[18] Efekty przesady
W tym rozdziale będzie następna scena erotyczna, tym razem z AusHun. Czytanie tego nie jest konieczne, więc osoby, które nie czują się na siłach mogą sobie na spokojnie odpuścić. A osobą, które jednak chcą przeczytać to coś, już wam życzę miłego czytania! Streszczenie tej sceny będzie w mojej gadaninie na końcu.
*** 1 stycznia ***
Delikatne promienie słońca wyłoniły się przez ciemne zasłony, które teoretycznie powinny przed nimi bronić. Obecność słońca była co najmniej dziwna, ale nikt nie narzekał. Styczeń i tak zapowiadał się mroźnym miesiącem. Jedno wyjście słońca nic nie znaczy. Feliks był cały obolały, ledwo wiedział gdzie właśnie jest, ale nadeszła ulga, gdy dostrzegł swój pokój. Trochę spokoju w niego wstąpiło, lecz niepokoiło go to, że kompletnie nic nie pamiętał z nocy. Był bar, a następnie pustka.
-Kurwa, moja głowa... - Powiedział cicho, kurczowo trzymając się za głowę i o mało nie wyrywając sobie włosów. Był taki obolały, że aż chciało mu się płakać. Co właściwie stało się w nocy? Rozejrzał się dookoła, po momencie zauważając śpiącego Gilberta na wpół leżącego, a na wpół siedzącego. Widocznie mu się przysnęło w trakcie pilnowania. Teraz nie rozumiał jeszcze bardziej. Szturchnął partnera w ramię, żeby ten się obudził.
-Daj mi spać. - Wymamrotał niechętnie Beilschmidt, jednak kiedy po chwili dostawał kolejne szturchnięcia w plecy bądź ramiona, postanowił wybudzić się z transu doskonałego, zwanego snem. Spojrzał na Łukasiewicza, który wpatrywał się w niego zmartwiony, zapewne oczekując odpowiedzi na to, co tutaj robi. Odpowiedź była prosta, ale przez moment miał zamroczenie umysłu.
-Co tutaj robisz? - Zapytał w końcu blondyn, opierając się o ścianę. Tak cholernie to wszystko bolało.
-Długa historia, zaraz ci wszystko opowiem. - Gilbert przetarł oczy, potem uśmiechając się pocieszająco do ukochanego. Nie pomógł tym. Feliks nadal pozostawał zmartwiony i po jego głowie krążyły najróżniejsze pytania. Poczynając od tego co działo się w nocy, dlaczego ma tyle siniaków na ciele, a kończąc na pytaniu czemu spał w bieliźnie z sylwestra. Czyżby Gilbert się czegoś wstydził? Beilschmidt wstał z łóżka i skierował się do wyjścia.
-Gdzie ty idziesz?!
-Po twoją mamę. - Beilschmidt zniknął na dłuższą chwilę, możliwe, że uspokajając Adama po nocowaniu w jego domu. Ten facet musiał zrozumieć, że nie przenocował tutaj dla własnej przyjemności, a dla jego syna, który jest dla niego najważniejszy. Łukasiewicz porządnie zastanowił się nad wyjściem do klubu, próbując sobie przypomnieć najważniejsze szczegóły. Było to daremne.
-Feliks, tak się cieszę, że już się obudziłeś! - Magdalena wpadła do pokoju jak dzika, prawie przewracając Gilberta, idącego z przodu. Przytuliła mocno syna, nie powstrzymując się od okazywania mu dużej ilości swojej miłości oraz zatroskania. Beilschmidtowi aż zrobiło się ciepło na sercu przez ten widok. Radmila weszła za nim.
-Tak, również cieszę się, że jestem obudzony. - Odparł niepewnie zielonooki, niezrozumiale patrząc na albinosa. Ten zaśmiał się, lecz nadal ten śmiech był stłumiony wspomnieniami z nocy. Skąd mogli mieć pewność, że naprawdę nie doszło do czegoś poważniejszego? Telefonu już Feliks nie miał, a z portfela zniknęło sporo pieniędzy. Chociaż one raczej zostały przelane na alkohol i inne pierdoły. - Co stało się w nocy? Nic nie pamiętam.
-Stało się... Dużo. - Jedynie to wydusił z siebie Gilbert, a na nim spoczął obowiązek opowiedzenia o tym smutnym wydarzeniu. Westchnął, drapiąc się po głowie w nerwach, nareszcie zaczynając historię. - Erizabeta mówiła, że ponoć ciebie i Feliciano zaczepiali jacyś obcy faceci. Potem was zgubiła, zaczęła szukać, ale nie udawało się jej. Zadzwoniła po mnie i braci, więc zaczęliśmy was szukać. Leżałeś w rowie z Feliciano w jakimś parku. - To był też pierwszy raz, jak Magdalena oraz Radmila to słyszały. Serce im się łamało przez przeżycia Feliksa sprzed paru godzin.
-Błagam, powiedz, że mnie nie zgwałcono. - Łukasiewiczowi ponownie zrobiło się słabiej, ale nie zanosiło się na utratę przytomności. Przełknął głośniej ślinę, podczas kontynuowania ciszy. Nikt nie znał na to odpowiedzi. A przynajmniej teraz. - Nie wiecie, tak? - Wszyscy przytaknęli z dezaprobatą na to pytanie, wywołując u blondyna spore załamanie. Dlaczego nie mógł tego pamiętać?!
-Pozostańmy dobrej nadziei. Niedługo idziemy do lekarza, bo nie mamy zamiaru zostawiać cię w takim stanie. Dalej nie jest z tobą dobrze, psychicznie również. - Radmila zabrała głos, choć wiedziała, że brata nie pocieszy. - Przecież nie jest potwierdzone, że zostałeś wykorzystany! Może były takie plany, ale nie doszło do ich realizacji. - Nie umiała pocieszać.
-Cokolwiek się stało, pomożemy ci. - Dodał Gilbert, uśmiechając się już szczerze do Feliksa. Wiadomość pójścia niedługo do szpitala nie dodawała mu radości w życiu, a na pewno zrobią mu pobieranie krwi do wykrycia jakichś niechcianych rzeczy w niej. Jednak to było dla jego dobra i spokoju psychicznego. - Poza tym, jakoś trzeba znaleźć osoby, które was tak potraktowały.
-Dziękuję, naprawdę. - Rzekł nagle blondyn, przytulając albinosa, a do matki i siostry się uśmiechając. Było mu troszkę lepiej, lecz nie na tyle, żeby normalnie funkcjonować. Jeszcze długo nie osiągnie swojej radości sprzed sylwestra. To było chwilowo niemożliwe.
-Nie masz za co. - Największą ulgę i tak odczuwał Gilbert. Jego pchle nie stała się żadna, poważna krzywda, chociaż stwierdzali to tylko chwilowo. Po co te nerwy? Feliksowi na pewno nie stało się nic strasznego, poza wyprowadzeniem z klubu oraz wrzuceniem do rowu. Feliciano na pewno też jest bezpieczny.
***
Denerwowali się. Nie chodziło o to, że pobrano im krew albo sprawdzali ich mocz, a męczyła ich świadomość tego, że mogło, ale nie musiało, dojść do czegoś więcej. Do jakiejś tragedii, która kompletnie ich zniszczy. Feliciano kręcił się na krześle, impulsywnie zerkając na Ludwiga. Dla niego też to nie było łatwe, bo musiał zmagać się z prawdopodobieństwem, że jego przyjaciel został zgwałcony. Przyjaciel, w którym desperacko próbował się zakochać. Jednakże nie wychodziło. Czy to coś znaczyło? Czy naprawdę nie był przeznaczony Vargasowi?
-Będzie dobrze, jestem tego pewny. Dlaczego akurat was miałaby dotykać taka tragedia? - Gilbert starał się myśleć pozytywnie, ale szło to coraz gorzej. Miliony myśli krążyło po jego głowie, mordując jego marzenia o pozytywnej przyszłości. Akurat oni mieli zostać skrzywdzeni. Gdzie w tym świecie sprawiedliwość?! Rozglądał się zniecierpliwiony, szukając lekarzy. Obiecali sobie, że poczekają tę parę godzin do czasu, aż wyniki badań będą jasne. A okazuje się, że lekarze mieli również kilka innych zadań do wykonania. Więc musieli czekać.
-Wszystkich dotyka jakaś tragedia. Mniejsza, większa, ale każdego. Widocznie nam przypisane było to. - Odpowiedział Feliks z nutką melancholii w głosie. Nie mógł doczekać się wyników badań, jednak z drugiej strony, zobaczenie ich może nie być przyjemne. Przeklinał siebie za swoją głupotę. To on wyskoczył z propozycją wyjścia w sylwestra do klubu, a teraz za to płacił. Lecz skąd miał wiedzieć, że przyniesie to takie efekty? Czy to ważne? To i tak jego wina. Obwiniał się za to, na co nie miał wpływu.
-Bądźmy pozytywnie nastawieni. Nic nie jest przesądzone. - Po wypowiedzi Erizabety zapanowała kompletna cisza w jej towarzystwie. Wyrzuty sumienia w ciągu dalszym nią targały, nie pozwalając na skupienie się nad nawet malutkim szczegółem. Wtuliła się w Rodericha, który obecnie jako jeden z niewielu mógł ją jakoś uspokoić. W ramach krótkiej rozmowy o wydarzeniach z sylwestra, postanowili przejść się do automatu z kawą i z powrotem.
-To nie jest twoja wina. Nie miałaś wpływu na uprowadzenie ich z tego klubu. Postaraj się być spokojna. - Edelstein był okropny w pocieszaniu i jeszcze gorszy w powodowaniu u kogoś uśmiechu. Jednak coś w nim takiego było, że Eliza automatycznie miała lżej na sercu, lecz nie zupełnie lekko. Dziewczyna stanęła przy automacie, wybierając jedną z kaw. Kawa ją relaksowała.
-Wyobraź sobie, że ktoś krzywdzi twoich braci, bo ich nie dopilnowałeś. Czy nie jesteś na siebie za to zły? - Na początku Roderich chciał się zaśmiać i powiedzieć, że taka sytuacja by go bardziej rozśmieszyła, niż zasmuciła, jednak wtedy sobie przypomniał, że nie jest skurwielem na miarę matki. Hedervary miała rację, mogła się martwić i mieć poczucie winy, ale nie do tego stopnia, że zrzuca na siebie całą winę. W sumie, to nie była niczyja wina, że do tego doszło. Co najwyżej tamtych facetów.
-Uspokój się i myśl pozytywnie. Na pewno wszystko skończy się dobrze, tamci faceci zostaną znalezieni, a Feliks i Feliciano na pewno nie zostali wykorzystani seksualnie. - Kiedy kawa Erizabety była już gotowa, wrócili się do miejsca, gdzie była reszta. W tej samej chwili do Gilberta oraz Ludwiga skierowała się jedna z lekarek, która zajmowała się ich najbliższymi.
-Jakie są wyniki? - Zapytał od razu Ludwig, gwałtownie podchodząc do kobiety. Ta nieco się wzdrygnęła przez nagły kontakt z nim, jednak nie zrezygnowała z udzielenia mu odpowiedzi. Zerknęła kątem oka na wyniki badań, które najbardziej pozytywne nie były, ale istniał cień szansy na to, że to doszło zaledwie do podania pigułki gwałtu, a nie faktycznego gwałtu. Choć to nadal były tylko przypuszczenia.
-Niestety w krwi nie udało się wykryć dużo, ale już w moczu udało się wykryć substancje GHB, która wskazuje na to, że Feliksowi i Feliciano podano pigułkę gwałtu. - Sposób, w który mówiła ta kobieta był aż nadto spokojny jak na rzecz, o której mówiła. Widocznie była przyzwyczajona. Łukasiewiczowi zrobiło się słabo, nie wspominając o Vargasie, któremu od razu zebrało się na zwrócenie marnego śniadania.
-Co to dla nas oznacza? - Gilbert zadał to pytanie tylko po to, żeby nie panowała taka niezręczna cisza. Nawet nie zauważył, jak Roderich złapał go pod rękę, widząc, że zaczyna dziwnie się chwiać. Nie zaskakiwało ich, że rozpacz była jeszcze większa.
-Nie możemy być wszystkiego pewni. Ofiary nie pamiętają wydarzeń z nocy, nikt też nie widział czegokolwiek. Zgaduję, że zawiadomicie o wszystkim policję. Szkoda by było przepuścić okazję do złapania przestępców. - Właśnie, wypadało zgłosić to do policji. Zawiedli by swoich ukochanych, gdyby pozostawili tę sprawę już na tym etapie. Nawet jeżeli znalezienie oprawców będzie ciężkie, a takich po sylwestrze bywa dużo, to jakoś sobie poradzą.
-W porządku, nie będziemy już przeszkadzać. - Odrzekł starszy Beilschmidt z zawiedzeniem patrząc na blondyna. Trudne było przyznanie się do tego, lecz wzywanie policji mogło być bezsensowne. Tak, monitoring z klubu mógł zostać przejrzany, jednak efekty mogły być zerowe. Zabrali się za to od nieodpowiedniej strony. Byli na przegranej pozycji.
-Mam w miarę dobre wieści. Jest spore prawdopodobieństwo na to, że Feliciano mógł nie zostać wykorzystany. Patrząc na jego masę ciała, po seksie naprawdę jego organizm mógłby źle zareagować. Czy jego rodzina próbowała znaleźć mu jakiegoś dietetyka, czy wysłać do szpitala? - Pytanie było bardziej skierowane do Ludwiga, który nieco się uspokoił po takiej informacji. Pragnął pomóc Vargasowi, ale ten mógł się obrazić za wydawanie jego problemów do kogoś obcego.
-Już sam się ogarnął. Nie potrzeba lekarza. - Odparł nerwowo, czując, że kompletnie zjebał. Lekarce nie nie chciało się w to wierzyć, lecz zaufanie jest podstawą. W razie poważnych problemów przecież by się zjawili.
-A jak ja mam poznać, że Feliks nie został wykorzystany? - Gilbert też musiał być spokojniejszy, a nie ciągle żyć w niepewności. Jak minie trochę czasu od tej sytuacji, to oczywiste było, że dojdzie do jego pierwszego razu z Feliksem i nie ma zamiaru mieć wtedy w głowie myśli, czy aby na pewno jest tym pierwszym dla Łukasiewicza.
-Może kiedyś mu się przypomni, co dokładnie się działo. Poza tym, jak znajdą się sprawcy, to wszelkie pytania zostaną rozwiane. Bądźmy dobrej myśli. - To byłoby na tyle z informacji. Beilschmidt westchnął, podchodząc do partnera i dokładnie krążąc po nim wzrokiem. W ten sposób nie uzyska odpowiedzi na nurtujące go pytania, ale może kiedyś naprawdę przypomni mu się coś tak ważnego.
***
Spokojne spacery po parku potrafiły poprawić humor. Erizabecie było znacznie lepiej, ale dalej trochę męczyły ją myśli, czy wszystko skończy się dobrze. Powoli, lecz skutecznie, zaczynała wierzyć w to, że jej przyjaciołom nie stała się jakakolwiek fizyczna krzywda na tle seksualnym. Przecież byłoby tyle oznak na to, że zostali zgwałceni, a takie nie występowały. Takim myśleniem na pewno poprowadzi siebie do pozytywnego rozpoczęcia roku.
-Elizo, muszę ci coś powiedzieć. - O Roderichu nie można było powiedzieć, że jest mu wesoło. Wręcz przeciwnie, wspomnienia z niechcianego pocałunku z Gianną męczyły go od wielu godzin, nie pozwalając cieszyć się z szansy na to, że jego bracia mogą nie być załamani faktem, że nie są tymi pierwszymi swoich najbliższych. Cierpiał od środka i nawet nie próbował tego ukrywać.
-Co się stało? - Hedervary nie przeszło przez myśl to, że jej serce może zostać za moment złamane. Dramat za dramatem, następne łzy za łzami. I może ta informacja nie miała za mocno jej skrzywdzić, tak jej zaufanie do partnera na pewno spadnie, a Gianna będzie musiała się niedługo spodziewać odwiedzenia niej.
-Tylko proszę, nie denerwuj się. - Gwałtownie stanęli, aż ich serca szybciej zabiły. Erizabety ze zdziwienia oraz ciekawości, a Rodericha z bólu i cierpienia. Złamał obietnica bycia wiernym. Jedno z gorszych uczuć, jakich mógł kiedykolwiek doświadczyć. Wziął głęboki wdech i pomyślał o słowach, które powiedział mu Ludwig z rana. Jeżeli Erizabeta naprawdę go kocha oraz sobie ceni, to mu wybaczy.
-Po prostu powiedz o co chodzi. - Odparła dziewczyna ze swoim pięknym uśmiechem. Tylko takiego pozazdrościć. Edelstein jeszcze raz zastanowił się nad sensem mówienia o tym. Przecież to może pozostać na zawsze sekretem i tym samym nie skrzywdzi jednej z najważniejszych osób w jego życiu. Nie, musiał być uczciwy z Erizabetą.
-Przepraszam cię za to... Naprawdę żałuję i to nie miało tak wyjść, ale stało się i nic na to nie poradzę. - Chwila ciszy, budująca napięcie. Eliza spoważniała, rozważając już jaka reakcja będzie najlepsza. Spokojna, czy może impulsywna. - Podczas imprezy w sylwestra całowałem się z Gianną. - Powiedział to tak szybko, a docierało tak długo. Erizabeta nie potrafiła zakodować, że Roderich pocałował inną kobietę. To było nierealne.
-Kiepski żart, następnym razem bardziej się postaraj. - Najbezpieczniej było uznać to za żart. Wyjątkowo nieśmieszny. Szatyn spuścił wzrok, co było wystarczającym dowodem na to, że jego słowa nie były wypowiedziane żartobliwie, a całkowicie realnie. Eliza nawet nie poczuła, jak nagle jej serce zaczęło znacznie szybciej bić, oczy dziwnie się zaszkliły, a na twarzy cała zbladła. Takie rzeczy były niedopuszczalne w jej idealnym związku. Może jednak idealny nie był.
-To nie jest żart. Bardzo cię za to przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło. Po prostu Gianna to zrobiła, a ja... - Zabrakło Edelsteinowi słów. Nie umiał dłużej się tłumaczyć, gdy czuł na sobie zawiedziony wzrok partnerki. Czy w ogóle miał prawo tak ją dłużej nazywać? Chyba nie. Takie prawo już dla niego nie istniało.
-Nie mów już nic więcej. Stało się i nic na to nie zaradzimy. Dobrze, że to był jedynie pocałunek, a nie coś więcej. - Hedervary bez ani słowa więcej odeszła, zostawiając ukochanego samego. Bolało ją to, tak przeraźliwie bolało i rozrywało od środka. Jakim cudem Roderich to zrobił? Czy nie była wystarczająco dla niego dobra? Może i to był zaledwie delikatny całus, dosłownie nic nie znaczący, lecz w idealnych związkach takich rzeczy nie powinno być. A jednak, myliła się. Ponownie.
*** 4 stycznia ***
Stała przy oknie od dłuższego czasu, myśląc czy upadek z tak wysoka na ulicę pełną aktywnych samochodów będzie odpowiednią opcją. Miała całe życie przed sobą, nie wszystko jest stracone. Lecz jednak, życie ją wyczerpywało. Straciła wszystkie chęci do życia, a to przez takie nic nie znaczące rzeczy, jakimi była rozbita rodzina. Wiedziała, że długo nie wytrzyma ze swoją depresją, ale nie sądziła, że koniec nadejdzie akurat dzisiaj.
Yekaterina ostatecznie udowodniła, że jest najsłabszą osobą w całej rodzinie. Pozostali nie poddaliby się tak łatwo, starali by się wyleczyć, a ona właśnie stała przy oknie i już chciała je otworzyć, by wyskoczyć na jezdnię i zginąć. Od samego początku swoich problemów o tym marzyła. Rozchyliła okno, czując jak chłodny, styczniowy wiatr uderza w jej twarz.
Jednak uzyskiwanie radości z końca zostało przerwane.
-Yekaterina, Ivan woła na obiad. - To był ten moment w życiu, kiedy wszystko zaczynało powoli być stabilne, a ona była na tyle załamana, że tego nie dostrzegała. Natalia stanęła jak wryta przy drzwiach, patrząc tępo na siostrę. To naprawdę się działo? To nie mogła być prawda. Yekaterina nie mogła właśnie stać przy otwartym oknie, próbując z niego wyskoczyć. Pewnie znowu pomyliła wodę z wódką i teraz miała zwidy. Lecz to zwidy nie były. Rzeczywistość kolejny raz w nich uderzyła. - Dlaczego?
-Natalcia, przepraszam... - Blondynka odeszła od najpiękniejszego miejsca w domu, podchodząc do młodszej siostry i mocno ją przytulając. Arlovskaya była zbyt zszokowana, żeby cokolwiek powiedzieć. Nie spodziewała się tego. I choć wiedziała, że pewnego dnia to nadejdzie, to i tak nie obstawiała akurat tego dnia. Był spokój, Yekaterina zachowywała się dość spokojnie, a tutaj takie coś. - Jest ciężko. - Dodała niepewnie niebieskooka.
-I co z tego, że jest ciężko? - Spytała pretensjonalnie blondynka, jakby zaraz miała zacząć obwiniać siostrę za to, że miała depresję. Gdyby w końcu zaczęła się leczyć, byłoby lepiej i nie mieliby potrzeby ciągłego męczenia się. - Ogarnij się, a nie dalej robisz głupoty! Ja z Ivanem też nie będziemy ciągle obok ciebie latać! - Już nie tylko wiatr uderzał mocno w Braginskayą. Również napotkała na swej drodze poczucie winy. Nie pomogło jej to.
-Mogłabyś chociaż spróbować mnie zrozumieć. - Odrzekła cicho Yekaterina, bojąc się dalszych słów siostry. Rozumiała, że może jej brakować do niej cierpliwości, lecz powinna też zrozumieć, że depresja nie jest jakimś wymysłem, który łatwo zwalczyć. Nie, to była poważna choroba, cholernie ciężka do zwalczenia. Wielu widzi samobójstwo, jako swój jedyny ratunek.
-Próbuję cię zrozumieć od dłuższego czasu, ale myślisz tylko o sobie do tego stopnia, że nikt nie jest w stanie cię zrozumieć i jeszcze zaakceptować. - Natalia głośno westchnęła, ledwo trzymając łzy oraz emocje na wodzy. Nie mogła się rozpłakać. Yekaterina nareszcie zdała sobie sprawę z tego, że naprawdę nie ma już dla kogo żyć. Nawet dla siebie.
***
Niedługo mieli wrócić do Niemiec, gdzie będą mogli kontynuować swoją naukę oraz rozwijać znajomość z ludźmi z klasy. Święta w USA dobiegły końca, musieli wracać do rzeczywistości. Alfred siedział na kanapie przy kominku, myśląc nad swoim wystrzałowym powrocie do szkoły. Musiał zrobić niezłe show, żeby pokazać, że przez te kilkanaście dni w ogóle się nie zmienił. Dalej był tym samym, rozrywkowym Alfredem. Poza jedną rzeczą. Uświadomił sobie pewną rzecz.
Chyba jego relacje z Arthurem zaszły za daleko. Widocznie był w nim zakochany.
Do pokoju wszedł Matthew, zdecydowanie zmęczony po wygłupach z samego początku dnia. Rodzeństwo czasami potrafiło go nieźle wykończyć. Dosiadł się do Jonesa, przez chwilę się do niego uśmiechając. Niebieskooki zaczął rozważać to, czy dobrym pomysłem będzie mówienie Williamsowi, że zakochał się w nauczycielu. Gorsze rzeczy się zdarzały, ale to było na swój sposób szokujące.
-Wyglądasz na smutnego. - Rzucił blondyn, zastanawiając się nad powagą brata. Już dawno nie widział Alfreda w stanie takiego zamyślenia, które na dodatek musiało zostać spowodowane czymś poważnym. Nie mogło chodzić o błahostkę. Jones zaśmiał się cicho, zbierając w sobie odwagę, by powiedzieć o swoich świeżo odkrytych uczuciach. To było za bardzo krępujące.
-Zakochałem się. - Odpowiedział szybko niebieskooki, myśląc nad tym jaka piękna miłość musi być. Już nie mógł doczekać się swojej pierwszej reakcji na Kirklanda po swoim świątecznym wyjeździe. Miał nadzieję, że Arthur nadal żył i na dobre nie oddał się alkoholizmie, kiedy odpoczywał z rodziną. Poważnie nie chciał go stracić. Jeden z jego niewielu, prawdziwych przyjaciół właśnie stał się miłością jego życia. Bezsens, co nie?
-A w kim?
-W Arthurze. - To już było za wiele dla biednego umysłu Matthew. Spodziewał się każdego, nawet ich sąsiadki z domu obok, ale nie Kirklanda. Co takiego Jones widział w tym Angliku?! Mimo tego, wierzył bratu. Może wydawało się to absurdalne, ale miłość na zawsze pozostanie miłością i nie powinno się jej podważać. Blondyn zamyślił się na dłuższą chwilę. W głowie pojawiły się myśli o jego nastawieniu do Francisa. Ostatnio mocno się zmieniło.
-Chyba się zauroczyłem w Francisie. - Alfred o mało nie wypluł coli, którą właśnie chciał zwilżyć gardło. Panicznie spojrzał na Matthew, próbując stwierdzić, czy ten żartuje, czy może mówi prawdę. To nie mogła być prawda!
-Żartujesz sobie. - Odrzekł prędko, odkładając butelkę z napojem na stół. Williams od razu pokręcił przecząco głową, dając mocny znak temu, że mówi poważnie. Przeraziło to Jonesa i oficjalnie stwierdził, że mają tendencję do zakochiwania się w nieodpowiednich osobach. Mieli tyle szczęścia miłości, że aż pozazdrościć. Oczywiście, to jest sarkazm.
-Nadchodzą ciekawe czasy. - Powiedział Alfred, oddając się na dobre myślą o miłości.
-Masz zdecydowaną rację. - Odpowiedział Matthew.
***
Lovino wolał nie komentować dalszego smutku, który panował w domu. Po cichu liczył na to, że taki stan rzeczy niedługo minie i szybko znowu będą mogli nazwać się szczęśliwymi ludźmi. Chociaż nazywanie go tak było niezwykle naciągane. Wszedł do pokoju brata, zastając go oczywiście przytłoczonego wszystkimi problemami. "Wspomnienia" z sylwestra, niechciana miłość do Ludwiga oraz problemy z matematyką. Jednak to ostatnie już mniej.
-Mówiłem ci, żebyś się nie załamywał. - Powiedział na wstępie, spotykając się ze wzrokiem Feliciano. Rudowłosy zrobił miejsce obok siebie, lecz nie powiedział czegokolwiek. Nie miał ochoty na rozmowę, szczególnie o jego problemach. Takie tematy go zawstydzały, a przecież nie był jedyną osobą tutaj. Wysilił się się na uśmiech, próbując udawać dawnego siebie. To było trudne. - Wiem, że twoja sytuacja, szczególnie z Ludwigiem, jest trudna, ale bądź silny.
-Lepiej porozmawiajmy o tobie i Antoniu. - Młodszy Vargas genialnie obrócił sytuację na swoją korzyść. Romano zarumienił się płomiennie, biorąc gwałtowny wdech. Nie był zadowolony z pytania o to. Dalej krążył za nim Afonso, jednak jego priorytetem było odkupienie swoich win wobec Antonia. Nie była pora na opowiadanie o tym. Carriedo chwilowo mógł polecieć na drugi plan ze swoim bratem. Tutaj chodziło o uczucia Feliciano.
-Nie zmieniaj tematu. Ja i Antonio to akurat najmniej istotne tematy dla twojego życia, więc nie skupiaj się na tym. - Zielonooki w końcu usiadł na łóżku, nie spuszczając swojego spojrzenia z rudzielca. - Nie mamy pewności, że na pewno została ci zrobiona jakaś większa krzywda. A nawet jeśli, to Ludwig cię przez to nie znienawidzi. - Największym zmartwieniem Feliciano było to, że gdyby okazało się, że stała mu się krzywda na tle seksualnych, to Beilschmidt zacznie się go brzydzić. Zmartwienie momentami jest ciężkie do zrozumienia.
-A jeśli jednak? Zacznie uważać, że jestem odrażający, że moje ciało nie jest jakkolwiek pociągające, a szanse na to, że się we mnie zakocha są jeszcze mniejsze! Wszystkie nadzieje zniknęły... - Takie gadanie stawało się irytujące po krótkim okresie czasu. Lovino zapragnął zapalenia czegoś mocniejszego od papierosów, które od niedawna polubił. Brat odbierał mu wszelkie chęci do egzystencji. Skąd w ogóle wzięło mu się myślenie, że dla Ludwiga będzie nieatrakcyjny?!
-Nieatrakcyjny dla niego będziesz, jak nie zaczniesz się odpowiednio odżywiać. Ludwig nie jest psem i nie lubi kości. Chociaż patrząc na jego zamiłowanie do psów. - Szybko dotarło do Romano, co właściwie powiedział. Tym sposobem wkopywał Feliciano do jeszcze większych chęci pogorszenia swojego stanu fizycznego, pod pretekstem, że na pewno spodoba się ukochanemu. - To znaczy, nie ryzykuj! Lecz się, a nie prowadź do grobu.
-Spokojnie, wiem, że Ludwig nigdy nie uzna mnie za swój ideał. Jesteśmy zbyt różni, żeby cokolwiek między nami zaszło. - Agonia duszy pozostawała kontynuowana. Można powiedzieć, że przeciwieństwa się przyciągają, lecz teraz naprawdę były nikłe szanse na zaistnienie miłości z obydwóch stron. Starszy Vargas posmutniał. Przytulił brata czule, dając mu wsparcie, którego tak bardzo obydwaj oczekiwali.
-Obiecuję ci, że wszystko skończy się dobrze. Ty i Ludwig skończycie razem, przysięgam ci to. - Wyszeptał Lovino do ucha Feliciano, głaszcząc go delikatnie po ciele. Czuł kości. Rudowłosy odwzajemnił uścisk, mając w końcu wsparcie w rodzinie. Łza wzruszenia poleciała po jego policzku. - A gdyby cię to bardzo interesowało, to niedługo mam zamiar wyznać Antonio miłość. - Dodał jeszcze Romano, rozwiewając wątpliwości Feliciano. Nie mieli przed sobą tajemnic.
***
Noc była piękna, mrocznie tajemnicza, jednak otulała ich pewnego rodzaju spokojem. Byli razem, nie mieli jakichkolwiek zmartwień na obecną chwilę. Feliks miał uraz do chodzenia nocą po mieście, lecz trzymając ukochanego za rękę i czując, że może liczyć na jego pomoc, czuł się niczym w niebie. Był wolny od obcych ludzi, ojca, krzywdzących uwag. Był jedynie on oraz Gilbert. Najbliższa osoba jego sercu, która zawsze będzie obok niego. Bo w końcu miłość jest wieczna, prawda?
-Gilbert, nie martw się! Nie ma stuprocentowego dowodu na to, co mogło wydarzyć się w nocy. A sam z Ludwigiem niedawno przyznałeś, że nie było na mnie i Feliciano jakichkolwiek śladów gwałtu. A przynajmniej nie zauważyliście takowych. - Beilschmidt mocniej ścisnął dłoń blondyna, czując na sobie przeraźliwe dreszcze. Styczeń był zimny. Przyprawiał o ból. Czego jeszcze mieli spodziewać się po następnych miesiącach? Starał się poprawić sobie humor poprzez wierzenie, że naprawdę nic poważniejszego nie zaszło.
-Dziwnie czuję się z tym, że mogę nie być twoim pierwszym. - Łukasiewicz zmarszczył brwi, czując od dłuższego czasu, że partnerowi tylko jedno w głowie. Chodziło o jego krzywdę fizyczną, a nie o namiętne noce w łóżku. - Nie zrozum mnie źle! - Zaczął bronić się Gilbert, mając na sobie uczucie niewygodnego wzroku Feliksa. - Kocham cię takiego jakim jesteś, ale gwałt nie jest przyjemną sprawą nawet dla mnie.
-Doskonale wiesz, że teraz na takie przyjemności będziemy musieli zaczekać. Nie czuję się gotowy. - To było dla Beilschmidta zupełnie zrozumiałe, jednak swojej niecierpliwości zwalczyć nie potrafił. Były pewne rzeczy, które notorycznie go pokonywały. Przystanął, patrząc przed siebie, a po chwili wzrok kierując na Łukasiewicza. Ten również się zatrzymał z zaciekawieniem na niego patrząc.
-Jesteś zły?
-Za co mam być zły? - Albinos poczuł się zażenowany przez swoje bezsensowne pytanie, ale koniecznie musiał wiedzieć, czy zielonooki miał mu za złe jego głupie odzywki i dyskretne oferowanie rzeczy, do których miał obecnie urazę.
-No wiesz, za moje słowa. Jestem zbyt nachalny, próbuję cię przekonać do niechcianych przez ciebie rzeczy. - Feliks uśmiechnął się, o dziwo szczerze od paru ostatnich dni. Gilbert momentami bywał uroczy, a jego zdenerwowanie takimi błahostkami rozczulało jego serce. Podszedł do niego, łapiąc za ręce i patrząc dokładnie w oczy. Pod osłoną nocy niewiele mógł dostrzec, lecz był pewny, że dalej były tak cudownie czerwone. I zapewne przeciekały skruchą.
-Jesteś idiotą. - Skomentował w ramach odpowiedzi Łukasiewicz, gładząc dłonią chłodną twarz ukochanego. Nie zważając na zimno panujące wokół nich, pocałowali się intensywnie, okazując sobie jak najwięcej miłości. W momencie oderwania od siebie swoich ust, zerknęli na gwieździste niebo. Styczeń nie zawsze był pochmurny, czasami można było dostrzec nieliczne gwiazdy, układające się w piękne konstelacje. - Chętnie bym ci coś opowiedział o konstelacjach, ale nie znam się na tym.
-Sam mało wiem, ale na pewno więcej od ciebie. - Blondyn spojrzał urażony na białowłosego, podważając tym jego ogromną inteligencję. Znał się na fizyce, więc pewnie był mądry. Gilbert dokładnie spojrzał na gwiazdy, próbując znaleźć cokolwiek ciekawego, czym mógłby Feliksa zainteresować. Byle czym go nie zaskoczy. - Zapewne kojarzysz Oriona, co nie? - Odpowiedź na to pytanie była oczywista, lecz posłuchać więcej nie zaszkodzi.
-Mówię, że się na tym nie znam. Coś słyszałem, jednak niewiele. - Beilschmidt mocniej przycisnął do siebie partnera, pozwalając sobie zacząć mówienie o tym, co wiedział. Feliks prędko oddał się słuchaniu o tym, chociaż bardziej zadowalał go fakt, że mógł być blisko z Gilbertem. Jego słowa nie grały zbyt wielkiej roli, ale na pewno budowały ten jakże magiczny klimat. Zanim się obejrzał, albinos skończył opowiadanie. Dziwne było przyznanie się do tego, że zasypiał na stojąco i nie było to spowodowane zanudzaniem białowłosego.
-Widzę, że z tobą trzeba już do domu. - Rzucił Gilbert, biorąc nagle Feliksa na ręce. Było to zaskakujące dla blondyna, ale nie narzekał. Miał tylko nadzieję, że w pobliżu nie będzie kręcił się ktoś, kto przekaże jego ojcu co widział.
*** 6 stycznia ***
*** !!! ***
Nadeszła pora na powrót do szkoły. Jedni narzekali i już tęsknie myśleli o następnych świętach, drudzy bez problemów kierowali się do szkoły, gdzie mogli kontynuować swoją edukację. Erizabeta należała do uczniów, którzy podchodzili do tego neutralnie i starali się chodzić z uśmiechem na twarzy, mimo świeżych, życiowych tragedii. Nie mogła mieć za złe Roderichowi, że pocałował się z Gianną. Ponoć tego nie chciał. Jednak ciężkie było wierzenie w taką wersję. Siedziała na jednej z ławek w klasie, obserwując jak Edelstein kręci się wokół szafek i czegoś w nich szuka. Mieli porozmawiać. Była długa, obiadowa przerwa, więc mieli czas.
-Długo jeszcze będziesz szukać tych "ważnych" dokumentów? - Zapytała ironicznie, gdy Roderich nareszcie oddalił się od jednej z szuflad. Zrobiła się strasznie drażliwa, nie było warto jej denerwować. Edelstein podszedł do partnerki, całując ją w głowę i delikatnie się do niej uśmiechając. - Jakie masz plany po szkole? - Dodała, ciesząc się z danej jej uwagi.
-Wrócić do domu i w końcu sprawdzić kartkówki sprzed wielu tygodni. Potem może dokończę swoją następną kompozycję, a następnie się zobaczy. - Eliza była zawiedziona faktem, że nie było dla niej miejsca w tych planach. Było spore prawdopodobieństwo, że w między czasie wymienią między sobą kilka wiadomości, lecz czym to się miało to realnego spotkania? Za bardzo się przyzwyczaiła.
-A jutro?
-Pewnie to samo. Mam sporo zaległości przez swoje zwolnienie. - Odparł szybko szatyn, tym razem kręcąc się wokół biurka. Dziewczyna niewyraźnie westchnęła, czując, że do końca tygodnia nie będzie miała zbyt wiele czasu dla ukochanego. Wielka szkoda, bo w końcu chciała, by doszło do czegoś więcej. - Próbujesz mnie przekonać do spotkania, czyż nie? - Roderich zupełnie oddał swoją uwagę partnerce, stając na przeciwko niej. Erizabeta przytaknęła z uśmiechem, mając nadzieję, że przynajmniej w wolne dni wyjdą razem na miasto.
-Więc będziesz miał dla mnie czas? - Spytała, chcąc uzyskać jak najpozytywniejszą odpowiedź. Mężczyzna przewrócił oczami, z niewiadomych powodów kładąc dłonie na nogach dziewczyny. Bardziej chciał się oprzeć o ławkę, a nie zaczepiać Erizabetę. Jednak wychodziło na to, że jej to nie przeszkadzało, a nawet spodobało. Eliza odwzajemniła tę przypadkową zaczepkę złapaniem Edelsteina za ręce, a następnie przejeżdżając delikatnie po ramionach. - Czy może teraz poświęcić mi nieco więcej czasu?
-Nawet nie próbuj. Jesteśmy w szkole. - Zielonooka na początku nie zrozumiała słów partnera, dopiero po chwili skojarzyła o co może mu chodzić. O czym Roderich do cholery myślał?!
-Jesteś pierdolonym zboczeńcem! Nawet nie miałam na myśli seksu, a ty już swoje! - Erizabeta spanikowana zeskoczyła z ławki, czym prędzej odchodząc od Rodericha. Ten był bardzo zbity z tropu i zganił siebie w myślach za to, że śmiał pomyśleć o seksie. To nie było nic złego, ale w obecnej chwili co najmniej nieadekwatne. Podszedł do niej pośpiesznie, widząc, że ta chce wyjść z sali. - Zostaw mnie. - Powiedziała chłodno, kiedy złapał ją za dłoń.
-Największa cnotka w całym mieście się znalazła, nie przesadzaj już. - Edelstein pociągnął za sobą spanikowaną Hedervary, nie chcąc koniecznie zmuszać ją do seksu. Po prostu chodziło mu o poprowadzenie rozmowy, ale szybko okazało się, że "niewinna" ukochana ma inne plany na tę przerwę.
-Jeżeli bardzo chcesz się za to zabrać teraz, to w porządku. Jednak to jest bardzo zły pomysł! Za niecałe dwadzieścia minut kończy się przerwa i możemy nie zdążyć. - Edelstein zarumienił się mocno, czując, że za chwilę dojdzie do jego pierwszego razu. Teraz w sali lekcyjnej, w której za chwilę ma zajęcia. To było zbyt abstrakcyjne dla jego mózgu. Zanim się obejrzał, Eliza już rozpięła oraz zdjęła swój stanik pod koszulką.
-Hej, nie rozpędzaj się. Dalej mamy sporo czasu dla takich przyjemności. Może niedługo znajdziemy lepsze miejsce do seksu i... - Erizabeta namiętnie pocałowała Rodericha, pchając go do ściany. Nie wiedziała co robi, zaledwie zdjęła swój biustonosz i całowała się z partnerem, ale dalsze posunięcia były dla niej zagadką. Była niedoświadczona. - Ty na poważnie z tym seksem teraz? - Zapytał Edelstein z nutką przerażenia w głosie.
-Ja bardzo chętnie, nie wiem jak ty. Problem w tym, że strasznie się denerwuję. - To był cholernie zły pomysł, lecz z drugiej strony, takie coś może się prędko nie powtórzyć. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej, biorąc się za całowanie szyi dziewczyny. Sam doświadczenia nie miał, ale ktoś zacząć musiał. To nie skończy się dobrze.
Całował delikatnie Erizabetę, pozostawiając na jej szyi lekkie malinki. Brązowowłosa była bardzo wystraszona, jednak nie protestowała. Zaufanie było podstawą w takich momentach, bo bez niego dalej nie pójdą. Edelstein usadowił Hedervary na jednej z wyższych ławek, biorąc się za zdejmowanie jej koszulki. Wiedział co zaraz zobaczy, ale nie zraziło go to. Był gotowy, chyba. Za to Eliza panikowała od środka. W co ona się wpakowała?!
-Nie patrz... - Rzekła cichutko, zakrywając rękoma biust. Jej rumieniec był tak wielki, że aż przechodził na uszy oraz szyje. Wiedziała, że pierwszy raz będzie stresujący, lecz nie sądziła, że aż tak. Ale swoje niepewności musiała przezwyciężyć, specjalnie dla własnej satysfakcji i Rodericha.
-Nie masz czego się wstydzić, będzie dobrze. - Zapewnienie o to, że będzie dobrze było naciągane, ale co innego miał jej powiedzieć? Że będzie bolało i go znienawidzi po tym? Eliza wzięła głęboki wdech i wydech. Trochę odwagi, a na pewno ta przetrwa zakończy się to cudownie! Udając, że jest pewna swoich ruchów, zaczęła rozpinać koszulę Edelsteina, dokładnie patrząc na jego reakcje. Wyglądał na zadowolonego, więc bardziej w to brnęła. Aż w końcu idealnie mogła obserwować jego klatkę piersiową. Myślała, że prezentuje się gorzej.
-Co mam dalej robić? - To było jedno z gorszych pytań, jakie mogła zadać, jednak jego obecność była w pełni zrozumiała. Edelstein zastanowił się nad odpowiedzią, dochodząc do wniosku, że chyba źle zrobili z braniem się za to teraz. Hedervary za jego prośbą położyła się na chłodnej ławce, która nie była idealnym miejscem do seksu, ale była najlepsza w całym pomieszczeniu. A mogli brać się za seks na pianinie, to byłoby takie oryginalne! Szatyn rozpiął rozporek dżinsów zielonookiej, szybko z niej zdejmując spodnie. - Możesz nie być taki szybki?! - Zaczynały się pierwsze awantury.
-Jedynie zdjąłem ci spodnie, nie denerwuj się, proszę. - Roderich odłożył na bok spodnie oraz buty dziewczyny, które przy okazji zdjął. Erizabeta była prawie nago i nie sprawiało to, że czuła się ze sobą pewnie. Jednak zaraz miało dojść do pięknej przyjemności i była gotowa. Pragnęła tego całą sobą.
-Błagam cię, uważaj. - Dodała dziewczyna, przyciskając do siebie obydwie nogi. Nie mogła ukrywać faktu, że była bardzo podniecona i czekała na więcej, lecz nadal była również zawstydzona. A brak jakiejkolwiek bielizny na niej ją przerażał. Była w szkole. Nago. Roderich westchnął, myśląc nad czy dobrze robi. Nie, na pewno nie robił dobrze. Bracia zapewne by go wyśmiali, choć sami byli zerami w takich tematach. - Nie wchodź od razu! - To będą ciężkie minuty.
-To co mam najpierw zrobić? - Roderich próbował zachować spokój, ale ubywało z niego coraz więcej tego spokoju. Mógł spodziewać się tego, że Erizabeta będzie tryskać kaprysami, choć mogłaby czymś innym. Kucnął na podłodze, gładząc dłońmi uda partnerki i zerkając na nią momentami. Eliza zarumieniła się intensywniej, gdy Edelstein pocałował jej nogę i ścisnął drugą dłonią jej tył. Zielonooka gwałtownie wzięłą wdech.
Minęło kilka chwil, a Edelstein już przejeżdżał językiem po jej kobiecości. Przeszły po niej gwałtowne dreszcze, rozszerzyła oczy, a jej plecy wygięły się pod ciężkością przyjemności. To było lepsze, niż przypuszczała. No dobra, idealnie nie było, ale i tak czuła się cudownie. To była najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek przeżywała. Miała wrażenie, jakby odlatywała, chociaż w dużym stopniu to uczucie było po prostu dziwne. Lecz zarówno piękne!
-Już zaczynasz? - Zapytała cicho, ciężko oddychając. Dopiero początek, a ona już tak reagowała, żałosne.
-Jeżeli to nie jest dla ciebie problem, to tak. - Eliza zarumieniła się jeszcze mocniej. Roderich rozpiął swoje spodnie, a Eliza czym prędzej spuściła wzrok. Nie chciała tego widzieć, jeszcze nie teraz. Wygodnie ułożyła się na stole, rozkraczając nogi i powoli przygotowując się psychicznie na to, co za chwilę poczuje. Będzie pewnie bolało, ale to normalne.
Aż w pewnym momencie, jej szok wykroczył nawet poza definicję szoku. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, mocno, impulsywnie, Roderich w nią wszedł, wywołując głośny jęk bólu zmieszany z upragnioną przyjemności oraz stanem błogości. Co właśnie się stało?
-Wszystko w porządku? - Zapytał Edelstein, kiedy Erizabeta zrobiła się dziwnie spokojna. W międzyczasie zaczął się powoli ruszać, próbując przyzwyczaić ukochaną do tego uczucia.
-Jak ty, kurwa, śmiesz w ogóle pytać czy wszystko w porządku? Jest zajebiście! Właśnie kocham się z własnym nauczycielem na ławce w sali lekcyjnej, w której za dwie godziny mam lekcje i ktoś przy tej ławce będzie siedział zupełnie nieświadomy! Najlepszy pierwszy raz z najlepszą możliwą osobą... Zacznij, proszę. - Roderich aż poczuł się dumny. Bez zastanowienia zaczął się szybciej ruszać, momentami zerkając na zegar. Zostało im niecałe sześć minut. Z pomocą cudu, zdążą skończyć. I zdążyli. Szkoda, że tylko Eliza. - Ja pierdolę...
-Teraz również wszystko w porządku? - Spytał profilaktycznie Edelstein.
-Nie zadawaj głupich pytań! Właśnie miałam orgazm! - Dziewczyna usiadła na ławce, zerkając na zegar. Minuta. - Jeszcze ty nie skończyłeś. Mogę...
-Ubieraj się i idź już. Nie chcę, żebyś spóźniła się na lekcję. - Odpowiedział szatyn, pośpiesznie ubierając spodnie. Uśmiechnęli się do siebie, obiecując, że po zajęciach dokładnie sobie wszystko wytłumaczą i uczczą fakt, że właśnie doszło do ich pierwszego razu. To było lepsze, niż przypuszczali. Chociaż gdyby nie limit czasu, to pewnie byłoby jeszcze lepiej.
***
Alfred chwilowo nie był na bieżąco z nowinkami z jego klasy, ale trzech rzeczy był pewny na sto procent. Erizabeta i Roderich są parą. Gilbert oraz Feliks coś tam wobec siebie kombinują. I Feliciano z Ludwigiem zapewne również ze sobą randkują. A nawet są parą! Widział to po ich zachowaniu, albo był głupi. Podszedł do swojej "mamy" i swojego nowego "taty", chcąc załapać się do wspólnej rozmowy, jak na "syna" oraz "rodziców" przystało. Miało wyjść niezręcznie.
-Witam was, drodzy rodzice! Bardzo mnie cieszy mamo, że w końcu zaczęłaś spotykać się z tym ładnym panem. Fajnie będzie nazywać pana profesora tatą. - Vargas i Beilschmidt niezrozumiale spojrzeli na Jonesa, jakby powiedział im, że naprawdę jest ich biologicznym synem. A to było logicznie oraz biologicznie niemożliwe. Feliciano znacznie posmutniał, wiedząc, że na związek i dzieci z ukochanym nie ma co liczyć.
-My nie jesteśmy parą. - Powiedział z góry Ludwig, również z lekkim łamaniem się serca. Starał się, próbował, a świat dalej nie chciał dać mu miłości do Feliciano. Zapanowała niezręczna cisza, a Alfred kierował wzrok na zmianę na Beilschmidta i Vargasa. Więc znowu zrobił z siebie idiotę?
-Zachowujecie się tak, jakbyście byli parą. Naprawdę jeszcze się w sobie nie zakochaliście? - Obydwoje nieśmiało pokręcili przecząco głową, bojąc się powiedzieć cokolwiek. Rudowłosy domyślał się, że głos mu się kompletnie złamał, a blondyn nie chciał bardziej komplikować swoim gadaniem. Nie był dobry w tłumaczeniu się. - Oh, to bardzo przepraszam! Myślałem, że już coś zaiskrzyło. Ale mogę nazywać pana profesora tatą, prawda? - Ludwig dziwnie czuł się z tym, że jego uczeń będzie nazywać go ojcem. Kojarzyło mu się to z czymś złym.
-To jakiś nowy rodzaj daddy kink? - Zagadał Jett, jeden z niewielu dobrych kolegów Alfreda ze szkoły. Jones odwrócił się, jak oparzony, patrząc na kumpla i dziwiąc się jego obecnością. Kilka dni się nie widzieli, a zachowywali, jakby kilka lat minęło od ich ostatniego spotkania.
-Przestań myśleć o zboczonych rzeczach i chodź już. - Odparł niebieskooki na tę głupią zaczepkę. Zachciało mu się spędzić trochę czasu z przyjaciółmi, co nie oznaczało, że nie pragnął zarówno towarzystwa "rodziców". Wolał już ignorować fakt, że nie uzyskał odpowiedzi na swoje pytanie. - Do zobaczenia później, rodzice! - Sam sobie dał pozwolenie na nazywanie Ludwiga tatą. Dalej lepiej w taki sposób, niż wyzywanie go od skurwieli za jego plecami, kiedy postawił mu następną jedynkę z matematyki.
-Cieszysz się z tego, że zostałeś rodzicem? - Zapytał Feliciano, dla delikatnego rozluźnienia atmosfery. Nie był w tym dobry, ale jakąś rozmowę trzeba było poruszyć. Do końca przerwy jakoś trzeba było spędzić czas, a Erizabeta gdzieś poszła z Roderichem, Feliks poszedł w dal z Gilbertem, więc nie miał jak pogadać z przyjaciółmi. A nie chciało mu się ich szukać. I coś mu mówiło, że takie szukanie nie zakończyłoby się dobrze.
-Przynajmniej nikt w rodzinie już nie będzie się czepiał, że jestem samotnym kawalerem bez rodziny. - Odpowiedział żartobliwie Ludwig, również starając się sprawić, że sytuacja stanie się luźniejsza. Vargas zaśmiał się, co u niego było rzadkością od niedawna. Cieszył się z tego, że mógł tak łatwo osiągnąć przyjemną atmosferę z przyjacielem. Tak cholernie bardzo chciał już nazywać go swoim partnerem. Najlepiej na całe życie.
-Najważniejsze jest, że dziecko jest już w miarę odchowane. - Rudowłosy zarumienił się na myśl o tym, że kiedyś naprawdę mógłby mieć dziecko z najukochańszą osobą w jego życiu. Oczywiście, adoptowane, bo inaczej nie da rady. Blondyn przytaknął na te słowa, ciesząc się z takiego obrotu sytuacji. I choć jeszcze się nie zorientował, to chyba los postanowił dać mu ukochaną rzecz. Zdolność ponownego przełamania się do miłości.
***
Gianna spokojnie kierowała się do swojego domu, mając zamiar w nim odpocząć i spędzić go, jak resztę każdego dnia. Wylegując się na kanapie i szukając w internecie lepszej pracy, niż pracowanie na pół etatu u fryzjera. Za coś trzeba było opłacić rachunki oraz kupić jedzenie. Kompletnie nie spodziewała się, że zaraz zostanie zaczepiona przez osobę, której w pewnym stopniu chciała zaszkodzić. Z bliżej nieokreślonego powodu. Erizabeta była coraz bliżej, aż w końcu poklepała ją w plecy.
-Masz może chwilę na rozmowę? - Zapytała z udawanym uśmiechem, który dosłownie ociekał kpiną w stronę Bonnefoy. Blondynka nic nie odpowiedziała, jedynie przyśpieszyła kroku, byle ominąć nastolatkę. Nie życzyła sobie rozmowy z nią, a jej obecność wskazywała tylko na jedno. Roderich powiedział jej o wydarzeniu z sylwestra. Miała głęboką nadzieję, że jednak nie wyjdzie to na jaw, ale rzeczywistość bywa przykra.
-Zostaw mnie w spokoju. Nie mamy o czym rozmawiać. - Eliza zaśmiała się sarkastycznie, idąc nadal za niebieskooką. Miały o czym rozmawiać i ich głównym tematem był Roderich. Gdyby nie akcja sprzed paru dni, nie musiałaby teraz za nią chodzić i miałaby możliwość spokojnego powrotu do domu.
-Chodzi o Rodericha. Mówił mi, że go pocałowałaś na imprezie u niego i chcę wiedzieć, czy mam spodziewać się czegoś więcej? I tak wiem, że mi nie powiesz. Jednak muszę powiedzieć ci o czymś zajebiście ważnym. - Po Giannie przeszły dreszcze, których nic nie potrafiło zatrzymać. Kobieta zaczęła iść jeszcze szybciej, by nie musieć wysłuchiwać tego, jak bardzo Edelstein należy jedynie do Hedervary. Wiele to nie dało, Erizabeta szybko znalazła się obok niej.
-Daj mi spokój, bardzo cię proszę! Nie mamy o czym rozmawiać, a Roderich akurat jest moim najmniejszym problemem. - Ten "najmniejszy problem" mógł odegrać sporą rolę w jej życiu. Starała się o niego od dłuższego czasu, a jakaś gówniara tak po prostu wzięła go sobie jej sprzed nosa. Irytował ją ten fakt. Erizabeta zaśmiała się cicho, przez dłuższą chwilę jedynie idąc obok swojej rywalki. Chyba tak mogła ją nazwać. Próbuje odebrać jej chłopaka.
-Między mną i Roderichem doszło dzisiaj do seksu. Jak się z tym czujesz? W tym momencie twój pocałunek z nim jest dosłownym niczym. - Bonnefoy zatrzymała się, o mało nie upuszczając ze swojej dłoni telefonu. To był dla niej ogromny szok. Przerażona i wkurzona spojrzała na Hedervary, która zaledwie patrzyła się na nią z wyższością. Jej serce zaczęło bić jak szalone, a niechęć do zielonookiej się powiększyła. Jakim cudem to mogło mieć miejsce?!
-Żartujesz sobie, prawda? To niemożliwe, żebyście dzisiaj to zrobili! - Erizabeta zaśmiała się, myśląc nad żałosnością swojej rozmówczyni. Czuła się taka lepsza w tym momencie.
-Dzisiaj w klasie. Było cudownie. Jak widać, nie będziesz miała okazji do zabrania pierwszego razu Rodericha w tym. Pierwszego pocałunku również nie zabrałaś. Zrozum, że Rodi jest mój i to mnie kocha, więc odpuść. On nie widzi w tobie nikogo innego, jak dawną znajomą z pracy. - Gianna o mało nie wyrwała Elizie telefonu, z którego pokazywała jej wiadomość z takim wyznaniem Edelsteina. Patrzyła to na telefon, to na Elizę.
-Kłamiesz, gówniaro. Nie zrobiłaś tego. - Erizabeta nic nie powiedziała więcej, poza ponownym zaśmianiem się, odwróceniem i puszczeniem oczka do Bonnefoy. Ciężkie było stwierdzenie co to oczko miało oznaczać, ale najprawdopodobniej kpinę. Gianna dalej nie mogła w to uwierzyć, lecz wygląda na to, że to prawda. A miała złudną nadzieję na wygraną. Czy jest sens dłużej się starać? Oczywiście, że tak! Nie spocznie, póki nie osiągnie choć minimalnego sukcesu.
***
Wieczór spędzany w swoich objęciach był najlepiej spędzonym wieczorem, jaki mógł istnieć na tym świecie. Żartobliwe gadanie o tym, że podbiją swoją miłością świat, i że reszta ludzkości, poza poszczególnymi jednostkami, mogłaby im się do stóp kłaniać i składać ofiary w postaci pieniędzy. Po wypiciu większej ilości czerwonego wina takie były u nich efekty. Jazzowa muzyka była puszczona na cały głośnik, a w tym samym czasie śmiali się i namiętnie całowali.
-Kurwa, czekam na dzień, aż w końcu będziemy mogli uciec od tych wszystkich zjebów. - Powiedział Feliks, kołysząc się w rytm muzyki. Gilbert jeździł dłońmi po jego ciele, momentami podwijając materiał czarnego swetra i całując jego brzuch, klatkę piersiową. Zatapiał palce we włosach, krótko całował w usta, robił malinki na szyi, okazywał mu tyle czułości. Uwielbiali swój stan po alkoholu.
-Pewnego dnia uciekniemy, obiecuję ci to. Na razie musimy się przemęczyć, ale niedługo będziemy ich wszystkich pierdolić. Nic nie będzie miało znaczenia, poza nami i może naszymi najbliższymi. - Odpowiedział Gilbert, niechętnie odrywając się od delikatnego całowania poszczególnych części dłoni blondyna. Traktował go jak bóstwo, jego prywatne bóstwo. Uwielbiał go całego, pragnął i śnił o nim każdej nocy. Chciał zachować jedynie dla siebie, nie dając reszcie świata nawet dotknąć skrawka jego pięknego ciała, wręcz boskiego.
-Wiesz, że cię kocham? - Zapytał niewyraźnie Łukasiewicz, będąc dookoła ust całowanym przez Beilschmidta. Było mu tak cholernie gorąco, nie mógł powstrzymać się od wgryzienia w szyję ukochanego, wbijając delikatnie paznokcie w jego plecy. Kontynuowali swoje namiętne pocałunki, które były wystarczającą odpowiedzią na to, że kochają siebie nawzajem naprawdę mocno. Nie było drugiej tak doskonałej pary jak oni. Byli jedyni w swoich rodzaju. Nikt ani nic nie było w stanie ich zatrzymać.
-"Kocham cię" już nie wystarcza do określenie tego, jak bardzo cię kocham i jak bardzo chcę cię tylko dla siebie. - Zielonooki zaczerwienił się na twarzy, czując coraz większe podekscytowanie. Ich wzajemna adoracja wykraczała poza miłość. To było błogosławieństwo, ich miłość była równa samemu Bogu. Gilbert ponownie ucałował usta Feliksa, dłońmi odkrywając go całego. Zdjął jego sweter, rozkoszując się widokiem ciała idealnego. Sięgnął po swój kieliszek z winem, czerpiąc z niego następne łyki psychicznej ekstazy. Choć wystarczającą ekstazą był Feliks. Jego piękny Feliks.
-Po prostu się zamknij i udowodnij, że mnie kochasz. Że jesteś tylko mój i niczyj więcej. - Blondyn pozwalał albinosowi na oglądanie go w całej okazałości, dając obserwować piękno, jakiego wcześniej nie widział. Gdyby Beilschmidt wiedział, że takie szczęście czeka na niego, szybciej wracałby do Berlina.
-Dla ciebie wszystko... - Odparł Gilbert, chcąc jeszcze coś dodać, ale ostatecznie odpuszczając. Adorował Feliksa, dawał mu należytą cześć i oddanie, całując go, dotykając, naruszając piękną intymność wraz z niewinnością. Ciężkie było nazywanie Łukasiewicza niewinnym, kiedy to teraz zamienił się w prawdziwą bestię, żądającą składania jej pokłonów. Dawał mu te pokłony. Udowadniał, że dla niego schowa swoją dumę, byle dać satysfakcję z życia oraz poczucie, że jest silny. Ma nad kimś pewnego rodzaju władzę.
Aż w końcu, ktoś wszedł do pokoju, zastając ich w takim stanie. Feliks intensywnie całował się z Gilbertem, rozpinając powoli jego koszulę. Sam Łukasiewicz nie miał na sobie swetra, a ciało było pokryte malinkami i drobnymi zadrapaniami. Z głośnika wydobywała się głośna muzyka jazzowa, zmieszana nieco z mocniejszymi brzmieniami. Obok na półce były kieliszki z winem, a same butelki po winie leżały na podłodze, jedne puste, drugie ledwo dokończone.
-Co tutaj się dzieje? - Zapytał Jakub, dokładnie obserwując brata i jego nauczyciela. Feliks panicznie oderwał się od ust Gilberta, z kolei on niechętnie spojrzał w stronę starszego rodzeństwa ukochanego. Jakub patrzył na nich zszokowany, nie wierząc własnym oczom. To nie mogło się dziać, Feliks nie mógł właśnie całować się z Gilbertem. - Co to ma znaczyć?!
-Wiesz, że się puka? - Zapytał blondyn z dozą zdenerwowania w głosie. Z urazą patrzył na Murgaša, planując na nim brutalny mord. Przerwał jego idealną chwilę, przerwano dbanie o niego i pokazywanie, że nie jest najbardziej beznadziejną osobą na świecie. Po raz pierwszy naprawdę poczuł się cudownie ze swoim homoseksualizmem. A teraz to przerwano. - Jeżeli komukolwiek powiesz o tym co zobaczyłeś, to osobiście ukręce ci łeb. - Efekty alkoholu.
-Feliks, bez przesady. Trochę spokoju, a niepożądani goście sobie pójdą. To dalej twój brat. - Beilschmidt usadził zielonookiego obok, dodając mu więcej powodów do zirytowania. Niebieskooki nadal stał zszokowany w przejściu, próbując zrozumieć tę sytuację. - Po co przyszedłeś? - Spytał albinos, najspokojniej jak tylko mógł. Zamknął drzwi, przyciskając Jakuba do ściany. - Czego się boisz? Nie zrobię ci krzywdy.
-Mama woła na kolację. Pytała też czy zjecie tutaj, czy idziecie do jadalni. - Odpowiedział pewnie Murgaš, nie czując już aż takiego strachu. Mimo tego, że cholernie zdziwił się pocałunkiem brata z Gilbertem i pewnie planami stosunku seksualnego, to widział gorsze rzeczy. Nie był aż tak okropny, jak ojciec. Był w stanie to zaakceptować, chociaż tego nie rozumiał. To była abstrakcja dla jego umysłu.
-Będziemy za chwilę, daj nam się ogarnąć. - Odparł białowłosy po chwili namysłu, odchodząc powoli od szatyna. Jakub czuł, jak po plecach spływał mu pot i nie jest w stanie skupić się na niczym innym, jak na przerażającym spojrzeniu młodszego brata. Bał się pijanego Feliksa, szczególnie po przerwaniu mu takiej ważnej rzeczy.
-I pamiętaj, że jeżeli powiesz komukolwiek o tym co widziałeś, a szczególnie ojcu, to będziesz miał przejebane. - Jakub w przerażeniu szybko przytaknął na słowa brata, jeszcze szybciej wychodząc z sypialni zielonookiego i kierując się do jadalni, przekazać informację. Gilbert zaśmiał się krótko, podchodząc znowu do Feliksa i sadzając go sobie na kolanach. To był ich moment. Szansa na wieczne utrwalenie ich związku, który nigdy nie miał ujrzeć końca.
I choćby cały świat miał się obrócić przeciwko nim, na zawsze pozostaną razem. Nieważne ile łez będą musieli przelać i ile cierpienia będą musieli przeżyć.
***
Ten rozdział ma 8170 słów bez mojej gadaniny i jestem z niego bardzo zadowolona. A skoro ja jestem zadowolona ze swojego rozdziału, to widocznie na pewno jest przynajmniej w połowie dobry. A wam jak się podobał? Macie jakieś uwagi do niego?
Wydarzyło się naprawdę sporo rzeczy. Jedne ważniejsze, drugie mniej, ale działo się dużo. Na początku było trochę katowania spraw z poprzedniego rozdziału i z akurat tych scen nie jestem zadowolona, lecz następne są zdecydowanie lepsze. Przede wszystkim, u AusHun zaczyna w końcu dziać się coś ciekawego. Zrobiło się dość zabawnie, bo przed pojawieniem się Gianny kompletnie nie miałam pomysłu na wątek AusHun, a teraz kiedy ona się pojawiła, to nagle mam miliony pomysłów. Do PrusPola sobie coś powoli wymyślam, a do GerIta nie mam w ogóle pomysłów. A jak mam, to na bardzo odległe rozdziały.
Chwilowo też wróciliśmy do Yekateriny i jej depresji. Teraz już wiecie co miałam na myśli, mówiąc w poprzednim rozdziale o samobójstwie. Może nie było to takie samobójstwo, jakiego pewnie oczekiwaliście, jednak nie bądźmy tacy szybcy. Na to również nadejdzie czas. Poza tym, w następnych rozdziałach bardzo przydadzą mi się Natalia i Ivan. Tak tylko zdradzę.
I przede wszystkim, PrusPol mi się ślicznie rozwija w odpowiednią stronę. Wystarczy spojrzeć na ostatnią scenę, żeby zobaczyć, że niedługo będzie u nic spory rozpierdol. Muszę przyznać, że jeszcze nie teraz Jakub miał ich przyłapywać na takich bliskościach, ale nie mogłam się powstrzymać. I tak pasuje mi to tutaj, więc dałam. Alkohol robi ciekawe rzeczy z ludźmi. I GerIta. Wrócił Alfred, co za tym idzie, nieco go wykorzystam do zbliżenia tej dwójki do siebie. Jak już jest, to niech nie przydaje się tylko do ratowania Arthura.
W końcu mówiąc o tej scenie erotycznej! Jestem z niej bardzo zadowolona. Może nie wyszła idealnie i wiele rzeczy mogłabym tam poprawić, lecz i tak wyszło lepiej, niż podejrzewałam. A tak ma marginesie, to jest moja pierwsza napisana scena erotyczna z heteroseksualną parą oraz z AusHunem. Nijakie to osiągnięcie, jednak jest. Możecie wyrazić swoją opinię o tej scenie w komentarzach. Nie obrażę się, jak to zrobicie. A teraz streszczenie!
Tak jakoś wyszło, że między Roderichem i Elizą zrobiło się gorąco, zignorowali fakt, że są w szkole i za chwilę zaczynają się zajęcia, więc poszli na jedną z ławek i zaczął się seks. Skończyło się na tym, że dzwonek im trochę przerwał, ale i tak uznali to za udany pierwszy raz. Koniec.
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał i czekacie na więcej! Ja już nie zabieram waszego czasu i do zobaczenia w czwartek w rozdziale, który będzie nieco długi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro