Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Zamknąłem te uczucia w otchłani podświadomości

Budzenie się z kacem w łóżku z codziennie inną dziewczyną.

Śniadanie.

Czytanie książek Supernatural, żeby się dobić.

Impreza.

Alkohol.

Powtórz.

Tak wyglądały kolejne dwa miesiące z życia Deana Winchestera. Albo Petera Moore'a - zależy kto pytał.

Nie jeden powiedziałby, że stanowi obraz nędzy i rozpaczy. I być może nie było to wcale tak odległe od prawdy. I być może widzieli to wszyscy.

Niemal każdy rzucał mu pełne litości spojrzenie. Miał tego dość. Tak dobitnie dość.

Najgorsze jednak nie było to, co działo się z nim teraz. Tak właściwie to nawet o to nie dbał. Najgorsze było to, co czytał w tych książkach.

Był skończonym idiotą.

W każdym wcieleniu.

Z każdą kolejną stroną książek nienawidził siebie jeszcze bardziej. Kiedy czytał o swoich uczuciach, których doświadczał jako Dean Winchester... Kiedy to wracało do niego w snach... Z każdym wspomnieniem było coraz gorzej.

To że spojrzał na wargi Casa podczas ich ostatniej rozmowy? Nie myślał o tym. Zrobił to odruchowo. Bo tak robił jako Dean.

Bo łączyła go z Casem więź.

Bo obaj czuli coś więcej, ale żaden nie miał odwagi tego przyznać.

Bo obaj bali się odtrącenia.

A kiedy Cas w końcu wyznał mu prawdę, której tak bardzo nie chciał wyznawać. Kiedy właściwie zmusił go do tego wyznania... Odrzucił go. W najgorszy możliwy sposób.

Nienawidził siebie.

Nienawidził Deana Winchestera.

Nienawidził Petera Moore'a.

Po prostu siebie nienawidził.

Za to, że zrozumiał co od zawsze czuł do Casa.

I za to, że nie miał wystarczająco dużo odwagi, by wrócić, przeprosić i powiedzieć, że też go kocha.

Tak mijał dzień za dniem.

Nienawiść narastała.

Rosły też ilości alkoholu.

I rosły jego problemy zdrowotne. Efekt przypominania sobie poprzedniego wcielenia... Nie wiedział już których wspomnień doświadczał jako Dean, a których jako Peter.

Każdego dnia czuł coraz większy ból w płacie skroniowym.

Ignorował to, wmawiając sobie, że to przez alkohol.

A potem trafił do szpitala.

Z diagnozą tętniaka.

Zbyt dużego, by można było go wyciąć.

Zostało mu kilka dni. W optymistycznej wersji może dwa tygodnie.

- Nie masz żadnej rodziny, chłopcze? - spytał go jeden z lekarzy, podczas podawania kolejnej porcji leków przeciwbólowych.

- Wszyscy nie żyją.

- Przyjaciele?

- Jeden, ale pewnie nie chce mnie znać.

Lekarz spojrzał na niego tym pełnym współczucia spojrzeniem, którego Dean tak bardzo nienawidził.

- Może jednak warto spróbować pogodzić się przed...

- Nie pozwolę, żeby znowu przeze mnie cierpiał, dobra?! - warknął. - Nie twój zasrany interes czy ktoś mnie odwiedzi czy nie. To moje życie. Życie, na które nie zasługuję. Czekam na dzień śmierci.

Lekarz nie próbował wracać do tego tematu.

A Dean wciąż o nim myślał. Myślał o tym, by wezwać Casa i wyznać mu prawdę. Ale przecież umierał. Nie mógł mu tego zrobić.

Słyszał, że zdarzają się cuda. Że ludzie zdrowieją. Może Cas byłby w stanie go uleczyć. Ale nie miał prawa go o to prosić.

Tak cholernie cię przepraszam, Cas - pomyślał jednego z wieczorów. - Przepraszam, że cię porzuciłem. Przepraszam, że cię zraniłem. Przepraszam, że już nigdy nie wyznam ci prawdy o tym, że tak naprawdę cię kocham. Że kochałem cię jeszcze jako Dean, ale bałem się tego wyznać, bo bałem się, że cię skrzywdzę. Że będziesz cierpiał będąc ze mną. Zamknąłem te uczucia w otchłani podświadomości, bo nie chciałem cię ranić. A teraz już nigdy się tego nie dowiesz. Leżę w jakimś cholernym szpitalu i za kilka dni mnie nie będzie. Może szybciej. Ciekawe czy kiedykolwiek dowiesz się jak umarłem. Jako żałosny młody alkoholik z tętniakiem mózgu. Pozostaje mi tylko przeprosić, że kiedykolwiek mnie poznałeś. Bo zasługiwałeś na więcej, Cas.

Nie miał pojęcia, że anioł usłyszał jego myśli, odbierając je jako modlitwę. I że już przeszukiwał listę wszystkich szpitali we wszystkich stanach Ameryki, żeby go odnaleźć. Miał tylko nadzieję, że zdąży.

Znalazł go po kilku godzinach.

Szpital na North Ogden Street w Denver w Kolorado.

Natychmiast się tam teleportował.

- Peter Moore? - spytał w recepcji szpitala, a pielęgniarka spojrzała na niego jak na obłąkanego. - Podobno jest w tym szpitalu.

Kobieta wpisała coś w system i po chwili spojrzała na niego z lekkim współczuciem.

- Pan jest rodziną?

- Przyjacielem.

- Niestety nie mogę udzielać informacji osobom spoza rodziny.

- Proszę - powiedział Cas, niemal błagalnie. - On umiera. Nie ma nikogo. Potrzebuje mnie.

Współczucie w oczach kobiety narosło i anioł już wiedział, że to nie może wróżyć nic dobrego. A kolejne słowa... tak bardzo nie chciał ich kiedykolwiek usłyszeć.

- Przykro mi. Peter Moore zmarł niecałą godzinę... 

Nie słuchał kolejnych słów. Nie obchodziły go.

Spóźnił się.

Stracił go.

Stracił go po raz kolejny i nic nie mógł na to poradzić. 

PRZEPRASZAM ZA TEN ROZDZIAŁ, OK?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro