[15] Wigilijne cierpienie
Zanim jeszcze zaczniecie czytać ten długo wyczekiwany rozdział, mam dla was jeszcze jedną, ważną informację. W czwartek nie będzie rozdziału. Jest to spowodowane tym, że ostatnio w ogóle nie mam weny oraz chęci do pisania, a nie chcę się do tego zmuszać. Ten rozdział ma wyjść dobrze. Niby mam już trochę napisane, ale idzie to tak opornie, że nie dam rady skończyć pisania rozdziału szesnastego i do tego jeszcze poprawić w nim wszystko, co tam nie pasuje. A skoro nie potrafię przez cztery dni napisać rozdziału, to naprawdę źle ze mną i moją weną. Niby coś tam ruszyło, jednak nadal ledwo. Mam nadzieję, że rozumiecie i nie macie mi tego za złe. Rozdział szesnasty będzie dopiero w przyszłą niedzielę. Liczę na to, że nie uciekniecie ode mnie przez tę małą przerwę.
I jeszcze jedno! Chcielibyście może, żebym zrobiła 30 Day Hetalia challenge? Gdybym miała to robić, to zapewne pojawiłoby się na początku listopada, więc już niedługo. Decyzja należy do was. A teraz życzę wam miłego czytania tego rozdziału! Tylko się nie popłaczcie.
*** 24 grudnia ***
Nie mogli odnaleźć się w dobie przygotowań na wieczorną kolację, zrzeszeniu całej rodziny do swoich domów oraz świadomością, że dzisiaj spokoju nie zaznają. Święta wiązały się z pewnym męczeniem się, jakiego przecież nie powinno być w taki piękny dzień w roku. Lecz coś im mówiło, że tego dnia nie znajdą wspólnego języka z najbliższymi. Najlepszym sposobem na chwilowe odetchnięcie, było spotkanie się z samego rana i porozmawianie o tym, co mogą dzisiaj przeżywać. Już samo wyjście z domu było problematyczne. Ponoć mieli pomagać.
-Wolałbym posiedzieć z wami, niż być w towarzystwie rodziny. Przecież nie obejdzie się bez pytań o to, kiedy sobie kogoś znajdę, co się dzieje w szkole, a jak jeszcze ojciec doczepi się do rozmowy, to już zupełnie święta będą stracone. - Feliks przeżywał najbardziej, co było zrozumiałe dla przyjaciół. O ile Erizabeta mogła liczyć na dobrze spędzoną kolację wigilijną w gronie najbliższych, Feliciano najwyżej troszkę pomęczy się z tłumaczeniem, że nie może za wiele jeść, to Feliks był zmuszony do walczenia z irytującymi pytaniami, uwagami, a do tego musiał się ukrywać z prawdą.
-Nie nastawiaj się tak negatywnie! Jestem pewna, że mimo problemów z rodziną, akurat dzisiaj sobie odpuszczą i miło spędzicie ten wieczór. Pociesz się tym, że dostaniesz prezenty. - Erizabeta od zawsze robiła za pocieszycielkę, jednak ta rola powoli zaczynała ją denerwować. Również liczyła na wsparcie, a wieczne przygnębienie przyjaciół ją irytowało. Jakby cały świat miał się za chwilę zawalić.
-Prezenty nie są wszystkim. Byłoby lepiej, gdyby nie było tych prezentów, a jedynie prawdziwa, rodzinna atmosfera, na którą zasługuje każdy. U mnie nie musi być koniecznie źle, ale wolę pobyć dzisiaj z Ludwigiem. Przynajmniej miałbym świadomość, że nie będzie to stracony dzień. - Feliciano nie nastawiał się negatywnie, lecz pewnych rzeczy nie potrafił sobie odpuścić. Jego marzeniem było przeżycie z Beilschmidtem chociaż jednych świąt, nawet na chwilkę. Eliza głośno westchnęła, mając nadzieję, że ten temat nie zostanie poruszony.
-Musimy o tym rozmawiać? Ludwig też ma swoją rodzinę, z którą chciałby posiedzieć w wigilię. Nie zawsze musi być obok ciebie. To samo tyczy się ciebie Feliks i Gilberta. Rozumiem, że jesteście blisko, ale bez przesady. - Hedervary czuła się, jak hipokrytka. Doskonale rozumiała uczucia najbliższych, gdyż sama miała chęć na bycie w towarzystwie Rodericha, gdy będzie jeść kolację z rodziną, wyczekiwać pierwszej gwiazdki, otwierać prezenty, a na końcu śpiewać kolędy.
-Nie udawaj, że nie chcesz dzisiaj przesiadywać z Roderichem. Jesteście taką kochającą się parą, powinniście być ze sobą całe dnie. - Łukasiewicz nie chciał, żeby jego słowa ociekały kpiną, jednak owej kpiny było aż nadto. To będą najgorsze święta, jeśli jeszcze pokłóci się z przyjaciółką. Dziewczyna prychnęła, spuszczając wzrok i rozmyślając nad tym, jak bardzo głupie będzie chwilowe zawitanie u partnera. Zwykłe zadzwonienie oraz złożenie życzeń jest niewystarczające.
-Gilbert sprawiłby, że nie uznałbym tych świąt za stracone. Przy nim czuję się spokojnie, nie mam aż tylu zmartwień, a problemy z rodziną stają się mniejsze i takie nic nie znaczące. Wielka szkoda, że nie mogę z nim być. - Blondyn długo miał zamiar użalać się nad swym losem. Jedni mogli to uznać za krzyczenie o atencję, drudzy o krzyczenie o pomoc oraz wsparcie. Dobrzy przyjaciele Feliks wiedzieli, że jest to ta druga opcja. Homofobia w jego rodzinie była przerażająco duża.
-A co ja mam powiedzieć? Nawet nie mogę spokojnie przeprowadzić korepetycji z Ludwigiem, bo Lovino od razu się czepia i stwarza jakieś dziwne teorie. Co prawda, niedawno bardzo mi pomógł, lecz to nie wystarcza. Ludwig jako jeden z niewielu może naprawdę sprawić, że się wyleczę z tej anoreksji. - Vargas rozmarzył się, myśląc o swoim wspólnym życiu z ukochanym, które nigdy nadejść nie miało. Szczęśliwe zakończenia były tylko w bajkach, a on w bajce nie żył.
-Szukacie sobie chłopaka, czy opiekunki do dziecka? Właśnie ich wykorzystujecie, jakbyście nie umieli sobie poradzić sami z pewnymi rzeczami. Oni również mają życie i nie muszą was wiecznie pilnować! Ponoć jesteście samodzielni. - Erizabeta miała dość tego, że od dłuższego czasu Feliks i Feliciano pokładają swoje życie w dużej mierze na swoich jedynych. Kiedyś próbowali sami rozwiązywać swoje problemy, a teraz co się z nimi stało?
-Przecież ich nie wykorzystujemy, a jedynie mówimy, że bardzo na nich polegamy. - Rudowłosy próbował się bronić, lecz nic nie potrafiło zatrzymać karcącego wzroku Elizy.
-Wcale! Umiecie sobie sami poradzić z rodziną, swoimi problemami, emocjami i wszystkim innym! Znam was za dobrze i potrafię stwierdzić, czy naprawdę sobie nie radzicie, czy po prostu jesteście na coś za leniwi! Nie mam nic przeciwko temu, że ich kochacie, jednak powinniście się ogarnąć. - Czasami wypadało być bardziej stanowczym wobec przyjaciół. Nie sądziła, żeby jej słowa zadziałały już teraz, ale mogły dać trochę do myślenia.
-Możemy spróbować... - Rzucił krótko Feliks, zastanawiając się, czy takie zachowanie rzeczywiście ma sens. Czy cokolwiek w jego życiu ma sens? Skoro brzydzi się samym sobą, musi ukrywać się ze swoją miłością, nie potrafi osiągnąć dobrych wyników w szkole, a ojciec podaje wątpliwością każdy jego ruch, to po co żyć? Nie, nie mógł się załamać. Całe życie przed nim. Już wystarczał im wszystkim fakt, że Feliciano wydawał się ostatnio smutniejszy.
***
W domu panował zamęt, spowodowany szykowaniem się na wieczór. Nic nie mogli poradzić na to, że nie mogli się dogadać nawet w najprostszych kwestiach, które można obgadać w zgodny sposób. Wszyscy mieli różne wizje tego, jak ma wyglądać stół, kto ma gdzie siedzieć, w jakim miejscu ma stać choinka, nie wspominając o krótkiej kłótni w co mają się ubrać. Wiadomo, że w coś szykownego, lecz była cienka granica między czymś dobrym, a istną definicją głupoty.
Ostatecznie, stół został ozdobiony skromnie, miejsca zostały zajęte tak, żeby wujek z dziadkiem nie siedzieli za blisko siebie, jednak żeby też ciocia z babcią były wystarczająco blisko, byle ze sobą rozmawiać, jednak również, żeby były centralnie obok swoich ukochanych. A matka nie powinna siedzieć obok Rodericha. Choinka została postawiona w rogu salonu, a germańscy bracia postawili na najzwyklejsze w świecie koszule. Nie było sensu w strojeniu się przed rodziną, której i tak bardziej zależy na kłótniach, niż tym w co się ubiorą. Już się bali, co może się wydarzyć tego wieczoru.
-Ile czasu zostało nam na przygotowania? - Ludwig miał wrażenie, że za chwilę ktoś zapuka do ich drzwi. Dopiero skończyli szykować stół, ubrali choinkę, a Edelstein męczył się w kuchni z jedzeniem. Złamana noga i gotowanie nie szło ze sobą w parze. Święta potrafiły zmęczyć człowieka już na starcie. Nie wzruszył blondyna kolejny dźwięk upadających garnków na podłogę, czy następne przekleństwa wylewające się z ust Gilberta. Obecnie miał w głowie jedynie myśli, czy zdążą i jak będzie wyglądać to spotkanie rodzinne.
-Skąd mam to wiedzieć?! Najlepiej będzie, jak w ogóle nikt nie przyjedzie. - Wraz z świątecznym stresem, starszy Beilschmidt stawał się cholernie drażliwy. Teraz nie było inaczej, więc blondyn postanowił sobie minimalnie odpuścić zagadywanie do rodzeństwa. Kłótnia wisiała w powietrzu. Zanim się obejrzeli, ktoś już dzwonił do drzwi ich domu, sprawiając, że zdenerwowani stwierdzali, że nie wyrobią się nawet z jedzeniem. Mieli nadzieję, że nie będą to rodzice, i że kuzynostwo oraz reszta rodzeństwa jakoś im pomoże.
-Pójdę otworzyć. - Powiedział szybko Ludwig, odkładając na bok szmatkę z widocznym na niej kurzem. Pokierował się na korytarz, otwierając gościom drzwi, a po chwili z niezadowoleniem patrząc na Vasha oraz Elise. - Witajcie, nie spodziewałem się was już teraz. Co tak wcześnie? - Dyskretnie zerknął na zegarek, widząc, że dopiero po piętnastej. Wszyscy mieli przyjść na osiemnastą, jednak widocznie plany uległy zmianie.
-Chcemy być wcześniej od pozostałych, żeby móc z wami spędzić trochę czasu na spokojnie, a nie z tą grupą idiotów. Przy okazji, możemy pomóc z przygotowaniami. - Odpowiedział Zwingli, mocno trzymając siostrę za rękę. Kątem oka dostrzegał, jak pozostała część rodzeństwa męczyła się w środku mieszkania z szykowaniem domu do tego cyrku. Wigilia była dla niego jakąś nie śmieszną komedią.
-W porządku, dziękuję za chęci pomocy, wejdźcie. - Beilschmidt zrobił miejsce w przejściu, niechętnie wpuszczając gości. Każde wsparcie się liczy, lecz podchodził sceptycznie do tej dwójki. Przynajmniej jeszcze nie przyjechali rodzice, więc na krótko mogli nacieszyć się miłą atmosferą, która faktycznie przypominała tą rodzinną.
-Ile jeszcze zostało wam do końca przygotowań? - Zapytała Elise z uśmiechem, siadając na kanapie i bacznie rozglądając się po salonie. Było tak ślicznie ozdobione, że aż szkoda było od tego oderwać wzrok. Nie mogła doczekać się, aż przyjedzie reszta rodziny i będzie mogła spędzić z nią czas. Vash czasami miał spore wątpliwości co do spotykania się z tymi ludźmi, a tłumaczył swoje zachowanie tym, że nie powinna obracać się wokół ofiar losu. Jedynie z Edelsteinem oraz Beilschmidtami mogła mieć jakiś większy kontakt.
-Dokończyć gotowanie, zetrzeć wszędzie kurze, umyć podłogę i to będzie tyle na dzisiaj. - Odparł Gilbert, patrząc na tę uroczą dziewczynę. Rozczulał go jej widok i zdecydowanie uwielbiał ją, jako jego siostrę cioteczną. Spędzanie z nią czasu było bardzo przyjemne, jednak przez pewne widzi mi się Vasha, kontakt nieco się urwał. Dzięki niej, humor trochę mu się poprawił i nie reagował na wszystko z pretensjami. - Jeżeli chcesz, żebyśmy szybciej skończyli, to możesz pomóc Roderichowi w kuchni. - Blondynka uśmiechnęła się szeroko, z ogromną ochotą kierując się do jednego z braci.
-Dlaczego wygoniłeś ją tak szybko? - Zwingli nie miał nic przeciwko temu, że siostra poszła zająć się czymś innym, jednakże nie musiała ulatniać się już teraz. Albinos posłał mu złowrogie spojrzenie, jakby tym pytaniem robił sobie problemy. Ludwig wiedział, że pewnie teraz kłótnia się rozpocznie, mimo, że matka nawet nie przyjechała.
-Wolę, żeby nie mieszała się w naszą rozmowę, a Roderich potrzebuje pomocy przy gotowaniu. - Zielonooki przytaknął, padając na fotel i czekając, aż Gilbert poprowadzi dalej rozmowę. Nie wydawało mu się, żeby miała to być spokojna konwersacja, do której niepotrzebny będzie kieliszek whisky. - Za ile przyjedzie matka z ojcem? - To pytanie było pewne od samego początku. Ludwig cicho westchnął, nie chcąc o tym rozmawiać, zarówno jak Vash.
-Mają przyjechać za jakieś dwie godziny. Ciotka stwierdziła, że nie będzie się bawić w jakąś łagodną panienkę, której nic nie rusza, więc będzie mocno zaznaczać, że pewnych osób tutaj być nie powinno, gdyż przecież jest to rodzinne spotkanie. Polecam powiedzieć Roderichowi, żeby uzbroił się w mocne nerwy. Ten wieczór może być męczący. - Nikt nie był zadowolony z tej informacji. Coś pękało w starszym Beilschmidtcie, kiedy słyszał, że mimo jego licznych starań sprzed lat, takie zachowanie w ogóle nie ustępowało. Życie bywało problematyczne.
-Myślicie, że sobie z tym poradzimy? - Zagadał młodszy Beilschmidt, kończąc w końcu ścieranie kurzów. Martwił się o rodzeństwo, któremu nawet dzisiaj nie mógł towarzyszyć spokój. Było w tym coś niepokojącego i miał wrażenie, że udawanie Edelsteina, że wszystko w porządku, tak naprawdę jest przykrywką jego cierpienia.
-Mamy inne wyjście? Jak się poddamy, to wiele nie zdziałamy. - Te słowa jednoznacznie mówiły, że sobie poradzą, nieważne jak bardzo słowa matki będą ich ranić. Ponieważ nie krzywdziły jedynie Rodericha, ale również wszystkich pozostałych.
***
Radości nie było końca, gdy do domu przychodziła cała rodzina. Wszyscy spokojnie ze sobą rozmawiali, śmiali się, chwalili różnymi osiągnięciami, momentami smucili nad porażkami, ale nie to było w tym najlepsze. Najwspanialsza była zgodność, miła atmosfera, akceptowanie siebie nawzajem. Konflikty zostały chwilowo zażegnane, a może nawet nigdy więcej się nie pojawią. Erizabeta była zadowolona z faktu, że miała taką cudowną rodzinę, u której mogła liczyć na wsparcie. Brakowało tylko Rodericha.
-Mogę na chwilę przerwać obecny temat? - Eliza musiała się wtrącić. Pozostali zaciekawieni na nią spojrzeli, choć niektórzy byli niezadowoleni z tego, że wielce ciekawy temat wypadku kolegi ciotki Anki został przerwany. Jedynie ciepło płynące z kominka, zapach pysznych potraw oraz czarujący uśmiech dziewczyny potrafił ich powstrzymać od krzyczenia na nią za mieszanie się do rozmowy dorosłych. - Mam wam do przekazania bardzo ważną informację. - Zapowiadała się poważna deklaracja. Rodzina zamieniła się w słuch, cicho się śmiejąc na zakłopotanie zielonookiej.
-Co jest takie ważne? - Zapytał Zoltán, szczerząc do się do córki. W głębi siebie, domyślał się o co może jej chodzić. Te częste rozmowy z Roderichem i kierowanie do niego pytania "jak mam im o tym powiedzieć?", mówiły same za siebie. Były dwie opcje, obydwie go satysfakcjonowały. Jego mała pociecha zaliczyła wpadkę z ukochanym i zostanie niedługo dziadkiem, lub córcia ma chłopaka.
-To nie jest proste do powiedzenia. Martwię się, że nie zareagujecie dobrze. - Głęboki wdech nie pomagał, lecz przynajmniej rodzina zrozumiała, że nie powinni reagować zbyt źle, bo Elizę spłoszą. Cokolwiek to było, akceptowali ją. Nie było na świecie bardziej cudownej osoby od Erizabety, więc nie mieli ją za co winić. - Kojarzycie tego Rodericha, prawda?
-To jest ten, do którego ostatnio tak chodziłaś do szpitala, on ci udziela lekcji gry na fortepianie, i ogólnie, jesteście ze sobą bardzo blisko? - O ile Izabela i Zoltán doskonale orientowali się w relacjach najbliższej, tak dziadkowie czy wujkowie i ciotki nie za bardzo byli w temacie. Erizabeta ulotnie przytaknęła na pytanie. Zawstydzające było mówienie, że ma kogoś i chciałaby ułożyć sobie życie z tą osobą. Było jeszcze gorzej przez miejsce i okoliczność, w której właśnie byli.
-Tak, właśnie o niego mi chodzi. Więc, tak jakby, od kilku dni jestem z nim w związku. - Rodzina utknęła w konfuzji. Rodzice Elizy oniemieli z radości, ciotki z wujkami osłupieli z przerażenia, a dziadkowie z babciami i tak nie wiedzieli za dobrze, kim ten Roderich jest. Jednak i tak cieszyli się z tej wieści. Zgadywali, że Hedervary również jest z tego zadowolona. Zielonooka intensywnie się zarumieniła, spuszczając głowę i niepewnie sięgając po szklankę z herbatą. Musiała się odstresować, a mówienie tego przyjemne nie było.
-No to gratulacje, córciu! - Zoltán nie miał zamiaru ukrywać swojego zadowolenia. Edelstein wydawał mu się konkretnym facetem, który genialnie wpasowuje się do ich rodziny. Nie mógł doczekać się dna, którego Erizabeta przedstawi mu swojego lubego i będzie miał możliwość dokładnie się z nim zapoznać.
-Mówisz poważnie? - Izabela już nie była taka chętna do wierzenia w to, ale dalej nie miała problemów z takim związkiem. Chociaż takich kontaktów z nauczycielem nigdy nie pojmie. Erizabeta już zaczynała się obawiać, że zaledwie ojciec nie będzie się tego czepiał, lecz rzeczywistość miała okazać się ładniejsza.
-Mówię zupełnie poważnie. - Odparła dziewczyna z niewyraźnym uśmiechem, mówiącym o tym, że jest zdenerwowana.
-Nie spodziewałam się teraz takiej informacji. Nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować! Jednak trochę dziwne mi się wydaje, że uczennica będzie się prowadzać z nauczycielem za rączkę. - Zapewne dla wszystkich to był szok, lecz nie mieli zamiaru krytykować, zabraniać, czy co gorsza kazać urwać kontakt. Tolerowali się oraz kochali. Aż nagle, telefon dziewczyny rozbrzmiał w salonie. - Kto dzwoni? - Zapytała odruchowo kobieta.
-Roderich... - Odparła nieśmiało, stwierdzając, że jej ukochany ma doskonałe wyczucie czasu. Zażenowanie tylko w niej rosło, sprawiając, że coraz bardziej upokarzała się przed rodziną. Kątem oka zauważyła skinięcie głową matki na to, żeby poszła odebrać i się nie krępowała. Prędko odebrała połączenie, odchodząc jak najdalej od stołu. Poczuła dziwny chłód, kiedy oddaliła się od rozpalonego kominka.
-Dzieciaki tak szybko dorastają. - Rzuciła babcia z uśmiechem krążąc wzrokiem za wnuczką. Pozostali się z nią zgodzili.
-Hej, skarbie. - Bez żadnych problemów, była w stanie mówić do partnera pieszczotliwie. Nawet nie wzruszał ją fakt, że rodzina pewnie podsłuchiwała jej rozmowę, bo przecież jak się dowiedzieli o związku, to nie dadzą jej spokoju.
-No cześć. Chciałabyś jutro się spotkać? - To była jedna z tych propozycji, których odrzucenie wiązało się z grzechem. Serce jej szybciej zabiło z radości, a wizja jutrzejszego dnia spędzonego z Roderichem była cudowna. Co nie zmieniało faktu, że również chciała posiedzieć trochę z rodziną. Lecz chyba Roderich zalicza się do jej rodziny?
-Jak najbardziej! Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę z tego, że złożyłeś mi tę propozycję. - Edelstein nie chciał narzekać na rozgadanie się ukochanej, gdyż to była najcudowniejsza rzecz, jaką usłyszał tego dnia. Eliza nie narzekała, nie krzyczała, nie mówiła mu, że jest błędem i nie powinno go tutaj w ogóle być. A kochała go, dbała o niego i była w stanie oddać za niego życie.
***
Był zdania, że rodzina wykaże się chociaż minimalną wyrozumiałością i nie będzie musiał powtarzać kilka razy, że do pewnych rzeczy obecnie się nie nadaje. Miał wrażenie, że mówi do ścian, kiedy informował najbliższych, że jego układ pokarmowy nie działa odpowiednio, że się zaniedbał, popadł w kompleksy, unikał jedzenia, a teraz w ramach leczenia się musi jeść mniej, żeby stopniowo wracać do normalnych norm żywnościowych. Powoli umierał od środka. Życie go mozolnie dobijało, odbierając sens za sensem do ciągłego wstawania rano.
-Feliciano, nie przesadzaj. Na pewno nie jest z tobą już aż tak źle. Jak zjesz jeszcze trochę, to krzywda ci się nie stanie. - Zniszczenia szły za sobą w parach, doszczętnie dewastując jego uśmiech. Wiedział, że się zmienił. Nie podobało mu się to. Nie lubił siebie za bardzo przez to. Mimo zimnego spojrzenia Lovino, reszta rodziny nie przestawała wpychać w młodszego Vargasa jedzenia, zmuszać go do niego i mówić, że powinien się ogarnąć. - Feli, musisz jeść, bo inaczej ciebie stracimy!
-Stracicie mnie, jeśli nie przestaniecie. Ile razy jeszcze mam powtarzać, że nie mogę aż tyle jeść? - Rudowłosy próbował zachować spokój, lecz wychodziło mu to źle. Irytujące były wieczne prośby o danie mu spokoju. Bliscy twierdzili, że wcale nie jest taki chory, a ta anoreksja jest jedynie dziwnym wytworem jego wyobraźni. Ponoć wyglądał normalnie. A nie był jeszcze niedawno za chudy? Już nie wiedział, co ma o sobie myśleć. Ile w końcu miał jeść? Jak miał wyglądać?
-Zostaw go już. Jeszcze zapragnie naszej pomocy, niewdzięcznik. - Jak miało być z nim lepiej, gdy rodzina tak bardzo okazywała mu swoją antypatię? Tyle pytań się w nim rodziło i nawet nie mógł znać na nie odpowiedzi. Do tej pory myślał, że dziadek od strony taty nie będzie wobec niego taki oschły, a tutaj taka niespodzianka. Sama obecność oraz wsparcie od matki, brata i drugiego dziadka mu nie wystarczały. Dlaczego musiał wiedzieć, jak bardzo Feliks się dusi ze swoją rodziną? To musiało być identyczne uczucia do tego, jakie miał teraz. Zero pomocy, brak akceptacji czy wsparcia.
-Zostawcie go! Przecież doskonale wiecie, że Feliciano ma anoreksję i powinniśmy obchodzić się z nim delikatnie i z wyrozumiałością. - Nikt nie miał zamiaru słuchać tak "beznadziejnej" obrony. Vargasowie wcale nie byli tacy cudowni za jakich ich postrzegano. Z każdą następną sekundą, było z Feliciano gorzej. Zaczynał nie rozumieć, co w końcu ma zrobić ze swoim ciałem. Nie wiedział czy ma się leczyć, a może katować jeszcze bardziej. Każdy mu mówił co innego.
-Tak, oczywiście, od razu anoreksja! Gdyby naprawdę chorował na anoreksję, to siedziałby właśnie w szpitalu na odwyku. - Wygląda na to, że nawet kuzynostwo ma zamiar się wykłócać. Nie rozumiał, jak można podważać czyjąś chorobę, kiedy dobrze się widziało, że stan tej osoby jest fatalny. Łzy cisnęły mu się do oczu, ściskając go w gardle, niwelując resztki dobrego samopoczucia oraz nadziei. Jak tak dalej pójdzie, to długo nie pożyje.
-Możemy nie poruszać tego tematu chociaż dzisiaj?! Są święta, bądźmy zgodną rodziną. I ani razu więcej, nie próbujcie podważać tego, czy z Feliciano jest dobrze, czy nie. On sam dobrze wie, że powinien się leczyć, bo jest taka potrzeba. - Romulus nie mógł dłużej słuchać słów, krzywdzących jego wnuka. Vargas ledwo się trzymał, tracąc wiarę w przyszłość, nie wierząc w dożycie następnego roku, nie licząc na spełnienie marzeń, popadając w wieczną agonię duszy. Co najlepszego się z nim stało?
-Nic złego się nie stało. Faktycznie, nie jest ze mną aż tak źle i to jest stwierdzenie faktu, a nie obelga. Poradzę sobie. - Feliciano zmusił się do uśmiechu, wstając od stołu bez żadnego "przepraszam". Do rodziny doszło, co właściwie zrobili. Ich naturą było robienie, a dopiero potem myślenie. Złotookiego chłopaka skręcało od środka, wywoływało w nim chęci na wymioty, a najgorsze było, że nawet się nie powstrzymywał. Szedł do łazienki z zamiarem zwrócenia wszystkiego co w siebie wepchnął.
Veronica z urazą spojrzała na teścia, któremu mogli zawdzięczać pewny płacz jej syna. Prędko pobiegła za chłopakiem, niezadowolona zastając go w łazience wymiotującego. Uklękła za nim, gładząc po plecach i zastanawiając się, co się z nim dzieje. Tak dobrze było, żeby w parę sekund to zniszczyć. Feliciano nie był szczęśliwy z obecności matki, jednak musiał liczyć się z faktem, że się o niego martwi.
-Ile jeszcze muszę cierpieć? - Zapytał chłopak, mając w ustach ten obrzydliwy posmak. Lecz to nie mógł być koniec. Kobieta westchnęła szeptem, podając rudowłosemu ręcznik do wytarcia twarzy. Nie umiała mu odpowiedzieć na to pytanie, ale jeżeli tak dalej pójdzie, to będą musieli zacząć rozważać pobyt w szpitalu.
-Tego nie wiem. Mam nadzieję, że nie długo. - Vargas przytaknął, kuląc się w bólu na podłodze. Tak cholernie bolało, że aż łzy same spływały po jego twarzy, tworząc piękne wzory, jednakże przesiąknięte bólem. Łkał głośno, nie hamując się od pokazywaniu światu, jak bardzo cierpi. Wszyscy powinni wiedzieć co właśnie czuł. Dogorywał w tym smutnym życiu, nie było dla niego ani odrobiny szans na poprawę. Jeszcze rano nie było z nim tak źle, a teraz co się dzieje? Czuł się, jak najgorsza osoba na świecie. Krzyczał, płakał, nawet chyba się śmiał. Śmiał się z własnej żałosności oraz bezradności.
Był tak żałosnym ścierwem.
***
Nie czuł się tutaj dobrze. Chciał uciec, wyrwać się stąd, schować się w bezpiecznym miejscu, byle jak najdalej od tych gardzących nim spojrzeń. Do przewidzenia było, że nie może liczyć na spokojne święta, które będzie miło wspominał. Dusił się tutaj, pragnąc choć odrobiny akceptacji. Nadzieje były złudne. Nie pozostawiały na nim ani jednej suchej nitki radości, gdyż wszystko zostało zabrane przez rodzinę. Przez ich bolesne słowa, krzywdzące uwagi, nachalne narzucanie mu swojego zdania. Gilbert nigdy nie pozwoliłby na to, żeby go tak traktowano. Lecz go teraz tutaj nie było.
-Ubrałbyś się normalnie, a nie jak jakiś pedał. Różowa koszula, rurki i włosy spięte w koka. Wyglądasz okropnie. Gdy ja byłam w twoim wieku, to nie do pomyślenia było, żeby facet się tak ubrał! - Adam wyciągał swoje poglądy od rodziców, którzy nawet teraz nie szczędzili w obrażaniu Łukasiewicza. Najbardziej na świecie, marzył o możliwości bycia sobą. Bez jakichkolwiek krzywych spojrzeń lub zakazów. Po prostu, to była definicja szczęśliwego życia. Akceptowany ze swoim ukochanym. Czy tak wiele wymagał?
-Babciu, pozwólmy mu ubierać się tak, jak mu się podoba. Najważniejsze jest, żeby czuł się ze sobą dobrze. - Radmila wiedziała, że jej powrót ze studiów będzie wiązał się ze stałym bronieniem brata. Na pomoc Jakuba nie miała co liczyć, ponieważ ten trzymał stronę ojca. Pozostawała tylko ona, matka i każdy pozostały z jej strony rodziny. Feliks od zawsze wyróżniał się na tle innych swoimi jaskrawymi oraz nietypowymi kreacjami, przez co nie zawsze podobał się rodzinie. Jednak wtedy się tym nie przejmował. Dopóki niespodziewanie dowiedział się o swojej orientacji seksualnej.
-Tylko mówię, co mi się nie podoba! Ubrał się, jak jakaś baba i zadowolony z życia... - Blondyn nie miał zamiaru się rozpłakać, pokazałby za bardzo swoją słabość. Długo tak nie wytrzyma. Niszczał od wielu tygodni, będąc zaledwie cieniem dawnego siebie. Każdej nocy marzył o dniach spędzonych u boku jego prawdziwych najbliższych. U boku Gilberta, przyjaciół i tych zaufanych osób z rodziny. Niestety, nie wszystkie marzenia można zrealizować. Był tutaj więziony, na zawsze.
-Dziewczynę też mógłbyś sobie jakąś znaleźć. Wszyscy chłopacy dookoła mają już jakieś dziewczyny, a ty dalej samotny. Już ci mówiłem, że nie chcę, byś kończył jako kawaler albo gej. - Adam zawsze dokładał swoje trzy grosze. Feliks ciężko tłumił w sobie krzyk. Miał wrażenie, jakby jego wszystkie emocje zaraz miały wziąć górę, doprowadzając go do okropnej histerii i nagłego powiedzenia prawdy. Głębiej oddychał, powoli kołysząc się do przodu i tyłu. Niepokojące to było dla Radmili i Magdaleny.
-Błagam was, uspokójcie się! Feliks znajdzie sobie dziewczynę w swoim czasie, bez pośpiechu i czyichkolwiek nachalności. - Magdalena, gdyby tylko mogła, wyrzuciłaby to "Łukasiewicz" przy swoim imieniu. Wtedy nie sądziła, że jej przeszły ukochany tak się zmieni, doprowadzając życie jej i dzieci do ruiny. Musiała zakończyć tę rozmowę, jednak nie spotkało się to z pozytywną reakcją u reszty. Miała nadzieję, że Jakub postanowi się udzielić, ale widać, że trzymał się z ojcem.
-Feliks, a powiedz mi proszę, jak układa ci się z tą Erizabetą? - Babcia pokładała spore nadzieje na tę znajomość. Intensywnie marzyła o tym, żeby jej ukochany wnuk związał się z tą piękną, jakże porządną dziewczyną. Znali się przecież od dzieciństwa i niemożliwe było, żeby jeszcze coś się nie wytworzyło. Zaraz po ojcu, to ona najbardziej nie mogła się dowiedzieć o homoseksualizmie Feliksa.
-Jest dobrze, nadal się przyjaźnimy. - Odpowiedź ta była niczym upadek kamienia z serca. Zielone oczy wypełniły się strachem oraz świadomością tego, jaka propozycja może za chwilę paść. Lecz dalej się łudził, że babcia zapytała ot tak sobie, a nie żeby snuć teorie o rzekomym związku.
-No właśnie, przecież Eliza jest dobrą kandydatką do bycia twoją przyszłą partnerką! Kompletnie o niej zapomniałem... Feliks, nawet nie wykręcaj się tym, że jesteście jedynie z nią przyjaciółmi, bo widać, jak blisko z nią jesteś. Za blisko, jak na przyjaciół. Musicie być razem, nie ma innej opcji. - Była inna opcja, ale ona nie spodobałaby się rodzinie. Szczególnie Adamowi, który za bardzo liczył na dołączenie Erizabety do nich. Drobne kapki łez zaczęły spływać po zaróżowionych policzkach Feliksa, a on sam zaprzestał kiwania się, zastygając ze schyloną głową. - I na co ten płacz? - Zapytał pretensjonalnie mężczyzna.
-Nie chcę być w związku z Elizą. To tylko moja przyjaciółka. - Odparł ledwo przez łzy chłopak. Babcia od strony matki podeszła do niego, kucając i uspokajająco gładząc po plecach. Nie dało to za wiele. Rozumiała, że blondyn może czuć się do czegoś zmuszany, a dodając do tego jego wrażliwość oraz upodobanie w osobach tej samej płci, takie słowa były jeszcze bardziej krzywdzące.
-Myślisz, że nas to interesuje? Będziesz z nią i już. - Dziadek nie rozpieszczał Feliksa swoimi słowami. A były one głównym powodem, przez który Łukasiewicz nie miał już więcej cierpliwości. Odepchnął babcie, wstając gwałtownie i załzawionymi oczami patrząc na zgromadzonych. Ci zszokowani kierowali ku niemu wzrok, a ojciec już był gotowy na niego krzyczeć za brak kultury. Ciężko powstrzymując się od mówienia, że sam decydować nie będzie o swoich przyszłych związkach.
-Mam, kurwa, gdzieś to z kim chcecie, żebym był! Mam prawo czuć się ze sobą dobrze i kochać takie osoby, które naprawdę chcę kochać! Nienawidzę was za to, co ze mną zrobiliście. Od momentu, jak zaczęliście narzucać mi swoje zdanie i otwarcie mówić, że pewnych rzeczy nie tolerujecie, nałogowo zacząłem myśleć o swoim końcu. Zniszczyliście mnie do końca, odebraliście wszystkie nadzieje na lepsze życie! Jesteście z siebie, kurwa, dumni?! - Chwila ciszy, która czyniła atmosferę jeszcze cięższą. Zanim rozpoczęła się następna dawka krzyków na Feliksa za nieodpowiednie zachowanie, ten już zdążył pobiec do swojego pokoju z płaczem.
Jaki sens miało życie? To pytanie natarczywie krążyło mu po głowie, nie pozwalając nawet spokojnie położyć się na łóżku i oddać załamaniu. Krztusił się własnymi łzami, które udowadniały mu jego słabość. Nie dawał sobie rady psychiczne. Jeżeli jego życie ma teraz tak wyglądać, to jaki jest sens kontynuowania go? Bez zastanowienia złapał nożyczki, leżące na jego biurku. Kilka cięć i po sprawie. Nie wierzył, że to robi, i że tak łatwo się poddał. Miał Gilberta, przyjaciół, a on już teraz pragnąć końca? Ten koniec będzie wiecznym spokojem. Ciągnął swój głośny oszalały płacz, bezproblemowo przykładając ostrze do szyi. Przepraszał w myślach wszystkich za swoją słabość.
-Feliks, w tej chwili odłóż te nożyczki! - Radmila wparowała przerażona do pokoju, o mało sama nie zaczynając płakać, gdy zauważyła brata próbującego się zabić. Aż do tego doszło? Konieczne było pilnowanie go, byle nie zrobił sobie krzywdy. Przytuliła go mocno, odbierając niebezpieczny przedmiot oraz czule głaszcząc po głowie. Odrobina spokoju rozniosła się po psychice chłopaka, pokazując mu, że nie jest zupełnie sam. Było to pocieszające.
-Przepraszam... - Powiedział cicho Łukasiewicz w odpowiedzi, roniąc z siebie jeszcze więcej łez. Bliskość siostry mu skutecznie pomagała, jednak oczekiwał jeszcze jednej rzeczy, a raczej osoby. Gilbert mógł naprawdę dać mu szczęście, lecz on obecnie doskonale bawił się ze swoją rodziną, której bardzo mu zazdrościł.
***
Widocznie nie każdy miał zaszczyt przeżycia spokojnych świąt. Nie zważając na całkiem spokojny początek, środek był wręcz potworny. Uwagi matki wobec Rodericha, dalsze krytykowanie tego, że Gilbert i Ludwig byli tacy, a nie inni i jeszcze obrażanie się za powiedzenie czegoś źle. Takie rzeczy były tylko u Edelsteina oraz Beilschmidtów na świętach. Część rodziny już zabrała się do swoich domów, nie mając zamiaru dłużej spędzać czasu z idiotami. Pozostali jedynie ci najgorsi, matka z ojcem. Choć ojciec był dość ogarnięty. I przy okazji, Vash z Elise.
-Dlaczego w ogóle były zostawione trzy wolne miejsca? - Zapytała blondynka, oglądając jak bracia powoli sprzątają zawartość stołu. A Roderich bardziej próbuje, gdyż kule robią swoje. Tradycja była taka, żeby zostawiać jedno wolne miejsce, ale żeby aż trzy? Za tym musiało kryć się coś głębszego.
-W tamtym roku były dwie przybłędy, więc teraz jesteśmy przygotowani na wszelkie ewentualności. - Odrzekł Edelstein, zmęczony siadając na kanapie. Sprzątanie było męczące, szczególnie ze złamaną nogą. Resztę rzeczy do ogarnięcia zostało pozostawione Ludwigowi oraz Vashowi, którzy i tak nie mieli zbyt wielu rzeczy do roboty. Pracę przerwał dźwięk dzwonka, natarczywie trwający z dziesięć sekund, zanim nie otworzono niespodziewanym gościom. Ktoś z rodziny czegoś zapomniał?
-Pójdę otworzyć. - Zapewnił Gauthier, pośpiesznie odchodząc od żony. Gdyby miał taką możliwość, rozwiódł by się z nią już w tym momencie, lecz wtedy już kompletnie nie miałby życia. Musiał wytrzymać, a może Marię niedługo potrąci samochód, zginie i jeszcze będzie miał za to pieniądze! Niechętnie podszedł do drzwi, otwierając je pośpiesznie, a po dosłownie chwili widział znużone spojrzenia pewnych trzech osób. - W czymś mogę pomóc?
-Czy Gilbert, Ludwig i Roderich są w domu? - Zapytał nieśmiało Feliks, trochę zerkając za wysokiego, blondwłosego mężczyznę. Zgadywał, że to jest ojciec ich najbliższych, co wyjaśniało jego podobieństwo do oczekiwanej w domu trójki. Za niebieskookim dostrzegli nieco niższą kobietę o białych włosach, co oznaczało, że to musi być matka ich ukochanych. Bez Rodericha, rzecz jasna.
-Tak, są w domu, wejdźcie. - Najstarszy Beilschmidt wpuścił niespodziewanych gości do domostwa, speszony patrząc na żonę. Maria nie wyglądała na zadowoloną z tych odwiedzin, tym bardziej, że było późno. Obecność tej trójki idealnie tłumaczyła trzy wolne miejsca przy stole. Jakby dwójka jej synów i Roderich spodziewali się ich od samego początku. Zdenerwowana poszła za gośćmi, którzy już próbowali przymilać się do wspomnianej trójki.
-Co wy tutaj robicie? - Bracia nie mogli ukrywać faktu, że tamte trzy miejsca były dla tych księżniczek, jednak nie sądzili, że w końcu przyjdą i to tak późno. Było przeszło po dwudziestej pierwszej, przez co te odwiedziny były co najmniej niepokojące. W pewnym stopniu, domyślali się o co może chodzić. Potrzebowali pomocy i znowu spadał na nich obowiązek pomagania im.
-Są święta, więc postanowiliśmy was odwiedzić! - Odparł Feliciano, podchodząc do Ludwiga. Ciężkie było wymknięcie się z domu, kiedy rodzina po głośnej kłótni nie spuszczała z niego wzroku. Nadal go trochę mdliło, lecz przynajmniej miał możliwość normalnego chodzenia i na spokojnie dotarł do domu ukochanego. Tutaj czuł spokój, choć odczuwał również na sobie niewygodny wzrok białowłosej kobiety. Przerażało go to.
-Nie mogliście przyjść jutro? Już jest późno, powinniście być w domu. - Roderich nie uzyskał odpowiedzi na swoje pytanie, a zamiast tego został pociągnięty gdzieś przez Erizabetę. Chciała porozmawiać na osobności, gdzie nikt nie będzie ich podsłuchiwać. Widziała, że ta albinoska aż za bardzo interesuje się jej obecnością, co ją wkurzało. Już nie mogła spotkać się z ukochanym? Może faktycznie było późno i umówiła się z Edelsteinem na jutro, lecz skoro przyjaciele szli, to ona też mogła.
Feliks również nie chciał przesiadywać w towarzystwie tej kobiety. Poszedł z Gilbertem do jego pokoju, oczekująć od niego szczerej rozmowy o ich relacji. Patrząc na to, co wydarzyło się na rodzinnej kolacji, tym bardziej nie byli bezpieczni. Feliciano też próżny nie pozostawał, ulotnił się z salonu z Ludwigiem w zatrważającym tempie.
-Nie chcę dłużej żyć. - Powiedział nagle Łukasiewicz, mocno zwracając na siebie uwagę Beilschmidta. Te słowa go zabolały. Gilbert poczuł się tak, jakby jego starania nie były wystarczające i mimo dbania o ukochanego, ten nie zwracał na to uwagi. Przecież miał dla kogo żyć, miał swojego partnera. Przyjaciół, kilka kochających osób w rodzinie, znajomych z klasy. Całe życie przed nim! - Za bardzo mnie poniosło i chciałem się zabić. - Albinos usiadł przy blondynie, lustrując go smutnym wzrokiem.
-Zajebisty mi zrobiłeś prezent. - Feliks nie był z tego dumny, a teraz Gilbert zachowywał się tak, jakby zrobił mu to specjalnie. Nie chciał kłócić się tego dnia, przynajmniej nie dzisiaj. - Czy to jest ten moment, w którym naprawdę muszę cię ciągnąć do lekarza? Nie chcę, żeby stała ci się krzywda. - Wizja leczenia się oraz kontroli lekarza nie była taka zła, ale wolał zostać w domu przy ukochanym.
-Lepiej będzie, jak moja rodzina zacznie się leczyć. To co oni robią jest okropne. - Beilschmidt westchnął, przytulając się do Łukasiewicza i zastanawiając się, co właściwie ma z nim zrobić. Był nawet gotowy do wzięcia go do siebie na tak długo, dopóki przynajmniej ojciec się za siebie nie weźmie. Takie ograniczone spojrzenie na świat nie poprowadzi tego faceta daleko. Na ogół nie życzył komukolwiek źle, ale akurat Adam zasługiwał na bolesny upadek.
-Na razie postaraj się tak żyć, a dopiero potem, jak już naprawdę będzie bardzo źle, to podejmiemy się poważniejszych kroków, dobrze? - Blondyn delikatnie przytaknął, odwzajemniając uścisk. Znowu miał przy sobie ten cudowny spokój ducha, za którym tęsknił bardziej od czegokolwiek innego. Wiedział, że Gilbert mu to da. Nie mogło być inaczej, w końcu się kochają i dają wszystko, czego od siebie oczekują.
Szkoda, że nie można tego powiedzieć o Feliciano i Ludwigu.
-Więc, mówisz, że rodzina krytykuje cię za to, że zachorowałeś, tak? - Vargas niepewnie przytaknął na pytanie Beilschmidta, choć bardziej było to pytanie retoryczne. Ludwig szczerze nie wiedział, jak ma rozegrać sprawę przyjaciela. Nie pomagały mu niejasne uczucia, a rodzina rudowłosego okazywała się cholernym utrudnieniem. Coś mu mówiło, żeby odpuścić, lecz nie mógł tego zrobić. Walczył dla Feliciano.
-Co mam z tym zrobić? - Vargas widział po przyjacielu, że jest załamany i najchętniej by go zostawił. Raniło to jego serce, które i tak już było wystarczająco skrzywdzone.
-Pozostań silny. Wiem, że może to być trudne, gdy rodzina demotywuje, ale z moim wsparciem i przyjaciół powinieneś sobie poradzić. - Złote oczy zajaśniały w radości oraz świadomości, że jeszcze nie jest kompletnie sam na tym świecie. Były osoby, którym na nim zależało i były w stanie za niego walczyć.
-Wiesz, że cię kocham? - Feliciano nie przejmował się odrzuceniem sprzed dni, a przynajmniej nie aż tak. Najważniejsza była wiedza, że przecież Ludwig może pewnego dnia jego uczucia odwzajemnić, więc pewne rzeczy nie były od razu stracone. Może czekanie najlepsze nie było, lecz dla swojej miłości mógł wykazać się odrobiną cierpliwości.
-Tak, wiem to. - Odparł blondyn, przyciskając do siebie rudowłosego. Dalej czekał na jakiś ruch ze swojej strony, a poczucie winy go dobijało. Miał nadzieję, że niedługo się ogarnie i faktycznie zacznie coś czuć do Vargasa, a nie chciał go dłużej krzywdzić.
***
Strach był ogromny do tego stopnia, że nie mogli się kompletnie skupić na szukaniu swojego rodzeństwa. Feliks i Feliciano zniknęli z domu tak nagle, nawet nie zostawiając jakieś notki, że wychodzą z domu. A co jeśli chcieli sobie zrobić coś złego? Lovino wraz z Radmilą nie dawali sobie rady z tą presją, która mogła skończyć się w okropny sposób. Jednak obydwoje nie spodziewali się takiego spotkania. Szczególnie Romano, a nie był nastawiony na konfrontację z Antoniem. Stanęli przerażeni naprzeciwko siebie, lustrując niepewnym wzrokiem.
-Co tutaj robicie tak późno? - Spytał Antonio, niechętnie zatrzymując się przy Lovino. Jednak coś mu mówiło, że powinien się zatrzymać i zainteresować jego obecnością. Nie mógł udawać, że nagle go znienawidził, mimo, że nadal kochał całym sercem. Nie byłby w stanie go znienawidzić. Może w innym świecie, lecz nie w tym. Tutaj pewne rzeczy pozostawały bez zmian, nieważne co się działo.
-Moglibyśmy zadać ci to samo pytanie. - Odpowiedziała pretensjonalnie dziewczyna, nie chcąc być zagadywaną przez kogoś innego. Tutaj chodziło o życie jej brata, a po jego akcji z nożyczkami nie mogła mu w pełni zaufać. Została delikatnie uderzona przez Vargasa, który widocznie nie zaprzeczał krótkiej pogawędce.
-Szukamy Feliciano i Feliksa. Uciekli z domu i nie możemy ich znaleźć, a dzisiaj ich zachowanie było kurewsko niepokojące. Może widziałeś, jak gdzieś idą? - W oczach Włocha był cień nadziei, przez co Carriedo nie mógł odmówić mu pomocy. Uśmiechnął się delikatnie, przypominając sobie swoją drogę do tego miejsca. Potrzebował relaksu po rodzinnym spotkaniu i wydawało mu się, że widział wspomniane dwie osoby. A nawet trzy!
-Chyba ich widziałem! Szli gdzieś z Erizabetą, o ile się nie mylę. - Odparł szybko, kiedy sobie przypomniał o witaniu się z tą trójką, lecz ci go brutalnie zignorowali i szli dalej przed siebie. Nie było to miłe, ale rozumiał ich. Zapewne byli zajęci ciekawszymi rzeczami, niż rozmową z nim. Radmila cicho odetchnęła, wiedząc, że z Elizą jej brat sobie krzywdy nie zrobi. Byli przyjaciółmi.
-Teraz tym bardziej mi powiedz, gdzie mogli iść! Jak zrobią coś głupiego, to jeszcze my pójdziemy siedzieć w więzieniu za nie dopilnowanie! - Romano denerwował się nawet bardziej. Hiszpan uważał to za urocze, jednak odpuścił sobie mówienie o tym głośno. Jeszcze pogorszyłby swoją relację z Vargasem, a tego nie chciał. Było już wystarczająco źle.
-Wydaje mi się, że szli w stronę domu GIlberta, Ludwiga i Rodericha. Poszukajcie u nich, a może się nie zawiedziecie. - Romano był zirytowany jeszcze bardziej, a dotychczasowe panowanie nad sobą przez Radmilę zostało doszczętnie zniszczone. Po cholerę oni tam poszli?! Erizabeta jeszcze mogła, ponieważ Roderich jest teraz jej chłopakiem, ale zachowania rodzeństwa za nic nie potrafili pojąć.
-No po chuja tam poszli?! Jak chcesz sobie jeszcze z Antoniem porozmawiać, to wam nie przeszkadzam. Ja idę po Feliksa i Feliciano. - Niebieskooka prędko ewakuowała się z miejsca zdarzenia, próbując sobie przypomnieć gdzie mieszkają ci nauczyciele. Nie miała zamiaru robić awantury, lecz wiadomo jak podziała na nią napływ niezbyt przyjemnych emocji?
-Lovino... - Zaczął Antonio, patrząc smutno na przyjaciela. Ten na niego zerknął od niechcenia, domyślając się o co może chodzić. Musiał przeprosić za to, że powiedział, że niby kocha się w Afonso, choć było w tym trochę prawdy. Wziął głęboki wdech, już chowając doszczętnie swoją dumę. - Chcę cię przeprosić za...
-Nie masz za co mnie przepraszać. - Romano automatycznie przerwał Carriedo, co wywołało u niego niemałe zmieszanie. - Żartowałem z tym, że jestem zakochany w Afonso i cholernie tego żałuję. Przepraszam za to, nie powinienem. - A więc o to chodziło. Szatyn uśmiechnął się lekko, łapiąc zielonookiego za dłonie i delikatnie je ściskając. Antonio tak mocno cieszył się z tych przeprosin i tego, że ta miłość okazała się żartem. Życie odrobinę stało się piękniejsze.
-Ja też nie wykazałem się najlepszym zachowaniem, za co również powinienem przeprosić. - Zapanowała w miarę zgodna cisza, której nie chcieli przerywać nawet swoimi oddechami. Dziwne dla nich było, że jeszcze niedawno byli wielce skłóceni, a teraz bez problemów się przytulili i obiecali, że nigdy więcej nie zrobią takiej krzywdy. Takie obiecywanie nie miało sensu, ale poprawiało samopoczucie.
-W porządku, wybaczam ci. - Odpowiedział krótko Vargas, rumieniąc się mocniej, niż w całym swoim życiu. To było dla niego takie zawstydzające, nieważne, że bardzo mu się podobało i gdyby odwaga mu dopisywała, to powiedziałby Carriedo o swojej prawdziwej miłości.
-Również ci wybaczam, Lovi. - A to znajome ciepło na sercu znowu pojawiło się w nich obydwóch, niwelując zimno wigilii. I dotyczyło to wszystkich.
***
No więc, ten rozdział ma bez mojej gadaniny 6502 słowa, więc jest krócej niż zazwyczaj. Podchodzę do tego rozdziału tak niezrozumiale, że aż nie wiem czy mi się podoba, a może wręcz przeciwnie. Niby jest dobry, jednak mogło wyjść lepiej. Będę bardziej zadowolona, gdy powiecie mi o swojej dokładnej opinii, patrząc na plusy oraz minusy tego rozdziału. Wezmę pod uwagę każdą opinię.
Przypominam, że w czwartek nie będzie rozdziału! Mam nadzieję, że naprawdę nie jesteście za to źli. Mam obecnie ogromne problemy z pisaniem i liczę na to, że niedługo mi wena wróci. Teraz również powiem, że następny rozdział, któremu zostanie poświęcony jeden dzień, to sylwester. I ten rozdział pojawi się w czwartek. Nie ten co będzie teraz, a następny. I nie musicie się obawiać tego rozdziału, bo będzie bardziej humorystyczny.
Wracając do tego rozdziału, podsumujmy sobie co w nim się działo. Erizabeta powiedziała o swoim związku z Roderichem, co idzie zdecydowanie na plus. Na dodatek, anoreksja Feliciano rozwija się w najlepsze, a rodzina chyba za bardzo się tym nie przejmuje. Już gdzieś wcześniej mówiłam, że Vargasowie podchodzą do tej choroby z typową dla nich lekkością na duszy. I były jeszcze dramy u Feliksa, niekoniecznie dobre. Adam nie wykazuje się oryginalnością i dalej krzyczy o tym, że syn powinien sobie kogoś znaleźć. I widać, że Adaś pragnie tutaj PolHun. Do tego stopnia, że aż Feliks chciał się zabić. Niezłe dramaty, czyż nie?
I mamy jeszcze Marię, czyli matkę naszego kochanego, germańskiego rodzeństwa. Gdybym miała zrobić ranking największych antagonistów w tym opowiadaniu, to Maria byłaby na równi z Adamem. To świadczy tylko o jednym. Ona tutaj nieźle namiesza, szczególnie w AusHun. A ma ku temu "dobre" powody, bo w końcu Roderich jej dzieckiem nie jest i niszczy mu życie od samego początku jego istnienia.
To będzie na tyle w tym rozdziale! Mam nadzieję, że wam się podobał, i że nie doprowadził kogokolwiek do płaczu. Do zobaczenia w przyszłą niedzielę w rozdziale, z którym się cholernie męczę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro