[16] Próba zaufania
*** 25 grudnia ***
Erizabeta myślała, że spali się ze wstydu. Od momentu powiedzenia rodzinie o swoim związku z Roderichem, nie dawali jej spokoju i koniecznie chcieli lepiej poznać jej jedynego. Na początku Edelstein również nie podchodził pozytywnie do wizji spotkania z najbliższymi Elizy, ale po dłuższym zastanowieniu doszedł do wniosku, że taka okazja już szybko się nie powtórzy. Musieli wykorzystać ten dzień do takiego spotkania. I choćby Hedervary naprawdę miała stracić wszelką dumę tego popołudnia, Roderich zapozna się z rodzicami partnerki.
-Rodi, pomyśl nad konsekwencjami! A co jeśli cię nie polubią, albo będziesz za bardzo problematyczny ze swoją nogą? - Szatyn ponownie westchnął, gdy stanęli przed drzwiami do rezydencji Hedervary. Oczywiście, denerwował się, a na pewno będzie niezręcznie, lecz aż takie zamartwianie się mogło sprawić, że poważnie wszystko nie potoczy się dobrze. Pozostawało im pozytywne nastawienie.
-Elizo, będzie dobrze, uwierz mi. Postaram się wypaść jak najlepiej i nie być zbyt mocno problematycznym z nogą. Cokolwiek się stanie, i tak będę cię dalej kochać. - Dziewczyna spuściła wzrok na ziemię, modląc się w duchu, żeby znowu okazała się przewrażliwiona. Poczuła się lepiej, kiedy chłopak pocałował ją krótko w głowę, a po chwili już otwierała drzwi. Było to ciężkie przez drżącą rękę. Niechętnie otworzyła drzwi, wpuszczając do swoich nozdrzy zapach gotowanego obiadu.
Jeszcze moment, a spotkają się.
-Miło cię znowu widzieć w domu, Elizko! - Zoltán, jak zwykle, w dobrym humorze. Prędko zawitał na korytarzu, patrząc z zaciekawieniem na Rodericha. Widział go kilka razy, jednak dopiero teraz miał szansę na dokładne przyjrzenie się mu. Nieco wyższy od jego córki, okulary, ciemnobrązowe włosy, fioletowe oczy, a do tego szykowne ubranie, jakby przyszedł co najmniej na czyjąś komunię. Wiedział, że to porządny facet. - A ty musisz być chłopakiem mojej córki, mam rację? - Zakochana para została sparaliżowana od środka. Kompletnie nie wiedzieli, co mają odpowiedzieć.
-Tak, to ja. Bardzo mi miło pana poznać! - Edelstein pewnie złapał Erizabetę, żeby się nie przewrócić i bezproblemowo uściskać dłoń mężczyzny. Eliza z przerażeniem patrzyła na wydarzenie, z którego najchętniej by się wycofała. Buzowało w niej od samego początku dnia i zdawała sobie sprawę z tego, że to zapewne nie zakończy się dobrze. Roderich chyba nie strzelał w gusta rodziców, a ta uprzejmość jest jedynie z zasady.
-Mi też miło cię poznać! Elizka tak wiele o tobie opowiadała, że aż się nie dawało z nią wytrzymać. - Zoltán zaśmiał się głośno, czerpiąc wiele satysfakcji z irytacji córki. - Nie bądź taka poważna, Erizabeto. To tylko takie żarty, a teraz cieszmy się z tego spotkania. - Cała trójka weszła do salonu, gdzie czekała już na nich Izabela. Wyglądała na równie zdenerwowaną co córka. Przez długą chwilę milczała, aż w końcu się przywitała.
-Więc, to ty jesteś chłopakiem Elizy? - Spytała niepewnie, podchodząc do szatyna. Niepokoił ją fakt, że chłopak chodził o kulach, co mogło nie przynieść odpowiednich rezultatów, lecz nie nastawiała się od razu źle. Mimo złamanej nogi, Roderich mógł okazać się całkiem w porządku. Dobre intencje lały się z jego oczu.
-Tak, to ja. Cudownie jest w końcu panią poznać. - Edelstein po raz pierwszy życiu czuł się dziwnie z używaniem zwrotów grzecznościowych wobec kogoś, a przecież to nie była dziwna rzecz. Może to dlatego, że Erizabeta wcześniej mówiła, że matka nie przepada za nazywaniem jej panią. Jednak nieodpowiednie było natychmiastowe zwrócenie się imieniem.
-Również jestem z tego powodu zadowolona. Mam nadzieję, że będziesz czuł się u nas dobrze. - Było aż nadto spokojnie, jak na gusta Erizabety. Nie narzekała, a wręcz bardzo się cieszyła z akceptacji z obu stron, ale do jej poprzednich partnerów rodzice zawsze mieli jakieś zastrzeżenia. Co miał Rodericha, czego nie mieli tamci chłopacy? Nie rozumiała tego, ale nadal się cieszyła.
-Liczę na to, że się ze sobą dogadacie. Wygląda na to, że chyba nie macie ze sobą problemów. - Stwierdziła zielonooka, lekko uśmiechając się do ukochanego oraz momentami zerkając na matkę. Był cień szansy na odpowiednie potoczenie się sprawy, a poza szczęściem przyjaciół, najbardziej na świecie pragnęła pełnej radości ze związku.
-Gdybyście mieli brać ze sobą ślub, to już macie moje błogosławieństwo! Roderich jest zbyt ogarnięty, żeby go wyganiać. - Odpowiedział Zoltán, a żona przytaknęła na jego słowa. Wywołało to u Rodericha niemałą radość, której nic nie było w stanie zatrzymać. Czuł się akceptowany, przyjęty do rodziny, w której żyła osoba najbliższa jego sercu. To było cudowne uczucie. Nie miał zamiaru kiedykolwiek tego stracić, więc musiał starać się o Erizabetę nawet bardziej.
Te dwie godziny zleciały na spożywaniu cudownego obiadu, opowiadania jakichś anegdotek ze swojego życia, jak i mówieniu o tym, jak między Roderichem oraz Erizabetą coś zaiskrzyło. Można powiedzieć, że był to spokojny posiłek spędzony w gronie najbliższych i to na dodatek w pierwszy dzień świąt, lecz rzeczywistość miała okazać się nieco inna. Gdy Edelstein już miał wychodzić od Hedervary z zamiarem powrotu do siebie, Izabela zatrzymała go i poprosiła o krótką rozmowę.
-Mam nadzieję, że traktujesz Elizę poważnie. Już wystarczająco nacierpiała się przez innych chłopaków. - Zaczęła kobieta, złowrogo patrząc na rozmówcę. Po fioletowookim przeszły zimne dreszcze, które nie wspomagały jego dotychczasowej radości. Brązowooka nie chciała wychodzić na chłodną emocjonalnie, ale w temacie miłości córki nie umiała zachowywać się inaczej. Musiała wiedzieć, czy Edelstein traktuje to na serio.
-Oczywiście, że tak ją traktuję. Jest jedną z ważniejszych osób w całym moim życiu. - Roderich chyba nie mógł liczyć na stuprocentową akceptację ze strony matki Elizy. Od samego początku wydawała mu się typem osoby, która nie łatwo przyzwyczaja się do nowych warunków i ciężko przychodzi jej zaakceptowanie kogoś. Miał obowiązek postarania się.
-Dobrze zadbaj o Elizę. A teraz możesz iść. - Izabela wysiliła się na uśmiech, jaki wyszedł bardziej na przerażający, niż zapewniający wewnętrzne ciepło. Mimo tego, Edelstein i tak poczuł się bardziej spokojnie, choć zdawał sobie sprawę z tego, że jeszcze minie sporo czasu zanim będzie mógł mówić do Izabeli "mamo".
***
Towarzyszył im strach. Nawet jeśli mogli mieć w nich wsparcie, a pomoc była wręcz pewna, to dalej była ta nutka niepewności oraz przerażenia. O tym, że Feliks jest homoseksualny Magdalena razem z Radmilą już wiedziały. O tym, że Feliks spotyka się z Gilbertem mogły się jedynie domyślać. Pewne było, że coś iskrzy między tą dwójką, gdyż spotykali się jeszcze więcej, niż zazwyczaj, a Adam narzekał na ich za wielką bliskość. Obydwie panie przeczuwały, że teraz dojdzie do przyznania się do związku.
-Co chcecie nam przekazać? - Zapytała niebieskooka z uśmiechem, próbując dodać bratu odrobiny odwagi. Nawet Beilschmidt wyglądał na wystraszonego, co było zdecydowaną nowością. Blondyn zarumienił się płomiennie, mocniej ściskając dłoń ukochanego. A co jeżeli ojciec ich podsłuchiwał i wszystkiego się dowie? Nie, tak być nie mogło. To było zbyt nierealne.
-Nie wiem czy chcę o tym mówić... - Rzekł Feliks, bardziej wtulając się w partnera. Albinos zaśmiał się cicho, głaszcząc złote włosy oraz zatapiając w nich palce. Również nie był pewny spowiadania się ze swojego związku, jednak akurat te osoby z rodziny Feliksa mogły im pomóc. Wsparcie było potrzebne w tych ciężkich czasach.
-Przecież wiemy, że jesteście parą. Właśnie trzymacie się za ręce! - Magdalena głupia nie była, a przez te prawie pięćdziesiąt lat swojego życia nauczyła się wielu ciekawych rzeczy o ludzkim zachowaniu. Córka przytaknęła na jej słowa, posyłając bratu i jego partnerowi dwuznaczny uśmiech. Ci zaśmiali się głupawo, nasilając swoje zaczerwienienie.
-A więc już wszystko wiecie... Tak, właśnie to chcieliśmy wam powiedzieć. Nie macie nic przeciwko? - Gilbert miał wrażenie, że to nie zakończy się dobrze. Poza Adamem, najbardziej nie ufał Jakubowi, a ten kręcił się gdzieś po mieszkaniu. Mógł ich podsłuchiwać, następnie mówiąc o wszystkim ojcu. To było zbyt ryzykowne, ale Feliks za bardzo dusił się w ukrywaniu prawdy.
-Czy my wam wyglądamy na Adama? Cieszcie się, że jesteśmy tolerancyjne, bo gdyby było inaczej, już długo byście w tym domu nie gościli. - Spokój. Właśnie to rozniosło się po zielonookim. Błogi stan, świadomość, że może być wolny, szczęśliwy, żyć bez ograniczeń. Wrażenie, że nic więcej go nie trzyma w zamknięciu i może żyć z Gilbertem w wiecznej radości. Tylko z nim. - Mam ogromną nadzieję, że on nigdy się o was nie dowie... - Dodała kobieta, nagle stając się ponurą.
-Co ma pani na myśli? - Beilschmidt nie był za bardzo wtajemniczony w historię tej rodziny. Wiedział tylko rzeczy najważniejsze, czyli to, że akceptacji od ojca ukochanego nie powinien oczekiwać. Zastanowienie było wielkie. W końcu czuł się, jak część tej rodziny oraz jej historii.
-Jaka pani?! Magdalena jestem. - Łukasiewicz nie lubiła jak zwracano się do niej w ten sposób, a z białowłosym czuła się wystarczająco blisko, żeby zwracać się do siebie po imieniu. - Adam nienawidzi homoseksualizmu. Innych orientacji też, ale tego w szczególności. Jego rodzice od zawsze mu mówili, że trzeba to tępić i uwierzył. Do teraz żyje w kłamstwie, chociaż próbuję mu wytłumaczyć, że nie ma czegokolwiek złego w takiej odmienności. Bardzo chce kontrolować życie romantyczne Feliksa, przez co tym bardziej może źle na was zareagować. Lepiej trzymajcie się od niego z daleka. Pomijając to, potrafi być cudownym ojcem, a jego zachowanie można tłumaczyć troską. - Zapewne ciężkie będzie unikanie tego faceta, jednakże mogli się postarać dla siebie nawzajem. Dla ich związku.
-Ojciec za tobą nie przepada i chyba zaczyna podejrzewać, że coś jest między nami. - Powiedział blondyn, który mimo radości spowodowanej akceptacją od matki i siostry, dalej martwił się Adamem. Albinos jedynie go przytulił, całując w policzek.
-Będzie dobrze, uwierz mi. - Odpowiedział Gilbert, ledwo powstrzymując się od zrobienia czegoś więcej. Nie byli tutaj sami.
-Mam do was prośbę. - Rozpoczęła Radmila, zupełnie nie mogąc się powstrzymać od tej propozycji. Zakochana para spojrzała na nią oczekująco. - Możecie się przed nami pocałować? - To pytanie przekraczało wszelkie granice przyzwoitości, lecz co dziewczyna mogła poradzić, kiedy widziała dwóch gejowsko uroczych geji? Nie umiała się powstrzymać!
-W porządku! - Odrzekł energicznie Feliks, po chwili już wbijając się w usta Gilberta. Był to niespodziewany atak, ale za to jaki przyjemny! Dla Beilschmidta, wystarczająca motywacja do walczenia o lepsze jutro.
***
Nie wiedział czy może zaufać Lovino. Niby się przeprosili i wybaczyli wszystkie głupoty, ale pozostawała odrobina niepewności, czy takie coś by się nie powtórzyło. Czy dalej mogli sobie bezproblemowo ufać? Następne dni były tak cholernie pod znakiem zapytania. Antonio w zadumie obrócił się na krześle, rozmyślając nad swoją relacją z ukochanym. Trwał w tym zanim ktoś nie wszedł do jego pokoju. Przerażony spojrzał na Ludwiga, który tak po prostu tutaj przyszedł. Widocznie Afonso nie miał problemów z niespodziewanymi gośćmi.
-Coś się stało? - Zapytał cicho, podnosząc z ziemi długopis. Beilschmidt przytaknął nerwowo, bez słowa siadając na łóżku Carriedo. Zapanowała dziwna cisza, wypełniona strachem oraz niezrozumieniem. - Odpowiesz? - Dodał Antonio, zaczynając się irytować, choć tego nie okazywał. Nienawidził Afonso za wpuszczanie tutaj niepożądanych gości.
-Tak, chwila. Pozwól mi odpocząć. - Blondyn zachowywał się tak, jakby właśnie ukończył maraton na kilometr. Minęła chwila, a Beilschmidt był gotowy powiedzieć o swoim problemie. - Jak zakochać się w Feliciano? - Antonio spodziewał się wszystkiego, lecz nie tego. Naprawdę pytano się go o coś takiego? Ludwig ewidentnie pytał na serio, więc nie wypadało zaczynać się śmiać i gadać, że świetny żart i prawie się nabrał. Jednak naprawdę zachciało mu się śmiać, ale z zażenowania.
-Pytasz o to na poważnie? - Szatyn czuł się dziwnie, a sam nie miał obecnie najlepszego życia romantycznego. Z tego co się orientował, Feliciano niedawno wyznał Ludwigowi swoją miłość, lecz okazało się, że Beilschmidt jego uczuć nie odwzajemnia. W związku z tym, teraz desperacko próbował się w nim zakochać, byle Vargas dłużej nie cierpiał. Zachowanie niby zrozumiałe, a dalej głupie. Jednakże, nie odpuścił sobie pomagania.
-Tak, pytam poważnie. - Odparł szybko blondyn, biorąc głęboki wdech. - Wiem, że ty znasz Feliciano jeszcze lepiej, więc przyszedłem do ciebie. Lovino za bardzo się boję. Widzę, że on się męczy w relacji przyjacielskiej, a ja nie chcę dłużej go krzywdzić. Robię wszystko, żeby się w nim zakochać i go uszczęśliwić, lecz nie wychodzi. - Ból unosił się w powietrzu. Łatwe było poczucie miłosnego bólu kogoś, gdy samemu cierpiało się w miłości. Antonio znał to aż za dobrze.
-Nie zmuszaj się do relacji, na którą nie jesteś gotowy. Jeśli Feliciano naprawdę cię kocha, to poczeka. - To była jedyna rada, jaką Carriedo mógł zaoferować. Ludwig popatrzył na niego sceptycznie, jakby było to niewystarczające. - Nie przejmuj się tym, zakochasz się w swoim czasie. Zachowuj się przy Feliciano naturalnie, rób wszystko z własnej woli, pokazuj mu, że czujesz się komfortowo z jego miłością. Wtedy wszystko dobrze się skończy. - Niebieskooki westchnął, starając się docenić pomoc Hiszpana.
-Dzięki za to. I przepraszam, że cię tak nachodzę. Po prostu, jestem zestresowany, wystraszony, nie wiem co ze sobą zrobić. Wiem, że jestem jedną z niewielu osób, które dają Feliciano motywację do leczenia się, a ja w tym czasie go ranię. Zabieram jego motywację, odbieram chęci do życia. - Łzy w zatrważającym tempie pojawiały się w oczach Niemca, wywołując u Carriedo natychmiastową reakcję.
-Hej, nie płacz! Rozumiem, że może cię to boleć, i że masz poczucie winy, ale załamywanie się też nie zdziała wiele dobrego. Obiecuję ci, że może pogadam z Feliciano i będę wspierał cię w tej drodze po miłość. Pasuje taki układ? - Beilschmidt niepewnie przytaknął, ocierając delikatnie oczy. Posłał znajomemu niepewny uśmiech, chcąc jakoś podziękować za takie rady. Wielka szkoda, że sam nie potrafił pomagać.
-Mam nadzieję, że tobie również się poszczęści w miłości. - Powiedział blondyn, cholernie się rumieniąc. Antonio zaśmiał się w odpowiedzi, samemu tracąc nadzieję.
*** 27 grudnia ***
Może było po świętach, a o śniegu każdy zdawał się już zapomnieć, ale nie zmieniało to faktu, że niektórzy jeszcze rozdawali zaległe prezenty. Ludwig siedział zniecierpliwiony na ławce, czekając na Feliciano, który ponoć miał mu dać zaległy prezent świąteczny. Vargas spóźniał się jakieś piętnaście minut, a nienawidził, gdy ktoś się spóźniał. Dawało mu to znak, że bliska osoba podchodzi lekceważąco do spotkania. Jednak skąd miał wiedzieć, że Feliciano utknął w korku?
-Ludwig, już jestem! Przepraszam za spóźnienie, ale komunikacja miejska nawaliła... - Vargas pospiesznie podbiegł do przyjaciela, zdając sobie sprawę z tego, że bieganie stało się strasznie uciążliwe. Kompletnie nie miał na to siły, a kiedyś potrafił przebiec bardzo dużo. Było to niepokojące. Beilschmidt spojrzał na niego zirytowany, szybko kierując wzrok na podłużne pudełko, opakowane w granatowy papier ozdobny.
-Nic się nie stało. Co to za prezent? - Blondyn podszedł do rudowłosego, dokładnie przyglądając się jego zdenerwowaniu. Aż szkoda było winić go za to, że nie przyszedł na czas. To nie była wina Włocha, więc wolał już nie zwracać mu uwagi na niepunktualność. Feliciano oddychał coraz ciężej, jakby brakowało mu sił do dalszego stania. Faktem było, że znowu przez ostatnie trzy dni nie jadł odpowiednio dużo, ale żeby aż takie efekty?
-Postanowiłem dać ci coś, co ma dla mnie ogromne znaczenie. Taki dowód wdzięczności za wszystko co dla mnie zrobiłeś do tej pory. - Ludwigowi ponownie włączyło się to cudowne uczucie gorąca na sercu. Gdyby było to zauroczenie, byłby niesamowicie szczęśliwy. Jednak jeszcze to nie była miłość, a zaledwie radość z tego, że może tyle dla kogoś znaczyć. Vargas nieśmiało dał mu pudełko i usiedli na ławce obok.
-Naprawdę nie musiałeś mi czegokolwiek dawać. Poradziłbym sobie bez prezentu. - Rudowłosy zaśmiał się w odpowiedzi, z ekscytacją obserwując jak blondyn rozrywa papier. Nie mógł doczekać się jego reakcji, a ten prezent był cudowny.
-Wiem, że nie musiałem, ale ty mi dałeś prezent i chcę się odwdzięczyć. - Niebieskooki przytaknął, porządnie uwalniając opakowanie z papieru, a następnie otwierając pudełko. Jego oczom ukazała się gitara, nieco zniszczona, w niektórych miejscach zarysowana, aczkolwiek nadal wyglądała ładnie. Musiała mieć wiele lat, skoro była już w takim stanie. Zgadywał, że była to stara gitara przyjaciela, a przecież Feliciano jest zawziętym gitarzystą. Podobał mu się ten prezent.
-Bardzo dziękuję za gitarę. Lecz nie sądzę, żebym miał kiedykolwiek na niej grać. Wiesz, że nie umiem. - Perlisty śmiech Vargasa znowu rozniósł się po okolicy, dodając Beilschmidtowi chęci do rozpoczęcia nauki gry na tym instrumencie. Gitara nie mogła się zmarnować. Nawet nie zauważył, jak Feliciano złapał go za rękę i wspólnie przejechali palcami po strunach.
-Mogę cię nauczyć, to nie problem. Gra na gitarze wcale nie jest taka trudna. - Ich spojrzenia się spotkały, wywołując delikatne dreszcze, jakże przyjemne. Ludwig nie potrafił sprzeciwić się tej propozycji, a ciągnęło go do spędzenia z tym chłopakiem więcej czasu. Zresztą, marnowanie prezentów było bez sensu. Coś mu mówiło, że Vargas specjalnie dał mu gitarę, żeby mieć pretekst do częstszych spotkań.
-W porządku, możemy spotykać się na lekcje gry na gitarze. - Beilschmidt już wiedział, że będzie tego żałować, ale było duże prawdopodobieństwo, że tym sposobem zakocha się w przyjacielu. Feliciano nie próbował ukrywać swojej euforii, więc przesadnie mocno przytulił blondyna, ledwo trzymając słowa o swojej miłości.
***
Gilbert od zawsze był niecierpliwy. Nie lubił czekania i nie lubił, gdy kazano mu czekać. Dlatego od momentu rozpoczęcia związku z Feliksem, pewna myśl notorycznie pojawiała się w jego głowie i nie dawała spokoju. Coraz trudniejsze było powstrzymywanie się od tego, ale nie mógł tego zrobić teraz. Nie kiedy jego ukochany ma ciężką sytuację w domu i wszystko może rozwalić się w każdej chwili. Lecz co mógł poradzić na to, że tak bardzo pragnął seksu?
-Feliks, mamy okazję do zrobienia tego. - Łukasiewicz niezrozumiale spojrzał na Beilschmidta, nie wiedząc o co może mu chodzić. Brzmiało to, jak jakaś straszna oferta, której odrzucenie równałoby się ze śmiercią. Odłożył książkę na bok, trochę odsuwając się od albinosa i dokładnie na niego patrząc. Jego oczy świeciły z ekscytacji, co oznaczało tylko jedno. Gilbert bardzo tego czegoś oczekiwał.
-A o co ci chodzi? - Białowłosy zarumienił się, choć na ogół pytanie o to nie sprawiało mu problemów. Coś blokowało go od zapytania o to i mogła to być świadomość, że jeszcze chwilę powinni zaczekać. Przecież wszystko mogło się wydarzyć, a seks jest dość poważnym zagraniem w związku. Głęboki wdech i pora wyznać swe fantazje.
-Nikogo nie ma w domu, Ludwig wyszedł gdzieś razem z Roderichem i pewnie szybko nie wrócą, więc moglibyśmy uprawiać seks. Co ty na to? - Ta propozycja była najmniej nie na miejscu. Nie było nic złego w seksie, ale ich sytuacja na to nie pozwalała. Feliks oblał się rumieńcem oraz zawstydzeniem, skierował tępy wzrok na ścianę i myślał nad tym, jak bardzo gotowy na takie rzeczy nie jest. Jednak było w tej propozycji coś podniecającego.
-Gilbert, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł... - Odpowiedział nieśmiało Łukasiewicz, już czując w sobie poczucie winy za odmowę. Miał prawo odmówić, więc dlaczego zachowywał się tak żałośnie? Gilbert zaczynał się niecierpliwić, a trwanie w takiej niepewności go irytowało. Łukasiewicz mógł wprost odpowiedzieć, że nie chce lub chce. - Nie zrozum mnie źle! Bardzo chciałbym takiego zbliżenia między nami, lecz może to być ryzykowne. - Blondyn gubił się w własnych słowach.
-Przecież to nie jest ryzykowne! Nawet nikt nie musi o tym wiedzieć poza nami. - Beilschmidt nie chciał zmuszać partnera do czegokolwiek, jednak jego słowa były okropną głupotą. Jakie płynęło z tego ryzyko? Właśnie żadne. Rozumiał, że Feliks może się bać i nie jest gotowy, ale gadanie o ryzyku było bezsensowne. Łukasiewicz zerknął na niego smutno, już wbrew sobie chcąc się zgadzać. A przecież nie powinno się robić czegokolwiek bez własnej zgody.
-Boję się, okej?! Nie jestem gotowy do takich zbliżeń i będę czuł się źle, jeżeli miałoby teraz dojść do seksu. Daj mi jeszcze trochę czasu, a porządnie się przygotuję. - Zielonooki wiedział, że partnerowi bardzo na tym zależy, lecz nie dałby sobie rady, gdyby się na to zdobył. Zapewne seks był cudowną atrakcją oraz urozmaiceniem związku, ale przez to, co dzieje się w jego rodzinie, nie uważał tego za dobry pomysł.
-Niech ci będzie, mogę zaczekać. - To brzmiało, jak litowanie się. Feliks nie wiedział, czy Gilbert naprawdę dawał mu czas, czy może łaskawie odpuszczał stosunek seksualny na chwilę. Zapanowała niezręczna cisza, okazjonalnie przerywana jedynie ich głośniejszymi oddechami. Spojrzeli na siebie z przykrością, obawiając się, że pokłócą się o coś tak błahego.
-Przepraszam za to, ale wiesz, że czasami nie mogę się powstrzymać. - Gilbert niepewnie przybliżył się do Feliksa, przytulając go i znowu zatapiając dłoń w jego włosach. Coś w nich było, że jego złość automatycznie znikała. Łukasiewicz cicho westchnął, wtulając się w klatkę piersiową ukochanego oraz przymykając oczy.
-Naprawdę daj mi chwilę. - Powiedział cicho blondyn, rozmyślając nad opcją seksu.
-W porządku, nie będę cię zmuszał. Przygotowuj się tyle, ile tylko chcesz. - Odrobina zrozumienia nigdy nie szkodziła związkom. Feliks uśmiechnął się lekko, czując nieco lepiej, lecz dalej w nim tkwiło poczucie, że powinien się pośpieszył z szukaniem odwagi, bo Gilbert może długo nie wytrzymać.
***
Smród dymu z papierosów roznosił się w kuchni, brutalnie wpychając się do ich nozdrzy i pozostawiając po sobie delikatne swędzenie. Obydwoje nienawidzili tego zapachu, ale jedynie palenie mogło ich uspokoić. Uwalniało od wiecznego cierpienia w tej smutnej rzeczywistości, która ich mozolnie dobijała. Ponoć starość jest taka spokojna i piękna, a właśnie musieli męczyć się ze swoim bólem i świadomością, że już długo nie pociągną. Zostało im z dziesięć lat życia, nie więcej.
-Co masz zamiar z tym zrobić? - Zapytała Maria, w końcu racząc spojrzeć na Adama. Ten odkaszlnął i zastanowił się nad sensem ciągnięcia tego spotkania. Nienawidził tej kobiety od ich dawnej młodości, a jednak wpuścił ją do swojego domu, korzystając z tego, że nie ma w nim kogokolwiek innego. Nie cierpiał przyznawania sobie tego, że dawno temu się w niej zauroczył, lecz Gauthier musiał mu Marię zabrać sprzed nosa. Takie życie. Teraz nią gardził, a ta oferowała mu pewną współpracę.
-Zależy o co ci chodzi. Nawet nie powiedziałaś w jakiej sprawie przyszłaś. - Kpiący śmiech rozległ w pomieszczeniu, sygnalizując to, że Maria cholernie gardzi Adamem. Nic dziwnego, wiele się kiedyś działo.
-Chodzi o nasze dzieci i ich relacje. Ponoć nie podoba ci się, że Feliks jest tak blisko z Gilbertem, prawda? Mogę coś na to zaradzić. A samo męczenie Rodericha powoli staje się nudne. - Łukasiewicz przytaknął, znajdując w tej propozycji coś kuszącego. Mimo chęci bycia z Magdaleną i świadomością, że sobie bez niej sobie nie poradzi, to widoczne starzenie się na twarzy Marii nie sprawiało, że była mniej pociągająca. Widział w niej tę piękną, młodą kobietę sprzed trzydziestu lat.
-Masz zamiar zniszczyć ich relacje? - Kobieta przytaknęła ze znikomym uśmiechem, już mając w głowie swój plan doskonały. Gilbert nie zawinił jej za bardzo, ale była gotowa zrobić wszystko dla własnej satysfakcji. Dosłownie wszystko, byle być bliżej Adama. A nadal ją do niego przesadnie ciągnęło.
-Czytasz mi w myślach. Może nie od razu niszczyć, ale na pewno trochę ich do siebie zniechęcić. Znając nas, to pewnie to nie wyjdzie i odpuścimy po paru dniach, jednak spróbować można. - Niebieskooki wstał z krzesła i podszedł do albinoski, patrząc na nią z politowaniem. Było w jej zachowaniu coś niepokojącego, a wcale nie był aż takim złym ojcem.
-Nie będę krzywdzić syna aż tak. Może jego relacja z Gilbertem dobra nie jest i zdecydowanie są przyjaciółmi, ale aż tak nie będę odcinał go od radości z życia. - Beilschmidt zaśmiała się ironicznie, obejmując mężczyznę w pasie. Ich spojrzenia się ze sobą spotkały, przypominając o tych pięknych momentach sprzed lat. To musiało wrócić, a marzenie się spełnić. I choć łączyło się to ze zdradą, to nie obchodziło ich to.
-Możemy poświęcić wszystko dla naszej znajomości, prawda? Tyle lat się nie widzieliśmy. - Adam nie umiał się powstrzymać. I choć w środku walczył ze sobą, żeby nie skrzywdzić za bardzo rodziny i swojej prawdziwej ukochanej, to oddał się zdradzie. Zanim się obejrzeli, doszło do ich pocałunku, na który czekali tak cholernie długo. Było to namiętne, aczkolwiek spokojne. Na tyle delikatne, byle nie mieć poczucia winy.
-Możemy ich trochę rozdzielić, ale bez przesady. Wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko, lecz z umiarem. - Maria cieszyła się ze swojego sukcesu. Zdobyła swą miłość, przy tym zyskując pewność, że jej najstarszy syn nie będzie spotykał się z niepożądanymi osobami. - Co zrobisz z Gauthierem? - Zapytał jeszcze Adam.
-A ty co zrobisz z Magdaleną? Po prostu się wtedy nie znałam i wyszłam za mąż za nieodpowiednią osobę. Jedynie nie chciałam, żeby geny Gauthiera się zmarnowały. - Odparła żartobliwie białowłosa, na koniec całując blondyna w policzek. Czasami marzenia się spełniają, ale na jak długo? Kiedy nie umiesz ich wykorzystać do odpowiednich celów, długo się nimi cieszyć nie będziesz. Nie można niszczyć komuś życia dla własnych celów.
*** 29 grudnia ***
Sylwester zbliżał się ogromnymi krokami, nie pozostawiając na wyobraźni kogokolwiek ani krzty spokoju. Każdy marzył o idealnym sylwestrze, wypełnionym pijacką zabawą oraz nadziejami, że następny rok będzie lepszy. Nie wszystkim mogło się w życiu poszczęścić, jednak marzyć człowiekowi nie można zabronić. Nawet ci najmłodsi mieli nadzieję na doskonałą zabawę, której prędko nie zapomną. Co najwyżej, dorośli zapomną przez alkohol.
-Co wy to to, żeby pójść w sylwestra do jakiegoś klubu? - Ten pomysł nie mógł potoczyć się dobrze, lecz Feliks nie mógł powstrzymać się od tej propozycji. Feliciano i Erizabeta dziwnie spojrzeli na przyjaciela, jakby co najmniej proponował im seks grupowy. W sumie, to wyjście do klubu głupie nie było, byli pełnoletni. Nie licząc Vargasa, ale te kilka miesięcy mu różnicy nie robi.
-Wiesz, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Może lepiej zostać w domu, jak co roku? - Rudowłosy zakłopotał się tym pomysłem, chociaż od długich lat marzył o prawdziwej, sylwestrowej zabawie w klubie. Niestety, do takich atrakcji miał jeszcze parę miesięcy. - Może pójdziemy do Gilberta, Ludwiga i Rodericha? Dawno z nimi się tak nie bawiliśmy. - Oczy Łukasiewicza oraz Hedervary aż zajaśniały, gdy padła taka opcja. Jednakże, były pewne minusy.
-Pewnie sami pójdą do klubu, albo zrobią u siebie domówkę, gdzie będzie wstęp tylko dla dorosłych. - Odparła awanturniczo Eliza, wiedząc, że Edelstein zapewne wyśle jej zaledwie życzenia, a o wspólnym tańcu do północy nawet nie pomyśli. Były szanse na przekonanie partnera do przynajmniej godzinki posiedzenia razem, lecz grupowe odliczanie było niemożliwe. Cud musiałby się zdarzyć, żeby doszło do tego.
-Przecież możemy iść do nich na domówkę! Jesteśmy dorośli, od niedawna, ale jednak! - Te słowa były do podważenia i blondyn doskonale to wiedział. Byli pełnoletni, bez Feliciano, lecz nie dorośli. Wiele im brakowało do osiągnięcia tej pięknej dorosłości, o której marzyli od kiedy poszli do szkoły. Jednak wiele szkole zawdzięczali. Gdyby nie ona, nie poznaliby swoich miłości życia. Kto wie co by się z nim działo, jeśli nie poznaliby swoich ukochanych?
-Chciałeś powiedzieć, że jesteśmy pełnoletni. Dorośli szybko nie zostaniemy, a momentami nadal zachowujemy się, jak małe, rozkapryszone dzieci z przedszkola. - Zapanowała cisza na zastanowienie się, co mają w końcu robić w sylwestra. Najwyżej znowu będą nachodzić germańskie rodzeństwo, stwierdzając, że bardzo im się nudziło, a słyszeli imprezową muzykę, więc przyszli.
-No dobra, plan jest taki. Jak będzie u nich domówka, to wbijamy. Jak idą do klubu, to idziemy z nimi pod pretekstem, że też mieliśmy się sami tam udać. A gdyby chcieli nas wywalić za to, że jesteśmy za młodzi, to błagamy ich o pomoc. - Łukasiewicz pogratulował sobie genialnego umysłu, a jego ego bardziej wzrosło, gdy przyjaciele zgodzili się z tym planem. Co mogło się nie udać? Okazuje się, że dużo.
-Jest ryzyko, że mnie nie wpuszczą. - Dodał Feliciano, myśląc nad swoimi urodzinami. Siedemnasty marca, taki cudowny dzień. Dlaczego w jego głowie pojawiały się myśli, że może go nie dożyć? Teoretycznie, jadł i próbował się leczyć, jednak dalej nie wyglądał odpowiednio. Nadal organizm był wyniszczony, a ten stan mógł tylko się pogorszyć. Samokontrola była wręcz niemożliwa.
-To postoisz pod klubem i czasami przyniesiemy ci jakieś piwo. A tak na poważnie, to coś się wykombinuje. Weźmiesz dowód osobisty Lovino i będzie dobrze. - Porada dobra nie była, ale jedynie to przychodziło Erizabecie do głowy. Jak się bawić, to również ryzykować! Zawsze marzyła o tym, żeby zostać zgarnięta przez policję. Co to w ogóle za marzenie?!
-Piwo jest niedobre. - Odrzekł Vargas, nie mając dobrych wspomnień z tym trunkiem. Mógł wtedy nie ruszać tego piwa od brata, a nie miałby teraz trumny.
-Tutaj masz rację. - Blondyn nie miał zamiaru kłócić się w kwestii, że piwo jest okropne i nie rozumiał, jak można to pić. Były nieliczne, smaczne przypadki, lecz zdarzały się one na tyle rzadko, że nie umiał zaliczyć tego alkoholu do dobrego jakościowo. Eliza zaśmiała się głośno, myśląc, że jej przyjaciele są rozczulający.
-Alkohol nie ma być dobry. Ma tylko sprawiać, że chwilowo pozbędziemy się naszych problemów. - Takie nastawienie nie dawało szans na lepszą przyszłość, jednak było w tym nieco prawdy. Tej wyjątkowo bolesnej, do której nikt nie chciał się odnosić. Raczej wszyscy pragnęli dobrego zakończenia, czy nie?
***
Sprawa była skomplikowana. Antonio może wiedział, że miłość do Afonso była "żartem", ale sam Afonso chciał wiedzieć o co chodzi Lovino. Z jakiej racji gadał takie głupoty, krzywdząc jego najbliższych. Może nigdy nie miał najlepszych relacji z bratem, lecz strojenie sobie takich żartów było bestialskie nawet dla niego. Nikt nie zasługiwał na takie cierpienie. Vargas kształtował dłonie w pięści, kurczowo zaciskając zęby i powstrzymując się od krzyczenia. Panikował, tak cholernie panikował.
-Co masz zamiar z tym zrobić? - Ferreira nie mógł dłużej wytrzymać w tej ciszy. Niepotrzebnie przedłużali, a koniecznie musiał wiedzieć co ma robić. Kochał Lovino, jednak jeżeli ten naprawdę jego uczuć nie odwzajemnia, to niech to powie. Przynajmniej nie będzie musiał dłużej się starać. Zielonooki spojrzał na niego, biorąc głęboki wdech. Krzywdził swoim życiem wszystkich dookoła.
-Nie kocham cię, rozumiesz? No dobra, jakieś głębsze uczucie do ciebie mam, ale na pewno nie jest to miłość i nie jestem w stanie być z tobą w takiej relacji. To Antonio jest tym jedynym, z którym mam zamiar spędzić resztę życia. - Ta odpowiedź raniła. Krzywdziła jakże wrażliwe serce Portugalczyka, choć na ogół uważano go za chłodną emocjonalnie osobę. Bo w końcu on uczuć nie miał. Okazuje się, że to nie prawda.
-Kiedy masz zamiar powiedzieć mu o swoich prawdziwych uczuciach? - Chwila na zastanowienie się, jednak wiele to nie dało. Najpierw musiała przyjść odwaga, a ona lubiła robić sobie żarty z jego życia. Romano czuł się, jak hipokryta. Zmuszał innych do miłości, samemu nie mając wystarczająco wiele sił do niej. Wyczuwał, że takie nastawienie go niedługo zniszczy, jego bliskich również. Musiał się wycofać, zanim nie będzie za późno.
-Tego nie wiem. Postaram się jak najszybciej, ale u mnie to pojęcie względne. - Vargas chciał, żeby był chociaż mały motyw żartu w jego odpowiedzi, lecz atmosfera była jeszcze bardziej przykra. Afonso westchnął, nie rozumiejąc czemu miłość musi być taka krzywdząca. Ponoć to najpiękniejsze uczucie na świecie, a tylu przez nią musi cierpieć.
-Mogę cię przynajmniej pocałować, zanim na dobre się rozstaniemy? - Lovino panicznie spojrzał na Afonso, uznając jego prośbę za cholernie nienormalną. Nic ich nie łączyło, poza tym, że niby czuli do siebie coś poważniejszego. Jednak z tego uczucia nie mogło powstać coś więcej, nie było takiego prawda, które na to by pozwoliło. Pewne rzeczy są niedopuszczalne.
-O czym do cholery sobie myślisz?! Nie ma mowy, żebyś to zrobił. - Ferreira niechętnie przytaknął, rozumiejąc, jak głupia ta propozycja była. Mógł w ogóle nie poruszać tego tematu, a zakończyć go najlepiej na samej odpowiedzi w kwestii ich relacji. - No dobra, jak tak bardzo chcesz, to możemy. Ale to ma być tylko drobny całus! - Romano nie mógł patrzeć, jak ktoś przez niego posmutniał. Już wystarczająco skrzywdził rodzinę, a Afonso nie zawinił mu czymś wielkim.
Zbliżyli się do siebie powoli. Afonso z ogromną radością, a Lovino z obrzydzeniem. Ich usta zetknęły się w delikatnym całusie, który nie miał jakiegokolwiek znaczenia dla ich znajomości. Ot, zwykłe spełnienie jakiejś zachcianki i tyle. Romano miał nadzieję, że naprawdę nie powstanie z tego coś więcej. Lecz nie powstrzymywał się od stwierdzenia, że ten krótki pocałunek był piękny. Chociaż prawdziwe atrakcje tego typu zachowywał dla Antonia.
-Nie licz na więcej. - Rzekł szybko Vargas, panicznie odsuwając się od chłopaka. Czuł się z tym źle, ale dłuższe obserwowanie smutku Ferreiry wcale by mu nie pomagało. Jedynie, albo aż, otrzymał w zamian cudowny śmiech Afonso, który tak bardzo przypominał mu o Carriedo. Kogo w końcu miał wybrać, gdy gubił się we własnych uczuciach? Miłość jest taka skomplikowana.
***
Nie lubił sprzątania, jednak czasami było ono konieczne. Szczególnie po świętach, kiedy cała rodzina zaczęła narzekać, że nie jest dokładnie sprzątnięte. Przynajmniej na sylwestra woleli dokładnie ogarnąć dom, a nie mieli niczego lepszego do roboty. Gilbert plątał się po strychu, w poszukiwaniu płynu do podłóg, a ostatnio porządnie umyte były z trzy miesiące temu. Faktycznie, nie postarali się na tegoroczne święta, lecz dalej mogli odkupić "winy" na sylwestra. Aż w pewnym momencie, jego uwagę przykuło czarne pudło, bardzo owinięte taśmą.
Zainteresowany podszedł do przedmiotu, a nie kojarzył, żeby kiedykolwiek był w jego posiadaniu. Nie pamiętał tego pudła. Była możliwość, że bracia coś ze sobą przynieśli, ale z drugiej strony, co takiego mogłoby to być? Kompletnie zapomniał o płynie do podłóg, oddając się myślom o pudle. Podszedł do przedmiotu, wziął go i wyszedł ze strychu, nie chcąc dłużej wdychać kurzu.
-Co tam masz? - Zapytał Ludwig, przechodząc obok brata. Białowłosy zerknął na niego, siadając na fotelu i biorąc się za otworzenie pudła. Blondyn dosiadł się do albinosa, dokładnie przyglądając się jego ruchom. Już dawno nie widział, żeby Gilbert był aż tak na czymś skupiony. Szybkim oraz zdecydowanym ruchem, pudełko zostało rozerwane, a rzeczy się tam znajdujące o mało nie upadły na podłogę. - Mogłeś być bardziej ostrożny.
-To nie jest ważne. Ciekawi mnie, co miało to pudełko w sobie. - Obydwoje nie byli zadowoleni, gdy ich oczom ukazały się albumy rodzinne. Zapewne pełne ich zdjęć z dzieciństwa, jak i ich rodziców oraz każdego innego członka rodziny. Może gdzieniegdzie nawinie się ktoś inny, jednak nie liczyli na to. Matka kurczowo trzymała się tego, że skoro jest to album ze zdjęciami rodzinnymi, to ma być tutaj tylko rodzina. Łaskawie zgodziła się na zdjęcia Rodericha.
-Lepiej odłóż to na swoje miejsce. - Powiedział szybko niebieskooki, nie chcąc patrzeć na te rzeczy. Za dużo wspomnień i to jeszcze z czasów, za którymi szczerze nie przepadał. Dziwne było, że albinos zdobył się na otworzenie jednego z albumów, a na widok małego siebie aż się uśmiechnął. Był takim uroczym dzieckiem! Ludwig wiedział, że Gilbertowi czasami zbierało się na wspominanie, ale sam tego nie lubił. Jednak odchodzenie bez słowa byłoby aż nadto chamskie z jego strony.
-Zobacz jaki byłeś słodki! Byłeś... - Starszy Beilschmidt sarkastycznie się zaśmiał, po chwili kontynuując przeglądanie zdjęć. Tyle cudownych wspomnień napływało mu do głowy, zanim nie trafił na te jedne, konkretne zdjęcia. Gdyby wiedział, że na nie trafi, to w ogóle nie brałby się za przeglądanie albumów. - Patrz, mały Feliciano. - Blondyn od niechcenia zajrzał na fotografię, odczuwając niesamowitą nostalgię. Zaledwie kilkuletni Feliciano, bawiący w piaskownicy, od której to wszystko się zaczęło. Skąd w ogóle mieli to zdjęcie?
-Wyglądał zdrowo. - Skomentował krótko młodszy Beilschmidt, delikatnie wyrywając bratu album. Musiał dokładniej przyjrzeć się temu zdjęciu. Zostało ono zrobione latem, całe podwórko jeszcze nie przeszło remontu, sam Vargas miał na twarzy szeroki, szczery uśmiech, a jego włosy zapewne wtedy rześko powiewały w delikatnym, letnim wietrze. Był szczęśliwy.
-A tutaj mała Eliza! Dlaczego w ogóle mamy jej zdjęcie... - Gilbert z trudem powstrzymał się od wołania Rodericha, który obecnie grał w sąsiednim pokoju na fortepianie. Wolał mu nie przeszkadzać, a ta muzyka naprawdę kojąco na niego działała. Zrobiło mu się ciepło na sercu i w głębi siebie marzył, żeby znaleźć fotografie z młodym Feliksem. Sama Erizabeta wtedy wyglądała na wyjątkowo zdenerwowaną, jakby nie podobało jej się, że robią jej zdjęcie. Jej włosy były potargane, koszulka nieco brudna, a bose stopy błagały o pomstę do nieba.
-Oczekuję tego, żeby na następnej stronie było zdjęcie Feliksa. - Rzekł żartobliwie blondyn, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak może zareagować brat. Oczywiście piskami zachwytu oraz gadaniem, jaka słodka była, i nadal jest, jego pchła. Tak jak przypuszczali, tak też było. Następna strona albumu przedstawiała Łukasiewicza w różnych odsłonach. Na jednym ze zdjęć, zielonooki miał nieco krótsze niż teraz włosy, delikatny uśmiech na twarzy, a w jego oczach była mocno widoczna chęć na wygłupy. Mieli wrażenie, że takie chęci dalej tkwiły w oczach Feliksa, jednak ostatnio wydawał się bardziej przygaszony.
-Tak bardzo się zmienili od tamtego czasu. - Beilschmidt rozmarzył się, odruchowo przejeżdżając palcami po starym zdjęciu ukochanego. Tęsknił za tamtymi czasami. Takimi bezproblemowymi, gdy byli dziećmi i mało problemów miało jakiekolwiek znaczenie. Gdyby dorosłość taka była, zapewne nie przejmowałby się Adamem i szczęśliwie prowadził swój związek z Feliksem.
-Myślisz, że jeszcze kiedyś będzie tak dobrze, jak wtedy? - Pytanie na pozór łatwe, lecz wywołało u albinosa spore zmieszanie. Ludwig oczekiwał natychmiastowej odpowiedzi i wsparcia, a zamiast tego milczał, zastanawiając się, czy ma mówić szczerze i dołować brata, czy może skłamać i potem walczyć całym sobą o szczęśliwe zakończenie dla wszystkich.
-Może nie będzie tak źle. - Odpowiedział po minucie, już ostatni raz spoglądając na zdjęcie Feliksa, zanim wrócił do dalszego sprzątania. Chwilę powspominali, ale teraz trzeba brać się do roboty. I to nie tylko w sprzątaniu, a też w porządkowaniu swojego życia oraz tych najbliższych.
*** 30 grudnia ***
Robienie z siebie idiotów było ich codziennością. Robienie z siebie idiotów w sklepie, już nie zdarzało im się za często. Musieli zrobić jakieś zakupy z okazji jutrzejszego imprezowania, a na pewno nie skończy się na samym słuchaniu głośnej muzyki oraz piciu szampana dla dzieci. Ten jeden raz w życiu, bez niczyich komentarzy, chcieli sobie wypić prawdziwego alkoholu. Problem w tym, że już zachowywali się, jakby byli pod wpływem czegoś mocniejszego od alkoholu.
-Nie pchaj mnie! - Erizabeta nie cieszyła się z faktu, że wygłupy potoczyły się do pchania jej na szafki z produktami. Teraz jeszcze bardziej zwracali na siebie uwagę innych klientów, którzy byli gotowi wzywać ochronę z informacją, że jakieś gówniarze nie umieją zachować się w miejscu publicznym. Wypadało okazać chociaż odrobinę kultury, nawet żeby wyrobić sobie odpowiednią reputację.
-Można wiedzieć, co wy robicie? - Nie spodziewali się, że zostaną przyłapani na swojej zabawie przez osoby, przed którymi przecież powinni zachowywać się nieco porządniej. Zawstydzeni zerknęli na swoich nauczycieli i jednocześnie najukochańszych w ich życiu. Patrzyli na nich sceptycznie, jakby mieli zamiar przyłożyć im dłonie do czoła i pytać, czy aby na pewno wszystko w porządku.
-Nic specjalnego! Szukamy jakichś ciekawych rzeczy na jutrzejszego sylwestra. - Odpowiedziała Erizabeta, ledwo powstrzymując swoje zażenowanie od dodania jej rumieńca na twarz. Wygłupiła się przed Roderichem, a przecież zawsze próbowała przed nim uchodzić na poważną kobietę z zasadami. Chociaż nie było po nim widać, że jest zdegustowany. Bardziej rozbawiony i zaskoczony.
-No właśnie, szukamy rzeczy na sylwestra! Chcielibyśmy sobie zrobić małą imprezę w domu, albo wyjść do jakiegoś klubu, jak dobrze pójdzie. A wy jakie macie plany na jutro? Może udałoby się jakoś połączyć nasze zamiary. - Feliks nie pozostawał próżny w doskonałe propozycje, których grzechem byłoby odrzucenie. Niestety, pewnych planów nie powinno się odrzucać po szczegółowym omówieniu ich.
-Wiecie, z wielką chęcią byśmy spędzili z wami jutrzejszy wieczór, ale przychodzą do nas do domu znajomi i będziemy robić sobie własną imprezę. - Odparł Gilbert, delikatnie się stresując. Łatwe do przewidzenia było, że zapewne Łukasiewicz teraz wyskoczy z odpowiedzią, że dla nich też miejsce się znajdzie. Problem w tym, że trójka przyjaciół nie za bardzo mieściła się w przedziale wiekowym tej imprezy. To było dla dorosłych, a nie dla nastolatków, którzy ledwo wyrobili sobie dowód osobisty. Feliciano nawet tego nie miał!
-Jaki jest problem w tym, żebyśmy również przyszli? - Feliciano uśmiechnął się uroczo, mając sporo nadziei na to, że jednak uda im się przekonać najbliższych do spotkania na wieczór. Naprawdę woleli spędzić sylwestra z nimi, niż ponownie bawić się przy szampanie dla dzieci. To już nie były te lata!
-Impreza jest tylko dla osób starszych. Byście się tam nie odnaleźli, więc lepiej nie ryzykować. Jestem pewny, że sami wymyślicie sobie jakąś atrakcję. - Ludwig, jako jedyny, potrafił idealnie wyciągnąć ze słabej sytuacji. Co nie zmieniało faktu, że czuł się potwornie z odmawianiem takim słodkim osobom, a szczególnie Vargasowi. Zasługiwali na wspólne spędzenie czasu i to w taki wyjątkowy dzień. - Możemy spotkać się rano, jeśli chcecie.
-Wolimy na wieczór, ale skoro macie już inne plany, to okej. - Trójka przyjaciół znacznie posmutniała, wywołując ogromne poczucie winy u trzech towarzyszy. Panika się w nich rozległa, a zdecydowanie woleli uniknąć płaczu tych istot. Szczególnie na środku sklepu. Spojrzeli na siebie, myśląc nad najbardziej logicznym rozwiązaniem. Nie mogli ryzykować, lecz również nie mogli narażać swoich relacji.
-No dobra, może znajdzie się dla was miejsce, jednak nie nastawiajcie się na to w stu procentach! - Księżniczki momentalnie się rozchmurzyły. Nie pozostawało im nic innego, jak podziękować oraz niecierpliwić się na ten cudowny dzień. Przytulenie się było konieczne, żeby odpowiednio przekazać swoje zadowolenie. Gilbert już wiedział, że nie dostanie jutro spokoju, ale może jego pragnienie o seksie się spełni. Ludwig z kolei już zdawał sobie sprawę z tego, że znowu będzie zmuszony do ciągłego pilnowania Feliciano. Jedynie Roderich był całkiem szczęśliwy z tego, że jednak będzie okazja do spędzenia sylwestra z ukochaną osobą.
***
I co ja mam myśleć o tym rozdziale? Na dobrą sprawę, to za wiele się w nim nie wydarzyło. Ma on 6738 słów, więc nie jest długo. Taka krótkość rozdziału jest spowodowana tym, że kompletnie nie wiedziałam co jeszcze dodać. Jak możecie już wiedzieć, mam teraz ogromne problemy z weną, a na dodatek złapało mnie przeziębienie. Pisanie jest teraz udręką.
Tak jak napisałam, pisanie przychodzi mi obecnie z dużymi problemami. Dopiero dzisiaj wzięłam się za pisanie rozdziału czwartkowego, a i tak nic dobrego mi z tego pisania nie wychodzi. Naprawdę nie nastawiajcie się na to, że rozdział z sylwestrem będzie dobry. Będę starała się go poprawić, lecz tutaj też poprawiałam, a wyszło takie coś. Spokojnie, rozdział w czwartek będzie. No chyba, że poważnie pisanie stanie się jeszcze cięższe, to niestety znowu czwartek obędzie się bez rozdziału. Bardzo was za to przepraszam.
Podsumujmy sobie wydarzenia z tego rozdziału. Adam i Maria. Podejrzewam, że nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. I powiem wam szczerze, że ja również. Jednak oni tak bardzo do siebie pasują, że aż grzechem jest nie zbliżenie ich do siebie. Co dalej? Erizabeta przedstawiła rodzicom Rodericha, więc teraz więcej spraw związkowych będzie się wiązać z rodzicami Elizy. Nie będą ingerować w jej związek, lecz na pewno jakiś wkład będą mieli. Feliks oraz Gilbert oficjalnie przyznali się do związku Radmilę i Magdalenie. Przynajmniej tyle dobrego. Nie za bardzo podoba mi się ta scena, jednak za wiele w niej poprawić nie mogłam.
I przy okazji Gilbert jest bardzo napalony na Feliksa. Co w sumie nowością nie jest... Pragnę przypomnieć, że niedługo będą następne sceny erotyczne, które o dziwo będą odgrywać sporą rolę w fabule i polecam raczej ich nie pomijać. Jednak jeżeli naprawdę ktoś jest czuły na takie sceny, to niedługo nie będzie wiele rozumieć w fabule. Przykro mi bardzo.
A co do sylwestra, to tak jak powiedziałam, ten rozdział zapewne dobrze nie wyjdzie. A mogłoby się wydawać, że przez takie zapowiadanie go w tym rozdziale będzie dobry. No właśnie nie. Gdybym była zdrowa, miała wenę oraz porządne chęci do pisania, to ten rozdział by wyszedł dobrze, a tak, to niestety zaserwuję wam coś cholernie słabego. Czasami trzeba napisać coś słabszego, by potem móc bezkarnie gadać, jakim złym pisarzem się jest.
No więc to na tyle w tym rozdziale! Nie będę już zabierać waszego cennego czasu, który przecież możecie lepiej wykorzystać. Do zobaczenia już niedługo! Mam ogromną nadzieję, że w czwartek...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro