[13] Obowiązek czekania
W tym rozdziale będzie pierwsza scena nieodpowiednia dla młodszej widowni, więc jeżeli ktoś nie czuje się na siłach w czytaniu takich scen, to niech lepiej to pominie. Scena zostanie oznaczona "***!!!***". W mojej końcowej gadaninie będziecie mogli zobaczyć streszczenie tej sceny, jeśli ktoś będzie zaciekawiony, co się tam odwalało.
*** 12 grudnia ***
Pomijając niewygodne łóżko, denerwujących pacjentów i lekarzy, którzy nie znali umiaru w swojej wścibskości, pobyt w szpitalu był całkiem przyjemny. O ile leżenie tutaj ze złamaną nogą może być w ogóle przyjemne. Roderich nie mógł narzekać na otoczenie go opieką, ale dołował go fakt, że skończy z kilkutygodniowym zwolnieniem w pracy, gipsem oraz ponownie spędzi święta w stanie opłakanym. A wigilia zbliżała się ogromnymi krokami.
Mimo wiedzy, że z Edelsteinem nie jest aż tak źle, a jego noga przeszła tylko niewielkie złamanie, Erizabeta martwiła się za siebie i jeszcze resztę rodziny. Nie było dwóch minut, w których nie pomyślałaby o tym, że jej przyjaciel jest właśnie w szpitalu i mogą przeprowadzać na nim jakieś badania. Podświadomość mówiła jej, żeby biec do kliniki, lecz rodzice skutecznie zatrzymywali ją w domu i kazali uspokoić, stwierdzając, że przecież to jest jedynie niewinne uszkodzenie. Ona twierdziła inaczej. Pomimo starań, właśnie kierowała się do sali, gdzie trzymali Rodericha.
-Co tutaj robisz? - Szatyn nie spodziewał się odwiedzin w tej chwili, choć było mu to bardzo na rękę. Samotność zaczynała doskwierać, a tysiące rozmów telefonicznych z braćmi nie potrafiły tego załagodzić. Eliza nieśmiało się do niego uśmiechnęła, zasiadając na krześle dostawionym do łóżka. Gdy była w pobliżu Rodericha, obawy stawały się mniejsze. Miała pewność, że nie dzieje się z nim nic złego, a przynajmniej obecnie.
-Przyszłam cię odwiedzić! Martwiłam się o ciebie do tego stopnia, że nie mogłam skupić się na lekcjach. Postanowiłam przyjść do ciebie prosto ze szkoły, jak zresztą widzisz. - Plecak wszystko zdradzał, jednak był nieistotnym szczegółem. - Jak się czujesz? - Dodała po chwili dziewczyna, krążąc wzrokiem po mężczyźnie i myśląc nad jego stanem. Nadal zastanawiała się, kiedy dojdzie do wyznania miłosnego, a wszystko wskazywało na to, że już niedługo. Ten dzień musiał wkrótce nadejść.
-Jest nawet dobrze. Noga trochę mnie boli i jestem zdołowany tym, że będę musiał teraz siedzieć cały czas w jednym miejscu, ale jest w porządku. Na całe szczęście, już niedługo mnie wypiszą, ponieważ nie mam zbyt poważnego złamania. Kilka dni, a wrócę do domu. Coś nie tak? - Hedervary ponownie się zamyśliła, zupełnie olewając odpowiedź Edelsteina. Spanikowana na niego spojrzała, próbując wytłumaczyć się ze swojego zachowania.
-Przepraszam, nie słuchałam. Mógłbyś powtórzyć? - Roderich nie umiał pohamować myśli, że rozkojarzenie Erizabety było rozczulające. Nie umiał gniewać się na nią za to, że zignorowała jego słowa, które i tak wiele nie wnosiły. Najważniejsze, że czuł się dobrze i każdy mógł to łatwo zauważyć. Dziewczyna znacznie się zawstydziła, aż w końcu po dłuższym namyśle, postanowiła poruszyć znowu temat sprzed dwóch dni. Bukiet kwiatów.
-Czuję się dobrze i niedługo powinni mnie wypisać, tyle informacji wystarczy. - Zielonooka przytaknęła, ponownie doceniając fakt, że Edelstein był taki wyrozumiały. Zastanawiało ją, ile jeszcze taki stan rzeczy będzie się utrzymywać. Było zbyt pięknie, żeby to trwało długo. Każde szczęście kiedyś się kończyło, co nie oznacza, że cierpienie będzie trwało wieczność. Wszystko ma swój koniec.
-Mogę dostać odpowiedź na pytanie, które zadałam ci przed twoim wypadkiem? - Roderichowi szybko przypomniało się o temacie, który został poruszony przed pokazaniem, jaką pierdołą potrafi być. Głupio było przyznawać się, że wysłał Elizie kwiaty, chociaż dla wielu mogłaby to być oznaka odwagi, gdyż wysłał ukochanej taki cudowny prezent. Wielu ludzi zinterpretowałoby to w inny sposób. Podrapał się zakłopotany po głowie, szepcząc coś pod nosem.
-Chodzi ci o kwiaty?
-Tak, zgadłeś. Więc, dostanę odpowiedź? - Serce znacznie przyspieszyło, a sam Edelstein głośno wzdychał, wiedząc, że to koniec ukrywania się. Nie musiał wyznawać swojej miłości, lecz przez treść liściku przy bukiecie, Hedervary mogła pomyśleć, że jest w niej zakochany. Zapewne, już to wiedziała. Ta dziewczyna głupia nie była i bezproblemowo domyślała się pewnych rzeczy, jak jego miłości do niej. Stres osiągał apogeum.
-Powiedzmy, że to ja dałem ci te kwiaty. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, i że ci się podobały. Mówiłaś mi kiedyś, że uwielbiasz lilie i skorzystałem z tej wiedzy. Naprawdę nie musisz dziękować. - Coś w tym słowach było, co sprawiło, że Hedervary zaróżowiła się oraz miała ochotę na rzucenie się na ukochanego. Niestety, zrobić tego chwilowo nie mogła, ale był to jej cel na najbliższy czas. Najgorsze było, że nawet nie potrafiła wymyślić jakichś sensownych podziękowań.
-Bardzo dziękuję, Rodi... Nie musiałeś mi czegokolwiek wysyłać. - Odparła nieśmiało, rozmyślając nad swoimi uczuciami. Kwitły one tak szybko, że aż za nimi nie nadążała i nie była zdolna do perfekcyjnego zrozumienia ich. Zatraciła się w tym pięknie, którego nie sądziła, że kiedykolwiek zazna. Każda następna minuta była dla niej niespodzianką i nie umiała przewidzieć, że tamtego dnia zakocha się w przyjacielu, zaczynając swoją długą oraz bolesną drogę po wspólne życie. Gdyby tylko wiedziała, co wydarzy się za kilka miesięcy.
-Owszem, nie musiałem. Lecz chciałem, więc nie ma w tym niczego złego. - Rumieniec zielonookiej się pogłębiał, demaskując jej łagodniejszą stronę, którą za wszelką cenę próbowała ukrywać, mimo że Roderich już doskonale o niej wiedział. Nie czuła potrzeby kompromitowania się jeszcze bardziej. Złapanie chłopaka za rękę wymagało od niej niewyobrażalnych starań, które w końcu coś dały. A była to spora satysfakcja i następny kroczek do dnia, w którym zostaną parą.
***
Ich dalsze życie było zagrożone. Nie znali dla ani godziny i nie mogli przewidzieć, kiedy wszystko się posypie. Mogło to być dziś, a mogło to być jutro. Nie pamiętali już dnia, w którym ostatnio mogli spokojnie zjeść śniadanie, wypić poranną herbatę, wyjść z domu, a wrócić do niego z uśmiechem i pomyśleć, że to był dobry dzień. Otoczenie było szare od dłuższego czasu. Utknęli w smutnej rutynie, której nic nie potrafiło zatrzymać. Musiałby to być ich koniec, lecz nie poddawali się. Ciekawa na jak długo.
-Z Yekateriną nie jest dobrze. Koniecznie musimy wysłać ją do psychiatryka, zanim coś sobie zrobi. Sam wiesz, że się tnie i myśli o samobójstwie! Dlaczego nic z tym nie zrobisz? Tutaj już nie wystarczają kilkugodzinne rozmowy z psychologiem w tygodniu. Ona potrzebuje ostrego dyżuru doświadczonych lekarzy. - Natalia dziwnie czuła się z tym, że była bardziej stanowcza od brata. Ivan widocznie lekceważył problemy starszej siostry, choć obiecał jej, że od teraz będą zgodnym rodzeństwem. Nie można powiedzieć, że kłamał, a po prostu nie umiał dotrzymać obietnicy.
-Staram się, nie widać? Szukam dobrych szpitali, w których dobrze zadbaliby o Yekaterinę i mielibyśmy pewność, że ona dzięki tym ludziom się wyleczy. - Braginsky próbował ukryć swe marne chęci pomocy tym, że niby się martwi. W rzeczywistości, nie szukał żadnych szpitali czy świetnych lekarzy. Nawet mu sprzyjało to, że siostra nijak brała się za leczenie, bo było większe prawdopodobieństwo, że ta ze sobą skończy. Jego zdanie często się zmieniało. Raz pragnął jej radości, a raz jej cierpienia.
-Żebyś wiedział, że nie widać. Depresja Yekateriny nie jest taka, jak z rok temu, że czasami chodziła bardziej przygnębiona, mówiła o samobójstwie i często płakała. Dzisiaj jest załamana, planuje się zabić i płacze cały czas. - Nieprofesjonalne było ich podejście do choroby niebieskookiej. Przyczyniali się do jej gorszego stanu, jednakże Arlovskaya się starała. Robiła co tylko mogła, a jej wiek oraz sytuacja nie zawsze pozwalały na podjęcie poważniejszych kroków.
-Masz zamiar krytykować mnie za to, ile wkładam starań w zdrowie Yekateriny?! - Blondyn zaczynał się denerwować, co również nie działało dobrze na samopoczucie fioletowookiej. Bała się, co będzie się działo, gdyby została tylko z Ivanem. Wyrzuciła te myśli ze swojej głowy. Nie miała zamiaru katować siebie wizją zniszczonego życia do końca i życia jedynie u boku wariata. Yekaterina mimo choroby, dbała o nią, a Ivan ograniczał się do okazjonalnego zapytania co działo się w szkole.
-Raczej sam wiesz, że się w ogóle nie starasz. Nie będę marnować śliny na takie nieczułe zachowanie. - Natalia żałowała, że używała przy bracie takich mocnych słów, za które mogła zostać zaatakowana. Tak była przykra codzienność jej życia, musiała się wiecznie pilnować. Właśnie dlatego zawsze wolała zostać dodatkowe godziny w szkole, niż wracać do tego piekła i wysłuchiwać kłótni rodzeństwa, trzymać język za zębami oraz pilnować, by nikomu nie stała się krzywda.
-Jeszcze jedno słowo, a nie będę się kontrolować. - Odpowiedział Braginsky, siadając na krześle i zaciskając pięści, poważnie nie chcąc krzywdzić młodszej siostry. Ona nie zasługiwała na takie traktowanie, bo nic nie zrobiła. Nie od niej zależało, że rodzice zginą, ich długi spadną na nich, będą musieli utrzymać się za marne pieniądze, a jeszcze ich stan psychiczny zniszczy się do samego końca.
-A kiedy ty się kontrolujesz?! Gdybyś chociaż się starał to robić, wszystko wyglądałoby teraz inaczej! - Arlovskaya przekroczyła granicę.
-Powiedziałem coś! - Zanim dziewczyna się obejrzała, blondyn stał naprzeciw jej i podnosił na nią rękę, nie powstrzymując się od uderzenia jej w twarz. Zatrzymać mogła go tylko Yekaterina, która wręcz spadła jej z nieba i pojawiła się w salonie, chcąc dowiedzieć się dlaczego rodzeństwo znowu krzyczy. Kobieta nie sądziła, że będzie zmuszona oglądać Ivana atakującego Natalię. To był jeden z najboleśniejszych widoków w jej życiu.
-Zostaw ją w tej chwili! - Braginskaya podbiegła do fioletowookiej błyskawicznie, odsuwając ją od mężczyzny i patrząc na niego złowrogo. Była wdzięczna swojemu zmartwieniu, że kazało jej tutaj przyjść. Gdyby nie przyszła, jej droga Natalia mogłaby nie dożyć następnego dnia, a do wielu rzeczy zdolny był Ivan. Obawiała się, że dłużej nie wytrzyma i wieczne bronienie siostry będzie dla niej za dużym wysiłkiem, lecz póki była w mniej więcej dobrej formie, miała postanowienie jej bronić. Takie było zadanie starszego rodzeństwa.
-Nie musisz tego robić, poradzę sobie sama. - Powiedziała cicho Natalia, ale jej słowa były zignorowane. Kobieta wyprowadziła ją z salonu i udały się do bezpieczniejszego miejsca, jakim była jej sypialnia. Czuła się spokojniejsza, kiedy w pobliżu nie było brata i to znowu w fazie swojego zdenerwowania. Jednak nienawidziła uratowania przez Yekaterinę z jednego powodu. Znowu czuła się jak małe dziecko, które nie umiało sobie poradzić w trudnych sytuacjach.
***
Ludwig zasiedział się u Feliciano, przez co złapała go późna godzina. Gdy już chciał się zbierać do siebie i szybko dzwonić do Gilberta z wytłumaczeniem, dlaczego nie ma go jeszcze w domu, Feliciano go zatrzymał i poprosił o to, żeby został na noc. Była to szokująca propozycja, która miała dla Beilschmidta drugie dno, o którym wolał nie wspominać. Nienawidził swojej wyobraźni za to, że pomyślał o napalonym Feliciano, mającym ochotę na seks. To nie był moment na to. I nigdy taki nie nadejdzie.
I właśnie tym sposobem, szykował się do spania obok Vargasa. Nikt nie miał zamiaru podarowania mu jakiegoś materacu, zrobienia posłania na podłodze, czy nawet pozwolenia mu spać na kanapie, bo ponoć gościowi nie wypada. Pozostawało jedynie łóżko Feliciano, a u Lovino nie uśmiechało mu się spać. Zresztą, starszy Vargas podchodził bardzo wrogo do tego, że będzie nocował w łóżku jego brata. Też mu się to nie podobało, lecz nie miał innej opcji. Ta rodzina nie pozwoli wrócić mu do domu w środku nocy, kiedy jest zimno oraz niebezpiecznie.
-Chciałbyś posłuchać mojej gry na gitarze? - Spytał rudowłosy w momencie próby wyłączenia światła przez blondyna. Ten spojrzał na niego zdziwiony, jakby ta propozycja wydawała mu się absurdalna. Złote oczy wręcz cię świeciły i błagały go o to, żeby się zgodził. Feliciano nie interesował się tym, że jutro był piątek i obydwoje musieli wcześnie wstać, żeby udać się do szkoły. Dochodziła północ, musieli się wyspać.
-Jest już późno, idź spać. Jutro mi coś zagrasz. - Odrzekł Ludwig, gasząc w końcu lampkę, wygodnie układając się na łóżku. Nie wzruszył go smutny wzrok Feliciano, ani niechętne odkładanie instrumentu na bok. Musiał odpocząć, a ten dzień był męczący. Kompletne urwanie głowy w pracy, zastępstwo na dwóch godzinach przez nieobecność Rodericha, a jeszcze dochodziło zaproszenie na obiad przez Vargasów. Jeśliby tylko wiedział, dlaczego ta rodzina tak go polubiła.
-Jesteś pewny, że nie chciałbyś czegoś posłuchać na dobranoc? Naprawdę ładnie gram! - Beilschmidt czasami nie wytrzymywał ze słodkością Vargasa, która skutecznie go dobijała. Mógł poświęcić jeszcze te pięć minut życia, a wiele nocy mu nie ucieknie. Może faktycznie odstresuje się do tego stopnia, że szybciej zaśnie, trzymając w swoich objęciach rudzielca. Całkiem przyjemna wizja, działająca niczym miód na jego serce.
-Dobra, zrób to szybko i potem idziemy spać. - Feliciano momentalnie się rozweselił, znowu biorąc gitarę mocno do rąk i starając się zagrać jak najlepiej, mimo wyłączonego światła. Ludwig podniósł się do siadu, oczekując jakichś ruchów od przyjaciela. Miał nadzieję, że nie będzie wcale tak źle i Vargas naprawdę ma talent muzyczny. Nigdy nie słyszał jak ten gra, więc mogło to być ciekawe przeżycie. Przez delikatną ciemność idealnie widział zestresowanie na twarzy rudowłosego, jego nieśmiałość i była spora możliwość, że się rumienił. Dziwnie na niego działała ta świadomość.
Pierwsze dźwięki zaczęły wydobywać się z instrumentu. Spokojna melodia była tworzona przez palce oraz wyobraźnię Feliciano. Zżył się z tą muzyką, miała dla niego ogromne znaczenie, przypominały mu się tamte piękne dni, kiedy był dzieckiem i nie przejmował się problemami. One dla niego nie istniały, jak cała reszta świata poza przyjacielem. Piękne czasy, zanim go opuścił i udawał, że się nie znają. Granie tego wywołało u niego wzruszenie, nieprzyjemne wspomnienia ze swoim cierpieniem w roli głównej. Płakał każdej nocy za nim. Błagał siły wyższe o to, żeby wrócił i mogli na nowo być razem. A wtedy zwątpił we wszystko. Nie było szans na ponowne spotkanie się z Ludwigiem.
Z każdym następnym wspomnieniem, muzyka stawała się coraz agresywniejsza, co nie napawało Beilschmidta optymizmem. Za wszelką cenę chciał wiedzieć, co właśnie dzieje się w głowie przyjaciela, a zapewne nie było to coś dobrego. Dzięki niewielkiemu świetle księżyca, które wpadało do pokoju, liczne łzy Vargasa były bardziej widoczne i zaniepokoiły niebieskookiego do tego stopnia, że przerwał graną kompozycję. Nie umiał patrzeć na płacz bliskiej mu osoby. Musiał temu zapobiec, byle samemu nie cierpieć, lecz przede wszystkim, żeby nie cierpiała osoba, która jest dla niego całym światem. A przynajmniej prawie całym.
-Przestań grać, proszę. - Powiedział cicho, łapiąc Feliciano za dłoń, uniemożliwiając mu tym samym dalszą grę. Zdziwiło to Vargasa i sprawiło, że pomyślał o możliwości tego, że źle gra, nie spodobało się Ludwigowi i jest obrzydzony jego umiejętnościami. Może nie grał idealnie i wiele rzeczy mógł poprawić, ale nie sądził, że jest aż tak źle. - Grałeś cudownie i bardzo mi się podobało, ale nie chcę patrzeć, jak płaczesz. - Dodał blondyn, odkładając gitarę na podłogę, łapiąc po momencie złotookiego za ręce. Co on robił?
-Przecież nie płaczę. - Odpowiedział zakłopotany Feliciano, szybko ocierając mokre policzki dłonią, jednak nie dało to wiele. Nadal były ślady jego płaczu, których może nie widzieli za dobrze, ale one były. - Tylko sobie o czymś przypomniałem...
-Jest dobrze, nie płacz. Grałeś świetnie, a teraz chodźmy spać. - Vargas zgodził się na taki układ, kładąc się prędko i próbując zasnąć. Dziwna była obecność Beilschmidta obok, lecz nie narzekał. Był on ciekawych urozmaiceniem w łóżku i nie mógł doczekać się dnia, w którym będzie mógł każdej nocy być w jednym łóżku z Ludwigiem i dzielić z nim nie tylko to miejsce, ale również każde inne. Na tym polegają związki, prawda?
*** 14 grudnia ***
Ten dzień zbliżał się nieubłaganie i nic nie potrafiło go zatrzymać. Wszystkie znaki na niebie im mówiły, że lada moment dojdzie do połączenia, na jakie czekano wiekami. No, może nie aż tak długo, jednak te kilka miesięcy oczekiwania niemiłosiernie się dłużyło. Potrzebowała motywacji i odpowiednich pokładów odwagi, żeby się za to wziąć i być gotową na wszelkie ewentualności, wersje wyznania miłości, a kto w takiej sprawie pomoże, jak nie rodzice? Mogła na nich polegać od kiedy pamięta. Tym razem, również postanowiła skorzystać z ich usług.
-Więc mówisz, że chcesz wyznać miłość Roderichowi? - Zaczęła Izabela, myśląc nad sensem tego pomysłu. Nie miała nic przeciwko tej miłości, ale mogła ona potoczyć się w naprawdę różne sposoby, i niestety te złe też. Coś jej przeszkadzało w związku z nauczycielem. Może to, że od zawsze jej mówiono jakie to nieetyczne oraz niepoprawne. Nie zwracając uwagi na swoje obawy, postanowiła córce pomóc. Taka była jej rola.
-Tak, właśnie to chcę zrobić. Tylko problem jest w tym, że nie wiem jak. Niby widać, że mu się podobam i ma podobne zamiary do mnie, ale coś mi mówi, że to nie potoczy się dobrze. - Eliza miała ogromny bałagan w swojej głowie. Z jednej strony, szczęście było zaraz obok, a z drugiej, nie mogła mieć pewności co do efektów tego związku. Możliwe, że jej zmartwienia były kompletnie niepotrzebne, a może uzasadnione. Jej poprzednie miłości nie kończyły się dobrze, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej?
-Nie zniechęcaj się tak. Nie zawsze musi być źle, a ty już wystarczająco się nacierpiałaś w tej sferze życia. Miłość wcale nie jest taka bolesna, jak mogłoby się wydawać. A Roderich wygląda na całkiem ogarniętego faceta, który wie czego chce od życia. - Zoltán swoje dołożył do tej rozmowy. Nie powiedział tego głośno, lecz gdy dawał córce kwiaty, myślał właśnie, że to Edelstein je wysłał. On był takim romantykiem, który nie był zbyt nachalny, ale również nie próżnował w zdobywaniu swojej ukochanej. Podobało mu się zachowanie tego chłopaka i nie obraziłby się, gdyby dołączył do ich rodziny.
-To chyba normalne, że się boję. Faktycznie, związek z Roderichem nie byłby taki ryzykowny, jak z tymi poprzednimi chłopakami, jednak wszystko może się wydarzyć. Wy nie macie niczego przeciwko? - Izabela i Zoltán popatrzyli na siebie, rozważając jaka odpowiedź wystarczająco dobrze określi ich nastawianie, ale również nie skrzywdzi uczuć ich pociechy. To dalej ich córka, która miała prawo do bycia w związku z kimkolwiek będzie chciała, choć były pewne granice, jakich nie powinno się przekraczać.
-Jeżeli nie wpłynie to negatywnie na twoje położenie w szkole i nikt tam nie będzie miał problemów z tym, że uczeń prowadza się ze swoim nauczycielem, to nie będziemy temu przeciwni. Jeśli dyrektor będzie miał problemy, inni uczniowie zaczną się czepiać, a twoje oceny się znacznie pogorszą, albo będziesz faworyzowana ze względu na tą miłość, to będziemy zmuszeni zabronić ci tego związku. Przykro mi bardzo, ale pewne rzeczy są ważniejsze. - Zielonooka nie widziała niczego złego w tym, że mogłaby być faworyzowana. Zresztą, nastawienie Edelsteina do niej w szkole pewnie nie zmieniłoby się za bardzo. Wkurzało ją, jak cholernie przewrażliwieni mogą być rodzice. Marzyła o tym, żeby się w końcu od nich wyrwać i móc zacząć żyć własnym życiem. Zabraniali jej tylu rzeczy, które mogłyby ją wyprowadzić na lepszy tor w życiu.
-O to się martwić nie musicie. Francis jest wyrozumiały w tych kwestiach, uczniowie mogą się czepiać, a mi nie będzie to przeszkadzać. Z kolei Roderich jest zbyt dobrych nauczycielem, żeby nagle zaczął faworyzować swoją partnerkę w szkole. Jeśli nasz związek kiedykolwiek by powstał, to byśmy omówili sobie pewne kwestie. - Rodzice dziewczyny chyba mogli być spokojni o jej przyszłość. Mówiła tak, jakby miała już zaplanowany każdy szczegół z wszystkimi możliwościami na zwroty akcji. Prawda jest taka, że Hedervary żyła chwilą i przyszłość zależała od tego, jakie ruchy podejmie teraz.
-A mam jeszcze jedno pytanie. - Zaczął Zoltán, przypominając sobie o ważnej kwestii.
-Co się stało? - Erizabeta wolała zakończyć rozmowę na tym etapie. Nie dostała żadnej pomocy w wyznawaniu miłości, lecz miała pewność, że w razie związku, rodzina nie przeszkadzałaby jej za bardzo. Chociaż, problemy były zawsze. Jak nie było ich teraz, to będą za kilka tygodni i wszystko się zniszczy do samego końca.
-Preferujesz seks przed ślubem czy dopiero po? - To było pytanie bardzo w stylu Zoltána. Żona uderzyła go lekko w ramię, stwierdzając, że pytanie jest nie na miejscu. Byli z Elizą blisko, jednak niech jej życie seksualne pozostanie tylko jej sprawą. Brązowowłosa zachichotała zakłopotana, nie wiedząc co odpowiedzieć. Była ciekawa jak naprawdę wyglądałby seks, bo ten z porno jest strasznie wyidealizowany, ale nie sądziła, żeby lądowała z Roderichem w łóżku w najbliższym czasie.
-Muszę o tym mówić? Sama jeszcze nie wiem jak będzie to wyglądać, ale chyba nie będę ograniczać się do czekania na ślub. - Odparła niepewnie, szykując się na wywód o tym, jaki seks przed ślubem jest ryzykowny, szczególnie w młodym wieku. Ciekawość rosła, kiedy słuchała historii koleżanek z bloku o tym, jaki to cudowny był ich pierwszy raz, a ona wtedy czuła się głupio, gdyż nie miała o czym opowiadać. Choć była w pewnym stopniu dumna, że nie oddawała się pierwszemu lepszemu chłopakowi, a rozsądnie czekała.
-Akceptujemy twoją wolę. Nie będziemy cię już zamęczać, ale pamiętaj, nie zawsze wszystko kończy się źle. - Zielonooka była wdzięczna matce za takie porady. Dzięki nim, była pewniejsza swoich przyszłym akcji, do których jedynie wypadało się wyspać oraz wyśmiać Vladimira, że nie ma u niej szans. Są sprawy ważne i ważniejsze.
***
Wspólne spacerowanie miało swoje plusy, ale niestety były przyćmiewane przez liczne minusy. Dusili się w dalszym udawaniu przyjaciół, mimo doskonałej wiedzy o swoich uczuciach, rosnących w szybkim tempie i rozszarpujących ich od środka. Dopóki ojca Feliksa nie było w Berlinie, a w okolicy nie plątał się nikt znajomy, mogli przynajmniej trzymać się za ręce i czasami czulej na siebie spojrzeć. Nie wspominając o pocałunkach, bo to było za bardzo ryzykowne. By się przyzwyczaili, a mieli chwilowo potrwać w zwykłej przyjaźni. Wyjątkowo bolesnej, trzeba przyznać.
-Myślisz, że ile tak wytrzymamy? - Gilbert nie lubił, kiedy Feliks tak oddawał się melancholii i świadomości, że muszą się ukrywać. Byli w stanie nie pokazywać światu, że się kochają, ale udawanie wobec siebie, że nie ma w ich relacji czegoś głębszego, mogło być przytłaczające. Doprowadzało stopniowo do załamania, lecz to tylko u Łukasiewicza. Beilschmidt był na tyle cierpliwy, że wytrzymywał, ale i tak ledwo. To o blondyna się bał. Był taki kruchy psychicznie, szczególnie w miłości.
-Nie martw się. Jestem pewny, że reszta twojej rodziny dobrze zareaguje na to, że jesteś homo i nie będą mieli nic przeciwko. Może najpierw będą zszokowani i będą robić ci jakieś problemy, ale im minie. Zaufaj mi. - Albinos nie mógł mieć pewności, że tak będzie, ale musiał jakoś uspokoić blondyna. Ten słabo się uśmiechnął, mocniej ściskając jego dłoń i przypominając sobie o dawnych słowach ojca. Krzywdziły go jeszcze za dni, gdy myślał, że jest hetero. Nigdy nie rozumiał, jak można tępić drugiego człowieka za to, że troszkę się różni od pozostałych.
-Mam im to sam powiedzieć, czy czekać, aż sami się domyślą? Najchętniej bym się wyprowadził, może wrócił do Polski i żyłbym sobie tam spokojnie. Chociaż nie, poziom homofobii w tym kraju mnie przeraża. Najlepiej na drugi koniec Niemiec, tak jest najbezpieczniej. Uciekłbym od rodziny i żył tylko z tobą. - Ta wizja miała w sobie coś uroczego, jednak dla białowłosego było to bardziej przerażające. Zamiast rozwiązać swoje problemy, walczyć z nimi i przekonywać rodzinę do akceptacji go, wolał uciec. To, że z nim, to akurat najmniejszy problem. Schlebiało mu, że jego miłość pragnęła spędzenia z nim reszty życia, lecz nie wyklucza to faktu, że takie zachowanie go zniechęcało.
-Nie uciekaj, zostań! Wywalcz sobie akceptację u nich, udowodnij im, że nie jesteś chory, i że również zasługujesz na szczęśliwe życie. Naprawdę, obiecuję ci, że nie będziemy musieli długo się ukrywać i pomogę ci w powiedzeniu o wszystkim. A gdyby jednak miało dojść do tragedii, to ci pomogę. Pasuje ci taki układ? - Feliks szczerze się uśmiechnął, a uwielbiał, kiedy oferowano mu pomoc. Jednak ustalił już sobie, że nieważne co się wydarzy, niedługo będzie tylko on oraz Gilbert. I przy okazji, najdrożsi przyjaciele. Ukrywanie się ze swoją orientacją i związkiem nie działało dobrze na jego psychikę, która była już wystarczająco zrujnowana przez ostatnie wydarzenia w rodzinie. Nadal się siebie brzydził.
-Bardzo proszę, obiecaj mi, że poważnie nie będziemy musieli długo się ukrywać. Chciałbym wykrzyczeć całemu światu, że moje marzenie się spełniło. To znaczy, wiem, że nie jesteśmy razem i jeszcze długo parą nie będziemy, ale wiem, że mnie kochasz. - Beilschmidt miał ogromne wrażenie, że Łukasiewicz zapominał o ich umowie. Nie będą razem, póki nie uzgodni sobie wszystkiego z najbliższymi. Był gotowy mu pomóc i walczyć razem z nim o lepsze jutro, jednak nie jako para. Bycie obecnie razem było wręcz samobójstwem. Chociaż czekanie również nim było.
-Obiecuję ci to. Ale zaczekajmy jeszcze, doskonale wiesz dlaczego. - Nie był to dobry ruch, szczególnie kiedy mówiło się o chwilowym wstrzymaniu związku. Lecz Gilbert nie miał jak się kontrolować, a uczucia mówiły do niego, że jest razem z Feliksem i jedynie udają, że dalej są przyjaciółmi. Pocałował blondyna krótko w policzek, wywołując u niego szybkie zarumienienie i robienie sobie nadziei. - Nie przyzwyczajaj się. Dopóki twój ojciec nie przyjdzie, to jeszcze mogę cię całować, ale gdy się zjawi, to zapomnij o takich atrakcjach. - Właśnie to sprawiało, że Łukasiewicz miał w sobie resztki nadziei, a chęci do życia nie znikały.
Od zawsze był delikatny pod względem uczuć oraz akceptacji. Kiedy ktoś mu jasno pokazywał, że coś mu w nim nie pasuje, myślał o skończeniu ze sobą. Rzadko pokazywał swoją delikatniejszą stronę, żeby tylko nie zostać skrzywdzonym. Nielicznym pokazał, jak łatwo go skrzywdzić i doprowadzić do stanu załamania. Jeśli Gilbert nie otoczyłby go opieką, rodzina zapewne już by go wykończyła.
***
Lovino całym sercem nienawidził swojego życia romantycznego. Nie mógł uwierzyć w to, że zdobył się na powiedzenie o tym, a przecież na długo miało pozostać to tajemnicą. Niepotrzebnie dzwonił do Antonia i prosił go o spotkanie tutaj. Bezsensownie właśnie tutaj stał naprzeciw Carriedo i oczekiwał od niego jakiegoś rozpoczęcia rozmowy, chociaż to on zainicjował to spotkanie. Hiszpan miał sporą nadzieję, że to jest właśnie to, o czym myślał. Wyznanie miłości, rozpoczęcie związku oraz nowego, cudownego rozdziału w swoim życiu.
-Chcesz mi wyznać coś ważnego? - Zapytał szatyn, pełen nadziei na spełnienie marzeń. Romano wyglądał na zmieszanego i nie wiedzącego, co właściwie powiedzieć. Odruchowo chciał się wycofać i udawać, że do tego spotkania nigdy nie doszło, a z Antoniem spotkał się przez przypadek, lecz wtedy do końca pokazałby, jaką żałosną kreaturą jest. Głębokie wdechy ledwo mu pomagały, lecz nie poddawał się. Zrobi to, choćby miał się upokorzyć.
-Uznajmy, że jest to ważne. - Odpowiedział krótko i z delikatną chrypką, która stanowczo mu nie pomagała. Przerażał go fakt, że mimo zimna, jego dłonie się pociły, a głowa robiła dziwnie ciężka. Nie chciał stracić przytomności w takim ważnym momencie, i to jeszcze przed swoją miłością. Nie minęło sporo czasu od zrozumienia, że zakochał się w Antoniu, lecz musiał mu to wyznać. W jakimś stopniu, był gotowy.
-W takim razie, zaczynaj! Już nie mogę się doczekać, aż powiesz mi o tej strasznie ważnej rzeczy! - Vargas zaczynał irytować się tym przepływem radości u przyjaciela. Jak dobrze, że za chwilę nie będzie musiał go tak nazywać. Lovino czuł, gdy w jego głowie zaczynała się jakaś awaria. Nie mógł ułożyć swoich myśli, powiedzenie o swej miłości go przytłaczało, a sens w swoich zagraniach znikał. Pojawiło się milion wątpliwości, których nie umiał wyprzeć. Nawet nie próbował. Od zawsze robił głupoty. Przecież się urodził.
-Zakochałem się w Afonso. - Nie takie słowa miały paść. Romano zrozumiał, jaką głupotę powiedział, ale nie miał zamiaru się z niej wycofywać. Czuł coś do Antonia, jak i do jego brata, przez co tym bardziej nie umiał zrozumieć swoich skomplikowanych uczuć. Carriedo czuł, że coś w nim pęka. Bolesne uczucie przegranej, słowa brata, że powinien poszukać kogoś innego, i że nigdy nie znajdzie odpowiedniej osoby. W końcu, kto miałby zakochać się w takim idiocie? Idiocie bez szans na lepsze życie. Upadł tak nisko, że nie dziwił się, że Lovino chciał jego brata. Nawet jeśli Afonso dobrą osobą nie był.
-Mówisz poważnie? - Zapytał łamiącym się głosem od płaczu, zaczynającym się w nim zbierać. Jego uczucia zostały zniszczone, serce złamane, a nadzieje rzucone w dal. Nie próbował ukrywać tego, że oczy mu się zaszkliły. W głowie krążyło pytanie, czym sobie na to zasłużył? Czego nie robił dla Lovino, że mu o tym powiedział? Chciał go dobić i pokazać, jak bezużyteczny jest? Doskonale wiedział o jego uczuciach, a jednak mu o tym powiedział. Zrobił to specjalnie.
-Tak, mówię poważnie. Tylko proszę, nie mów mu tego. Chciałbym sam mu to przekazać. - Vargas gardził sobą nawet bardziej. Skrzywdził osobę, która tak się dla niego starała i powodowała u niego uśmiech, a niestety nie umiał się poprawić i powiedzieć, że to jednak go kocha. Za bardzo się bał, wystraszył się, stracił wszelką motywację.
-Jak sobie życzysz. - Odrzekł Carriedo, czując rosnące zdenerwowanie w środku. Nienawidził Afonso za to, że znowu odebrał mu szansę na szczęście, gardził nim, musiał się go pozbyć. Pragnął zemsty, która jako jedyna mogłaby sprawić, że jego cierpiące serce poczuje ukojenie. Bez słowa, odwrócił się od przyjaciela, idąc w stronę domu i planując rozliczyć się z bratem. Rozliczyć się z każdej jego łzy, nieprzespanej nocy, skrywanych godzin u psychologa przez załamanie psychiczne, odebranie mu szans na lepszą przyszłość, i jeszcze tego. Odebrania mu ostatniej osoby, która dawała mu większe szczęście.
*** !!! ***
Światło księżyca przedzierało się do sypialni poprzez ciemne zasłony, które miały nie pozwalać komukolwiek na zobaczenie tego, co miało się wydarzyć. Jedynymi świadkami zbliżenia dwójki kochających się ludzi, miały być ich wspomnienia, do których dostęp mieli tylko oni. Ciemność pokoju pomagała w zdobyciu odwagi do kolejnych odważnych ruchów. Nie był pewny, czy powinien krążyć tymi dłońmi w tych miejscach, lecz skoro nie narzekał, nie wycofywał się.
Pragnął bycia zdominowanych przez osobę, która była dla niego całym światem. Pożądał następnych pocałunków, szeptanych obietnic, że będą ze sobą na zawsze. Gdyż Gilbert nigdy go nie okłamał, prawda? Mówił prawdę, gdy padały słowa bycia ze sobą całą wieczność, w swoich objęciach, nieważne gdzie będą i kiedy. Wierzył mu. Jego następne żądania były spełnianie, a fantazje stały się prawdą. Blada dłoń albinosa zjeżdżała coraz niżej, wyzbywając się jego niewinności. Akceptował to i żegnał się ze swoją czystością, która towarzyszyła mu przez te kilkanaście lat swego życia. Nawet nie sprzeciwiał się, kiedy Gilbert sam się rozebrał i szybkim ruchem złapał za jego czuły punkt, napawając się jego głośnym jękiem.
Feliks nie rozumiał swojego zachowania. To miała być spokojna noc, spędzona jedynie na śnie i słodkim romansowaniu ze swoimi marzeniami, a skończyło się na tym, że jego bezgrzeszne myśli zamieniły się w seksualną fantazję o seksie z Gilbertem. Kwestią czasu było to, aż złapał za swojego penisa i zaczął się zaspokajać, myśląc o jeszcze piękniejszych rzeczach. Cicho jęczał, wypowiadając imię ukochanego, prosząc o następne cudowności, których w rzeczywistości prędko nie zasmakuje.
-Kurwa, Gilbert... - Nie był dumny ze swojej postawy, którą tylko bardziej pokazywał, jak skłonny do seksu jest. Jego relacja z Beilschmidtem była przeniknięta wzajemnym pożądaniem, chęcią zdobycia siebie, zabawy na jedną noc, która nie miałaby żadnego znaczenia na tle ich prawdziwych uczuć. Zapominał, że nie mogą być razem, że ich obowiązkiem jest ukrywanie się oraz czekanie. Trwał w błogim stanie, jaki nasilał się z każdą następną chwilą przejeżdżania drugą dłonią po swoim ciele. Gilbert zrobiłby to o niebo lepiej. - Zrób coś więcej, proszę...
-Jesteś strasznie niecierpliwy. - Rzucił białowłosy, kontynuując gładzenie nóg ukochanego. Wiedział, że muszą zaczekać i ograniczyć się do delikatnych pieszczot, jednak nie do poważnego stosunku seksualnego. Świadomość bycia uwięzionym w wiecznym czekaniu ich powolnie zabijała. Lecz nie napięcie seksualne między nimi.
-Błagam cię tylko o jedno. - Raz po razem, Feliks wzdychał głośniej z nadzieją, że nikt go nie usłyszy. Przyjemność była za wielka, żeby się powstrzymywać od dawania przyjemności swojemu partnerowi, którego nawet tutaj nie było. Nie trzymał się od włożenia palców w siebie i wolno nimi poruszając. Bolało, ale cieszył się. Krzywił się mocno, w duchu prosił o przerwę i zaprzestanie tego, ale nic nie mówił. A jedynie przeszła po nim porywająca fala gorąca, rozchodząca się po jego całym ciele.
-Szybko skończyłeś. - Powiedział żartobliwie Gilbert, całując Feliksa w policzek, czekając aż ten trochę odpocznie. Nie mieli zamiaru przestawać na tym.
-Skończ z tymi komentarzami. - Odparł Łukasiewicz, wychodząc już ze swojego świata marzeń i szybko zasypiając w delikatnym objęciu spełnienia. Czekał na noc, podczas której poznałby to uczucie na poważnie. Oczywiste było, że Gilbert zrobi to lepiej.
*** 16 grudnia ***
Feliks dalej myślał o niedawnej nocy, spędzonej na fantazjowaniu o Gilbercie oraz rzeczach, których szybko nie zazna. Czuł się głupio ze swoim zachowaniem, ale cofnięcie go było niemożliwe. Jedynie bardziej nakręcał się na bycie w związku z Beilschmidtem, a wszystkie znaki na niebie mówiły, że nie mogą być razem. Byli ograniczeni do zwykłej przyjaźni, z której czerpali zerowe korzyści. Korepetycje były jeszcze bardziej męczące, lecz uczenie się było jego obowiązkiem. Stanął z albinosem przed drzwiami do domu, szukając w plecaku kluczy.
-Mam nadzieję, że księżniczka w końcu zacznie się uczyć. - Rzekł Beilschmidt, łapiąc Łukasiewicza za rękę. Obydwoje zarumienili się, posyłając sobie delikatny uśmiech. Cmoknęli się jeszcze krótko, zanim blondyn otworzył drzwi i przywitał się z matką oraz bratem. Weszli do domu trzymając się za ręce, co jednoznacznie wyglądało tak, jakby było coś między nimi. Aż nagle, serce Feliksa gwałtownie przyspieszyło, na twarzy zbladł, o mało się nie przewracając. Panicznie puścił dłoń Gilberta, znacznie się od niego odsuwając.
-Tata? - Zapytał niewyraźnie zielonooki, czując, że zaraz zwymiotuje. Adam Łukasiewicz odwrócił się z uśmiechem do syna, już planując go czule przytulić. W głowie Feliksa pojawiły się wszystkie okropne wspomnienia z tym facetem, o których on wydawał się zapomnieć. Magdalena wyglądała na zdenerwowaną i gotową do rzucenia się na męża, byle go rozszarpać. Również Gilbert nie zareagował dobrze. Jeśli to był naprawdę ojciec jego ukochanego, to byli jeszcze bardziej zagrożeni.
-Tak bardzo się za tobą stęskniłem, Fela! - Mężczyzna podszedł do syna, mocno go przytulając i lustrując Gilberta zaciekawionym wzrokiem. Coś mu mówiło, że go zna, ale nie wiedział skąd i w jakich okolicznościach mogliby się poznać. Kogoś mu ten albinos przypominał. Denerwowało go, że blondyn tak się trząsł, a przecież nie robił mu teraz krzywdy. - Kim jest ten pan? - Spytał po chwili, nadal dokładnie obserwując Beilschmidta. Feliks panikował w środku i nawet nie mógł tego pokazać. Chociaż białowłosy oraz matka widzieli jego przerażenie.
-Jestem nauczycielem fizyki Feliksa i jego korepetytorem. Właśnie chcieliśmy przejść do następnych korepetycji. - Odpowiedział Gilbert zgodnie z prawdą, wiedząc, że zielonooki więcej z siebie nie wydusi, a Magdalena jest zbyt wystraszona. Adam przytaknął na tą odpowiedź, dalej mając wątpliwości wobec białowłosego. Nie widział niczego złego w korepetycjach, lecz wydawało mu się, jakby Feliks i ten chłopak trzymali się za ręce przez moment, a potem panicznie puścili. To było dziwne.
-Wiesz, tato, bardzo cieszę się z tego, że już przyjechałeś, ale chciałbym już przejść do korepetycji. Muszę poprawić się z fizyki. Kiedy skończę, spędzimy razem trochę czasu, dobrze? - Łukasiewicz ledwo wytrzymywał. Ściskało go w gardle, ciężko oddychał, a oczy prawie całe zaszkliły się od nadchodzących łez. Myślał, że jeszcze ma odrobinę czasu dla siebie i Gilberta. Jednak nie, życie znowu go skrzywdziło.
-Nie możesz chociaż chwilę ze mną posiedzieć? - Niebieskooki mężczyzna zaczynał się denerwować, a nie była to dobra oznaka dla dalszych dni.
-Za dwie godziny! - Dodał szybko blondyn, już bez problemów ciągnąc za sobą Gilberta i kierując się do swojego pokoju. Im dalej od karzącego wzroku ojca był, tym więcej łez nalatywało mu do oczu, a w jego środku coś krzyczało, że koniec się zbliża. Wszedł prędko do sypialni, rzucając się na łóżko i zaczynając głośno płakać. Miał nadzieję, że nikt inny nie wejdzie tutaj za nimi. Chciał pobyć tę chwilę jedynie w towarzystwie Beilschmidta. - Dlaczego wszystko musiało się już rozpierdolić?!
-Feliks, spokojnie. Nie wszystko jest stracone i jakoś sobie poradzimy. Bardzo proszę, nie płacz. Wiesz, że tego nienawidzę. - Płacz był konieczny, gdy wszystko w twoim życiu straciło sens. I to tak bezpowrotnie. Głaskanie po głowie nie pomagało, położenie się obok i szeptanie słów uspokajających również. Nie czuł się dobrze z tym, że nie było dobrego sposobu na pomoc blondynowi. Najlepiej będzie po prostu być obok, wesprzeć dobrym słowem, a gdy sytuacja trochę się uspokoi, powiedzieć rodzinie Łukasiewiczów o ich związku, z którym się wstrzymywali.
-Ja nie mogę być szczęśliwy... My nie możemy być szczęśliwi. Przecież oni nigdy nie nauczą się tolerancji, będą mną gardzić, zmuszać do wyleczenia się z tego, a gdyby jakimś cudem dowiedzieli się o naszej prawdziwej relacji, to kazaliby urwać nam kontakt! Nie chcę tego. - Serce pękało coraz bardziej, a o wizualizacji przyszłego, szczęśliwego życia nawet już nie myśleli. Wszystko przepadło, wraz z tym nieoczekiwanym spotkaniem.
-Poradzimy sobie, obiecuję ci. Przejdziemy przez to razem, a na końcu będziemy szczęśliwi. - Feliksowi nie chciało się wierzyć w te słowa. Gilbert mówił je jedynie po to, żeby chwilowo go uspokoić i nie było w tym ani odrobiny podłoża rzeczywistości. Czuł wstręt wobec siebie za bycie zakochanym w Gilbercie oraz marzenie o ich wspólnym życiu. Jednakże co mógł poradzić na to, że on jako jedyny teraz umiał dać mu nieco radości w tym ponurym świecie?
-Postaram się ci zaufać. - Odpowiedział w końcu Łukasiewicz, wycierając oczy z mokrych śladów. Może parą jeszcze nie będą, wspólne życie musi poczekać, a rodzina będzie skutecznie mu utrudniać rozwój osobisty, ale chyba przyjaciółmi nie zabronią im być.
***
-Stwierdzam, że nie umiecie sobie poradzić w miłości. Wasze zachowanie jest co najmniej głupie. - Powiedziała Erizabeta, rozważając słowa Gilberta i Ludwiga o ich sytuacji romantycznej. Niektóre ich akcje wydawały się jej absurdalne oraz warte przedyskutowania, ale z drugiej strony, sama lepsza nie była. Bawiła się w jakieś listy, kłamstwa i zwlekanie, a ci dwaj debile jedynie próbowali zatroszczyć się o osoby, które wiele dla nich znaczyły. Tylko, że była to wyjątkowo dziwna troska.
-Sama pewnie nie zachowałabyś się lepiej. Skoro nie jestem zakochany w Feliciano, to nie będę specjalnie kłamał, byle zrobić mu przyjemność. Tylko bardziej bym go wtedy skrzywdził. - Blondyn próbował się bronić, lecz nie wychodziło mu to za dobrze. Pozostali nadal mieli zastrzeżenia do jego zachowania, które było całkiem wątpliwe. Brali oni pod uwagę to, że zaczynał wątpić w tę relację, a nie było to dobre nastawienie do przyszłości. Momentami chciał odpuścić i zrezygnować z tak bliskiej relacji z Vargasem.
-Feliciano dokładnie mi mówił o tym, jak wyglądało jego wyznanie miłości, jak go odrzuciłeś, potem próbowałeś się bronić, a teraz zachowujesz się wobec niego tak, jakbyś był w nim szaleńczo zakochany. Nie tylko Feli nie rozumie twojego zachowania. - Niebieskooki westchnął, rozważając kontynuowanie tej rozmowy. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego akurat go Eliza tak się uczepiła, a Gilbert też strzelał w kółko głupotami. Życie z takimi problematycznymi osobami łatwe nie było.
-Nie jesteś lepsza! Gdybyś na co dzień musiała żyć z osobą, chorującą na anoreksję i osobą, która zmaga się z homofobią w rodzinie, pewnie też zrobiłabyś głupie rzeczy. Feliks i Feliciano są po prostu jakimś koszmarem, który nie chce się skończyć. - Starszy Beilschmidt może przesadzał z porównaniem do koszmaru, lecz od momentu, kiedy zaczęły się problemy ich małych miłości, ich życie stało się w pewnym stopniu bardziej ponure. Przesiadywanie u nich większość dnia, ciężar pomagania im i doradzania, a do tego swoje własne problemy i częstsze braki pomysłów na okazanie swoich starań.
-Hej, ja naprawdę rozumiem, że oni mają w sobie coś z otchłani piekielnych, ale bez przesady. Kiedyś byli gorsi. - Ta informacja nie pomagała za bardzo, choć świadomość, że teraz ponoć jest z nimi lepiej, była w pewnym stopniu pocieszająca. - Nie poddawajcie się tak łatwo, a dostaniecie upragnione efekty. Ja wiem, że oni są problematyczni, w końcu przyszliście do mnie po pomoc, jednak trochę cierpliwości i będzie dobrze. Ty, Ludwig, przestań dawać Feliciano fałszywe sygnały i wstrzymaj się od konkretniejszych ruchów. Poczekaj, a może się w nim zakochasz. A ty, Gilbert, przestań gadać, że nie możesz być z Feliksem przez jego ojca, a później mówisz mi, jak bardzo podnieca cię jego widok. Takim zachowaniem pokazujesz, że tylko zależy ci na jego wyglądzie, a wiem, że tak nie jest. - Eliza umiała doradzić. Szkoda, że nie potrafiła tego zrobić wobec siebie.
-Myślisz, że łatwo będzie ich ogarnąć? - Życie mozolnie się waliło, nie dając za bardzo znać o tym, że niedługo może się skończyć. Albinos denerwował się relacją ukochanego z ojcem, więc był w stanie go ratować, gdyby była taka ewentualność, a Ludwig mógł pilnować rudowłosego i dbać o niego na tyle, żeby wyprowadzić go z anoreksji. Jednak pozostawał mały problem. Nie widzieli chęci współpracy, a ona była podstawą. Bez niej, nie mogli zrobić nawet jednego kroku do przodu.
-Najpierw sami musimy siebie ogarnąć. - Odparł blondyn, myśląc, że jego relacja z Feliciano jest bardziej skomplikowana, niż by chciał. Niby widział go jako przyjaciela, z którym ledwo idzie się dogadać i nie ma szans, żeby był w nim zakochany, lecz z drugiej strony, czuł przy nim coś dziwnego. A Gilbert od samego początku gubił się w swoim pożądaniu i faktycznej miłości.
-Idealnie siebie podsumowaliście. - Powiedziała dziewczyna, kończąc pić sok jabłkowy.
*** 17 grudnia ***
Pobyt w szpitalu nie był długi i za bardzo męczący, choć Roderich musiał przyznać, że nieźle się tam wynudził. Cieszyło go, że mógł w końcu wrócić do domu po tych paru dniach, a gips wcale nie musiał mu towarzyszyć nie wiadomo jak długo. Zawsze były jakieś pozytywy, a teraz był to wspólny powrót do domu z Erizabetą. Co prawda, problematyczne było chodzenie z kulami i Eliza musiała nieźle się przy nim denerwować, ale dawali chwilowo radę.
-Na pewno dajesz sobie radę sam? Nie chcę, żebyś się przewrócił i było z tobą jeszcze gorzej. - Zielonooka nie znosiła faktu, że jakiś jej bliski był w takim stanie. Po części, miała poczucie winy za to, że nie dopilnowała Edelsteina wystarczająco i pozwoliła mu na wpadnięcie do tej dziury. Gdyby była bardziej uważna, nie musieliby właśnie wychodzić ze szpitala i powoli kierować się do domu Rodericha. Wolała też pominąć fakt, że chwilowo była jego opiekunką.
-Eliza, naprawdę jest dobrze. Poradzę sobie sam i nauczę się porządnie chodzić z kulami. Doceniam fakt, że się martwisz i chcesz mi pomóc, lecz troszkę zaczynasz przesadzać. - Hedervary westchnęła, nawet nie mogąc odruchowo złapać szatyna za rękę. Wtedy by się przewrócił i atmosfera pomiędzy nimi byłaby strasznie napięta. Nie miała zamiaru pogarszać ich relacji takimi głupotami, a umiała się pohamować. Wyglądało na to, że nie musiała czegokolwiek robić, żeby Roderich stracił równowagę na śliskim chodniku, lecąc na nią.
Zrobiło się kłopotliwie. Erizabeta w ostatniej chwili złapała Rodericha, ratując go od pewnego lądowania na brudnej ziemi, a sam Edelstein zawstydził się swoją nieporadnością i pozycją w jakiej się znajdowali. Nie była ona nazbyt dwuznaczna, jednak bycie przyciskanym do kogoś oraz trzymanie swojej twarzy za blisko ust tej osoby, również najlepsze nie było. Serce uderzało z nieludzką prędkością, sprawiając, że obydwoje mieli ochotę na ukrycie się w swoim łóżku i wypłakanie się ze swojej głupoty.
-Za blisko. - Powiedziała cicho Eliza, podnosząc z ziemi jedną kulę i podając ją przyjacielowi. Szokował ją fakt, że przecież teraz mogło dojść do jej pierwszego pocałunku, na który czekała od tylu lat. Od zawsze jej mówiono, że jest to cudowne przeżycie, na jakie warto czekać. Problem w tym, że zaczynała się niecierpliwić i właśnie zmarnowała swoją szansę. Następna może się szybko nie pojawić.
-Przepraszam za to, nie powinienem... - Edelstein wycofał się lekko, czując, jak twarz jest pokrywana głębokim rumieńcem, a głowa myślami, jakim jest idiotą. Nie jego winą było, że stracił równowagę, jednak już lepiej byłoby, gdyby poleciał do tyłu, a nie prosto na przyjaciółkę. W odpowiedzi dostał śmiech dziewczyny, wskazujący na to, że wcale się nie gniewa. O tyle dobrze!
-To był wypadek, więc nawet nie mam zamiaru cię winić! Po prostu, nie spodziewałam się i wystraszyłam. - Strach był zupełnie odpowiedni w tym momencie. Obydwoje ubolewali nad tym, że do tego pocałunku nie doszło, a głupie było takie nagłe zbliżanie się do siebie i krótkie pocałowanie, chociaż byliby wtedy mocno usatysfakcjonowani. Coś im mówiło, że niedługo będą mieli jeszcze lepszą okazję do tego, żeby w ten sposób się do siebie zbliżyć. Kompletnie nie mogli doczekać się tego dnia, a zapewne będzie cudowny.
***
-Widzę, że jest z tobą coraz lepiej. Nawet nie wiesz, jak bardzo się z tego cieszę! - Ludwig z uśmiechem patrzył na większą wagę ciała Feliciano, która wskazywała na to, że zaczynało być z nim lepiej. Niestety, pełne wyleczenie się i doprowadzenie siebie do odpowiedniego stanu było jeszcze daleko, ale z dobrą pomocą oraz chęciami, Vargas mógł już za kilka miesięcy cieszyć się zdrowym życiem. Jedna rzecz pozostawała bez zmiany. Brak współpracy, a to był przecież taki ważny czynnik w leczeniu się.
-Jesteś ze mnie dumny? - Rudowłosy lubił, kiedy wywoływał na czyichś twarzach uśmiech. Szczególnie to tyczyło się Beilschmidta, gdyż na jego twarzy rzadkością bywało uśmiechnięcie się, a teraz mógł czerpać radość z doprowadzenia przyjaciela do takiego stanu. Powodowało to u niego również męczące uczucie tego, że mimo pięknego uśmiechu, nic więcej nie dostanie. Jego uczucia cierpiały, a nic nie zapowiadało, że niedługo miałoby się to zmienić.
-Tak, jestem. Tylko gdybyś wykazywał większe chęci na współpracę, to już w ogóle byłbym wniebowzięty. Dodaj sobie motywacji tym, że jak będziesz zdrowy, to będziesz również szczęśliwszy i wiele rzeczy będzie ci przychodzić z większą łatwością. - Było to na swój sposób motywujące, ale wszyscy najbliżsi Feliciano wiedzieli, co naprawdę dodałoby mu sił do walki o swoje życie. Związek z Ludwigiem był jego marzeniem.
-Myślisz, że kiedykolwiek znajdę sobie kogoś, kto będzie mnie wspierać w ten inny sposób? - Blondyn na początku nie załapał, o co może chodzić Vargasowi. Dopiero po chwili zrozumiał, że rozmowa zeszła na temat miłości i tego, że odrzucił Feliciano. Powtarzał mu tyle razy, żeby o tym nie rozmawiać, a ten nadal robił swoje i gadał, że przecież szczęście nigdy do niego nie zawita. Nie tylko on był na świecie. Rudowłosy na pewno znajdzie sobie kogoś innego od niego.
-Nie załamuj się. Nie tylko ja jestem na świecie i pewnie gdzieś indziej czeka na ciebie osoba, która będzie w stanie dać ci dobre życie. My jesteśmy jedynie przyjaciółmi. - Feliciano przytaknął niechętnie na te słowa, schodząc z wagi, siadając na łóżku i myśląc nad swoim marnym losem, którego nikt by mu nie pozazdrościł.
***
Rozdział ten ma 7504 słowa, więc nie za dużo, jednak też nie za mało. Chociaż mogło być krócej. Mówiąc kompletnie szczerze, to nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Bardzo dobrze, niektórych wydarzeń mogło w ogóle nie być, a wtedy rozdział byłby krótszy i zaoszczędzilibyście sobie trochę czasu. A tak, to zabrałam wiele minut waszego życia, i to bezpowrotnie.
Mówiąc trochę o scenie erotycznej, to jest krótko, treściwie, i o dziwo dobrze. Mówię teraz poważnie, jestem zadowolona z tej sceny. Może nie jest idealna, gdyż nie jestem dobra w pisaniu takich scen, (rozdział 36 Wycieczki), lecz nadal jestem zadowolona z efektu końcowego. Jak na pierwszą scenę tego typu w tym opowiadaniu, to jest znośnie. A co się tam działo? Tutaj jest skrót dla osób, które tę scenę pominęły.
Feliks fantazjował o Gilbercie, przy tym się zaspokajając seksualnie oraz ubolewając nad tym, że musi ukrywać tą miłość przed ojcem. Dość skromnie wyszło i w sumie, to dobrze, ponieważ nie widzę sensu w zaczynaniu z takimi scenkami od czegoś naprawdę mocnego. A osoby, które przeczytały tę scenę, mogą tutaj napisać swoje wrażenia. ---->
Mówiąc o reszcie wydarzeń z tego rozdziału, to okej, może niektóre nie są aż tak złe. Jednak sama końcówka rozdziału wygląda na cholernie wymuszoną. Z Yekateriną jest coraz gorzej, AusHun się słodko rozwija, a GerIta pozostaje GerItą. I oczywiście, pojawił się ojciec Feliksa. Jak wrażenia po tym? Co do reszty, to nie mam co mówić. A wspominając jeszcze o scenie, w której Erizabeta szuka pomocy u rodziców, to jeśli myślicie, że jest to tylko taki zapychacz miejsca, to jest w ogromnym błędzie. Skupcie się i pomyślcie nad tą sceną.
Nie zabieram już więcej waszego czasu! Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał i uważacie go za co najmniej znośny. Następny rozdział w czwartek o godzinie każdemu znanej. Do zobaczenia już niedługo!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro