Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[11] Grudniowe gorąco

*** 28 listopada ***

          Można powiedzieć, że Gianna za bardzo się w tej szkole rozgościła. Teraz musiała zbierać swoje rzeczy z różnych kątów, a sytuacji nie poprawiały smutne spojrzenia uczniów z kółka języka francuskiego. Przywiązali się do siebie i nie wyobrażali sobie dnia, w którym będą zmuszeni do pożegnań. Jej wzrok przykuł Matthew, samotnie siedzący na korytarzu i intensywnie myślący nad czymś. Polubiła go, choć wydawał się dość wycofany oraz nieprzepadający za większym towarzystwem. 

          -Wszystko w porządku? - Zapytała dziewczyna, kucając obok Williamsa i analizując jego wyraz twarzy. Zdecydowanie należał do grupy introwertyków, przez co nie był zadowolony z jej przyjścia. Chłopak nie odpowiedział szybko, nie lubił gdy pytano się o jego samopoczucie. Jakby nie mógł posiedzieć samotnie, próbując odpocząć od energicznych Alfreda oraz Belli. Uczestnictwo w samorządzie szkolnym było przyjemne, jednak momentami go przerastało. 

          -Jest dobrze. Pani przyszła do mnie w jakiejś konkretnej sprawie, czy tylko, żeby spytać co u mnie? - Bonnefoy wygodnie rozsiadła się przy uczniu, czując, że zapowiada się dłuższa rozmowa. Albo znowu coś sobie ubzdurała. Miała wrażenie, że Matthew może jej pomóc w pewnej bardzo ważnej kwestii. Głupio było jej z tym wyskakiwać już teraz, lecz po co nadal zwlekać? Czasu nie pozostawało wiele. 

          -Mógłbyś dokładnie opisać, jak wyglądają twoje relacje z Francisem? Wiem, że to głupie pytanie, ale chciałabym wiedzieć to do pewnych celów. - Celem Gianny, jako przykładna, młodsza siostra, było znalezienie kogoś bratu. Szukanie Francisowi partnera wśród uczniów było ryzykowne, jednakże, Williams był już pełnoletni, a starszy Bonnefoy ostatnio uśmiechał się do niego w inny sposób. To musiało coś znaczyć. Nie mogła rozpocząć swatania, nie znając zdania ucznia o jego przyszłym, potencjalnym facecie. 

          -Myślę, że jest bardzo fajny... Sam nie wiem, wygląda na ogarniętą osobę, która wie czego chce od życia. Jest wobec mnie niezwykle uprzejmy, myśli, że nadaję się na przewodniczącego szkoły i często mi pomaga. Byłoby miło, gdybyśmy mieli częstszy kontakt, ale też wiem, że nie zawsze ma wolną chwilę. - Niebieskooka przytaknęła, wiedząc, że jej misja powinna zakończyć się powodzeniem. Lecz i tak było za wcześnie na jakiekolwiek ruchy. Potrzebowała więcej czasu. 

          -Naprawdę miło to wiedzieć. Zapytałam, ponieważ ostatnio brat się martwił, że go nie lubisz i stwierdził, że jesteś taki ponury. A że bał się sam spytać, to ten następny raz go wyręczyłam. Już nie będę zabierać ci czasu, do zobaczenia! - Gianna wstała i z uśmiechem na twarzy, zaczęła kierować się do wyjścia z budynku. Matthew bardzo nurtowało pytanie, dlaczego padło to pytanie. Raczej nie było planowane coś mocnego, a nawet jeśli, to za cholerę nie wiedział co. Miał tylko nadzieję, że nic złego. Pasowała mu taka relacja z Francisem, jaką miał obecnie. 

***

          Dalsze ukrywanie się było bezsensowne, jak i też mocno męczące. O ile już zaczął martwić się swoją anoreksją i wziął się za leczenie jej w pewnym stopniu, to dalej była pewna rzecz, z którą nie czuł się dobrze i wiedział, że dopóki jej nie załatwi, nie poczuje upragnionej wewnętrznej harmonii. Życie ze sobą w zgodzie było potrzebne, żeby odpowiednio funkcjonować, a obecnie prowadził siebie do rozłamu psychicznego.

          Feliciano się denerwował i to bardzo. Jeszcze pozostali nie pogodzili się w pełni z faktem, że muszą porządnie zaopiekować się nim ze względu na anoreksję, a tutaj przychodził następny problem. Był to problem na pewno dla wierzącej rodziny. Inni mogliby do tego podejść bez problemu. Najważniejszy był spokój oraz akceptacja, a wtedy się dogadają i wszystko wróci do normy. 

          -Więc, co chciałeś nam powiedzieć, Feli? - Zaczął Romulus, wiedząc, że reszta towarzystwa jest zbyt zdenerwowana, żeby wydusić z siebie jakiekolwiek słowo. W powietrzu wisiała kłótnia. Nikt nie pogodził się z faktem, że najmłodszy Vargas był wrakiem człowieka, który na samą myśl o jedzeniu, był gotowy wymiotować i pokazywać, jak źle z nim jest. Gdyby dostali wytłumaczenia, czemu Feliciano zdecydował się na coś takiego, możliwe, że byłoby im łatwiej. Jednak obecnie nic nie zapowiadało, że rudowłosy im się z tego wytłumaczy. Za to miał jeszcze jedną informację, która była ponoć ważna. 

          -Nie będziecie na mnie źli, co nie? Wiem, że już was wystarczająco zdenerwowałem tym, że nie jadłem, że was oszukiwałem, i że przez własną głupotę jestem teraz taki, jaki jestem, ale mam taki malutki cień nadziei, że chociaż to we mnie zaakceptujecie i nie będziecie za to wściekli. - Coś pękało w Feliciano, kiedy wspominał o swoich następnych odmiennościach. Gdy reszta jego rodziny była bardzo wierząca i idealnym przykładem chrześcijańskiej rodziny, to on był ateistą i przez długie lata swojego życia, musiał się ukrywać. Nawet nie musiał, a chciał. Czuł się tak bezpieczniej. I teraz, siedział na fotelu z niewyraźną miną, w oczach było widać smutek, aczkolwiek też odrobinę ulgi. 

          -Nic nie jest w stanie nas bardziej zdenerwować, niż twoja anoreksja. Powinieneś się cieszyć z tego, że nie jest jeszcze na tyle zaawansowana, żeby zamykać cię w specjalnej klinice. Wtedy na pewno nie reagowalibyśmy dobrze na jakiekolwiek twoje wyznanie. - Odpowiedział Lovino, próbując wyjść na wyjątkowo łagodnego, mimo ostrej sytuacji. Wiedział, że postąpił źle ignorując problemy brata, lecz chociaż nie było jeszcze za późno. Mógł wszystko naprawić. 

          -Z góry mówię, że możecie być z tego niezadowoleni. - Rudowłosy naprawdę nie wiedział jak zacząć. Czuł się równie źle tak, jak Feliks, gdy wyszło na jaw, że jest homoseksualny. Niby sytuacje skrajnie różne, jednak bolało tak samo. - Jestem ateistą. - Powiedział niewyraźnie po chwili, spuszczając w dół głowę oraz nerwowo drapiąc się po niej. Był zażenowany swoją postawą. Już potrafił wyczuć to, że zawiódł swoich najbliższych. Panująca cisza mu nie pomagała, jedynie dodawała więcej poczucia winy za coś, na co nie miał nawet najmniejszego wpływu. 

          -I o to tyle zachodu? Poważnie, Feliciano? Ja myślałam, że wyskoczysz z wieścią, że zamordowałeś człowieka, że dostałeś kolejną szóstkę z matematyki, albo że masz zamiar zmienić płeć. Nie musisz denerwować się faktem, że jesteś niewierzący. My to doskonale rozumiemy. Pewnie chcesz, żeby wypisać cię z chóru kościelnego, tak? - Veronica zareagowała wyjątkowo dobrze, a nawet się cieszyła, że nie żyła dalej w kłamstwie. Zresztą, od dłuższego czasu widziała, że Feliciano zachowuje się dziwnie w kościele i coś jest na rzeczy. 

          -Nie macie nic przeciwko? 

          -Nie, dlaczego? - Feliciano uśmiechnął się w odpowiedzi i zrozumiał, że wcale nie jest tak źle w jego życiu. Co prawda, były zaburzenia odżywiania, a jego wiedza z matematyki nie szła w lepszą stronę, lecz przynajmniej został zaakceptowany w kwestii swojej wiary. Mimo tego, Romano wydawał się niezadowolony. On zawsze był niezadowolony i sprawiało to, że coraz bardziej pałał do niego niechęcią. Trudne było przyznanie tego, ale uważał zachowanie starszego brata za żałosne. 

          -Cieszy mnie, że to akceptujecie. Co do chóru kościelnego, nie mam problemów z uczęszczaniem tam. Poza tym, chciałbym tam towarzyszyć Feliksowi i Erizabecie. Pójdę już. - Vargas wstał z siedzenia i pokierował się do swojej sypialni, jeszcze przy wyjściu patrząc na brata nienawistnie. Lovino to zauważył i również posłał rodzeństwu kpiące spojrzenie, co było wystarczającym dowodem na to, że za długo już zgodni ze sobą nie będę. Nawet lepiej, nie będą musieli udawać, że chociaż minimalnie akceptują swoje charaktery. 

***

          Roderich zupełnie zatracił się w pięknej melodii, granej przez Erizabetę na jego fortepianie. Muzyka ta była szczerym błogosławieństwem dla jego uszu i był gotowy słuchać tego godzinami. Nie sądził, że Eliza nauczy się grać tak dobrze, jednak był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Miał świadomość tego, że jego nauki nie poszły na marne i naprawdę przydały się jego najdroższej przyjaciółce. Nienawidził tego określenia od momentu, jak zdał sobie sprawę z tego, jakie silne uczucie żywi do Hedervary. Musiał to prędko zmienić. 

          -Jak ci się podobało? - Dziewczyna odwróciła się do przyjaciela, czekając na pozytywną opinię. Starała się specjalnie dla niego i liczyła na pochwały. Uwielbiała być chwalona, a szczególnie przez osobę, którą kochała całym sercem. Szatyn wyrwał się z namysłu i wziął się za konstruktywne ocenianie zielonookiej, a to nie powinno być ciężkie. Bardzo dobrze, mógł po prostu powiedzieć, że Erizabeta doskonale gra i jest z niej zadowolony, jednak ona zawsze wymagała czegoś więcej. 

          -Myślę, że przydałoby ci się jeszcze kilka ćwiczeń, lecz i tak jest dobrze już teraz. Momentami wypadałaś z rytmu oraz myliłaś klawisze, jednak można na to przymknąć oko, gdyż szybko się poprawiałaś i starałaś unikać takich błędów na przyszłość. - Obecnie nie było stać Rodericha na coś porządniejszego. Erizabeta i tak była zadowolona z takich słów, a swoją wdzięczność postanowiła wyrazić mocnym uściskiem przyjaciela. Rozsiadła się wygodnie obok Edelsteina i wtuliła się w niego, nic nie mówiąc i tylko czekając na jakąś reakcję z jego strony. 

          -Nic nie powiesz? - Dziewczyna jeszcze bardziej przytuliła się do fioletowookiego, oczekując od niego przynajmniej odwzajemnienia uścisku. Jeśli nie będą robić wobec siebie jakichkolwiek bardziej znaczących ruchów, to nie zbliżą się do siebie w takim stopniu, żeby zostać parą. Szatyn westchnął, też obejmując Erizabetę i sprawiając jej tym ogromną radość. 

          -Mam do ciebie pytanie. Liczę na to, że odpowiesz na nie szczerze. - Na Edelsteina skierowało się spojrzenie zaciekawionych, zielonych oczu, czekających aż rozwinie temat. Głupio mu było o to pytać, tym bardziej, że mógł tym Elizę speszyć, jednak za bardzo go to pytanie nurtowało, żeby sobie odpuścił. - Niedawno znalazłem list na swoim stanowisku w pokoju nauczycielskim i chciałbym wiedzieć, czy to ty go napisałaś oraz mi go tam podłożyłaś? - Po Hedervary przeszły ogromne dreszcze, serce szybciej zabiło, twarz zbladła, a kończyny dziwnie zmiękły. 

          -Skąd w ogóle to pytanie? - Zaśmiała się nerwowo, minimalnie odsuwając się od chłopaka i starając się ukryć swoje zażenowanie. Musiała z tego zręcznie wybrnąć, a nie uśmiechało się jej już teraz wyznawać swoje uczucia. Nawet nie miała pewności, czy Roderich aby na pewno je  odwzajemnia. - To nie ja podłożyłam ci ten list. Nawet nie wiedziałam, że jakikolwiek list dostałeś. O czym on był? - Roderich podchodził sceptycznie do tłumaczeń Elizy. Widział zdenerwowanie w jej oczach, niewielki rumieniec na policzkach, trochę trzęsące się dłonie. To wszystko wskazywało na to, że kłamie. 

          -Jesteś tego pewna? Nie wydaje mi się, żebyś miała nagle amnezję i nie pamiętała swoich akcji sprzed paru dni. Możesz mi powiedzieć prawdę, nie będę zły. - Takie naciskanie też dobre nie było. Zielonooka zamilkła, do samego końca nie rozumiejąc swoich uczuć. Miała okazję do powiedzenia o nich, a jednak miała zamiar to nadal ukrywać. Odwzajemniła łagodny uśmiech Edelsteina, wymyślając na szybko jakieś lepsze wytłumaczenia, które nie będą brzmiały aż tak na kłamstwo. 

          -No dobra, to ja napisałam i podłożyłam ci ten list, ale zrobiłam to tylko dla żartu! Dalej jesteśmy tylko przyjaciółmi, nikim więcej. - Takie wytłumaczenia nie mogły długo działać, a przecież szatyn głupi nie jest. Było po niej widać. Jednakże, Roderich znał litość i często wyciągał z tej znajomości korzyści. Postanowił odpuścić Erizabecie, udawać, że jej uwierzył, a w środku chować zadowolenie z tego, że jego ukochana najprawdopodobniej czuje do niego to samo. 

          -Niech ci będzie, powiedzmy, że ci wierzę. Co prawda, nie rozumiem sensu w tym "żarcie", jednak nie będę cię tym tematem męczyć. Gdybyś kiedykolwiek zmieniła zdanie, co do mówienia mi prawdy, to śmiało przychodź. - Roderich chyba zaraził się pewnością siebie od Gilberta, a nie głupią gadką od Ludwiga. To niespotykane połączenie sprawiło, że Erizabeta była jeszcze bardziej zawstydzona. Nie chciała, żeby jej duma ucierpiała. 

***

          Zakochał się w tym słodkim uśmiechu. Pragnął czcić ten czysty śmiech oraz śpiew. Oglądać godzinami idealne nogi, pieścić palcami złote włosy oraz wpatrywać się uważnie w zielone oczy. Wzdychał za tym paskudnym charakterem rozpuszczonej nastolatki, który przecież był taki podobny do jego własnego charakteru, choć tego za bardzo nie okazywał. Kłaniał się tym rzadkim, mądrym myślom, jak i podziwiał go za taką odwagę w trwaniu u boku nietolerancyjnej rodziny. A w tym samym czasie, ubolewał nad straconą dumą oraz honorem. 

          Erizabeta miała rację mówiąc, że jeśli ma zakochać się w Feliksie, to musi schować swoje samouwielbienie i zniżyć się do poziomu wcale nie takiego snobistycznego i zapatrzonego w siebie człowieka. Od momentu zaczęcia kochania Łukasiewicza, stał się jeszcze bardziej cieniem dawnego siebie. Chociaż bracia nadal twierdzili, że za bardzo się nie zmienił. Tęsknił już za krzyczeniem o swojej zajebistości, poniżaniem innych i udowadnianiu ludzkości, że to on jest numerem jeden. Z drugiej strony, teraz był "lepszym" człowiekiem. 

          -Co tak znowu się zamyśliłeś? - Feliks postawił na stole przed Gilbertem talerz z pierogami, samemu siadając na przeciwko i biorąc się za spożywanie ulubionego jedzenia. Nikogo nie było w domu, a że Gilbert przyszedł do niego po lekcjach i ktoś obiad musiał podać, to sytuacja była właśnie taka. Beilschmidt nie wiedział dlaczego, lecz poczuł się jak stary mąż, który jest ze swoją żoną kilkanaście lat po ślubie i nawet jeśli ich relacje już nie są takie super, to dalej siebie kochają i nie mogą bez siebie żyć. 

          -Nic poważnego, jedynie myślałem nad jutrzejszymi lekcjami. Mam jutro z klasą, której wręcz nienawidzę. W ogóle nie da się u nich prowadzić zajęć i nie potrafią czegokolwiek wyciągnąć z moich słów. Aż się dziwię, że nie ma ich w szkole specjalnej. - Blondyn zaśmiał się, powodując u albinosa zirytowanie. Nie wiedział co takiego jest zabawnego w jego paru godzinnych mękach. Wielbiciel psychicznego sadyzmu się znalazł. 

          -Uważasz, że jestem lepszy od tej klasy? - Feliks miał potrzebę ponownego posłuchania komplementów na swój temat, a Gilbert był całkiem dobry w schlebianiu mu. Postanowił do tego przekonać Beilschmidta poprzez złapanie go za dłoń i słodkie uśmiechnięcie się. Już nauczył się wywierać na przyjacielu pewne akcje, które wbrew pozorom, wychodziły z białowłosego szczerze. 

          -Tego nie powiedziałem. Z fizyki nadal jesteś słaby, choć widzę już małą poprawę. Jeżeli chodzi o nawiązywanie przyjaźni, to już jesteśmy przyjaciółmi. Wyjątkowo bliskimi, trzeba przyznać. - Feliks skinął głowę na to stwierdzenie i znowu pomyślał o swojej miłości do Gilberta, która rozkwitała coraz bardziej z każdą sekundą. Ba, nawet ułamkiem sekundy! 

          -Przyjaciele nie na co dzień rzucają w siebie aż takimi pochwałami. Nie, żeby przeszkadzały mi twoje słowa. Bardzo cieszę się z faktu, że wzbudzam w kimś aż taką fascynację. - Beilschmidt się wzdrygnął, o mało nie wypluwając z ust pieroga, który i tak był ohydny. Nienawidził pierogów. To wcale nie było tak, że był Łukasiewiczem zafascynowany, a po prostu się w nim zakochał. Feliks podobał mu się pod każdym względem, choć momentami miał ochotę na utopienie go w kiblu za niektóre odzywki. 

          -Przecież nie jestem tobą zauroczony! Jedynie myślę, że jesteś ładny, naprawdę atrakcyjny, z charakteru również w porządku, jednak momentami cholernie mnie wkurwiasz. Uwielbiam cię, ale nie aż tak. - Zielonooki sarkastycznie przytaknął, szukając w białowłosym jeszcze jakichś słabych punktów. Wiedział o jego zawyżonym ego, które obecnie trochę się przed nim schowało. To musiało o czymś świadczyć. Może nagłe poruszenie go sprawi, że będą sobie jeszcze bardziej oddani.

          -Również uważam, że jesteś atrakcyjny. Życie zdecydowanie uśmiechnęło się do ciebie i pozwoliło na bycie przystojnym. Masz niezłe oczy, momentami mnie cholernie nimi czarujesz. Włosy też masz nie byle jakie, a takie uroczo miękkie! Wiem, że albinizm potrafi uprzykrzyć życie, jednak nic nie poradzę na to, że wyglądasz tak zajebiście według mnie. - Faktycznie, samoocena Gilberta poszła bardzo do góry. Feliks wiedział, że teraz szybko nie uwolni się od jego narcystycznych słów. 

          -Uważasz, że bylibyśmy zgraną parą? - Zapytał Beilschmidt z zalotnym uśmiechem. 

          -Nawet nie ma co się nad tym zastanawiać. Oczywiście, że byśmy taką byli. - Odparł pewnie Łukasiewicz i pozwolił Gilbertowi na ucałowanie jego dłoni. Zaczynało robić się gorąco. 

*** 30 listopada ***

          Feliciano czuł się dziwnie z tym, że stopniowo zaczynał jeść coraz więcej. Co prawda, nadal odczuwał wstręt wobec jakichkolwiek posiłków i spaghetti dalej go obrzydzało, jednak z pomocą bliskich oraz lekarzy, zaczynało być lepiej. Nie miał zamiaru zawieść Ludwiga, a głównie dla niego zaczynał się starać. Odruchy wymiotne go zniechęcały i sprawiały, że tracił motywację do dalszego działania, lecz zawsze mu powtarzano, że trzeba być wytrwałym w dążeniu do celu. Wierzył tym słowom i pragnął realizacji ich we własnym życiu. 

          -Nie zostało ci już dużo. Jeszcze trochę, a skończysz. - Korepetycje miały być po to, żeby Ludwig uczył Vargasa matematyki. Skończyło się na tym, że pilnował go, żeby jadł, a okazjonalnie dawał mu jakieś przykłady z omawianego tematu. Mówiąc szczerze, bardziej zależało mu na zdrowiu przyjaciela, niż na jego matematycznej wiedzy. Najpierw powinni zająć się ważniejszą sprawą. 

          -Już nie daję sobie rady... - Odparł smutno rudowłosy, odsuwając od siebie talerz z jedzeniem. Przerastało go to psychicznie i wszystko w nim krzyczało, żeby sobie odpuścił, poddał się i doprowadził do stanu ledwo używalnego. Coś mu mówiło, że musi doprowadzić siebie do śmierci, jednak nie chciał opuszczać najbliższych. Oni go potrzebowali, tak samo jak on potrzebował ich. Taka była kolej rzeczy. 

          -Jeśli nie chcesz iść do szpitala i spędzać tam całych dni, to musisz postarać się w domu. Dostaniesz od nas wszystkich pomoc, jednak bez twoich starań wiele to nie da. I tak nie dostałeś wiele kolacji. - Feliciano westchnął i włożył sobie do ust następną porcję kurczaka z makaronem. Smakowało mu, lecz wygłodzenie powodowało u niego naprawdę ogromne odruchy wymiotne, których nie umiał kontrolować. Gdyby nie było obok Ludwiga, już dawno pobiegłby do łazienki i zwrócił posiłek. 

          -Przecież dużo zjadłem jak na siebie! Powinieneś się cieszyć, że postanowiłem się leczyć, a nie jeszcze narzekasz. - Beilschmidt poważnie nie wiedział, jak sobie radzić z tym chłopakiem. Mniejszej porcji nie dało się mu podać, a ten nadal wybrzydzał. Zdawał sobie sprawę z tego, że Vargasa może odpychać od żywności, i że wizja jedzenia była dla niego przerażająca, ale z takim nastawieniem wiele nie osiągną. 

          -Daj to. - Powiedział krótko blondyn, odbierając od rudzielca talerz z resztą kolacji. To wcale nie było tak, że sam był głodny, a jedynie nie chciał, żeby się zmarnowało. Nic nie zapowiadało, że Feliciano zmieniłby zdanie w kwestii zakończenia posiłku. Vargas był wdzięczny za takie posunięcie. Nawet wolał sobie nie wyobrażać, co takiego by zrobił, gdyby musiał dalej jeść. Uśmiechnął się do przyjaciela, mając nadzieję, że wywoła u niego jakąś mocniejszą reakcję, lecz życie okazało się zawodzące. Ludwig jedynie niezrozumiale na niego zerknął, w głębi serca stwierdzając, że złotooki ma ładny uśmiech. 

          -Dziękuję za to, że mnie nie zmuszasz do jedzenia. Wiesz, to nie będzie tak, że od razu zacznę jeść ogromne obiady, jak to myśli mama. - Beilschmidt przytaknął, nadal nie zwracając większej uwagi na kontynuowaną rozmowę. To nie tak, że nie chciał rozmawiać z Feliciano. Bardzo tego chciał, ale nie lubił, gdy go zagadywano w trakcie jedzenia. 

          -Nie musisz dziękować. Moim obowiązkiem jest odpowiednie zadbanie o ciebie. - Coś tutaj nie pasowało Vargasowi. Niebieskooki nagle spoważniał, jakby zrobił coś złego. Nie sądził, że uśmiechnięcie w się do niego oraz podziękowanie za wyrozumiałość spowoduje, że polecą następne minusy w ich relacjach. Nienawidził faktu, że tak łatwo jest wybić Ludwiga z dobrego rytmu. Zanim Beilschmidt się obejrzał, już dostał poduszką w twarz, a najgorszy był fakt, że nie jeden raz, a trzy. - Za co to?! 

          -Za to, że tak łatwo się obrażasz. - Odpowiedział Feliciano, będąc gotowym do dalszych ataków. Uwielbiał bitwy na poduszki, a wszystko teraz wskazywało na to, że do takowej za moment dojdzie. Swoją ostatnią bitwę tego typu odbył kilka lat temu, kiedy to jeszcze był małym dzieciaczkiem. Szybko z tego wyrósł, jednakże w towarzystwie Ludwiga przypominało mu się dzieciństwo i czuł potrzebę powrotu do niego. To uczucie było cudowne, równie piękne co miłość do blondyna. 

          -Nie obraziłem się, o co ci chodzi? Po prostu jestem teraz trochę poważniejszy, ale nie obrażony. Nie bij mnie! - Vargas nie przestawał, ponieważ sprawiało mu to sporą radość. Satysfakcjonowało go zdenerwowanie Beilschmidta i miał nadzieję, że ten dołączy do zabawy. O ile w ogóle traktował to jako zabawę. Jego twarz mówiła o braku cierpliwości. 

          -Baw się ze mną! No proszę cię, i tak teraz nie uczymy się matematyki. - Starania były najważniejsze. Niestety, właśnie przez nie Ludwigowi puszczały nerwy. 

          -Właśnie chciałem rozpocząć lekcje! Na wygłupy masz siłę, a na naukę nie? - Rudowłosy postanowił zastosować inną taktykę, która na sto procent zdoła dać mu zwycięstwo. Rzucił poduszkę na bok, dając blondynowi małe nadzieję na zaprzestanie tej głupoty, a po chwili rzucił się na niego oraz rozpoczął łaskotanie. Jakie było jego zdziwienie, gdy mimo przejeżdżania palcami po żebrach przyjaciela, ten nawet nie zachichotał. 

          -Nie masz łaskotek? - Zapytał zrezygnowany Włoch, smutno patrząc na przyjaciela. Niebieskooki wziął głęboki wdech, nerwowo łapiąc się za szyję. To właśnie ona była najbardziej podatna u niego na łaskotki, więc wolał uniknąć ewentualnego ataku na to miejsce. Okazuje się, że Feliciano potrafi czasami myśleć logicznej, bo właśnie skojarzył, że skoro Ludwig złapał się za szyję, to pewnie tam ma łaskotki. 

          -Zostaw mnie już. Przejdźmy do nauki. - Rozkaz wiele nie zdziałał, gdyż Vargas prędko znowu powalił Beilschmidta na łóżko, usiadł mu między nogami i przeszedł do napastowania jego szyi. Uważał za urocze to, że blondyn zaczął się śmiać, a na jego policzkach pojawił się słodki, czerwony rumieniec. Niebieskooki nie rozumiał rudowłosego, tak samo jak jego zagrań. Może to ich do siebie zbliżało, ale zdecydowanie nie lubił, kiedy brakowało mu powietrza.

          Jednak nie Ludwig był najbardziej poszkodowany. Nawet nie Feliciano, na którego padała wiązka przekleństw, a mimo tego nadal się śmiał. Najbardziej poszkodowany był Lovino, który miał pokój centralnie obok i musiał tego wszystkiego słuchać. I na dodatek, żyć ze świadomością, że między jego bratem oraz tym debilem zaczyna coś iskrzyć. I niestety to była miłość. 

***

          Gilbert pogodził się z faktem, że korepetycje nigdy nie mogą zlecieć na faktyczną naukę, a zawsze po paru minutach zamieniają się w głupoty, głośny śmiech i nawiązywanie głębszych wiązów. Nie przeszkadzało mu to, ale momentami zaczynał obawiać się o to, jak Feliks napisze maturę i czy w ogóle zda tę klasę. Było to niepokojące, jednak Łukasiewicz zawsze go zapewniał, że jeszcze mają czas i uda mu się szybko ogarnąć temat. Trzymał go za słowo, chociaż ciężkie było wierzenie mu. 

          -Zatańczysz coś jeszcze? - Zapytał Beilschmidt, z delikatnym uśmiechem w kącikach ust, patrząc na Feliksa i zastanawiając się skąd on miał tyle talentów. Doskonale śpiewa, na dodatek tańczy, a pewnie to jeszcze nie był szczyt jego umiejętności. Ten chłopak zaskakiwał go coraz bardziej z każdą chwilą. Blondyn zarumienił się, nieśmiało schylając głowę i krótko się śmiejąc. Lubił takie niedosłowne komplementy. 

          -Nie mam już jakichkolwiek choreografii, a przynajmniej takowych nie pamiętam. Podobało ci się? - Albinos przytaknął z pewnością, po chwili kiwając głową na miejsce obok siebie, żeby zielonooki zasiadł obok. Zaskakujące było, że między nimi był taki spokój i odpuścili sobie energiczne rozmowy, szaleństwa oraz dokuczanie sobie nawzajem. Był moment na bardziej filozoficzne rozmowy. 

          -Gdzie się tego nauczyłeś? - Białowłosy nie miał nic przeciwko, że blondyn się do niego przytulił, przymknął oczy i trochę oddał zadumie. Wyglądało to przesłodko, a przecież Feliks jest cały słodki. Choć niestety również wkurzający. Jednak teraz miało być inaczej. Obydwoje postanowili się wyciszyć oraz powiedzieć sobie o najskrytszych strefach swego życia. Tak robią przyjaciele, co nie? 

          -Tata mnie kiedyś zapisał na lekcje tańca. Jeszcze, kiedy nie wyprowadził się, żeby pracować z Anglii. - Gilbert nie orientował się w tym, co działo się po jego wyprowadzce. Pamiętał jedynie tyle, że jeszcze przed nią Feliks mieszkał z obydwoma rodzicami, ale z tego co usłyszał od innych, ojciec Łukasiewicza wyjechał niedługo po tym. Z tego co wiedział, to Adam Łukasiewicz przyjeżdżał z sześć razy w roku, więc nie za dużo. - Boję się go. - Dodał Feliks po momencie, czując, jak do oczu napływają mu łzy. Nie miał dobrych wspomnień z tym facetem. 

          -Zgaduję, że to coś poważnego. Chodzi pewnie o twoją orientację, prawda? - Rozmowa miała być lekka, a nie przytłaczająca. Feliks zaczynał żałować tego, że w ogóle ten temat poruszył. Mógł trzymać język za zębami i nie obarczać Gilberta jeszcze bardziej swoimi problemami. Jednak musiał się komuś wygadać. 

         -On nienawidzi odmienności tego typu. Gardzi tym, okazuje tą nienawiść całym sobą. Od kiedy tylko pamiętam, mówił mi i rodzeństwu, że homoseksualizm jest zły, szczególnie u chłopaków. Stwierdził, że jest to odrażające i trzeba to tępić. Kilka razy mama próbowała mu się przeciwstawić, jednak wtedy zaczynał jej grozić, podnosił na nią rękę. Nigdy nie czułem się koło niego bezpiecznie. Ma przyjechać na święta. Naprawdę boję się, co zrobi, gdy dowie się, że jestem gejem. - Z każdym słowem, głos blondyna łamał się jeszcze bardziej. Jego uczucia przez to cierpiały i krzyczały do niego, że powinien odpuścić. Nie miał teraz przed sobą dobrych wspomnień, a te najbardziej bolesne. 

          -Jak według ciebie mam ci pomóc? Ja na twoim miejscu, urwałbym kontakt z tym typem i jak najszybciej od niego uciekał. Skoro było tak źle, to nie ma co się nad tym zastanawiać. Gdyby jakimś cudem się dowiedział o twoim gejostwie, to mógłby nawet zacząć się nad tobą znęcać. Nie chcę tego. - Feliksowi podobały się te oznaki troski, które niby były spowodowane rozsądkiem. Rzeczywistość była taka, że Gilbert głównie chciał bezpieczeństwa ukochanego. - Chociaż ucieczka nie jest taka prosta... 

          -Przecież wiem. Dlatego oczekuję jakiejś pomocy od ciebie. Może kiedyś uciekniemy razem. - Beilschmidtowi nawet nie chciało się doszukiwać drugiego dna w tych słowach. Przesłanie było zrozumiałe. Feliks pragnął bycia z nim do samego końca świata, co mu nie przeszkadzało. Gorzej będzie z realizacją. 

***

          -Próbujesz mi wmówić, że jestem w tobie zakochana, i że to ja podłożyłam ci ten list, ale czym właściwie jest miłość? Skąd to się bierze, po co nam ona? W wielu przypadkach tylko sprawia problemy i jest czymś bezużytecznym, a niektórym w ogóle się nie przydaje. Dlaczego ludzkość została obdarowana czymś tak krzywdzącym? - Roderich uwielbiał w Erizabecie jej poetycką duszę, wrażliwość na sztukę oraz filozoficzne spojrzenie na świat, jednak momentami przesadzała. Nawet nie wspomniał o tym liście sprzed wielu dni, a Eliza sama z tym wyskoczyła. 

          -Masz bardzo melancholijne podejście do świata i miłości. Nie zawsze jest ona bezużyteczna i krzywdząca, a czasami może niezwykle pomóc w życiu. Obiecuję ci, że jeszcze kiedyś znajdziesz osobę, która rozświetli twoją drogą swoją miłością do ciebie. - Edelstein nie był dobry w pocieszaniu, ale się starał. Hedervary doceniała takie starania, jednak nie dały jej odpowiedzi na najważniejsze dla niej pytanie. Po co jest miłość? 

          -No dobra, w takie rzeczy nie wątpię, lecz po co jest ta miłość? Bez niej byłoby łatwiej, nikt nie musiałby cierpieć z jej powodu, a człowiek ma przecież inne powody do radości, niż to, że jakiś skończony debil odwzajemnił ich i tak znikome uczucie, które minie za kilka lat, czy nawet miesięcy. - Życie potrafiło być przytłaczające. Zielonooka nie zdawała sobie sprawy z tego, że miłość potrafi być naprawdę ważna w życiu. A myślała tak przez to, że zaczynała wątpić w szansę rozpoczęcia związku z Roderichem kiedykolwiek. Za bardzo się bała. Jej zachowanie było żałosne. 

          -Z miłością mamy więcej powodów do radości. Nie zawsze jest ona nieszczęśliwa, dzięki czemu mamy w życiu łatwiej. Częściej się cieszymy, przy obiekcie naszych westchnień jesteśmy bardziej zadowoleni, mamy motywację do dalszego życia. Nie patrz tylko na negatywy. Nie tylko one istnieją. - W pewnych momentach, trzeba spojrzeć na uczucia z dystansem. Nigdy nie można brać ich zbyt dosłownie, jak i ich lekceważyć. - Dlaczego w ogóle masz takie negatywne zdanie o zakochaniu? 

          -Ty nigdy nie zwątpiłeś? W sensie, nadal liczę na jak najlepsze zakończenie dla mojej miłości, jednak szanse powoli robią się znikome. - Erizabeta czuła się, jakby właśnie Rodericha obrażała. Nie jego winą było, że pewnie jej nie kochał, i że nie strzelała w jego gusta idealnej partnerki. Poza tym, różnica wieku za bardzo krzywdzi wzrok. 

          -Żebyś się niedługo nie zdziwiła. Gwarantuję ci, że nigdy nie jest aż tak źle, a po każdej burzy, nastaje słońce. Uśmiechnij się i tak nie smuć. Wiesz, że tego nie lubię. - Eliza wysiliła się na uśmiech, skoro szatyn tak ładnie prosił. Może faktycznie nie warto było jeszcze tracić nadziei, ale miłość tylko uniemożliwiała jej pewne rzeczy. Gdyby tylko mogła, to przestałaby kochać każdego. Życie wtedy byłoby takie piękniejsze! A ona taka pusta. 

***

          Niewielkie strużki krwi spływały na jej nogi i podłogę, tworząc fantazyjne, czerwone wzory, dające jej wiele ukojenia oraz satysfakcji. Musiała się jakoś odstresować, a jedynie samookaleczanie się było na tyle skuteczne, żeby dać jej chwilowe szczęście i pozwolić zapomnieć o swoim smutnym życiu. Niewdzięcznym rodzeństwu, martwych rodzicach, przymusowym zwolnieniu lekarskim w pracy, i każdym innym cierpieniu, które zostało jej dostarczone. Nienawidziła siebie, świata i życia. Gardziła wszystkim, co dało jej życie i nadal kazało cierpieć w tym brudnym świecie, który zasługuje jedynie na zniszczenie. 

          Cicho płakała, skrzywiając twarz za każdym razem, gdy robiła następne cięcie na ręce. Bolało ją to i coś mówiło, że nie powinna tego robić, lecz było to od niej silniejsze i nie umiała się kontrolować. Cięcie się musiało być już naprawdę ogromną oznaką słabości, co nie świadczyło o niej dobrze. A może była to odwaga? Robienie tego wymagało od niej ogromnych resztek swojej siły psychicznej. 

          -Yekaterina, co ty tutaj robisz tyle czasu? Nie tylko ty jesteś w tym domu. - Natalia bez zastanowienia weszła do toalety, zastając siostrę w okropnym stanie. Ręce całe w ranach, zakrwawione, a niebieskooka zapłakana i załamana. Któregoś dnia musiało w końcu do tego dojść, niszcząc resztki stabilności oraz spokoju w ich nędznym życiu. Zanim dotarło do niej, co właśnie zobaczyła, upadła na kolana i oddała się płaczu nad utraconymi szansa na lepsze jutro. Nic nie mogło jej zwrócić szczęścia siostry. 

          -Nacia, nie płacz. - Ta prośba była głupia, patrząc na sytuację, w której się znajdowały. Jak obydwie mogły nie płakać, skoro zawiodły siebie nawzajem i nie dotrzymały obietnicy o tym, że pozostaną silne nieważne co będzie się działo? Czuły się oszukane i na dodatek, tylko ze swojej winy. Arlovskaya czuła, jak gniew w niej narasta i wiele nie brakowało do tego, żeby zaczęła krzyczeć na blondynkę za to, co zrobiła. 

          -Jak według ciebie mam nie płakać, kiedy się pocięłaś?! Dlaczego nie potrafisz zrozumieć, że potrzebujesz profesjonalnej pomocy, i że musisz się leczyć?! - Krzyk nie pomagał, a wręcz pogarszał ten moment. Natalia zaczynała żywić do siostry coraz większe obrzydzenie, choć nie od Yekateriny zależało, czy będzie się ciąć, czy nie. Nie, to od niej zależało. To była tylko jej wina, że nie umiała się kontrolować i wyleczyć. To był ten moment, w którym nie umiała być wyrozumiała wobec Braginskayej. 

          -Mogłabyś coś zrobić, a nie na mnie krzyczysz. - Arlovskaya działała pod wpływem emocji, przez co nie mogła myśleć racjonalnie. Gdyby była chociaż odrobinę bardziej spokojna, to pewnie pomogłaby Yekaterinie, opatrzyłaby jej rany, doradziła oraz otoczyła odpowiednią opieką, ale to nie był ten moment. Życie nie było kolorowe. Nie miała zamiaru pomagać, kiedy znowu zawiodła się na ukochanej siostrze. 

          -Sama sobie radź. - Odparła krótko blondynka i wyszła z łazienki, zostawiając niebieskooką zbitą z tropu. Nie spodziewała się tego po Natalii, a przecież to zawsze była taka empatyczna dziewczyna, skłonna do pomocy każdemu. Rozumiała, że ją zdenerwowała, i że nie dotrzymała obietnicy, lecz nie od niej to zależało. Samodzielne ogarnięcie się było trudne, a nawet nie mogła liczyć na pomoc od brata, który zapewne siedział teraz w salonie i relaksował się przy butelce wódki. Nie miała wsparcia od nikogo. Była sama, jak zwykle. 

*** 1 grudnia ***

          Nikt nie spodziewał się, że grudzień rozpocznie się w aż tak rewelacyjny sposób. Spadł śnieg, a to był niepodważalny szok. Wszyscy sądzili, że będzie jak zwykle chlapa, straszny chłód, albo co najgorsze, wyjrzy słońce i będzie coś koło dwudziestu stopni. Może nie aż tak, ale czasami zdarzały się takie cholerstwa. Miłe zaskoczenie nie miało końca, gdyż nie było to tylko troszkę śniegu, a naprawdę spora warstwa, idealna do zabawy w niej. Musieli skorzystać, więc zaraz po obudzeniu się i zjedzeniu śniadania, wyszli na dwór i zaczęli korzystać z tak doskonałych warunków. 

          -Miasto wygląda teraz tak ładnie, czyż nie? - Zagadała Erizabeta do Rodericha, z zachwytem obserwując widoki dookoła. Drzewa, budynki, krzaki, ławki oraz chodnik pokryte białym puchem prezentował się magicznie i dodawało jej to wiele inspiracji do napisania jakiegoś wiersza. Uwielbiała zimę za piękną atmosferę, jednak również ją nienawidziła za okropną pogodę oraz częste przeziębienia. 

          -Tak, jest bardzo czarujące. - Roderich próbował ukryć fakt, że było mu zimno, a ten dość cienki płaszcz i szal już mu nie wystarczają. Zdecydowanie się przeliczył, myśląc, że przecież temperatura między pierwszym grudnia oraz trzydziestym listopada nie zmieni się za bardzo. Jego zaskoczenie było ogromne, gdy wiatr delikatnie zawiał, a jego ciało już wygięło się w przeraźliwym cierpieniu. 

          -Mam nadzieję, że podobnie będzie w święta! Nie chciałabym, żeby znowu na wigilię było tak ponuro i smutno. Może w tym roku szczęście się do nas bardziej uśmiechnie. - Edelstein lekko przytaknął, żałując, że nawet nie wziął rękawiczek. Czapki też sobie pożałował. Jak tak dalej pójdzie, to szybko się przeziębi i znowu spędzi najbliższe dwa tygodnie grudnia na antybiotykach i to przez własną głupotę. Eliza zauważyła czerwone policzki przyjaciela od zimna, jego trzęsące się dłonie i niewyraźną minę. 

          -Weź to. - Powiedziała dziewczyna lekko się śmiejąc i podała Roderichowi swoje rękawiczki, które może były za małe, ale lepsze to, niż nic. Roderich już sam nie wiedział, czy zaróżowił się przez zimno panujące na dworze, czy może przez gest Erizabety. Ona tak bardzo potrafiła go onieśmielić, że aż nie wiedział jak reagować. Eliza zaśmiała się jeszcze głośniej, wepchnęła mu rękawiczki do rąk, a po chwili przyznała, że ma całkiem uroczego przyjaciela. 

          Feliciano i Feliks byli wniebowzięci tym, że spadł śnieg i mogą się w nim pobawić, niczym małe dzieci. Niestety, w pobliżu nie było Erizabety, która zazwyczaj ich pilnowała w trakcie takiej zabawy, a Ludwig oraz Gilbert nie wykazywali się zbyt dużym zainteresowaniem nimi. Bardziej byli zajęci myśleniem o tym, jak cholernie im zimno. 

          -Feliciano, nie rzucaj we mnie tym śniegiem! - Łukasiewicz ledwo nadążał ze strzepywaniem z siebie zimnego śniegu, który może i ładnie wyglądał na roślinach czy chodniku, tak dla niego był za chłodny i go nienawidził. Mógł zostać w domu i odpoczywać, a nie wychodzić do zjebanej ludzkości i udawać, że dobrze się czuje. Jedynie jakoś mógł odnaleźć się w towarzystwie Gilberta, Erizabety i Feliciano, choć ten ostatni go teraz niemiłosiernie wkurzał. 

          -Też mogłeś nie rzucać we mnie śniegiem. Przynajmniej teraz znasz to uczucie, kiedy wszędzie to masz. - Odpowiedział Vargas z lekkim uśmiechem, a gdy wiatr znowu dał o sobie znać, skulił się trochę i mocniej otulił szalikiem. Nienawidził zimy, lecz okolica wygląda teraz tak cudownie, że aż szkoda było siedzieć w domu. Widział sporo błędów w swoim zagraniu. Przez swoją wychudzoną posturę i brak większej ilości energii, było mu bardziej zimno, niż gdyby mu było z odpowiednim dostarczaniem tłuszczu do swojego ciała. 

          -Po prostu skończ. Teraz mi zimno. - Blondyn bardziej narzucił na siebie swój kaptur, zastanawiając się jak bardzo albinos będzie zaskoczony, kiedy go przytuli i niezmiernie smutnym tonem oznajmi, że zmarzł. Miał nadzieję, że dostanie chociaż odwzajemnienie uścisku, bo na szalik już nawet nie liczył. Aż tak dobrze mu w tej relacji nie mogło być. Po chwili, rozpoczął się jego maraton kichania, czego strasznie nienawidził. Kręciło go w nosie, a jego irytacja tylko narastała. - Masz chusteczki? - Zapytał zielonooki ledwo przez katar. Mógł domyśleć się tego, że się przeziębi. To było bardziej, niż pewne. 

          -Powinienem mieć, proszę. - Feliciano nieźle się zaniepokoił nagłym pogorszeniem stanu przyjaciela. Najgorsza była świadomość, że to mogło być przez niego. Z nim również nie było lepiej. Jak w pewnym momencie przechodziły po nim dreszcze, to przez następne kilka minut nie mógł pozbyć się uczucia potwornego zimna na swoim ciele. Razem z Feliksem pomyślał, że najłatwiej będzie udać się już do domu, a tam wypić gorącą czekoladę, obejrzeć film pod kocykiem, a na koniec dnia wziąć gorącą, relaksującą kąpiel, żeby po niej profilaktycznie zażyć gripexa. 

          -Jeżeli się przeziębicie, to nie będzie nasza wina. Sami chcieliście iść na dwór. - Powiedział Gilbert, widząc, jak dwie księżniczki trzęsą się na ich oczach i pewnie oczekują jakiejś pomocy. Głupio im było patrzeć na nich w takim stanie, a trzeba przyznać, że Łukasiewicz i Vargas prezentowali się masakrycznie. Obydwoje zasmarkani, czerwoni na twarzy, drżący przez niską temperaturę. Bracia Beilschmidt spojrzeli na siebie niepewnie, przechodząc burzę mózgów, myśląc w jaki sposób mogą pomóc swoim przyjaciołom. 

          -Niech wam będzie, możecie się przytulić. - Dodał Ludwig po paru sekundkach, wyciągając do Feliciano ręce, a po momencie już przyciskając go do siebie w czułym geście. Gilbert dołożył nawet więcej do tego, gdyż zaczął głaskać Feliksa po głowie, zanurzając palce w jego jedwabistych włosach. Nie był tego pewny, lecz chyba jego szalik posłużył blondynowi jako nowa chusteczka. 

          -Bardzo proszę, wracajmy do was do domu. - Rzekł cichutko Feliks, jeszcze mocniej wtulając się w Gilberta. Feliciano nie był w aż tak złym stanie, żeby nagle poważnie zaczerwienić się na twarzy i ledwo orbitować wobec wszystkiego dookoła. Zmartwiło to wszystkich i już mogli stwierdzić, że skończy się to na ciężkim przeziębieniu. 

          -Mi też jest zimno. - Dodał Feliciano, korzystając z faktu, że może się bezkarnie do kogoś przytulić. 

          -Jak masz śnieg pod kurtką, to nie dziwię się, że ci zimno! A tylko się przeziębisz. - Niebieskooki nie miał już sił do tego chłopaka, ale nadal byli przyjaciółmi i mając takie dobre relacje, wypadało być wobec siebie wyrozumiałym. Uwielbiał Vargasa, jednak momentami pragnął nakrzyczeć na niego oraz powiedzieć o jego wszystkich wadach. Nie, aż taki nie był. Jednakże Feliciano zdecydowanie przesadził z tym śniegiem za kurtką. 

***

          -Last Christmas I gave you my heart, but the very next day you gave it away. This year to save me from tears, I'll give it to someone special! Arthur, śpiewaj ze mną! I don't want a lot for Christmas, there is just one thing I need. I don't care about the presents underneath the Christmas tree. I just want you for my own, more than you could ever know. Make my wish come true, all I want for christmas is you! Dlaczego nie śpiewasz? - Kirkland nie mógł uwierzyć w to, że ponownie udało się Alfredowi wyciągnąć go z domu i to jeszcze powstrzymać od wlania w siebie kolejnych promili alkoholu. Był za to wdzięczny, jednak Jones mógł sobie odpuścić śpiewanie kiczowatych piosenek świątecznych. 

          -Nie chcę pokazywać ludziom, że się znamy. Nie zniósłbym takiego upokorzenia publicznego. - Niebieskooki nie wziął tych słów jako obelgę, a w odpowiedzi zaśmiał się. Nie taki był cel blondyna, ale chyba lepiej mieć takiego upierdliwego przyjaciela, niż żadnego. Podziwiał siebie za taką cierpliwość, a trzymał już czwarty miesiąc. Nie czuł się dobrze z tym, że był tak przesadnie blisko z własnym uczniem, lecz Alfred wytłumaczył mu, że szkoła akurat jest najmniej ważna w relacjach międzyludzkich. Było w tym trochę prawdy. 

          -Trochę radości w życiu, Artie! Zbliżają się święta, już jest okres przedświąteczny, w sklepach są choinki i ozdoby na nie! Błagam cię, pozytywne nastawienie jeszcze nikogo nie zabiło. Idziemy na lodowisko i będziemy się tam doskonale bawić. Czy to nie jest wystarczająco pocieszające? - Kirkland westchnął, szukając w życiu jakichś pozytywów. Alfred nauczy go jazdy na łyżwach, nie pił właśnie alkoholu, bracia zaczęli się nim przejmować i śnieg ślicznie ozdabiał Berlin. Lepiej nie będzie! 

          -Mogę liczyć na twoje wsparcie na tym lodowisku? - Spytał nieśmiało, jedynie przykuwając uwagę Jonesa na siebie, ale nie uzyskując odpowiedzi. - Bo wiesz, nigdy nie miałem okazji jeździć na łyżwach i nie umiem z nich korzystać, więc liczę na to, że mnie trochę wspomożesz. - Alfred wyszczerzył się i gwałtownie złapał Arthura za dłoń, mocno ją ściskając i okazując swoją dużą sympatię. Zawstydziło go to i nawet nie wiedział, czy policzki go pieką z zimna, czy może z zażenowania. 

          -Artie, idziemy na to lodowisko właśnie po to, żeby nauczyć się jazdy na łyżwach! Gdzieś czytałem, że najlepszym sposobem na pozbycie się uzależnienia, jest zajęcie osoby uzależnionej czymś innym, co może się takiej osobie spodobać. Doskonały pomysł, co nie? - Blondyn musiał przyznać, że brzmiało to na coś skutecznego. Im częściej będzie odtrącany od alkoholu, tym lepiej dla niego. Problem w tym, że wręcz paliło go od środka, żeby wypić chociaż piwo. Nienawidził tego uczucia, gardził nim, tak samo jak sobą. 

          -Dzięki za twoje starania, nie musisz aż tak się dla mnie wysilać. - Odparł Arthur, próbując wyrwać swoją dłoń Alfredowi. Wiele to nie dało, gdyż Jones szybko złapał go ponownie i nie pozwolił na odsunięcie się nawet o milimetr. 

          -Jesteś moim przyjacielem. Martwię się o ciebie i chcę dla ciebie jak najlepiej. Dlaczego tego nie rozumiesz? - Kirkland nic nie odpowiedział, rozumiejąc, że czasami zachowuje się dziwnie. 

          -Naprawdę dziękuję. 

          -Ale przecież nie ma za co! Jednak pośpiewać ze mną mogłeś... 

*** 2 grudnia *** 

          Bycie matką potrafiło być męczące. Na początku większość przyszłych matek myśli, że wcale nie będzie tak źle, a ich metody wychowawcze będą najlepsze na świecie, a niedługo po narodzinach pociechy okazuje się, jak bardzo były w błędzie. Tak właśnie miały te trzy kobiety, które mimo, że nie mogły narzekać na swoje życie, to ostatnio ich dzieci miały spore problemy egzystencjalne. Kolej rzeczy była taka, że jeśli dziecko miało problem, to rodzic automatyczne zaczynał tym problemem żyć. Tak było teraz u nich. 

          -Eliza ostatnio mi powiedziała, że zakochała się w tym Roderichu. Naprawdę nie wiem, jak ona sobie wyobraża związek z własnym nauczycielem. - Zaczęła Izabela, nerwowo przygryzając ciastko i zastanawiając się nad niepewną przyszłością córki. Nie chodziło o jej stan materialny, inteligencję, czy tym podobne, a o jej życie romantyczne. Ono od zawsze było problematyczne. 

          -Co w tym złego? Szkoła to jedno, lecz miłość to drugie. Nie łączmy tego ze sobą i jeśli Roderich odwzajemni uczucia Erizabety i będą dobrą oraz zgodną parą, to jaki problem? Najważniejsze jest, żeby byli szczęśliwi. - Veronica zawsze potrafiła znaleźć dobre wyjście z sytuacji, jak i uspokoić swoje dwie koleżanki, które ostatnio były niezwykle spanikowane życiem romantycznym swoich dzieci. - Jest już dorosła, wie co robi. - Dodała jeszcze, widząc, że nie przekonała tym Hedervary. 

          -A co ja mam powiedzieć? Mój syn jest gejem i jeszcze twierdzi, że z tego powodu zaczęłam go nienawidzić, i że się nim brzydzę. Próbowałam mu wytłumaczyć co o tym sądzę, ale on tego do siebie nie dopuszcza. Najbardziej boję się reakcji męża na to. - Magdalena od kilku dni żyła w ciągłym stresie i niepewności dotyczącej dnia następnego. Widziała, że Feliksowi też nie jest łatwo z tą sytuacją, jednak nie powinien się tak do niej odnosić. Chciała jedynie pomóc oraz wesprzeć w wiedzy, że o tym dowie się kiedyś ojciec. A wtedy będzie źle. 

          -O to też się nie martw! Feliks jest przecież silnym chłopakiem i na pewno sobie poradzi. W końcu zrozumie, że nie chcesz dla niego źle, tak samo jak reszta rodziny z twojej strony. A co do męża, to już dawno ci powiedziałam, żebyś się z nim rozwiodła. Takiego skurwiela jakim jest Adam, to ja już dawno nie spotkałam. Żeby tak własną żonę i dzieci traktować... - Vargas od zawsze służyła dobrą radą, przez co była złotym promyczkiem tego towarzystwa. Zawsze potrafiła pomóc, choć nie zawsze jej rady były trafne. 

          -Może i masz rację... Martwię się o niego, to raczej normalne. Widzę, że jest tym załamany i ciągle myśli o tym, czy reszta społeczeństwa będzie wobec niego wyrozumiała. Zresztą, ja nie mam nic przeciwko. Akceptuję go i nadal kocham takiego, jakim jest. Jednak bardziej mnie intryguje to, że spędza coraz więcej czasu z Gilbertem. - Ten temat również musiał zostać poruszony. Bliskie relacje ich dzieci z nauczycielami były w pewnym stopniu zrozumiałe, przez dawną znajomość, lecz ta bliskość już chyba wykraczała poza taką przyjacielską. 

          -Myślisz, że masz się czegoś spodziewać ze strony syna? - Zagadała Izabela, myśląc o tym, że Feliks może pewnego dnia oznajmić, że zakochał się w starszym Beilschmidtcie. Nie powiedziałaby tego głośno, tym bardziej, że Magdalena jest obok, ale twierdziła, że z Feliksa oraz Gilberta byłaby bardzo dopasowana para. 

          -Jeśli ma to być związek ze swoim nauczycielem, to spodziewam się tego w najbliższym czasie. Naprawdę zakolegowali się ze sobą nadto dobrze. - Odparła Łukasiewicz, już z delikatnym uśmiechem w kącikach ust myśląc o dniu, w którym syn przyprowadzi ponownie tego słodkiego albinosa, zasiądą razem przy stole, a oni wyskoczą z informację, że są parą. Nawet nie sądziła, że humor jej się poprawi aż taką przez tę wizję. 

***

          Kolejny dzień szkolny dobiegł końca, pozwalając uczniom na powrót do domu w to piękne, grudniowe popołudnie. Co prawda, już nie było tak pięknie jak wczoraj, ponieważ w nocy spadł deszcz ze śniegiem i obecnie była chlapa na ulicach, jednak wystarczającym pięknem był fakt, że mogli uwolnić się z tego piekła. Gilbert ponownie się przeliczył i zdecydowanie nie było mu ciepło w tej jesiennej kurtce, kiedy na dworze panowała już wręcz zimowa atmosfera. Jutro musi ubrać się cieplej. Najgorsze było to, że został zmuszony do poczekania na braci, którym nie było widocznie spieszno do domu i obijali się w szatni. 

          -Feliks, wszystko dobrze? - Zapytał Beilschmidt blondyna, gdy ten bez słowa obok niego przeszedł, trzęsąc się z zimna i co chwilę ciągnąc nosem. Niepokoił go ten widok, przez co zbyt gwałtownie pociągnął Łukasiewicza do siebie i dokładnie mu się przyjrzał. Oczy podkrążone, nos czerwony od nadmiernego pocierania chusteczkami, załzawione źrenice i różane policzki od gorączki. To zdecydowanie była gorączka, bo czoło oraz policzki Feliksa były strasznie rozpalone. - Wiedziałem, że się przeziębisz. 

          -Nie komentuj mojego stanu, okej? Po prostu daj mi wrócić do domu. - Chrypa również wiele mówiła o samopoczuciu zielonookiego. Białowłosy głośno westchnął, już powoli zaczynając kombinować w jaki sposób może pomóc tej pchle. Opcji za wiele nie miał, a takie bezczynne stanie pod budynkiem szkoły nie mogło sprawić, że magicznie znajdą się w domu pod ciepłym kocem. 

          -Samego cię w takim stanie nie puszczę... - Rzucił krótko, rozważając każdą najlogiczniejszą opcję. Najlepiej byłoby pojechać na szybko samochodem, lecz pewny młodszy brat musiał samochód zepsuć i obecnie był u mechanika. Taksówka i komunikacja miejska odpadały. Gilbert nie lubił się tłuc takim środkiem transportu, szczególnie z osobą chorą. Najbezpieczniej będzie pójść na pieszo, a wtedy też nie stracą za wiele czasu. - Odprowadzę cię do domu, chodźmy. - Feliks nieźle zdziwił się tą propozycją, którą ledwo zrozumiał przez zatkane uszy i szum w głowie. Mimo tych nieudogodnień, cieszył się z oferowanej pomocy od Gilberta. Miłości nie pozostawało nic innego, jak tylko rosnąć. 

          -Nie wracasz z braćmi do domu? Zaraz przyjdą i pewnie będą się zastanawiać, gdzie jesteś. - Akurat oni byli najmniejszym problemem. Można powiedzieć, że Roderich i Ludwig będą bardzo zadowoleni z samotnej drogi do domu. 

          -Nie przejmuj się nimi, są tylko nieistotnym szczegółem w tej chwili. Jesteś dla mnie ważniejszy. - Łukasiewicz znowu poczuł się lekko i naprawę uwierzył w to, że miłość dodaje skrzydeł. Nie zmieniło to jego fatalnego przeziębienia, jednak poczucie znaczenia dla kogoś naprawdę wiele, potrafiło poprawić humor. Złapał Beilschmidta za rękę i zaczął z nim iść w stronę swojego domu. Było to ciężkie przez plączące się nogi. Długo nie musieli iść, gdyż już po niecałych piętnastu minutach byli na miejscu. 

          -Dziękuję za przyprowadzenie mnie. Bez ciebie pewnie dalej wlókłbym się gdzieś przy szkole. - Feliks niewyraźnie się zaśmiał, biorąc klamkę od drzwi i ciągnąc za nią. Mieszkanie było zamknięte, co go nie satysfakcjonowało. Nie miał ochoty na grzebanie w plecaku, a miał tam masę niepotrzebnych śmieci. 

          -Poważnie Fela, nie musisz mi dziękować. To są rzeczy, które powinni robić ze sobą przyjaciele. Pomaganie sobie jest podstawą. - Łukasiewicz czuł się tak spokojnie, gdy Beilschmidt o niego dbał. Miał wrażenie, że nie zasługuje na takie szczęście, które uderzyło go z ogromną siłą. Zawsze sądził, że Gilbert jest aroganckim, zapatrzonym w siebie samolubem, który nie myśli o innych i spełnia jedynie swoje własne potrzeby, a tutaj się okazywało, że był jedną z bardziej empatycznych osób, jakie kiedykolwiek spotkał. Każdy ma swoją łagodniejszą stronę. 

          -Mam za co dziękować. Nawet powinienem być wdzięczny za to, że chciałeś odnowienia znajomości, i że nie wypiąłeś się na mnie, choć bardzo dobrze mogłeś to zrobić. Będę za to wdzięczny do końca życia. - Albinos lubił, kiedy go tak chwalono. Miał świadomość tego, że był dobrym przyjacielem i nie popełnił złych decyzji w życiu. Kochał tego irytującego blondyna i wiedział, że długo bez niego nie wytrzyma. Nie rozumiał swoich akcji, lecz zaczął przybliżać się do zielonookiego, a po krótkim momencie i chwili niepewności oraz zakłopotania, ich usta złączyły się w pięknym pocałunku. I pierwszych dla nich obojga, warto wspomnieć. 

          Obydwoje nie wiedzieli jak to robić. Teoria zawsze brzmiała tak prosto, a praktyka była okropna w wykonaniu. Mimo wielu niedoskonałości w tym pasjonującym akcie, podobało im się i pragnęli od siebie więcej. Ręce Feliksa oplotły się wokół szyi Gilberta, włożył wszystkie swoje starania, byle wyszło to dobrze, a w tym samym czasie okazywał swoje skrywane uczucia, jak nigdy dotąd. Beilschmidt również nie pozostawał próżny w okazywaniu swojej miłości. Tak długo czekał na ten moment, cieszył się niczym małe dziecko. Dziwił się, że aż cisnęły mu się do oczu łzy ze wzruszenia. Tak, zajebisty Gilbert się wzruszył. 

          Aż nagle, zamek od drzwi się otworzył, a świadkiem romantycznej chwili dwójki chłopaków, była sama Magdalena Łukasiewicz.

          -Nie przeszkadzam wam? - Te słowa uderzyły w nich z siłą młota pneumatycznego. Momentalnie się od siebie oderwali i spanikowani spojrzeli na blondwłosą kobietę, która z małym rozbawieniem się im przyglądała. Zakłopotali się, a pokazali to odsunięciem się od siebie i unikaniem kontaktu wzrokowego. Jednak było to trudne, gdy jeszcze kilka sekund temu trwali w namiętnym pocałunku, a dłonie krążyły tam, gdzie krążyć nie powinny. 

          -Bardzo przepraszam za kłopot. Po prostu, Feliks źle się czuł, więc postanowiłem, że go odprowadzę. Wie pani, przeziębił się. - Gilbert próbował wybrnąć z tej słabej sytuacji, lecz nic nie potrafiło zatrzymać wwiercającego się w niego dociekliwego wzroku niebieskich oczu. - Ja już pójdę! - Powiedział jeszcze z śmiechem, ale wiele to nie zmieniło. Jedynie odwrócił się pospiesznie i wybiegł z posesji Łukasiewiczów. Sam Feliks szybko wszedł do domu, nie dając sobie rady z zawstydzeniem oraz gorączką. 

          -Możesz mi to wytłumaczyć? - Spytała rozbawiona Magdalena, doskonale wiedząc, że niedługo dojdzie do sytuacji tego typu. To było bardziej, niż pewne. 

          -To był wypadek. - Odpowiedział spanikowany blondyn i nie zważając na niezrozumiałe spojrzenie brata, wychodzącego z kuchnio-jadalni, poszedł zamknąć się w swoim pokoju zastanawiać się, czy to aby na pewno było na serio, czy może był to zwykły wybryk jednorazowy.

          -Ta, jasne. Ja już wszystko wiem! - Odparła blondynka głośno się śmiejąc i w końcu idąc do kuchni, nie chcąc, żeby zupa jej się przypaliła. Nie miała nic przeciwko orientacji seksualnej syna, tak samo jak nie miała problemów z osobą Gilberta. Nie rozumiała, dlaczego Feliks nie chciał się przyznać do związku z Beilschmidtem. O ile w ogóle to był związek. 

***

Nie wiem, co myśleć o tym rozdziale. Jest taki mocno przeciętny i mam wobec niego strasznie mieszane uczucia. Ma on 8269 słów, więc jest dłuższy od tego, co było ostatnio i jestem z tego faktu niezadowolona. Wszystko mnie teraz wkurwia i nie jestem w stanie cieszyć się tym rozdziałem. Podoba się przynajmniej to, co wydarzyło się na końcu? To jedyna rzecz, która wyszła w miarę dobrze w tym rozdziale. Jeszcze z tego pocałunku będą problemy... 

Swoją drogą, to uwielbiam wątek PrusPola tutaj i chciałabym, żeby ludzie go bardziej docenili, bo jak na razie jest przez większość z was ignorowany. Zresztą, GerIta również. A o AusHun jedyne co możecie powiedzieć, to jest to, że dobrze im się teraz układa. Teraz, jest słowem kluczowym. W ogóle, to strasznie mnie śmieszy, jak niektórzy nie zwracają uwagi na takie ważne słowa kluczowe, które są w rozdziałach tak strasznie na chama i łatwo z nich wywnioskować, że za kilka rozdziałów będzie nieciekawie. 

Wracając jeszcze na chwilę do PrusPola, to ta relacja strasznie mi ocieka wzajemnym pożądaniem. Nie jestem pewna, czy to dobrze i czy tak ma być, ale niech tak pozostanie. Mam mały dylemat jak to pociągnąć, a mam dwie opcje. Chętnie bym się was zapytała, która opcja jest lepsza, jednak wolę odpuścić sobie spoilery. I tak można przewidzieć fabułę na następne dziesięć rozdziałów. 

Co do GerIta, to nie mam jakichkolwiek zastrzeżeń do tego wątku. W następnym rozdziale będzie u nich ciekawie, z tego co zapamiętałam, a nie pamiętam co będzie działo się w następnych rozdziałach. Uroki sklerozy. Mówiąc o AusHun, to jeszcze długo będzie u nich spokojnie, choć dla niektórych może być już za dużo za kilka rozdziałów. Nic więcej nie zdradzam. Ah, i tak w ogóle, to planuję pierwszy wyciskacz w rozdziale z wigilią. Bo tak, będzie cały osobny rozdział z wigilii. Dobra, naprawdę już więcej nie mówię! I tak pewnie ten wyciskacz łez nie wyjdzie... 

Nie będę zabierać więcej waszego cennego czasu! Który zresztą moglibyście zagospodarować w znacznie lepszy sposób, lecz już się tak nie czepiam. Do zobaczenia już w czwartek o znanej każdemu godzinie! A teraz wracam do męczenia się z rozdziałem trzynastym. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro