj, lecz musieli. Yekaterina musiała.
Francis spokojnie wypełniał papiery, od których mocno zależała przyszłość szkoły. Nie był w stanie wskazać momentu, w którym bycie dyrektorem stało się ciężkie. Jeszcze niedawno chodził po korytarzach z uśmiechem, a teraz cud był jak nie było widać smutku w jego oczach. Częściej znudzenie oraz rezygnację. Wszystko posypało się tak nagle. Może po prostu potrzebował wsparcia od rodziny i przyjaciół. Nagle ktoś zapukał do drzwi jego gabinetu.
-Proszę wejść! - Powiedział dosadnym głosem, odkładając długopis na bok. Nie był zdziwiony widząc Braginskayą, jednak jej pesymizm przechodził na niego bardzo skutecznie. Wręcz czuł jej ból. Długo trwała cisza, której nikt nie chciał przerwać. Kobieta niepewnie usiadła na krześle, ściskając w dłoniach papiery od lekarza z nakazem zwolnienia lekarskiego. Już za długo zwlekała z dostarczeniem ich, a rodzeństwo miało rację. Nie było z nią dobrze, praca ją wyniszczała.
-Przyniosłam zwolnienie od lekarza. Miałam przynieść już dawno temu, ale za bardzo się bałam. Nie chciałam iść na zwolnienie, lecz teraz naprawdę trzeba. - Podała papiery z wynikami badań, za to Bonnefoy ze strachem je przyjął. Przeleciał wzrokiem po najważniejszych informacjach, mówiących o tym, że z niebieskooką dobrze nie jest. Depresja rosła w siłę, niszcząc jej psychikę.
-Jest aż tak źle? - Zapytał blondyn, choć odpowiedź na to była oczywista. Yekaterina przytaknęła na pytanie, powoli mając już łzy w oczach. Tak bardzo nie chciała się przyznawać przed własnym szefem, że jest z nią aż tak źle, ale jeżeli chciała nadal trwał przy swoich najbliższych, to jej obowiązkiem było wyleczenie się. Dawało to złudne nadzieje na lepsze jutro. - Zwolnienie jest konieczne. Oczywiście, że ci je wystawię. Nie chcemy cię stracić. Jest naprawdę dobrą nauczycielką.
-Wiem to. Postaram się wyleczyć jak najszybciej, byle nie zaniedbywać swojej pracy. Mam nadzieję, że moja nieobecność nie będzie za dużym problemem. - Francis zaśmiał się cicho, kładąc papiery na blacie. Braginskaya potrafiła być urzekająco urocza, aż dziwne, że dalej pozostawała samotna. W pewnym stopniu był pewny tego, że partner romantyczny dałby jej odpowiednie wsparcie emocjonalne oraz byłby jej podporą.
-To nie jest żaden wyścig z czasem, czy coś podobnego. Masz się wyleczyć, masz być zdrowa i cieszyć się życiem. Nie śpiesz się, wszystko zrobisz w swoim czasie, a my cierpliwie poczekamy. Uczniowie na pewno zrozumieją, że potrzebujesz opieki lekarzy. - Blondynka wysiliła się na uśmiech, rozumiejąc po raz następny, jednak nie przyjmując do siebie, że nie jest kompletnie sama. A może Bonnefoy chciał jedynie wyjść na uprzejmego szefa?
-Dziękuję za wyrozumiałość. Kiedy wrócę zdrowa ze zwolnienia, to zacznę dawać z siebie wszystko. W końcu trzeba uczniów nauczyć chemii, prawda? - Obydwoje zaśmiali się, czując, jak dookoła atmosfera stała się dziwnie lekka. Zrobiło im się przyjemnie, czuli się zrozumieni. Francis na moment zapomniał o zbliżającej się wizycie sanepidu, a Yekaterina nie przejmowała swoim pewnym końcem.
-Miłego leczenia się! I pamiętaj, masz w nas wsparcie, nie jesteś sama. - Kobieta ponownie kiwnęła głową potwierdzająco, mając jednak parę wątpliwości. Zapewne nie każdy pragnął jej dobra, ale większości osób chyba zależało na niej. Nie wiedziała dokładnie, jakby cokolwiek miała wiedzieć. Niewidocznie westchnęła, wychodząc z gabinetu i zostawiając niebieskookiego samego.
Tak doskonale czuł jej ból.
-Wszystko się jebie... - Rzekł niesłyszalnie, wracając do wypełniania papierów. Nauczyciele ciągle narzekali na nawet najdrobniejsze problemy, które na dobrą sprawę są niezauważalne. Honda odszedł z pracy, tłumacząc się tym, że ma problem z innym nauczycielem i nie chce mieć z nim kontaktu. Oczywiście chodziło o Yao. Teraz Yekaterina odchodziła na zwolnienie. Jeszcze Arthur był ledwo zdatny do pracy. Co będzie dalej? On odejdzie?
***
Adam samotnie siedział w salonie, przeglądając gazetę. Nie miał nic ciekawszego do roboty, a z pozostałymi domownikami miał te ciche dni. Nie mieli jakichkolwiek tematów do rozmowy, a zmuszanie się do niej mogło skutkować pewną kłótnią. Natchnęło go do myślenia o życiu, swoich życiowych błędach, nieodpowiednich znajomościach i osobach, które kochał, a nie umiał im tego pokazać. Jego chory światopogląd zamykał mu wiele możliwości do lepszego życia.
Do salonu wszedł Jakub. Ojciec momentalnie na niego spojrzał, lecz nie dał mu większej uwagi. Jak mieć ciche dni, to ze wszystkimi. Murgaš usiadł obok rodzica, przyglądając się mu i zastanawiając czy warto jest wydawać tajemnicę brata. Feliks nie będzie dumny, gdy dowie się, że powiedział ojcu o jego związku z Gilbertem i głównie o tym, że jest homoseksualny. Kłócił się sam ze sobą. Chciał być szczery z Adamem, ale również pomóc rodzeństwu.
-Co chcesz? - Zapytał Adam, nie mogąc dłużej znieść ciszy. Było widać, że syn chciał czegoś konkretnego i ewidentnie chodziło o coś ważnego. Szatyn wziął głęboki wdech, kontynuując swoje kłótnie z własną psychiką. Musiał to powiedzieć, lecz przecież przyniesie to takie opłakane skutki dla całej rodziny. Zostanie znienawidzony przez własnego brata, siostrę oraz matkę. Jednak obiecał, że będzie mówił ojcu wszystko.
-Chodzi o coś bardzo ważnego. Chciałeś, żebym przekazywał ci wszystkie ważniejsze informacje dotyczące Feliksa, więc jestem. - Niebieskooki odłożył gazetę, skupiając swoją uwagę na brązowowłosym. Wiedział, że niedługo dowie się czegoś ciekawszego na temat swojego syna, a wszelkie wątpliwości zostaną rozwiane. Niemożliwe było, żeby Feliks oraz Gilbert byli zaledwie przyjaciółmi. Ich relacje tak nie wyglądały.
-Co się stało? Mam nadzieję, że nie jest to nic bardzo złego. - Jakub schylił głowę, żałując swego postępowania. Najwyżej potem będzie cholernie mocno się starać o ponowne zaufanie od brata, a pewnie ciężko będzie je zdobyć ponownie. Wziął głęboki wdech, rozumiejąc, że widocznie taka jest jego rola tutaj. Dałby wszystko, by nie musieć tak krzywdzić Feliksa.
-Tylko się nie denerwuj. - Łukasiewicz wydał jęk niezadowolenia, jakby przeszkadzało mu, że za chwilę dowie się czegoś ważnego. Nie narzekał na fakt, że starszy syn miał dla niego doskonałą informację, jednak powinien z nią wyskoczyć od razu. - Feliks i...
-Wróciłem do domu! - Przemowa Murgaša została przerwana przez Feliksa, wracającego już ze szkoły. Na dzisiaj skończył ze swoją edukacją, wracając do domu i mając możliwość odpoczęcia. Wszedł do salonu z uśmiechem, zdecydowanie zaliczając ten dzień do udanych. Gilbert był cudownym chłopakiem. Przyniósł mu z rana kwiaty. - Jeszcze dzisiaj będę wychodzić z Erizabetą i Feliciano na miasto, więc za jakieś dwie godzinki znikam. - Dodał jeszcze, jednak zrobiło mu się słabiej, widząc ojca oraz brata. Był przekonany, że jest tutaj mama z siostrą. Zazwyczaj one siedziały w salonie, kiedy wracał ze szkoły.
-Od kogo te kwiaty? - Spytał Adam, podejrzliwie kierując wzrok na zielonookiego. Łukasiewicz o mało nie upadł na ziemię, nogi zrobiły się dziwnie giętkie, a na głowie tak ciężko. W brzuchu go skręcało od strachu. Ścisnął bukiet róż, jakby bał się, że zaraz zostanie mu wyrwany. Przecież to był jeden z wielu dowodów na miłość Gilberta. Nie mógł tego stracić.
-Dostawaliśmy z okazji nowego roku. - Odpowiedział blondyn z góry wiedząc, że jego kłamstwo było niezwykle słabe. Zawsze starał się wymyślać doskonałe kłamstwa, lecz mając limit czasu oraz wzrok rodzica na sobie, nie umiał sobie poradzić. Przełknął głośno ślinę, drapiąc się kurczowo po głowie. Nienawidził siebie za pójście akurat tutaj. Nawet Jakub nie próbował mu pomóc, a tylko patrzył na niego i za chwilę na Adama.
-Dopiero teraz taki prezent?
-Wcześniej zapominali przynieść. - To było strasznie naciągane. Starszy Łukasiewicz ledwo powstrzymywał się od wszczęcia kłótni za to, że Feliks zaczął prowadzić się z jakąś nieodpowiednią osobą, która co gorsza mogła być facetem. Zanim w ogóle postanowił się za to zabrać, Jakub zareagował. Miał dość kłócenia się ze sobą, więc chwilowo jeszcze stanął po stronie rodzeństwa. Tak jak chciałaby mama.
-Czy to coś złego, że dano Feliksowi kwiaty z okazji nowego roku? Uważam, że nie. Nie kontroluj tak jego życia, bardzo proszę. - Murgaš wstał z kanapy, podchodząc do zielonookiego i uśmiechając się do niego pocieszającego. Więc jednak Feliks mógł minimalnie polegać na bracie. Nie ufał mu w pełni, ale widocznie nie było aż tak źle. Razem z Jakubem poszli do jego pokoju, nie chcąc dłużej siedzieć w towarzystwie ojca. Lecz kwestia kwiatów nie miała zostać zamknięta prędko.
***
Erizabeta podekscytowana szła wraz ze swoimi przyjaciółmi, nadal nie mogąc zapomnieć o swoim pierwszym razie z Roderichem. I ogólnie pierwszym. To było cudowne i jeszcze długo nie uwolni się od ciągłego myślenia o tym. Nadeszła pora na powiedzenie o tym swoim przyjaciołom, a oni zasługiwali na wiedzę o tym. Już nie mogła doczekać się zobaczenia ich zdziwienia. To będzie dla nich totalny szok! Jak zresztą również dla niej, kiedy była wtedy z ukochanym w sali.
-Miałaś nam ponoć powiedzieć o czymś naprawdę ważnym. - Zauważył Feliciano, nieco zaczynając się niecierpliwić. Wystarczał mu fakt, że Ludwig nadal pozostawał z nim w relacji przyjacielskiej, ale musiał to zaakceptować. Dziewczyna zachichotała z jakiegoś powodu czując znowu na swoim ciele delikatny dotyk Edelsteina. To uczucie było tak przepiękne, że nie chciała się go kiedykolwiek pozbywać. Był tylko jej.
-Lepiej się skupcie i przygotujcie, gdyż to naprawdę jest cudowna informacja. - Takie słowa sprawiały, że Feliks z Feliciano nie mogli jeszcze bardziej doczekać się tych wieści.
-Jesteś w ciąży z Roderichem?! - Wykrzyczał Łukasiewicz, przesadnie się ciesząc. Prawdę mówiąc, takie pytanie samo wskazywało na to, że między Elizą oraz Roderichem doszło do zbliżenia seksualnego. Feliks tego nie przemyślał.
-Nie, na chwilę obecną nie. - Mogłaby dodać, że słowami kluczowymi są "na chwilę obecną", lecz powstrzymała się od tego słabego żartu. Jeszcze długo nie planowała potomstwa, ponieważ miała całe życie na to. Nie spieszyło się jej. Chociaż zgadzała się z tym, że posiadanie dzieci musi być cudowne. - Razem z Roderichem w klasie się kochaliśmy! No wiecie, był seks. - Mówienie tego na cały głos na środku placu nie było najlepszym pomysłem, jednak ekscytacja robi swoje. W głowach starszych pojawiła się myśl "ah, ta dzisiejsza młodzież".
-Żartujesz sobie. - Skomentował krótko Vargas, nie dowierzając tym słowom. Kiedy Eliza już była po swoim pierwszym razie ze swoim ukochanym, on dalej czekał na zostanie parą. Mimo zawiedzenia tym faktem, cieszył się z radości przyjaciółki. Seks z osobą, którą się kocha, musi być ekscytującym przeżyciem pełnym cudownych emocji. Uśmiechnął się szeroko, przytulając Hedervary.
-Mówię zupełnie poważnie! Naprawdę doszło między mną i Roderichem do tego w szkole. - Blondyn oraz rudowłosy patrzyli na siebie z ogromnym szokiem, dalej nie umiejąc tego zrozumieć. I tak to właśnie Łukasiewicz przechodził największe zdziwienie. Jego mózg za nic w świecie nie potrafił zakodować informacji, że jego najlepsza przyjaciółka nie ma prawa już być nazywana przez niego świętą cnotką. Dlaczego to musiało się skończyć?
-Kurwa. - Zaczął na starcie Feliks, łapiąc się za głowę. - Prawie osiemnaście lat znam się z tobą i przez te wszystkie lata oglądam, jak nie wychodzi ci w życiu i każdy chłopak cię odrzuca po jakimś miesiącu. A teraz się okazuje, że jakiś facet tak po prostu cię wyruchał! Jakim cudem?! - Zielonooka zaśmiała się w odpowiedzi, mimowolnie myśląc o swoich poprzednich związkach. Lecz one ważne teraz nie były. Teraz Roderich się liczył.
-Cuda się zdarzają. Również się tego nie spodziewałam. - Odparła szybko Erizabeta, myśląc już nad swoimi innymi pierwszymi razami z Edelsteinem. Możliwe, że za bardzo się tym cieszyła, ale nie umiała pohamować radości. Ciekawe co będzie następne.
-Spodziewałem się seksu na ławce w szkole po wszystkich, nawet po sobie i Gilbercie, ale nie po tobie i Roderichu. - Dodał Łukasiewicz, nadal starając się to zrozumieć. - Też bym tak chciał. Seks na ławce przed lekcjami musi być zajebisty. - Blondyn zaczynał mocno zazdrościć. Sam nie mógł doczekać się seksu z Gilbertem, jednak przez wydarzenia z sylwestra miał mały uraz do takich spraw. Nie mogli być pewni, czy przypadkiem jego pierwszy raz już nie był. Jednak szanse na to były znikome, co bardzo go cieszyło.
-Ja tego chyba szybko nie przeżyję, ale i tak życzę wam jak najlepszego życia seksualnego! - Bardzo normalne było, że przyjaciele, a szczególnie Feliciano, życzyli sobie takich rzeczy. Aż nagle, uderzyło w niego jedno, bardzo ważne pytanie. - Użyliście prezerwatywy?
-Nie było takiej potrzeby. - Feliks oraz Feliciano znowu zaśmiali się z głupoty Elizy, choć faktycznie potrzeby wtedy nie było. Poza tym, nawet nie mieli czym się zabezpieczyć. Głównie do tego doszło z przypadku i zbyt dużego podekscytowania. Wiedziała, że zabezpieczenie się było bardzo ważną sprawą, jednak zarówno doskonale wiedziała, że nie dojdzie do żadnych niechcianych akcji. Wszystko było pod kontrolą.
-Wiesz, że może się to skończyć ciążą? A skąd możesz wiedzieć, że Roderich nie nosi ze sobą jakiegoś syfu? - Hedervary zamyśliła się nad tym, dochodząc do wniosku, że zrobiła nie lada głupotę, ale nic nie było w stanie zniszczyć tego pozytywnego wydźwięku pierwszego stosunku seksualnego w jej życiu. Spełniła swoje pragnienie! Nawet jak zakończy się to ciążą, to... No właśnie, co? Nie miała zamiaru zostawać już teraz matką.
-Jakoś sobie poradzę, nie przejmujcie się. A wy na pewno też w najbliższym czasie doznacie takich przyjemności, więc odrobinę cierpliwości. - W tym momencie owy temat można było uznać za zakończony. Hedervary długo nie mogła pozbyć się z głowy myśli, że nieodpowiedzialne było nie użycie zabezpieczenia, ale katowała siebie myśleniem, że na pewno nie skończy się do źle. Za to Feliciano z Feliksem marzyli o tym, żeby niedługo też mogli zaznać takich atrakcji. Niestety Vargasowi to nie groziło w najbliższym czasie.
***
Granie na gitarze okazywało się trudne. Ludwig kompletnie nie mógł się w tym odnaleźć, choć pamiętał jeszcze kilka rzeczy z własnych czasów licealnych, kiedy to marzył o nabyciu nowej umiejętności. Wybrał grę na gitarze i odpuścił po dwóch tygodniach. Teraz to wróciło, a nauczyciela do tego miał wspaniałego. Może nie było tego widać, ale Feliciano był absolutnym mistrzem w grze na tym instrumencie. Nie przyjrzał się temu wcześniej, lecz teraz doskonale to słyszał oraz widział.
-Masz ogromny talent i mówiłem ci to już wcześniej. Będę to podkreślać jeszcze bardzo długo. - Vargas zarumienił się płomiennie, co było idealnie widoczne na jego bladej twarzy. Wcześniej nie miał aż tak niezdrowej karnacji. Było w nim wiele okropnych zmian. Cholernie go to martwiło, marzył o lepszym życiu, jednakże zdobycie go było nie do osiągnięcia. Zacisnął zęby, chwilowo musząc o tym zapomnieć.
-Możesz ten talent po mnie przyjąć! Wystarczy tylko trochę praktyki, a również zostaniesz mistrzem w grze na gitarze! - Rudowłosy wykorzystywał resztki swojej radości głównie dla Beilschmidta. Zależało mu na nim, nie chciał go martwić, więc dawał do zrozumienia, że jeszcze nie było tak źle. - Wiem, że na początku może to być zniechęcające, ale jak będziesz umiał więcej, to będzie cię dosłownie ciągnąć do gry.
-Mam nadzieję, że uda mi się wyciągnąć jak najwięcej od ciebie. Twoja gra jest cudowna i nie przesadzam. Cały jesteś cudowny. - Ludwig zaczynał flirtować. To był cud na skalę całego wszechświata! Feliciano nie dawał sobie z tym rady psychiczne, a w szczególności fizycznie. Jego twarz była cała czerwona, ciężej mu się oddychało i był taki dziwnie szczęśliwy. Ilość endorfin na pewno była w nim wielka. Kochał bycie obok Beilschmidta.
-Przepraszam, ale muszę iść do łazienki. Za momencik wracam. - Musiał się uspokoić w bardziej ustronnym miejscu, jakim była łazienka. Niebieskooki zawstydził go do tego stopnia, że konieczne było przemycie twarzy chłodną wodą oraz spojrzenie w lustro, zastanawiając się nad niesamowitością ukochanego. Życie go nienawidziło, zsyłając takie bóstwo. Ludwig zaśmiał się, widząc zawstydzenie przyjaciela.
-Jaki uroczy... - Powiedział do siebie, ściskając gitarę. To był jeden z lepszych prezentów świątecznych, jakie dostał przez całe swoje życie. Był pewny jednego, niedługo na pewno się zakocha w Feliciano. Jednak dalej miał przed tym pewne opory. Nie mógł długo czekać, tutaj chodziło o czyjeś życie. Nagle zwrócił uwagę na książkę, która samotnie leżała na biurku Vargasa. Coś go pchnęło, żeby zobaczyć co to za książka.
Wstał z łóżka, podszedł do biurka i ujął w dłonie, jak się okazało, pamiętnik Feliciano. Nie był fanem czytania pamiętników, ale ciekawość przekonała go do zajrzenia do najnowszej notki.
"Witaj po raz 1289. Wiele się tych notatek zrobiło przez całe moje życie. Mimo wielu długich przerw, w końcu dobiłem do tylu.
Jest coraz gorzej. W ogóle nie dostrzegam w sobie siebie sprzed paru miesięcy. Jestem taki chudy, wszyscy mi to wypominają i mówią, żebym zaczął się leczyć. Ale ja nie chcę. Za bardzo się boję, a mimo takiego męczenia się ze sobą, jakoś daję radę. Największym powodem do dalszego życia i nie zagłodzenia się na śmierć są dla mnie Feliks i Erizabeta. Są dla mnie naprawdę ważni, lecz jest również Ludwig. Kocham go. Marzę o naszym wspólnym życiu, o mieszkaniu w jednym domu, założeniu rodziny, spełnieniu z nim marzeń. A on nadal mnie nie kocha! Ta świadomość jest okropna. Co powinienem zrobić?
7 stycznia 2020 r."
Ludwig tępo wpatrywał się w kartkę z tymi słowami. Jeszcze bardziej do niego dotarło, jak wiele może znaczyć dla przyjaciela. Był kochany przez niego. Był jego sensem życia, powodem do nie poddawania się. A nawet nie mógł dać mu tej miłości, której oczekiwał od niego. Brzydził się siebie za to. Krzywdził osobę, która już wystarczająco była skrzywdzona przez życie. Znowu wszystko niszczył. Życie. Spojrzał na pierwszą notkę w tym pamiętniku.
"Witaj po raz 1225! Jaka ładna liczba.
Dzisiaj zaczął się nowy rok szkolny! Jestem taki podekscytowany. Znowu mogłem się zobaczyć z moimi przyjaciółmi z klasy, ale to nie jest najważniejsze! Spotkałem się z nim. Nie do końca spotkałem, lecz widziałem. Na mojej drodze znowu pojawił się Ludwig! Jestem taki szczęśliwy. Po tylu latach życie pozwoliło mi na zobaczenie go i ponowienie naszej znajomości. Zawstydziłem się, więc nie podszedłem do niego dzisiaj, więc zrobię to jutro. Znowu czuję się, jak w dzieciństwie.
Poza tym, każdy próbuje mi wmówić, że jestem za chudy. Bezsens! Przecież wyglądam bardzo dobrze, a że czasami założę za duże ubrania, to nie moja wina. Życie jest za piękne, żeby odbierać je sobie w taki głupi sposób. Głodzenie się, by być pięknym. Głupota, co nie? Mam za wiele do zrobienia, żeby tak kończyć. Życie naprawdę jest piękne! Szczególnie, kiedy spotkało się swojego starego przyjaciela. Nie mogę doczekać się tego, co przyniesie ten rok szkolny.
1 września 2019 r."
Beilschmidt przeklął siebie w myślach. Doprowadził Feliciano do ruiny, był za niego odpowiedzialny. Pozwolił mu na prowadzenie siebie do grobu, odebrał mu radość z życia, którą miał jeszcze niedawno. Oczy zostały wypełnione łzami, ale szybko je otarł. Nie mógł pokazać swojej słabości, a tym bardziej głupoty. Panicznie odłożył pamiętnik, gdy Vargas wszedł do swojej sypialni. Nie wiedział już czy uśmiech na jego twarzy jest prawdziwy, a może udawany, by stwarzać pozory zdrowego.
-Ludwig, wszystko w porządku?
-Tak, wszystko dobrze. - Obydwoje zasiedli ponownie na łóżku, udając, że wszystko między nimi doskonale gra.
*** 11 stycznia ***
Nadal nie wiedział w jaki sposób ma rozegrać sprawę. Być zupełnie fair z ojcem, czy pokazać bratu, że nie jest sam w tym świecie? Nie mógł uszczęśliwić wszystkich, a granie na dwa fronty na pewno w pewnym momencie wyjdzie na jaw. Nerwowo szedł po korytarzu, idąc w stronę swojego pokoju. Potrzebował odetchnąć, a wieczne siedzenie w jednym miejscu nie pomagało. W pewnym momencie wpadł na kogoś, powodując u tej osoby głośne przeklinanie.
-Uważaj trochę! Rozumiem, że Adam ma w genach bycie pierdołą, ale bez przesady. Co jesteś taki zdenerwowany? - Murgaš nie spodziewał się tutaj Marii. Od zawsze się jej bał, a za czasów dziecięcych nawet bardziej. Już wiedział po kim Gilbert potrafi mieć takie mordercze spojrzenie. Czuł blokadę w gardle, nie mógł czegokolwiek powiedzieć. Nawet zacząć krzyczeć. - Wysłów się.
-Nic się nie stało! Ostatnio mam gorsze dni i nie wiem co ze sobą zrobić. - Kobieta uśmiechnęła się lekko, przymykając oczy. Niebieskooki nie rozumiał, co może oznaczać ta reakcja, lecz pewnie nic dobrego. Beilschmidt rozumiała, że mogłaby jakoś wykorzystać informacje, które teraz by zdobyła. Jednak na co by one jej były? Najpierw trzeba je jakoś wyciągnąć.
-Chodzi o jakieś problemy rodzinne? - Jakub podchodził sceptycznie do mówienia czegokolwiek Marii. Nie mógł jej zaufać, a sam fakt, że kręciła coś koło jego ojca był bardzo niepokojący. Domyślał się ich zamiarów, ale nie stawiał jeszcze potwierdzeń. Z drugiej strony, trzymał z ojcem, więc skoro Beilschmidt jest z nim powiązana, to mogą sobie nawzajem pomóc. Zamyślił się na dłuższą chwilę, lecz nie wyciągnął z tego niczego innego, poza większymi wątpliwościami.
-Można tak powiedzieć. - Zaczął niepewnie. Przecież ona może wszystko zniszczyć w tej rodzinie! Gdyby matka dowiedziała się o jej obecności, na pewno skończyłoby się to rozwodem. Nie chciał, by rodzina się rozpadła, choć sam po części do tego prowadził. Jednakże, przekonujący wzrok albinoski, który mu mówił, że stąd nie ma już odwrotu, nie pozwalał mu się wycofać. - Konkretnie chodzi o Feliksa. - Maria zainteresowała się jeszcze bardziej. Nie miała zamiaru teraz odpuścić.
-Jeżeli potrzebujesz się wygadać, to mogę cię wysłuchać. - Maria uwielbiała stwarzać pozory martwiącej się. Może z Adamem jej nie wyszło i zatrzymali się znowu na relacji przyjacielskiej, jednak nie zwalniało to jej z możliwości zadbania o jego syna. Mogła go w pewnym stopniu wykorzystać.
-Nie wiem, czy powinienem pani o tym mówić.
-Obiecuję, że postaram ci się pomóc. - Murgaš bywał naiwny, ale nie zawsze pozwalał sobie robić wodę z mózgu. Lecz coś go pchnęło do powiedzenia o tym. Coś wyjątkowo złego. Poczucie, że Maria jest równa jego matce? Nie, to już by była przesada. Po prostu stracił możliwość odmowy przez strach przed nią. A matki bać się nie powinno.
-Ojciec chciał, żebym mówił mu wszystko o Feliksie. Nie ufa mu. Ma wrażenie, że ukrywa coś przed nim i jest to związane z Gilbertem. Dowiedziałem się niedawno czegoś, czego wiedzieć nie powinienem. - W głowie nagle go zabolało, jakby resztki rozsądku go powstrzymywały od zniszczenia życia bratu. - I miałem o tym mu powiedzieć, ale spanikowałem. Nie wiem czy powinienem mu to mówić. Zniszczy życie Feliksowi, jak będzie o tym wiedział. - Maria przejechała dłonią po jego ramieniu, chcąc go uspokoić. Nie pomogło, a nawet wywołało większą panikę.
-Naprawdę możesz mi zaufać. - Rzekła białowłosa, licząc na swój sukces.
-Wiem, że Feliks i Gilbert... - Tutaj przerwał, rozumiejąc swój błąd. Błędem nie było zaczynanie mówić o tym, a błędem było zaczynanie rozmowy z Marią. Ona chciała go wykorzystać, zrobić z niego tego złego, niszczyciela spokoju w rodzinie. Co w ogóle strzeliło mu do głowy, kiedy pomyślał, że dobrym pomysłem będzie mówienie jej o tym?! - Przepraszam, muszę już iść. - Dodał szybko, dość stanowczym, niepodobnym do siebie tonem. To był moment, w którym jeszcze przez chwilę musi zadbać o rodzeństwo.
-Są parą, tak?! - Zapytała z szerokim uśmiechem Maria, czując, że dowiedziała się czegoś cudownego. Tak bardzo ważnego, co sprawi, że będzie mogła sobie podporządkować syna, a Adama przekonać do pokazania swojej prawdziwej osobowości. Jakub spojrzał na nią chłodno, aż przeleciały po niej dreszcze i uśmiech jej zrzedł.
-Tam są drzwi. - Odparł chłodno, idąc do swojego pokoju. Chwilowo dobro Feliksa było dla niego ważniejsze.
***
Życie zaczynało mu się powoli układać. Coraz częściej się uśmiechał, wychodził do ludzi, pokazywał, że wcale nie jest taki zły. Próbował zmienić swoje nastawienie do świata, stać się lepszą osobą, nie męczyć innych swoją obecnością i wreszcie nie załamywać sióstr. I przede wszystkim, siebie samego. Dziwne było przystosowanie się do siedzenia w tak wielkim towarzystwie, na dodatek w zatłoczonym barze, lecz odpowiadało mu to. Skoro postanowił się poprawić, musiał się postarać oraz przełamać.
-Lovino daje mi coraz głośniejsze sygnały o tym, że możemy być niedługo razem. Jestem tym tak bardzo podekscytowany! - Nikt nie dziwił się za bardzo, że Antonio zjechał na temat swoich miłości. Dla Ivana było to nieco dziwne, ale nie narzekał. Swoje nastawienie mógł porównać do Ludwiga, który siedział, słuchał i czasami coś powiedział pod nosem. Z drugiej strony, czasami bardziej się udzielił jak Roderich, lecz robił to wyjątkowo nieśmiało. Na pewno nie był jak Arthur, który praktycznie siedział cały czas cicho. I tym bardziej nie był jak Gilbert, Francis i Antonio, którzy w kółko coś mówili i ciągnęli tę rozmowę.
-Nie bądź tego taki pewny, wszystko może się wydarzyć. Już raz wybrał twojego brata, a nie ciebie. - Odpowiedział na to żartobliwie Gilbert, czerpiąc satysfakcję z reakcji przyjaciela. Był w wyjątkowo dobrym humorze. Nie dość, że wyszedł z przyjaciółmi, rodzeństwem, Arthurem i niestety Ivanem na miasto, to jeszcze Feliks nie szczędził w wysyłanie mu gorących wiadomości. Jeden z lepszych weekendów w życiu!
-Odpuść, Gilbert. Pozwólmy mu się nacieszyć z życia i miłości, póki rzeczywistość w niego nie uderzyła. - Odrzekł zarówno żartobliwie Francis, jednak w jego słowach była nuta przyziemności i dobrych nadziei dla Carriedo. Nie chciał dla niego źle. Beilschmidt przewrócił oczami, klepiąc Hiszpana po plecach w geście pocieszającym.
-To że wam się udało w życiu romantycznym, nie znaczy, że mi się nie uda! Jeszcze będziecie świadkami na moim ślubie z Lovim. - Wszyscy, bez wyjątku, zaśmiali się, bądź przynajmniej zachichotali. To było całkiem urocze, jak Antonio nastawiał się na takie dobroci od życia. Żeby tylko się nie przeliczył.
-Może zejdźmy z tematu ciebie i Lovino. Lepiej niech Roderich nam powie, jak układa mu się z Erizabetą i jak cudownie bawił się z nią w sali lekcyjnej. - Zagadał Bonnefoy, tłumiąc śmiech rękawem koszuli. Edelstein zarumienił się mocno, wzrokiem krążąc po braciach i zastanawiając się, który wszystko wygadał. Wiedział, że nie może im w pełni zaufać. To musiało w końcu wyjść do innych ludzi, do Francisa też. Liczył na wyrozumiałość.
-Chwila, co się działo w sali?! - To były jedne z pierwszych słów, które wypowiedział na tym spotkaniu Kirkland. Obraził się za to, że nie chcieli kupić mu piwa, bo niby jest uzależniony od alkoholu. Zaledwie zamówili mu jakieś ciasto, które i tak było niedobre. Gdyby naprawdę chciał, to już dawno piłby dziesiąty kufel piwa z rzędu. O Ludwiga powinni się bardziej martwić, a sporo dotychczas wypił. Nic dziwnego, że postanowił nic więcej nie mówić. Pewnie gadałby głupoty.
-Roderich ci się nie chwalił, jak zabawił się z Erizabetą w sali lekcyjnej twojej klasy? - Blondyn oparł się na krześle, głośno wzdychając. Nie miał zamiaru teraz wybuchać, szczególnie za coś takiego. Napił się odrobiny wody, o mało nie sięgając po trunek Braginskiego, który siedział zaraz obok. Czuł się z nim niekomfortowo, ale musiał zrozumieć to, że próbował się zintegrować z resztą społeczeństwa i udowodnić, że nie jest złą osobą.
-Powiedz przynajmniej, że się opłacało. - Powiedział zrezygnowany Anglik, mając nadzieję, że to nie była tamta ławka, w której miał zaszczyt ostatnio siedzieć, żeby pomóc jednemu uczniowi.
-Zdecydowanie się opłacało i na długo nie zapomnę tego wydarzenia. Jestem zadowolony z efektów. - Pozostali uśmiechnęli się, ciesząc się również delikatnym szczęściem Edelsteina. Było po nim widać, że ekscytował się na samą myśl o tym. Wydawało im się to rozczulające, choć Ivan jeszcze niedokładnie rozumiał, co w tym takiego ciekawego. Jeszcze długo będzie się męczył z przystosowaniem do społeczeństwa. Jednak dla lepszego życia zrobi wszystko!
-A nie boisz się, że mogłoby przynieść to efekt w postaci ciąży? - Zapytał nieśmiało Braginsky. Dziwnie poczuł się z tym, że wszystkie spojrzenia skierowały się na niego, jakby to, że coś powiedział było cudem na skalę światową. Onieśmielało go to. Roderich zastanowił się nad tym pytaniem i nawet przez moment zastanawiał się, czy aby na pewno nie zostanie w najbliższym czasie ojcem, ale szybko to wykluczył. Przecież nawet nie skończył wtedy, ponieważ dzwonek na lekcje był zbyt blisko.
-Nie, nie boję się tego. Jeszcze długo nie planuję zakładać własnej rodziny. - Wydawało im się to całkiem logiczne. Przyznali, że temat raczej został kompletnie wyczerpany, ale jak się okazało, Gilbert nie miał zamiaru tak łatwo odpuszczać. Może braciszek nie chciał jeszcze zakładać rodziny, ale on bardzo chciał zostać wujkiem.
-Radzę ci się pośpieszyć, bo naprawdę chciałbym już być wujkiem. - Starszemu Beilschmidtowi udzielił się humor na żarty. Jak i humor na parę innych rzeczy.
-Z takimi zachciankami do Ludwiga. - Odrzekł niechętnie szatyn, wracając do picia wina. Wolił sobie odpuścić mocne piwa, a wraz z Francisem postawić na coś delikatniejszego. Chociaż w tym temacie znalazł wspólny język z Bonnefoyem. Ludwig szybko wyrwał się z zamyślenia, słysząc coś o dzieciach. Nie wyobrażał sobie siebie w roli rodzica, szczególnie w najbliższym czasie. Poza tym dzieci mu nie groziły. Z jego homoseksualizmem nie było możliwe biologiczne potomstwo, a adopcja mu się nie uśmiechała.
-Ale on jest gejem! - Albinos przerwał swój wywód następnymi łykami ukochanego alkoholu, jednak to wystarczyło, żeby zwrócić uwagę Ivana na ten fakt. Nie spodziewał się, że jego współpracownik jest homoseksualny, a jego nastawienie do takich spraw było powszechnie znane. Ale skoro obiecał sobie być lepszym człowiekiem, który nie patrzy z góry na takie rzeczy, to akceptował to. Było to ciężkie i dziwne, patrząc na jego dawny styl życia, ale naprawdę był w stanie to zaakceptować. Porzucić dawnego siebie i być lepszą osobą.
-Chwila, Ludwig jest gejem?! - Arthur zdecydowanie dowiadywał się dzisiaj zbyt wielu rzeczy. Ten dzień był okropny. Musiał ogarnąć się po wielodniowej agonii w życiu, wyjść z domu, spotkać się z jakimiś debilami, a teraz się dowiadywał, że jego znajomy z roboty woli facetów. - W sumie, to nawet widać. - Dodał po chwili, wracając do innych zajęć. Wiedział tak mało na temat swojego otoczenia.
-No właśnie, a jak układa ci się z Feliciano, towarzyszu? - Rosjanin ponownie zagadał, chcąc przyczynić się do eliminacji niezręcznej ciszy. Jak będzie cicho, to go nie polubią. Choć takie pytanie też mogło nie przynosić odpowiednich efektów.
-Dobre pytanie! Jak ci się ułożyło na razie z Felim? - Antonio aż poczerwieniał z ciekawości. Romano nie mówił mu o tym wiele, wręcz unikał takich tematów, ale obecnie była okazja do dowiedzenia się czegoś tak ciekawego oraz oferowania pomocy. Cokolwiek by się o nim mówiło, to zaraz po Francisie był doskonałym specem od miłości. Nawet nie potrafił zdobyć swojej miłości życia, więc idealnie uzupełniał się z Beilschmidtem.
-Dalej próbuję się w nim zakochać, lecz nie wychodzi. Niby mamy jakiś głębszy kontakt, często się ze sobą spotykamy i dochodzi do niewinnego flirtowania, jednak nie wróży to czegoś więcej. - I tym właśnie sposobem, niebieskooki załamał resztę towarzystwa. Kirklanda w szczególności. Braginsky znowu nie rozumiał. Co niezrozumiałego było w tym, że ktoś nie mógł się w kimś zakochać? Widocznie Ludwig potrzebuje więcej czasu, albo nie jest przeznaczony Vargasowi. A oni wszyscy zachowywali się tak, jakby obowiązkiem Beilschmidta była miłość do Feliciano.
-Jeszcze się w nim nie zakochałeś?! Jezus Maria, w takim tempie, to za dziesięć lat się nie doczekamy. - Francis akurat najmniej mógł w tym temacie powiedzieć. Może uchodził na specjalistę w tematach miłosnych, jednak to, że nie potrafił sobie kogokolwiek znaleźć i szukał partnera w nieodpowiednich miejscach, mówiło samo za siebie. - W porządku, rozumiem cię. Miłość nie jest łatwa, ale i tak jestem zdziwiony.
-Powiedział ten, który od prawie trzydziestu lat swojego życia nie umie sobie kogoś znaleźć. - Odrzekł ironicznie Gilbert, zerkając na następne zdjęcie Łukasiewicza w skąpej sukience. Skąd on to miał? Nie sądził, żeby sobie takie kupował lub Radmila lubowała się w takich. Jednak któraś z tych opcji musiała być prawdą. Wolał tą pierwszą.
-Nie rozumiem was. Jeśli komuś nie wychodzi w miłości, to jest to jego indywidualna sprawa. Może powiesz nam Gilbercie jak dobrze ci jest z Feliksem? - Po białowłosym przeszło zimno, spowodowane tym, że mówił do niego Ivan. Nienawidził tego faceta i był jedynym minusem tego wypadu. Dałby wszystko, żeby nie musieć teraz siedzieć w pobliżu jego i czuć na sobie jego paraliżującego wzroku.
-Jest naprawdę dobrze. Rozwijamy naszą relację na różne sposoby. Często się spotykamy, mówimy sobie wszystko, wspierany się w tych trudnych chwilach. Dużym problemem jest jego ojciec, a przez jego nietolerancję musimy się przed nim z Feliksem ukrywać. - Rozmowa zmieniła swój klimat o sto osiemdziesiąt stopni. Ivan miał w końcu świadomość tego do czego jego homofobia mogła prowadzić. Bardziej cieszył się ze swojej lepszej zmiany, którą powoli wprowadzał do swojego życia.
-Jest aż tak źle? - Zapytał Roderich, smętnie patrząc na brata. Ten melancholijnie przytaknął, zauważając, że Antonio wpatruje mu się w telefon. W zdjęcia Feliksa w skąpych sukienkach.
-Nie no, fajnie masz. - Powiedział nerwowo Carriedo, widząc karcący wzrok przyjaciela. Francis zaśmiał się widząc to, przy okazji patrząc przez ramię przyjacielowi. Musiał zobaczyć, jaką cudowną osobę udało mu się wyrwać. Arthur przeklął rzeczywistość pod nosem, jednak był zadowolony z tego wypadu. Lecz nic nie potrafiło zatrzymać jego ciągoty do alkoholu.
Ivan dowiedział się dzisiaj wielu ważnych rzeczy. Po pierwsze, dobrze robił postanawiając się zmienić. Po drugie, nadzieja wcale nie była taka zła. Mógł marzyć, że jego rodzina niedługo będzie lepsza. Po trzecie, miłość czekała na każdego, a że nie zawsze się udaje, to kwestia czasu. Po czwarte, nawet jak ma się problemy w życiu, przyjaciele są ważni. To oni sprawiają, że życie chwilowo staje się lepsze. Po piąte, Arthur kandydował na jego najlepszego przyjaciela swoim zachowaniem.
***
Arthur nie spodziewał się gości tego dnia. Wiedział, że kiedyś zawita u niego Alfred, ale nie sądził, że konkretnie dzisiaj. Sam ledwo się ogarnął na wyjście ze znajomymi, a Francis już zdążył ponarzekać na to, że od kogoś unosił się nieprzyjemny zapach. Unosiło się od niego i sam to czuł. Na dodatek jego mieszkanie było istnym burdelem. Bałagan był wszędzie, butelki po alkoholu walały się po podłodze oraz półkach, naczynia w zlewie się piętrzyły i śmierdziało zepsutym jedzeniem.
-Artie, do czego ty doprowadziłeś? - Jones ledwo szedł w głąb mieszkania, a domyślał się co jeszcze może w nim zastać. Bolało go, że jego najlepszy przyjaciel, do którego zaczął mieć silniejsze uczucia, podczas jego nieobecności doprowadził siebie do tak okropnego stanu. Rodzina naprawdę nie widziała, co on ze sobą robi? To było nie do pomyślenia. Był gotowy pomóc Kirklandowi, jednak najpierw musiał mieć pewność, że będzie to współpraca.
-Zamknij się już. - Odrzekł niechętnie zielonooki, idąc za przyjacielem. Nie mógł kłamać, cieszyła go obecność Alfreda, lecz wieczne gadanie o tym jak bardzo się zapuścił, nic nie zmieniało. Jedynie bardziej go dołowało i pokazywało, jak beznadziejny jest. Jones stanął na środku jego sypialni, smutno patrząc na niepościelone łóżko, kurz na szafkach, brudne naczynia porozstawiane w każdym kącie i pleśń rozwijającą się przy oknie.
-Mówiłeś, że się za siebie weźmiesz. I co z tą obietnicą? - Arthur westchnął, siadając na łóżku. Od dłuższego czasu zastanawiał się, ile w takim stanie jeszcze pociągnie. Kiedy był dzieckiem, marzył o szczęśliwym życiu. Teraz, jako dorosły, pragnął natychmiastowego końca. Jego nastawienie tak bardzo się zmieniło na przestrzeni lat. Potrzebował wsparcia i nawet jeżeli owe wsparcie wróciło, to nie było w stanie oddać mu radości.
-Nie próbuj wywoływać we mnie poczucia winy.
-A jak inaczej mam ci pokazać, że idziesz na dno?! Miałem nadzieję, że coś zrozumiałeś przed moim wyjazdem, a zamiast tego bardziej pogrążyłeś się w swoim alkoholizmie. Naprawdę sądzisz, że w ten sposób osiągniesz coś dobrego? - Blondyn nie umiał dłużej trzymać swoich uczuć w zniewoleniu. Był zawiedziony zachowaniem Kirklanda, lecz winienie go będzie nieodpowiednie.
-Najlepiej będzie, jak dasz mi spokój. - Arthur nie chciał tego powiedzieć, ale te słowa już padły i ich nie cofnie. Alfred rozumiał. Nie był tutaj mile widziany, choć dopiero co tutaj wszedł. Jednak wycofać się nie mógł, oczekiwano od niego udzielania pomocy. Był bohaterem i musiał to udowodnić! Usiadł obok blondyna, przytulając go mocno. Na razie zaledwie to mógł zrobić, ale jakiś początek musi być.
-Zależy mi na tobie i nie chcę cię stracić. - Powiedział cicho, całując delikatnie Arthura w policzek. Nie spodziewał się tego po sobie.
-Wiem to. - Odpowiedział Kirkland, kompletnie ignorując ten gest.
***
Ludwig miał spore zaufanie do ojca. Był przekonany, że on mu pomoże i da wsparcie w trudnym dla niego okresie. Gauthier nie był idealny w miłości. Robił wiele błędów, oglądał się za nieodpowiednimi osobami, jednak przez te kilkadziesiąt lat swojego życia zrozumiał bardzo ważne rzeczy, a swoją wiedzę pragnął przekazać synowi. Oczekiwał pomocy, więc musiał jej udzielić. Zauważył, że ostatnio Ludwig myśli coraz więcej o Feliciano i pewnie w jego temacie chciał wsparcia.
-Jak mam się w nim zakochać? - To było pytanie startowe, które rozpoczynało tę rozmowę. Podchodził niepewnie do swojego przyjazdu do ojca, a wiedział, że pewnie w domu siedziała matka. Ku jego zdziwieniu, jej nie było i mógł przeprowadzić spokojną rozmowę z zaufanym rodzicem. Blondyn wygodniej rozsiadł się na fotelu, mając nadzieję, że ojciec dobrze mu doradzi. Nie mieli wiele czasu.
-Zależy na jakim etapie relacji jesteście. Jak już powoli zaczynacie ze sobą mimowolnie flirtować, to samo niedługo przyjdzie. No chyba, że flirtujesz z nim, gdyż tak wypada, to nie oczekuj od siebie za wiele. - Gauthier dziwnie czuł się z tym, że pomaga komuś w tych strefach. Jak ostatnio się za to zabrał, to związek zakończył się po niespełna trzech, męczących tygodniach. Nie chciał skrzywdzić swojego dziecka.
-Wyznał mi swoją miłość, ale odrzuciłem go. Nie odwzajemniam jego uczuć. Ostatnio poczułem do niego coś silniejszego, ale chyba to jeszcze nie jest to. Zacząłem z nim flirtować, ale robię to z takim wyczuciem, że na pewno nic z tego nie wyjdzie. - Negatywne nastawienie w tych sprawach było jego specjalnością. Niebieskooki przytaknął na słowa syna, przypominając sobie o swoich mordęgach miłosnych. Miło było sobie o tym przypomnieć.
-Z tego co wiem, to Feliciano bardzo na tobie polega. Patrząc na jego sytuację, to naprawdę ciężko może być o niego zadbać. Pewnie masz poczucie tego, że koniecznie musisz z nim być, bo jak nie, to może się to skończyć tragedią. - Ludwig przytaknął na takie stwierdzenie. W końcu ktoś go rozumiał i nie stwarzał jakichś dziwnych teorii. - Najważniejsze jest, żebyś się do niczego nie zmuszał. Ja się zmusiłem i sam widzisz efekty. Jeśli Feliciano cię kocha, to zrozumie i będzie czekać.
-Z nim jest coraz gorzej. Wiele razy słyszałem i widziałem jak mówił, że jestem jednym z niewielu powodów do ciągnięcia jego życia, jednak on przez to czekanie nie daje sobie rady. Jeżeli udawaniem mam go uratować, to chyba można zaryzykować. - Gauthierowi nie chciało się wierzyć w słowa blondyna. Udawanie miłości było największą głupotą na świecie!
-Nie męcz się tak. Taka relacja będzie cię niszczyła od środka, a nie tylko Feliciano ma tutaj się czuć komfortowo. Poza tym, prawda pewnego dnia wyszłaby na światło dzienne i wszystko zniszczyła. - Młodszy Beilschmidt już nie wiedział co w końcu ma zrobić. Najbliższi mu mówili by nie ryzykować, a Lovino oraz podświadomość, żeby udawać związek. Feliciano pewnie też by chciał udawanego związku, niż cierpienia. Albo za słabo go znał.
-Przecież jakoś muszę o niego zadbać. Może udawanie nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale przez ten czas mogę naprawdę się w nim zakochać. A gdybym się nie zakochał, to jakoś się przemęczę. Zerwę z nim, kiedy już się wyleczy i rozpoczniemy naszą relację od nowa. - Widocznie ilość wypitego alkoholu w barze sprawiała, że gadał głupoty. Jednak mógł nie przyjeżdżać, a najpierw porządnie wytrzeźwieć i dopiero się zjawiać. Nie mógł tak skrzywdzić Vargasa, ale była to jedyna odpowiednia opcja, która przychodziła mu do głowy.
-Jesteś gotowy go tak skrzywdzić? Skoro tak, to droga wolna. Tylko potem nie przychodź z płaczem i nie błagaj o pomoc, gdyż twoja "miłość" się załamała i chce ze sobą skończyć. - Co w końcu miał zrobić? Czekanie przyniesie złe efekty, bo Feliciano w końcu straci nadzieję i nic nie będzie go motywować do leczenia się. Z kolei udawanie może potrwać nawet zaledwie kilka dni i od razu będzie płacz, smutek oraz chęci śmierci. Obydwie opcje są złe.
-To co mam zrobić?
-Poczekać. Dać Feliciano wsparcie, a gdy naprawdę będzie z nim bardzo źle, to pokazać mu, że to nie jest jeszcze koniec. Nie wiem, chcesz rozegrać to w wielce zły sposób, a ja nie potrafię wskazać ci rozwiązania, które cię usatysfakcjonuje. - To by było na tyle z pomocy od ojca. Nie umieli czegokolwiek na to zaradzić.
-Dziękuję za to. Doceniam twoje starania, to po prostu ja chcę za to wziąć się z nieodpowiedniej strony. Jeszcze raz dziękuję. - Może rozmowa nie miała dochodzić już do końca, ale temat miłosny został zakończony. Podziękowania udowodniły, że wcale nie musi być tak źle. Choć życie nie miało być dla nich łaskawe i byli zaledwie marionetkami w dłoniach rzeczywistości, to i tak mieli zamiar się wyrwać i pokazać, że mogą spróbować osiągnąć szczęśliwe zakończenie.
*** 13 stycznia ***
Mimo męczącego dnia w szkole, mogli odetchnąć na chwilę i zająć się sobą. Gilbert niewyobrażalnie cieszył się z tego, że mógł właśnie trzymać Feliksa w swoim objęciach, latając po kanałach telewizyjnych i szukając czegoś ciekawego. Zostawił na powtórce jakiegoś meczu, który średnio go interesował. Bardziej ciekawa była jego pchła, która powoli zasypiała w jego cieple. To było takie urocze! Pogłaskał blond włosy, rozkoszując się cichym pomrukiem ukochanego.
-Wyłącz to. - Powiedział niezrozumiale Łukasiewicz, widząc, że Beilschmidt zostawił na jakimś meczu piłki nożnej. Nie lubił takiej taniej rozrywki. Albinos zaśmiał się cicho, mocniej go przytulając. Zielonookiemu się to spodobało, ale mecz psuł atmosferę. A mogło być tak pięknie.
-Strasznie marudny dzisiaj jesteś. Co ci się stało? - Feliks zmienił pozycję, mogąc na spokojnie obserwować twarz Gilberta. Zrobiło mu się cieplej na sercu, gdy zauważył jego delikatny uśmiech. Zarumienił się na twarzy, chwilowo zapominając o swoim głównym problemie. Miał wrażenie, że niedługo tajemnica wyjdzie na jaw, niszcząc ich dotychczasowe życie. Coś mu mówiło, że musi nacieszyć się partnerem, póki jeszcze może.
-Obiecaj mi, że zawsze będziemy razem. Tak na zawsze, zawsze. I nieważne co będzie się działo, kto stanie nam na drodze, to i tak sobie poradzimy i będziemy ze sobą do końca świata i jeszcze dłużej. - Ta prośba była rozczulająca. Beilschmidt poszerzył swój uśmiech, gładząc Łukasiewicza po twarzy. Zastanawiało go w jakiej sprawie ma po raz kolejny obiecywać to blondynowi, ale wolał się nie kłócić. Nie w takim pięknym momencie, jaki właśnie miał miejsce. Ich spojrzenia w końcu spotkały się w pełnym zrozumieniu, trwali w swoim objęciach i rozumieli, że to jest ten idealny moment.
-Obiecywałem ci to już wiele razy. Po co mam to robić następny raz? - Zielonooki posmutniał, chociaż nie miał ku temu za dużego powodu. Spuścił wzrok, oczekując jeszcze jakiejś reakcji u Gilberta, lecz długo nie dostawał czegokolwiek poza bardziej wkręcającym się w niego wzrokiem. - Obiecuję ci, że będziemy ze sobą na zawsze. Zadowolony? - Brak odpowiedzi. Było to niepokojące dla Beilschmidta, a widział w szkole, że Feliks wydaje się być przygaszony. Uśmiechnął się z dwa razy i tyle z przyjemności.
-Coś mi mówi, że niedługo ojciec dowie się o wszystkim. Ma coraz większe podejrzenia, pyta się mnie o nawet najmniej istotne rzeczy, nie ma do mnie zaufania. Jeszcze po tym jak Jakub nas wtedy przyłapał, to jestem pewny, że w końcu powie mu o wszystkim. - Więc chodziło o to. Gilbert doskonale rozumiał zmartwienie ukochanego, chociaż bardziej był za tym, żeby cieszyć się sobą, dopóki mogą. Będą na zawsze i nikt ich nie rozdzieli. Obiecał.
-Nie przejmuj się tym. On nie może ci zniszczyć życia, a jeśli spróbuje, to cię uratuję. Najwyżej pójdziesz mieszkać do mnie i będziesz bezpieczny. Jesteś pełnoletni, możesz sam o sobie decydować. Nic nie jest skończone dla nas. - Feliks przytaknął na te słowa. Gilbert miał rację. Był pełnoletni, miał możliwość decydowania o sobie samodzielnie. Nie będą mogli mu zabronić ewentualnej wyprowadzki. Lecz póki był względny spokój, wolał pozostać u siebie.
-Kocham cię... - Powiedział niemrawo Łukasiewicz, całując na koniec Beilschmidta w usta. Ponownie ułożył się wygodnie na jego klatce piersiowej, zamykając oczy i marząc o tym, żeby życie poszło w dobrą stronę. Albinos uśmiechnął się, wyłączając telewizor i pozwalając zielonookiemu na zaśnięcie w spokoju. Mimo wczesnej godziny, on również zrobił się dość senny. Nikt nie może zabronić im odpoczynku, kiedy jeszcze był spokój.
***
Erizabeta była bardzo podekscytowana. Roderich mniej. Eliza nie mogła doczekać się zobaczenia nowonarodzonej córki swojej siostry ciotecznej, której zresztą nie widziała od dłuższego czasu. Rodzice kazali prosto ze szkoły jechać właśnie do szpitala, więc zrobiła tak, jak prosili. I przy okazji z nią zabrał się Edelstein, ale to tylko dlatego, bo ją podwiózł. Głupio mu było teraz ją zostawiać. Niechętnie szedł za podekscytowaną dziewczyną, psychicznie szykując się na zobaczenie wielu obcych ludzi.
-No nareszcie jesteś! - Powiedział Zoltán z uśmiechem, widząc córkę. Nawet nie przejął się obecnością Rodericha, a nawet mu on odpowiadał. Przynajmniej będzie osoba do trzymania Erizabety, gdy będzie się za bardzo ekscytować. Ich spojrzenia momentalnie znalazły się na ciotecznej siostrze Elizy oraz jej dziecku. Ibolya, bo tak miała na imię siostra Hedervary, uśmiechnęła się do gości, nie zwracając nawet uwagi na Edelsteina. Zgadywała, że to ten nowy lowelas Elizy.
-Tak cudownie jest cię znowu widzieć! Opowiadaj jak ma na imię mała i jak się czujecie! - Zielonooka ledwo hamowała się od zaczęcia skakać po całej sali, a było to cholernie ciężkie. Aż się robiło ciepło na sercu rodziców dziewczyny, a fioletowooki kontynuował swoje milczenie. Nie czuł się tutaj dobrze, lecz widok małego dziecka go rozczulał. Podejrzewał, że nikt nie zauważy, jak wyjdzie na moment na korytarz, albo nawet wróci do domu. Jednak nie wypadało zostawiać ukochanej.
-Również cieszę się z naszego ponownego spotkania! U mnie całkiem w porządku, chociaż jestem bardzo zmęczona. Małą nazwałam Aloé, wiesz, po naszej babci. - Erizabeta przytaknęła z uśmiechem patrząc na dziecko. Była taka słodka, aż zachciało się samej mieć taką śliczną córeczkę. Nie powstrzymała się od wzięcia jej na ręce i dokładnego przyjrzenia się jej. Nie zwracała uwagi na swój cichy chichot, który był wystarczającą oznaką radości.
-Ktoś by tutaj chciał mieć dziecko. - Zażartowała Izabela, ale na myśl o zostaniu babcią zrobiło się jej słabo. To jeszcze nie był moment na takie przyjemności! Eliza była stanowczo za młoda na potomstwo, więc niech się wstrzyma. Mimo tego, córka wyglądała słodko z dzieckiem na rękach. Wzrok skierowała na Edelsteina, który bez życia stał obok. - Co tak cicho stoisz? Ah, dobra, ty nas nie rozumiesz! - Roderich cieszył się, że ktoś nareszcie zainteresował się jego nieznajomością węgierskiego.
-Bardzo miło mi cię poznać! Jestem Ibolya, a ty pewnie jesteś chłopakiem Elizy. Masz na imię Roderich, dobrze pamiętam? - Szatyn wyrwał się z całkowitego zamyślenia i spojrzał na czarnowłosą kobietę. Jej uśmiech tak bardzo był podobny do uśmiechu jego partnerki. Uroki pokrewieństwa.
-Tak, to ja! Bardzo miło mi cię poznać. - Brunetka raczej nie miała nic przeciwko automatycznemu przejściu na "ty". Uścisnęli sobie dłonie, kątem oka spoglądając na Erizabetę. Była tak zapatrzona w Aloé, że nawet nie zauważyła jak jej siostra oraz ukochany się zapoznali. Woleli nie wiedzieć o czym właśnie myśli.
-Jak tak bardzo ci się spodobało trzymanie niemowlęcia na rękach, to sama sobie takie załatw. - Dopiero teraz Eliza wyrwała się z jakby transu. Bardziej to była wizja rodzicielstwa, na które była zdecydowanie za młoda. Całe życie przed sobą, mogła wiele osiągnąć, skończyć szkołę, znaleźć własny dom, doskonałą pracę, pójść na studia, wziąć ślub z Roderichem. To nie był czas na jakieś córki czy synów. Jednak nie zmieniło to faktu, że była zauroczona malutką Aloé. Cudownie będzie się nią zajmować!
-Jeszcze nie teraz... - Odpowiedziała nerwowo, oddając dziecko siostrze. - Chętnie bym założyła własną rodzinę, ale nie jestem gotowa. Parę lat i może dopiero wtedy. - Spojrzała na Rodericha, dając mu jasny znak, że to z nim chciałaby mieć dzieci. Edelstein zarumienił się lekko, po chwili dziwnie się śmiejąc. Głupio mu było z tym tematem, kiedy dookoła była rodzina jego partnerki i pewnie oczekiwali zgodzenia się na taki układ.
-Kilka lat i na pewno założymy własną rodzinę. To jest bardziej, niż pewne. - Zoltán uśmiechnął się na te słowa, nie mogąc się doczekać zostać dziadkiem. Za to bicie serca Izabeli znacznie przyspieszyło przed obawą bycia babcią. Przerażająca była dla niej wizja tego, że jej córka kiedyś sama zostanie matką. Jednak wiedza, że ojcem tych dzieci będzie Roderich trochę ją uspokajała. Nie będzie tak źle za te kilka lat.
***
-Kiedy masz zamiar zacząć się leczyć? Doskonale wiesz, Feli, że niedługo doprowadzisz siebie do bardzo złego stanu, a tego przecież nie chcesz. - Romulus postawił na stole przed wnukiem talerz z niewielką porcją makaronu z jakimś sosem, mając ogromną nadzieję, że zje przynajmniej połowę. Możliwe, że zrobili źle dając mu taki nacisk, lecz starali się. Ludwigowi również dali obiad, bo gościa nie wypada głodzić. Beilschmidt westchnął, widząc znowu makaron. Od dłuższego czasu jadał głównie u Vargasów i miał dość makaronu.
-Mówię, że się staram. Jak będzie już bardzo źle, to pójdę do lekarza, zostanę w szpitalu. Na razie nie ma tragedii. - Vargas był święcie przekonany, że nie jest z nim tak źle, jednak wszyscy dookoła doskonale widzieli co się z nim dzieje. Coraz chudszy, słabszy, bliższy zupełnego osłabienia. Lecz kłócenie się obecnie z rudowłosym nie będzie dobre. Trzeba korzystać ze spokoju, dopóki Lovino nie ma w domu. A Veronica raczej nie chciała mieć zakłóconego snu krzykami.
-Według mnie, lepiej byś wyglądał, gdybyś zaczął się leczyć. A poza tym, twoje zdrowie byłoby na zdecydowanie lepszym poziomie. W końcu nie chcemy twojej krzywdy, szczególnie ja. - Feliciano ponownie zarumienił się, kiedy Ludwig znowu zaczął prawić mu marne komplementy. Schlebiało mu to, ale już nie wiedział co o tym sądzić. To była zwykła troska, czy flirt?
-Dziękuję za troskę. Naprawdę nie ma powodów do zmartwień, radzę sobie. - Te słowa były strasznie naciągane, jednak dla Vargasa samą prawdą. W swoim oczach, radził sobie doskonale. Romulusa trochę bawiła ta sytuacja. Ludwig, który próbował flirtami wyleczyć Feliciano był komedią tego roku.
-Widzę, że nie jest z tobą dobrze. Lecz skoro tak bardzo się upierasz. - Beilschmidt za cholerę nie wiedział co robi. To zachowanie było w połowie wymuszane, a w drugiej połowie jego naturalne. Robił głupoty, ale jakoś trzeba wywrzeć dobre wrażenie. Zupełnie przypadkiem przejechał dłonią po nodze rudowłosego, co w nich obydwóch wywołało dreszcze. U Feliciano takie przyjemne, u Ludwiga te zawstydzenia oraz strachu.
-Czy ty próbujesz flirtować z moim wnukiem? - Zapytał nagle starszy Vargas, dokładnie przyglądając się blondynowi. Ten nieśmiało na niego zerknął, rumieniąc się na prawie całej twarzy. Wiedział, że bardzo widać jego intencje, jednak pytanie o to go mocno zawstydziło. Odsunął się lekko od Vargasa, automatycznie tracąc jakiekolwiek chęci na flirty. Jego zachowanie było takie żałosne.
-Nie mogę zaprzeczyć, pański wnuk na pewno jest ciekawą dla mnie osobą, lecz nie jestem nim zainteresowany romantycznie. Jedynie się o niego martwię. - Więc to była zaledwie troska. Feliciano był tym szczerze zawiedziony, ale przynajmniej miał świadomość, że ktoś się o niego martwi. Było to zdecydowanie pocieszające. - To znaczy, coś romantycznego do niego czuję, ale nie tak intensywnego, jak miłość. - Tylko bardziej mieszał. Nawet rudowłosy przestał go rozumieć. On sam siebie nie rozumiał!
-Jesteś tak samo rozwinięty w flirtowaniu, jak twój ojciec. Może po alkoholu lepiej ci to idzie. - Ludwig z Feliciano nie do końca zrozumieli o co może chodzić Romulusowi, jednak na pewno miało to jakieś powiązanie z Gauthierem. Pomyśleli o dziwnej rzeczy, którą automatycznie wykluczyli z bycia prawdopodobną. Jednak nie to było najważniejsze dla młodszego Vargasa. Beilschmidt właśnie przyznał, że w pewnym stopniu jest nim zainteresowany romantyczne. Jeden z lepszych momentów w jego życiu!
-Jesteś we mnie zauroczony? - Spytał niepewnie rudzielec, myśląc nad swoją lepszą przyszłością. Była szansa na lepsze życie! Ludwig z dziadkiem na niego spojrzeli spanikowani, po chwili zerkając na siebie. W co oni siebie wpakowali?!
-Tego nie powiedziałem. - Odpowiedział blondyn ze strachem w oczach.
-Więc zakochany?! - Czego Romulus był właśnie świadkiem? Jego wnuk właśnie jarał się bardziej, niż on kiedy Gauthier flirtował z nim jakieś czterdzieści lat temu. Nigdy nie zapomni tego dnia, choć wolałby minimalnie wymazać to z pamięci. Niebieskooki nie chciał, żeby ta sytuacja potoczyła się w ten sposób, a ojciec stanowczo mówił, by nie udawać miłości. Postanowił wykorzystać jego radę, choć było to trudne.
-Tym bardziej nie. Proszę, daj mi czas, a na pewno będziemy razem. - Feliciano znowu posmutniał, wiedząc, że niepotrzebnie się nastawił na takie dobroci. Musi czekać, nadal. Wrócił do niechętnego jedzenia obiadu, który teraz smakował okropnie. Tłumieniem łez. Romulus westchnął, dochodząc do wniosku, że jest wdzięczny światu za nie dawanie mu takich problemów sercowych. Jednak żył życiem wnuka, więc czuł jego ból doskonale.
***
Gilbert musiał odprowadzić Feliksa do jego domu, szczególnie o takiej późnej godzinie. Był wdzięczny siłom wyższym za to, że chwilowo nie było Adama, więc mógł spokojnie tutaj posiedzieć. Jednak nie przyszedł tutaj tylko po to, żeby Feliks nie musiał samotnie włóczyć się po nocy. Ukochany powiedział mu o tym, że Jakub dziwnie zbliżył się do ojca, a obydwoje wiedzieli jakie efekty może to dać. Chciał sobie z Murgašem porozmawiać. Gdy miał pewność, że Feliks siedział w swoim pokoju, a Magdalena z Radmilą są wystarczająco daleko, poszedł do Jakuba.
-Chodź tutaj. - Powiedział szybko, przyciskając Jakuba do ściany. Kompletnie się tego nie spodziewał, serce gwałtownie przyspieszyło, a kości zabolały od mocnego uderzenia w ścianę. Spojrzał przerażony na Beilschmidta, rozumiejąc o co może mu chodzić. Pewnie sobie życzył, żeby nie mówił czegokolwiek. - Wiem, że chcesz powiedzieć ojcu o tym, co widziałeś.
-Skąd możesz wiedzieć takie rzeczy? - Murgaš był tak cholernie przerażony. Ledwo mówił jakiekolwiek słowa, a nawet nie było go stać na wyrwanie się Beilschmidtowi i ucieknięcie do swojego pokoju. Mógł wykazać się nawet najmniejszym stopniem odwagi i powiedzieć białowłosemu, żeby zostawił go w spokoju, jednak nie dawał rady. To go przerastało.
-Widać to po tobie. Feliks mówił, że ostatnio jesteś bliżej z ojcem i chcesz mówić mu wszystko, co mogłoby zniszczyć go i mnie. Radzę ci odpuścić i lepiej trzymać naszą stronę. No chyba, że chcesz, by twoje życie stało się męczarnią. - Szatyn przełknął głośno ślinę. Stąd nie było już ratunku. Jeżeli nie chciał podupadać w oczach Gilberta, to koniecznie musiał stanąć po stronie brata oraz jego partnera. Bronienie Feliksa chyba było bardziej opłacalne.
-Grożeniem mi wiele nie zdziałasz.
-Nie grożę ci, tylko cię ostrzegam. - Jakub schylił głowę, nie czując się bezpiecznie. Błagał w myślach, żeby ktoś właśnie przyszedł i uratował go z tej okropnej sytuacji. Czuł jak wzrok Gilberta go mierzy i już planuje, co zrobić w razie sprzedania ojcu. Chociaż Beilschmidt raczej nie jest taki zły. Wyglądał groźnie, lecz jedynie pragnął dobra swojego partnera. I przy okazji swojego własnego.
-W porządku, mogę trzymać w tajemnicy to co zobaczyłem, ale nie licz na więcej. - Odrzekł nareszcie, mogąc poczuć odrobinę ulgi. Białowłosy zrobił się spokojniejszy, choć na pewno nie chciał jeszcze teraz mu kompletnie ufać. Widocznie Jakub nie był taki zły i gdy chciał dobrze dla rodziny, to umiał być nieposłuszny Adamowi. Było to satysfakcjonujące.
-Nawet na więcej nie liczę. Idź już. - Gilbert odwrócił się od Jakuba, na chwilę jeszcze idąc do Feliksa. Chciał mu powiedzieć o tym, że nie muszą się tak bardzo martwić o swoją przyszłość. Murgaš westchnął, idąc do swojego pokoju. Co właśnie się wydarzyło? Pozwolił im na tak dokładne owinięcie siebie wokół ich palców, a teraz za to płacił. Taka była jego rola tutaj. Nie mógł narzekać.
***
Zacznijmy od tego, że ten rozdział nie miał być taki długi. Ma on 9002 bez mojej gadaniny i jest on zdecydowanie za długi, ale nie ważne. I tak zrezygnowałam z dwóch wydarzeń, które będą dopiero w rozdziale następnym. Nie mam zamiaru powtarzać swoich wyczynów z Wycieczki pod względem długości rozdziałów. Nie tym razem.
Mówiąc co działo się w tym rozdziale, to wiele ciekawych rzeczy. Które oczywiście w mniejszym lub większym stopniu spierdoliłam, ale to też zignorujmy. Wszystko wskazuje na to, że Adam niedługo dowie się o związku Feliksa z Gilbertem, więc będzie u PrusPol sporo problemów. Ludwig też coraz bardziej przymierza się do udawania miłości do Feliciano, co jest istną głupotą. Z kolei u AusHun miesza Gianna. Ivan zaczął troszkę integrować się z innymi ludźmi, co sprawi, że będzie mi niedługo bardzo potrzebny. Arthur coraz bardziej się zapuszcza i Alfred sobie z tym nie radzi psychicznie. Z kolei Spamano coś tam robi, lecz nie jest to za bardzo istotne w tym rozdziale. W tym rozdziale.
Gdybym miała ocenić, jak dane wątki oraz shipy wypadły w tym rozdziale, to nie dałabym zbyt pozytywnej oceny. Na razie zachowam ją dla siebie i skupię się nad tym, co wydarzy się w rozdziale niedzielnym. Powiem tyle, będzie źle. Pod względem wydarzeń jakie będą i pod względem ich jakości. Naprawdę nie jestem z tego rozdziału zadowolona. PrusPol jest tam takie 2/10, GerIta 5/10, AusHun praktycznie w tym rozdziale nie ma (jedno wydarzenie, bardzo dużo), więc nie mam z czego oceny wystawiać i rozdział jest ratowany przez Spamano, któremu daję 10/10.
Zmieniając temat, chcielibyście ponownie oceny shipów? Byłyby porządniejsze od tych poprzednich (kto pamięta, ten pamięta), więc może nie rzuciłabym ich po paru rozdziałach. Pojawiłyby się gdzieś na końcu grudnia, może na początku stycznia... Ostatecznie w lutym. Mam nadzieję, że ktokolwiek wyrazi chęci pojawienia się ocen shipów.
A tak w ogóle, to "Wycieczka po miłość" niedługo będzie miała 30k wyświetleń! Może jeszcze w tym tygodniu, ale szczerze, to w to wątpię. Wielka szkoda, że Panaceum nie osiągnie nawet minimalnie takiego sukcesu, jak Wycieczka. No nic, trzeba żyć dalej.
To na tyle w tym rozdziale! Mam nadzieję, że chociaż minimalnie przypadł wam do gustu. Mi tak średnio, zły nie jest, jednak też nie najlepszy. Do zobaczenia w niedzielę, w rozdziale, który złamie wam serca! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro