[17] Drugie dno zabawy
Ten rozdział nie ma sensu. Logika gdzieś uciekła. Poszła i jej nie ma! Ale i tam mam nadzieję, że się spodoba.
*** 31 grudnia ***
Oczekiwanie na północ jedynie się dłużyło. Nie mogli doczekać się momentu, aż będzie możliwość przywitania nowego roku, a pożegnania tego starego. Od samego rana nie poruszali innego tematu, niż wieczorne wyjście do klubu i bawienie się do późnej godziny. Oczywiście nie w towarzystwie swoich ukochanych, ponieważ księżniczki ostatecznie stwierdziły, że jednak pragną zaznać "dorosłości". Powodowało to fakt, że trójka przyjaciół właśnie musiała walczyć z przesadnie zmartwionymi spojrzeniami, które miały zastrzeżenia do ich wyjścia do klubu. Okazuje się, że słusznie.
-Na pewno będzie zajebiście! Schlejemy się do tego stopnia, że nie będziemy czegokolwiek pamiętać i w końcu wkroczymy w prawdziwą dorosłość. - Postanowienia Feliksa były niebezpieczne. Nawet nie wiedzieli czy będą mogli do tego klubu wejść, a tutaj już były plany upicia się do nieprzytomności. Kontakt z alkoholem w tak młodym wieku, na dodatek w nieodpowiednich warunkach, może doprowadzić do tragedii. Obecnie nie myśleli trzeźwo, a jeszcze wieczoru nie było.
-Nie rozpędzajcie się aż tak. Lepiej będzie, jak zostaniecie w domu i nie będziecie ryzykować. Macie całe życie do takich wieczorów. - Roderich od zawsze robił za tego najbardziej rozsądnego w towarzystwie. Nie zdziwił się, gdy księżniczki dziwnie na niego zerknęły, biorąc zapewne za najnudniejszego człowieka na świecie, który pomylił definicję nudziarstwa z zabawą.
-Bez przesady, poradzimy sobie. - Głos zabrała Erizabeta, pozostawiając resztki rozsądku w sobie. Ma obowiązek zajęcia się przyjaciółmi i samą sobą, byle nowy rok nie rozpoczął się tragedią z ich udziałem. - Zresztą, co złego może się wydarzyć? - Germańskie rodzeństwo zaśmiało się sarkastycznie, mając w głowach najmroczniejsze scenariusze. Poczynając od wizji niechcianego morderstwa na kimś, a kończąc na przypadkowym potrąceniu przez samochód. Pozostało im tylko wyrzucenie tych myśli oraz modlenie się o nie spełnianie ich.
-Lepiej nie ryzykować, tak dla własnego dobra. - Gdyby nie fakt, że w pobliżu było rodzeństwo, Gilbert pewnie pochwaliłby pomysł pójścia do klubu. Lecz musiał wykazać się odpowiedzialnością, a przecież chodziło też o Feliksa. - Jeśli będzie taka konieczność, to możemy was odebrać z tego klubu. - Łask od losu nigdy nie było końca! Łukasiewicz wtulił się w Beilschmidta, mając nadzieję, że nic tego święta nie zepsuje. Szczególnie ojciec.
-Potrafimy sami wrócić do domu, więc wasza pomoc raczej konieczna nie będzie. - Odparł Feliciano z uśmiechem, mocno go kierując do Ludwiga. Dałby wszystko, żeby spędzić ten dzień z nim, ale ich plany się ze sobą nie pokrywały. Poza tym, jakoś go w sobie trzeba rozkochać. Na myśl o miłości zrobiło mu się słabo. Nienawidził tego uczucia, a przecież mógł się do niego przyzwyczaić na przestrzeni tygodni.
-W takim razie, trzymamy was za słowo. - Powiedział młodszy Beilschmidt, starając się unikać wzroku Vargasa. Nie przeszkadzał mu w ten sposób, ale świadomość, że nie jest w nim zakochany skutecznie go odpychała od jakichkolwiek interakcji. Bycie silnym i cierpliwym powoli stawało się trudne, lecz wytrzymanie było konieczne. Miał dla kogo walczyć i się starać.
-No dobra, jak będzie trzeba, to po nas przyjedziecie. Nie przyjmujemy odmowy. - Eliza bez poczucia, że ma w kimś pomoc nie miała zamiaru ruszać się z domu. Sam fakt, że to jej pierwszy w życiu wypad do klubu ją denerwował, a miała tam iść z wyjątkowo nieodpowiedzialnymi osobami. Jak coś strzeli w Feliksa i Feliciano, to pozostaje jedynie wołać o pomstę do nieba.
-Bywacie naprawdę problematyczni. - Skwitował szybko albinos, zastanawiając się nad dalszymi posunięciami. Odczuwał niepokój, a to rzadko zdarzało się w jego życiu. Miał wrażenie, że niedługo wydarzy się coś złego, przez co trudne było dobrowolne puszczenie ukochanego do tak ryzykownego miejsca. Przewrażliwieniem zaraził się chyba od rodzeństwa. Mocniej przytulił zielonookiego, jakby tym miał go powstrzymać od dzisiejszych planów.
-Będzie dobrze i pozostaniemy ostrożni. Może nawet dojdziemy cali do domów. - Niby to miał być żart, ale wiele rzeczy w nim nie wyszło. Co prawda, Vargas i Hedervary zaśmiali się dość głośno, lecz pozostali nadal byli niewzruszeni. Widocznie Feliks nie był dobry w robieniu żartów, albo jak zwykle wybrał do nich zły temat.
-Naprawdę macie być ostrożni. Nie chcemy was stracić, znowu... - Rzekł prawie niesłyszalnie Ludwig, rozmyślając nawet nad opcją śledzenia tej nocy Feliciano, żeby w razie problemów od razu mu pomóc. Rudowłosy lekko się zarumienił, sądząc, że te słowa zostały skierowane głównie do niego. Przynajmniej mógł liczyć na ewentualną pomoc, a taką nigdy nie gardził. Mimo tego, pragnął dobrej zabawy, która dobrze się zakończy. Nadzieje są złudne, czyż nie?
***
Niewielki obiad potrafił sprawić, że reszta popołudnia zlatywała na wymiotowaniu w łazience. Feliciano nienawidził siebie za to. Stres spowodowany swoją rodziną, stanem fizycznym oraz sylwestrowym wyjściem do klubu powodował, że zmartwienie było za duże i tracił apetyt. Zapewnił wszystkich, że mimo tego uda mu się zjeść w miarę normalną, jak na niego, porcję spaghetti i nawet tego nie zwróci. Niestety, strach przed stratą Ludwiga go dobił. A czasami zaczynał martwić się o takie absurdy. Ta znajomość go dobijała. Czy w ogóle dożyje następnego roku? Teoretycznie kilka godzin do niego, ale wszystko mogło się wydarzyć.
-Coś mi się wydaje, że nie pójdziesz do tego klubu. A pójście tam samo w sobie jest cholernie głupie! - Lovino miał dość wiecznego pilnowania brata. Rozumiał, że jest chory, ale tym sposobem nie osiągną sukcesu. Feliciano nic nie odpowiedział, zaledwie wytarł okolice ust ręcznikiem i tępo spojrzał na bok. Przywyknął do smaku wymiocin, jednak dalej nie była to najsmaczniejsza rzecz na świecie. Dałby wszystko, żeby przestać mieć ciągły kontakt z wymiotowaniem. Niszczył tym siebie.
-Nie zabraniaj mi się bawić... Poradzę sobie. Będę z Feliksem i Erizabetą. Oni zawsze mi pomogą. - Starszy Vargas awanturniczo westchnął, rozważając wołanie dziadka, by ten przemówił wnukowi do rozsądku. Romano powstrzymał się od tego chwilowo, pomagając rudowłosemu wypłukać usta przy umywalce. Jeśliby była taka możliwość, zamieniłby się z nim na życie i za niego męczył z anoreksją. Choć z drugiej strony, nie chciał dawać mu swoich problemów sercowych.
-Nie zabraniam ci się bawić, ale najpierw wypadałoby się ogarnąć. Naprawdę powinieneś iść do szpitala. - Zachowanie spokoju było wręcz niemożliwe. Feliciano osunął się na podłogę, smutno myśląc nad sensem swojego życia. Jedynie męczył innych, zabierał ich czas oraz dobre samopoczucie. Sam dążył do samodestrukcji, więc dlaczego nie miałby przyspieszyć tego procesu o samobójstwo? Był na takim etapie życia, gdzie nadzieja jest bezsensowna.
-Co ja mogę zrobić, żeby być zdrowym? Przecież się staram, próbuję, jem. A tutaj dalej brak jakiegokolwiek postępu. - Vargas nie dostrzegał w sobie siebie sprzed paru miesięcy. Jeszcze niedawno dawałby z siebie wszystko, a nawet jeżeliby nie wychodziło, to jedynie by się zaśmiał i i próbował bardziej. Teraz potrafił tylko się nad sobą użalać i szukać pomocy w Ludwigu, który i tak robił dla niego wiele.
-Mówię, żebyś poszedł do lekarza. Tam ci pomogą i będziesz mógł na nowo mieć cudowne życie. My nie będziemy wiecznie obok! - Zielonooki oparł się o pralkę, dokładnie przyglądając się młodszemu. Jego wygląd nie zmienił się za bardzo od kilkunastu dni. Dalej był za chudy, z twarzy dziwnie ponury, a niektóre części ciała mogły być zaliczane do samych kości ze skórą. Nie było aż tak źle, lecz ręce były praktycznie bezużyteczne. Dziwiło go, że Feliciano jeszcze czasami miał siłę na uśmiechanie się.
-Po nowym roku pójdę do lekarza, obiecuję. - Złotooki ledwo wstał z ziemi, panicznie łapiąc się krawędzi wanny. Gdyby nie to, pewnie znowu by upadł, ale miałoby to opłakane skutki. Jeszcze brakowało, żeby głowę sobie rozbił. Czuł na sobie karcący wzrok rodzeństwa, a to nigdy nie oznaczało dobrych rzeczy. - Nie patrz tak na mnie, bo sam jesteś w pewnym stopniu odpowiedzialny za mój stan! - Słowa te wymknęły się z niego bez większego przemyślenia.
-Coś ty, kurwa, powiedział?! - Romano również nie trzymał swoich emocji w ukryciu. - Ja tutaj o ciebie dbam, staram się, żeby było z tobą coraz lepiej, a teraz wyskakujesz mi z czymś takim?! - Po Feliciano przeszły dreszcze oraz świadomość tego, co powiedział. Zaczął się trząść. Jednak to była prawda. Jeżeli Romano nie mówiłby mu tych wszystkich rzeczy kiedyś, możliwe, że teraz ich życie prezentowałoby się inaczej. Tak lepiej, spokojniej, szczęśliwiej.
-Nie możesz zaprzeczyć temu, że kiedyś mówiłeś mi okropne rzeczy. - Serce Feliciano zaczęło szybciej bić w obawie przed atakiem, a był on niezwykle prawdopodobny. Lovino niekiedy nie panował nad sobą, prowadząc do wielu przykrych sytuacji. Mocniejsze uderzenie i już może skończyć się złamaną kończyną.
-Jedynie chciałem doprowadzić cię do czegoś konkretnego w życiu, a że nie potrafisz sobie poradzić z krytyką, to nie moja wina. - Gorsze od krzywdy fizycznej były właśnie takie słowa. Do złotych oczu naleciało kilka, drobnych łez, zwiastujących to, że za chwilę może dojść do głośnego płaczu. Romano przeklął siebie w myślach, podchodząc niepewnie do brata i przejeżdżając po jego ramieniu. Takim drobnym ramieniu. - Przepraszam... - Powiedział cicho.
-Po prostu nie mów takich rzeczy i bądź przy mnie. - Feliciano otarł oczy rękawem bluzki, niepewnie wtulając się w szatyna. Kolejne łzy pojawiały się w ogromnym tempie. Vargas nie nadążał w wycieraniu ich. Poczucie winy uderzyło w nich obydwóch, nie dając zapewne spokoju do końca dnia. Sylwester nie miał zlecieć w rodzinnej atmosferze, przepełnionej wspólnym śmiechem oraz szczerymi życzeniami, które następnie zostaną zakropione mocnym alkoholem.
Wyjście do klubu nie miało skończyć się w sposób pozytywny. Głośna muzyka miała szumieć im w głowie, uniemożliwiając skupienie się na otoczeniu oraz nadchodzącym zagrożeniu. Ilość wypitego alkoholu również miała swoje odegrać. Wielka szkoda, że nie posłuchali się swych ukochanych i w ostatniej chwili stwierdzili, że jednak chcą zaznać dojrzałości, idąc do klubu. A mogli miło spędzić wieczór ze swoimi partnerami.
***
Adam denerwował się. Czuł, że musi porozmawiać z synem, wytłumaczyć sobie z nim pewne rzeczy i pokazać, że wcale nie jest taki zły. Wiedział, że rozpoczęli ponowny kontakt w bardzo zły sposób, więc musiał naprawić wszystko co zniszczył. Wszedł do salonu, gdzie oczywiście zastał Feliksa. Spodziewał się go tutaj. Chciał z nim porozmawiać o jego wyjściu do klubu, życzyć mu dobrej zabawy oraz pogadać, jak na ojca i syna wypadało. On był dorosły, sam mógł o sobie decydować, a zachowywał się wobec niego tak, jakby nadal miał pięć lat.
-Feliks, możemy porozmawiać? - Zapytał mężczyzna, niepewnie siadając obok blondyna. Po zielonookim przeszło zimno, przerażenie, a w myślach momentalnie ujawniła się chęć ucieczki. Jeżeli znowu ma słuchać rzeczy, przez które odechciewa mu się żyć, to już woli do dwudziestej pierwszej zamknąć się w swoim pokoju. Tak będzie najbezpieczniej. Jednak go sparaliżowało. Od strachu nie mógł się poruszyć, a ratunek był tak blisko. Co on gadał? Gilbert był kilka ulic stąd.
-Tak, możemy. - Nie rozumiał siebie. Właśnie zgodził się na rozmowę z człowiekiem - nie, potworem! - który zabrał mu zbyt wiele radości z życia. Kto mógł go uratować, skoro sam czynił głupoty? W myślach błagał, żeby Gilbert magicznie się zjawił. Miłość przecież ratowała od cierpienia.
-Na początku chciałbym... Przeprosić. Tak, chciałbym cię przeprosić. Za wszystko. Za swoje zachowanie, słowa, zmuszanie cię do różnych rzeczy. Szczególnie żałuję tego, co działo się na wigilii. Chyba nic mnie nie usprawiedliwia. - Feliks rozszerzył oczy w zdziwieniu, niedowierzając w słowa, które padły. Ojciec na pewno chciał uśpić jego czujność, by niedługo ze zdwojoną siłą zacząć go męczyć. Jednak nie wyglądało to na sztuczne przeprosiny, tuszowane uśmiechem. Pozostali pewnie kazaliby mu nie ufać temu facetowi tak łatwo. Naiwny nie był, potrafił się bronić.
-Dlaczego mam ci wierzyć? Niedługo pewnie znowu zaczniesz na mnie krzyczeć za wszystko, narzucać swoje pomysły na moją przyszłość i jeszcze będziesz zabraniać znajomości z Gilbertem. - Blondyn pochylił głowę, myśląc nad sensem ciągnięcia tej rozmowy. Nie chciało mu się słuchać przesadnego przepraszania, które nic nie zmieni. Było mu tak duszno i słabo. Co miał ze sobą zrobić? Potrzebował w tej chwili czyjegoś wsparcia, bo inaczej tutaj zejdzie.
-Naprawdę żałuję! Wiem, że możesz mi teraz nie wierzyć i twoje zaufanie do mnie jest małe, ale daj mi tę ostatnią szansę. Proszę cię tylko o jedno. - Adam miał szczerą nadzieję na wybaczenie. Usiadł bliżej syna, jednak wiele to nie dało. Zdawał sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej długo nie uda mu się być wzorowym ojcem, lecz spróbować mógł. Łukasiewicz westchnął, rozmyślając nad swoich dotychczasowym życiem, które niedawno mógł zakończyć. Na logikę, prawie nic go nie trzymało przy życiu. Poza marną nadzieją, przyjaciółmi oraz Gilbertem.
-Niech będzie, mogę ci wybaczyć. - Wydusił z siebie ledwo zielonooki, już po chwili zmagając się z intensywnym uściskiem od ojca. Gdyby nie strach, pewnie by mu nie wybaczył. Nawet nie pamiętał dnia, jak ostatnio został przez niego przytulony i to tak szczerze. Chociaż nie mógł mu w pełni wierzyć, to poczuł się przez niego minimalnie akceptowany. To uczucie było cudowne!
-Niektóre rzeczy w twoim życiu mogą mnie denerwować, jednak postaram się o to nie czepiać. Jesteś dorosły, sam o sobie decydujesz. Ale doskonale wiesz, czego mogę w tobie nie zaakceptować. - I całe piękno wyparowało. Ten temat musiał zostać poruszony, mimo tej dość sympatycznej atmosfery. Dlaczego życie go tak nienawidziło? Nie mógł spokojnie żyć ze swym homoseksualizmem, bo wiecznie były jakieś problemy z innych stron. Ojciec widocznie nigdy nie pokocha go takim, jakim jest.
-Co ci się nie podoba w Gilbercie? - To pytanie zagięło Adama. Nie spodziewał się zapytania o to, a przecież nie miał jakiejś porządnej odpowiedzi. Nie można po prostu kogoś nie lubić? Twierdził, że Beilschmidt pozwala sobie za bardzo, jak na nauczyciela jego syna. Dalej nie potrafił pojąć, jakim cudem uczeń może się zaprzyjaźnić ze swoim nauczycielem. To było karygodne! Niezrozumiałe dla jego światopoglądu.
-On jest twoim nauczycielem. Wydaje mi się, że uczeń nie powinien mieć takiej relacji z nauczycielem. - Skoro starszy Łukasiewicz tak reagował na przyjaźń, to Feliks naprawdę bał się jego reakcji na związek. Tą piękną miłość, którą musiał ukrywać. Idealny stan, który jako jedyny go przy tym życiu trzymał. Tylko to mogło dać mu szansę.
-A możesz konkretniej? Wiem, że to może być dla ciebie szok, ale to dalej ten sam Gilbert z mojego dzieciństwa. Nie będziemy udawać, że kiedyś nie łączyło nas coś więcej. - Niebieskooki zrobił się bardziej pochmurny, jakby informacja o tym go dobijała. Nie miał zamiaru mówić czegoś więcej. Doskonale już rozumiał, że syn nie umie odpuścić sobie ponowienia starej relacji. Wydawało mu się to normalne, lecz dalej miał nadzieję, że to naprawdę nie jest coś więcej.
***
Impreza była doskonała. Nikt nie narzekał na nudę i świetnie się bawili, oczekując północy. Myśli wszystkich były zagłuszane głośną muzyką, a przez sam alkohol ledwo rozumieli, co dzieje się w ich otoczeniu. Już dawno nie byli na takiej imprezie. Gilbert tańczył z gośćmi na środku salonu, Roderich postanowił zagadać tą spokojniejszą część towarzystwa, za to Ludwig, jak zwykle, siedział na kanapie i tępo patrzył na innych. Mógł spodziewać się takiej roli dla siebie.
-A wy nie mieliście iść do klubu ze swoimi koteczkami?! - Zapytał Antonio, prawie wykrzykując pytanie do ucha Gilberta. Ilość hałasu w domu blokowała spokojne mówienie, przez co jak ktoś chciał z kimś porozmawiać, to musiał krzyczeć. Poza Edelsteinem, który odszedł ze swoimi znajomymi do cichszego miejsca. Obydwoje woleli zignorować Francisa, który chyba na dobre oddał się energicznemu machaniu swoimi włosami w rytm muzyki.
-Ostatecznie stwierdzili, że chcą zaznać dorosłości i poszli do klubu. Nie wiem czy już poszli, czy nie. - Odpowiedział Beilschmidt, rozglądając się dookoła. Musiał przyznać, że bracia zaprosili całkiem ładnych kolegów. Nie, tak być nie może. Wypił kilka piw i już mu odwala! Może z rok temu pozwoliłby sobie na krótką przygodę na jedną noc, lecz teraz miał ukochanego, o którego pragnął zadbać.
-Naprawdę tak łatwo ich puściliście do tego klubu?! Są młodzi, mogą sobie zrobić krzywdę. To znaczy, Feliciano może sobie zrobić krzywdę. Erizabeta jest bardziej rozgarnięta, a Feliks jak ma dobry humor, to też jest ogarnięty. - Takie uwagi nie pomagały w zdobywaniu spokoju. Cała trójka miała z tyłu głowy zmartwienie, że może dojść do jakiejś tragedii. Notorycznie wyrzucali te myśli, jednak one uparcie wracały. Nie dawały spokoju.
-Po prostu się zamknij i daj mi się bawić. - Odrzekł awanturniczo białowłosy, kątem oka dostrzegając Ludwiga, samotnie siedzącego na kanapie oraz pijącego następne piwo. Nienawidził, kiedy brat tak siedział bezczynnie i nic nie robił. - Zaraz wracam. - Dodał po momencie, pozostawiając Carriedo samego i podchodząc do rodzeństwa. Usiadł obok blondyna, uważnie mu się przyglądając. - Co tak siedzisz?
-A co mam lepszego do roboty? Wiesz, że nie lubię takich imprez. - Gilberta aż korciło zapytanie, co brat lubi. Czasami strasznie narzekał, jakby nic w życiu nie sprawiało mu radości. Rozmowa została przerwana jeszcze głośniejszą muzyką. Nie pozwalało im to na ułożenie myśli i wystarczające zamartwianie się swoimi najważniejszymi osobami.
-Mogliśmy jednak bardziej ich przekonać do przyjścia do nas. - Rzucił albinos.
-Albo przynajmniej pójść z nimi do tego klubu. - Obydwie opcje byłyby lepsze i przede wszystkim, bezpieczniejsze. Nie poznawali siebie przez aż takie przesadne zamartwianie się. To było do nich niepodobne, tym bardziej, że chodziło o osoby spoza ich rodziny. Oznaczało to tylko, że zależało im na Feliksie oraz Feliciano, ale to nie mogło być jedynie to. Zachciało im się być odpowiedzialnymi.
-Gdyby działa im się jakaś tragedia, to zadzwonią. - Jakoś pocieszyć się musieli. Serca biły im w przerażającym tempie i nie było chwili, w której nie pomyśleliby o swych najbliższych. Chodziło o ich życie, a kluby nie są bezpiecznymi miejscami dla młodych jednostek w sylwestra. Przecież nic się nie stanie. Wypadków w ten dzień będzie sporo, ale jeden z nich na pewno nie dotknie księżniczek.
-Jak im nie ukradną telefonu, albo czegoś poważniejszego, to zadzwonią. - Każdy przez "coś poważniejszego" mógł rozumieć co innego. Dla Gilberta było to życie, dla Ludwiga zdrowie fizyczne oraz psychiczne. Francis oraz Antonio zapewne pomyśleliby o karierach prawiczków i dziewic. To nie poprawiło ich zmartwienia. Przynajmniej Roderich był w miarę opanowany.
-Więc mówisz, że naprawdę ją kochasz i chciałbyś, żeby teraz tutaj była? - Gianna odczuwała sporą melancholię wewnątrz siebie. Nie mogła kłamać. Od dłuższego czasu była bardziej zainteresowana Roderichem i z bólem serca przyznawała, że było to najpewniej zainteresowanie romantyczne. Nie miała szans na niego przez Erizabetę. Nie miała jej tego za złe, ale mogła przecież być pierwsza.
-Tak, kocham Elizę. Niedawno poznałem jej rodziców i są bardzo sympatyczni! Dałbym wszystko, żeby móc rozwinąć mój związek z nią. Zrobię dla niej wszystko. - Bonnefoy coraz bardziej czuła, jak pojedyncze łezki cisną się jej do oczu. To nie mogło ją boleć. Nie mogła być zazdrosna. A jednak, ból był za duży. - Wszystko dobrze? Spochmurniałaś, i to bardzo. - Blondynka spanikowana spojrzała na szatyna, starając się nie wygadać ze swoimi uczuciami.
-Nic się nie dzieje, tak tylko się zamyśliłam. - Edelsteinowi nie chciało się w to wierzyć, gdyż znał tę dziewczynę za dobrze, by przepuścić jej złe samopoczucie. Złapał ją za ręce z uśmiechem, chcąc jakoś pocieszyć. Był sylwester i nie powinno być takiego smutku! Gianna lekko się zarumieniła, czując ulgę w środku. Tego właśnie potrzebowała, jednak nie będzie mogła tym cieszyć się całe życie. Roderich już miał Elizę, która właśnie bawiła się w innym miejscu. Wiadomo, co ona tam robi?!
-Cokolwiek się dzieje, to ci pomogę. Jesteś jedną z niewielu osób w pracy, z którą jestem naprawdę blisko. - Większość zabawnych wspomnień ze szkoły wróciła do ich myśli, wywołując promienny uśmiech na twarzy. Gianna zrozumiała, że nie wszystko jest stracone. Nie była zwolenniczką rozwalania związków, ale wstąpiło w nią coś dziwnego. Skoro Roderich oferował pomoc oraz wsparcie, to mogła to zrobić. Nigdy nie była typem kobiety, która zwleka ze spełnianiem swoich najskrytszych pragnień.
Zanim Edelstein się obejrzał, Bonnefoy już zbliżała się do jego twarzy. Marzyła o przekazaniu mu wszystkich swoich uczuć, które ukrywała od ostatniego czasu. Już chciał ją odpychać i tłumaczyć, że nie może sobie na to pozwolić i nawet tego nie chciał, jednak Gianna okazała się szybsza i po chwili już okazywała mu tę delikatną pieszczotę. Mimo prób, nie mógł się od niej oderwać. To było zbyt pociągające, żeby sobie ot tak odpuścił. Niepewnie odwzajemnił pocałunek, którego będzie żałować do końca życia. Przecież Erizabeta mu tego nigdy nie wybaczy! A musiał być z nią szczery.
-Co to miało znaczyć?! - Panicznie odsunął się od dziewczyny, gdy dokładnie do niego dotarło co właściwie zrobił. Poczucie winy już w niego uderzyło, a w głowie pojawiły się różne wersje tego, jak prawdziwa ukochana zaczyna przed nim płakać i kończy z nim związek. To była zdrada. I choć dla niektórych drobny pocałunek ze znajomą z pracy nie był tragedią na miarę pójścia z nią do łóżka, to dla niego taki całus był nawet czymś większym od tragedii.
-A co mogło to znaczyć? - Gianna uśmiechnęła się, nie widząc zbyt wielu złych rzeczy w swoim postępowaniu. Hedervary nawet nie musiała o tym wiedzieć. Jednak pewne było, że Edelstein będzie chciał być z nią zupełnie szczery. Był takim wzorowym facetem. Właśnie dlatego się w nim zauroczyła.
-Nigdy więcej tak nie rób. - Powiedział szybko Roderich, widocznie niezadowolony z tego wydarzenia. Taka reakcja z jego strony nie była zaskakująca.
*** 31 grudnia 2019 / 1 stycznia 2020 ***
Tutaj również grała głośna muzyka, a nawet gorsza. Na początku czuli się dobrze, nie mieli jakichkolwiek zmartwień i zajebiście się bawili. Tańczyli do dyskotekowej muzyki, cieszyli się z możliwości wejścia tutaj, wypili parę droższych drinków i z niecierpliwością oczekiwali nowego roku. A ponoć jaki sylwester i nowy rok, taki cały rok. Musieli się dobrze bawić. Problem w tym, że pojawiły się pewne komplikacje. Od pewnego momentu jakieś osoby dziwnie im się przyglądały, ale przez ilość wypitego alkoholu nie potrafili dokładnie połączyć faktów. Nie uznali ich za zagrożenie.
-Cholera, gdzie oni poszli... - Erizabeta była najbardziej trzeźwa z całej grupy, ale nie jest to zbyt zaskakujące. Jeszcze kilkanaście minut temu Feliks z Feliciano kręcili się gdzieś wokół niej, a teraz zniknęli, jakby w ogóle tutaj nie przychodzili. Przejrzała dosłownie cały klub, lecz nie mogła ich znaleźć. Jedynie pozostały po nich drinki, jednak one jej wiele nie mówiły. Pytała się okolicznych osób, czy może nie widzieli dwóch, niskich chłopaków, jeden z blond włosami, a drugi z rudymi, ale za każdym razem dostawała przeczące kiwanie głową.
Nie pozostawało jej nic innego, jak zaczęcie szukać poza klubem. Może przez napływ głupich pomysłów, jej przyjaciele postanowili przejść się po okolicy. Jak się okazuje, ta opcja była błędna. Chociaż było w tym odrobinę prawdy. Jej przyjaciół już nie było w klubie od dobrych, niecałych dwudziestu minut. Genialnie ich pilnowała w tym tłumie.
Kluby bezpieczne nie były. Nawet kiedy trzymano się w grupie, mogło stać się ofiarą kradzieży bądź innych okrucieństw. Kradzież, gwałt, a nawet morderstwo było bardzo prawdopodobne. Sylwester był idealną okazją do takich akcji. Może to ostatnie nie groziło im za bardzo, jednak pozostałe przykre opcje już tak. Wyciągnięcie naiwnych, pijanych osób z klubu trudne nie było, ale sprawę można było sobie uprościć pigułką gwałtu. Tak właśnie było w tym przypadku.
Feliks z Feliciano pozostawili swoje trunki bez większej opieki, dając swoim oprawcom łatwą możliwość dodania wspomnianej pigułki do ich napojów. Kilkanaście minut, a oni już gorzej się czuli. Pod pretekstem pomocy, zostali wyprowadzeni z klubu i zaprowadzeni do odległego miejsca w wiadomych intencjach. Eliza strasznie panikowała i wiedziała, że jeżeli stanie się im jakaś krzywda, to będzie na nią. Poza tym, to byli jej przyjaciele i nawet jeśli byli pierdołami, to wiele dla niej znaczyli. Musiała im pomóc, ale sama nie da rady.
Gilbert nie spodziewał się połączenia od niej w tej chwili.
-Niech zgadnę, jest jakiś problem, tak? - Zapytał na starcie Beilschmidt, ledwo słysząc przyśpieszony oddech dziewczyny. Głośna muzyka robiła swoje. Jednakże usłyszał jej ciche łkanie, które strasznie go zmartwiło. Na pewno stało się coś poważnego i było spore prawdopodobieństwo na to, że chodziło o Feliksa. A niby sylwester jest takim pozytywnym dniem.
-Błagam cię, przyjedź z Ludwigiem i Roderichem! Feliksa i Feliciano gdzieś wcięło i nie mogę ich znaleźć. Od dłuższego czasu jacyś faceci się wokół nich kręcili i to oni mogą być odpowiedzialni za ich zniknięcie. - Informacja ta uderzyła w Gilberta automatycznie. Gdy zdążył się uspokoić i zacząć bawić się z braćmi, musiała wydarzyć się katastrofa.
-Dobra, powiedz gdzie jesteś i ich razem poszukamy. - Zachowanie spokoju było trudne, lecz panikowaniem też za wiele nie zdziała. Dziewczyna przytaknęła na jego słowa, po chwili się rozłączając i próbując znaleźć przyjaciół w pobliskiej okolicy. Nie mogli ich zabrać daleko, a również musiała zadbać o własne bezpieczeństwo. - W tej chwili wychodzimy z domu. Wytłumaczę wam wszystko w drodze. - Powiedział stanowczo Gilbert, czym sam siebie szokował. Bracia niezrozumiale na niego spojrzeli, ale ze stanowczym Gilbertem nie powinno się dyskutować, a od razu godzić na jego decyzje.
Czasu pozostawało coraz mniej. Nikt dobrze nie wiedział, co działo się z Feliksem i Feliciano, a mogło dziać się wszystko. Nawet możliwe było, że utknęli w klubowej toalecie, jednak wykluczali tę opcję. Hedervary nie udawało się znaleźć przyjaciół, co skutecznie ją zdołowało. Próbowała się do nich dodzwonić, ale to też okazywało się daremne.
-Odprowadzicie nas do domu, co nie? - Z Feliksem było coraz gorzej, a Feliciano już kompletnie nie miał kontaktu ze światem. Jego osłabiony organizm bardzo źle zareagował na tę tabletkę, momentalnie wywołując chęci na wymioty. Poza tym, obydwoje mieli zawroty głowy, drgawki oraz zrobili się dziwnie senni. Jedynie Łukasiewicz jeszcze mógł wydusić z siebie coś konkretniejszego, niż niezrozumiałe jęki. Lecz kwestią czasu było to, jak on padnie, zarówno jak Vargas.
-Oczywiście, że tak. Przecież wam obiecaliśmy. - Praktycznie nieznajomy mężczyzna uśmiechnął się do Feliksa, po chwili kierując wzrok do swojego towarzysza. Prowadzenie przez okoliczny park dwóch nastolatków pod wpływem odurzającego produktu proste nie było, lecz nie narzekali. Jakoś nikt w pobliżu się za bardzo nie zainteresował i zajmował samym sobą. Blondyn nagle o mało się nie przewrócił, kompletnie tracąc orientację w obecnej sytuacji. Nadszedł najgorszy dla nich moment.
Niestety, choć zależy dla kogo, parki nie zawsze sprzyjały "idealnym" planom. Zawsze znajdzie się jakiś problem, który ci wszystko pokrzyżuje i sprawi, że będziesz musiał zrezygnować ze swoich dalszych zabaw. Niedaleko kręciła się policja, nie dając spokojnie przejść oprawcom. Nawet pod pozorem prowadzenia przyjaciół do domu, bo się trochę za bardzo upili, nie uda im się uciec. Byli na przegranej pozycji.
-Zostawiamy ich? - Spytał drugi facet, niechętnie patrząc na Feliciano. Wizja wykorzystania tych nastolatków była bardzo kusząca, jednak zarówno ryzykowna, a nie mieli zamiaru lądować w więzieniu. Jakimś cudem poprzednio udawało im się osiągnąć swój cel, a teraz takie komplikacje. Jego współpracownik zgodził się na taki układ, pozostawiając Feliksa oraz Feliciano w najbliższym rowie. Już nie wiedzieli co jest gorsze. Zgwałcenie, czy pozostawienie w jakimś rowie, gdzie również jest wiele niebezpieczeństw.
-Gdzie oni, kurwa, są?! - Erizabeta nie dawała sobie rady ze zdenerwowaniem. Miała ich pilnować, być tą najodpowiedzialniejszą w całym towarzystwie, a zniszczyła wszystkim dookoła noc sylwestrową. Aż chciałoby się powiedzieć, że jaki sylwester, taki cały rok, ale wtedy to wydarzenie bolało ją jeszcze bardziej.
-Elizo, spokojnie. Na pewno ich znajdziemy i wszystko będzie dobrze. - Roderich za wszelką cenę próbował uspokoić ukochaną, lecz nie dawało to wiele. Przynajmniej na moment pozbył się rodzeństwa, które stwierdziło, że jak się rozdzielą, to będzie łatwiej szukać. Pomysł był dobry, ale musieli wziął pod uwagę fakt, że Feliks i Feliciano mogli być już nawet w innym mieście.
-Na pewno są gdzieś w pobliżu. - Starszy Beilschmidt lubił katować siebie takimi uspokajającymi słowami, które wiele nie zmieniały. Zaglądali do każdego kąta szybko idąc, pytali się przechodniów, lecz nadal nie mogli odnaleźć swoich ukochanych. Wiedzieli, że dojdzie dzisiaj do tragedii, a mimo tego dalej sobie wmawiali, że nie będzie tak źle. To była ich wina. Weszli do parku, w którym wielu osób nie było. Park raczej był zaniedbany i mało kto, poza niewyżytą młodzieżą, tutaj chodził. Nawet w sylwestra.
-Nadzieja jest matką głupich. - Odparł Ludwig, tracąc nadzieję. Było to dla niego bolesne. Wybierał któreś z kolei połączenie do Vargasa, ale dalej nie przynosiło to odpowiednich efektów. Pozostawało chyba zadzwonić do jego rodziny i powiedzieć o wszystkim. Łzy same cisnęły się do oczu, choć obiecał sobie, że tego dnia nie pozwoli ani jednej łezce wylecieć z jego oka. Okazuje się to niemożliwe. - Chwila... - Rzekł po chwili, marnie podchodząc do rowu. Na pewno ich tam nie będzie. Kto by ich tam wkładał? Chyba tylko słabi gwałciciele. - A jednak. - Dodał po następnym momencie, dostrzegając w rowie poszukiwane osoby.
Coś łamało się w ich środku, gdy widzieli drobne rany na ich rękach i nogach, zabrudzone ubrania, potargane włosy, a sam fakt, że ta dwójka była prawie nieprzytomna wywoływała u nich natychmiastową reakcję w formie wyjęcia ich z rowu i prędkie zaprowadzenie do domu. Raczej poza chwilowym straceniem przytomności, nie stało im się coś poważniejszego. Jednak z rana i tak będzie trzeba zaprowadzić ich do szpitala. Dziękowali siłom wyższym za to, że naprawdę ich małe księżniczki nie zostały zamordowane bądź porwane. Wyciąganie nich z rowu zostało urozmaicone o bicie zegarów, okrzyki radości oraz huk fajerwerków. Wybiła północ.
A oni poczuli się dziwnie dumni.
***
Było już grubo po pierwszej. Magdalena nie mogła znieść faktu, że Feliks dalej nie wracał do domu, a obiecał, że będzie koło północy. Mogła domyślić się, że to wyjście nie zakończy się dobrze i będą z tego same problemy. Adam już robił jej awanturę o to, że nie dba o syna i pozwala mu się włóczyć po mieście o tak późnych godzinach. Właśnie tak akceptował syna i pozwalał mu żyć własnym życiem. Aż nagle ktoś zapukał do drzwi ich domu. Kobieta, byle uwolnić się od męża, poszła otworzyć drzwi, a jej oczom ukazał się Gilbert ledwo trzymający Feliksa.
-Mogę wiedzieć, co się wydarzyło? - Zapytała najspokojniej, jak tylko umiała. Coś się w niej zaczęło buzować. Widok Feliksa w takim stanie ją denerwował, jednak musiała go zrozumieć. Gilbert westchnął, bez zbędnego gadania wprowadzając Łukasiewicza do domu. Blondynka pomogła przenieść zielonookiego do salonu, gdzie mógłby zostać położony na kanapie. Adam od razu zareagował, zbliżając się do Beilschmidta i kierując wzrok na Feliksa.
-Nagle zniknął z klubu i Erizabeta do mnie zadzwoniła, żeby pomóc jej w szukaniu go. Znalazłem go z bratem w rowie w jakimś parku. Nie wydaje mi się, żeby stała mu się jakaś większa krzywda, poza paroma zadrapaniami i odurzeniem czymś. - Albinos jasnowidzem nie był, nie mógł stwierdzić co dokładnie się wydarzyło. Mógł jedynie się domyślać. Poczuł na sobie chłodny wzrok Adama, który zapewne już oceniał go w myślach. - Uratowałem ci syna, nie patrz tak na mnie. - Gilbert mógł pożałować tych słów, ale nie zrobił tego.
-To że uratowałeś Feliksa, nie robi od razu z ciebie bohatera. - Magdalena wzięła głęboki wdech, czując w kościach, że za chwilę dojdzie do kłótni. Nie miała zamiaru wysłuchiwać krzyków męża już na początku nowego roku. Błagalnie spojrzała na córkę, szukając w niej ratunku. Obydwie kręciły się wokół Feliksa, momentami zerkając na pozostałych. Ta noc nie mogła zlecieć spokojnie.
-Gdyby nie ja, twój syn pewnie dalej by zdychał w tym rowie, więc mnie doceń w końcu! - Z tego musiała wyniknąć kłótnia. Adam pozwolił się sprowokować, a Gilbert w to lgnął bez większego sensu. Mało brakowało, żeby doszło do rękoczynów. W Łukasiewiczu ładowało się do agresji, a Beilschmidt był gotowy się bronić. Chodziło o Feliksa i jego bezpieczeństwo. Dla niego zrobi wszystko, a wchodziło w to kłócenie się z jego ojcem o lepszą przyszłość.
-Nawet na to nie licz. Pozwalasz sobie na zdecydowanie za dużo. - Niebieskooki podszedł do syna, czule głaszcząc go po głowie. Jego ręce i nogi momentami drżały, a z ust wydobywał się niezrozumiały jęk. Mogłoby się wydawać, że jest czułym ojcem, lecz już planował karę dla syna za takie zachowanie. Ponoć był dorosły i mógł się przypilnować, a tutaj taka niespodzianka.
-Ratuję ci syna, poprawiam z trudnego dla niego przedmiotu, wyciągam z życiowego gówna, które sam powodujesz, i jeszcze ci mało?! Jestem dla Feliksa jedną z ważniejszych osób w jego życiu. Zaledwie ja potrafię go naprawdę uszczęśliwić po tym, jak niszczysz mu życie swoimi chorymi tekstami! - Atmosfera była coraz cięższa. Nic nie mogło zatrzymać Adama od poważniejszych ruchów, jakimi było zaatakowanie białowłosego. Minął moment, a starszy Łukasiewicz już poderwał się, żeby Beilschmidta zaatakować.
-Gilbert! - Krzyknęła Radmila, odchodząc od brata. Odepchnęła ojca na bok, ciesząc się z tego, że albinos w ostatniej chwili zablokował atak. - Pomóż mi zanieść Feliksa do jego pokoju, proszę. - Gilbert niepewnie zgodził się, byle być jak najdalej od tego wariata. Wziął blondyna na ręce, kierując się za dziewczyną do wspomnianego pomieszczenia. Po kilku chwilach, byli na miejscu. - Powinieneś już wiedzieć, że Adam nie jest dobrym człowiekiem.
-Wiem to, ale po prostu nie mogę patrzeć na to, co on robi Feliksowi. Wiesz, że go kocham i chcę dla niego jak najlepiej. - Brązowowłosa przytaknęła, w duchu będąc wdzięczna Beilschmidtowi za taką pomoc. Nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby jej brat odszedł. Feliks był jej małym oczkiem w głowie od kiedy się urodził. Była gotowa zabić, gdy ktoś go skrzywdzi.
-Bardzo ci dziękuję. Ojciec lubi nie doceniać pomocy od innych, ale ja i mama robimy to z przyjemnością. Gdyby nie ty, Feliks na pewno dalej by się męczył w tym rowie. Później dokładnie porozmawiamy, a teraz utul go do snu, czy coś. Nie będę przeszkadzać. Gdybyś chciał go przez noc przypilnować, to możesz nocować. Jakoś ojca uspokoję. - Gilbert uśmiechnął się w odpowiedzi, odprowadzając Radmilę wzrokiem na korytarz. Zamknął sypialnię partnera i wziął się za szykowanie go do snu. Miał nadzieję, że nie będzie tragedii.
Wypadało Feliksa przebrać w piżamę, dokładnie opatrzyć jego rany oraz siniaki, sprawdzić czy może już reaguje na rzeczywistość, a na koniec utulić go do snu. To będzie ciężka noc. A z samego rana do szpitala.
***
Noc widocznie miała zlecieć na ponownym wymiotowaniu. Feliciano ocknął się ze swojej nieprzytomności, dalej jednak dokładnie nie rozumiejąc co się dookoła niego dzieje. Miało minąć jeszcze wiele godzin do kompletnego ogarnięcia rzeczywistości, a potem do lekarza w celu porządnego przebadania się z Feliksem. Nie mogli zignorować tego, że ta dwójka została odurzona. Może nawet, co gorsza, niestety coś więcej. Lecz chwilowo Vargas musiał odpocząć i wrócić do siebie. Mimo wymiotowania i braku możliwości ponownego zaśnięcia, chyba było z nim lepiej.
-Jak to się stało? - Zapytał Lovino, smutnym wzrokiem krążąc po bracie. Martwił się o rudowłosego, a wieść o tym, że najprawdopodobniej ktoś chciał go okraść, albo nawet zgwałcić, nie napawała go optymizmem. A kogo w ogóle by to optymizmem wypełniało?! Ludwig nic nie odpowiedział, jedynie oparł się o ścianę i przejechał dłonią po plecach "ukochanego". Przynajmniej teraz mógł być spokojniejszy, ale pełny spokój dałoby mu znalezienie osób, które zrobiły krzywdę Feliciano.
-Nie wiem. Zobaczyłem, że leży w rowie z Feliksem, więc go wyciągnąłem i przyprowadziłem. Przepraszam za nie dopilnowanie go. Mogłem przecież spróbować go jeszcze przekonać do przyjścia do mnie. - Romano awanturniczo westchnął. Nienawidził, gdy ktoś zaczynał się nad sobą użalać w sprawie, w której wiele zdziałać nie mógł. Nie winą Beilschmidta było, że jego bratu się nie poszczęściło i skończył w taki sposób.
-Dziękuję ci za uratowanie go. Robisz dla niego wiele, tym samym zaniedbując siebie. Nie zamartwiaj się tak nim, poradzi sobie. Ale i tak, naprawdę ci dziękuję. Dajesz mu spore wsparcie. - Starszy Vargas nie dowierzał, że powiedział coś takiego. To było do niego niepodobne! Normalnie by skrzyczał Ludwiga za nawet to, że się urodził, ale teraz był mu jedynie wdzięczny. Uratował mu brata. Znowu.
-Czy właśnie mi podziękowałeś? - Dla Beilschmidta to była za duża abstrakcja, a przecież zielonooki raczej praktykował ciągłe obrażanie go i mówienie o błędach z przeszłości. Był pewny, że gdyby Feliciano normalnie funkcjonował, również byłby zdziwiony. Takie cuda nie zdarzały się codziennie, lecz był nowy rok, pierwszy stycznia, czasami można okazać sobie nieco dobroci.
-Jesteś tak samo głupi, jak Antonio... Tak, właśnie ci podziękowałem! Za wszystko. Za to, że ratujesz mi brata od śmierci, że wspomagasz mogą matkę w życiu, i nawet za to, że udzielasz Feliciano tych pierdolonych korepetycji! Zadowolony z takiego wyznania? - Lovino zarumienił się płomiennie, żałując wszystkich wypowiedzianych słów. Jednak żałowanie tego było niepotrzebne. Blondyn doceniał jego podziękowania i dostał porządnego kopa motywacji do dalszego starania się. Nie był za dobry w uśmiechaniu się, ale i tak posłał Romano niepewny uśmiech wdzięczności.
-Miło mi jest słyszeć takie podziękowania. Obiecuję, że nie zmarnuję tej szansy, jaką mi dałeś. - Szatyn przewrócił oczami, czując, że atmosfera jest przesłodzona. To nie był czas na jakieś wdzięczności, przepraszanie, dziękowanie oraz pokazywanie sobie nawzajem, że jednak jakaś tam wzajemna sympatia jest. Chodziło tylko o Feliciano. Gdyby nie on, pewnie nadal gardziłby Ludwigiem. Jednak ten właśnie leżał ledwo przytomny na swoim łóżku i oczekiwał pomocy od sił wyższych, więc broń chwilowo zawiesić musieli.
-Zamknij się już i zrób coś, żeby Feliciano normalnie żył. - Wiadome było, że Vargas jeszcze długo nie wstanie na nogi, a jeżeli podano mu jakieś naprawdę mocne używki, to też zapewne nie będzie pamiętał czegokolwiek z nocy. Pomóc będzie musiała Erizabeta, która pamiętała większość zabawy w klubie, dopóki jej przyjaciele magicznie nie zniknęli. Domyślał się, jakie poczucie winy musiało targać Elizą. Przecież przez jej "nieuwagę" mogło dojść do katastrofy.
-Staram się o to cały czas. - Odpowiedział cicho Beilschmidt, ostatni raz zerkając na przyjaciela, zanim ten ponownie oddał się w miarę spokojnemu snu. Widocznie wymiotowanie na chwilę ustąpiło, dając mu odpocząć po wielu, męczących godzinach. Liczył na to, że nowy rok nie będzie taki zły i obędzie się bez niepotrzebnych dram w życiu. Ale jak zwykle, życie miało okazać się brutalne. Może nie od razu, lecz ten rok na pewno nie mógł zostać uznany za spokojny, a przynajmniej jego pierwsze miesiące.
***
Po ulicy dalej kręciło się wielu ludzi, którzy w różnych zakątkach Berlina szukali rozrywki. Nie wychodziło im to najlepiej, ale najważniejszy etap sylwestra był już z głowy. Teraz bardziej szukało się ostatnich punktów w mieście, gdzie mogło zdobyć się alkohol lub bardziej mocny towar. Jaki sylwester, taki cały rok, więc musiało być dużo zabawy. Bądź cierpienia, jak kto woli. Roderich próbował się wyciszyć z Erizabetą po tych wydarzeniach, ale nie wychodziło. Zdrada za bardzo go bolała, a jej doskwierało poczucie winy.
-Erizabeto, nie martw się. Nie zrobiłaś niczego złego, a najważniejsze jest, że szybko zareagowałaś z pomocą. - Edelstein posłał uśmiech ukochanej, powodując u niej delikatne zaczerwienienie, wcale nie spowodowane zimnem. Było to cudownym ukojeniem na jego bolące serce, lecz nic nie było w stanie zupełnie pozbyć się myśli o zdradzie. To był zaledwie drobny całus. Prawdziwej zdrady w życiu nie widział! Jednak dalej bolało. Nie mógł tego teraz powiedzieć dziewczynie, była za bardzo załamana. Nie będzie jej cierpienia dokładał.
-Staram się nie martwić, ale różnie wychodzi. Najważniejsze jest, że już chyba z nimi lepiej. W każdej sytuacji trzeba doszukiwać się nawet najmniejszych pozytywów. - Takie nastawienie nie sprawdzało się zawsze, ale lepiej mieć w sobie resztki nadziei, niż od razu gadać, że wszystko źle się skończy. - Tak swoją drogą, to wszystkiego najlepszego z okazji nowego roku! Przez to wszystko zapomniałam ci złożyć życzeń, przepraszam. - Erizabeta czuła się z tym głupio, ale lepiej późno, niż wcale.
-Nie przepraszaj za to! Ja również zapomniałem, więc też składam ci właśnie życzenia. Życzę ci, żeby ten rok był pełen sukcesów, radości, żeby towarzyszyło ci szczęście, i żeby nic się w tym roku u nas nie zniszczyło. - Warto złożyć życzenia własnemu związkowi. Zielonooka cicho się zaśmiała, przytulając ukochanego, a po chwili już zbliżając się do jego ust, chcąc go pocałować. Roderich się tego wystraszył. Odsunął się panicznie i wrócił do uścisku.
-Coś nie tak? - Spytała Erizabeta, lekko zbita z tropu. Tak nagle Edelstein się od niej odsunął, jakby całowanie się było dla niego odrażające. Od momentu rozpoczęcia związku wiele razy się całowali i nie mieli przed tym oporów, a teraz co się stało? Było to dla niej niepokojące i żądała czym szybszych wytłumaczeń. Szatyn zaśmiał się nerwowo, co się jej nie podobało. - Co znowu zrobiłeś?
-Nic nie zrobiłem, po prostu zaskoczyłaś mnie tą nagłą chęcią na pocałunek. - Roderich nie był dobry w kłamaniu, a jeszcze gorzej wychodziło mu ukrywanie prawdy. Nie uśmiechało mu się krzywdzenie Elizy, a dzisiaj już wystarczająco się nacierpiała. Dziewczyna momentalnie straciła dobre samopoczucie. Była gotowa męczyć Edelsteina przez całą noc, byle dowiedzieć się co przed nią ukrywa.
-Widzę przecież, że coś jest nie w porządku. Gadaj, co się stało! - Lepiej było się nie kłócić ze stanowczą Erizabetą, bo mogło się to źle skończyć. Roderich westchnął ponownie tej nocy, łapiąc Elizę za ręce. Aż dziwne, że ich mu nie wyrwała. - Tak bardzo nie chcesz mi tego czegoś mówić? Przynajmniej powiedz, czy może to źle wpłynąć na nasz związek. - Tutaj również musiał kłamać. Dlaczego to musiało potoczyć się w taki okropny sposób?! Czym sobie na to zasłużył?
-Spokojnie, nie dotyczy to nas. Zaledwie pokłóciłem się z koleżanką na imprezie, a tak, to nic ważnego. - Doszło w końcu to oczekiwanego pocałunku, którego Hedervary była tak spragniona. Zmartwiona pocałunek odwzajemniła, nadal mając z tyłu głowy myśl, że coś może się niedługo porządnie zepsuć. Jakby ktoś specjalnie czekał na jej nieuwagę i miał wykorzystać do czegoś Rodericha. Do skrzywdzenia jej. Nie, tak nie będzie!
-Trzymam cię za słowo. - Rzekła żartobliwie zielonooka, gładząc chłodną dłonią policzek partnera. Powinna założyć rękawiczki, ale kto by się tym przejmował? Były ważniejsze sprawy, którymi wypada się zająć. Po pierwsze, dać odpowiednio dużo ciepła Roderichowi. Po drugie, wrócić do domu i odpocząć. A po trzecie, czekać na dalsze atrakcje oraz możliwość dokuczania Vladimirowi. Jednak punkt pierwszy był jej priorytetem. Coś jej mówiło, że za kilkanaście tygodni dojdzie do szokującej rzeczy.
***
Co się wydarzyło w tym rozdziale... Przepraszam was wszystkich za niego, po prostu udajmy, że nie został napisany na serio, a brak sensu w nim od razu będzie brany za żart. Rozdział ma 6807 słów, więc nie zmarnowałam za dużo waszego cennego czasu. Zdecydowanie przesadziłam w tym rozdziale...
Nie mam na niego słów. O ile na początku wszystko mniej więcej miało zachowaną w sobie logikę, tak od momentu wyjścia do klubu coś kompletnie się posypało. To wydarzenie zostało napisane tak chaotycznie do tego stopnia, że aż sama nie jestem w stanie się połapać o co tam chodzi. Akcja z pigułką gwałtu, tymi lipnymi gwałcicielami również jest strasznie naciągana oraz bez sensu, nie wspominając nawet o tym co działo się w ostatnich trzech wydarzeniach. Jedynie AusHun jeszcze tutaj stara się udawać, że ma normalne, przyziemne wydarzenia.
Może podchodzę do siebie za bardzo krytycznie, lecz sami musicie mi przyznać, że stać mnie na więcej i dzisiaj kompletnie zjebałam z rozdziałem. Obiecuję wam, że następnym wam to wynagrodzę i wydarzy się wiele ciekawych, znaczących dużo dla fabuły rzeczy. W końcu mamy już styczeń, a co mówiłam o styczniu? Że w nim będą dramaty oraz wszystko się w nim spierdoli. Mam już napisaną większość i jestem zadowolona z dotychczasowych efektów.
Mimo tego braku sensu, wielu niedociągnięć, itd., mam nadzieję, że rozdział chociaż minimalnie przypadł wam do gustu. Nie wymagam od was za wiele, nawet będę zadowolona, jak ktoś powie, że wyszło okropnie. Sama tak twierdzę. Starałam się poprawić ten rozdział na różnorakie sposoby, jednak nie wychodziło. Nadal jest zupełne gówno.
Przy okazji, w przyszłym tygodniu u mnie w szkole będzie zmieniany plan zajęć. Bardzo obawiam się tego, że lekcje będą mi się kończyły o późniejszych godzinach, przez co nie będę miała wiele czasu do pisania rozdziałów. Pozostańmy pozytywnie nastawieni, może godziny lekcji się nie zmienią. Jednak dalej się obawiam...
To by było na tyle w tym rozdziale. Naprawdę przepraszam za jego słabą jakość, niedzielnym rozdziałem wam to wynagrodzę. Będzie i samobójstwo, seks, dramaty, szpitale, itp. I oczywiście wiele innych, wielce ciekawych rzeczy. Więcej nie zdradzam! Do zobaczenia już niedługo, wiadomo kiedy~!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro