[14] Piękno niecierpliwości
*** 19 grudnia ***
Okazjonalnie, nawet wrogowie mogli oferować sobie pomoc oraz wsparcie. Nigdzie nie zostało powiedziane, że mieli się wiecznie tylko kłócić, a w razie tragedii życiowych, wyśmiewać. Wbrew pozorom o sobie nawzajem, nie byli złymi osobami. Właśnie dlatego Vladimir widząc przygaszoną Erizabetę, postanowił do niej podejść i zapytać co się stało. Nie wyglądała na zadowoloną, a też rzadkością było widzenie jej w takim stanie. Korzystał z faktu, że włączyło mu się dobre serce.
-Można znać powód twojego smutku? - Eliza zerknęła zaskoczona na chłopaka, który bez skrupułów się do niej dosiadł. Popescu widział w swoim zachowaniu jedynie troskę, ale dziewczyna ogromną wścibskość i mieszanie się w nieswoje sprawy. Może gdyby był Feliksem albo Feliciano, spotkałby się z lepszą reakcją, a tak, to był odpychany. Jego skostniałe serce bolało, kiedy go nie doceniano.
-Nie interesuj się. - Odpowiedziała chłodno Hedervary, mając zamiar wstać i uciekać przed blondynem. Potrzebowała towarzystwa na wysokim poziomie, a Roderich siedział w domu, Feliks i Feliciano gdzieś poszli. Nie uśmiechał się jej pobyt z Vladimirem, choć była okazja do nawiązania większych więzów. Dziwiło ją, że mimo ciągłego ubliżania mu, ten dalej do niej lgnął. Robił to specjalnie.
-Zakochałeś się we mnie, że nie dajesz mi spokoju?! - Czerwonooki speszył się wraz z momentem wypowiedzenia tych słów. Za nic w świecie nie zakochałby się w Erizabecie, co nie zmienia faktu, że dałby wszystko dla bardziej udanych relacji. Zielonooka szybko zaczęła żałować tego pytania.
-Spokojnie, aż tak nisko nie upadłem. Już prędzej mi do kochania Georgiego, niż ciebie. - Sens tego zdania nie dotarł prędko do Popescu, przez co Erizabeta zaśmiała się głośno i stwierdziła, że jej wróg jest gejowsko uroczy. Nie spodziewała się po nim zakochania w tym Bułgarze, mimo, że ci byli ze sobą całkiem blisko. W głowie zaczynała planować sobie idealny plan swatania, byle uwolnić się od Rumuna i móc skazać kolegę z klasy na wieczne cierpienie.
-Zakochałeś się w Georgim? - Spytała z figlarnym uśmiechem.
-Co, nie! Tak tylko mi się powiedziało, to nic nie znaczy! - Bronienie się było bezsensowne, ponieważ Eliza już o wszystkim wiedziała. Głupia nie była, a jego nagłe zdenerwowanie jedynie bardziej go zdradzało ze swoją miłością do przyjaciela. Nie widział sensu w drążeniu tego tematu, skoro Georgi jest hetero i nie będzie miał romantycznego zainteresowania nim. - Lepiej powiedz co cię dręczy. - Dodał po chwili.
-Myślę, że możemy teraz spokojnie porozmawiać... Chodzi o Rodericha. A dokładniej, to jestem w nim zakochana od dłuższego czasu i zbieram się do powiedzenia mu o tym. Tylko problem w tym, że kompletnie nie mam do tego odwagi, choć widzę, że on odwzajemnia moje uczucia i czeka, aż zrobię wobec niego jakiś ruch. Ostatnio nawet wysłał mi kwiaty. Tak cholernie się boję. - Vladimir przytaknął, pomyślał nad sensem związku ucznia z nauczycielem, i doszedł do wniosku, że może przynieść to niezłe korzyści.
-Więc, dlaczego mu o tym nie powiesz? - Popesco nie zawsze służył dobrą radą.
-Tak po prostu?! - Panika Hedervary narastała, sprawiając, że robiła się czerwona na twarzy. Wyglądała przez to słodko.
-No, tak. - Dziewczyna kompletnie się zmieszała. Oczywiście, mogła powiedzieć o swoich uczuciach ot tak, jednak taki moment powinien być bardziej romantyczny, wyjątkowy, taki niezapomniany na wieki. Na dodatek, zbieranie odwagi nie należało do najłatwiejszych. Vlad nie był kiedykolwiek w takiej sytuacji, więc mógł nie wiedzieć, jakie stresujące może to być. Potrzebowała wsparcia, a od rodziców dostawała jedynie jakieś głupie ostrzeżenia, przyjaciele sami zmagali się ze słabą sytuacją w życiu miłosnym, a pozostali nie wykazywali nią zainteresowania. Ubolewała nad tym faktem.
-Nie dam sobie z tym rady. - Powiedziała cicho, wtulając się w ramię Rumuna. Nie wiedziała, co właściwie robi, lecz skoro blondyn się nie wyrywał, to korzystała. Roderich byłby lepszą poduszką.
-Musisz nastawiać się tak negatywnie? Ja nawet nie mam jakichkolwiek szans u Georgiego, a ty masz okazję do zaprzestania bycia singielką. Trochę nadziei, a wszystko skończy się dobrze. - Vladimir nie widział siebie w roli pocieszyciela, ale obecnie taka była jego rola. Czuł, że ma obowiązek pomocy komukolwiek i widocznie padło na Hedervary. Dziwnie czuł się z tą świadomością, jednak lepsze to, niż nic. Przynajmniej coś tutaj odegra.
***
Ciężka atmosfera panowała w domu do tego stopnia, że pająki nie miały ochoty na dalsze tworzenie swojej pajęczyny, a był to poważny problem, gdyż później Antonio nie miał czego sprzątać. Miał do brata żal, że odebrał mu kolejną szansę na szczęście i ponownie okazał się tym lepszym, który zgarnia wszystkie wygrane. Nienawidził go za to, jednak to nadal był jego młodszy brat i nie potrafił na niego krzyczeć. Mógł być szczęśliwy i to się liczyło. Chociaż w ciągu dalszym bolało i chciał być tym wygranym. Ten jeden raz.
-Przestałbyś zamulać i zrobiłbyś coś pożytecznego. - Afonso nie był zadowolony z faktu, że od paru dni Antonio siedział w jednym miejscu, a gdy był w pracy, to taki ponury. Nie pokazywał tego, lecz niepokoił się tą sprawą, która jakby nie patrzeć, dotyczyła dodatkowo go. Musiał się zainteresować, byle nie mieć Carriedo później na sumieniu. - O co ci znowu chodzi? - Zapytał pretensjonalnie.
-Nic się nie dzieje, daj mi spokój. - Ferreira westchnął, dosiadając się do starszego i bacznie go obserwując, próbując stwierdzić, dlaczego może być taki przygnębiony. Mogło chodzić o wszystko, a do tej pory nie nauczył się czytania w myślach. Zielonooki niechętnie na niego spojrzał, czując, jak frustracja w nim narastała i powodowała, że ledwo się kontrolował. Gdyby nie pokrewieństwo z Afonso, ten już dawno by nie żył.
-Przecież widzę! Ślepy nie jestem i potrafię stwierdzić, że jest coś z tobą nie w porządku. Gadaj co się dzieje, bo nie mam zamiaru siedzieć tutaj wieczność. - Nastrój stawał się coraz gorszy, a każdy bliższy Antonia wiedział, że nie wypada naciskać na niego, kiedy ma gorszy dzień. Najwidoczniej, Ferreira nie był na tyle blisko z bratem, żeby o tym wiedzieć. Ryzykował resztę swojego dnia oraz dalsze relacje z nim, które i tak były obecnie w złym stanie. Każda godzina była u nich niepewna. Taka przesiąknięta nienawiścią.
-Chodzi o Lovino, zadowolony z odpowiedzi?! - Carriedo wyrzucił te słowa z siebie z ogromną prędkością, dziwiąc brata jeszcze bardziej. Po głowie Afonso przeszła myśl, że jego uczucia do Vargasa wyszły na jaw, ale szybko miał się przekonać, że chodzi o coś zupełnie innego. Co swoją drogą, mocno go uszczęśliwiło. Osiągał swój cel, nawet jeśli kosztem bliskiej osoby. Ponoć cel uświęca środki. Jednak nie w takich sytuacjach. - Powiedział mi, że się w tobie zakochał! Możesz być z siebie dumny, wygrałeś! - Łzy same pchały się do oczu, pokazując w jak beznadziejnym stanie Antonio jest.
-Co? W sensie, nie rozumiem... - Szatyn był zdumiony tą wieścią, jaka namieszała w jego sercu jeszcze bardziej. Coś w nim pękło, kiedy zobaczył, że Antonio rozpłakał się do końca, będąc takim bezsilnym, kruchym, znowu przegranym. Wiedział, że nie powinien, lecz resztki jego dobrej osoby mówiła mu, żeby odpuścić i pozwolić Carriedo na szczęśliwe życie z Romano. Jednakże, jeżeli pozwoliłby mu na wygraną, pokazałby, że sam jest słaby. Tak nie mogło być. Przecież był silnym Ferreira, który nie znał smaku porażki. Współczucia również nie mógł znać. - Żartujesz, prawda?
-Nie żartuję! Lovino specjalnie poprosił mnie o spotkanie, żeby mi powiedzieć, że się w tobie zakochał. Nie wiem po co mu to było i dlaczego mnie tak nienawidzi, ale powiedział mi to i zdecydowanie był z siebie zadowolony. Prosił mnie, żeby ci nie mówić, lecz tak szczerze mówiąc, to mam tę prośbę gdzieś. Gratuluję szans u ukochanego. - Zielonooki otarł oczy z mokrych śladów, kierując się w stronę wyjścia z salonu. Potrzebował spokoju, a to mogło być zagwarantowane jedynie przez Romano. Lecz go nie było, jak każdego innego.
-Antonio, zaczekaj! To nie musi być jeszcze koniec. - Dziwne było litowanie się nad Carriedo, jednak braterska miłość czasami potrafiła się odezwać. Była to rzadkość, ale momentami mogli być zgodnym rodzeństwem, jakim chcieli być od zawsze. Może gdyby nie załamywali siebie nawzajem, nie rywalizowali dosłownie o wszystko i notorycznie by się nie kłócili, mieliby szansę na lepszą relację.
-Zostaw mnie samego! To jest już koniec. Leć do swojej miłości i bądźcie razem szczęśliwi! - Antonio zostawił Afonso samego, zupełnie zbijając go z tropu oraz udowadniając, że nie oczekuje od niego jakiejkolwiek pomocy. Ferreira wzdychał z coraz większą irytacją, której nic nie potrafiło powstrzymać od rozwalenia czegoś w pobliżu. Życie brata zniszczył do końca, więc nie miał zamiaru go dobijać. Wtedy kompletnie wyszedłby na wyrodnego brata, a rodzice zawsze powtarzali, że bliskich trzeba szanować. Szkoda, że nie stosowali tych przekonań wobec siebie.
***
Kiedy był dzieckiem, wspólne wyjścia z rodzicami były jego ulubionymi i zawsze czekał na dni wolne, aż będą mogli wyrwać się z szarej rutyny pracy oraz szkoły, które skutecznie utrudniały im kontakty. Do czasu, aż ojciec znacznie się zmienił i nie zaczął mieć mocno toksycznych poglądów wobec świata. Feliks niezmiernie się ucieszył, gdy ten wyleciał do Wielkiej Brytanii w celu szukania lepszych zarobków. Od wtedy widywali się rzadziej i mógł poczuć tę namiastkę starej wolności. Teraz ją stracił. Ojciec miał cholernie długi urlop.
-Feliks, nie sądzisz, że jest to idealny czas, żeby sobie znaleźć jakąś dziewczynę? - Pobyt w barze został całkowicie zrujnowany, bez szans na poprawienie zniszczonej atmosfery. Feliks speszył się słowami ojca, dla którego priorytetem życiowym było znalezienie sobie partnerki na całe życie w tym wieku. Pozostali nawet woleli sobie nie wyobrażać, co Adam zrobi, gdy dowie się o prawdziwej orientacji syna. Rodzina przejdzie rozłam.
-Musimy o tym rozmawiać teraz? Kiedy będę wiedział, że to odpowiedni czas na znalezienie sobie kogoś, to zacznę szukać. Obecnie nie mam potrzeby nawiązywania z kimś poważniejszej relacji. - Blondyn źle czuł się z tym, że musiał ukrywać swoją miłość do Gilberta. Dusił się w tym i wiedział, że długo tak nie wytrzyma. Radmila, która wczoraj wieczorem już przyjechała na święta ze studiów, oraz matka zmartwione na niego spojrzały, a Jakub wydawał się niewzruszony tym tematem. Łukasiewicz miał wrażenie, że zaraz zwróci wszystko, co przed momentem zjadł. Nienawidził towarzystwa tego faceta. Niszczył mu życie i zamykał przed nosem drzwi do szczęścia z osobą, którą kochał.
-Tylko zapytałem, nie unoś się tak. Jednak musisz przyznać mi rację w tym, że najwyższa pora do znalezienia sobie kogoś i ułożenia z tym kimś sobie życia. Nie mam zamiaru patrzeć, jak marnujesz swoje życie jako kawaler, albo nie daj Boże, zaczynasz prowadzić się z chłopakiem. - Życie romantyczne syna było dla Adama bardzo ważne. Nie życzył sobie, żeby Feliks przyprowadził do domu jakiegokolwiek faceta, albo za mocno specyficzną dziewczynę. To musiała być spokojna kobieta, piękna, jednak również o mocnym temperamencie. Zdziwił się, kiedy żona o mało nie wylała na niego kawy.
-Dlaczego nie rozumiesz, że Feliks jeszcze nie jest gotowy na szukanie sobie kogoś? Daj mu czas i nie zmuszaj do czegokolwiek. Każdy jest na to gotowy w swoim czasie, więc Feliks nie musi się tak spieszyć, jak my. - Blondynka z trudem powstrzymała się od powiedzenia, że za bardzo się pospieszyli i zdecydowanie podjęli złe decyzje wiele lat temu. Zielonookiemu nie pomagała świadomość, że miał kogoś stojącego po jego stronie. Potrzebował akceptacji u całej rodziny, a nie u jedynie pojedynczych osób. - Feliks, nie załamuj się. Masz czas.
-Wiem, że mam czas. Mimo tego, nie chcę was załamywać. - Adam przytaknął na te słowa z uśmiechem, wiedząc, że przekonał syna do konkretnych działań. Miał świadomość tego, że mimo długiego odstępu czasu od ostatniego spotkania, dalej sprawował nad nim władzę oraz go kontrolował. Feliks od zawsze był uroczo naiwny, więc niedziwne, że akurat go obrał jako swoją następną ofiarę po Radmili. Wielka szkoda, że nie wiedział, że blondyn jedynie udaje swoją posłuszność. - Pójdę do toalety i wracam. - Dodał chłopak, odchodząc od stołu i biegnąc do łazienki.
Wbiegł do jednej z kabin, wyciągając szybko telefon i wybierając numer do Gilberta. Musiał z nim porozmawiać, bo inaczej rozpłakałby się tutaj na miejscu, popadając w swój fatalny stan i wierząc, że nigdy nie zazna szczęścia. Obrzydzenie rosło z każdym następnym dniem.
-Halo? - Zaczął Gilbert, odrywając się od sprawdzania następnego stosu kartkówek. W pewnych chwilach, zaczynał nienawidzić swojej pracy, ale z czegoś musiał się utrzymać. Słyszał ciężki oddech ukochanego. Mógł domyśleć się, że ręce mogły mu drżeć i ledwo trzymał telefon w dłoni. A to wszystko przez ojca. Zaczynało się i nawet nie miał jak mu teraz pomóc. - Gdzie jesteś? Mogę przyjechać.
-Naprawdę nie trzeba. Po prostu, czułem potrzebę usłyszenie ciebie. - Usłyszenie Beilschmidta nie uczyniło, że Łukasiewicz był znowu szczęśliwy i nie miał jakichkolwiek zmartwień, jednak ponownie miał to przyjemne gorąco w sobie. Chwilowo mógł się wyrwać ze świadomości, że niedaleko siedzi ojciec i może mu zniszczyć całe życie w mgnieniu oka. Albinos nie czuł się dobrze, gdy wiedział o obecności Adama. Nasłuchał się o nim już tylu rzeczy od Feliksa, że ciężkie było odczuwanie spokoju. Chodziło przecież o jego (nie)partnera.
-Martwię się o ciebie i nie chcę, żeby działa ci się krzywda. Uważaj na siebie i pamiętaj, że nie jesteś sam. - Niepokój był kompletnie adekwatny. Może nie było tragedii, jednak ich relacja była zagrożona od samego początku, jak dowiedział się o naturze ojca Feliksa. Nie mogli być spokojni, póki nastawienie tego faceta się nie zmieniło. - Kocham cię. - Pozostawała nadzieja. Zielone oczy lekko zabłyszczały, kiedy usłyszał to cudowne wyznanie. Kiepsko im wychodziło pozostawanie przyjaciółmi, lecz chyba jeszcze przez moment nie musieli się powstrzymywać.
-Również cię kocham. - Odparł Feliks, nerwowo ściskając materiał koszulki w drugiej dłoni. Nie wiedział dlaczego, ale takie słowa od Gilberta powodowały u niego natychmiastowy napływ energii oraz radości.
***
Lovino nie martwił się tylko o wygląd brata, jego posturę, stan fizyczny i to, ile dziennie je posiłków. Zależało mu również na dobrym życiu romantycznym Feliciano, a z jego historii wnioskował, że nie dzieje się tam dobrze. Widział smutek rudowłosego, często słyszał jego płacz w nocy, a na dzień następny zawsze mu wmawiał, że nie jest źle i niedługo mu przejdzie. Ten stan trwał już wiele dni. Nic nie zapowiadało, że młodszy Vargas niedługo zazna ponownego szczęścia w życiu. Potrzebował kogoś bliskiego, komu mógłby się zwierzyć inaczej niż przyjacielowi.
Mimo niechęci do Ludwiga oraz brzydzenia się nim, zadzwonił do niego, szukając w nim pomocy. Jedynie w nim widział pewny ratunek dla rodzeństwa, a przecież Feliciano pokładał na nim całe swoje życie. Musiał polegać na Beilschmidtcie, choć bardzo nie chciał.
-Słucham? - Zaczął Ludwig, nieźle się dziwiąc, że Lovino do niego zadzwonił. Podał mu swój numer telefonu jedynie po to, bo wypada, ale nie sądził, że kiedykolwiek przeprowadzi rozmowę telefoniczną z Romano. - Stało się coś poważnego, że dzwonisz? - Vargas czuł, jak coś blokuje jego wypowiedź. Rozmowa z tym idiotą była naprawdę trudna, a dodajmy do tego jeszcze chęć płakania za takie skrzywdzenie Antonia. Poczucie winy zmieniało go nie do poznania.
-Chodzi o Feliciano. - Odpowiedź była dziwnie spokojna, lecz nie zmieniła faktu, że blondyn poczuł niepokój. Zapewne znowu miał zostać poruszony temat anoreksji przyjaciela, lub co gorsza, temat ich niepewnej relacji. Miłość nigdy nie była dla niego łaskawa. Zawsze zakochiwał się w nieodpowiednich osobach, dochodziły do tego problemy z dojrzewaniem i brakiem zrozumienia siebie, a na samym końcu pozostawał płacz, spowodowany odrzuceniem. Nie chciał się zakochać, byle później nie cierpieć. Nie był na to gotowy. - Powiedział mi, że jest w tobie zakochany i od tego czasu jest cholernie ponury. Mogę prosić cię... O przysługę? - Zdumienie rosło w szybkim tempie.
-I jaką przysługę chodzi? - Zapytał niepewnie Ludwig, rozważając dalszy sens tej rozmowy. Udzielał już korepetycji Feliciano, więc nie chodziło o poziom wiedzy w matematyce. Pilnował go, żeby jadł, co za tym idzie, pewnie nie chodziło o anoreksję. Nienawidził miłości, odrażała go. Na samą myśl o tym, że mógłby kiedyś zakochać się w Vargasie, coś go w środku skręcało. Próbował go uszczęśliwić, ale nie własnym kosztem.
-Mógłbyś udawać, że zakochałaś się w Feliciano? - Lovino szokował sam siebie, prosząc o to Ludwiga. Jednak dla brata zrobi wszystko. Musiał dać mu szczęście. Beilschmidtowi zrobiło się słabo, otoczenie pokryło się ciemną poświatą, a wspomnienia dawnych "związków" uderzyły w niego z podwójną siłą. Każda noc, podczas której płakał za tymi osobami, które nie były go warte. Stracony czas na staranie się, które załatwiło mu jedynie cierpienie. Związek z osobą, która ma anoreksję, może być strasznie trudny oraz ryzykowny. Nie miał zamiaru znowu cierpieć.
-Przepraszam, ale nie mogę tego zrobić. - Odrzekł szybko blondyn, czując, że traci miano dobrego przyjaciela. Lecz udawanie miłości nigdy nie wychodziło komukolwiek na dobre, prędzej czy później prawda wyszłaby na jaw i wszystko by się zniszczyło. Zależało mu na Vargasie i pragnął trwania z nim w wiecznej przyjaźni. Nic więcej nie może z tego wyjść, choćby miał się zakochać już jutro. Miłość nie była dla niego.
-Błagam cię, musisz się zgodzić! Tutaj chodzi o życie Feliciano! Nie zachowuj się tak egoistycznie i nie myśl jedynie o swoich potrzebach. Mógłbyś pomóc przyjacielowi, który jest w o wiele gorszej sytuacji. - Lovino widocznie nie rozumiał, że udawanie miłości zawsze kończyło się okropnie. Jeśli jakimś cudem Feliciano dowiedziałby się o udawaniu związku z jego strony, wszystko by się skończyło. Kochanie było umiejętnością, której Ludwig nie potrafił zdobyć.
-Zrozum, że nie jestem gotowy. Nie będę czuł się dobrze z udawaniem, a w związku nie chodzi o dobro tylko jednej strony. Proponuję zająć się własnym życiem romantycznym, a moje zostawić w spokoju. Pomogę twojemu bratu, jednakże nie związkiem. - Romano czuł, jak coś się w nim buzuje. Nienawiść do tego człowieka narastała, a świadomość, że z bratem nigdy nie będzie dobrze, mordowała go od środka.
-Jesteś pierdolonym egoistą... Zapłacisz za to, że nie chcesz mu pomóc! Zrozum, że on cię kocha i nie może bez ciebie żyć. Gdybyś zaczął związek, miałby więcej motywacji do leczenia się! Ale jak sobie chcesz, widocznie na niego nie zasługujesz. - Te słowa raniły. Jednak Ludwig musiał przyznać Romano racje. Nie był wart Feliciano, nawet jako przyjaciel.
*** 21 grudnia ***
Ignorowanie Alfreda przez tyle dni nie pomagało im w utrzymaniu dobrych relacji. Żałował, że tak się zachował, a jego zachowanie bez problemów można było porównać do zachowania małego, wkurzonego dziecka. Musiał go przeprosić, nieważne jak bardzo jego duma będzie cierpiała, i że znowu będzie musiał użerać się z irytującym Amerykaninem. Alfred robił to dla jego dobra i była odpowiednia pora na zrozumienie tego. Jones miał już jutro wylatywać do USA na święta, więc był odpowiedni czas na przeprosiny.
-Mam rozumieć, że chcesz mnie przeprosić, ale za bardzo się boisz, więc milczysz? - Zagadał Alfred, kolejną minutę spędzając w milczeniu, na chłodzie. Jego radość była nie do opisania. Nie zwracając uwagi na zimną pogodę, cieszył się ze spotkania z Arthurem. Od tylu dni nie miał z nim jakiegokolwiek kontaktu i kiedy Kirkland wysłał mu wiadomość z prośbą o spotkanie, o mało nie zaczął skakać z radości i piszczeć, niczym mała dziewczynka. Już się obawiał, że pojedzie do rodzinnego domu bez pogodzenia się z przyjacielem.
-Powiedzmy, że masz rację... - Odpowiedział zielonooki, intensywnie się rumieniąc. Nie wiedział czy to przez chłód, a może przez zawstydzenie. Przepraszanie zawsze było dla niego ciężką sprawą, z którą ledwo sobie radził i powodowała u niego stan nietrzeźwości umysłowej do końca tygodnia. - Żałuję, że tak się wobec ciebie zachowałem, okej?! Nie miałem ostatnio dobrych dni, wiecznie chodziłem przygnębiony i sięgałem po alkohol. Nie chciałem cię dłużej martwić i stałem się przesadnie agresywny... Przepraszam. - Alfred nie wierzył w to, co właśnie usłyszał.
-Czy ty mnie właśnie przeprosiłeś? - Spytał niedowierzając.
-Jesteś upośledzony czy głuchy? Oczywiście, że cię przeprosiłem! Również nie wierzę. - Arthur poczuł się głupio ze swoimi słowami, które mógł wypowiedzieć w mniej drażliwy sposób. Spodziewał się wszystkiego, lecz nie tego, że Alfred go właśnie przytuli, wzbudzając w nim zadowolenie. Od niedawna topił smutki w tanich alkoholach i one nie zmieniały jego samopoczucia, a zwykły uścisk spowodował, że na moment zapomniał o swych zmartwieniach. Rzecz jasna, nie zrozumiał, że dalsze picie nie ma sensu. - Za ile wrócisz od rodziny?
-W połowie stycznia, jak się przerwa świąteczna skończy. No, może będę trochę później, ale obiecuję ci, że gdy tylko wrócę do Berlina, to zrobię wszystko, żeby nadrobić nasz stracony czas! Naprawdę się cieszę, że mnie przeprosiłeś. Wybaczam ci i mam nadzieję, że nigdy więcej nie dojdzie między nami do takiej sytuacji. - Owszem, do takich nie miało już dochodzić. Jednak miejsce miały mieć gorsze sytuacje, z których tak łatwo nie mieli wyjść.
-Dziękuję ci za wybaczenie.
-Jesteś taki uroczy, kiedy się rumienisz! - Jak dobrze, że Arthur był w miarę dobrym humorze.
***
Prośba Lovino robiła swoje, wzbudzając w Ludwigu poczucie winy za odmówienie. Nie umiał powstrzymać się od zaproszenia Feliciano do niewielkiej kawiarni, która udanie ich do siebie przyciągnęła, powodując, że siedzieli przy jednym stoliku i z przyjemnością na siebie patrzyli. A przynajmniej Vargas robił to z przyjemnością. Panowała w nim radość, jakiej nie chciał tracić. Jego ukochany zaprosił go na randkę! To musiało coś znaczyć i nie mogła to być zwykła przyjaźń. Coś zaczynało być na rzeczy.
-Nie mogę uwierzyć w to, że mnie tutaj zaprosiłeś! Jestem teraz taki szczęśliwy. - Złote oczy świeciły się od ekscytacji, jaka pochłaniała rozdrażnienie Beilschmidta. Mógł dzięki temu poczuć się odrobinę naturalniej, niż gdyby miał siedzieć tutaj zażenowany. Najważniejsze było, że sprawił przyjacielowi przyjemność. I co najbardziej szokujące, ten zgodził się na wypicie kawy i do tego pozwolił sobie na malutkie, jedno ciasteczko. Ta drobna zachcianka nie mogła skończyć się dobrze. Było za wcześnie na aż takie dobroci. Feliciano dalej dokładnie nie wyzdrowiał. I tak dziwne, że pozwolono mu na pozostanie w domu, a nie wysłano do szpitala.
-Również nie mogę w to uwierzyć. Miałem zupełnie inne plany na ten dzień, lecz wtedy przypomniałem sobie, że przecież jeszcze jesteś ty. Wiesz, że nie mogę sobie odmówić twojego towarzystwa. - Ludwig mówił kompletnie szczerze, chociaż po głowie Feliciano przeszła myśl, że kłamał i koloryzował swoje rzeczywiste uczucia. Jednakże, resztki jego optymizmu nadal żyły i nie pozwoliły mu na załamanie się. Nieśmiało złapał Beilschmidta za dłoń, powoli rozumiejąc jego intencje.
-Mam wrażenie, że powód tego spotkania jest głębszy, niż zwykła chęć zobaczenia mnie. - Nadzieja była złudna, ale potrafiła wywołać lepsze samopoczucie. Vargas wierzył głęboko wewnątrz siebie, że niedługo dojdzie do wyznania miłości, a jego marzenie stanie się prawdą. Mina blondyna mówiła mu, że nie będzie tak łatwo i pewnie to jeszcze nie jest spełnienie jego sekretu, o którym wiedział każdy.
-Tylko próbuję się zakochać, nic poza tym! - Ludwig spanikował. Feliciano dziwnie na niego spojrzał, nerwowo puszczając jego rękę i opierając o krzesło. Dziwna była dla niego informacja, że ktoś tak mocno starał się w nim zakochać. Podobało mu się to, jednak coś mu tutaj nie pasowało. Świadomość pewnej rzeczy raniła jego uczucia, uniemożliwiając pełne cieszenie się z tego spotkania. Pomijając oczywiście fakt, że zostało włożone na miejsce korepetycji.
-Naprawdę aż tak się starasz, byle mnie uszczęśliwić? - Do Beilschmidta dotarło, co właściwie powiedział. Nie miał się przyznawać do tego, że próbował zakochać się w przyjacielu, chociaż była to niezwykle oporna praca. Krzywdziły go wspomnienia sprzed lat i bał się, że ta historia może zakończyć się w podobny sposób. Utratą najważniejszej osoby w jego życiu. Lecz pragnienie podarowania szczęścia Feliciano była za wielka, żeby sobie odpuścić. - Nie robisz tego, bo chcesz. Ktoś cię do tego zmusił, prawda?
-To nie tak, że ktoś mnie zmusił. Po prostu chcę cię uszczęśliwić, zakochując się w tobie. W końcu, tego ode mnie oczekujesz. - Rudowłosy zaśmiał się marnie, czując, że to skończy się w taki sposób. To nie mogło być prawdą, byłoby zbyt pięknie. Szczęście nie miało nadejść teraz, nie miało nadejść też każdego innego dnia. Pozostawało mu tylko dalsze marzenie, a przecież każdy wie, że jedynie debile dalej się łudzą i mają marzenia, które zostały zaprzepaszczone już dawno temu.
-Uszczęśliwiasz mnie już tym, że w ogóle chcesz się ze mną widywać. Nie potrzebuję w naszej relacji sztucznych chęci zakochania się, miłości, czy czegokolwiek innego w tym stylu. Jak się we mnie zakochasz, to będę szczęśliwy. Jak nie, to zaakceptuję ten fakt. Nie zmuszaj się do czegokolwiek. - Zapanowała dziwna atmosfera. Nie było to zawstydzenie, zdenerwowanie, czy smutek. Było to coś cięższego, przesączonego czymś w rodzaju niecierpliwości, zawieszenia, dążenia do spełnienia marzenia. Lecz to nie było to. Atmosfera została wypełniona czymś, co mordowało ich obydwóch.
-Przepraszam za to... - Ludwig nie czuł się dobrze z tym, jak się zachował. Może poważnie nie powinien tak się przejmować tym, że nie był zakochany w Feliciano. Lovino nie mógł go zmusić do czegokolwiek, a takim zachowaniem jedynie tracił w oczach przyjaciela. Stracenie go będzie, niczym stracenie części siebie.
-Nie przepraszaj! Robisz to z troski, a nie, bo chcesz mnie zniszczyć. A przynajmniej tak sądzę. - Wystarczyło poczekać, jednak niecierpliwość robiła swoje. Słodkie było łudzenie się, że niedługo będą mogli być razem, choć szanse na to były małe. Zrobiliby wszystko, żeby już być ze sobą i się nie męczyć.
***
-Gilbert, błagam przestań! - Feliksowi zaczynało powoli brakować powietrza, a to nie było coś dobrego. Uwielbiał wygłupiać się z "partnerem", jednak łaskotki były ponad jego siły i nie miał ochoty na kontynuowanie tej męczarni. Trwało to od kilku minut i ignorując ogromne łaskotki, to czuł się jak w niebie. Był blisko z ukochaną osobą, z którą miał zamiar spędzić resztę życia. To nie mogło się nie udać. Gilbert również wyglądał na zadowolonego, gdyż nie szczędził w okazywaniu mu różnorakich czułości. Szczęścia nie powinno się sobie odmawiać.
-Twoje błagania wiele nie zmienią, pchło. - Nazywanie kogoś pchłą wydawało się Beilschmidtowi żenujące, lecz nie miał żadnego lepszego określenia na Łukasiewicza, a to była taka jego mała pchełka. Chwilowo postanowił odpuścić blondynowi, siadając obok niego i odrywając od jego ciała swoje dłonie. Ten głośno odetchnął, uśmiechając się do niego z udawaną urazą. Zanim się obejrzał, zielonooki już usiadł mu między nogami, wtulając się w niego, kontynuując swój odpoczynek. - Chujowo nam wychodzi pozostawanie przyjaciółmi.
-Nawet nie mam zamiaru udawać, że nie ma między nami czegoś więcej. Jedynie przy rodzinie mogę udawać, ale kiedy jesteśmy tylko we dwoje, albo z osobami zaufanymi, to po co się ukrywać? Ja chcę tylko być szczęśliwym, a może aż. - Robiło się za słodko, ale z drugiej strony, tak było całkiem miło. Trwali w uścisku, co jakiś czas spoglądając na siebie i uśmiechając się lekko. Mieli spokój, a reszta rodziny siedziała na dole. Postanowili skorzystać, dając sobie następny pocałunek tego dnia.
-Feliks, mógłbyś zejść na kolację? Za chwilę wrócisz do korepetycji. - Adam był niepocieszony faktem, że jego syn zaniedbywał rodzinę dla jakiegoś nauczyciela oraz nauki. Owszem, zdobywanie wiedzy było ważne, ale nie aż w takim stopniu. Feliks słysząc, że ktoś wchodzi do jego pokoju, szybko wywiązał się z objęć Gilberta, jednak nie zdążył się od niego oddalić, więc dalej siedział oparty o jego klatkę piersiową. Spanikowany spojrzał na ojca, który już wysyłał mu karcący wzrok. Zrobiło mu się duszno, a Beilschmidt odruchowo pociągnął go do siebie. - Mogę wiedzieć, co tutaj się dzieje?
-Nic nie zaszło. Tylko się uczę. - Albinos nie miał zamiaru puszczać zielonookiego, lecz skoro jego ojciec właśnie na nich złowrogo patrzył, to wolał sobie odpuścić pokazywanie, że Feliks jest tylko jego i nikt nie będzie im zabraniał związku. W głębi serca, trochę bał się tego faceta. - Za chwilę zejdę na dół coś zjeść, poczekajcie. - Dorzucił Łukasiewicz, nareszcie uwalniając się od białowłosego.
-Mogę wiedzieć, dlaczego tak przytulałeś mojego syna? Uczniowi i nauczycielowi nie wypada w taki sposób, o ile w ogóle wypada. - Gilbert nieźle się zdziwił, gdy mężczyzna skierował do niego swoją wypowiedź. Przeszły po nim zimne dreszcze i poczuł się tak, jakby ktoś wylał na niego wiadro lodowatej wody. Zrozumiał, że to nie pora na żarty, a rozmowa z poważnym zagrożeniem dla jego relacji z Feliksem. Czuł na sobie zmartwione spojrzenie zielonych oczu, jak i to zdenerwowane tych niebieskich.
-Od kiedy przyjaciele nie mogę się do siebie przytulać? Ja oraz Feliks jesteśmy ze sobą na tyle blisko, żeby okazywać sobie takie czułości. Na tym polega przyjaźń. - Adam odsunął się rozdrażniony, stwierdzając, że takie zachowanie jest zupełnie niemoralne. Kiedyś nie do pomyślenia było, żeby uczeń tak zbliżył się do nauczyciela i na odwrót, a teraz bezproblemowo mogli zostać przyjaciółmi. Obecne czasy były okropne. Miał skłonność do zabronienia synowi takich relacji, ale musiał się kontrolować. Bez Magdaleny sobie nie poradzi, a już mu groziła rozwodem za takie traktowanie dzieci.
-Nie zbliżaj się do Feliksa w ten sposób. Przede wszystkim jesteś jego nauczycielem i masz go uczyć, a nie naruszać przestrzeń osobistą. Będę cię pilnował. Za moment widzę cię na dole, Feliks. - Niebieskooki wyszedł z pokoju, pełen oburzenia. Brzydziły go takie relacje nauczyciela oraz ucznia, ale nie chodziło tylko o to. Sam fakt, że była to bliskość dwóch chłopaków sprawiała, że chciało mu się wymiotować.
-Masz zjebanego ojca. - Powiedział Gilbert, tępo patrząc w drzwi. Feliks nie rozumiał jego wyrazu twarzy, ponieważ wyrażał zbyt wiele emocji. Zaczynając od zdenerwowania, irytacji, kpiny, smutku, a kończąc na rozbawieniu. Blondyn zaczynał niepokoić się tym, co może się wydarzyć w niedalekiej przyszłości.
-Przecież wiem. Nie przejmuj się nim, minie mu. - Beilschmidt przytaknął i przytulił pchłę, rozmyślając nad tym, dlaczego Adam może mieć takie nastawienie do świata. Nie miał zamiaru ukrywać się wieczność, a problemów też nie chciał. Po raz pierwszy dokładnie mu pokazano, jaki ten człowiek może być wkurzający. Już go nienawidził.
***
-Mogę już wejść? - Erizabeta zaczynała nienawidzić tego, że musiała pomagać teraz Roderichowi dosłownie we wszystkim, gdy jego braci nie było w domu. W większości rzeczy radził sobie sam, ale czasami pomoc była konieczna, jak przy kąpieli. Edelstein zarzekał się, że potrafi sam się wykąpać, lecz wyjście z wanny oraz dotarcie do łóżka w swojej sypialni mogło być problematyczne. Eliza wstydziła się wchodzić do łazienki, kiedy przyjaciel tam siedział pewnie nago. Miała przed sobą ogromną blokadę.
-Aż tak bardzo chcesz mnie oglądać bez ubrań? Pozwól mi założyć szlafrok. - Dziewczyna zarumieniła się płomiennie, myśląc nad tym, co najlepszego robi ze swoim życiem. Jeśliby nie zapytała, zobaczyłaby coś, czego widzieć nie powinna. Kiedy upłynęło trochę czasu, Roderich w końcu założył szlafrok, a Erizabeta ochłonęła po swoim zażenowaniu, nadeszła pora na pomoc. - Możesz wejść. - Rzekł szatyn, dokładnie otulając się ubraniem. Pewnych rzeczy nie powinno się zobaczyć.
-No dobra, wchodzę. Mam nadzieję, że doprowadzenie cię do pokoju trudne nie będzie. - Mogli pomyśleć i wziąć kule, jednak przypomnieli sobie o nich zdecydowanie za późno, a gdy Roderich o nich wspomniał, to Erizabeta powiedziała, że poradzę sobie bez nich. Obecnie żałowała. - Mógłbyś z łaski swojej współpracować? - Najgorsze było, że Edelstein nawet nie raczył wstać i się jej złapać. Sama sobie nie poradzi z doprowadzeniem wyższego faceta do sypialni, która jest na drugim końcu korytarza.
-Onieśmielam cię? - To pytanie nie poprawiało klimatu wydarzenia, przez co Hedervary nie odpowiedziała. Minęło trochę czasu, zanim znaleźli się w ustalonym pokoju, a szatyn mógł położyć się na łóżku. Odetchnął z ulgą, kładąc się na wygodnym posłaniu, czując ulgę w skręconej nodze. Takie skakanie potrafiło być wyczerpujące, nawet jeśli miało się ukochaną do pomocy. - Coś nie tak, Elizo? - Zielonooka wyrwała się z zamyślenia o swoich uczuciach, które coraz bardziej wymykały się spod kontroli. Ze smutnym uśmiechem spojrzała na przyjaciela, nie mogąc go dłużej traktować, jak jedynie kolegę.
-Zależy mi na tobie. Ukrywałam to od dłuższego czasu i sama się denerwowałam, kiedy udawałam, że nic więcej do ciebie nie czuję. Teraz wiem, czego chcę od życia, od siebie, od nas. Rozumiem swoje uczucia i zrozumiałam również, że niepotrzebnie trzymałam je w sobie. Mam nadzieję, że nie będziesz za to wściekły. - Szybkie przełknięcie śliny, dwa głośne oddechy, a następnie odważne spojrzenie na Rodericha z uśmiechem. To był ten moment. Była gotowa, choć efekty tego mogły być różne. Zbliżyła się do Edelsteina, wywołując u niego jaskrawe zaczerwienienie.
-Eliza, co ty kombinujesz? - Serce Rodericha biło cholernie szybko, nawet nie był gotowy na to, co miało się wydarzyć. A przecież na pewno był to pocałunek. Odsunął się, jednak noga uniemożliwiła mu dalsze posuwanie się, byle uniknąć pewnego zażenowania. Nie umiał się całować, choć czasami próbował się przełamać. Kończyło się wiecznie na przeprosinach, że on nie umie.
-Nie odsuwaj się. - Hedervary złapała Edelsteina za ramiona, nie pozwalając mu na dalsze ruchy. Roderich spanikowany patrzył w jej oczy i uspokoił się odrobinę, kiedy ujrzał również u niej zdenerwowanie oraz niepewność swoich czynów. Zanim się obejrzał, Erizabeta już go całowała i to wyjątkowo dobrze, jak na dziewczynę bez doświadczenia. Chyba nie miała doświadczenia. Spanikował, jego ciało zadrżało i za cholerę nie wiedział, jak ma odwzajemnić ten pocałunek. Eliza nie przestawała, wręcz bardziej się wkręcała. Nawet nie zamknął oczu, przez co psuł sobie klimat! Niepewnie odwzajemnił pocałunek, aż w końcu się skończył. To było cudowne.
-Oh, wow. - Rzucił krótko, gdy dziewczyna oderwała się od niego, a on ułożył głowę na poduszce. Byłby wdzięczny, gdyby tylko jego mózg zakodował, co właśnie się stało. Jego pierwszy pocałunek z dziewczyną, którą naprawdę kochał i był tego pewny. - Co to miało znaczyć? - Zapytał cicho, dotykając się palcami po wargach.
-Kocham cię. To chciałam ci przekazać, ale czasami łatwiej się coś robi, niż mówi. Przepraszam za to. - Dziewczyna schyliła głowę, już mając zamiar wychodzić z pokoju. Zrobiła największą głupotę w całym swoim życiu.
-Nie, spokojnie! Również cię kocham, lecz spanikowałem i nie wiem, co ze sobą zrobić. To znaczy, po prostu cię kocham. Tak, kocham cię. - To się stało. Powiedział to, co prawda spanikowany, ale powiedział. Szczęście rosło w nich obydwóch, jak i niedowierzanie. Nie wiedzieli co mają zrobić, byle nie było jeszcze gorzej.
-Mówisz poważnie?
-Całkowicie poważnie. - Czasami marzenia się spełniają. Tak samo, jak odrobina cierpliwości może doprowadzić do szczęśliwego zakończenia. Co prawda, w pewnym momencie Roderich zaczynał się niecierpliwić, lecz właśnie to było w tym najpiękniejsze. A najważniejsze było, że mogli być teraz razem, w swoich objęciach, ofiarując sobie całą swoją miłość. Tylko, że to nie miał być jeszcze koniec ich historii. To dopiero początek.
*** 23 grudnia ***
Wigilia klasowa miała to do siebie, że zawsze zlatywała w wręcz rodzinnej atmosferze. Nikt tutaj nie miał zamiaru chwalić się swoją sytuacją rodzinną, a u niektórych była naprawdę słaba, ale przykładna rodzina potrafiła cudownie ze sobą spędzić wigilijny wieczór. U nich co prawda było jeszcze wcześnie, jednak nie powstrzymywało to ich od wspólnego spędzenia czasu. Dziwiło ich, że wszyscy byli w miarę dobrym humorze. Święta potrafiły zdziałać cuda, a takie prawdziwe już jutro.
-Muszę się wam czymś koniecznie pochwalić! - Zaczęła Erizabeta, ledwo siedząc w miejscu. Ekscytacja nosiła ją do każdego miejsca i powodowała, że z jej twarzy w ogóle nie schodził uśmiech. Feliks wraz z Feliciano spojrzeli na nią zaciekawieni, choć trochę przygaszeni. Ostatnio nie mieli zbyt wielu powodów do radości, lecz byli zadowoleni z szczęścia przyjaciółki. To zazwyczaj Eliza chodziła wiecznie poważna. - Padniecie, jak to usłyszycie!
-Wolałbym nie. Już wystarczy mi fakt, że ojciec może mnie zabić. - Feliks niby powiedział to żartobliwie, jednak było w tym coś niepokojącego. Zapewne gdyby Gilbert to usłyszał, to nie zostawiłby tej sprawy samej. Mieli nadzieję, że to tylko taki nieśmieszny żart.
-Również wolałbym dalej żyć. Z jakiegoś powodu zacząłem znowu jeść. - Feliciano dorzucił swoje trzy grosze, które odbierały dziewczynie odrobinę szczęścia. Co z tego, że jest ze swoim ukochanym, kiedy jej przyjaciele w każdej chwili mogą się przekręcić? Przyszłość była taka niepewna.
-Odłóżmy takie depresyjne tematy na bok, dobrze? - Przyjaciele zielonookiej przytaknęli na tę prośbę, już uważnie jej słuchając. Zgadywali, że miała dla nich ogromną wieść. - Jestem z Roderichem! - Powiedziała z entuzjazmem, wyobrażając sobie reakcję najbliższych. Mogło się wydawać, że powiedzenie o tym rodzicom nie może być aż tak trudne, ale prawda okazywała się inna. Miała spore trudności z poinformowaniem o swoim związku z Edelsteinem, który rozpoczął się na poważnie.
-Nie mówisz poważnie. - Odparł Łukasiewicz, nie dopuszczając do siebie tej informacji. Spodziewał się, że to nadejdzie niedługo, lecz nie sądził, że już teraz. Był zdziwiony, ale cieszył się radością przyjaciółki. Wielka szkoda, że sam nie mógł mieć tyle szczęścia w takich sprawach. Posmutniał, wiedząc, że teraz na poważnie musi kontrolować się z Beilschmidtem. Posłał Gilbertowi smutne spojrzenie, jednak ten tego nie zauważył. W szkole powinni pozostać przyjaciółmi.
-Mówię całkowicie poważnie. Również nie mogę w to uwierzyć, ale to jest prawda. Nie sądziłam, że akurat to marzenie się kiedykolwiek spełni. Jak widać, życie czasami bywa łaskawe oraz cudowne. - Erizabeta z łatwością zauważyła, że jej towarzysze dziwnie posmutnieli. Wiedziała o ich sytuacji, i że upatrzyli sobie wyjątkowo upierdliwe osoby, lecz nie podejrzewała, że jakiekolwiek wspomnienie o miłości doprowadzi ich do takiego stanu.
-Przynajmniej ty jesteś zadowolona ze swojej relacji z osobą, którą kochasz. - Vargas nie miał zamiaru dłużej słuchać o tym, jakie piękne związki mogą prowadzić inni. W czym był gorszy od pozostałych? Dlaczego oni mogli być szczęśliwi, a on nie? Wmawiał sobie, że nieodwzajemnione uczucia przez Ludwiga go nie ruszają, i że sobie radzi, ale proste było zobaczenie prawdy. Zabijało go to od środka. Zabierało całą motywację do dalszego działania, a teraz jeszcze ta informacja.
-Błagam was, nie dołujcie się tak! Na was też czekają udane związki, wystarczy poczekać. Nie katujcie siebie tym, że mi się teraz udało, a wy musicie jeszcze trochę poczekać. Wiem, że może to być demotywujące, lecz odrobina wiary w siebie i przeszłość nikomu nie zaszkodzi. Wam również. - Hedervary próbowała uwolnić się z tej niezręcznej sytuacji, a była współwinna temu, że wywołała u przyjaciół taki smutek. Nie miała tego na myśli. Liczyła na to, że będą się cieszyć razem z nią.
-Tak czy inaczej, gratulujemy! Mam nadzieję, że dobrze ci się ułoży z Roderichem, a doskonale do siebie pasujecie. - Można powiedzieć, że blondyn się rozchmurzył. I choć Erizabeta podchodziła do tego sceptycznie z Feliciano, to Feliksowi zrobiło się minimalnie lepiej. Teraz najważniejsze było szczęście przyjaciółki, od której zawsze mógł dostać wsparcie. Jeśli teraz o nią odpowiednio zadbają, to o nich też się zadba i dostaną wsparcie od najbliższej. Taka kolej przyjaźni.
-Nie tylko wy macie taką nadzieję. Chciałabym być z nim szczęśliwa do końca życia. - Odparła Eliza, myśląc nad swoją niedaleką przyszłością z Roderichem. Bo w końcu, od niedawna dzielą ją ze sobą, tak? Miała wrażenie, że odpowiedź na to pytanie nie jest najpiękniejsza.
***
Wtuleni w siebie, słuchali spokojnej muzyki, przypominającej im o tym, jak bardzo siebie kochają. Oddaliby wszystko, żeby ten moment nigdy się nie zakończył, a mieli spokój. Upragnioną chwilę dla siebie, której zasmakować nie mogli przez liczne problemy w rodzinie. A teraz, kiedy w trakcie rozmyślania nad świętami przytulili się do siebie, zrozumieli, że długo sobie nie poradzą bez siebie. Miłość dawała im tą cudowną lekkość i nie mieli zamiaru się z nią żegnać. Nie chcieli porzucać tego, co ich łączyło. I nawet jeśli zmuszeni byli do ukrywania się, to w miłości swej dalej trwali.
-Gilbert, właściwie, to co działo się u ciebie tak dokładnie, gdy się wyprowadziłeś? Kiedyś powiedziałeś mi tak strasznie ogólnie, a chciałbym wiedzieć więcej. Chyba zasługuję na szczerość, prawda? - Gilbert dopił do końca gorącą czekoladę, spuszczając wzrok na Feliksa. Nie prowadził zbyt ciekawego życia kilka lat temu, pomijając swoją emo fazę, kilka nieudanych związków, czy wieczny obowiązek pilnowania Rodericha przez to, jak traktowała go matka.
-Przecież ci mówiłem, że nie działo się wiele. Byłem emo, pokazałem ci kilka zdjęć, opowiedziałem parę historii, i to było najciekawsze. I oczywiście też musiałem wiecznie siedzieć obok Rodericha, byle matka mu krzywdy nie zrobiła. Wiesz, że on nie jest jej dzieckiem i nienawidziła go zo to, że w ogóle się urodził. Taka była jej natura. - Łukasiewicz wiedział, że Beilschmidt o czymś mu nie mówił. Nie chodziło mu o to, żeby spowiadał się od razu z całego życia, ale coś więcej opowiedzieć mógł.
-Był ktoś przede mną? - Pytanie jakże oczywiste, gdy rozpoczynało się głębszy etap relacji. Albinos nie miał nic przeciwko mówieniu o swoich przeszłych związkach, a ten najdłuższy trwał zaledwie trzy miesiące. To nigdy nie były najbardziej poważne miłości na świecie, nie miały w sobie odpowiedniej czułości, zamiarów, a w większości jedynie ciekawość. Co najwyżej mógł liczyć na przytulenie, lecz nie na liczne pocałunki czy seks całą noc. Zabawa z liceum, nic więcej.
-Tak, było kilka osób. - Feliks nie spodziewał się, że Gilbert powie mu o tym w tak łatwy sposób. Liczył na wymigiwanie się, albo kłamanie, że jest jego pierwszą miłością, co było niemożliwe. Zaniepokoił się, że mógłby być tylko dla Beilschmidta następną zabawką. Nie, tak być nie mogło. Był przewrażliwiony na punkcie swoich relacji z innymi. - Może i jesteś już moim ósmym chłopakiem, ale to ciebie kocham najbardziej. I ja wiem, że tak się zazwyczaj mówi każdemu swojemu nowemu partnerowi, jednak teraz mówię poważnie. Z tobą czuję się najlepiej i nie mam zamiaru cię zostawiać. - Zielonookiemu zrobiło się trochę ciepło na sercu, lecz nie unicestwiło to jego zmartwień.
-Co robiłeś z tymi ludźmi? - Feliks musiał znać odpowiedzi na takie pytania. Jego zmartwienie było za wielkie, żeby sobie ot tak odpuścić. Gilbert westchnął, ponownie obejmując go ręką i zastanawiając się, jak bardzo głupie będzie nieodpowiedzenie. Zapewne niegrzeczne z jego strony, ale nie czuł potrzeby spowiadania się ze swojej przeszłości aż tak. Nie zrobił wtedy niczego, czego by żałował teraz.
-Nie całowałem się z nimi i nie uprawiałem seksu, więc możesz być z siebie zadowolony. Już sobie przywłaszczyłeś jeden z moim ważniejszych pierwszych razów. - Odpowiedź została zakończona łagodnym pocałunkiem, który idealnie zwieńczał tę chwilę.
-Niemożliwe, żeby przez te wszystkie związki, nie było ani jednego pocałunku. - Zauważył Feliks, mając w sobie nadal wątpliwości.
-Takie rzeczy się zdarzają. Byłem z wyjątkowo upartymi i nieprzystępnymi osobami. - Blondyn przytaknął, przytulając się mocno do "partnera". Zastanawiało go, ile jeszcze będzie mógł go tak nazywać.
***
Święta były już za rogiem, a niektórzy obdarowywali się prezentami jeszcze dzisiaj. Niby mówiono, że to nie prezenty są najważniejsze tego dnia, ale mogło się nimi dobrze przekazać, co czuje się wobec obdarowywanej osoby. Oczywiście, dotyczyło to prezentów dawanych od serca. A nie, bo trzeba. Ludwig robił to z sympatii do Feliciano, chęci pokazania mu, że ich relacje nie muszą się kończyć, a mogą się dopiero porządnie zacząć. Spotkali się wieczorem, na najbliższym placu w okolicy i mieli ze sobą na spokojnie porozmawiać.
-Mam dla ciebie prezent z okazji świąt. Nie jest to coś niezwykle wyjątkowego, ale myślę, że powinno ci się spodobać. - Vargas trzymał w sobie dziwne uczucie. Cieszyło go, że dostanie jakiś prezent od przyjaciela, lecz czy może liczyć na coś więcej? To mu wyglądało na robienie złudnej nadziei, lub na to, że ktoś kazał Beilschmidtowi dać mu ten prezent.
-Nie musiałeś mi czegokolwiek kupować... Teraz głupio czuję się z tym, że nic dla ciebie nie mam, a powinienem. - Blondyn westchnął, wyciągając niewielkie pudełko z kieszeni kurtki. Trochę się wstydził, ale nie rezygnował. Był gotowy do zrobienia tego, nawet jeżeli tylko się wygłupi i wyjdzie na idiotę. Popatrzył ozięble na pudełeczko, w końcu postanawiając się wziąć do roboty. Otworzył przedmiot, lustrując wzrokiem prezent.
-Uważam, że ci się spodoba. Może nie przepadasz za takimi rzeczami, jednak nie mogłem się powstrzymać. - Dodał jeszcze Ludwig, zanim złapał Feliciano za rękę, podwinął rękaw jego kurtki i założył na nadgarstek skromną, aczkolwiek piękną bransoletkę. Rudowłosy zarumienił się mocno, myśląc, że nie zasłużył na taki prezent. Był pewnie zbyt kosztowny, żeby mógł go przyjąć. Serce zaczęło mu szybciej bić ze zdenerwowania, ale też ekscytacji.
-Jest naprawdę piękna... Bardzo ci za to dziękuję! - Vargas rzucił się na Beilschmidta, przytulając go mocno i okazując wiele swojej sympatii. Obydwoje wiedzieli, że z tego i tak nic nie będzie na tę chwilę, ale nie zabraniało im to dawania sobie prezentów, które dawały im nadzieję na to, że przecież coś może niedługo zajść. - Obiecuję, że po świętach zajmę się zaległym prezentem dla ciebie. - Było w tym coś miłego. Ludwig nawet nie chciał się męczyć z proszeniem Feliciano o nie kupowanie mu czegokolwiek, bo wiedział, że za wiele nie zdziała. Pozostawało mu się jedynie cieszył oraz czekać. Tak, czekanie było podstawę, lecz jakże słodka była ta niecierpliwość.
***
No więc, ten rozdział ma 7225 słów, więc nie ma tragedii. Mówiąc szczerze, to ten rozdział nie jest jakiś bardzo zły, ale też nie powala na ziemię i szału nie robi. Niektóre sceny wyglądają na naprawdę pisane na siłę, a czasami mimo dobrych chęci oraz zamiarów, wychodziło tak, jak możecie z łatwością zauważyć. Możliwe, że znowu siebie nie doceniam, nie wiem. Ostatnio nie widzę pozytywów w swojej robocie i gdzieś zniknęła mi wena. A wy co sądzicie o tym rozdziale?
Erizabeta i Roderich są już razem! Zadowoleni z takiego obrotu sprawy? Bo ja bardzo. Teraz rzeczy, które sobie zaplanowałam na następne rozdziały, będą miały jeszcze więcej sensu, więc tym bardziej jestem szczęśliwa. Zresztą, nie tylko AusHun się rozwija. PrusPol oraz GerIta również zaczynają być coraz bardziej oczojebne, co mnie niezmiernie satysfakcjonuje. Swoją drogą, czy tylko mnie bardziej obecnie śmieszy Adam? W sensie, jego postać jest teraz taka komiczna. Niedługo to się zmieni i będzie największym skurwielem w tym opowiadaniu.
Trochę ruszone zostało również Spamano, ale to tylko dlatego, że życie romantyczne Lovino bardzo wiąże się z tym Feliciano. Jednak skupmy się bardziej na Antonio. Muszę przyznać, że czuję się źle z tym, co dla niego zaplanowałam. Już możecie sobie myśleć nad tym, co mu się wydarzy. Mówiłam, że w styczniu nie będzie pozytywnie, a styczeń zbliża się coraz bardziej. Jeszcze trzy rozdziały do stycznia!
Mówiąc o rozdziale wigilijnym, to nie wyszedł tak dobrze, jak chciałam, żeby wyszedł. Raczej nikt się nie popłacze, co najwyżej osoby cholernie wrażliwe, a mówiąc to, mam na myśli takich naprawdę cholernych wrażliwców. Jest trochę bardziej poważnie, wydarzyło się wiele znaczących rzeczy, i w skrócie, będzie ciekawie. Już teraz proszę o to, żeby w rozdziale piętnastym komentarze były na przynajmniej najniższym poziomie akceptowalności. Ten rozdział będzie chyba poważny i nie chciałabym tam czytać jakichś głupot. Zresztą, róbcie co chcecie. Najwyżej będę się denerwować.
To na tyle w tym rozdziale! Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał, i że czekacie na więcej. Do zobaczenia już w niedzielę w rozdziale wigilijnym, który wrażliwcom złamie serce~!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro