[10] Rzeczy, których nikt wiedzieć nie powinien
*** 19 listopada ***
Lovino nie spodziewał się tego spotkania i szczerze mówiąc, to był z niego zadowolony. Gdyby miał wybierać między Antoniem i jego młodszym bratem, ze zdecydowaną przewagą wygrałby Afonso. Nawet nie wiedział dlaczego darzył go aż taką sympatią, jednak on wydawał mu się bardziej ogarnięty i był naprawdę dobrym kandydatem na partnera. Co prawda, nie myślał jeszcze o związku z kimkolwiek, lecz miło by było mieć kogoś bliższego, niż rodzina. Czasami takie osoby się przydają.
-Dlaczego nie ma cię w szkole? Znowu masz zamiar nie zdać i wkurzać Antonia? - Szatyn zaśmiał się w odpowiedzi na pytanie zielonookiego i stwierdził, że on ma bardzo gdzieś co o nim sądzi brat i jakie wyniki będzie miał na koniec roku. Może nie świadczyło to o nim za dobrze, jednak nie lubił się męczyć. Wolał spędzić czas z osobą, która podobała mu się od dłuższego czasu.
-Raczej znasz moje nastawienie do tego burdelu. - Powiedział brązowowłosy i dokończył picie swojej kawy, którą zamówił w okolicznej kawiarni. Musiał skorzystać z faktu, że spotkał Romano na mieście, więc zabrał go do pobliskiego baru. Zależało mu na poderwaniu go, a sytuacji nie poprawiała jego nieprzystępność i fakt, że starszy brat sam zakochał się w jego miłości. Na całe szczęście, Antonio nie wiedział, że potajemnie chce mu odebrać ukochanego sprzed nosa. Taka braterska rywalizacja.
-Trzeci rok jesteś w trzeciej liceum. Mógłbyś się za siebie wziąć i nie załamywać wszystkich dookoła. - Afonso fuknął, nie zwracając uwagi na takie uszczypliwości. Lovino czerpał z tego wypadu niewyobrażalną frajdę. Przy tym chłopaku czuł się komfortowo i nie miał wrażenia, że ktoś przyczepi się do jego zachowania. Mógł być sobą.
-I co z tego? Ty mógłbyś znaleźć sobie własne mieszkanie, jakieś studia, przestać żyć na łasce matki i dziadka. Nie bądź stereotypowym Włochem, który żyje z mamusią do czterdziestki. - Romano nic na to nie odpowiedział. Jedno łączyło Afonso z Antoniem. Obydwoje często rzucali w niego niepochlebnymi uwagami, przez które od nich odchodził. Jednak obecność Portugalczyka sprawiała, że nie chciał odchodzić.
-Przynajmniej skończyłem szkołę. - Odparł zielonooki i skończył swoje tiramisu. Starał się zachować spokój, żeby ponownie nie uciec i nie robić z siebie idioty. Poza tym, Afonso powodował u niego to przyjemne bicie serca oraz rumieńce na policzkach. To musiało coś znaczyć, a przynajmniej tak stwierdziłby Francis. Nie obchodziło go to. Nawet gdyby się okazało, że to miłość, nic by z tego nie wyszło. Miłość nie jest dla niego.
-Uznajmy, że obydwoje jesteśmy skończonymi debilami, bez szans na dobre życie. Pasuje ci taki układ? - Romano zaśmiał się ironicznie, nie mając zamiaru tego przyznawać. Wielka szkoda, że taka była prawda. Jego przyszłość nie prezentowała się kolorowo.
-Ty jesteś skończonym debilem, bez szans na lepsze życie. Ja jeszcze się ogarnę i będę wiódł cudowną egzystencję. - Włoch przynajmniej miał nadzieję. Ewentualnie, wmawiał sobie, że nie będzie tragedii, byle nie płakać każdej nocy. Wszyscy mieli nadzieję, że u Romano nie jest wcale aż tak źle.
-Myślisz, że moglibyśmy być kiedykolwiek razem? - I cała rozmowa nagle stała się uciążliwa. Jakby nie mogli dalej spokojnie porozmawiać i nie poruszać tematów tej przeklętej miłości.
-Jezus Maria, kolejny... Nigdy z tobą nie będę, z twoim bratem również, i obydwoje się ode mnie w tej sprawie odpierdolcie! - Można powiedzieć, że Lovino doskonale sobie poradził ze schodzeniem z tego tematu. Niestety, Afonso nie miał zamiaru odpuszczać i obiecał sobie, że będzie z Vargasem, choćby miał najpierw zginąć jego bliski.
-Jeszcze zmienisz zdanie... - Dodał cicho Portugalczyk, rozważając swój plan doskonały.
***
Erizabeta była na tyle podekscytowana, że aż się uśmiechała, a ostatnio była to rzadkość. Jej samopoczucie było zniszczone przez ciągłe kłótnie z Vladimirem, ale zauroczenie w Roderichu sprawiło, że poczuła się lepiej. Miłość robi piękne rzeczy z ludźmi, czyż nie? Jakoś swoje uczucia wyznać musiała, a nie chciała, żeby na zawsze pozostały nieodkryte przez jej ukochanego. Pragnęła zaznania szczęścia, a Edelstein mógł jej to dać. Wystarczy tylko trochę odwagi i życie od razu stanie się lepsze.
Bezpośrednie wyznanie miłości trochę ją przerażało, więc postanowiła pójść trochę naokoło. Nikt nie mógł jej zabronić napisania listu miłosnego i odłożenia go do pokoju nauczycielskiego na stanowisko przyjaciela. Miała nadzieję, że nie zainteresuje się tym jakaś niepożądana osoba. List miał zostać odczytany jedynie przez Rodericha. Gdy podstępnym planem udało jej się zanieść kartkę do ustalonego miejsca, zwinnie wymknęła się z gabinetu, była niezwykle z siebie zadowolona. Wystarczyło jeszcze zaczekać.
-Jesteś pewna, że chcesz to robić? To może być troszkę ryzykowne. - Feliciano nie miał nic przeciwko temu zauroczeniu, jednak Eliza zamiast prosto to rozwiązać, to bawiła się w jakieś listy. Sam nie był lepszy i robił głupie rzeczy, lecz lepsze to od włamywania się do pokoju nauczycielskiego. Przynajmniej ta akcja została już zakończona.
-A dlaczego ma być to ryzykowne? Kiedy Roderich weźmie się za czytania listu, ja wejdę do pokoju, zagadam jakiegoś nauczycielka, i będę kątem oka obserwować jego reakcję. To nie może się nie udać. - Zielonooka była bardzo pewna swoich akcji. Wiedziała, że przyniesie jej to znakomitą wygraną, a jeśli nauczyciel będzie szczęśliwy z takiego prezentu, to tym bardziej będzie zadowolona. Dopiero gdy będzie miała stuprocentową pewność, że szatyn się w niej zakochał, weźmie się za odpowiednią część tej akcji. Wyznanie miłości.
-Jak sobie chcesz. Ja bym się nie odważył na takie coś. - Dziewczyna zachichotała, a jej serce zabiło szybciej, kiedy zauważyła fioletowookiego wchodzącego do pokoju nauczycielskiego. Pożegnała się z Vargasem i zaraz po nauczycielu, sama weszła do owego pomieszczenia. Podążała za nim wzrokiem, wyobrażając sobie jego różnorakie reakcje, a każda była możliwa. Nawet taka negatywna. Podeszła do Francisa, a on raczej nie będzie miał nic przeciwko wobec zagadywania go. Po prostu pragnęła zobaczenia ruchów Rodericha.
-Co to jest? - Zapytał Roderich, biorąc kartkę do dłoni i przyglądając się jej. Yao wzruszył ramionami, wracając do swojej roboty. Kiku jedynie odpowiedział, że nie wie, a Ivan zignorował pytanie. Edelstein westchnął, siadając na krześle i rozpoczynając czytanie zawartości listu. Nie zostało napisane od kogo jest, ani kiedy został napisany. Na początku uznał to za żart, jednak rozpoznał charakter pisma Erizabety i wszystko stało się bardziej jasne. To musiało być od niej. Nikt nie jest w stanie aż tak dobrze podrobić czyjegoś pisma.
-Co się tak wyszczerzyłeś? - Spytał Berwald, widząc uśmiech współpracownika. Rzadkością było doprowadzenie Rodericha do uśmiechu, i co dopiero takiego. Jednakże, i tak bardziej zastanawiała go sama obecność listu w tym miejscu. Czyżby Edelstein miał ukrytego wielbiciela wśród kadry nauczycielskiej? W końcu, uczniowie nie mogli sobie tutaj wchodzić ot tak. Co prawda, Erizabeta tutaj dość nagle weszła, ale ona często łamała regulamin szkolny.
-Wydaje mi się, że ktoś ma mnie na oku. - Odparł szatyn, doczytując do końca wiersz. To była miła niespodzianka, ale bardzie nurtowało go, kto to napisał. Oczywiście, było obstawienie na Hedervary, jednak mógł to być też każdy inny. Lecz i tak rzucał na Elizę główne podejrzenia. Niektórzy obok dziwnie zaśmiali się na te słowa, tworząc już teorie o tym, kim może być tajemniczy wielbiciel.
-Adekwatne chyba będzie już życzenie wam powodzenia. Mam tylko nadzieję, że osoba mająca cię na oku, nie jest kimś beznadziejnym. - Dodał Honda do rozmowy, również wyobrażając sobie Rodericha z każdym nauczycielem z rzędu. Bez jego braci oraz Braginskiego, żeby nie było, że lubi kazirodcze i toksyczne związki.
-Również na to liczę, lecz dla mnie bardziej liczy się to, co ma ta osoba w środku, a nie na zewnątrz. - Bycie w związku z Edelsteinem musiało być pięknym błogosławieństwem, którego po części chciał zaznać każdy, ale odpuszczali sobie z wiadomych powodów. Fioletowooki nie miał szybko przestać chodzić w skowronkach, a jego humor niezwykle się poprawił. Ktoś go kochał w ten inny sposób, niż przyjacielski, czy rodzinny.
-Zadowolona z efektów? - Bonnefoy postanowił też czerpać satysfakcję z tego widoku, a Hedervary wytłumaczyła mu przed chwilą, dlaczego tutaj przyszła. W zupełności ją rozumiał i życzył powodzenia na miłosnej drodze życia. Erizabeta nawet z radości nie mogła wydusić z siebie porządnej odpowiedzi, więc jedynie przytaknęła i rozmarzona dalej patrzyła na szczęśliwego Rodericha. Lepiej nie będzie.
***
Lat czekania kilka, aż w końcu to się stało.
Nigdy bym nie posądziła świata, że takie szczęście oferować mi będzie.
I gdy już wątpiłam, nadzieję traciłam,
zjawiłeś się Ty i moje życie na lepsze zamieniłeś.
O uczuciach takich też nie myślałam.
Za sporą abstrakcją mi się wydawały.
Jednakże, Twój uśmiech, gesty, słowa, i starania doprowadziły do tego, że i ja się zakochałam.
Właśnie w Tobie.
Nadziei mam trochę, że mnie kiedyś pokochasz.
I że będziemy mogli stworzyć wspólny świat, w którym zmartwień nie będzie.
I choć trudne to może być, gdyż ujawniać się nie chcę,
to i tak mam nadzieję na nas.
Kocham Cię mocno, chociaż nadal tego nie pojmuję.
Starać się o Twoją miłość będę.
I cierpliwa pozostanę,
w oczekiwaniu na Ciebie.
***
Yekaterina szczerze nie dawała rady. Każdy dzień był coraz gorszy, niepewność się powiększała, a ona głupia się łudziła, że jeszcze będzie lepiej. Codziennie myślała o swoim końcu, a od poderżnięcia sobie gardła trzymała ją tylko świadomość, że musi zająć się Natalią. Nie chciała zostawiać jej samej z Ivanem. Ona by tego nie wytrzymała. Siedziała samotnie w kuchni, popijając już zimną herbatę i myśląc nad sensem życia. Jaki był jego sens?
-Zrobiłabyś coś pożytecznego, a nie wiecznie siedzisz w jednym miejscu. - Powiedział Ivan, wchodząc do pomieszczenia i lustrując siostrę wzrokiem. Ta posłała mu nienawistne spojrzenie, dając mu całą swoją niechęć. Nie można powiedzieć, że się nienawidzili. Co najwyżej, jedynie brzydzili. Mieli nadzieję, że w pobliżu nie ma Natalii i nadal siedzi w swoim pokoju. Gdyby miało dojść do następnej kłótni, nie słyszałaby jej za bardzo.
-Mogłabym powiedzieć ci to samo. - Odpowiedziała oschle blondynka i już chciała iść do bardziej bezpiecznego miejsca, lecz brat ją zatrzymał. Nie lubiła być traktowana niczym jakiś śmieć, a właśnie tak zachowywał się wobec niej Braginsky. Zresztą, kto by lubił takie traktowanie? - Przestań ten jeden raz! Nie chcę znowu patrzeć, jak Natalia płacze i obwinia nas za zniszczenie jej życia. - Dodała po chwili, gdy fioletowooki siłą usadowił ją na krześle. Nie umiała się przed nim bronić.
-Chcę tylko porozmawiać, a nie znowu się kłócić. - Odpowiedział Ivan, licząc na to, że tym razem nie puszczą mu nerwy. Czasami nie potrafił się kontrolować i reagował agresją wobec starszej siostry, a czegoś takiego w ogóle nie powinno być.
-Pragnę przypomnieć, że większość naszych spokojniejszych rozmów kończy się kłótnią. Czemu teraz miałoby być inaczej? - Każdy tutaj zawinił, nie mogli siebie tutaj oszukiwać. Obydwoje zawinili i dlatego kłótnie kończyły się płaczem i nie odzywaniem się do siebie przez najbliższe kilka dni. Lekarz powiedział, żeby zadbać o swoje relacje, jednak jak mieli o nie zadbać, skoro wiecznie się niszczyły? Widocznie nigdy nie będą zgodnym rodzeństwem.
-Chociaż spróbujmy, bardzo cię proszę. Zróbmy to dla siebie, ale przede wszystkim, dla Natalii. Wszyscy mają rację, mówiąc, że to ona jest najbardziej w tym poszkodowana. Postarajmy się dla niej, wesprzyjmy się, i przynajmniej udawajmy, że nic nie jest na rzeczy. - Była to kusząca propozycja, ale Yekaterina wolała, żeby to było naprawdę, a nie zwykłe udawanie. Faktycznie, mogła się bardziej postarać, lecz potrzebowała też starań ze strony Ivana. Powinno to działać obustronnie.
-Niech ci będzie... Tylko niech tym razem, to będzie na poważnie. - Blondyn przytaknął i z niewyraźnym uśmiechem, przytulił siostrę. Można powiedzieć, że ten gest był wymuszony i wykonany tylko po to, żeby zrobić wrażenie troszczącego się brata, lecz było to szczere, prawdziwe oraz wykonane naprawdę od serca. Po ich głowach krążyło pytanie, czy ta chwila zmieni coś w ich życiu?
***
Feliks wszedł do salonu, gdzie zastał brata i matkę. Nie wyglądali na zadowolonych, co go mocno niepokoiło. Mogło chodzić o wszystko, a on za cholerę nie wiedział co takiego mógł zrobić źle, że kierowali na niego zawiedziony wzrok. Niepewnie usiadł na fotelu, w milczeniu nadal przyglądając się najbliższym i próbując już wykombinować lipne przeprosiny, o cokolwiek chodziło. Magdalena westchnęła, starając się nad sobą panować.
-Jakub mi o wszystkim powiedział. - Zaczęła niebieskooka, z trudem przełykając ślinę. Po Łukasiewiczu przeszły zimne dreszcze i obawy o to, że chodzi o jego skrywany homoseksualizm. Posłał bratu wystraszony wzrok, a ten w odpowiedzi szepnął coś pod nosem, jakby bał się przeprosić go głośno. Tak, zdecydowanie chodziło o to. Myślał, że ma w rodzeństwu oparcie i schronienie, a jego własny brat właśnie zerwał swoją obietnicę. - Jesteś homoseksualistą, tak?
-Skąd o tym wiesz? - Zapytał cicho blondyn, czując jak życie zaczyna mu się walić. Za chwilę pewnie będzie wiedziała reszta rodziny, a wtedy nie będzie już dla niego ratunku. Nie będzie mógł być szczęśliwy, wolny, wszyscy zaczną przesadnie wnikać w jego życie, jednak nie to było najgorsze. Najbardziej bolał go fakt, że nie będzie miał dłużej możliwości bycia z Gilbertem. Jakby wcześniej były szanse na to, że będą razem. Wiele się nie zmieniło. Teraz pewnie tylko nie będzie mógł się nawet starać.
-Jakub mi o wszystkim powiedział. - Odparła kobieta, powstrzymując cisnące się do oczu łzy od popłynięcia po jej policzkach. Już nie chodziło o to, że jej syn był gejem. To było jej dziecko i była w stanie go takiego zaakceptować, nieważne kogo będzie przyprowadzać do domu, z kim chodzić na randki, i kogo prowadzić do łóżka. Ponoć prawdziwa miłość nie zna płci. A przynajmniej tak jej mówiono. Bardziej martwiła ją reakcja męża. Co prawda, siedział teraz w Anglii, lecz gdy wróci, to Feliks nie będzie mógł się długo ukrywać. Przecież on mógł nawet wyrzucić syna z domu za to.
-Więc, teraz mnie nienawidzisz i brzydzisz się mną za to, że okazałem się taki, a nie inny? Bardzo przepraszam, że nie spełniam twoich oczekiwań, ale nie zamienię się magicznie w heteroseksualnego chłopaka! - Łukasiewiczowi zaczynały puszczać nerwy. Bał się braku akceptacji, zmuszania do czegoś co go obrzydzało, zmuszania do bycia kimś, kim nigdy nie będzie. Łzy same zaczynały spływać po twarzy, pokazując jego bezsilność. Gniew przybierał na sile z każdą sekundą, a niechęć do samego siebie próżna nie pozostawała. Zaczynał nienawidzić siebie. Wszystko się zniszczyło tylko przez jego odmienność.
-Feliks, posłuchaj mnie. Nie o to mi chodzi. Ja naprawdę nie mam nic przeciwko! Ja jedynie martwię się o twoją przyszłość, o reakcje ojca, o to czy sobie z tym poradzisz. - Magdalena próbowała się wytłumaczyć, jednak nie przychodziło jej to z łatwością. Trudno było to zaakceptować w pełni, ale dla dziecka mogła zrobić wszystko.
-Tak, oczywiście! Przecież widzę, że zaczęłaś się mnie brzydzić, widać to po tobie! Zaraz pewnie zadzwonisz do całej rodziny i zapłakana wyznasz, że nigdy nie doczekają się mojego ślubu, dzieci, "normalnego" partnera emocjonalnego, i normalności z mojej strony. Wiecie co, mam zupełnie wyjebane na to, co sobie o mnie myślicie. Ja czuję się dobrze z tym, jaki jestem. Ale wy sprawiacie, że zaczynam czuć wstręt wobec siebie. Możecie być dumni. - Feliks wybiegł z salonu, szybko kierując się do swojej sypialni. Mógł się tego spodziewać. Czuł jak coś w nim pękło, zniknęło, tak bezpowrotnie. Było to tylko chwilowe załamanie i pewnie jutro znowu będzie szczęśliwy, lecz na pewno coś stracił.
Może to była nadzieja na akceptację u najbliższych? Nie, ona dalej gdzieś tam w nim tkwiła.
*** 21 listopada ***
Rozmazywało mu się przed oczami, serce szybko biło, ledwo brał kolejne wdechy, a z następnymi sekundami jego nogi odmawiały posłuszeństwa. Nie mógł poprawnie łączyć faktów, słyszał szum, a nie głosy swoich znajomych, a jego twarz była przeraźliwa blada. W takim właśnie stanie był teraz Feliciano. Doprowadził siebie do ruiny, którą ciężko będzie naprawić. Brakowało mu energii.
Ludwig coraz bardziej niepokoił się o Vargasa. Niby mówił, że się poprawi, jednak tej poprawy nie dostrzegał. Jako, że miał ponownie wolną godzinę, a testy i kartkówki mógł sprawdzić później, postanowił zobaczył co u przyjaciela. Wiedział, że ma teraz w-f, więc kierował się do sali gimnastycznej. Długo iść nie musiał. Szybko znalazł się w ustalonym miejscu, otworzył drzwi od sali, i dostrzegł klasę rudowłosego, grającą w siatkówkę. I oczywiście był jeszcze Ivan, siedzący na ławce i obserwujący grę.
Jego wzrok prędko skręcił na Feliciano, a jego stan był łatwy do zauważenia. Co jakiś czas, Feliks oraz Erizabeta podchodzili do niego i pytali czy wszystko w porządku. Stwierdzał, że Vargas nie widział problemu w swoim stanie fizycznym, skoro nadal grał. Beilschmidt zaczął krążyć po sali, powoli podchodząc do wuefisty i nie spuszczając spojrzenia z rudzielca. Im bliżej był, tym więcej szczegółów widział. Trzęsące się kończyny, niewyraźne spojrzenie, dezorientacja, mozolne ruchy. Nie wyglądało to dobrze.
-Nie widzisz, że uczeń źle się czuje? - Zapytał Ludwig, podchodząc do Ivana i przerywając mu sędziowanie. Ten zerknął na blondyna zaskoczony, nie rozumiejąc jego słów. Patrzył na uczniów i nie widział, żeby któryś miał za chwilę stracić przytomność czy złamać nogę. Poza tym, co Beilschmidt tutaj robił?
-Przecież nic złego się nie dzieje. Lepiej mi nie przeszkadzaj. - Niebieskooki przełknął ślinę, wiedząc, że dyskutowanie z Braginskim miało rzadko dobre konsekwencje. Wolał nie wyjść z pracy w stanie opłakanym, miał życie do przeżycia. Jednak nie zmieniało to faktu, że musiał zadbać o Vargasa, a ten chyba zauważył jego obecność. Patrzenie na niego jedynie go krzywdziło.
-Widać, że Feliciano nie czuje się dobrze, a ty dalej każesz mu grać. Spójrz na niego! Ledwo na nogach się trzyma. - Rosjanin spojrzał na ucznia i musiał przyznać blondynowi rację, Vargas nie prezentował się za dobrze. Jednakże, nie musiało to o czymkolwiek świadczyć. Jeśli nie zgłaszał swojego złego stanu, to znaczy, że dawał sobie radę. Więc nie rozumiał po co te nerwy ze strony towarzysza. Miał wszystko pod kontrolą, choć kontrolowanie samego siebie było czasami trudne.
-Dramatyzujesz, tyle ci powiem. Przecież z Feliciano jest wszystko w porządku. - Ludwig nie mógł dłużej znieść takiego gadania. Nienawidził, kiedy ktoś, a przede wszystkim nauczyciel, bagatelizował problem osoby, nad którą sprawował opiekę i musiał wykazać się odpowiedzialnością. Bał się przeciwstawiać Ivanowi, lecz ten jeden raz musiał się poświęcić. Bez słowa, wszedł na boisko, o mało nie dostając piłką w głowę, i wyciągnął Feliciano z rozgrywki. - Przepraszam bardzo, co ty robisz?! - Braginsky próbował pozostawić w sobie resztki cierpliwości.
-Jeżeli ty nie potrafisz zadbać o ucznia, to ja to zrobię. - Odrzekł poważnie Ludwig, wychodząc z Feliciano z sali. Za sobą usłyszał komentarze innych uczniów, jednak nie obchodziło go to. Najważniejsze było, żeby Vargas był w dobrym stanie, a zabranie go do pielęgniarki będzie odpowiednie. - Dlaczego nie mówiłeś mu, że źle się czujesz? - Przystanęli na chwilę, byle rudowłosy mógł odpocząć po szybkim chodzie. Musieli prędko odejść od sali gimnastycznej, zanim Ivan zacznie im robić aferę.
-Jest ze mną dobrze. Nie wiem po co robiłeś to całe zamieszanie. - Odpowiedział Feliciano, będąc mocno zawstydzonym tą sytuacją. Dobrze, nie czuł się najlepiej, ale nie musiał odchodzić od gry. Jakoś sobie radził. Kogo on chciał oszukać, jego stan był fatalny! Był niezwykle wdzięczny Ludwigowi, że niespodziewanie się zjawił i wyciągnął z tego słabego momentu. Ciszę przerwało burczenie w brzuchu, co nie napawało blondyna optymizmem.
-Miałeś się za siebie wziąć. - Rzucił krótko Ludwig, ledwo powstrzymując się od wyrzucenia z siebie pokładów irytacji oraz zawiedzenia. Czuł się oszukany, nie pierwszy raz zresztą. Najbardziej bolał jednak fakt, że oszukał go przyjaciel, dał poczucie tego, że nie musi się martwić, a w tym samym czasie kontynuował swoje autodestrukcyjne dzieło. Dzień momentalnie stał się gorszy. Feliciano schylił głowę, poczuł się głupio, i jak oszust. Nawet nie umiał przeprosić.
-To nie jest takie łatwe... Obiecuję, że poprawię się. Nie wiem jakie efekty to przyniesie, ale będę się starać. - Powtarzanie w kółko tych samych słów nigdy nie było skuteczne. Zaufanie do siebie nawzajem spadało i powodowało mniejsze szanse na zaistnienie jakiegoś uczucia u Beilschmidta, a jednym z obecnych priorytetów Vargasa, poza odpowiednią wagą, było rozkochanie w sobie przyjaciela.
-Mam ci wierzyć? Nie jestem idiotą, Feliciano. Nie pozwolę sobie na ponowne oszukiwanie się. Miałeś się poprawić już kilka tygodni temu, a właśnie przychodzę na twoją lekcję w-f, patrzę na ciebie, a ty nawet nie wykazujesz podstawowych oznak dobrego funkcjonowania! Nie mogę pilnować cię cały czas. A gdyby stała ci się wtedy krzywda? Gdybyś stracił przytomność i wylądował w szpitalu przez własną głupotę?! - Krzyczenie również nie dawało pozytywnych efektów. Dla rudowłosego to było za dużo, a już wystarczająco mu pokazano, jak źle kieruje swoim życiem. Rozpłakał się w mgnieniu oka, przyprawiając Beilschmidta o poczucie winy.
-Jak długo mam mówić, że to nie jest łatwe?! Wiem, że zbliżam się do zaawansowanej anoreksji, o ile już nie jest zaawansowana. Zdaję sobie z tego sprawę i twoje krzyki i nie sprawiają, że czuję się z tym lepiej! Doceniam, że mi pomogłeś, lecz mógłbyś być bardziej łaskawy. Nie tylko wobec mnie. - Feliciano już chciał odchodzić i wracać na zajęcia, jednak Ludwig go złapał i mocno przytulił. Zrobił to niechętnie, nadal będąc wściekłym za zagrywki przyjaciela, ale faktycznie, nie mógł go tak traktować. Anoreksja nie była łatwą do zwalczenia chorobą.
-Przepraszam, poniosło mnie. Obiecuję, że dam ci odpowiednie wsparcie. - Powiedział cicho, czule głaszcząc rude włosy drugiego chłopaka. Vargas odrobinę się uspokoił, otarł łzy, i prawie przewrócił się na ziemię, przez dalsze zawroty w głowie. A Francis, przypadkowo będący świadkiem tej rozmowy, stwierdził, że już nie tylko Yekaterinę trzeba wysłać na zwolnienie, ale Ivana też, skoro nie potrafił odpowiednio zadbać o uczniów. I przy okazji, powinien otoczyć Feliciano specjalną opieką zdrowotną. Jakim on był nieodpowiedzialnym dyrektorem.
***
Gianna została wezwana do gabinetu dyrektora w ponoć bardzo ważnej sprawie. Zastanawiała się, co takiego może chcieć od niej brat, ale raczej nie było to coś złego. Mieli do siebie zaufanie, mówili sobie wszystko i Francis raczej nie ukrywał jakiejś kwestii przed nią do ostatniej chwili. Pewna siebie weszła do pokoju, gdzie siedział blondyn i patrzył coś w laptopie. Gdy ją zauważył, uśmiechnął się do niej i skinął na krzesło naprzeciw niego.
-Stało się coś poważnego? - Dziewczyna wygodnie usadowiła się na siedzeniu, czekając na dalsze informacje od dyrektora. Co prawda, nie pracowała tutaj na poważnie, jednak do pewnych rzeczy stosować się musiała. Bonnefoy z trudem powstrzymywał się od skakania z radości, a okazja była wręcz idealna do takich reakcji. Tak długo, tyle starań, aż w końcu się udało i szkoła nie była w aż tak słabej sytuacji.
-W sumie, to nie jest to jakoś bardzo ważne, lecz na pewno znaczące dla ciebie. Znalazłem już nowego nauczyciela francuskiego! Jesteś zadowolona? - Na początku blondynka nie dopuszczała do siebie tej informacji. Wszystko wokół niej krzyczało, że nie przyda się za bardzo w tej szkole, a ona głupia dalej twierdziła, że przecież tutaj uczy i nowy nauczyciel wiele nie zmieni. Problem w tym, że miała tutaj być do czasu znalezienia nowego pracownika.
-Wybacz, że stwarzam problemy, ale co?
-No, znalazłem nowego nauczyciela. Nasza umowa była taka, że pracujesz dopóki nie znajdę kogoś nowego. Uwierz mi, że trudne jest pozbywanie się ciebie stąd, a bardzo przyzwyczaiłem się do twojej obecności, jak i uczniowie mocno cię polubili, lecz zasady pozostają zasadami. Może jak wyrobisz sobie odpowiednie doświadczenie, to będziesz mogła tutaj pracować. - Gianna przytaknęła, lekko załamując się nad tą sytuacją. Nadal pracowała na etatach u fryzjera, jednak przywiązała się do tego miejsca. Nie wstawanie o szóstej i nie chodzenie tutaj będzie ciężkie.
-Mam nadzieję, że nowy nauczyciel będzie dobry i nauczy czegoś porządnego tych uczniów. - Dziewczyna wstała i wyszła z gabinetu, dając bratu poczucie, że kompletnie zjebał zatrudniając prawdziwego nauczyciela. Było to trochę niezrozumiałe ze strony Gianny, ale musiał ją zrozumieć. Przywiązała się do nowego miejsca pracy.
***
Gilbert czuł potrzebę porozmawiania z Feliksem, tak bez większego powodu. Byli przyjaciółmi, choć ostatnio czuł coś dziwnego w jego towarzystwie. Gdy o nim myślał, był cały rozanielony, w brzuchu miał uczucie tych cholernych motylków, a jego policzki przybierały kolor maków latem. Zły dzień stawał się lepszy, zmartwienia chwilowo znikały oraz pragnął tej pięknej bliskości z Łukasiewiczem. To uczucie było przepiękne i nietrudno było się domyśleć co to jest. Dlaczego musiał być taki kochliwy?
Ponoć pchła poszła do toalety, więc też tam szedł. Kiedy był w tym miejscu, nikogo nie zastał, poza cichym szlochem, który był niewyobrażalnie podobny do płaczu Feliksa. Zaniepokoiło go to i poszedł w głąb toalety, zaglądając do tych wolnych kabin. Pozostały tylko te zamknięte.
-Feliks, jesteś gdzieś tutaj? - Płacz na chwilę ustąpił, blondyn pociągnął nosem i zastanowił się co Gilbert tutaj w ogóle robi. Myślał, że będzie miał tutaj względny spokój i nikt mu nie przeszkodzi w wypłakaniu się, przez brak akceptacji w rodzinie. Tylko odliczał dni do momentu, w którym ojciec się o wszystkim dowie i będzie miał do końca przejebane.
-Czego chcesz? - Spytał cicho, otwierając drzwi od kabiny i pokazując przyjacielowi siebie. Zapłakanego, skulonego ledwo przy ścianie, i kompletnie załamanego. Beilschmidt błyskawicznie znalazł się przy nim, przytulając go i głaszcząc po głowie. Sam nie wiedział dlaczego zareagował aż takim zmartwieniem, lecz podejrzewał, że była to zasługa tej mistycznej miłości.
-Co ci się stało? Czemu płaczesz? - Łukasiewicz nie czuł się na siłach, żeby mówić teraz o tym, że jest gejem, a jego rodzina tego nie akceptuje. Może i Beilschmidt identyfikował się jako homoseksualista, jednak jego reakcja mogła być również negatywna. Wolał nie ryzykować stratą bliskiej mu osoby. - Dobrze wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. Postaram się jakoś ci pomóc. - Albinos posłał blondynowi ciepły uśmiech, dodając mu otuchy i poczucia, że ma w nim wsparcie.
-To dla mnie zawstydzające i sprawia, że nie czuję się ze sobą dobrze... Moja rodzina nigdy nie należała do najbardziej tolerancyjnych na świecie. Ojciec od zawsze wpajał nam do głowy słowa, że tylko heteroseksualizm jest dobry, a reszta może spłonąć w piekle. Na dodatek, główny ksiądz z mojej parafii rzuca często homofobicznymi tekstami i sprawia to, że nie czuję się ze sobą dobrze. Chyba już możesz domyśleć się, o co mi chodzi. - Przez głowę białowłosego przeszła myśl, że jego przyjaciel też może być gejem. Wydawało mu się to zbyt dziwne. Choć wszystko wskazywało na to, że jest prawdziwe.
-Jesteś... Gejem? - Pytanie padło cicho, byle inne osoby z toalety tego nie usłyszały. Poza tym, Gilbert był lekko zawstydzony. Co nie oznaczało, że nie akceptuje odmienności Feliksa w tym temacie. Jedynie zdał sobie sprawę z tego, że jest szansa na związek z Łukasiewiczem. Oczywiście, ta miłość była dalej do przedyskutowania, lecz zazwyczaj był pewny swoich miłości oraz zauroczeń.
-Nie zadawaj głupich pytań... - Odpowiedział blondyn, cały zarumieniony schylając głowę i unikając kontaktu wzrokowego z białowłosym. Dla albinosa był to niepodważalny szok. Żeby tyle mieć szczęścia w życiu romantycznym, to już dawno mu się nie przydarzyło. Jednak szanse na ewentualny związek nie były teraz najważniejsze, a najbardziej znaczącym faktem było to, że Feliks żył w nietolerancyjnej rodzinie.
-Mówiłeś już o tym komuś z rodziny? - Chłopak przytaknął, a Gilbert westchnął. Niepewnie złapał Feliksa za dłoń, przejeżdżając po niej palcami i myśląc o dość ciekawych faktach. Jakoś musiał doradzić przyjacielowi. Ciekawiło go, jak długo określenie "przyjaciel" jeszcze będzie u nich funkcjonować. - Wiesz, Feliks, nie przejmuj się nimi. Wiem, że ta porada może wydawać ci się absurdalna, ale posłuchaj mnie! Jeśli twoja rodzina nie może zaakceptować cię takiego, jakim jesteś, to nawet nie nazywaj ich rodziną. Zacznij otaczać się ludźmi, którzy cię tolerują i kochają twoją prawdziwą naturę. Nie łam się, zaciśnij zęby, idź przed siebie, a zajebisty ja w razie problemów ci pomoże! Pasuje taka pomoc? - Zielonooki nie spodziewał się tych słów, a były one dość pomocne. Był wdzięczny Beilschmidtowi za to, że tak się dla niego starał. Uczucia tylko stawały się mocniejsze, intensywniejsze, piękniejsze.
-Dziękuję, Gilbert.
-Nie musisz dziękować. Ale poważnie, nie przejmuj się tak tym. W końcu zrozumieją i będziecie szczęśliwą rodziną. - Przyjacielski uścisk zawsze bywał pomocy. Wielka szkoda, że powoli przestawał im wystarczać.
*** 23 listopada ***
Lovino nie wiedział dlaczego się na to godzi, ale spędzenie z kimś czasu nadal było bardziej atrakcyjne od samotnego siedzenia w swojej sypialni i zastanawianie się, czemu świat go tak bardzo nienawidzi. Afonso dotrzymywał swojej obietnicy i postanowieniem, które mówiły o tym, że zrobi wszystko, żeby Romano był jego i mogli być razem. Na chwilę obecną, były to odległe wizje, jednak nie poddawał się i miał nadzieję, że marzenia pewnego dnia staną się prawdą.
-Dalej masz zamiar mówić, że nic z naszych relacji nie będzie? Właśnie zgodziłeś się na przyjście do mojego domu. - Vargas kontynuował picie wina, nie patrząc w ogóle na Ferreira i w ciągu dalszym traktując go, jak skończonego idiotę. Dla niego nie było przyszłości, a gdyby miał się z kimkolwiek związać, to z kimś odpowiedzialnym i niech będzie to dziewczyna. Przyszedł tutaj tylko przez miłą wizję wypicia ukochanego alkoholu i obejrzenia serialu.
-Zamknij się i daj mi oglądać. - Odparł po chwili zielonooki, na wszelki wypadek odsuwając się od "kolegi". Nie wiedział co o nim myśleć. Momentami uważał, że jest bardziej znośny od Antonia i go lubi, jednak teraz pragnął skręcenia po karku. A tak, dla zabawy i satysfakcji, że Ziemia jest wolniejsza o jednego debila. Lubił robić pewne przysługi dla swojej planety.
-Nie zgrywaj takiego niedostępnego, Lovi. Możesz oglądać i ze mną rozmawiać. Jedno nie wyklucza drugiego. Powiedz szczerze, co o mnie myślisz? - Lovino jeszcze bardziej nienawidził tego faceta. Mógł tutaj nie przychodzić, a oszczędziłby sobie nerwów. Odstawił kieliszek na stół, wziął głęboki wdech i pomyślał, że nie będzie kontrolować się ze swoimi słowami. Każda szczerość jest dobra, nieważne, że czasami też bolesna.
-Jestem najbardziej zjebanym skurwielem, jakiego widziałem w całym swoim życiu. Nie masz szans na poprawienie swojej sytuacji, nic dla tego świata nie znaczysz, nic nie osiągniesz i jak Antonio się wkurzy, to w końcu cię wyrzuci na ulicę. Nikogo nie będzie interesowała twoja sytuacja, będziesz dla wszystkich skończony. Żadna osoba ci nie pomoże. Życzę ci jak najgorzej, i żebyś zdechł w najbliższym czasie. - Romano był szczęśliwy z takiej odpowiedzi. Kilka słów, a już wyraził swoje wieloletnie zdanie o Afonso. Najlepszą częścią i tak była reakcja Ferreira, a było to dziwne rozkojarzenie.
-Miałeś mówić szczerze.
-No właśnie mówiłem szczerze. Coś nie pasuje? - Szatyn postanowił zerwać konwersację właśnie w tym momencie. Robił to dla swojego dobra, poza tym, musiał uspokoić swoje zaskoczenie. Wiedział, że Vargas nie lubi go jakoś bardzo, ale nie sądził, że jest aż tak źle. Niechętnie zwrócił wzrok na telewizor, oddając się oglądaniu serialu, który akurat najmniej go interesował. Jego głowę bardziej zaprzątały myśli, jakim sposobem może poprawić się w oczach Lovino. Obecnie, była to najważniejsza strefa jego życia.
***
Pokój był wypełniony ciszą. Wielka szkoda, że nie taką zgodną. Prowadzenie korepetycji było wręcz niemożliwe, a to przez wydarzenia dosłownie sprzed paru dni. Feliciano nadal pamiętał o wydarzeniach z niedawnego w-f i tym, że Ludwig musiał wyprowadzać go z lekcji. W którym momencie zaczęło być z nim aż tak okropnie, że przestał dostrzegać jak źle z nim jest? Myślał, że ma wszystko pod kontrolą, a teraz był cieniem samego siebie jeszcze ze września. Bał się o siebie, a co dopiero musieli czuć jego bliscy.
-Co masz zamiar zrobić? - Zapytał cicho Ludwig, opierając się o drzwi od sypialni i dokładnie patrząc na Vargasa. Ten jedynie wydał z siebie niezrozumiały jęk i otarł łzy z twarzy. To było trudne dla nich obydwóch. Nic nie mogli poradzić na fakt, że z Feliciano było coraz gorzej, a jakimś cudem, nikt nie próbował podjąć odpowiednich działań. Nawet starszy brat, który ponoć tak troszczył się o brata, teraz nie reagował na takie głośne oznaki anoreksji.
-A co mogę zrobić? Sam sobie nie poradzę, a inni nie wykazują sporych chęci na pomaganie mi. Mam jedynie ciebie, Feliksa i Erizabetę, może Lovino i matkę. Widzisz przecież jak wyglądam i do jakiego stanu siebie prowadzę. Krzyczeniem na mnie nic nie zdziałasz. Mógłbyś się bardziej postarać. - Jeszcze brakowało tego, żeby Beilschmidtowi doskwierało poczucie winy 24/7. Nie chciał się załamać, a sytuacja przyjaciela sama w sobie była przygnębiająca. Nie wiedział, ile jeszcze sobie poradzi.
-Jestem z tobą i staram się pomóc. To, że masz nieodpowiednią rodzinę, nie jest moją winą. - Określenie "nieodpowiednia rodzina" było zdecydowanie za mocne, lecz skoro nawet brat nie potrafił się zainteresować rodzeństwem i udawał, że wszystko jest dobrze, to coś było nie w porządku. Ludwig miał w planach porozmawianie z Lovino o tym, że ignoruje potrzeby Feliciano, jednak wiedział jak pewnie się ta rozmowa skończy. Kłótnią, gorszymi relacjami i może problemami z resztą Vargasów.
-Ponowne obiecywanie ci, że się poprawię i za siebie wezmę, pewnie wiele nie zmieni, prawda? - Blondyn przytaknął oraz podszedł do przyjaciela. Usiadł obok niego, obejmując i oferując trochę swojej troski. Przerażało go, że właśnie przytulił człowieka, który wygląda praktycznie jak sama skóra i kości, a tylko w niektórych miejscach wygląda na w miarę ogarniętego. To już nie były żarty i niewinne unikanie jedzenia, byle lepiej wyglądać. To była poważna sprawa, choroba, którą musieli leczyć.
-Jeżeli jest to następna pusta obietnica, to oczywiście, że nic nie da. Chciałbym, żebyś zaczął się leczyć z własnej woli. Muszę mieć poczucie, że ty chcesz się wyleczyć i nie będziesz walczyć z lekarzami. Zrozum, że jedną z niewielu rzeczy, o których teraz marzę, to twój dobry stan fizyczny oraz psychiczny. Nie chcę cię stracić. - Rudowłosy przełknął ślinę, przymknął oczy i zastanowił się nad tymi słowami. Również nie chciał siebie stracić, ale wszystko wskazywało na to, że niedługo kompletnie zatraci się we własnej głupocie. Leczenie się było konieczne.
-Pójdę z mamą do lekarza. Obiecuję ci to. Mogę nawet teraz iść do niej i poprosić o wizytę u niego. - Ludwig uśmiechnął się, a to była rzadkość. Wiedział, że jeśli w sprawę wejdzie rodzic, to będzie lepiej i na pewno dojdzie do poprawy stanu Feliciano. Mimo, że mieli mieć teraz następne korepetycje, nie miał zamiaru go zatrzymać, a nawet mógł iść razem z nim zagadać do Veronici i poprosić o pomoc.
-Mogę ci ufać? Nie chciałbym znowu być oszukanym.
-Chcesz, to chodź. Ja sam nie przepadam za krzywdzeniem kogokolwiek. - Przynajmniej w jednej kwestii się ze sobą zgadzali. Obydwoje wstali i poszli do salonu, gdzie siedziała Veronica i nie spodziewała się, że właśnie padnie wobec niej taka ważna prośba. Cóż, wypadało się tym zająć, a nigdy nie marzyła o tym, żeby stracić następnego syna.
*** 26 listopada ***
Roderich lubił swoje urodziny, choć od ostatnich dwóch lat preferował skromniejsze przyjęcia, niż głośne imprezy organizowane przez Gilberta. Doceniał jego starania, lecz nie przepadał za takimi wielkimi uroczystościami, a urodziny też nie są jakąś ogromną okazją do hucznych imprez. Dzisiaj jednak było jeszcze inaczej. Nie spędzał tego dnia w domu, czy wynajętej sali imprezowej na mieście, nie znajdował się również w żadnym klubie lub u znajomych. Pracę też na dzisiaj skończył, więc w szkole nie siedział.
Lepiej dwudziestych czwartych urodzin sobie wyobrazić nie mógł. Spędzenie ich z Erizabetą w niewielkiej, aczkolwiek uroczej kawiarni, było spełnieniem jego marzeń urodzinowych. Od zawsze marzył o tym, żeby w taki dzień pójść z ukochaną osobą do kawiarni, na spokojnie wypić wspólnie kawę, zjeść ciasto i szczerze porozmawiać. Poza tym, mógł zbliżyć się do Elizy, a zależało mu na byciu parą.
-Jak czujesz się z tym, że jesteś coraz starszy? - Zapytała roześmiana dziewczyna, pijąc kolejne łyki karmelowej kawy z bitą śmietaną oraz czekoladową posypką. Lubiła takie słodkie ulepki. Edelstein nie umiał powstrzymać cichego chichotu i rumieńców, które wcale nie były spowodowane zimnem. W pomieszczeniu było ciepło. Siedzenie tutaj z Erizabetą było o niebo lepsze od przesiadywania z rodziną przy stole i słuchanie rozmów z tematem, który nijak go dotyczył oraz interesował. Chociaż, rodzeństwo zazwyczaj ogarniało się na tej jeden dzień i było między nimi dobrze.
-Bycie starszym jest nieuniknione. Ciebie urodziny również czekają. Dopóki jestem młody, pragnę korzystać z życia. - Póki był młody, chciał sobie kogoś znaleźć i spędzić z taką osobą piękne lata swego bycia. Aż się rozmarzył, przez ponowne marzenie o wspólnym dzieleniu ze sobą życia z Hedervary. Miłość tak mu pokręciła wszystko w głowie, że nawet nie mógł racjonalnie myśleć.
-Masz jakieś plany na przyszłość? - Myśli zostały podrażnione przez następne pytania, na które chwilowo nie znał odpowiedzi. Upił swoją kawę, zanim jeszcze odpowiedział, skończył jeść truskawkowo-wiśniowe ciasto, a dopiero po tym postanowił wyrazić swoją odpowiedź. Eliza musiała trochę poczekać, ale było warto. Dowiedziała się paru znaczących rzeczy.
-Chcę mieć większe znaczenie w pracy, może dostać kilka awansów, poszukać własnego mieszkania, znaleźć sobie partnerkę. A w bardziej dalekiej przyszłości, być może założyć też rodzinę. Zależy mi na ustatkowaniu się, ogarnięciu sobie paru rzeczy w życiu prywatnym, mieć lepsze zarobki i to chyba wszystko. Nie mam wielu wymagań. - Zielonooka skinęła głową na te słowa, rozważając to czy dobrym pomysłem będzie jeszcze pytanie o tę rzekomą dziewczynę, w której Roderich jest zakochany. Oficjalnie stwierdziła, że lepiej nie ryzykować.
-Liczę na to, że poszczęści ci się w życiu. - Odparła Erizabeta z uśmiechem i "dyskretnie" złapała Rodericha za rękę, nie widząc w tym czegoś złego. Jedynie chciała pokazać swoje nasilające się uczucia, a za coś takiego nie mogła ponieść konsekwencji. Co do życzeń Edelsteina, to awans miał niedługo nadejść. Przeprowadzka nie za bardzo, małżeństwa również musiały zaczekać, a dziecko zawsze było niewiadomą sprawą.
***
-Podoba ci się ta sukienka? - Feliks cieszył się, że miał teraz okazję do pokazania Gilbertowi siebie w różnych sukienkach, które może i należały do Radmili, jednak czasami można było podkoloryzować pewne fakty. Najważniejsze, że mieścił się w tych ubraniach i czuł się w nich komfortowo. Miał jedynie nadzieję, że nikt teraz nie wejdzie mu do pokoju i nie będzie się dobijał. Potrzebował chwili dla siebie oraz Gilberta. Sam Beilschmidt nie mógł oderwać wzroku od przyjaciela i z każdą następną sukienką Łukasiewicza, był coraz bardziej podekscytowany. Te widoki były warte uwagi.
-Jest śliczna, tak samo jak pozostałe. - Albinos nawet nie starał się ukrywać swojego zachwytu, który gdyby miał własną skalę, to owa skala długo by nie pożyła, przez rozwalenie jej ilością swojej radości. Nie przesadzał, mówiąc, że blondyn prezentował się lepiej w sukience od niejednej dziewczyny, którą spotkał na swojej drodze. Pomijając samą fascynację, odczuwał też lekkie podniecenie. Nic nie mógł poradzić na to, że takie widoki go roznamiętniały.
-A co najbardziej ci się podoba w moich kreacjach? - Feliks zaczął żartobliwie pozować, chcąc jeszcze bardziej rozluźnić atmosferę. Miał wrażenie, że została ona za bardzo przesączona pożądaniem ze strony Gilberta, a wolał, żeby chwilowo panowała taka przyjacielska atmosfera, a nie dwójki kochanków, którzy gdyby nie byli oddzieleni o kilka kilometrów, to już dawno rzuciliby się na siebie.
-Wszystko mi się w nich podoba. Jesteś niezwykle atrakcyjną osobą, a ładnemu we wszystkim ładnie! Jak już doskonale wiesz, jestem wręcz zauroczony twoimi nogami, masz śliczną sylwetkę, te sukienki świetnie się na tobie układają i cały jesteś piękny. Podobasz mi się. - Łukasiewicz ponownie poczuł się, jakby wygrał na loterii po miłość. Jeszcze nigdy jego wcześniejsze miłości go tak nie chwaliły i nie przyznawały, że im się podoba. Wiedział, że nie chodzi o romantyczne podobanie się sobie, jednak już chyba niedługo będzie prosta droga do prawdziwej miłości. A przynajmniej tak mu się wydawało.
-Nawet nie wiesz, jak wiele dla mnie takie słowa znaczą. Bardzo dziękuję! Mam jeszcze kilka sukienek, które powinny ci się spodobać. Zaczekaj chwilkę. - Łukasiewicz wniebowzięty podszedł do szafy, przeszukując całą jej zawartość oraz rozglądając się po tych konkretnych dwóch sukieneczkach. Uwielbiał je, a skoro poprzednie stroje wyszły dobrze, to te również takie będą. Gilbert siedział oszołomiony i zastanawiał się nad tym, jak Feliks musi czuć się ze swoją urodą. Już dawno ktoś nie spodobał mu się na tyle, żeby go wychwalać godzinami.
Podniecenie rosło, a sytuacji nie poprawiało to, że blondyn zaczął zalotnie kręcić biodrami, schylać się, i pokazywać swoje doskonałości. Na reakcje Beilschmidta nikt nie musiał długo czekać, gdyż ten szybko wziął do dłoni swojego penisa i pomyślał, że przecież szybko skończy i Feliks na pewno tego nie zauważy. Wystarczyło zrobić to w odpowiednim tempie, dostatecznie cicho, bez zwracania na siebie uwagi, jednakże też nie pozbawiając siebie odpowiedniej przyjemności.
Sam nie wiedział, czemu to robił. Zielonooki nie podobał mu się w kontekście romantycznym, lecz był zapatrzony w jego wygląd i uważał, że jest jedną ze śliczniejszych osób na świecie. No dobra, jakieś romantyczne uczucie zaczynało się tworzyć, ale chyba to nie była jeszcze miłość. Tak twierdził, prawda była inna. Rozpoczął swoją szybką zabawę, fantazjując o ciekawych rzeczach, które nie były koniecznie związane z jego przyjacielem. Nawet nie zauważył, jak zupełnie zatracił się w masturbacji, a Feliks zakończył szukanie dwóch ostatnich sukienek.
-Już skończyłeś? - Spytał blondyn, już od paru minut wygodnie siedząc na fotelu i napawając się słodkim widokiem białowłosego, zupełnie nieświadomego tego, że przegląda się mu w trakcie jego seksualnego zaspokajania się. Albinos momentalnie oderwał się od tych cudowności, spanikowany patrząc na przyjaciela i starając się ukrywać swoje zażenowanie.
-To nie tak jak myślisz. - Gilbert próbował się wybronić, jednak nie wychodziło mu to za dobrze.
-To jest najbardziej oryginalny komplement, jaki w życiu dostałem. Naprawdę dziękuję! - Beilschmidt był tak zdezorientowany, że aż nie zrozumiał słów Łukasiewicza. Jedynie wyłapał podziękowania i stwierdził, że Feliks musi być zdrowo popierdolony, skoro dziękuje za to, że ktoś masturbował się myśląc o nim.
-Nie dziękuj. Robienie tego było czystą przyjemnością. - Odparł w końcu Gilbert, ogarniając się i czekając, aż Feliks wyjdzie do niego w następnych sukienkach.
***
-Tutaj niestety muszę cię zostawić. Resztę potrafisz zrobić sam. - Powiedział Alfred, stając z Arthurem przed drzwiami do jednej z sali w poradni psychiatrycznej. Im szybciej wezmą się za leczenie nawyku sięgania po alkohol, tym lepiej. Jones martwił się o Kirklanda i nie chciał, żeby ten zniszczył sobie życie do samego końca. Troska była normalna w przyjaźni. Przyjaciele powinni robić takie rzeczy wobec siebie.
-Nie możesz tam pójść ze mną? - W oczach zielonookiego było załamanie, obrzydzenie swoją osobą, brak wiary w siebie. To wszystko sprawiało, że nawet Jonesowi chciało się płakać nad losem tego faceta, a życie rozpierdolił sobie do niewyobrażalnego poziomu. Pragnął starego stanu rzeczy, gdy jeszcze jako tako był szczęśliwy.
-Uwierz mi, że bardzo chciałbym ci dalej w tym towarzyszyć, ale nie mogę. Musisz to zrobić samodzielnie. - Blondyn przytulił drugiego chłopaka, pokazując mu, że wcale nie jest sam w tym świecie. Miał wsparcie od niego, a również ostatnio obudził się Allistor. I choć wiedział, że padło o nim wiele niepochlebnych słów, to miał nadzieję na współpracę.
-Będzie dobrze, prawda? - Alfred odpowiedział twierdząco na pytanie Arthura. Poklepał go jeszcze po plecach i pozwolił chwilowo odejść, dając mu zrobić pierwszy krok ku poprawie swojego życia. Najbardziej zależało mu na szczęściu jego przyjaciół, robił dla nich dosłownie wszystko. Często nic za to nie dostawał, nawet głupiego "dziękuję", jednak i tak się cieszył. Wystarczającą nagrodą była świadomość, że jego najbliżsi mogą być ponownie szczęśliwi i to po części dzięki niemu.
***
Ten rozdział ma 6981 słów, więc jest wyjątkowo krócej, niż poprzednio. Jestem z tego bardzo zadowolona, tak samo jak jestem zadowolona z tego w jak dobry sposób ten rozdział wyszedł. Może perfekcyjny nie jest, może mieć wiele błędów i wam nie przypaść do gustu, ale mi się podoba i jestem z niego dumna. A jakie jest wasze zdanie? Chętnie je poznam.
Jak możecie wiedzieć, niedługo Panaceum zamieni się w istny dramat. Są już małe przedsmaczki, które ledwo widać, ale jednak. Mam ogromną nadzieję, że nie spieprzę tych dramatów, jakie będę się ciągnąć przez zdecydowaną większość tego opowiadania.
Ostatnio pomyślałam sobie, że fajnie by było mówić dokładniej co myślę o rozdziale. Czyli, ocenienie każdego poszczególnego wydarzenia w sposób dokładniejszy, albo nie. Tak czy inaczej, teraz tak zrobię i powiem co sądzę o danych fragmentach. Nie gwarantuję, że będę tak robić zawsze, gdyż jestem leniwa i nie będzie mi się wiecznie chciało, lecz co mi szkodzi zrobić to teraz?
Przypadkowe spotkanie Lovino i Afonso > Wyszło całkiem dobrze, jak na pisane na szkolnym korytarzu. Jak możecie się domyśleć, między tą dwójką może coś zaiskrzyć, co nie będzie zbyt na rękę Tośkowi, ale o to właśnie chodzi. Życie nie zawsze jest proste, a rywalizacja dwójki braci jest uwielbiana przez mało wymagającą społeczność wattpada. Nie, żebym myślała, że jesteście mało wymagający, chociaż to opowiadanie czytacie.
Podarowanie listu Roderichowi > AusHun, co tutaj wiele mówić. Erizabeta zaczyna przejmować minimalnie inicjatywę i chętnie bym zdradziła co wydarzy się w najbliższych rozdziałach, jednak muszę się od tego powstrzymać. Mam wrażenie, że nie przedstawiłam wystarczająco zadowolenia Rodericha, ale mogło być gorzej. Tłumacz się dalej, i tak się nie wybronisz... Rozmowa Ivana i Yekateriny > Teoretycznie, pogodzili się ze sobą i mają zamiar być bardziej zgodnym rodzeństwem. Lecz nie byłabym sobą, gdybym jeszcze im trochę tego życia nie uprzykrzyła i nie pomęczyła ich trochę dłużej. Nadal mam wątpliwości, co do moich umiejętności przedstawiania uczuć bohaterów. A wy co o tym sądzicie?
Magdalena dowiaduje się o orientacji seksualnej Feliksa > Słuchanie "Bohemian Rhapsody" podczas pisania tej sceny, to jedna z lepszych rzeczy jakie mogłam zrobić w trakcie tworzenia tego rozdziału. Poważnie, dało mi to świetnego klimatu do pisania tego, choć uważam, że mogłam zrobić to lepiej. Swoją drogą, z tego wydarzenia jeszcze będą problemy. Złe samopoczucie Feliciano na w-f > GerIta i wkurzony Ludwig, tak w skrócie. Anoreksja Feliciano w dobre się rozwija, a otoczenie dalej nie umie odpowiednio zareagować. Z tego również będą problemy. Zresztą, wszystkie trzy główne pary za chwilę staną się strasznie problematyczne.
"Zwolnienie" Gianny > Na pewno ona będzie jednym z czynników, dzięki którym Franada w ogóle się tutaj pojawi. Nie ma co więcej o tym fragmencie gadać. Feliks mówi Gilbertowi o swojej orientacji > Za szybko, niedokładnie, brak odpowiedniego przedstawienia uczuć. Widać, że pisane na siłę. Nie jestem z tego zadowolona, jednak to wszystko, co mogłam wyciągnąć z tej sceny w trakcie poprawiania. Lovino ciśnie po Afonso > Scena dość niepotrzebna, choć zapewne wnosi coś do tego, że między nimi coś się niedługo wytworzy. A co, to dowiemy się nie wkrótce.
Poważna rozmowa u GerIta > Kolejne obiecanki oraz moje poczucie, że nie wyszło za dobrze. Błagam, wypowiedzcie się na temat tej sceny. Muszę wiedzieć, co o niej sądzicie. Urodziny Rodericha > U AusHun dzieją się słodkości, lecz wszyscy powinniśmy się teraz zastanowić, ile te słodkości będą jeszcze trwały? Osobiście, scena mi się podoba. Gilbert nie potrafi pohamować swoich rządy wobec Feliksa > NIE MOGŁAM SIĘ POWSTRZYMAĆ. Powinnam oznaczyć tę scenę ***!!!***, jednak to w sumie jeszcze nie jest AŻ TAK mocna scena. Przepraszam, jeśli kogoś nią skrzywdziłam.
Arthur idzie z Alfredem po pomoc > Smutny UsUk. Szczerze, to wątek Arthura tutaj jest smutny i z góry wam powiem, że mocno wpłynie na wątki z Francisem, a wątki Francisa wpłyną na szkołę oraz życie głównych bohaterów. To wszystko się ze sobą łączy w mniejszym lub większym stopniu.
Nie jestem pewna, co do takiego formatu mojej końcowej gadaniny. Teraz tym bardziej nikt nie będzie jej czytać, bo jest cholernie długa. Raczej z niej zrezygnuję, ewentualnie będę dokładnie omawiać tylko rozdziały, w którym naprawdę sporo się działo. Nie zabieram już waszego cennego czasu! Do zobaczenia już w niedzielę o znanej każdemu godzinie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro