14. Kryzys
To nigdy nie powinno było tak wyglądać - oto słowa, które przez kilka kolejnych dni zadręczały myśli Castiela. Oto słowa, które miały się przyczynić do najcięższej, a zarazem najważniejszej decyzji jaką musiał podjąć od bardzo dawna. Jeśli nawet nie najważniejszą dotyczącą Deana.
Ten z kolei widział, że Casa coś męczy. I to bardzo. Ale wiedział też, że gdyby anioł chciał wyznać mu o co chodzi, zrobiłby to. Dlatego nie pytał.
A Castiel jak nigdy potrzebował rozmowy o tym wszystkim, jednak tak bardzo jak jej potrzebował, to jeszcze bardziej się jej obawiał. Widział w tej sytuacji dwie reakcje Deana. I żadna nie sprawiłyby, że decyzja byłaby łatwiejsza.
Pierwsza opcja zakładała, że Dean wścieknie się za sam fakt, że anioł pomyślał o czymś takim.
Druga zakładała, że Dean się ucieszy i powie Zrób to, da mu przyzwolenie... A to zabolałoby go bardziej niż powinno. Bo mimo, że chciał to zrobić dla niego to nie do końca wiedziałby co oznaczałaby ta odpowiedź. Być może oznaczałoby to tyle, że wcale nie znaczył dla Deana tyle, ile chciał znaczyć.
Te wszystkie obawy? Jedna nakręca drugą. Druga trzecią. Trzecia kolejną... To tworzyło jeden wielki efekt domina, który w końcu doprowadził do tego, że Cas nie potrafił już myśleć o czymkolwiek innym i nie mógł się skupić na czymkolwiek innym, a to z kolei spowodowało, że Dean pomimo wszelkich wewnętrznych sprzeciwów postanowił w końcu zacząć ten temat.
- Cas? - spytał stanowczo, kiedy odniósł wrażenie, że anioł ani trochę nie słucha co się do niego mówi.
Tak jak się spodziewał - anioł nie zareagował nawet na własne imię.
- Castiel? - powiedział głośniej, jakby w nadziei, że pełne imię sprawi, że ocknie się z tego transu. Jednak to też nie pomogło, więc stanął tuż obok anioła i położył dłoń na jego ramieniu. - Cas?
Dopiero pod wpływem dotyku anioł zareagował i odwrócił wzrok w stronę Deana, który wpatrywał się teraz w niego ze zmartwieniem i pytaniem w oczach.
- Co się dzieje? - spytał stanowczo, ale ze słyszanym zmartwieniem w głosie.
- Nic - skłamał, opuszczając szybko wzrok.
- Wiesz, że wiem kiedy kłamiesz, tak?
- Wiem, tylko... - nie potrafił dokończyć.
- Tylko co?
- To nie istotne. To co jest istotne to znalezienie wiedźmy, sposobu...
- Cas, ty nawet nie słuchałeś co do ciebie mówiłem.
- Słuchałem.
- Więc powiedz o czym mówiłem.
Jak łatwo się domyślić - nie odpowiedział.
- Tak myślałem - stwierdził Dean. - Nie chcesz powiedzieć mi o co chodzi? W porządku. Naprawdę. Ale nie udawaj, że nic się nie dzieje. Dobrze?
Ta troska w jego głosie... To sprawiało, że cała sytuacja bolała go jeszcze bardziej. Podniósł wzrok i spojrzał Deanowi w oczy z wdzięcznością, że nie naciska.
- Dobrze - odparł.
Dean skinął głową.
- A teraz idź odpocząć.
- Dean... - zaczął protestować, ale ten położył palec na jego wargach uciszając go.
- Cokolwiek cię męczy, powinieneś odpocząć. Nie nadajesz się do walki w takim stanie.
Anioł przytaknął tylko głową.
- Mimo wszystko wolałbym tu zostać.
Dean westchnął w geście rezygnacji.
- Dobra, ale - złapał go za drugie ramię i zaczął stanowczo prowadzić w stronę krzesła - usiądziesz tutaj i nie będziesz się do niczego dotykał.
- Dean... - znowu zaczął Cas, gdy Winchester siłą usadził go na krześle.
- Nie chcę tego słuchać - powiedział stanowczo. - Chyba, że chcesz powiedzieć o co chodzi.
Anioł znowu opuścił wzrok.
- Nie potrafię.
Nie kłamał. Naprawdę nie potrafił. Nie potrafił powiedzieć mu, że myśli o tym czy powinien cofnąć się w czasie do dnia śmierci jego i Sama i powstrzymać to, co tam się stało.
Po prostu nie potrafił.
Tak samo jak wciąż nie potrafił podjąć decyzji czy powinien to zrobić.
Żyję i wrzucam kolejny, krótki rozdział na znak powrotu 😇
Do końca zostały nam 2 rozdziały. Postaram się dodać je jeszcze dzisiaj.
Tymczasem życzę wszystkim miłego popoludnia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro